Pierwszy raz w Rzymie - ebook
Pierwszy raz w Rzymie - ebook
Gracie Jones jest ciekawa świata i otwarta na przygody. Podczas wakacji w Rzymie poznaje charyzmatycznego Malika al Bahjata i bez wahania spędza z nim noc. Rankiem dowiaduje się, że Malik wkrótce zostanie władcą swojego kraju i nie wolno mu związać się z Amerykanką. Gdy Gracie odkrywa, że jest w ciąży, decyduje się na samotne macierzyństwo, nie spodziewając się, że Malik jeszcze kiedyś pojawi się w jej życiu…
Druga część miniserii ukaże się w grudniu.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4064-2 |
Rozmiar pliku: | 735 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od razu wpadła mu w oko. Malik al Bahjat, przyszły sułtan Alazar, obserwował dziewczynę z daleka. Nie była klasyczną pięknością, ale to tylko stanowiło część jej uroku. Włosy barwy bursztynu spadające na ramiona kaskadą loków, opalona twarz obsypana mnóstwem piegów, orzechowe oczy rozświetlone szczęściem, jakiego on sam już w życiu nie oczekiwał.
Siedziała na oparciu sofy, eksponując długie, opalone na złocisto nogi, ubrana w dżinsowe spodenki, biały top i czerwone tenisówki. Otaczający ją mężczyźni nie byli w stanie oderwać od niej wzroku. Emanowała niezwykłą wprost żywotnością i radością życia i była w tym bardzo autentyczna.
Malik, od lat funkcjonujący jak automat zaprogramowany na wypełnianie uciążliwych obowiązków, przysunął się bliżej. Nieczęsto zdarzało mu się uczestniczyć w takim party. W Rzymie towarzyszył dziadkowi, negocjującemu nową umowę handlową z Unią Europejską. Kontakty handlowe, które Alazar nawiązało z Europą, miały zapewnić stabilizację nie tylko ich krajowi, ale całemu Półwyspowi Arabskiemu.
Malik doskonale zdawał sobie sprawę, jak ważne są to spotkania, bo Asad al Bahjat jasno mu to wyłuszczył. Zależało od nich bezpieczeństwo i dobrobyt jego ojczyzny. Kiedy jednak nieoczekiwanie skontaktował się z nim przyjaciel ze szkoły wojskowej i zaprosił na to party, uległ, bo takie okazje zdarzały się nader rzadko. Tylko tego jednego wieczoru mógł się zachowywać, jakby był zwykłym mężczyzną, zdolnym decydować o swojej przyszłości i walczyć o swoje szczęście. Po latach ślepego posłuszeństwa miał do tego pełne prawo.
Znów przysunął się bliżej i choć wciąż dzieliło ich jeszcze kilka metrów, dziewczyna odwróciła głowę i spotkali się wzrokiem. Rozchyliła różowe wargi i Malikowi zaparło dech w piersi.
Ruszył w jej stronę, choć nie miał pojęcia, co jej powie, bo brakowało mu doświadczenia, a właściwie w ogóle go nie miał, głównie z powodu ograniczeń związanych ze swoim bezpieczeństwem. Dorastał w luksusach, ale i w izolacji, potem kilka trudnych lat spędził w szkole wojskowej. To party było właściwie pierwszym w jego życiu. Przyjęcia dyplomatyczne i charytatywne to jednak coś zupełnie innego.
– Cześć – odezwał się chropawo i od razu zakasłał.
Niezbyt udany początek, ale dziewczyna uśmiechnęła się ciepło, a spojrzenie orzechowych oczu rozgrzało go jak promień słońca.
– Cześć – odpowiedziała głosem niskim i melodyjnym.
Taksowali się wzrokiem przez dłuższą chwilę i Malik uświadomił sobie, że nie potrafi powstrzymać uśmiechu. Najwyraźniej żadne z nich nie miało wprawy w niezobowiązujących pogawędkach.
To ona pierwsza roześmiała się cicho.
– Może chociaż zdradzisz mi swoje imię?
– Malik – odparł, delektując cię w myślach jej zainteresowaniem. – A ty?
– Grace, ale na ogół wszyscy nazywają mnie Gracie. Zostało z dzieciństwa. Kiedy próbowałam przeforsować Grace, znajomi uznali, że zadzieram nosa. Nie jestem przecież ani trochę podobna do Grace Kelly. – Zrobiła smutną minę, ale oczy śmiały się łobuzersko.
Malik był oczarowany.
Gracie. Milcząco smakował sylaby.
– Bardzo się cieszę, że cię poznałem, Gracie. I podoba mi się twoje imię.
– Mówisz z akcentem. – Przechyliła głowę i przyglądała mu się uważnie. – Nie jesteś Włochem, prawda?
– Nie.
– Więc?
– Ja… – przerwał. Dzisiejszej nocy nie chciał być przyszłym sułtanem, do czego przygotowywano go od dzieciństwa.
– Pochodzę z Alazar.
– Alazar? – Zmarszczyła nos. – Nigdy tej nazwy nie słyszałam. To chyba nie w Europie?
– Nie. Na Bliskim Wschodzie. Przypuszczam, że niewiele osób słyszało o tym kraju. Jest niewielki. – Skwitował wielkość swojego kraju i dotychczasowe życie wzruszeniem ramion, ale nie miał poczucia winy. – Ty pewno jesteś Amerykanką?
– Skąd wiesz? Czy to ta charakterystyczna nosowa wymowa ze środkowego Zachodu?
– Twój akcent jest czarujący.
Jej śmiech był radosny i soczysty jak najlepsze wino.
– Miło mi to słyszeć. Wszyscy, z którymi rozmawiałam wcześniej, sprawiali wrażenie zniesmaczonych.
– Widocznie nie znali się na rzeczy.
Roześmiała się znowu i ucieszył się, że potrafi ją rozbawić. Ta świadomość szła do głowy i odurzała jak szampan.
– Co porabiasz w Rzymie?
– Mam wakacje. Jesienią zaczynam studia w Illinois. – Zmarszczyła nos. – Zawsze chciałam zwiedzać świat, ale większość moich bliskich tego nie rozumie.
– Nie?
– Nie. Przeważnie uważają mnie za dziwadło. „Po co ci ta podróż dookoła świata, Gracie?” – zacytowała w slangu. – „To niebezpieczne”. – Odrzuciła głowę w tył, a włosy spłynęły jej na plecy złotobrązową kaskadą. – Przez ciekawość świata dostałam etykietkę lekko stukniętej.
– Ja wcale tak nie uważam.
– To jest nas dwoje – odparła z uśmiechem. – A co ty robisz w Rzymie?
– Towarzyszę dziadkowi, który jest tu w interesach. To dość nudne. – Wolał nie mówić o sobie. – Z której części Stanów pochodzisz?
– Addison Heights. Nie mam pojęcia, czemu ma w nazwie wzgórza. Okolica jest płaska jak naleśnik. Może to coś w rodzaju myślenia życzeniowego – dodała ze śmiechem.
– Przypuszczam, że różnisz się od swoich przyjaciół.
Naprawdę była inna. Dotąd nie spotkał nikogo tak żywiołowego. Miał ochotę po prostu być blisko i czerpać z jej energii.
I nie tylko. Chciał dotknąć jej jedwabistej skóry, pocałować różowe wargi, co go samego zaskakiwało. Przed długie lata zmuszony hamować pożądanie, teraz doznawał jego obezwładniającej siły.
– Hej, Gracie.
Przez tłum przepchnął się młody mężczyzna w pomiętej koszulce polo, z dwiema butelkami piwa w rękach. Malik zesztywniał, niechętny wtargnięciu, ale z zadowoleniem zauważył, że Gracie czuje podobnie. Oczy błysnęły jej gniewnie, zacisnęła wargi.
Mężczyzna zerknął na niego spode łba i podał butelkę dziewczynie.
– Proszę bardzo.
– Dzięki. – Wzięła ją, ale nie piła.
Malik zmienił pozycję i pozornie przypadkowo zahaczył mężczyznę ramieniem. Był od niego wyższy i cięższy. Nigdy nie korzystał ze swojej siły poza treningami, ale nie miał skrupułów, by zrobić to teraz. I chyba zyskał aprobatę swojej towarzyszki, bo oczy jej zabłysły i uśmiechnęła się do niego na wpół porozumiewawczo, na wpół obiecująco.
– Przepraszam – zwróciła się do mężczyzny – ale nie chce mi się pić. – Przeniosła wzrok na Malika. – Chętnie natomiast odetchnęłabym świeżym powietrzem.
– Ja także – odparł skwapliwie, ujmując jej dłoń.
– W takim razie, chodźmy – rzuciła z błyskiem w oku i pozwoliła wyprowadzić się z zatłoczonego pomieszczenia.
Wędrowali ramię w ramię uliczkami rzymskiej dzielnicy Trevi. Czerwcowe powietrze było ciepłe i balsamiczne, wieczór pełen odgłosów nocnego życia: odległego szumu motorynek, brzęku kieliszków i wybuchów śmiechu w mijanym barze. Ciepłe powietrze pieściło skórę jak aksamit, w powietrzu zawisło wyczekiwanie.
Malik przystanął i odwrócił się do dziewczyny, nie puszczając jej ręki. W mroku widziała tylko połyskujące granitowo oczy i zarys wysokich kości policzkowych. Był najbardziej pociągającym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała. Od pierwszej chwili nie mogła oderwać od niego wzroku. Wysoki, władczy, muskularny, ubrany w śnieżnobiałą koszulę i ciemnoszare spodnie, wyróżniał się wyraźnie na tle pstrokatego tłumu studentów w nieświeżych dżinsach i T-shirtach. No i wyróżnił ją swoim zainteresowaniem.
Teraz jednak naszły ją wątpliwości. Zazwyczaj nie zachowywała się tak śmiało. Skromna Gracie Jones z Addison Heights w Illinois, z trzema tysiącami mieszkańców, nigdy nie miała chłopaka i skończyła szkołę nieobdarzona nawet jednym pocałunkiem. Nie żałowała tego, bo zawsze marzyła o czymś więcej, o prawdziwie godnym początku dorosłego życia.
– Dokąd chciałabyś pójść? – spytał niskim, kuszącym głosem.
– Nie wiem. Jestem w Rzymie dopiero od wczoraj. Kompletna nowicjuszka. – Wzruszyła ramionami. – Masz jakiś pomysł?
W odpowiedzi uśmiechnął się lekko.
– Nie znam miasta. Też przyjechałem wczoraj.
– Więc oboje jesteśmy nowicjuszami.
– Jak trafiłaś na to party?
Zabawnie zmarszczyła nos.
– Zaprosił mnie chłopak, którego spotkałam, zwiedzając miasto. Ten, który przyniósł piwo. Właśnie, a może poszlibyśmy na drinka?
W oczach jej towarzysza zabłysły iskierki humoru.
– Myślałem, że nie jesteś spragniona.
– Nie jestem – zgodziła się beztrosko. – Ale jakieś miejsce musimy sobie znaleźć.
Pod wpływem jego spojrzenia wyobraziła sobie całą masę miejsc, gdzie mogliby pójść, i rzeczy, które mogliby zrobić.
Zabawne, zważywszy na jej nikłe doświadczenie. Nie znała go przecież i nie powinna zachowywać się tak nierozsądnie, zwłaszcza pierwszego dnia w Europie. Ale ciągnęło ich do siebie, czuła to wyraźnie. Więc co mieli zrobić?
– Racja – przyznał.
Ścisnął mocniej jej dłoń i pociągnął do baru obok fontanny di Trevi. Wszystkie stoliki na zewnątrz były zajęte, ale zamienił kilka słów z maître, który zaprowadził ich do prywatnego stołu na tyłach pomieszczenia z widokiem na pałac.
Gracie usiadła i przez chwilę podziwiała ciekawie podświetloną fontannę. Powierzchnia wody skrzyła się kolorami, a naprzeciwko siedział fascynujący mężczyzna, który nie odrywał od niej wzroku. Czuła się, jakby w jej żyłach płynął szampan, a zakończenia nerwów mrowiły z niecierpliwego wyczekiwania.
Co w tym mężczyźnie tak bardzo ją podniecało, nie wiedziała. Emanował niezwykłym urokiem, prawda, ale było coś jeszcze. Wyczuwała między nimi nić porozumienia, coś więcej niż tylko fascynację seksownym przystojniakiem. A może uległa po prostu romansowemu nastrojowi chwili? Jeszcze dwa dni wcześniej wcinała przepieczonego hamburgera na rodzinnym barbecue w swoim miasteczku, a teraz siedziała w rzymskiej kafejce w towarzystwie atrakcyjnego nieznajomego, który chyba właśnie zamówił butelkę szampana.
– Uwielbiam szampana.
Piła go dotąd zaledwie kilka razy, ale zawsze smakował dekadencko.
– Świetnie. Trzeba to uczcić.
– Co takiego?
Patrzył na nią z niegasnącym żarem.
– Nasze spotkanie.
– Ledwo znam twoje imię – zaprotestowała ze śmiechem, choć jego widoczne zainteresowanie przyprawiało ją o zawrót głowy.
– I wiesz, skąd pochodzę – uzupełnił. – Zresztą możesz mnie pytać o wszystko.
– O wszystko?
– Tak. – Nadal nie odrywał od niej zachwyconego spojrzenia.
Oczywiście nie potrafiła wymyślić żadnego sensownego pytania. Całą sobą chłonęła jego obecność i nic innego nie miało znaczenia.
– Hm – roześmiała się i zaczerwieniła jednocześnie. – Ile masz lat?
– Dwadzieścia dwa.
Dwadzieścia dwa? Wydawał się dużo starszy, rozsądniejszy i bardziej wyrobiony niż ona. Miał w sobie jakąś wewnętrzną siłę, która fascynowała ją i pociągała. Była ciekawa, czy to cecha wrodzona, czy wyuczona, i nie bardzo rozumiała, co ktoś taki w niej widzi.
– A ty? Ile masz lat? – zapytał, uśmiechając się przepraszająco.
– Dziewiętnaście.
– Wspomniałaś, że zaczynasz studia?
– Tak. Od września. Kształcenie specjalne.
Zanim wyjedzie na uniwersytet w Illinois, jak wszyscy jej znajomi, być może zdoła uszczknąć choć trochę prawdziwego życia.
Czarne brwi uniosły się w zdumieniu.
– Kształcenie specjalne? Nie znam tego terminu.
– Chodzi o dzieci z niepełnosprawnością i problemami – wyjaśniła. – Mój młodszy brat, Jonathan, ma zespół Downa. Bardzo dużo skorzystał od doskonałego nauczyciela i terapeuty, a ja chciałabym móc pomagać podobnym dzieciakom.
– To wspaniałe uczucie poświęcać się dla dobra rodziny. Ja czuję tak samo.
– Naprawdę? – Zrobiło jej się przyjemnie. – A czym się zajmujesz? – Pytając, czuła się trochę niezręcznie.
– Pomagam dziadkowi w jego licznych obowiązkach – odparł i miała wrażenie, że bardzo starannie dobiera słowa. – Jest w Alazar kimś znaczącym.
– Och! – To zapewne wyjaśniało jego dojrzałe zachowanie.
Ale kim mógł być jego dziadek? Dyplomatą? Biznesmenem? Albo szejkiem?
Na tę myśl omal nie zachichotała. Miała wrażenie, że znalazła się w alternatywnym świecie romansu i przygody.
Kelner przyniósł im zakurzoną, kosztownie wyglądającą butelkę i nie mogła dalej pytać. Butelka została odkorkowana, a musujący napitek rozlany do wysmukłych kieliszków.
– Za co wypijemy? – zapytał, podając jej jeden.
Znów miała pustkę w głowie.
– Za przyszłość – zaproponowała po chwili. – Naszą przyszłość – dodała beztrosko.
Nie spuszczając z niej wzroku, uniósł kieliszek do warg.
– Za naszą przyszłość – powtórzył i wypił.
Poszła jego śladem i bąbelki zakłuły ją w nosie. Cała ta sytuacja wydała jej się bardzo zabawna i wręcz nieprawdopodobna. Jednak wesołość wyparowała z niej momentalnie, kiedy pochylił się nad nią i powiedział stłumionym głosem:
– Co ja wygaduję? Przecież wcale cię nie znam…
– Rzeczywiście…
– A jednak… coś jest między nami.
– Bliskość…
Patrzył na nią przez chwilę i zaczęła się obawiać, że przesadziła.
– Tak – zamruczał po chwili. – Bliskość. Można tak powiedzieć.
Malik ledwo tknął szampana, ale czuł się pijany nie tyle alkoholem, co życiem. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek miał w sobie tyle energii, radości i nadziei. Ale jednocześnie czuł lęk, bo zdawał sobie sprawę, że to, co przeżywa z Gracie, jest chwilowe, w najbardziej sprzyjających okolicznościach nie dłuższe niż jedna noc. Nie on decydował o sobie, odkąd w dwunastym roku życia został zabrany ze szkoły, od swoich książek i modeli samolotów. Twarz dziadka była surowa, kiedy chropawym głosem tłumaczył mu, co się stało.
– Azim odszedł. Teraz ty jesteś następcą.
Ledwo go rozumiał, ale jego życie w jednej chwili odmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Z nieśmiałego, zagrzebanego w książkach chłopca przemienił się w następcę sułtana, odciętego od wszystkiego, co go cieszyło, i ludzi, których kochał.
Po dziesięciu latach ślepego posłuszeństwa chyba należał mu się jeden wolny wieczór i kobieta.
Pochylił się i dotknął jej. Pod jego dłonią jej skóra był miękka i ciepła.
– Wyjdźmy stąd.
Patrzyła na niego z żarem w oczach.
– I dokąd pójdziemy?
– Dokądkolwiek. – Było mu wszystko jedno, chciał tylko być z nią.
– Możemy wrzucić pieniążek do fontanny di Trevi – zaproponowała.
Włosy spływały jej kaskadą na plecy, a oczy rozjaśnił swawolny uśmiech, kiedy zapraszała go do swojego radosnego świata.
– Cieszmy się życiem.
Tego właśnie pragnął. Żyć i cieszyć się każdą chwilą.
– Zgoda – odparł, wstając.
Zapłacił za szampana i wyszli w noc, trzymając się za ręce. Był zdecydowany nie pozwolić jej odejść, dopóki to nie będzie konieczne.
Pełen ludzi plac rozbrzmiewał muzyką, ale oni czuli się zamknięci w swoim świecie, kiedy tak podążali w stronę oświetlonej fontanny.
– Znasz tę tradycję? – spytała, patrząc na niego psotnie, ale pokręcił głową.
– Musisz stanąć plecami do fontanny i prawą ręką, ale przez lewe ramię wrzucić pieniążek do wody.
Wdzięcznie zademonstrowała gest i patrzył na nią z przyjemnością.
– I co to oznacza?
Odwróciła się i uśmiechnęła psotnie.
– Że wrócisz do Rzymu. Ale jest jeszcze inna tradycja… – urwała i przygryzła wargę.
Zaintrygowany, uniósł brew.
– Inna?
– Można wrzucić do fontanny trzy pieniążki – wyjaśniła.
Zarumieniona, unikała jego wzroku.
– Trzy? Po co?
– Jeden żeby wrócić do Rzymu, drugi żeby się zakochać, a trzeci ożenić. – Roześmiała się, tym razem trochę wymuszenie. – Bez sensu, prawda?
Niespiesznie sięgnął do kieszeni. Gracie obserwowała go uważnie, kiedy odwrócił się plecami do fontanny i cisnął pieniążek. Usłyszała plusk, Malik rzucił drugi pieniążek. Czekała, nie spuszczając z niego wzroku, aż zrobił to, na co miał ochotę przez cały wieczór: wziął ją w ramiona i pocałował.