- W empik go
Pies Baskerville'ów. Hound of the Baskerville - wydanie dwujęzyczne - ebook
Pies Baskerville'ów. Hound of the Baskerville - wydanie dwujęzyczne - ebook
Arcydzieło gatunku, legendarny tekst, inspirujący także współczesnych autorów. Pisarz umiejętnie sięgnął po popularną estetykę grozy, wzbogacając o wątki niesamowite opowieść o zagadce ewidentnie kryminalnej. Niesamowity klimat narracji, opisy mgielnych pejzaży spowijających angielskie mokradła na trwałe zagościły w świadomości czytelników.
Genialny detektyw Sherlock Holmes, wraz ze swym asystentem, nieco ociężałym doktorem Watsonem, muszą zmierzyć się z tajemniczym potworem, przypominającym ogromnego psa, który grasuje na angielskiej prowincji zabijając samotnych wędrowców.
Dwujęzyczne wydanie klasycznej powieści kryminalnej „Pies Baskerville’ów (The Hound of the Baskerville) powstało, by służyć tym, którzy znając język angielski na poziomie podstawowym, chcieliby posługiwać się nim biegle.
Kategoria: | Angielski |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7779-027-4 |
Rozmiar pliku: | 718 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sherlock Holmes, który wstawał zazwyczaj bardzo późno, chyba że nie kładł się wcale spać, co zdarzało mu się dość często, siedział właśnie przy śniadaniu. Ja stałem przy kominku, oglądając laskę pozostawioną przez naszego wczorajszego gościa. Była to piękna, gruba laska z dużą gałką, pod którą znajdowała się srebrna obwódka szerokości około cala z napisem: „Jakubowi Mortimerowi M.R.C.S. od przyjaciół z C.C.H.”, oraz data „1884”.
– I cóż Watsonie sądzisz o tej lasce?
Holmes siedział odwrócony plecami, ja zaś nie zdradziłem ani gestem, ani słowem, czym byłem zajęty.
– Skąd wiesz, co ja robię? – zapytałem zdumiony. – Gotów jestem uwierzyć, że masz oczy z tyłu głowy.
– Nie, ale mam przed sobą srebrny imbryk, wypolerowany jak zwierciadło – odparł Holmes. – Powiedz mi, co myślisz o lasce naszego gościa. Skoro nie zastał nas wczoraj, a nie mamy pojęcia, jaki mógł być cel jego odwiedzin, ta przypadkowa zguba nabiera znaczenia. Niechże się dowiem, co na podstawie tej laski sądzisz o jej właścicielu?
– Sądzę – odpowiedziałem, starając się naśladować sposób rozumowania mojego towarzysza – że doktor Mortimer jest starszym, bardzo wziętym i bardzo poważnym lekarzem, skoro znajomi obdarzyli go takim dowodem uznania.
– Dobrze – odparł Holmes. – Wyśmienicie!
– Sądzę także, że najprawdopodobniej doktor Mortimer jest lekarzem wiejskim, odwiedzającym chorych przeważnie pieszo.
– Dlaczego?
– Dlatego, że ta laska, zapewne bardzo ładna, gdy była nowa, jest już tak zniszczona, iż nie wyobrażam jej sobie w rękach lekarza miejskiego. Gruba skuwka jest niemal zupełnie ścięta. Świadczy to, że doktor odbywał z tą laską długie spacery.
– Doskonale, zupełnie słusznie! – przytakiwał Holmes.
– A wreszcie jest tu jeszcze napis: „Od przyjaciół z C.C.H.”. Przypuszczam, że „C.C.H.” stanowią skrót jakiegoś miejscowego kółka łowieckiego. Doktor udzielał pewnie członkom tego koła lekarskiej pomocy, a oni, w dowód wdzięczności, ofiarowali mu ten drobny upominek.
– Doprawdy, Watsonie, przechodzisz samego siebie – rzekł Holmes. – Muszę przyznać, że we wszystkich sprawozdaniach, jakie łaskawie pisałeś o moich skromnych osiągnięciach, nie doceniłeś własnych zdolności. Nie jesteś może samym źródłem światła, lecz umiesz kierować światłem. Są ludzie, którzy, sami nie mając geniuszu, posiadają talent pobudzania go u innych.
Holmes nigdy jeszcze nie przemawiał tak do mnie. Muszę przyznać, że słowa jego sprawiły mi wielką przyjemność. Często bywałem dotknięty obojętnością Holmesa dla mego podziwu i dla moich wysiłków zmierzających do nadania rozgłosu jego metodom. Duma ogarniała mnie także na myśl, że przyswoiłem sobie jego system tak dalece, iż zdobyłem uznanie samego mistrza. Holmes wyjął mi z rąk laskę i przyglądał jej się przez kilka minut. Po czym podszedł do okna, gdzie zabrał się do badania laski przez lupę.
– Ciekawe, chociaż proste – rzekł wróciwszy na swoje ulubione miejsce na kanapie. – Dostrzegam na tej lasce parę wskazówek, które doprowadzą nas do wielu wniosków.
– Czyżby coś uszło mojej uwagi? – spytałem z pewną zarozumiałością w tonie. – Nie sądzę, żebym ominął jakiś ważny szczegół.
– Obawiam się, mój drogi, że większość twoich wniosków była mylna. Gdy mówiłem, że dodajesz mi bodźca, miałem na myśli, mówiąc szczerze, to, iż stwierdzenie twoich pomyłek doprowadziło mnie wielokrotnie do odkrywania prawdy. W tym wypadku nie mylisz się bynajmniej co do istoty rzeczy. Właściciel laski jest niewątpliwie lekarzem wiejskim i chodzi dość dużo.
– Miałem zatem słuszność.
– Pod tym względem tak.
– Ale to chyba wszystko.
– Nie, nie, mój drogi, nie wszystko… bynajmniej nie wszystko. Na przykład wydaje mi się bardziej prawdopodobne, że ofiarowany doktorowi podarunek pochodzi od pracowników szpitala, a nie od kółka łowieckiego. Toteż gdy litery „C.C.” umieścimy przed słowem „szpital”, wyrazy „Charing Cross” nasuwają się same przez się.
– Może masz słuszność.
– Moje wyjaśnienie ma wszelkie cechy prawdopodobieństwa i jeśli przyjmiemy tę hipotezę, mamy nową podstawę, która pozwoli nam odtworzyć postać naszego nieznanego gościa.
– Dobrze. Przypuszczając zatem, że C.C.H. znaczy „Charing Cross Hospital”, jakież inne wnioski stąd wysnujemy?
– Czyż nie nasuwa ci się żaden? Znasz moją metodę. Zastosuj ją!
– Jedynym wnioskiem oczywistym jest fakt, że nasz nieznajomy praktykował w mieście, zanim przeniósł się na wieś.
– Myślę, że możemy posunąć się nieco dalej w naszych przypuszczeniach. Spójrz na to z innego punktu widzenia. Przy jakiej sposobności ofiarowano Mortimerowi ten podarunek? Kiedy przyjaciele mogli w ten sposób wyrazić mu dowód swej wdzięczności i uznania? Niewątpliwie w chwili, gdy doktor opuszczał szpital, żeby rozpocząć prywatną praktykę. Wiemy już, że był to podarunek. Przypuszczamy, że doktor opuścił szpital miejski i przeniósł się na wieś. Czy zatem zbyt śmiałe byłoby nasze twierdzenie, że laskę ofiarowano mu właśnie przy pożegnaniu?
– Jest to bardzo prawdopodobne.
– A teraz zechciej zauważyć, że doktor Mortimer nie mógł należeć do składu stałych lekarzy szpitalnych. Na te stanowiska wyznaczani są tylko pierwszorzędni lekarze londyńscy, a ci nie przenoszą się na wieś. Kim był zatem? Jeżeli pracował w szpitalu, a nie należał do stałego personelu lekarskiego, to był zapewne tylko asystentem i zajmował stanowisko niewiele wyższe niż studenci ostatniego roku medycyny. Opuścił zaś szpital przed pięciu laty… masz datę na lasce. Tak więc twój poważny doktor w średnim wieku znika jak widmo, mój drogi, a na jego miejsce ukazuje się nam trzydziestoletni mężczyzna, miły, skromny, roztargniony i posiadający ulubionego psa, którego określiłbym mniej więcej jako większego od teriera, a mniejszego od buldoga.
Uśmiechnąłem się z niedowierzaniem, a Sherlock Holmes rozsiadł się wygodnie, puszczając pod sufit kółka dymu.
– Nie mam możliwości sprawdzenia tego ostatniego wywodu – rzekłem – ale nic łatwiejszego niż dowiedzieć się kilku szczegółów dotyczących wieku i kariery zawodowej doktora.
Wziąłem z mojej biblioteki „Przewodnik lekarski” i odszukałem literę M. Znalazłem kilku Mortimerów, ale tylko jeden z nich mógł być naszym gościem. Przeczytałem głośno odpowiednią notatkę:
„Mortimer Jakub, M.R.S.C.*, 1882; Grimpen, Dartmoor, Devon. Asystent-chirurg w szpitalu Charing Cross od 1882 do 1884. Laureat Nagrody Jacksona za pracę z dziedziny patologii porównawczej pt. Wpływ cech wstecznych na powstawanie pewnych chorób. Członek-korespondent Szweckiego Towarzystwa Patologicznego. Autor „Kilku kaprysów atawizmu” (The Lancet, 1882), „Czy idziemy naprzód” (Journal of Psychology, marzec 1883). Lekarz urzędowy gmin: Grimpen, Thorsley i High-Barrow.”
* Medical Royal College Surgeons – Królewska medyczna szkoła chirurgów.
– O kółku łowieckim ani wzmianki – rzekł Holmes z drwiącym uśmiechem – ale jest lekarzem wiejskim, jak to sprytnie wywnioskowałeś. Zdaje mi się, że nasze wywody się potwierdzają. Co do przymiotników określających naszego doktora, powiedziałem, jeśli się nie mylę: miły, skromny i roztargniony. Wiem z doświadczenia, że podarunki otrzymuje na tym świecie tylko człowiek miły, jedynie skromny człowiek rezygnuje z kariery londyńskiej i osiedla się na wsi, a tylko roztargniony zostawia ci laskę zamiast biletu wizytowego po godzinnym wyczekiwaniu w twoim pokoju.
– A pies?
– Pies zwykle nosi laskę swego pana. Ponieważ jest ciężka, pies mocno trzymał ją pośrodku; ślady jego kłów są wyraźnie widoczne. Wskazują one moim zdaniem, że szczęka jest za duża na teriera, a za mała na buldoga. To może… tak, do licha, to jest spaniel!
Mówiąc to Holmes chodził po pokoju, a gdy zatrzymał się przy oknie, w głosie jego nagle zabrzmiała taka stanowczość, że spojrzałem na niego zdumiony.
– Mój drogim skąd ta pewność?
– Stąd po prostu, że widzę tego psa u naszych drzwi wejściowych, a oto dzwoni jego pan. Nie odchodź, proszę cię, Watsonie. To przecież twój kolega po fachu i twoja obecność może mi się bardzo przydać. Oto dramatyczna chwila: słyszysz na schodach kroki człowieka wchodzącego w twoje życie i nie wiesz, z czym przychodzi: z dobrym czy złym. Czego może chcieć doktor Jakub Mortimer, człowiek nauki, od Sherlocka Holmesa, specjalisty w kryminalistyce?… Proszę!
Postać naszego gościa przejęła mnie zdumienie, gdyż spodziewałem się ujrzeć typowego lekarza wiejskiego. Doktor Mortimer zaś był bardzo wysoki i chudy; nos miał długi, haczykowaty, oczy szare, przenikliwe, bardzo blisko siebie osadzone iskrzyły się zza okularów w złotej oprawie. Ubrany był w strój ogólnie przyjęty przez lekarzy, choć mocno zaniedbany: surdut miał wytarty, spodnie w dole obszarpane. Jakkolwiek młody jeszcze, plecy miał zgarbione, idąc pochylał głowę, a na twarzy jego malowała się wielka dobroduszność.
Gdy spostrzegł laskę w ręku Holmesa, rzucił się ku niemu z radosnym okrzykiem.
– Co za szczęście! Nie byłem pewny, czy zostawiłem ją tutaj, czy w biurze okrętowym. Za nic na świecie nie chciałbym jej zgubić.
– Podarunek, nieprawdaż? – spytał Holmes.
– Owszem, proszę pana.
– Od pracowników szpitala Charing Cross?
– Od kilku przyjaciół w szpitalu z okazji mojego ślubu.
– Do licha! Niedobrze – odezwał się Holmes potrząsając głową.
Na twarzy doktora Mortomera pojawił się wyraz zdziwienia.
– Niedobrze? Dlaczego?
– Dlatego, że nasze wnioski okazały się mylne. Mówi pan zatem, że to podarunek z okazji ślubu?
– Tak, ożeniłem się i porzuciłem szpital. Trzeba było pomyśleć o stworzeniu własnego domu.
– Co prawda – rzekł Holmes – nie pomyliliśmy się znowu aż tak bardzo. A teraz, doktorze Jakubie Mortimer…
– Proszę mnie tak nie tytułować… jestem tylko skromnym lekarzem.
– I najwyraźniej człowiekiem o umyśle ścisłym.
– Jestem dyletantem w nauce, panie Holmes. Zbieraczem muszelek na wybrzeżach wielkiego, nieznanego oceanu. Przypuszczam, że mówię do pana Sherlocka Holmesa, nie zaś…
– Tak, a oto mój przyjaciel, doktor Watson.
– Bardzo mi przyjemnie. Słyszałem często nazwisko pana, wymieniane wespół z nazwiskiem pańskiego przyjaciela. Panie Holmes, interesuje mnie pan niesłychanie. Nie spodziewałem się zobaczyć czaszki tak dolichocefalicznej jak pańska i do tego stopnia rozwiniętych guzów nadczołowych. Czy pozwoli mi pan przesunąć palec po szwie ciemieniowym? Odlew pańskiej czaszki – dopóki oryginał jest nieosiągalny – byłby ozdobą każdego muzeum antropologicznego. Nie pragnę bynajmniej pańskiej śmierci, ale przyznaję, że na czaszkę pańską mam wielką ochotę.
Sherlock Holmes wskazał krzesło osobliwemu gościowi.
– Jest pan entuzjastą swojego zawodu, podobnie jak ja mojego – rzekł. – Widzę po pańskim palcu wskazującym, że pan samo sobie zwija papierosy. Proszę, niech się pan nie krępuje.
Gość wyjął z kieszeni bibułkę i ze zdumiewającą wprawą zwinął papierosa. Palce miał długie, zwinne i ruchliwe jak macki owada. Holmes milczał, ale bystre spojrzenia, jakimi raz po raz obrzucał naszego gościa, dowodziły jak bardzo się nim interesuje.
– Przypuszczam – odezwał się wreszcie – że nie tylko dla zbadania mojej czaszki zaszczycił mnie pan swoimi odwiedzinami wczoraj i ponownie w dniu dzisiejszym.
– Nie, proszę pana, jakkolwiek rad jestem niezmiernie, że nastręczyła mi się sposobność ku temu. Przyszedłem do pana, panie Holmes, bo orientuję się, że nie jestem człowiekiem biegłym w tych sprawach, a znalazłem się wobec niezwykle poważnego i zadziwiającego zagadnienia. Ponieważ uważam pana za drugiego specjalistę w swojej dziedzinie w Europie…
– Doprawdy? A czy wolno wiedzieć, kto ma zaszczyt być tym pierwszym? – spytał Holmes z odcieniem niezadowolenia.
– Dla człowieka o umyśle naukowca prace pana Bertillona są nieocenione.
– A więc dlaczego nie udaje się pan do niego po poradę?
– Jeśli chodzi o praktyczne podejście, pan jest jedyny. Mam nadzieję, że mimo woli nie uraziłem…
– Tylko trochę – przerwał Holmes. – Sądzę, doktorze, że najwyższy czas, aby pan wyjaśnił mi teraz dokładnie, na czym polega zagadnienie, które wymaga mojej pomocy.Chapter 1 Mr. Sherlock Holmes
Mr. Sherlock Holmes, who was usually very late in the mornings, save upon those not infrequent occasions when he was up all night, was seated at the breakfast table. I stood upon the hearthrug and picked up the stick, which our visitor had left behind him the night before. It was a fine, thick piece of wood, bulbous-headed. Just under the head was a broad silver band nearly an inch across. „To James Mortimer, M.R.C.S., from his friends of the C.C.H.,” was engraved upon it, with the date „1884.”
„Well, Watson, what do you make of it?”
Holmes was sitting with his back to me, and I had given him no sign of my occupation.
„How did you know what I was doing? I believe you have eyes in the back of your head.”
„I have, at least, a well-polished, silver-plated coffee-pot in front of me,” said he. „But, tell me, Watson, what do you make of our visitor’s stick? Since we have been so unfortunate as to miss him and have no notion of his errand, this accidental souvenir becomes of importance. Let me hear you reconstruct the man by an examination of it.”
„I think,” said I, following as far as I could the methods of my companion, „that Dr. Mortimer is a successful, elderly medical man, well-esteemed since those who know him give him this mark of their appreciation.”
„Good!” said Holmes. „Excellent!”
„I think also that the probability is in favor of his being a country practitioner who does a great deal of his visiting on foot.”
„Why so?”
„Because this stick, though originally a very handsome one has been so knocked about that I can hardly imagine a town practitioner carrying it. The thick-iron ferrule is worn down, so it is evident that he has done a great amount of walking with it.”
„Perfectly sound!” said Holmes.
„And then again, there is the ‘friends of the C.C.H.’ I should guess that to be the Something Hunt, the local hunt to whose members he has possibly given some surgical assistance, and which has made him a small presentation in return.”
„Really, Watson, you excel yourself,” said Holmes. „I am bound to say that in all the accounts which you have been so good as to give of my own small achievements you have habitually underrated your own abilities. It may be that you are not yourself luminous, but you are a conductor of light. Some people without possessing genius have a remarkable power of stimulating it.”
He had never said as much before, and I must admit that his words gave me keen pleasure, for I had often been piqued by his indifference to my admiration and to the attempts which I had made to give publicity to his methods. I was proud, too, to think that I had so far mastered his system as to apply it in a way which earned his approval. He now took the stick from my hands and examined it for a few minutes. Then carrying the cane to the window, he looked over it again with a convex lens.
„Interesting, though elementary,” said he as he returned to his favorite corner of the settee. „There are certainly one or two indications upon the stick. It gives us the basis for several deductions.”
„Has anything escaped me?” I asked with some self-importance. „I trust that there is nothing of consequence which I have overlooked?”
„I am afraid, my dear Watson, that most of your conclusions were erroneous. When I said that you stimulated me I meant, to be frank, that in noting your fallacies I was occasionally guided towards the truth. Not that you are entirely wrong in this instance. The man is certainly a country practitioner. And he walks a good deal.”
„Then I was right.”
„To that extent.”
„But that was all.”
„No, no, my dear Watson, not all — by no means all. I would suggest, for example, that a presentation to a doctor is more likely to come from a hospital than from a hunt, and that when the initials ‘C.C.’ are placed before that hospital the words ‘Charing Cross’ very naturally suggest themselves.”
„You may be right.”
„The probability lies in that direction. And if we take this as a working hypothesis we have a fresh basis from which to start our construction of this unknown visitor.”
„Well, then, supposing that ‘C.C.H.’ does stand for ‘Charing Cross Hospital,’ what further inferences may we draw?”
„Do none suggest themselves? You know my methods. Apply them!”
„I can only think of the obvious conclusion that the man has practiced in town before going to the country.”
„I think that we might venture a little farther than this. Look at it in this light. On what occasion would it be most probable that such a presentation would be made? When would his friends unite to give him a pledge of their good will? Obviously at the moment when Dr. Mortimer withdrew from the service of the hospital in order to start in practice for himself. We know there has been a presentation. We believe there has been a change from a town hospital to a country practice. Is it, then, stretching our inference too far to say that the presentation was on the occasion of the change?”
„It certainly seems probable.”
„Now, you will observe that he could not have been on the staff of the hospital, since only a man well-established in a London practice could hold such a position, and such a one would not drift into the country. What was he, then? If he was in the hospital and yet not on the staff he could only have been a house surgeon or a house physician — little more than a senior student. And he left five years ago — the date is on the stick. So your grave, middle-aged family practitioner vanishes into thin air, my dear Watson, and there emerges a young fellow under thirty, amiable, unambitious, absent-minded, and the possessor of a favorite dog, which I should describe roughly as being larger than a terrier and smaller than a mastiff.”
I laughed incredulously as Sherlock Holmes leaned back in his settee and blew little wavering rings of smoke up to the ceiling.
„As to the latter part, I have no means of checking you,” said I, „but at least it is not difficult to find out a few particulars about the man’s age and professional career.” From my small medical shelf I took down the Medical Directory and turned up the name. There were several Mortimers, but only one who could be our visitor. I read his record aloud.
„Mortimer, James, M.R.C.S., 1882, Grimpen, Dartmoor, Devon. House surgeon, from 1882 to 1884, at Charing Cross Hospital. Winner of the Jackson prize for Comparative Pathology, with essay entitled ‘Is Disease a Reversion?’ Corresponding member of the Swedish Pathological Society. Author of ‘Some Freaks of Atavism’ (Lancet 1882).’Do We Progress?’ (Journal of Psychology, March, 1883). Medical Officer for the parishes of Grimpen, Thorsley, and High Barrow.”
„No mention of that local hunt, Watson,” said Holmes with a mischievous smile, „but a country doctor, as you very astutely observed. I think that I am fairly justified in my inferences. As to the adjectives, I said, if I remember right, amiable, unambitious, and absent-minded. It is my experience that it is only an amiable man in this world who receives testimonials, only an unambitious one who abandons a London career for the country, and only an absent-minded one who leaves his stick and not his visiting-card after waiting an hour in your room.”
„And the dog?”
„Has been in the habit of carrying this stick behind his master. Being a heavy stick the dog has held it tightly by the middle, and the marks of his teeth are very plainly visible. The dog’s jaw is too broad in my opinion for a terrier and not broad enough for a mastiff. It may have been — yes, by Jove, it is a curly-haired spaniel.”
He had risen and paced the room as he spoke. Now he halted in the recess of the window. There was such a ring of conviction in his voice that I glanced up in surprise.
„My dear fellow, how can you possibly be so sure of that?”
„For the simple reason that I see the dog on our very door-step, and there is the ring of its owner. Don’t move, I beg you, Watson. He is a professional brother of yours, and your presence may be of assistance to me. Now is the dramatic moment of fate, Watson, when you hear a step upon the stair which is walking into your life, and you know not whether for good or ill. What does Dr. James Mortimer, the man of science, ask of Sherlock Holmes, the specialist in crime? Come in!”
The appearance of our visitor was a surprise to me, since I had expected a typical country practitioner. He was a very tall, thin man, with a long nose like a beak, which jutted out between two keen, gray eyes, set closely together and sparkling brightly from behind a pair of gold-rimmed glasses. He was clad in a professional but rather slovenly fashion, for his frock-coat was dingy and his trousers frayed. Though young, his long back was already bowed, and he walked with a forward thrust of his head and a general air of peering benevolence.
As he entered his eyes fell upon the stick in Holmes’s hand, and he ran towards it with an exclamation of joy.
„I am so very glad. I was not sure whether I had left it here or in the Shipping Office. I would not lose that stick for the world.”
„A presentation, I see,” said Holmes.
„Yes, sir.”
„From Charing Cross Hospital?”
„From one or two friends there on the occasion of my marriage.”
„Dear, dear, that’s bad!” said Holmes, shaking his head.
Dr. Mortimer blinked through his glasses in mild astonishment.
„Why was it bad?”
„Only that you have disarranged our little deductions. Your marriage, you say?”
„Yes, sir. I married, and so left the hospital. It was necessary to make a home of my own.”
„Come, come, we are not so far wrong, after all,” said Holmes. „And now, Dr. James Mortimer —”
„Mister, sir, Mister — a humble M.R.C.S.”
„And a man of precise mind, evidently.”
„A dabbler in science, Mr. Holmes, a picker up of shells on the shores of the great unknown ocean. I presume that it is Mr. Sherlock Holmes whom I am addressing and not —”
„No, this is my friend Dr. Watson.”
„Glad to meet you, sir. I have heard your name mentioned in connection with that of your friend. You interest me very much, Mr. Holmes. I had hardly expected so dolichocephalic a skull or such well-marked supra-orbital development. Would you have any objection to my running my finger along your parietal fissure? A cast of your skull, sir, until the original is available, would be an ornament to any anthropological museum. It is not my intention to be fulsome, but I confess that I covet your skull.”
Sherlock Holmes waved our strange visitor into a chair.
„You are an enthusiast in your line of thought, I perceive, sir, as I am in mine,” said he. „I observe from your forefinger that you make your own cigarettes. Have no hesitation in lighting one.”
The man drew out paper and tobacco and twirled the one up in the other with surprising dexterity. He had long fingers as agile and restless as the antennae of an insect. Holmes was silent, but his little darting glances showed me the interest which he took in our curious companion.
„I presume, sir,” said he at last, „that it was not merely for the purpose of examining my skull that you have done me the honour to call here last night and again today?”
„No, sir, no; though I am happy to have had the opportunity of doing that as well. I came to you, Mr. Holmes, because I recognized that I am myself an unpractical man and because I am suddenly confronted with a most serious and extraordinary problem. Recognizing, as I do, that you are the second highest expert in Europe —”
„Indeed, sir! May I inquire who has the honour to be the first?” asked Holmes with some asperity.
„To the man of precisely scientific mind the work of Monsieur Bertillon must always appeal strongly.”
„Then had you not better consult him?”
„But as a practical man of affairs it is acknowledged that you stand alone. I trust, sir, that I have not inadvertently —”
„Just a little,” said Holmes. „I think, Dr. Mortimer, you would do wisely if without more ado you would kindly tell me plainly what the exact nature of the problem is in which you demand my assistance.”