Pies Baskerville’ów - ebook
Pies Baskerville’ów - ebook
Pies Baskerville’ów jest wielkim klasykiem gatunku powieści kryminalnej, należącym do ścisłego kanonu literatury angielskiej i światowej. Bohaterem powieści sir Arthura Conan Doyle’a jest Sherlock Holmes, archetyp detektywa, obdarzony wyrafinowanym poczuciem humoru genialny obserwator i analityk, potrafiący rozwiązać skomplikowane zagadki kryminalne i zdemaskować najbardziej utajone zło posługując się metodą dedukcji. Tym razem, w najsławniejszym z wszystkich swoich dochodzeń, Sherlock Holmes trafi a na trop przestępczej manipulacji w ciągle żywej legendzie sprzed wieków o demonicznym psie prześladującym członków rodu Baskerville’ów. Po niewyjaśnionej śmierci sir Karola w majątku w Dartmoor, krainie wrzosowisk i wiecznej mgły, Sherlock Holmes i jego wierny przyjaciel Watson podejmują się zapewnić bezpieczeństwo ostatniemu przedstawicielowi rodu sir Henrykowi. Rozpoczyna się wielka przygoda detektywistyczna, w której Sherlock Holmes będzie musiał zmobilizować cały swój potencjał intelektualny, dogłębną znajomość ludzkiej psychologii, a także wrodzoną sobie niezwykłą sprawność fizyczną.
Pies Baskerville’ów jest lekturą dla szkół średnich.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-6611-600-9 |
Rozmiar pliku: | 515 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pan Sherlock Holmes zwykł wstawać późno, o ile nie czuwał przez całą noc, a zdarzało mu się to nieraz. Otóż owego dnia wstał wyjątkowo wcześnie. Jadł śniadanie. Stałem przy kominku. Schyliłem się i podniosłem laskę, którą nasz gość zostawił wczorajszego wieczora. Był to gruby kij, z dużą gałką, utoczoną z drewna. Pod gałką była srebrna obrączka, a na niej napis: „Jakubowi Mortimerowi M. R. C. S. od przyjaciół C. C. H.”, pod spodem zaś data: „1884”. Taką laskę staroświecką, mocną, zapewniającą bezpieczeństwo, zwykli nosić starzy lekarze.
– No i cóż, Watsonie? Co myślisz o tej lasce? Jakie wyprowadzasz wnioski? – zapytał.
Holmes siedział, odwrócony do mnie plecami. Nie mógł mnie widzieć, a ja zachowywałem się tak cicho, że nie mógł się nawet domyślić, czym jestem zajęty.
– Masz chyba oczy z tyłu głowy… – rzekłem.
– Mam przed sobą srebrny imbryk – odparł. – Ale powiedz mi, Watsonie, co myślisz o lasce naszego gościa? Skoro nie zastał nas w domu i nie wytłumaczył celu swych odwiedzin, ta mimowolna pamiątka nabiera wielkiego znaczenia. Chciałbym też wiedzieć, jakie pojęcie tworzysz sobie o tym człowieku?
– Sądzę – odparłem, trzymając się metody dociekań mojego towarzysza – że doktor Mortimer jest lekarzem średniego wieku, szanowanym. Dowodzi tego upominek pacjentów.
– Dobrze, wybornie! – pochwalił mnie Holmes.
– Sądzę dalej, że jest lekarzem prowincjonalnym i przeważnie odwiedza chorych pieszo.
– Dlaczego tak przypuszczasz?
– Bo laska, choć pierwotnie ładna, jest tak zniszczona, że żaden lekarz miejski nie chciałby jej używać. Grube, żelazne okucie starło się, co dowodzi, że laska była w częstym użyciu.
– Słuszne rozumowanie – przytwierdził Holmes.
– A dalej, napis od przyjaciół z C. C. H. świadczy, że lekarz niósł pomoc członkom jakiegoś klubu myśliwskiego.
– Istotnie, Watsonie, przechodzisz sam siebie – rzekł Holmes, zapalając papierosa. – Muszę przyznać, że twoje wnioski są słuszne. Mam pojętnego ucznia. Wyświetliłeś kilka punktów zupełnie ciemnych.
Nigdy jeszcze Holmes nie odzywał się do mnie w sposób tak pochlebny. Cieszyłem się z jego uznania, na które od dawna już usiłowałem zasłużyć, stosując jego metodę badań w sprawach kryminalnych.
Po chwili milczenia odebrał mi laskę i przypatrywał się jej gołem okiem. Następnie odłożył papierosa, odszedł z laską do okna i zaczął się jej przyglądać przez szkło powiększające.
– Ciekawe, bardzo ciekawe… – rzekł, wracając na swoje ulubione miejsce przy kominku.
– Czy pan dopatrzył się jakiegoś nowego szczegółu, mogącego służyć za wskazówkę? – spytałem, spodziewając się, że nic ważnego nie uszło mojej baczności.
– Zdaje mi się, mój drogi Watsonie, że prawie wszystkie twoje wnioski były mylne. Pod jednym tylko względem miałeś słuszność, a mianowicie, że posiadacz tej laski jest doktorem prowincjonalnym i że dużo chodzi.
– A więc nie pomyliłem się?
– W tej kwestii – nie.
– A w innych?
– Inne wywody były fałszywe. I tak, na przykład, twierdzisz, że laska jest darem jakiegoś prowincjonalnego klubu myśliwskiego. Ja przypuszczam, że ofiarowali ją lekarzowi pensjonariusze szpitala Charing Cross.
– Przyznaję, że to jest prawdopodobniejsze. Jaki pan stąd wyprowadza wniosek?
– Znana jest panu tobie metoda badania. Zastosuj ją w praktyce.
– Mogę to tylko wywnioskować, że przed osiedleniem się na wsi, ten lekarz praktykował w mieście.
– Sądzę, że możemy posunąć się jeszcze dalej na drodze przypuszczeń. Ten dar został wręczony w chwili, gdy doktor Mortimer opuszczał szpital, aby rozpocząć praktykę na własną rękę.
– Prawdopodobnie.
– Jakież mógł on zajmować stanowisko w tym szpitalu? – albo lekarza ordynującego, albo studenta-praktykanta. Zapewne to ostatnie, bo doktor szpitalny z wyrobioną opinią i liczną praktyką, nie opuszcza zajmowanej pozycji, aby się przesiedlać na prowincję. Doktor Mortimer opuścił szpital przed pięcioma latami, jak to wskazuje data na lasce. W owym czasie ukończył zapewne uniwersytet, a więc upada pański wniosek, iż jest człowiekiem średniego wieku. Doktor Mortimer ma niespełna trzydzieści lat, jest uprzejmy, dobry, niezbyt ambitny, roztargniony. Ma psa trochę większego od jamnika, a mniejszego od wyżła.
Roześmiałem się niedowierzająco. Holmes zasiadł wygodnie w fotelu i puszczał kłęby dymu.
– Nietrudno będzie przekonać się, który z nas dwóch ma rację – rzekłem, zbliżając się do szafki bibliotecznej i wyjmując z niej kalendarz z wykazem lekarzy angielskich oraz ich życiorysem. Spośród wielu Mortimerów, jeden tylko mógł być tym, o którego nam chodziło. Odczytałem głośno:
„Mortimer Jakub, lekarz powiatowy w Grimpen, Dartmoor, hrabstwo Devsu. Był studentem-praktykantem w szpitalu Charing Cross od 1882 do 1884 roku. Otrzymał nagrodę Jacksona za studium z zakresu patologii porównawczej, zatytułowane Czy choroba jest zboczeniem?. Jest członkiem szwedzkiego Towarzystwa Patologicznego, autorem wielu artykułów, jak Kilka przykładów atawizmu (wydrukowany w „Lancecie” w 1882), Czy idziemy z biegiem postępu? („Dziennik Psychologiczny” 1883). Jest lekarzem powiatowym gmin Grimpen, Thorsley i High Barrow.
– Widzisz, że miałem słuszność – rzekł Holmes. – Obstaję dalej przy moich hipotezach, że doktor Mortimer musi być uprzejmy, bo tylko człowiek uprzejmy dostaje takie upominki od swoich pacjentów; że nie jest ambitny, bo inaczej nie opuszczałby Londynu dla prowincji, i że jest roztargniony, bo w przeciwnym razie, zamiast laski, zostawiłby swój bilet wizytowy.
– Jakież są pańskie wnioski co do psa?
– Jego pies zwykł nosić laskę w zębach, a ponieważ laska jest ciężka, więc ją trzyma pośrodku. W tym miejscu widać ślady psich zębów. Zęby są za duże na jamnika, za małe na wyżła. To może być… tak, to jest pinczer.
Holmes przeszedł przez pokój i stanął we framudze okna. W jego głosie było tyle głębokiego przekonania, że nie mogłem się powstrzymać, aby go nie zapytać?
– Skąd taka pewność?
– Dla bardzo prostej przyczyny, że mam tego psa przed oczami. Stoi za tymi drzwiami, a jego właściciel w tej chwili właśnie do nich dzwoni. Proszę cię, nie wychodź z pokoju. Jest pańskim kolegą i pańska obecność może mi być przydatną. Nadchodzi ważna chwila. Zbliżają się kroki, które mogą stanowić o przeznaczeniu – złym czy dobrym – nie wiadomo. Ciekaw jestem, czego doktor Jakub Mortimer zażąda od Sherlocka Holmesa, specjalisty od przestępstw kryminalnych… Proszę!
Do pokoju wszedł nasz gość. Jego powierzchowność bardzo mnie zdziwiła. Nie wyglądał na prowincjonalnego lekarza. Był wysoki, szczupły, miał wąski nos, wysuwający się ostro spomiędzy przenikliwych oczu, zasłoniętych ciemnymi okularami w złotej oprawie. Ubrany był w długi, poplamiony surdut, spodnie miał wystrzępione. Choć jeszcze młody wiekiem, był już przygarbiony. Na jego twarzy malowała się dobra wola względem ludzi. Wchodząc, zobaczył od razu laskę w ręku Holmesa i podbiegł ku niej z okrzykiem radości.
– Tak się cieszę! – zawołał. – Nie byłem pewny, czy ją zostawiłem tutaj, czy w biurze portowym. Gdybym ją zgubił, sprawiłoby mi to wielką przykrość.
– Wszak to prezent? – rzekł Holmes.
– Tak, proszę pana.
– Od pensjonariuszy hotelu Charing Cross…
– Tak, od paru pacjentów. Dali mi ją na pamiątkę mojego ślubu.
– Szkoda – rzekł Holmes, ściskając mu rękę.
– Czego pan żałuje? – spytał doktor Mortimer ze zdziwieniem.
– Szkoda, że pan rozproszył moje wnioski – brzmiała odpowiedź. – A więc powiada pan, że to podarunek ślubny?
– Tak. Ożeniłem się i dlatego musiałem opuścić szpital.Trzeba było założyć dom, postarać się o samodzielną praktykę.
– No i teraz zyskuje pan sobie sławę na polu nauki – rzekłem.
– Wszak mam przyjemność mówić z panem Sherlockiem Holmesem?
– Nie, to mój przyjaciel, doktor Watson.
– Miło mi pana poznać. Słyszałem o panu nieraz. Pozwoli mi pan, panie Holmes, zbadać swoją czaszkę. Od pierwszego rzutu oka spostrzegłem, że jest niezwykła: zdradza zdolności, rzekłbym nawet – geniusz dedukcyjny. Taka czaszka byłaby ozdobą każdego muzeum. Przyznaję, że jej panu zazdroszczę.
– Jest pan entuzjastą w swoim zawodzie, tak jak ja w swoim – odparł detektyw – ale sądzę, że nie przybywa pan ponownie jedynie z zamiarem zbadania mojej czaszki.
– Nie, choć jestem rad, że nadarza mi się sposobność ku temu. Przybyłem do pana, panie Holmes, bo uznaję własną niepraktyczność, a jestem postawiony wobec bardzo trudnego zagadnienia. Ponieważ pan jesteś drugim w Europie ekspertem w sprawach kryminalnych…
– Doprawdy? Czy wolno mi zapytać, kto jest pierwszy?
– W oczach człowieka przekładającego teorię nad praktykę pan Bertillion zajmuje niewątpliwie pierwsze miejsce.
– Więc czemuż pan nie zwrócisz się do niego?
– Powiadam, że jest on pierwszorzędny powagą, jako teoretyk. Ale pan, jako praktyk, zajmujesz pierwsze w Europie – to niewątpliwe. Spodziewam się, że pana nie obraziłem.
– Trochę – odparł Holmes na wpół żartem – ale jako człowiek praktyczny, chciałbym nareszcie dowiedzieć się, co pana tutaj sprowadza.