- nowość
- W empik go
Pieśń krwi i powietrza. Tom 1. Proroctwo Dioriness - ebook
Pieśń krwi i powietrza. Tom 1. Proroctwo Dioriness - ebook
Rozpoczyna się rozgrywka między bogami a demonami. Po której stronie staniesz?
W Karterze, Państwie Żywiołów, co siedem lat powoływani są Strażnicy. Czworo wybrańców staje się bronią przeciwko nerimi. Te bezwzględne, krwiożercze bestie – wampiry i zmiennokształtni – zamieszkują Inserię, która od lat terroryzuje mieszkańców Karteru. Strażnicy z czterech różnych frakcji, reprezentujących każdy z żywiołów, muszą użyć całego swojego sprytu oraz drzemiących w nich mocy, by wykonać powierzone im zadania i samemu przy tym nie zginąć.
Kiedy Falen, Ellie, Alec i Rin zostają powołani na Strażników, nie wiedzą, co tak naprawdę na nich czeka. Już wkrótce wyruszą na samobójczą misję, prosto do gniazda nerimich, a tam będą zdani wyłącznie na siebie. Na domiar złego Falen odkryje, że w pradawnych proroctwach drzemie ziarno prawdy…
Kości zostały rzucone. Nieoczekiwanie Karter staje się szachownicą w starciu bogów i demonów, a niczego nieświadomi Strażnicy – kluczowymi figurami na planszy. Kto zwycięży w tej rozgrywce?
– Tu jest tak spokojnie… Może się pomyliliśmy? – zaczęła powątpiewać Rin.
– Nie. Wyczuwam swoich – powiedziała szeptem Marie, a jej oczy błysnęły szkarłatem. Kły wysunęły się z zębodołów.
Alec poczuł się nieswojo, widząc jej drugie oblicze. Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach.
Marie ruszyła przyspieszonym krokiem przed siebie. Z trudem za nią nadążali. W miarę, jak zbliżali się do starego kamiennego mostu, głośniejszy stawał się szum rzeki Kato, która pod nim przepływała. W powietrzu unosił się zapach ryb i stęchłej wody. W bladym świetle latarni dostrzegli cztery postacie. Uszu Marie dobiegły groźby.
– Macie trzy sekundy na podjęcie decyzji – zasyczała krótkowłosa kobieta w długim płaszczu. Jej palce zaciskały się na gardle wątłej nastolatki. Dziewczyna była przerażona, podobnie jak jej starsza siostra. – Służba Inserii czy śmierć?
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-327-2 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z zaklętej fletni rajska melodia się dobywa
A na jej wezwanie młoda bogini przybywa
Pod drzewem wiśni kłamstwo za miłość się przebrało
I los bogów i demonów ze sobą splątało.
Dziecko, co się narodziło z mroku i światłości
Dorośnie, wybierze i odmieni los ludzkości.
Światłość jego zgaśnie, a kometa je przywróci
Gdy nadejdzie czas, syn wiatru i gromu powróci.
Między czterech żywiołów dzieci będzie rzucony
Z Ziemią, Ogniem, Wodą żywot zostanie złączony.
Ogniw tych zespolonych nic rozdzielić nie może
Każdy każdemu w imię obowiązku pomoże.
Zatryumfować w grze, gdzie życie stawką mianowano.
Gdy najdzie czas po temu, by klęskę zadano
Mocom nieczystym panoszącym się po królestwie
Na szklanym tronie boski syn odnajdzie swe miejsce.
~ Przepowiednia wygłoszona 33. roku I ery przez Tali, wróżbitkę z MikayoROZDZIAŁ 1
Dzieje Narissana
31 października 508 roku II ery, późny wieczór
Słońce już dawno zaszło nad Krajem Żywiołów. Centaurion i okalające go frakcje spowiła noc, która niczym pierzyna otuliła żyjących tam ludzi do snu. Gwiazdy jarzyły się bladym blaskiem. Były prawie tak białe jak wirujące w powietrzu płatki śniegu. W tym roku zima przyszła wyjątkowo wcześnie.
Choć światła w domach dawno pogasły, pewien velirieński chłopiec nie mógł zasnąć. Leżał zagrzebany w pościeli, przewracając się z boku na bok. Okna jego komnaty przysłaniały grube kotary, a jedynym źródłem światła była paląca się nieopodal łóżka świeca. Jej żółtawy blask spowijał rzędy zabawek wpatrujących się w chłopca paciorkowatymi oczami. Pluszowe misie, konie i nietoperze, szczerozłote rycerzyki i srebrne żołnierzyki, szklane figury szachowe… Wszystko to nagle wydało mu się dziwnie smutne i nieprzyjazne. Sam nawet nie wiedział dlaczego.
Drgnął niespokojnie, gdy usłyszał ciężkie kroki dobiegające z korytarza. Wsunął głowę pod kołdrę, jeszcze zanim drzwi się otworzyły. Zacisnął powieki i udawał, że zmorzył go sen.
– Panicz jeszcze nie śpi? – spytała czule Greta, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Przeszła przez pokój i usiadła na krześle nieopodal jego łóżka.
Greta Brown była starszą Aquariuską, córką wody, służącą jako piastunka w dworku Rossmarych. Długie, ciemnobrązowe warkocze spływały na wielobarwną chustę, okrywającą ramiona. Rumieńce trwale barwiły jej policzki.
– Skąd wiedziałaś? – zapytał chłopiec, odrzucając na bok kołdrę.
– Znam cię lepiej niż ktokolwiek tutaj. Mnie nigdy nie nabierzesz – odrzekła, posyłając mu czuły uśmiech. – Czy coś cię trapi?
– Wszyscy ciągle mówią tylko o nowym dziecku. Jeszcze się nie urodziło, a już jest ważniejsze ode mnie – powiedział z niechęcią, krzyżując na piersi chude ramiona.
– Nie cieszysz się, że będziesz miał braciszka albo siostrzyczkę? – spytała łagodnie Greta. Niania przesunęła dłonią po kruczoczarnych włosach chłopca, na co on skrzywił się mocno. Czuł się w pełni dorosłym sześciolatkiem i nie lubił, kiedy ktoś traktował go jak małe dziecko.
Widząc jego nietęgą minę, Greta szybko zabrała spracowaną dłoń.
– Nie chcę siostry. Wszystkie dziewczyny są jakieś dziwne – odparł butnie. – Brata też nie potrzebuję. Przez niego rodzice już w ogóle o mnie zapomną. Podobno chcą mnie oddać do szkoły wojskowej. Daleko stąd, żebym nie zajmował miejsca.
Choć chłopiec dołożył wszelkich starań, by jego głos wydał się obojętny, Greta wyczuła w nim lęk.
– Na cztery żywioły! Kto paniczowi takich głupot naopowiadał?!
– Nathaniel. Podobno zawsze tak się robi, kiedy rodzi się nowe dziecko.
– Wielkie nieba! Co za nieznośny chłopak z tego twojego kuzyna! Wszystko to bzdura, paniczu. Bzdura!
– Skoro tak mówisz… – Uspokoił się nieco. Milczał przez chwilę, wpatrując się w karmelowe oczy piastunki i próbując zliczyć piegi, które pokrywały całą jej twarz. – Greto, poczytaj mi. Jeszcze mylą mi się wszystkie te literki, a zasnąć nie mogę.
– No nie wiem… Późno już. Pani nie będzie zachwycona, jeśli nas nakryje.
– Mama tu nie przyjdzie, przecież dobrze wiesz. Skoro nie pamiętała o moich urodzinach, to marna szansa, że postanowi sprawdzić w środku nocy, jak się miewam. Greto, proszę! Prooooooooooszę…
– Dobrze już, dobrze – westchnęła kobieta z pewnego rodzaju rozczuleniem. Faktycznie jej podopieczny kończył dziś sześć lat, ale tylko służba pamiętała, by złożyć mu życzenia. – Jaką chcesz bajkę?
– Coś o bogach albo o demonach! Tak, niech będzie mit. Byle by się działo…
– Znam jedną taką historię… Nie jestem tylko pewna, czy jest dla ciebie odpowiednia. Obiecasz mi, że nie będziesz się bał?
– Słowo legionisty! – Chłopiec zaśmiał się, zadowolony, że znów dopiął swego. – Jeszcze nim nie jestem, ale kiedyś zostanę. Zobaczysz!
– Wierzę ci, wierzę… – szepnęła Greta, uśmiechając się. – Wszystko wydarzyło się tysiące lat temu, gdy świat był jeszcze czysty, a bogowie jak ludzie kroczyli jego ścieżkami. Patronka nauki i sztuki, pani potrzebujących, przechadzała się po leśnej polanie w towarzystwie swych dwórek. Pamiętasz, jakie imię nosi ta bogini?
– Nilani – odparł szybko.
Chłopiec poczuł się niezwykle dumny z siebie, kiedy niania mu przytaknęła i kontynuowała historię.
– Dwórki otaczały boginię, zabawiając ją tańcem i śpiewem. W pewnym momencie przez delikatne dźwięki lutni i liry przebiła się inna melodia, znacznie piękniejsza. Nilani jak zahipnotyzowana poszła za nią, zostawiając w tyle swe towarzyszki. Wiedziona śladem muzyki jak po nitce do kłębka dotarła do grajka. Pod starym, rozłożystym drzewem wiśni siedział jasnowłosy młodzieniec o porcelanowo białej skórze i ametystowych oczach. Był tak pochłonięty grą na fletni, że nawet nie zauważył zbliżającej się do niego bogini.
– Jak cię zwą? – spytała, a wtedy grajek podniósł na nią wzrok i uśmiechnął się promiennie.
– Nazywam się Castiell – odrzekł, podnosząc się z ziemi. – A kim ty jesteś, piękna panno?
Kiedy Nilani się przedstawiła, zszokowany chłopak padł na kolana. Nie miał odwagi spojrzeć na nią ponownie. Zaczął powtarzać, że jest niegodny objawienia, lecz ona nie chciała go słuchać.
– Powstań, Castiellu. Świat nigdy nie słyszał piękniejszej melodii. Niechaj bogowie mają cię w swej opiece aż po kres twoich dni.
Castiell skłonił się i podziękował za błogosławieństwo. Wtedy Nilani poprosiła, aby zagrał jej jeszcze raz. Nim bogini wróciła do alabastrowego pałacu, Castiell zdążył złożyć jej pewną obietnicę.
– Już zawsze grał będę na twoją cześć i głosił twą chwałę. Będę przychodził tu dzień za dniem i wraz z każdym wschodem słońca rozbrzmi na nowo ma pieśń dla ciebie.
Jak Castiell obiecał, tak też i zrobił. Przez rok każdego ranka spotykał się z Nilani pod drzewem wiśni, nazwanym później przez potomnych Drzewem Miłości. To właśnie tam bogini zakochiwała się powoli w przystojnym młodzieńcu. Nie miała niestety pojęcia, że wszystko to działo się za sprawą zaklętej fletni.
Pewnego dnia młodziutka bogini wyznała grajkowi miłość, a niedługo później na świat przyszedł ich syn. Gdy urodził się Narissan, Nilani zobaczyła na ciele niemowlęcia białe znamię w kształcie dwunastoramiennej gwiazdy. Znak diorich. Dopiero dzięki temu odkryciu zorientowała się, kim tak naprawdę był młodzieniec, który ją uwiódł. Demonem, księciem Podziemia.
– Nie myśl, że kiedykolwiek cię kochałem, Nilani. Głupia byłaś, jeśli w to wierzyłaś. Potrzebowałem cię tylko do stworzenia Narissana. Moc dioriego zapewni mi zwycięstwo nad mymi wrogami. Zmiecie ich w proch – powiedział z lubością Castiell, gdy zapytała go naiwnie, jaki miał cel w udawaniu miłości.
Nilani wygnała go z pałacu i zabroniła zbliżać się do dziecka, lecz demon nie zamierzał jej posłuchać. Pozostali bogowie, zmęczeni długotrwałą walką o dziecko światłości i cienia, postanowili zwrócić się do Lorionna, nieomylnego sędziego, aby to on zdecydował, kto powinien opiekować się Narissanem. Sędzia orzekł, że chłopiec przez pierwsze dziesięć lat życia będzie mieszkał wraz z ojcem, a przez kolejne dziesięć u matki. W dniu dwudziestych urodzin Narissan miał postanowić, czy chce stać się bogiem, czy demonem. Odtąd to samo dotyczyło także innych diorich, o których wychowanie kłócili się rodzice.
Castiell zabrał więc Narissana do piekła i nauczył czynić zło, zsyłać na ludzi choroby, siać nieszczęścia i śmierć. Jednakże to się chłopcu nie podobało. Nie chciał takiego życia.
Kiedy z powrotem trafił do pałacu bogów, Nilani pokazała mu, jak wiele dobra może sprowadzić do świata ludzi dzięki swej mocy. Nauczyła syna niemal wszystkiego, co sama potrafiła. Narissanowi, dobremu mimo demonicznej natury, podobała się opieka nad ludźmi, a w szczególności nad pewną zielonooką śmiertelniczką.
Dwadzieścia wiosen minęło niepostrzeżenie i tak oto młody diori stanął przed wyborem. Był on jasny – bogowie. Część z nich ucieszyła się ogromnie. Narissan bowiem okazał się idealnym kandydatem na króla dzieci żywiołów. Miał rządzić nimi w imieniu Dioriness i przekazywać im boską wolę.
Castiell wpadł w szał, kiedy to usłyszał. W nocy, gdy wszyscy bogowie spali, zakradł się do alabastrowego pałacu i udusił Narissana poduszką. Zabrał duszę syna z powrotem do podziemi, gdzie uwięził ją na kolejne trzy tysiące lat.
Wedle przepowiedni Narissan powróci, gdy niebo znów przetnie kometa Amaris. Nilani ją zobaczy i zażyczy sobie uwolnienia syna. Dzięki temu Narissan będzie mógł się odrodzić, tylko że nie w swoim, lecz w całkowicie nowym ciele.
– Co się stanie, gdy Narissan powróci? – spytał zafascynowany opowieścią chłopiec. – Zostanie królem?
– Tak głosi przepowiednia… Mówi też, że zaprowadzi pokój między dziećmi żywiołów. Wreszcie zatriumfuje dobro i sprawiedliwość.
Chłopiec wpatrywał się przez chwilę w piastunkę. Jego zmarszczone czoło zdradzało, że nad czymś mocno się zastanawiał.
– A co, jeśli odrodzony Narissan stanie po stronie demonów?
– Ale po co miałby to robić? – spytała wyraźnie zaskoczona Greta. Kompletnie nie spodziewała się takiego pytania. – Przecież już raz wybrał bogów.
– Tak, ale bogowie się od niego odwrócili. Nie uratowali go, gdy przyszedł po niego Castiell ani nie zażądali jego uwolnienia. Może… Może byli o niego zazdrośni i nie chcieli, żeby rządził? A może to Castiellowi bardziej zależało na Narissanie?
Piastunka wciągnęła ze świstem powietrze, świadoma, że trzeba czym prędzej ukrócić te dywagacje. W młodym umyśle panicza kiełkowało złe ziarno i trzeba było je czym prędzej wyplenić.
– Koniec z tymi bajkami. Pani Honoria miała rację, kiedy kazała ci się więcej modlić.
Z nieodgadnionym wyrazem twarzy chłopiec powiódł wzrokiem po ciemnych zakamarkach pokoju. Zdawał się dostrzegać tam coś, czego nikt inny nie mógł dojrzeć. Wyraźnie czuł czyjąś obecność… Bynajmniej nie piastunki.
– Gasimy światło, paniczu. Pora już późna. – Kobieta poderwała się z miejsca jak oparzona. Poczuła, jak jeżą jej się włoski na karku. Pospiesznie poprawiła chłopcu kołdrę i ucałowała go do snu. Następnie zdmuchnęła płomień świecy, pozwalając, aby komnata całkowicie pogrążyła się w mroku.
Falen Rossmary został sam ze swoimi wątpliwościami.
Choć może wcale nie był sam.ROZDZIAŁ 2
Ceremonia wyboru
18 lipca 522 roku, północ
Wskazówki na tarczach zegarków wskazywały północ. Srebrzący się na nieboskłonie księżyc spowijał swą poświatą leśną polanę, na której wszystko się zaczęło. To właśnie wydarzenia tamtej nocy dały początek czemuś, co na wieki odmieniło losy Państwa Żywiołów.
Jak co siedem lat przedstawiciele wszystkich frakcji – Aquariusi, Ventusi, Terraci i Ignisi – zjechali się z najdalszych zakątków kraju do stolicy, zwanej Centaurionem, aby wraz z rodzinami uczestniczyć w ceremonii. Na twarzach zebranych malowała się powaga. Nikt nie ośmielił się zakłócić ciszy, która zawisła nad zamgloną polaną. Przybysze tłoczyli się wewnątrz wielkiego kręgu utworzonego z kolumn z czarnego alabastru. W jego centrum znajdowało się kamienne, trzystopniowe podwyższenie w kształcie koła przypominające trochę teatralną scenę. Stało na nim czworo przywódców odzianych w przeplatane złotymi i srebrnymi nićmi szaty.
Pierwszy z nich, Frederic Lagresse, był dosyć postawnym, otyłym mężczyzną o czarnych włosach i koziej brodzie. Na jego wysokim czole pogłębiała się zmarszczka zniecierpliwienia. Lagresse miał przed sobą jedną z czterech kamiennych mis usytuowanych na wykutych z kamienia piedestałach. W naczyniu trzaskał gwałtownie ogień. Płomień ten symbolizować miał wszystkich Ignisów, których to Frederic Lagresse był „ojcem”, nieomylnym liderem.
Po jego prawej stronie, tuż przy misie z szalejącą w niej miniaturową trąbą powietrzną, miejsce zajęła jasnowłosa Selene Odette, pani Ventusów. Była zadziwiająco młoda jak na przywódczynię, lecz jakie znaczenie miał wiek przy odpowiednich koneksjach rodzinnych?
Selene Odette wodziła zielonymi oczami po twarzach dzieci powietrza. Na niektórych z nich widziała wielkie napięcie, na części radosną ekscytacją, a na jeszcze innych strach. Czystą panikę.
Nieopodal niej miejsce zajęli Eleanore Febris i Jonathan Herrschaft.
Szarawe oczy przywódczyni Terratów wpatrywały się nieruchome w dno trzeciej z czar żywiołów. Zostało ono wyłożone różanymi płatkami. Wąskie i sine usta Febris były zaciśnięte, a wyskubane do granic możliwości brwi ściągnięte.
Nad ostatnią z kamiennych mis, wypełnioną po brzegi wodą, pochylał się Jonathan Herrschaft – najstarszy z przywódców. Włosy około osiemdziesięcioletniego Aquariusa były całkowicie białe, podobnie jak długa broda zakrywająca jego obfity brzuch piwny.
Jonathan Herrschaft skrzywił się, widząc w wodnym lustrze swoją pomarszczoną twarz. Odkaszlnął i rozpoczął ceremonię, wznosząc ręce ku niebu.
– Bądźcie pozdrowieni, bracia i siostry! Zebraliśmy się tu, aby zgodnie z naszą tradycją wybrać czworo Strażników, którzy będą strzec nas i nasze państwo przed plugastwem noszącym miano nerimich!
Miano nerimich w Karterze nosiły wampiry i zmiennokształtni – krwiożercze bestie mordujące każdego, kto stanie im na drodze. Istoty te niemal pod każdym względem górowały nad Karterczykami. Nerimi byli silniejsi, szybsi, posiadali wyostrzone zmysły… W dodatku szczycili się nieśmiertelnością.
Nerimi pochodzili z sąsiadującej z Karterem Inserii, imperium cara Victora VI, jednego z najbezwzględniejszych despotów chodzących po tej ziemi. Nawet wzmocniony czarami mur strzegący granic Państwa Żywiołów nie potrafił powstrzymać carskich poddanych przed wdzieraniem się do Karteru i terroryzowaniu jego obywateli.
– Czary żywiołów wybiorą tej nocy po jednym przedstawicielu z każdej frakcji – ozwał się Frederic Lagresse, mrużąc brązowe, blisko osadzone oczy. – Już za chwilę powietrze, ziemia, woda i ogień wyróżnią czworo spośród was. Tych, w których sercach dostrzegą największą odwagę, niezwykłą wolę walki i niezłomnego ducha. – Przywódca Ignisów zaklaskał w dłonie, a ustawione wokół czar świece rozbłysły nagle jasnym płomieniem. – Selene, ty zaczynasz.
– Dziękuję ci, Fredericu – powiedziała kobieta, udając, że nie widzi jego krzywego uśmiechu. Przesunęła dłonią nad ventuską misą. Szalejąca tam mała trąba powietrzna przybrała na sile i urosła do rozmiarów kobiety. Smagała jak bat ciała zebranych, trzepotała ich szatami, w oczy sypała piach, zrywała liście i próbowała zgasić świece, lecz igniski ogień płonął wytrwale. Szum wiatru wyszeptał do ucha przywódczyni imiona nowego Strażnika Powietrza.
Falen William Thomas Gabriel Rossmary, syn Jeremiasza i Honorii.
Selene Odette przesunęła dłonią nad czarą raz jeszcze i wtedy wszystko ustało. Odgłosy hulającej wichury zastąpiły gromkie brawa i wiwaty. Z tłumu Ventusów wyłonił się niechętnie wysoki, czarnowłosy chłopak o bardzo bladej cerze. Jego stalowoszare, podkrążone z niewyspania oczy wpatrywały się nieufnie w kamienne podwyższenie. Usta zaciśnięte miał w wąską linię. Nie wydawał się szczęśliwy. Liczył sobie może dziewiętnaście lat, a jego ubiór – czarna koszula z bogato zdobioną kamizelką, czarne aksamitne spodnie i purpurowa peleryna spięta pod szyją złotą klamerką – świadczył o przynależności do stanu szlacheckiego.
Falenowi przez całą drogę towarzyszyły natarczywe spojrzenia ludzi i poszeptywania. Dla wielu mogłoby się to wydać peszące, ale nie dla niego. Był przyzwyczajony do wzbudzania sensacji wszędzie, gdzie tylko się pojawił. Jako jeden z Rossmarych należał do tego samego sławnego rodu, z którego pochodził obecny król. Rodu niemal tak starego jak podział na frakcje.
– Powodzenia – szepnęła Falenowi do ucha Selene Odette, łapiąc go za ramiona. Jej młoda twarz zdradzała jedynie zatroskanie.
– Dziękuję… – odparł ostrożnie Falen, spoglądając na przywódczynię z ukosa.
– Eleanore, twoja kolej – ponaglił kobietę Frederic Lagresse, wyraźnie już poirytowany.
Gdyby to od niego zależało, wybrałby Strażników w cztery minuty, po jednej na każdego, dał im po szabelce i wio! Do walki za ojczyznę. Niestety pozostali przywódcy nie chcieli burzyć wielowiekowej tradycji, tak więc Lagresse musiał uzbroić się w cierpliwość, której z każdą kolejną ceremonią miał coraz mniej.
– Już – odburknęła Eleanore Febris.
Przywódczyni Terratów nachyliła się nad czarą ziemi. Zanurzyła w niej swą sękatą dłoń i nabrała trochę płatków, po czym rozrzuciła je bezceremonialnie wokoło. Jednak one, zamiast opaść na ziemię jak grawitacja przykazała, wzbiły się w powietrze i zaczęły wirować. Tańczyły tak długo, aż uformowały się w imiona i nazwisko Strażniczki ziemi.
– Czy jest z nami Elizabeth Jane Feliss, córka Sebastiana i Anny? – spytała oschle i bez większego zainteresowania Eleanore Febris, starając się przekrzyczeć oklaski.
Z tłumu wyłoniła się nieśmiało Ellie i chwiejnym krokiem ruszyła ku przywódczyni. Terratka była stosunkowo drobną dziewczyną, odzianą w prostą, białą suknię. Ogniste fale, przyozdobione wiankiem ze stokrotek, opadały kaskadą na wątłe ramiona. W jej dużych, łagodnych oczach malował się lęk, a z twarzy odpłynęła cała krew. Rozglądała się niepewnie dookoła. Serce Ellie biło tak mocno i szybko, jakby chciało wyskoczyć jej z piersi i uciec bardzo daleko stąd. Zastanawiała się, jakim cudem czara żywiołu wybrała akurat ją spośród tysięcy dzieci ziemi, które nadawałyby się do roli Strażnika znacznie lepiej. To wszystko było jak sen… Zły sen.
– Gratuluję – rzuciła obojętnie Febris, wyciągając do Ellie dłoń. – Stań przy Rossmarym. Zaraz dołączą do was pozostali.
– Dziękuję. – Dziewczyna zmusiła się do uśmiechu, ale przywódczyni Terratów nie raczyła go odwzajemnić.
Ellie rozejrzała się w poszukiwaniu Falena. Była tak zaaferowana tym, co się właśnie stało, że wcześniej nie zwróciła na niego uwagi. Stał po prawicy Selene Odette, tuż przy krawędzi podestu. On także lustrował ją spojrzeniem. Chociaż z twarzy wydawał się sympatyczny, świadomość, kim był, onieśmielała ją niesłychanie.
– _Avirii_, Falenie – szepnęła Elizabeth, zerkając na Ventusa z ciekawością.
– _Avirii _– odpowiedział, uśmiechając się w przelocie.
– Mamy już dwoje. Nadszedł czas, żeby wybrać kogoś spośród Aquariusów – ogłosił Jonathan Herrschaft.
Wodna tafla w czarze pozostawała nieruchoma mimo wiatru. Herrschaft przejechał po niej palcem, kreśląc symbol podobny trochę do podwójnego N. Wodne pnącza niczym zaklinany wąż zaczęły skręcać się i wić ku górze. Nagle wystrzeliły ku gwieździstemu niebu i zapisały w powietrzu imiona i nazwisko trzeciej wybranej.
– Proszę do siebie Katherine Sineę Narione! Córkę Petera i Margaret.
Czar podtrzymujący napis opadł, a woda chlusnęła na ziemię, ochlapując ludzi w pierwszym rzędzie. Jonathan nawet tego nie zauważył.
Ponownie rozbrzmiały brawa, a błękitne oczy mężczyzny ujrzały smukłą dziewczynę w granatowej, sięgającej ziemi sukni, torującą sobie drogę przez tłum. Jej srebrzyste włosy splecione były w przerzucony przez ramię warkocz. Na ładnej twarzy Katherine malował się szeroki uśmiech, a wąskie, niebieskie oczy nowej Strażniczki jaśniały radością.
Jej optymizm podziałał na Ellie kojąco i chwilowo stłumił mdłości.
– Witaj, dziecko – powiedział jowialnie Jonathan Herrschaft, składając dłonie na obfitym brzuchu.
Dziewczyna dygnęła wdzięcznie i uśmiechnęła się jeszcze szerzej niż wcześniej. Zaraz po tym odwróciła się w stronę Falena i Ellie i pomachała do nich na przywitanie. Terratka niepewnie odwzajemniła ten gest, a Ventus nawet go nie zauważył. Mrużył oczy i wpatrywał się w tłum przed sobą, najwyraźniej próbując kogoś w nim odnaleźć. Przywódca Aquariusów pogratulował Katherine zaszczytu, jaki ją spotkał, i kazał dołączyć do pozostałych.
Został już tylko jeden…
– I tak oto doszliśmy do ostatniego Strażnika lub też Strażniczki – przemówił Frederic.
Te kilka słów wystarczyło, aby na moment cała frakcja ognia wstrzymała oddech. Lagresse szepnął coś we flami, czyli języku, którym posługiwali się Ignisi, prócz tak zwanej: „mowy powszechnej”. W odpowiedzi na jego zaklęcie płomienie z czary i otaczających ją świec buchnęły wysoko i o mały włos nie sparzyły twarzy przywódcy. Frederic zmrużył oczy i czekał. Wystrzeliwujące we wszystkie strony iskry ułożyły się w ostre, krzywe literki składające się na wyczekiwaną odpowiedź.
Przywódca westchnął ciężko zawiedziony. Wolałby dziewczynę… Ładną, kształtną, najlepiej niezbyt pruderyjną… Przynajmniej miałby na kim zawiesić wzrok.
– Alexandrze? Alexandrze Tristanie Cartwright? – ozwał się, wypatrując wśród tłumu swoich igniskiego wybrańca. – Synu Edwarda i Alexandry, przyzywam cię.
Po raz kolejny rozbrzmiały oklaski. Towarzyszyło im radosne skandowanie imienia Alexandra. Jedni gratulowali Strażnikowi, a inni odetchnęli z ulgą, radzi, iż będą mogli wrócić dziś do swoich domów.
Chłopak przedzierał się dosyć długo przez otaczający go tłum, ale kiedy już stanął na scenie i znalazł się pod ostrzałem surowego spojrzenia przywódcy, miał ochotę zawrócić.
Ignis, podobnie jak pozostali, był bardzo młody, mniej więcej w wieku Ellie. Średniego wzrostu, dobrze zbudowany. Lekko kręcone włosy sięgały mu za uszy, a pogodne oczy swą barwą przywodziły na myśl miód. Na spiczastym podbródku widoczna była mała blizna – pamiątka po przegranym pojedynku z kotem babci Petunii. Wydawał się zaskoczony, że wybór padł akurat na niego, ale niewątpliwie się cieszył.
– Jestem, jestem! – powiedział, stając przed Frederikiem Lagressem.
Wysilił się na mądrą i pełną powagi minę, ale widząc, jak przywódca przewraca oczami, domyślił się, że chyba nie do końca mu wyszło.
– Nareszcie. Gratuluję, Alexandrze. – Lagresse nachylił się ku niemu i poklepał po plecach z fałszywą serdecznością. W duchu żałował, że nie wybrano Igniski.
Ech, może za siedem lat.
Następnie głos zabrała Selene Odette.
– Mamy już czworo Strażników! Raduj się, Karterze, oto twoi obrońcy!
Frederic Lagresse, przywódca Ignisów, westchnął ciężko. Od tego całego harmidru zdążyła rozboleć go głowa. Czy ci ludzi naprawdę musieli być aż tak weseli? A nawet jeśli, to nie mogli radować się w milczeniu?
– Czas złożyć śluby wierności. Jesteście gotowi? – zapytał Strażników, podnosząc leżący nieopodal czary zwój pergaminu.
Wybrańcy popatrzyli po sobie i skinęli głowami.
– To dobrze. Powtarzajcie za mną słowa przysięgi.
„Na wszystkich istniejących bogów, na wszystkie żywioły i na wszystkie gwiazdy upamiętniające naszych przodków, przyrzekamy wiekuistą wierność wobec Karteru, a także króla i Rady sprawujących pieczę nad naszym państwem i nad nami samymi. Przysięgamy oddać życie za Karter, jeśli tego będzie wymagała od nas misja. Nasze serca nie zaznają lęku, a myśli i czynów nie splami zdrada”.
Wybrani chórem recytowali przysięgę, trzymając prawą dłoń na sercu. Z każdym kolejnym słowem dotkliwiej odczuwali jej wagę. Gdy skończyli, Lagresse skinął głową na swojego pomocnika – młodego chłopca, stojącego dotychczas w cieniu za przywódcami i nowo powołanymi Strażnikami. Malec podszedł do niego posłusznie, trzymając w rękach czerwoną poduszkę, na której spoczywały cztery złote pierścienie. Zdobił je wygrawerowany cytat z _Karterskiej Księgi Prawa_: „Jak walczyć, to do ostatniej kropli krwi. Walczyć za siebie, za rodzinę i za ojczyznę”.
– Przyjmijcie te obrączki jako symbol waszych zaślubin z Karterem, a także jako znak naszego przymierza. Niechaj zawsze przypominają, że cały naród na was liczy i sercem jest z wami – rzekł Jonathan Herrschaft podniosłym tonem, przejmując od chłopca poduszkę z pierścieniami.
Przywódca Aquariusów podchodził kolejno do każdego z wybranych. Falen, Elizabeth, Katherine i Alexander wzięli po jednej obrączce i nałożyli na serdeczny palec. Wybrańcy już nie wiedzieli, co jest silniejsze – ekscytacja czekającą ich przygodą czy też lęk przed niespełnieniem oczekiwań. Katherine, Alec i Falen szeptali między sobą z ożywieniem, tylko Ellie milczała. Jedynie ona była pewna, która z emocji skradła większą część jej myśli. Lęk. Bała się, że nie podoła, że zawiedzie i przyniesie wstyd rodzinie, a przecież tego nie chciała. Nikt by nie chciał.
– Musicie wiedzieć, że życie, jakie teraz będziecie wieść, nie zostało usłane różami. Mimo to głęboko wierzę, że dacie sobie radę – powiedziała Selene Odette, Przywódczyni Ventusów, przytulając czule każde z nich.
– Jakie jest nasze zadanie? – spytał chłodno Falen, chcąc ukryć zakłopotanie. Nie przywykł do publicznego okazywania uczuć.
– Właśnie. Co mamy robić? – zainteresowała się Katherine, wymieniając z Alekiem podekscytowane spojrzenia.
– Nie czas i nie miejsce, by teraz o tym mówić – odparła szorstko Eleanore Febris, wykrzywiając wargi. – Przedyskutujemy wszystko w ośrodku szkoleniowym. Tam czeka was trzytygodniowy trening. Kiedy będziecie gotowi, zdradzimy wam szczegóły.
– Dość już o tym. – Selene Odette machnęła dłonią. – Daję wam chwilkę na pożegnanie się z rodziną. Jeśli chcecie powiedzieć komuś coś ważnego, zróbcie to teraz.
Katherine natychmiast pobiegła do rodziców. Gdy tylko zobaczyła mamę, od razu rzuciła jej się na szyję. Szczebiotała wesoło, podczas gdy pani Narione gładziła ją po włosach, prosząc jedynie, żeby była ostrożna. Pan Narione z kolei zamiast się zamartwiać, pozwalał rozpierać się ojcowskiej dumie.
– Zawsze wiedziałem, że zostaniesz kimś wielkim, kochanie. Babcia się ucieszy, gdy jej powiemy. Szkoda, że nie mogła przyjechać… – rzekł, uwięziwszy Katherine w niedźwiedzim uścisku.
Zaraz po wymianie słodkich słówek mama Aleca zapowiedziała mu, że nawet wybór na Strażnika nie zwolni go z domowych obowiązków. Strażnik, nie-Strażnik, i tak będzie musiał zrobić porządek na strychu, co obiecał jej już dobry miesiąc temu…
– Mamo, przecież tam jest czysto! – oponował Ignis. – Poza tym, wybacz, ale szybko nie zobaczysz mnie w domu… Wielka szkoda, bo chciałem się za to zabrać zaraz po powrocie do Losserin… Ale cóż! Ojczyzna wzywa.
– Nic straconego. Bałagan nie zając, sam nie ucieknie. Posprzątasz to samodzielnie, nawet jeśli musiałabym czekać na ciebie siedem lat.
– Jesteś straszną kobietą.
– Też cię kocham.
Chwilę to trwało, nim Ellie odnalazła w tłumie rodziców i siostrę. Nie chciała się z nimi żegnać. Chyba wolałaby, żeby przywódcy od razu zabrali ich do ośrodka. Dobrze wiedziała, że jeśli teraz zobaczy się z bliskimi, jeszcze trudniej będzie jej ich opuścić.
– Moja córeczka została Strażniczką! – chlipała pani Feliss, ocierając łzy szmacianą chustką. – Uważaj na siebie, kochanie… Tyle niebezpieczeństw… Na boga! Jesteś jeszcze taka młoda…
– No już, już… Nie stresuj jej, Annie – mruknął pan Fellis, obejmując żonę ramieniem. – Nie widzisz, że Ellie jest już blada jak kreda?
– Wiem, wiem, ale… uważaj na siebie, kochanie – chlipała dalej matka, co zdecydowanie nie dodawało Ellie otuchy.
– Będę za wami tęsknić – powiedziała cicho, przytulając mocno rodziców, a następnie młodszą siostrę Victorię.
Wtuliła twarz w jej miękkie, brązowe włosy. Pachnęły cynamonowym olejkiem.
– Ja też! – zawołała dziewczynka, oplatając siostrę jeszcze mocniej chudymi ramionami. – Nie chcę, żebyś jechała.
Oczy ośmioletniej Victorii momentalnie wypełniły się łzami.
– Ej, nie płacz. – Ellie otarła jej policzek wierzchem dłoni. – Niedługo wrócę. Zanim się obejrzysz, znów będę z tobą – zapewniła, całując siostrę w czoło.
– Przysięgasz na paluszek?
– Na paluszek.
Ellie nienawidziła składać obietnic, kiedy nie wiedziała, czy zdoła ich dotrzymać. Zostać wybranym to wielki zaszczyt, ale i wielka odpowiedzialność, nie wspomniawszy już o jeszcze większym niebezpieczeństwie. Dużo mówi się o chwale płynącej ze służby, ale mało kto wspomina o drugiej stronie medalu. O tym, jak wielu Strażników nie dożyło końca swej kadencji.
– Tylko pamiętaj, Ellie. Bądź czujna i nie ufaj nikomu. To klucz do przetrwania – przekazał córce pan Feliss. Spojrzał na nią porozumiewawczo. Są rzeczy, o których niebezpiecznie jest mówić przy świadkach. – W trudnych chwilach ludzie robią różne rzeczy. Nigdy nie wiesz, czy owca nie okaże się wilkiem.
– Wiem o tym. Nie musisz się obawiać. Nie będę drugą Brianną.
– Mamy nadzieję. Walcz dzielnie. Pamiętaj, że wszyscy bardzo cię kochamy i jesteśmy z tobą – szepnął jeszcze ojciec, gładząc ją czule po policzku.
Ellie już nic nie powiedziała. Gardło miała ściśnięte.
U Falena pożegnanie wyglądało zgoła inaczej. W idealnie poukładanym arystokratycznym światku nie było miejsca na uściski czy pochwały albo jakiekolwiek inne przejawy rodzinnych czułości. Nie, rodzina Rossmarych nie traciła czasu na takie błahostki.
– Uważaj na siebie i nie rób głupstw – poprosiła Falena matka, a jej głos był przesycony melancholią. – Nie chcę, żebyś wrócił do mnie w trumnie.
– Możesz być spokojna – odparł lakonicznie, unosząc kąciki ust. – Swojego diabli nie biorą.
– To dobrze.
Następnie do Strażnika zwrócił się ojciec – barczysty mężczyzna odziany w bordowy żupan i ciemne spodnie. Przez niezwykle surowe rysy twarzy i chytre, zielonkawe oczy nie wyglądał na miłego i bynajmniej taki nie był.
– W końcu ci się coś udało. Postaraj się choć raz nie przynieść mi wstydu – powiedział Jeremiasz Rossmary.
– Nie obiecuję.
Ojciec zmrużył oczy i wydął usta w prześmiewczy grymas.
– Racja. Nie mam się co łudzić.
Przez chwilę sztyletowali się w milczeniu wzrokiem. Napięcie między nimi było niemal namacalne, a atmosfera tak gęsta, że bez trudu dałoby się pokroić ją nożem.
– Jeremiasz! – syknęła Honoria do męża. – Chociaż teraz się nie kłóćcie! Nie w takiej chwili! Mógłbyś okazać mu choć krztynę wsparcia…
Rękawy jej czarnej sukni podwinęły się nieco, odkrywając żółte siniaki na nadgarstkach. Gdy tylko zorientowała się, że Falen na nie patrzy, opuściła ręce, pozwalając, by rękawy znów je przykryły. Niepotrzebnie. Honoria mogła udawać przed światem, ale każdy z domowników znał prawdę.
– No właśnie, ojcze. Wszyscy już jesteśmy znudzeni wysłuchiwaniem tych wiecznych awantur i pretensji – zgodził się z matką trzynastoletni Finn, młodszy z synów Honorii i Jeremiasza.
Chłopiec wyglądał jak wierna kopia Falena, jedynie trochę od niego niższa. Charakter za to miał zupełnie inny. Bardziej opanowany, powściągliwy.
– Ty się nie mieszaj, Fineaszu. Moje stosunki z twoim bratem nie powinny cię interesować – odgryzł się pan Rossmary, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie.
Finn wywrócił tylko oczami i mruknął coś pod nosem. Następnie zwrócił się do Falena, kładąc mu rękę na ramieniu i posyłając lekki uśmiech.
– Powodzenia, bracie. Wierzę w ciebie.
W szarych oczach brata Strażnik dostrzegł ślad jakiejś dziwnej emocji. Czegoś pomiędzy obawą a nadzieją zmieszaną z ulgą.
– Dasz sobie radę? – zapytał starszy brat młodszego, ściszając głos.
– To chyba ja powinienem cię o to spytać. – Finn zaśmiał się bez cienia wesołości. Schował ręce do kieszeni i wbił wzrok w czubki butów.
– Nie udawaj. Dobrze wiesz, o czym mówię.
Twarz chłopca stężała. W księżycowym świetle miała barwę popiołu.
– Wytrzymałem trzynaście lat. Kolejne nie robią mi różnicy.
Falen chciał powiedzieć Finnowi coś jeszcze, ale wtedy dopadli go przyjaciele. Trochę niższy od niego chłopak z burzą rudych włosów i szczupła blondynka o delikatnych, dziecięcych rysach twarzy, przez które ludzie często zaniżali jej wiek.
– Proszę, proszę! Jest i nasz wybraniec! – zawołał Luke, uśmiechając się od ucha do ucha. – Mam tylko nadzieję, że nie zapomnisz o starych przyjaciołach. Wiesz, jak już stałeś się taki ważny…
– Właśnie – przytaknęła mu jasnowłosa Rosalyn. Herbaciane oczy skrzyły szczęściem, a na policzki wypłynęły kolory.
– Jakże bym mógł? – rzucił z przekąsem Falen, przeciągając się w miejscu. – O was? Nigdy w życiu. Wracacie jak bumerang albo jak wysypka.
– Bardzo zabawne – rzucił Luke, a jego spojrzenie nabrało figlarnego wyrazu. – Tylko pamiętaj. Nie daj się tam gdzieś po drodze skrócić o głowę. Nie zapominaj, że jesteś mi winny przysługę za…
– Lucianie, proszę. Nie przy ludziach – syknął, zatykając Luke’owi usta dłonią. – Nie chcę stracić resztek reputacji.
– Zabieraj ode mnie te łapska. Poza tym, żeby stracić reputację, najpierw trzeba jakąś posiadać.
Falen przewrócił oczami. Wiedział, że będzie mu brakowało tych drobnych, przyjacielskich złośliwości.
Rosalyn założyła ręce na biodra i posłała im spojrzenie spod uniesionej brwi.
– Zachodzę w głowę, o czym wasza dwójka bredzi tym razem, ale chyba boję się pytać. – Pokręciła głową. – Tak czy inaczej, życzymy ci z Lukiem powodzenia. Mamy nadzieję, że wygrasz ze wszystkimi nerimimi, z którymi przyjdzie ci się zmierzyć. Tam, gdzie cię poślą…
– Dokładnie – przytaknął natychmiast Luke, po czym poklepał go bratersko po plecach. Niby drobny gest, a jaki krzepiący. – Będziemy tęsknić.
– Nie tylko wy – odrzekł Falen, spoglądając na nich z powagą. – Szkoda, że nie możecie jechać ze mną. Bez dobrego towarzystwa nie ma zabawy.
– Się rozumie – zaśmiał się Luke.
– Tylko wiesz… napisz czasem, jeśli będziesz mógł… – poprosiła nieśmiało Rosalyn. – Wyślij nam gołębia… albo dwa… albo pisz codziennie.
– Masz to jak w banku – obiecał Falen, spoglądając na nich z pewnego rodzaju rozczuleniem. Zerknął za siebie, aby upewnić się, że rodzice nie zwracają na niego uwagi. Odwrócił się z powrotem do przyjaciół, ściszył głos i spytał: – Mogę mieć do was jedną prośbę?
– Oczywiście. Co to za pytanie? – obruszyła się Rosie. – Mów szybko, o co chodzi.
– Chciałbym, żebyście pod moją nieobecność mieli oko na Finna. Wiecie, jaka jest sytuacja…
– Rozumiem. – Luke skinął głową, zerkając mimowolnie w stronę pana Rossmary’ego. Dyskutował on właśnie z panem Harfordem, ojcem Rosalyn. Zaraz jednak jadeitowe oczy chłopaka znów zwróciły się ku Falenowi. – Finn będzie mógł na nas liczyć.
– Dziękuję – odparł ledwo słyszalnie, czując, jak z jego serca spada wielki głaz. Teraz, kiedy wiedział, że jego brat będzie miał do kogo zwrócić się o pomoc, mógł spokojnie ruszać w drogę.
– Na mnie już czas. _Avirii_…
_– Avirii_, bywaj zdrów.
Falen odwrócił się na pięcie i udał w stronę kamiennego podwyższenia. Elizabeth, Katherine i Alexander już czekali.
– Skoro wszyscy jesteście, możemy ruszać. Powozy już czekają. Każdy Strażnik jedzie z własnym przywódcą. Integrować będziecie się na miejscu – powiedział Jonathan Herrschaft, przywódca Aquariusów, po czym poprowadził ich ku czterem złotym karetom zaprzężonych po dwa konie.
I tak oto, moi drodzy, zaczęła się historia czworga młodych ludzi, którzy mieli niebawem odmienić losy ludu Karteru. I nerimich także.Diori – w igherem, języku powietrza, oznacza dziecko boga (igh. „dione”) i demona (igh. „inairi”).
Nerimi – z języka Aquariusów „naremji”, co oznacza „nieczysty”, „przeklęty”.
Zgodnie z karterskim zwyczajem w oficjalnych sytuacjach używa się wszystkich imion. W wielu rodzinach dzieci otrzymują imiona po rodzicach, dziadkach, wujkach czy ciotkach, co może skutkować pomyłką. Taka sytuacja miała miejsce w rodzinie przywódcy Aquariusów – było wówczas kilku Jonatanów Herrschaftów i gdy umarł ojciec tego właściwego, nikt nie wiedział, którego Jonathana mianował swoim następcą.
Tradycyjne karterskie pozdrowienie pełniące funkcję powitania i pożegnania, a także wyrażające życzenie pomyślności dla rozmówcy.
Gołębie pocztowe to specjalny rodzaj gołębi zaklęty przez fremedzkich magów tak, by potrafiły odnaleźć adresata listu.