Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Pieśń prorocza - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
23 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pieśń prorocza - ebook

Powieść nagrodzona Nagrodą Bookera w 2023 roku

Mocna, klaustrofobiczna i przerażająco prawdopodobna…

„Guardian”

Pewnego ciemnego wieczoru w Dublinie Eilish Stack, naukowczyni i matka czwórki dzieci, zastaje pod drzwiami dwóch funkcjonariuszy nowo utworzonej irlandzkiej tajnej policji. Przybyli, by przesłuchać jej męża, działacza związkowego.

Irlandia się rozpada. Ucisk rządu zwracającego się w stronę tyranii dotyka cały kraj. Kiedy jej mąż znika, Eilish zostaje rzucona na pastwę koszmarnej logiki społeczeństwa w rozkładzie. I będzie musiała zdecydować, ile jest gotowa poświęcić, by ocalić najbliższych.

Zatrważająca Pieśń prorocza to dzieło oszałamiająco oryginalne, opisujące druzgocącą wizję stopniowej utraty wolności w państwie totalitarnym, a zarazem poruszający portret matki próbującej utrzymać rodzinę blisko siebie, przy życiu.

Znakomita, nagrodzona Bookerem powieść to historia zła, które wydarza się na naszych oczach, choć przecież tak bardzo staramy się go nie zauważać. To przepowiednia tego, w co może zmienić się świat, jeśli się nie opamiętamy. To krzyk, żądanie natychmiastowego wstrzymania procesów, które – a wiemy to doskonale z lekcji historii – zawsze prowadzą do tragedii. Jeszcze nie jest za późno, jeszcze możemy się otrząsnąć, przekonuje Paul Lynch. Nie sposób mu nie wierzyć.

Michał Nogaś

Koniec świata potrafi się zacząć całkiem niewinnie. Drobne elementy rzeczywistości przestają pasować, ale wciąż można to zbyć machnięciem ręki: to nic takiego. A później nie ma już odwrotu. Duszna, dławiąca proza. Olśniewa stylem, oddaje najskrytsze lęki. I choć człowiek chciałby przestać czytać, nie może, musi wiedzieć, co będzie dalej.

Natalia Szostak

Prorocze arcydzieło.

„Washington Post”

Piękna i mocna. Lynch jest wybitny, gdy ukazuje biurokratyczne zawiłości popadania w chaos.

„New York Times”

To nie jest książka przedstawiająca ucisk polityczny jako problem intelektualny, który należy rozwiązać. Ona celuje w układ limbiczny i nie chybia.

„Los Angeles Times”

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68226-56-0
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Za­pa­dła noc, a ona stała przy oknie wy­cho­dzą­cym na ogród i nie usły­szała pu­ka­nia. Jakże bez­gło­śnie mrok spo­wija drzewa wi­śni. Zbiera ostat­nie li­ście, a one wcale mu się nie opie­rają, tylko przyj­mują ciem­ność szep­tem. Znu­żona, dzień pra­wie za nią, tyle jesz­cze do zro­bie­nia przed snem, dzieci usa­do­wione w sa­lo­nie, to uczu­cie chwi­lo­wego wy­tchnie­nia przy szy­bie. Pa­trzy na ciem­nie­jący ogród i pra­gnie ze­spo­lić się z tą ciem­no­ścią, wyjść na ze­wnątrz i po­ło­żyć się ra­zem z nią, le­żeć po­śród opa­dłych li­ści i cze­kać, aż noc prze­mi­nie, a po­tem obu­dzić się o brza­sku i po­wstać na nowo wraz z na­dej­ściem po­ranka. Ale to pu­ka­nie. Sły­szy, jak wdziera się w jej my­śli, ostry, na­tar­czywy stu­kot, marsz­czy czoło, tak zde­cy­do­wane jest każde ude­rze­nie. I wtedy Ba­iley też za­czyna pu­kać w szklane drzwi do kuchni, woła ją, mamo, wska­zuje na ko­ry­tarz, nie od­ry­wa­jąc wzroku od ekranu. Eilish ru­sza z dziec­kiem w ra­mio­nach w stronę przed­po­koju, otwiera drzwi wej­ściowe, a przed szybą we­randy stoją dwaj męż­czyźni, w mroku nie­mal po­zba­wieni ry­sów twa­rzy. Za­pala świa­tło na we­ran­dzie i na­tych­miast po­znaje ich po po­sta­wie, chłodne nocne po­wie­trze zdaje się wi­sieć, gdy Eilish roz­suwa drzwi na pa­tio, pod­miej­ska ci­sza, kro­ple desz­czu opa­da­jące nie­mal bez­gło­śnie na St Lau­rence Street, na czarny sa­mo­chód za­par­ko­wany przed do­mem. Jakże gę­stą at­mos­ferę nocy roz­ta­czają wo­kół sie­bie ci męż­czyźni. Eilish przy­gląda im się ze swo­jej ochron­nej prze­strzeni, młody męż­czy­zna po le­wej pyta, czy jej mąż jest w domu, i coś w jego spoj­rze­niu, zdy­stan­so­wa­nym, a jed­no­cze­śnie prze­ni­kli­wym, spra­wia wra­że­nie, jakby pró­bo­wał po­chwy­cić ja­kąś cząstkę jej wnę­trza. Eilish szybko omiata wzro­kiem ulicę, wi­dzi sa­motną po­stać spa­ce­ru­jącą pod pa­ra­so­lem z psem u boku, wierzby ki­wa­jące się w desz­czu, stro­bo­sko­powe roz­bły­ski wiel­kiego ekranu te­le­wi­zora w domu Za­ja­ców po dru­giej stro­nie ulicy. Po­tem sama przy­wo­łuje się do po­rządku, nie­mal par­ska śmie­chem, ach, to nie­od­łączne po­czu­cie winy, gdy po­li­cja puka do drzwi. Ben za­czyna wier­cić się w jej ra­mio­nach, a star­szy po­li­cjant po pra­wej przy­gląda się dziecku, twarz mu ła­god­nieje, więc Eilish zwraca się do niego. Wie, że on także ma dzieci, ta­kie rze­czy za­wsze się wie, ten drugi jest na to o wiele za młody, za schludny i hardy, za­czyna mó­wić, świa­doma na­głego drże­nia swo­jego głosu. Nie­długo wróci, za ja­kąś go­dzinę, mam do niego za­dzwo­nić? Nie, to nie bę­dzie ko­nieczne, pani Stack, kiedy już wróci, czy mo­głaby mu pani po­wie­dzieć, żeby skon­tak­to­wał się z nami jak naj­szyb­ciej, oto moja wi­zy­tówka. Mam na imię Eilish, może ja mo­gła­bym wam ja­koś po­móc? Oba­wiam się, że nie, pani Stack, to sprawa pani męża. Star­szy po­li­cjant po cy­wil­nemu uśmie­cha się ser­decz­nie do dziecka, a ona przez chwilę przy­gląda się zmarszcz­kom wo­kół jego ust, to twarz wy­krzy­wiona po­wagą, nie­od­po­wied­nia do tej pracy. Nie ma się czym mar­twić, pani Stack. Dla­czego mia­ła­bym się mar­twić? Tak, w rze­czy sa­mej, pani Stack, nie chcemy za­bie­rać pani wię­cej czasu, już i tak strasz­nie zmo­kli­śmy, cały wie­czór cho­dzimy po do­mach, ciężko nam bę­dzie się wy­su­szyć w sa­mo­cho­dzie. Eilish za­suwa drzwi na ta­ras, trzy­ma­jąc wi­zy­tówkę w dłoni, pa­trzy, jak dwaj męż­czyźni wra­cają do sa­mo­chodu, ob­ser­wuje, jak sa­mo­chód ru­sza ulicą, ha­muje przed skrzy­żo­wa­niem, a tylne świa­tła na­bie­rają in­ten­syw­no­ści, two­rzą parę roz­ża­rzo­nych ślepi. Spo­gląda jesz­cze raz na ulicę, po­now­nie spo­witą wie­czorną ci­szą, wcho­dzi do środka, wprost w cie­pło holu i za­myka drzwi wej­ściowe, po czym stoi przez chwilę, przy­glą­da­jąc się wi­zy­tówce, i za­uważa, że wstrzy­mała od­dech. To uczu­cie, że coś wdarło się do domu, Eilish chce odło­żyć dziecko, chce stać i my­śleć o tym, jak to coś to­wa­rzy­szyło dwóm męż­czy­znom i wkro­czyło do holu o wła­snych si­łach, bez­kształtne, a jed­nak wy­czu­walne. Eilish, gdy prze­cho­dzi przez sa­lon i mija dzieci, ma wra­że­nie, że to czai się obok niej, Molly trzyma pi­lota nad głową Ba­ileya, on wy­ma­chuje rę­kami w po­wie­trzu, od­wraca się do Eilish z bła­gal­nym spoj­rze­niem. Mamo, po­wiedz jej, żeby prze­łą­czyła z po­wro­tem na mój pro­gram. Eilish za­myka drzwi do kuchni i kła­dzie dziecko w bu­jaku, za­czyna sprzą­tać ze stołu lap­topa i pa­mięt­nik, ale na­gle nie­ru­cho­mieje i za­myka oczy. Uczu­cie, które po­ja­wiło się w domu, po­dą­żyło za nią. Eilish sięga po te­le­fon, waha się, wy­syła Larry’emu wia­do­mość i znów staje przy oknie, pa­trzy na to, co dzieje się na ze­wnątrz. Ciem­nie­jący ogród nie wy­daje się już taki po­żą­dany, bo coś z tego mroku wdarło się do domu.

Larry Stack krąży po sa­lo­nie z wi­zy­tówką w ręku. Wpa­truje się w nią, marsz­czy brwi, po czym od­kłada ją na sto­lik i po­trząsa głową, opada z po­wro­tem na fo­tel i za­ci­ska dłoń na bro­dzie, a Eilish przy­gląda mu się w mil­cze­niu, pod­daje mo­ty­wo­wa­nej za­ży­ło­ścią oce­nie, na pew­nym eta­pie ży­cia męż­czy­zna za­pusz­cza brodę nie po to, by wejść w wiek mę­ski, ale po to, by od­gro­dzić się od mło­do­ści, a Eilish z tru­dem przy­po­mina go so­bie bez za­ro­stu. Pa­trzy, jak jego stopy szu­kają pan­to­fli, jak twarz mu się wy­po­ga­dza, gdy Larry roz­siada się w fo­telu, my­śli chyba o czymś in­nym, ale na­gle ściąga brwi, a na czole po­ja­wia mu się zmarszczka. Larry po­chyla się do przodu i znów sięga po wi­zy­tówkę. To pew­nie nic ta­kiego, mówi. Ko­ły­sze dziecko na ko­la­nach, przy­gląda mu się uważ­nie. Larry, jak to nic ta­kiego? On wzdy­cha i prze­ciąga grzbie­tem dłoni po ustach, wstaje z fo­tela i za­czyna szpe­rać na stole. Gdzie odło­ży­łaś ga­zetę? Cho­dzi po po­koju, roz­gląda się, ale nie wi­dzi, być może za­po­mniał już o ga­ze­cie, szuka cze­goś w cie­niu wła­snych my­śli i nie może tego od­na­leźć. Od­wraca się i spo­gląda na żonę, która karmi dziecko pier­sią, wi­dok ten do­daje mu otu­chy, sens ży­cia za­wę­żony do ob­razu tak prze­ciw­staw­nego pod­ło­ści, że roz­go­rącz­ko­wane my­śli sty­gną. Pod­cho­dzi do niej i wy­ciąga rękę, ale cofa, gdy ko­bieta kie­ruje wzrok w jego stronę. Urząd Spraw Na­ro­do­wych Garda, mówi, USNG, to nie są zwy­kli funk­cjo­na­riu­sze, ko­mi­sarz u na­szych drzwi, czego oni od cie­bie chcą? Larry wska­zuje na su­fit, czy ty się wresz­cie na­uczysz mó­wić ci­szej? Idzie do kuchni, za­ci­ska­jąc szczęki, bie­rze szklankę z ocie­ka­cza, sta­wia ją pio­nowo i od­kręca kran, spo­gląda po­nad swoim od­bi­ciem w ciem­ność, drzewa wi­śniowe są stare i wkrótce zgniją, być może trzeba bę­dzie je ściąć na wio­snę. Pije długo, po czym wraca do sa­lonu. Po­słu­chaj, mówi, i nie­mal wi­dzi, jak jego głos zniża się do szeptu. Je­stem pe­wien, że to nic ta­kiego. Z każ­dym sło­wem jego wiara słab­nie, jakby na­lał so­bie wody w dło­nie. Eilish przy­gląda się, jak Larry po­now­nie opada na fo­tel, jego ciało wiot­czeje, a ręka au­to­ma­tycz­nie prze­łą­cza ka­nały w te­le­wi­zo­rze. Męż­czy­zna od­wraca się i za­uważa, że uwię­ziło go jej spoj­rze­nie, po czym po­chyla się do przodu i wzdy­cha, po­cią­ga­jąc się za brodę, jakby chciał ode­rwać ją od twa­rzy. Słu­chaj, Eilish, wiesz, jak oni dzia­łają, czego szu­kają, zbie­rają in­for­ma­cje, ro­bią to dys­kret­nie i po­dej­rze­wam, że trzeba im je prze­ka­zać w ten czy inny spo­sób, nie ma wąt­pli­wo­ści, że pro­wa­dzą sprawę prze­ciwko na­uczy­cie­lowi, więc to uza­sad­nione, że chcą ze mną po­roz­ma­wiać, uprze­dzić nas, moż­liwe, że przed aresz­to­wa­niem, słu­chaj, za­dzwo­nię do nich ju­tro albo po­ju­trze i do­wiem się, czego chcą. Ona wpa­truje się w jego twarz, świa­doma ja­kiejś pustki we­wnątrz swo­jego je­ste­stwa, umysł i ciało wy­cze­kują, że sen zwy­cięży, Eilish za chwilę pój­dzie na górę i włoży ko­szulę nocną, bę­dzie od­li­czać go­dziny do po­budki i kar­mie­nia dziecka. Larry, mówi i pa­trzy, jak on się wzdryga, jakby po­dała mu do ręki ła­du­nek elek­tryczny. Po­wie­dzieli, że­byś za­dzwo­nił jak naj­szyb­ciej, za­dzwoń do nich te­raz, nu­mer jest na wi­zy­tówce, po­każ im, że nie masz nic do ukry­cia. On marsz­czy brwi, a po­tem wolno wciąga po­wie­trze, jakby oce­niał coś, co nad nim za­wi­sło, od­wraca się i spo­gląda jej pro­sto w twarz, oczy ma zwę­żone z wście­kło­ści. Co to zna­czy, po­ka­zać im, że nie mam nic do ukry­cia? Wiesz, o co mi cho­dzi. Nie, nie wiem. Słu­chaj, to tylko ta­kie wy­ra­że­nie, Larry, pro­szę, za­dzwoń do nich te­raz. Dla­czego ty wiecz­nie ro­bisz cho­lerne pro­blemy, mówi męż­czy­zna, słu­chaj, nie za­mie­rzam do nich dzwo­nić o tej po­rze. Larry, zrób to te­raz, pro­szę, nie chcę, żeby USNG znów do­bi­jało się do na­szych drzwi, sły­sza­łeś, co się mówi, co po­dobno dzieje się od kilku mie­sięcy. Larry po­chyla się do przodu w fo­telu, jakby nie mógł wstać, marsz­czy czoło, a po­tem pod­cho­dzi do niej i bie­rze dziecko. Eilish, pro­szę, po­słu­chaj mnie uważ­nie, sza­cu­nek to coś, co działa w obie strony, oni wie­dzą, ile mam na gło­wie, je­stem za­stępcą se­kre­ta­rza ge­ne­ral­nego Związku Na­uczy­ciel­stwa Ir­landz­kiego, nie będę biegł na ich we­zwa­nie. Wszystko pięk­nie, Larry, ale po­wiedz mi, dla­czego przy­szli do domu o tej po­rze, a nie do two­jego biura w ciągu dnia. Słu­chaj, ko­cha­nie, za­dzwo­nię do nich ju­tro albo po­ju­trze, a na ra­zie mo­żemy to zo­sta­wić do rana? Jego ciało na­dal stoi przed nią, cho­ciaż oczy pa­trzą już na ekran te­le­wi­zora. Jest dzie­wiąta, dla­czego Marka nie ma jesz­cze w domu, mówi, chcę po­słu­chać wia­do­mo­ści? Eilish spo­gląda na drzwi, czuje, jak sen chwyta ją w ta­lii, ale pod­cho­dzi do Larry’ego i wy­suwa nie­mowlę z jego ob­jęć. Nie wiem, mówi, pod­da­łam się i już go nie pil­nuję, miał dziś wie­czo­rem tre­ning pił­kar­ski i pew­nie zjadł ko­la­cję u ko­legi, a może po­szedł do Sa­man­thy, ostat­nio zro­bili się nie­roz­łączni, po pro­stu nie wiem, co on w niej ta­kiego wi­dzi.

Larry, ja­dąc przez mia­sto, co­raz bar­dziej się na sie­bie iry­tuje, my­śli krążą tam i z po­wro­tem, na­pie­rają na coś, czego on szuka, ale za­ra­zem czuje po­trzebę, by przed tym uciec. Głos w słu­chawce brzmiał rze­czowo, wręcz uprzej­mie, prze­pra­szam za późną porę, pa­nie Stack, nie zaj­miemy panu zbyt wiele czasu. Par­kuje przy uliczce tuż za ro­giem, bli­sko od po­ste­runku Garda na Ke­vin Street, my­śli o tym, jak za­zwy­czaj kie­dyś wy­glą­dała główna droga nocą, z całą pew­no­ścią była bar­dziej ru­chliwa, to mia­sto ostat­nimi czasy stało się sta­now­czo zbyt ci­che. Mi­mo­wol­nie za­ci­ska zęby, gdy pod­cho­dzi do okienka i roz­ciąga usta w uśmie­chu, my­śląc o dzie­ciach, Ba­iley na bank zo­rien­tuje się, że wy­szedł, ten dzie­ciak ma uszy do­okoła głowy. Ob­ser­wuje bladą, pie­go­watą dłoń ofi­cera dy­żur­nego, który mówi coś nie­wy­raź­nie do te­le­fonu. Na spo­tka­nie wy­cho­dzi mu młody śled­czy, ko­ści­sty i dziar­ski, w ko­szuli z kra­wa­tem, z uprzej­mym wy­ra­zem na wo­sko­wa­tej twa­rzy, o tym sa­mym gło­sie, co wcze­śniej­szy roz­mówca. Dzię­kuję za przy­by­cie, pa­nie Stack. Pro­szę za mną, po­sta­ramy się nie za­bie­rać panu zbyt wiele czasu. Larry po­dąża me­ta­lo­wymi scho­dami, idzie ko­ry­ta­rzem, mi­ja­jąc po­za­my­kane drzwi, po czym zo­staje wpro­wa­dzony do po­koju prze­słu­chań z sza­rymi krze­słami i szarą okła­dziną na ścia­nach, gdzie wszystko wy­gląda jak nowe. Śled­czy wy­cho­dzi, a Larry siada i wpa­truje się w swoje dło­nie. Czyta coś na te­le­fo­nie, a po­tem wstaje i za­czyna krą­żyć po po­miesz­cze­niu, my­śli o tym, jak po­trak­to­wano go z góry, jak oka­zano mu brak sza­cunku, jest już do­brze po dzie­sią­tej wie­czo­rem. Kiedy wcho­dzą, pro­stuje skrzy­żo­wane do­tąd na piersi ręce, po­woli przy­ciąga krze­sło i siada, ob­ser­wuje tego sa­mego szczu­płego funk­cjo­na­riu­sza i dru­giego, bliż­szego mu wie­kiem, który w dłoni trzyma po­kryty roz­bry­zgami kawy ku­bek. Męż­czy­zna zdaje się pa­trzeć na Larry’ego Stacka z de­li­kat­nym uśmie­chem, a może to tylko ła­god­ność drze­miąca w zmarszcz­kach wo­kół jego ust. Do­bry wie­czór, pa­nie Stack, je­stem ko­mi­sarz Stamp, a to de­tek­tyw Burke, na­pije się pan cze­goś, kawy lub her­baty? Larry spo­gląda na brudny ku­bek i unosi dłoń w ge­ście od­mowy, przy­gląda się twa­rzy roz­mówcy, szuka w niej ob­razu, który wy­daje mu się zna­jomy. My się już spo­tka­li­śmy, mówi, na bo­isku w Du­bli­nie, w me­czu z Ga­el­sami grał pan na po­zy­cji po­moc­nika UCD, by­li­śmy wtedy po­tęgą, tam­tego roku was roz­gro­mi­li­śmy. Ko­mi­sarz przy­pa­truje się twa­rzy Larry’ego, zmarszczki wo­kół ust znik­nęły, spoj­rze­nie stało się nie­prze­nik­nione, w po­koju za­pa­no­wała nie­od­gad­niona ci­sza. Męż­czy­zna od­po­wiada, nie po­ru­sza­jąc głową. Nie wiem, o czym pan mówi. Larry jest te­raz wy­czu­lony na dźwięk wła­snego głosu, gdy się od­zywa, sły­szy go, tak jakby on też ob­ser­wo­wał prze­słu­cha­nie w tym po­koju, wi­dzi sie­bie po dru­giej stro­nie stołu, wi­dzi sie­bie przez wi­zjer w drzwiach, nie da się ina­czej zaj­rzeć do środka, nie ma tu lu­stra we­nec­kiego, ta­kiego jak w te­le­wi­zji. Sły­szy, jak do jego głosu wkrada się fał­szywa nuta, może na­wet nad­mierna wy­lew­ność. To na pewno pan, grał pan jako po­moc­nik w UCD, ni­gdy nie za­po­mi­nam ry­wali. Funk­cjo­na­riusz upija łyk z kubka i prze­ce­dza kawę przez zęby, wpa­truje się w Larry’ego, aż ten spusz­cza wzrok na stół, prze­jeż­dża pal­cem po po­ry­so­wa­nym la­kie­rze, po czym po­now­nie spo­gląda na ko­mi­sa­rza. Rysy z pew­no­ścią zgru­biały, po­stura na­brała tę­go­ści, ale to, co mó­wią oczy, ni­gdy się nie zmie­nia. Pro­szę po­słu­chać, mówi Larry, chcę mieć to już za sobą, po­wi­nie­nem być w domu z ro­dziną i szy­ko­wać się do snu, po­wiedz­cie mi, jak mogę wam po­móc? De­tek­tyw Burke po­ru­sza otwartą dło­nią. Pa­nie Stack, wiemy, że jest pan za­pra­co­wany, dla­tego cie­szymy się, że mamy oka­zję z pa­nem po­roz­ma­wiać, wpły­nęło do nas bar­dzo po­ważne do­nie­sie­nie, które do­ty­czy pana bez­po­śred­nio. Larry Stack pa­trzy na obu męż­czyzn i czuje, że za­sy­cha mu w ustach. W po­miesz­cze­niu coś się po­ru­sza, on to te­raz wy­czuwa, na mo­ment za­styga, a po­tem spo­gląda w górę i wi­dzi ko­pu­la­stą lampę su­fi­tową, w któ­rej uwię­ziona ćma sza­leń­czo tłu­cze się o szkło, oran­żową pół­kulę, brudną i wy­peł­nioną tru­chłami po­przed­nich ciem. De­tek­tyw Burke otwo­rzył teczkę, a Larry Stack wi­dzi przed sobą bez­kr­wi­ste dło­nie księ­dza, wi­dzi umiesz­czoną na bla­cie mię­dzy nimi kartkę za­dru­ko­wa­nego pa­pieru. Larry za­czyna czy­tać, mruga po­woli, po czym za­ci­ska zęby. Kroki prze­my­kają dłu­gim ko­ry­ta­rzem i cichną roz­grze­szone przez za­mknięte drzwi. Sły­szy stłu­miony trze­pot ćmy, przez chwilę ma wra­że­nie, że coś w jego wnę­trzu za­czyna ob­umie­rać. Pod­nosi wzrok i wi­dzi, że de­tek­tyw Burke przy­gląda mu się z dru­giej strony stołu, oczy wpa­trują się w niego, jakby mo­gły swo­bod­nie wni­kać w jego my­śli, jakby sta­rały się wy­łu­skać z niego coś, czego tam nie ma. Larry spo­gląda w stronę ko­mi­sa­rza, który otwar­cie go te­raz ob­ser­wuje, po czym chrząka i usi­łuje uśmiech­nąć się do męż­czyzn. Pa­no­wie, wy so­bie chyba ro­bi­cie ze mnie żarty? Pa­trzy na nich, czuje, jak uśmiech znika mu z warg, pod­nosi kartkę i nią ma­cha. Prze­cież to obłęd, mówi, po­cze­kaj­cie, aż se­kre­ta­rzyni ge­ne­ralna się o tym do­wie, od razu po­wia­domi mi­ni­stra, gwa­ran­tuję wam to. Młody śled­czy kaszle ele­gancko w pięść, po czym spo­gląda na ko­mi­sa­rza, który uśmie­cha się i za­czyna mó­wić. Jak pan za­pewne wie, pa­nie Stack, to trudny czas dla na­szego pań­stwa, dla­tego po­le­cono nam po­waż­nie trak­to­wać wszyst­kie zgła­szane oskar­że­nia–– O czym pan, do cho­lery, mówi? pyta Larry, to nie jest żadne oskar­że­nie, to nie ma sensu, prze­krę­ca­cie coś, bie­rze­cie coś i za­mie­nia­cie to w coś in­nego, wy­gląda na to, że sami to na­pi­sa­li­ście. Pa­nie Stack, bez wąt­pie­nia znana jest panu ustawa o upraw­nie­niach nad­zwy­czaj­nych, która we­szła w ży­cie we wrze­śniu tego roku w od­po­wie­dzi na utrzy­mu­jący się w pań­stwie kry­zys, ustawa, która na­daje do­dat­kowe kom­pe­ten­cje i upraw­nie­nia USNG, nie­zbędne do ochrony po­rządku pu­blicz­nego, musi pan za­tem zda­wać so­bie sprawę z tego, jak to wy­gląda z na­szej per­spek­tywy, pań­skie dzia­ła­nie można ode­brać jako za­cho­wa­nie osoby pod­że­ga­ją­cej do nie­na­wi­ści wo­bec pań­stwa, ko­goś, kto sieje za­męt i nie­po­kój, kiedy kon­se­kwen­cje da­nego czynu wpły­wają na sta­bil­ność na szcze­blu pań­stwo­wym, to mamy do czy­nie­nia z dwiema moż­li­wo­ściami: pierw­sza to taka, że ów pod­miot jest agen­tem pra­cu­ją­cym na szkodę pań­stwa, a druga, że jest on nie­świa­domy swo­ich czy­nów i po­stę­puje bez ta­kich in­ten­cji, ale tak czy ina­czej, pa­nie Stack, skutki w obu przy­pad­kach są ta­kie same, taka osoba wy­słu­guje się wro­gom pań­stwa, a za­tem, pa­nie Stack, ape­lu­jemy, by do­ko­nał pan ra­chunku su­mie­nia i upew­nił się, że tak nie jest. Larry Stack mil­czy przez dłuż­szą chwilę, pa­trzy na kartkę, cho­ciaż jej nie wi­dzi, a po­tem od­chrzą­kuje i za­ci­ska dło­nie. Je­śli do­brze ro­zu­miem, mówi, ocze­ku­je­cie ode mnie do­wodu, że moja dzia­łal­ność nie ma cha­rak­teru wy­wro­to­wego? Tak, zga­dza się, pa­nie Stack. Ale jak miał­bym do­wieść, że nie zaj­muję się pod­bu­rza­niem, skoro po pro­stu wy­ko­nuję swoją pracę jako związ­ko­wiec, ko­rzy­sta­jąc z przy­słu­gu­ją­cego mi na mocy kon­sty­tu­cji prawa? To już za­leży od pana, pa­nie Stack, chyba że uznamy, iż sprawa wy­maga dal­szego do­cho­dze­nia, a w tym przy­padku nie bę­dzie to już za­le­żało od pana, ale od nas. Larry z knyk­ciami przy­ci­śnię­tymi do stołu mi­mo­wol­nie pod­rywa się z krze­sła. Na twa­rzy przed nim wy­pi­sana jest wola, Larry wi­dzi ją i ro­zu­mie, że spro­wa­dzono go tu, by go tą wolą zła­mać, tą wolą, ale też sank­cją ja­kie­goś ab­so­lutu, który ma moc, by zmie­nić „tak” w „nie”, a „nie” w „tak”. Chciał­bym, żeby to było bar­dzo ja­sne, mówi, mi­ni­ster się o tym do­wie i wy­nikną kło­poty, nie mo­że­cie za­stra­szać wy­so­kiej rangi związ­kowca i skła­niać go do za­nie­cha­nia obo­wiąz­ków, na­uczy­ciele w tym kraju mają prawo ne­go­cjo­wać lep­sze wa­runki i brać udział w po­ko­jo­wych pro­te­stach, które nie mają nic wspól­nego z tym tak zwa­nym kry­zy­sem, z ja­kim bo­ryka się pań­stwo, a te­raz, je­śli nie ma­cie nic prze­ciwko temu, wra­cam do domu. Drugi śled­czy po­woli otwiera usta i Larry jest pra­wie pe­wien, że to wi­dzi, my­śli o tym, gdy idzie z po­wro­tem do sa­mo­chodu i długo sie­dzi w środku, przy­glą­da­jąc się drżą­cym dło­niom na ko­la­nach. O tym, jak z ust funk­cjo­na­riu­sza wy­fru­nęła, zda­wa­łoby się, ćma.

Naj­pierw Ben do żłobka, a po­tem dzieci do szkoły, Molly wy­siada ze słu­chaw­kami na uszach, Ba­iley za­trza­skuje tylne drzwi, Eilish ogląda się przez ra­mię i wi­dzi za szybą jego po­in­ty­li­styczną syl­wetkę cią­gnącą za kap­tur kurtki. Już ma wy­je­chać na drogę, kiedy czy­jaś ręka ude­rza w okno, Molly krzy­czy, żeby się za­trzy­mała, drzwi się otwie­rają, a dziew­czynka chwyta z pod­łogi swoją torbę na si­łow­nię i znika. W tym zi­mo­wym świe­tle, zim­nej li­sto­pa­do­wej po­świa­cie, Eilish pro­wa­dzi z pełną świa­do­mo­ścią wy­czer­pa­nia emo­cjo­nal­nego, jej ru­chy są au­to­ma­tyczne, od­po­czywa na czer­wo­nym świe­tle, nie wi­dzi nad­cho­dzą­cego dnia, ale to, jak prze­mi­nie on bez śladu, ko­lejny dzień za­po­mniany i wchło­nięty przez ci­chą ra­chubę upły­wa­ją­cego czasu, wi­dzi sie­bie w pracy i to, jak nie po­strzega już jej jako ka­riery, praw­dziwa praca mi­kro­bio­lożki to wie­lo­go­dzinne sta­nie przy stole w po­szu­ki­wa­niu do­wo­dów, spraw­dza­nie hi­po­tez w kon­fron­ta­cji z rze­czy­wi­sto­ścią, wbrew temu, w co dana osoba chcia­łaby wie­rzyć, a od­po­wiedź, praw­dziwa lub fał­szywa, za­warta jest w wy­ni­kach. Te­raz spę­dza dni na pi­sa­niu mejli i roz­mo­wach przez te­le­fon, ze spe­cja­listki staje się ge­ne­ra­listką bez bia­łego ki­tla, za­rzą­dza per­so­ne­lem, od­pływa my­ślami pod­czas spo­tkań, za­daje nie­wła­ściwe py­ta­nia. Siada przy biurku, prze­gląda pocztę i prze­kłada roz­mowę na sie­dem­na­stą trzy­dzie­ści. Chwyta za te­le­fon i dzwoni do Larry’ego. Wy­peł­ni­łeś for­mu­la­rze pasz­por­towe, tak jak pro­si­łam? pyta. Słu­chaj, ko­cha­nie, wciąż je­stem tro­chę roz­trzę­siony, nie mogę prze­stać o tym my­śleć. Mówi tak, jakby po­wie­trze uszło z niego przez sen, po prze­bu­dze­niu stwier­dził, że jest wy­pom­po­wany, i usiadł na skraju łóżka, wpa­tru­jąc się w pod­łogę. Po­wie­dzia­łeś o tym w pracy? pyta Eilish. Sły­szy, jak on przez chwilę z kimś roz­ma­wia, za­kry­wa­jąc dło­nią mi­kro­fon. Zo­sta­wi­łem je na biurku na gó­rze. Co zo­sta­wi­łeś na biurku na gó­rze? For­mu­la­rze pasz­por­towe. Larry, po­wi­nie­neś za­dzwo­nić do Se­ana Wal­lace’a i z nim po­roz­ma­wiać, w tym kraju wciąż obo­wią­zują prawa kon­sty­tu­cyjne. Chcę to prze­ka­zać bez­po­śred­nio se­kre­ta­rzyni ge­ne­ral­nej, ale nie ma jej dziś, zła­pała wi­rusa. Po­wiedz mi, czy Sean na­dal pro­wa­dza się z tą ma­ło­latą? Sean Wal­lace jest te­raz za­grze­bany po uszy w pro­ce­sie Fit­zge­ralda, nie chcę go nie­po­koić, słu­chaj, a kto dziś go­tuje obiad? Na­dal uwa­żam, że po­wi­nie­neś do niego za­dzwo­nić, twoja ko­lej na go­to­wa­nie. Mam spo­tka­nie o osiem­na­stej trzy­dzie­ści, ale od­wo­łam je, nie je­stem w na­stroju. Larry. Co, ko­cha­nie? Nic, ku­pi­łam wczo­raj mie­lone mięso, mo­żesz zro­bić bur­gery, mu­szę le­cieć. Roz­łą­cza się, ale przez chwilę sie­dzi z te­le­fo­nem w ręku, świa­doma złych prze­czuć. Spo­gląda na ko­mórkę i wraca my­ślami do roz­mowy, po­dąża za swoim gło­sem do męża, sy­gnał musi być prze­ka­zany da­lej, za­nim do­trze do te­le­fonu Larry’ego, zo­staje ode­brany i prze­słany przez na­daj­nik sie­ciowy. Na­gle sły­szy wła­sny głos, jakby do­bie­gał z in­nego po­miesz­cze­nia. I z nim po­roz­ma­wiać, w tym kraju wciąż obo­wią­zują prawa kon­sty­tu­cyjne. Robi jej się zimno, gwał­tow­nie wstaje z krze­sła i ru­sza w kie­runku biu­ro­wej kuchni, my­śli, w in­nych kra­jach ow­szem, ale u nas nic ta­kiego się nie zda­rza, gar­daí, pań­stwo, nie wolno im pod­słu­chi­wać roz­mów, wy­bu­chłoby wiel­kie obu­rze­nie. My­śli o sa­mo­cho­dzie za­par­ko­wa­nym ze­szłej nocy przed do­mem, my­śli o USNG i szep­tach, które sły­szała o tym, co po­dobno się dzieje, wcho­dzi do kuchni i przez chwilę ma wra­że­nie, że nie zna tego po­miesz­cze­nia. Paul Fel­sner, nowy glo­balny ac­co­unt exe­cu­tive, stoi przy eks­pre­sie do kawy, szar­piąc za man­kiet ko­szuli. Urzą­dze­nie prze­staje war­czeć z ci­chym pla­śnię­ciem, a on od­wraca się i uśmie­cha, ale uśmiech nie do­ciera do jego oczu. Och, Eilish, mia­łem na­dzieję, że cię zo­ba­czę, nie od­po­wie­dzia­łaś na moją wia­do­mość gło­sową, mu­sieli prze­ło­żyć tę wi­de­oro­zmowę z Asa­kuki na osiem­na­stą. Eilish wy­daje się, że w jego twa­rzy jest coś fał­szy­wego, oczy po­winny być ciemne, ale za­miast tego są zie­lone, a jej wzrok przy­ciąga przy­pinka par­tyjna So­ju­szu Na­ro­do­wego w kla­pie jego ma­ry­narki, PSN, to nowe go­dło pań­stwa. Spo­gląda po­now­nie na jego dło­nie i wi­dzi, że są tro­chę za małe. Och, nie za­uwa­ży­łam, mówi, oba­wiam się, że nie dam rady, ale dzięki, że mnie uprze­dzi­łeś.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: