Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Pieśni miłosne W. E. B. Du Bois - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
29 września 2025
45,00
4500 pkt
punktów Virtualo

Pieśni miłosne W. E. B. Du Bois - ebook

Pierwszy tom jednej z najważniejszych powieści amerykańskich XXI wieku, bestsellerowej nagradzanej sagi o przetrwaniu, pamięci i odkupieniu.

Ailey Pearl Garfield dorasta na Południu Stanów Zjednoczonych. Spędza czas w miasteczku Chicasetta, gdzie przez wiele pokoleń mieszkali jej przodkowie. Każdy zakątek, dom, nagrobek, każdy skrawek pola tej okolicy niesie ze sobą znaczenie, a ziemia Georgii wciąż zdaje się pamiętać liczne zbrodnie, bolesne milczenie i odwagę tych, który zdecydowali się stawić opór potomkom białych osadników. Pragnąc poznać swe korzenie i należycie je zrozumieć, Ailey wyrusza w podróż przez historie sięgające czasów rdzennych Amerykanów, czarnych niewolników i białych kolonizatorów (krew tych ostatnich również płynie w jej żyłach). Spisuje opowieści przekazywane jej przez babkę, w tym losy swej przodkini Pauline, która pracowała na plantacji należącej do niejakiego Samuela Pincharda. Im dłużej trwają jej genealogiczne poszukiwania, tym głośniej duchy przeszłości, zaklęte we wspomnieniach, zapiskach, przedmiotach i fotografiach, dają o sobie znać. Wkrótce Ailey odkrywa tajemnicę, której nie sposób przemilczeć.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67121-84-2
Rozmiar pliku: 984 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DRZEWO GENEALOGICZNE

Rodzina Micco Cornella

N.N. poślubił Nilę z klanu Wiatru (1747–1797)

- Micco (Jonathan) Cornell (1764–1840)

Micco (Jonathan) Cornell poślubił Mahalę Norman (1766–1838)

- Niedźwiedź Norman Cornell (1785–1845) i Jonathan Norman Cornell (1785–1846) (bliźnięta)
- Arthur Norman Cornell (1787–1847)
- Eliza Rose „Lady” Cornell (1802–1870)

Rodzina Ahgayuh

Ahgayuh „Aggie” Pinchard (1800–1865) poślubiła Midasa Pincharda (1798–?)

- Tess Pinchard (1821–1865)

Tess Pinchard poślubiła Nicka Pincharda (1817–?)

- Eliza Druga Pinchard (1840–1934) i Królica Pinchard (1840–1869) (bliźnięta)

Eliza Druga Pinchard (później Freeman) poślubiła Reda Benjamina (później Freemana) (1845–1875)

- Sheba Liza-May Freeman (1861–1882)

Sheba Liza-May Freeman

- Clyde Nick Freeman (1877–1941) i Benji Nick Freeman (1877–1944) (bliźnięta, ojciec N.N.)
- Charles Nick Freeman (1878–1939) (ojciec N.N.)
- Adam Nick Freeman (1880–1956) i Abel Nick Freeman (1880–1956) (bliźnięta, ojciec N.N.)
- Maybelline „Mała May” Victorina Freeman (1882–1918) (ojciec N.N.)

Maybelline „Mała May” Victorina Freeman, nieślubny związek z Thomasem „Dużym Thomem” Johnem Pinchardem seniorem (1860–1924)

- Pearl Thomasina „Droga” Freeman (1900–1987)
- Jason Thomas „Szaman” Freeman (ur. 1907)

Pearl Thomasina „Droga” Freeman poślubiła Henry’ego Johna Collinsa seniora (1905–1959)

- Panna Rose Collins (ur. 1920) i Henry John „Huck” Collins junior (ur. 1920) (bliźnięta)
- Annie Mae Collins (ur. 1927)

Annie Mae Collins

- Pauline Ann Collins (ur. 1944) (ojciec N.N.)

Panna Rose Collins poślubiła Hoseę Leroya Driskella (1910–1974)

- Roscoe Nick Driskell (1938–1966)
- Jethro Leroy Driskell i Joseph John Driskell (1939–1939) (bliźnięta, zmarły w wieku niemowlęcym)
- Norman Hosea Driskell (ur. 1941)
- Maybelle Lee „Belle” Driskell (ur. 1943)

Maybelle Lee „Belle” Driskell poślubiła Geoffreya „Geoffa” Louisa Garfielda (ur. 1943)

- Lydia Claire Garfield (ur. 1966)
- Carol Rose Garfield (ur. 1969)
- Ailey Pearl Garfield (ur. 1973)

Rodzina Samuela Pincharda

Samuel Thomas Pinchard (1785–1868) poślubił Elizę Rose „Lady” Cornell (1802–1870)

- Victor Thomas Pinchard (1826–1891) i Gloria Eugenia Pinchard (1826–1859) (bliźnięta)

Samuel Thomas Pinchard, nieślubny związek z Mamie Pinchard (?–1817)

- Nick Pinchard (1817–?)

Victor Thomas Pinchard poślubił N.N.

- Thomas John Pinchard senior (1860–1924) i Petunia May Pinchard (1860–1915) (bliźnięta)

Thomas „Duży Thom” John Pinchard senior poślubił Sarah Marcię Dawson (1868–1888)

- Thomas John Pinchard junior (1888–1957)

Thomas „Duży Thom” John Pinchard senior, nieślubny związek z Maybelline „Małą May” Victoriną Freeman (1882–1918)

- Pearl Thomasina „Droga” Freeman (1900–1987)
- Jason Thomas „Szaman” Freeman (ur. 1907)

Thomas John Pinchard junior poślubił Lucille Anne Sweet (1885–1954)

- Cordelia Sarah Pinchard (ur. 1925)

Cordelia Sarah Pinchard poślubiła Horace’a Rice’a (1925–1982)

Rodzina Zachary’ego Garfielda

Zachary Pierre Garfield (1919–1979) poślubił Claire Mignonette Prejean (ur. 1920)

- Geoffrey „Geoff” Louis Garfield (ur. 1943)
- Lawrence Garfield (ur. 1945)Dawno temu ci, którzy kroczyli w ciemności, śpiewali pieśni – mowa tu o pieśniach żałobnych – ponieważ było im ciężko na sercu. Zatem każdą myśl, jaką tu spiszę, zamierzam poprzedzić frazą, pamiętnym echem tamtych dawnych i niezwykłych pieśni, przez które przemawia dusza czarnego niewolnika. Od dziecka budziły one we mnie dziwne poruszenie. Wywodzą się z Południa i nawet gdy słyszałem je po raz pierwszy, każda natychmiast wydawała mi się znajoma, jakby były o mnie i moje.

W. E. B. Du Bois, _O pieśniach żałobnych_* * *

Jesteśmy ziemią i ziemią tej ziemi. Głosem, który przemawia i zacina się, przywołując imiona zmarłych, ponieważ ośmielił się opowiedzieć historię rodu pewnej kobiety. Jej rodziny i ziemi, jej drzew oraz wody.

Znałyśmy tę kobietę, nim stała się kobietą. Znałyśmy ją, jeszcze zanim przyszła na świat: śpiewałyśmy jej w łonie matki. Śpiewałyśmy wówczas i śpiewamy teraz.

Przez lata przywoływałyśmy ją do miejsca naszego początku, jaśniutkich pędów wschodzących o różnych porach roku. Znamy jej przodków i splątane korzenie. Wiemy, że wszystko wzięło swój początek w świętych, nuconych półgłosem wersetach. Teraz cofniemy się o stulecia do początków tego rodu, do wioski zwanej Miejscem Pośród Wysokich Drzew. A zaczniemy od chłopca – dziecka, które zmieni oblicze naszej ziemi.

Chwileczkę.

Wiemy, że macie pytania, choćby o to, dlaczego opowieść o rodzie kobiety zaczynamy od chłopca? Na wasze zdziwienie odpowiemy, że równie dobrze mogłyśmy zacząć od wołania ptaka albo kukurydzianej łodygi. Od szyszki drzewa lub pędu rośliny. Wszystko tak czy inaczej prowadzi do początków rodu pewnej kobiety. Ponieważ jednak nasza opowieść nie kroczy prostą drogą – a podróżować będziemy do miejsc dalekich i bliskich, znajdujących się tu i za wodą – to musimy podążać za wskazówkami czasu. Oraz za tym, który jako pierwszy pokonał wysoki trawiasty kopiec w lesie. My również mamy pytania, bo pomimo swego autorytetu, nie możemy wiedzieć wszystkiego.

Dlatego pytamy, czy jeśli dziecko nie może sobie przypomnieć twarzy matki, to nadal pamięta smak jej mleka? Albo wód w jej ciele? Czy potraficie odpowiedzieć na te pytania? Nie, my niestety też nie. Przypominamy jednak, że dzieci rodzą się z kobiet, a więc spokojnie możemy rozpocząć opowieść od chłopca.

W takim razie idźmy dalej.

_Chłopiec imieniem Micco_

Chłopiec mieszkał na naszej ziemi. Tutaj, w wiosce Krików na rozległym terenie po obu stronach rzek Okmulgee i Ogeechee, a w pobliżu Oconee, która wiła się przez środek. Chociaż Micco miał w wiosce towarzyszy zabaw, to był nieszczęśliwym chłopcem, bo wciąż szarpały go czyjeś ręce. Czuł się wówczas zagubiony i smutny.

Na przykład ręce jego ojca, Dylana Cornella, Szkota handlującego jelenimi skórami. Albo matki Micco, Nili, pochodzącej z Krików członkini klanu Wiatru o najwyższym statusie w wiosce. Rodzice chłopca wciąż żyli, lecz ręce szarpiące go najmocniej należały do mężczyzny, który prawdopodobnie był już martwy, choć tego nikt nie wiedział na pewno. Mowa o rękach ojca matki Micco, który pewnego dnia zjawił się w wiosce.

Wydarzyło się to już po 1733 roku, a więc po przybyciu z Anglii Jamesa Oglethorpe’a z jego statkiem skazańców, których nazywał swymi „szlachetnymi biedakami”. Ludzi tych skazano na śmierć albo ciężkie roboty za kradzież jabłka, bochenka chleba lub inne drobne przewinienia.

Oglethorpe sądził, że znalazł przyjaciela w Tomochichim, wodzu Yamacraw, jednego z plemion zamieszkujących naszą ziemię.

Ale Oglethorpe nie spotkał przyjaciela. I podobnie Tomochichi, który spotkał po prostu pragmatycznego białego człowieka. Ten koniecznie chciał tu zarzucić kotwicę i założyć kolonię w imieniu angielskiego króla. Tomochichi widywał już wcześniej białych ludzi, dlatego był zainteresowany handlem, najlepiej wieloletnim. Po tutejszych drogach od ponad stu lat poruszali się Anglicy zmierzający na północ i południe, na wschód i zachód. Choć Tomochichi był mądrym wodzem i pewnie nawet wyczuł zachłanność Oglethorpe’a, to nie przeczuwał, co dopiero miało nadejść. Grzech.

Pierwszym grzechem na tej ziemi wcale nie było niewolnictwo, tylko niepohamowana chciwość. Wkrótce przybędzie więcej białych ludzi patrzących z zazdrością. Później zniewolą Afrykanów i ściągną ich ze sobą. Zakują w kajdany, zapoczątkowując niedolę tych, którzy potrząsają łańcuchami. Będą smagać ich batem, wykorzystywać do pracy i poniżać. Sprzedawać ich dzieci i rozdzielać rodziny. To właśnie ci biali ludzie, których przywiózł Oglethorpe, niegdyś uciskani we własnym kraju przez swojego króla, zapomnieli o niedoli, którą zostawili za sobą, o biedzie i niepewności. To oni wskrzesili tę niedolę, przekazali Afrykanom.

A teraz sięgniemy jeszcze dalej wstecz.

_Dziadek chłopca_

Młody chłopak, który zostanie dziadkiem Micco, mógł mieć najwyżej osiemnaście lub dziewiętnaście lat, kiedy pojawił się w okolicach wysokiego kopca wskazującego wejście do Miejsca Pośród Wysokich Drzew.

Młodzieniec przybył boso, miał zgrubiałe i szorstkie podeszwy stóp. Jego szara koszula i szare spodnie wyglądały na pomięte, a w ubraniach nawet z daleka dało się wyczuć zapach stęchlizny – trudno się zresztą dziwić, bo gdy ktoś zapytał chłopaka po angielsku, w jaki sposób dotarł do wioski, ten odparł, że szedł przed siebie, aż napotkał rzekę. Tam stwierdził, że jest głodny, więc klęcząc na brzegu, próbował złapać suma, ale wpadł do wody. Opowiadał za pomocą rąk – robił zamaszyste gesty i ożywione miny, szczególnie gdy pokazywał, jak wpadł do rzeki – a mieszkańcy wioski się śmiali. Nie chciał ich urazić, toteż śmiał się razem z nimi.

– Skąd jesteś? – zapytał ktoś ze starszyzny.

– Stamtąd. – Młody człowiek wskazał bliżej nieokreślone miejsce. Znów się uśmiechnął, a kiedy członek starszyzny zadał mu kolejne pytanie: „dokąd zmierza?”, chłopak odrzekł, że na południe.

– Naprawdę? – Mężczyzna odwrócił się i popatrzył znacząco na swoich towarzyszy, którzy nie uciekli wzrokiem.

Ciągnęli rozmowę, padały kolejne pytania. Jednak gdy młodzieniec wyjawił, że z rzeki wyciągnął go człowieczek nie większy od dziecka i zaprowadził do leśnego kopca na skraju wioski, po czym nagle zniknął, członek starszyzny znów spojrzał na swych towarzyszy, tym razem ze zdziwieniem. A teraz jeszcze coś takiego? To zmieniało postać rzeczy. Przedstawiciel starszyzny i jego towarzysze zbili się w grupę i zaczęli szeptać w swoim języku. W tym czasie młody człowiek uśmiechał się i kiwał głową, jakby rozumiał urywki słów. Tak naprawdę niczego nie pojmował. Starszyzna debatowała nad tym, co miał na myśli, mówiąc, że wybiera się na południe.

To dlatego, że młodzieniec, który dotarł do wioski, był Murzynem.

Z tego powodu starszyzna uznała, że zmierzał do krainy, którą Hiszpanie nazywali „Florydą” i że szuka niejakich Seminolów. Mieszkańcy Miejsca Pośród Wysokich Drzew wiedzieli sporo na ich temat, ponieważ dawniej Seminolowie przynależeli do Krików, a dopiero potem się odłączyli i stworzyli własny naród. Udzielali też schronienia Murzynom i przyjmowali ich do swoich wiosek. Zawierali nawet z nimi związki.

Zatem jeśli młodzieniec w zatęchłych ubraniach szuka Seminolów, to znaczy, że nie jest wolny.

Chociaż na terytorium zasiedlonym przez Oglethorpe’a niewolnictwo na razie nie było dozwolone – nastąpi to później – Anglicy i Szkoci znajdowali sposoby na omijanie prawa. Jeden z takich krętaczy zapewne był właścicielem tego młodego Murzyna, a to znaczyło, że ktoś poszukujący go mógł się tu zjawić i narobić kłopotów. W zwykłych okolicznościach mieszkańcy Miejsca Pośród Wysokich Drzew powinni pojmać młodzieńca, odprowadzić na wschód, aż za Oconee, i odebrać nagrodę od Anglika lub Szkota, który był jego właścicielem. Ale chłopak wspomniał, że z rzeki wyciągnął go jakiś człowieczek. Czyżby spotkał któregoś z „małych ludzi”? Były to nadprzyrodzone istoty, a gdy postanowiły się komuś ukazać, sprawa rzeczywiście stawała się poważna. Mały człowiek nie będzie zadowolony, jeśli zdradzą młodego wybrańca.

Starszyzna dyskutowała, próbując ignorować kobiety z wioski, które poszturchiwały się i chichotały. Oczywiście uważnie oglądały młodego przybysza: może nie był postawny, lecz nad wyraz przystojny i miał wysokie czoło. Później ludzie z wioski przekonają się, że to naturalna cecha chłopaka, który wcale nie wyskubywał włosów nad czołem, jak niektórzy miejscowi. Kręcone włosy młodego człowieka odstawały od głowy, a jego wyjątkowo ciemna skóra była gładka. Miał wyrobione mięśnie i zęby białe niczym ziarenka słodkiej kukurydzy, a kiedy się uśmiechał, na jego twarzy pojawiał się serdeczny wyraz.

Starsze kobiety przypatrywały się młodzieńcowi, wspominając czasy, gdy w trakcie krwawienia udawały się jeszcze do domu odnowy i kiedy ich piersi sterczały wysoko, a brzuchy nie dźwigały sakiewek tłuszczu. Z kolei młodsze kobiety, które nadal „widywały się z miesiączkiem na niebie”, fantazjowały o tym, że dosiadają chłopaka i kołysząc biodrami, ujeżdżają go prędko, niczym wojowniczki goniące za bitwą.

Zbita w gromadę starszyzna rozstąpiła się, a jej przywódca zapytał chłopaka o imię.

– Jestem Kromanti – odrzekł.

Możemy wam jednak zdradzić, że kłamał – to nie było jego prawdziwe imię.

I jeszcze wyjawimy, że chociaż urodził się tutaj, na naszej ziemi, to jego matka przyszła na świat za wodą. Została wypchnięta z łona matki w Afryce, w miejscu, które Anglicy, handlujący tam od lat ludźmi, towarami i kosztownościami, nazwali Złotym Wybrzeżem. Biali ludzie wymyślili dla pochodzących stamtąd Afrykanów ów dziwaczny przydomek „Kromanti”. W przyszłości nikt nie będzie pamiętać, skąd wzięło się to określenie ani dlaczego biali na nie wpadli – po prostu swoim zwyczajem uznali, iż przezwisko, jakie nadali napotkanym ludziom, jest tym właściwym. Odtąd, gdy handlowali z mieszkańcami Złotego Wybrzeża, mówili: Kromanti. Kiedy tymczasowo brali tamtejsze kobiety za żony – Kromanti. Gdy zapędzali tych ludzi do lochów w niewolniczych twierdzach na całym wybrzeżu – Kromanti.

Możemy opowiedzieć o pochodzeniu dziadków tego młodzieńca oraz ich rodziców, docierając aż do zarania dziejów. Możemy mówić o życiorysach bogów i bogiń, lecz bądźmy ze sobą szczerzy – czy nie wolicie wrócić do naszego czarującego młodzieńca o pięknej, wyjątkowo czarnej skórze?

W wiosce został dłużej niż kilka dni, bo gdy tylko ogłaszał zamiar wyprawienia się na południe, starszyzna nakłaniała: zostań. Nie chcieli, by odszedł. Kiedy mieli się tu zjawić handlujący jelenimi skórami Szkoci, wszyscy o tym wiedzieli, więc mieszkańcom wioski udawało się ukrywać młodego człowieka, do którego się przywiązali. Koniec końców kochano i podziwiano go tak bardzo, że adoptowała go rodzina Krików z klanu Panter.

Tak oto młodzieniec otrzymał imię „Kromanti Pantera”.

Zwyczajem Krików nauczył się męskich umiejętności od wuja z przybranej rodziny. Na przykład jak stosować truciznę lub zarzucać sieci do połowu drobnych ryb, a te większe łapać, chwytając je za pysk. Jeśli go ugryzą, powinien zignorować ból. Kromanti Pantera powiedział przybranemu wujowi, że jest wdzięczny za te lekcje, ponieważ tam, skąd uciekł, zakazywano mu uczyć się tego, jak się samemu wykarmić. Nic więcej nie zdradził, a ponieważ wydawał się smutny i popadał w zadumę, gdy tylko wspominał o czasach sprzed przybycia do wioski, to wuj nie wypytywał o szczegóły.

Kromanti Pantera dowiódł swej odwagi. Raz podczas polowania wuj został zaatakowany przez niedźwiedzia. Jak twierdził później wuj, w jego siostrzeńca wstąpił wtedy „czerwony duch” – duch w barwach wojennych – i to on przydał chłopakowi siły. Gdy tylko niedźwiedź rzucił się na wuja, Kromanti wskoczył na grzbiet zwierza – poderżnął mu gardło i zepchnął niedźwiedzia na bok, nim ten przydusił wuja swym ciężarem.

– Trochę ryzykowaliśmy, co?

Wuj splunął czerwoną flegmą, a potem obaj się śmiali.

Kiedy udało im się zataszczyć niedźwiedzia do wioski, rodzina wyprawiła ucztę. Zajadali się opiekanymi żebrami, a wuj opowiadał o odwadze Kromantiego Pantery. Tę historię ludzie powtarzali jeszcze przez wiele lat. Jednak Kromanti Pantera nie miał okazji sprawdzić się w bitwie, ponieważ wioskę, w której mieszkał, nazywano „białą” z racji jej przywiązania do pokoju. Niektóre wioski Krików uznawały wojnę – te z kolei nazywano „czerwonymi”. Młodzi mieszkańcy takich wiosek przelewali krew bez namysłu. Ale Kromanti Pantera był myśliwym. Regularnie przynosił przybranej rodzinie tyle mięsa, aż dowiódł, że potrafi utrzymać żonę. Wiele młodych kobiet chciało za niego wyjść, choć wiedziały, iż dawniej mógł być niewolnikiem i wciąż mówił o zamiarze opuszczenia wioski po to, by udać się na południe.

W przyszłości pojawią się inni Murzyni, którzy dowiodą swego męstwa – mężczyźni posiadający ducha wojowników. Będą się żenić z kobietami Krików, a te wydadzą na świat silne potomstwo. Niektóre z tych dzieci udowodnią później, na co je stać, jak choćby Ninnywageechee i Czarny Pierwiastek – mężczyźni o wyjątkowo ciemnej skórze i kręconych włosach, bez strachu śmigający na koniach i przelewający krew w honorowy sposób.

Koniec końców żoną Kromantiego Pantery została młoda przedstawicielka klanu Wiatru, kobieta o szczególnie wysokiej pozycji w wiosce. Miała mocne kostki, szczupłe łydki i urzekającą przerwę między górnymi jedynkami. Możliwe, że była piękna, choć wszystkie młode kobiety są na swój sposób piękne, a to nie jest opowieść tego rodzaju. Jak wszelkie potomstwo na ziemi, miała imię nadane przez matkę, lecz my będziemy ją nazywać „Kobietą z klanu Wiatru”.

Wpadła Kromantiemu Panterze w oko, bo nie starała się zwrócić na siebie jego uwagi. Można raczej powiedzieć, że jej nieobecność potęgowała zainteresowanie młodzieńca, który wyczekiwał dziewczyny. Obserwował ją, kiedy cięła mięso do wysuszenia na paski. Inne młode kobiety przychodziły do niej i informowały, że pytał o nią Kromanti Pantera. A czasami, gdy ucierała suszoną kukurydzę, podnosiła wzrok i napotykała uśmiech chłopaka. Wstydziła się szpary między zębami, a nadmierną wesołość uważała za przejaw głupoty, lecz nie potrafiła nie odwzajemnić uśmiechu młodzieńca.

Młody Murzyn nie cieszył się równie wysoką pozycją co ona, toteż zaskoczyła ją własna reakcja, gdy przyniósł w darze skórę niedźwiedzia, którego sam zabił.

– Żywię do ciebie sympatię – powiedział Kromanti Pantera.

Znał tylko podstawy języka Krików, ale to konkretne zdanie przećwiczyli z przybranym wujem. Gdy Kromanti położył dłoń na piersi, a potem wskazał na Kobietę z klanu Wiatru, prędko odłożyła kukurydzę. Wzięła go za rękę i poprowadziła w głąb lasu, gdzie położyli się na niedźwiedziej skórze. Kromanti był niedoświadczonym kochankiem, lecz jego szczera natura rekompensowała braki wiedzy. Tamtej i wielu kolejnych nocy sprawił ukochanej przyjemność.

Wkrótce potem Kobieta z klanu Wiatru i Kromanti Pantera pobrali się za zgodą jej klanu, a mąż zgodnie z obyczajem Krików zabrał swoje rzeczy i przeprowadził się do rodzinnej chaty żony. Takie przynajmniej zwyczaje panowały w czasach, nim wszystko zaczęło się zmieniać.

_Córka z potężnego związku_

Młoda kobieta była mocno przywiązana do Kromantiego Pantery, ale nie chciała mu utrudniać realizacji planu wyprawy na południe. Dlatego w dniu, w którym ostatecznie opuścił wioskę – dwadzieścia trzy nowie po swoim przybyciu – gdy już starszyzna podarowała mu konie i prowiant, i wyjaśniła, jak czytać znaki na drzewach, by odszukać wioski, które przyjmą gościa z otwartymi ramionami, Kobieta z klanu Wiatru nie poinformowała Kromantiego Pantery, że nosi w łonie owoc jego lędźwi. Urodziła bliźnięta – chłopca i dziewczynkę – które bardzo kochała. Jej dała na imię Nila, jemu Bujnowłosy. Dzieci odziedziczyły po ojcu odważne „czerwone” serce, choć każde musiało obrać własną ścieżkę, aby pokazać, do czego są zdolne.

Gdy bliźnięta podrosły, do Kobiety z klanu Wiatru zaczęli się zalecać mężczyźni z innych klanów w wiosce. Cieszyła się powodzeniem z uwagi na swoją wysoką pozycję, ale i dlatego, że była jedyną partnerką Kromantiego Pantery, który bardzo ją kochał. Nim zebrał się do odejścia, przywarł jeszcze do żony i płakał, póki go nie odepchnęła i nie kazała udać się na południe. Ona zawsze będzie o nim pamiętać, a teraz niech odnajdzie swoją wolność. Po tych słowach Kromanti wskoczył na nieosiodłanego konia, którego starszyzna podarowała mu na drogę. Kobieta z klanu Wiatru miała już nigdy nie wyjść za mąż ani nie obcować z nikim innym.

Z pewnością można ją uznać za wyjątkową. Gdy dorosła jej córka Nila, do niej także zgłaszało się wielu zalotników. Nietypowo piękna, w swojej wiosce stanowiła rzadki widok. Po ojcu odziedziczyła ciemnobrązową skórę, kręcone włosy i serdeczne usposobienie, zaś po matce – urzekającą przerwę między zębami i wysoką pozycję. Młodzieńcy z wioski i okolic często przychodzili, by podarować dziewczynie mięso lub zmiękczone skóry jelenia i w ten sposób zaskarbić sobie jej przychylność, lecz Nila nie chciała za męża zwykłego chłopaka. Do jej słabości należały arogancja i próżność. Nili zbyt często mówiono, że jest wspaniała, a jako córka Kromantiego Pantery i Kobiety z klanu Wiatru również wyjątkowa na tle innych dziewczyn. Dlatego gdy do wioski zaczął przyjeżdżać na handel przystojny, jasnowłosy Szkot zwany Dylanem Cornellem, Nila przyjęła jego oświadczyny.

Kobieta z klanu Wiatru usiłowała interweniować – powiedziała córce, że miała zły sen o Dylanie Cornellu, ale Nila nie chciała tego słuchać. Dopiero po ślubie z białym mężczyzną dotarła do niej mądrość matczynego snu. Dylan oznajmił Nili, że nie przeprowadzi się do wioski, jak to mieli w zwyczaju Krikowie, tylko będzie odwiedzał żonę co trzy nowie. Wyjawił również, że ma drugą żonę, białą kobietę, która mieszka aż na drugim brzegu rzeki Oconee, w miasteczku białych ludzi. Kiedy Nila powiedziała Dylanowi, że pojedzie tam z nim i nie przeszkadza jej mieszkanie z drugą żoną, dopóki wszyscy będą żyć w pokoju, mąż ją wyśmiał. Oznajmił, że wygląda jak Murzynka. Na wschód od Oconee mogłaby co najwyżej być jego niewolnicą, bo od czasu jej wczesnego dzieciństwa na terytorium, do którego przybył Oglethorpe, zmieniło się prawo: w wypadku Murzynów niewolnictwo było teraz legalne.

Nila nie mogła uwierzyć, że mąż ośmielił się porównać ją do niewolnicy. Jej serce wypełniło się czerwonym gniewem, który odziedziczyła po Kromantim Panterze, a w przerwie między zębami aż zaświszczało powietrze. Dźgnęła Dylana palcem w pierś i nie przebierając w słowach, powiedziała, co o tym wszystkim sądzi, a wtedy mąż ją uderzył.

Wstrząśnięta, dotknęła policzka, ale w sercu nadal miała czerwień. „Na twoim miejscu, Dylanie Cornellu, odtąd nie spałabym spokojnie. Zamierzam strawić twoją męskość węglami. I jeszcze uważałabym na to, co jem. Potraktuję cię jak jesiotra i otruję”.

Nie dotrzymała jednak słowa. Nie strawiła męża węglami, nie zabiła go ani nie otruła, ponieważ podszedł do niej i błagał o przebaczenie. Pogłaskał ją po kręconych włosach i powiedział, że nie wie, co w niego wstąpiło, a czerwony gniew Nili osłabł i zgodziła się zlegnąć z mężem. Tak miało być za każdym razem, gdy Dylan uderzył ją w trakcie wizyty na zachodzie. Mamił Nilę zapewnieniami, że się zmienił, w które wierzyła, dopóki znów jej nie uderzył. Obrzucał ją też wyzwiskami, które zawsze zaczynały się od „czarna”. Nazywał ją „czarną dziwką” albo „czarną diablicą”. Twierdził, że wygląda jak niewolnica.

Z początku Nila nie traciła nadziei. Gdy zaszła w ciążę, Dylan traktował ją łagodnie. Dziecko urodziło się pomiędzy wizytami ojca. Kiedy wrócił, Nila, która dała synowi na imię Micco, zgodziła się, by Dylan przemianował go na Jonathana. Kilka nowiów po narodzinach dziecka, podczas dwóch kolejnych wizyt, Dylan nie uderzył Nili, która doszła do wniosku, że czas zmienił jej męża. Jednak przy kolejnej wizycie, gdy dziecko już chodziło, Dylan znów zacząć bić Nilę, i to gorzej niż kiedyś.

Nila nie ośmieliła się zdradzić nikomu, ile wycierpiała ze swoim mężem Szkotem, a już na pewno nie Bujnowłosemu, który był bardzo opiekuńczy w stosunku do siostry bliźniaczki, dlatego że w dniu narodzin pojawił się na świecie pierwszy. Przez swą arogancję Nila nie przyznawała się do tego, że postąpiła głupio, nie słuchając ostrzeżeń matki. Skrywała wstyd, bo nie chciała, by w wiosce wyśmiewano się z jej rodziny lub żeby ludzie dziwili się, dlaczego wyjątkowa córka Kromantiego Pantery i Kobiety z klanu Wiatru marnuje sobie życie z białym, który ją bije.

Nila nauczyła się unosić w porę ręce, osłaniać się przed ciosami tak, by nie mieć siniaków na twarzy. W duchu liczyła, że wizyty Dylana przypadające co trzy nowie, wreszcie dobiegną końca, a jednak nadal się zjawiał. Czasami dopisywało jej szczęście i w czasie wizyt męża przebywała w domu odnowy, bo Dylan nie umiał policzyć dni w taki sposób, by uniknąć pory kobiecego odosobnienia. Przy innych okazjach nie miała już tyle szczęścia i musiała znosić dotyk Dylana, który się narzucał. Piła herbatę ziołową z ziaren dzikiej marchwi, żeby znów nie zajść w ciążę. A jeśli i to nie zadziałało, parzyła inny napar – z korzenia dzikiego imbiru, by pozbyć się zawartości łona. W ostateczności gotowała wywar z owoców szkarłatki.

_Incydent z poganiaczem_

Jedyny syn Nili wyrósł na wysokiego chłopaka, lecz Micco nie wyglądał na Murzyna, Krika ani Szkota. Miał ciemne włosy, które się nie kręciły, tylko lekko falowały. Po czwartych urodzinach jego skóra ściemniała, przybierając brązowy odcień pekanów. Samolubności nauczył się od ojca, który odwiedzał teraz wioskę co sześć nowiów. Krikowie jeszcze nie znali zamków, nie czuli też niechęci do dzielenia się jedzeniem czy dobrami – miało to nastąpić dopiero później – jednak Dylan wpoił synowi umiłowanie własności. Kiedy inne dzieci, przebywając z wizytą u Micco, podniosły rzecz, która do niego należała, natychmiast ją wyrywał.

– Moje, moje! – krzyczał.

Dzieci go unikały, więc prędko stał się wyjątkowo samotny, a że był chłopcem, to gdy ukończył cztery lub pięć lat, patrzono na niego krzywym okiem, kiedy kręcił się w pobliżu matki i kobiet z wioski. Chociaż żarliwie wyczekiwał wizyt ojca, ten nie zwracał na niego zbytniej uwagi, nalegał tylko, by syn nauczył się czytać i mógł poznać słowa z księgi, którą biali ludzie uważali za najważniejszą obok swoich praw: Dylan nazywał ją Biblią. Dla samotnego chłopczyka te lekcje były takie ważne, że gdy ojciec bił matkę, Micco starał się ignorować jej płacz i odwracał głowę. Albo leżał w nogach posłania, na którym spali rodzice, i udawał, że nie słyszy, jak Dylan narzuca się Nili ani jej smutnego błagania, żeby przestał – a to dlatego, że Micco żył dla tych porannych chwil, gdy ojciec szturchnie go stopą, mówiąc: „Dzień dobry, chłopcze”. Nie było to może wiele, ale Micco chwytał się tych skrawków uczucia, ponieważ dzieci pragną miłości rodziców.

Jego jedynym przyjacielem okazał się wuj Bujnowłosy. Spędzali wspólnie czas, a gdy Micco podrósł, wuj szkolił go w męskich umiejętnościach. To nauczanie, zgodnie ze zwyczajem Krików, należało do obowiązków Bujnowłosego, który tak jak siostra, odziedziczył po ojcu odwagę, życzliwość i pełen słodyczy urok. Rozmawiał z siostrzeńcem i słuchał go jak dorosłego mężczyzny. Nie naśmiewał się z Micco, kiedy jego strzały nie leciały prosto bądź nie trafiały w nisko lecące ptaki czy powolnego jelenia. Nie złajał też chłopiątka, gdy uciekło znad strumienia, bo ryba ugryzła je w rękę. Bujnowłosy był cierpliwy. Gdy Micco ustrzelił wreszcie tłustego ptaka i wytrzymał kąsanie ryby, po czym rzucił ją na brzeg, wuj pochwalił z uśmiechem: brawo, siostrzeńcze. Jesteś wprawnym myśliwym – i Micco poczuł, że miłość zalewa go od środka.

Jednak spokój, jaki go ogarnął, nie trwał długo, bo kiedy chłopak skończył piętnaście lat, doszło do konfliktu pomiędzy ludźmi z wioski a białym człowiekiem, który osiedlił się na brzegu rzeki Oconee. Ludzie nazywali go „poganiaczem” z powodu trzasku jego bicza, którym popędzał pięć sztuk bydła aż do granicy wioski. Poganiacz był żylasty, miał włosy jak strąki i okazał się wredny. Nawet nie próbował zatrzymać bydła, gdy wbiegało w należące do Krików pole kukurydzy, i śmiał się, gdy kobiety machały rozpaczliwie, by go ostrzec. Pokazywał im też obsceniczne gesty. Mężczyźni z wioski kilkakrotnie wyprawiali się na farmę poganiacza – zaniedbane miejsce z niewielką chatką, którą postawił bez zgody naszych ludzi. Rozmawiali z poganiaczem, ostrzegali, żeby pilnował zwierząt. Kiwał głową, a później znów prowadził bydło aż na teren wioski.

Pewnego ranka rozpędzone bydło poganiacza stratowało na śmierć dziecko, które dopiero uczyło się chodzić. Matka nie zdążyła w porę zabrać go z drogi. Chociaż wioska należała do „białych”, a więc pokojowych miejsc, to takiej zniewagi nie wolno pozostawić bez odpowiedzi. Grupa młodych mężczyzn pojechała na żałosną farmę poganiacza, ale okazało się, że tym razem był gotów walczyć. Wyciągnął strzelbę i wycelował w czterech przybyszów przed sobą. Zapomniał jednak zabezpieczyć tyły, tymczasem za jego plecami krył się piąty mężczyzna: Bujnowłosy, który rychło rozprawił się z przeciwnikiem.

Tej scenie przyglądała się z okna żona poganiacza. Wrzasnęła, widząc, że ktoś zamierza się na jej męża toporkiem, ale nie zdążyła go ostrzec, bo Bujnowłosy okazał się szybszy. Rozkrzyczała się – jeden z mężczyzn chciał wejść do środka i ją zabić. Trudno się dziwić: człowiek ten był ojcem stratowanego dziecka.

Ale pozostali mężczyźni nie chcieli wyrządzić jej krzywdy – pragnęli pozostać na pokojowej ścieżce, na ile to możliwe. Bujnowłosy wysłuchał obu stron i poprosił ojca dziecka, by darował kobiecie życie. Pomścili już ofiarę zgodnie z obyczajem Krików. W przeszłości, gdy kogoś z tutejszych zabił w złości ktoś z innej wioski, mieszkańcy obu miejsc spotykali się, naradzali, a winowajcę oddawano tym, którzy ponieśli szkodę. Bujnowłosy doszedł do wniosku, że mąż białej kobiety nie żyje, a ona tu nie zostanie, zwłaszcza gdy zabiorą ze sobą bydło jej męża.

Życzliwość, jaką okazał, mogła być błędem, bo żona poganiacza odnalazła drogę na wschód od Oconee i doniosła o zabójstwie męża przywódcy miasteczka białych ludzi. Bujnowłosy dowiedział się o tym, gdy jego szwagier przyjechał z wizytą – zaledwie jeden nów po zabójstwie.

Po przybyciu Dylan Cornell natychmiast udał się do starszyzny Miejsca Pośród Wysokich Drzew. Stanąwszy w miejscu obrzędów, odwrócił się tak, by słońce podkreślało jasną barwę jego włosów, po czym oznajmił, że ktokolwiek zabił poganiacza, złamał prawo i musi zostać wydany w ręce przywódców białych ludzi.

Wódz starszyzny niewzruszony płomienną mową Dylana podrapał się po brodzie.

– Czyje prawo? – zapytał.

Dylan wykonał szeroki gest ręką.

– Prawo rządu tej ziemi!

– Czyjego rządu? Czyjej ziemi?

Dyskusja toczyła się dalej w podobnym duchu, a jej uczestnicy kręcili się w kółko. Pozostali członkowie starszyzny zadawali pytania, na przykład, czy rząd białych ludzi pojawi się w wiosce. Nie, odparł Dylan. Poganiacz to tylko jeden człowiek, nikt nie zapuści się tak daleko, żeby go pomścić, ale zabójstwo to kwestia honoru. Starszyzna usiłowała wyjaśnić Dylanowi, że w świetle zwyczajów Krików to poganiacz zachował się niehonorowo, ale ten nie słuchał.

Ktoś inny poprosił o prawo głosu: był to Bujnowłosy.

– Bracie, przynosisz wstyd naszej rodzinie – powiedział zgodnie z prawdą.

Nila nie uczestniczyła w spotkaniu zarezerwowanym dla mężczyzn, ale ci z klanu Wiatru, którzy byli obecni, poczuli konsternację i rozgoryczenie.

Nazajutrz, gdy Dylan Cornell odjechał, Nila się ucieszyła. Wrócił jednak po kolejnym nowiu. Utrzymywał, że stęsknił się za synem i pragnie zabrać go na wyprawę handlową za Oconee. Nila nie chciała, by Micco jechał. Śniło jej się, że Dylan usiłuje odebrać jej syna, lecz wiedziała, iż jeśli spróbuje powstrzymać męża, będzie musiała wyjawić ludziom w wiosce, ile przez niego wycierpiała. Przerażało ją ujawnienie tak wielkiego wstydu, ale też bała się stracić syna. Znalazła się w pułapce brutalnych rąk męża. Na szczęście zostało jej jeszcze jedno wyjście – poprosiła brata, by towarzyszył Dylanowi i Micco w podróży. Ulżyło jej, kiedy mąż na to przystał, a nawet obiecał Bujnowłosemu hojne dary.

Rankiem, gdy mężczyźni i chłopiec wyruszyli w drogę, było jeszcze ciemno. Tylko Dylan poruszał się na osiodłanym koniu, pozostała dwójka jechała na oklep. Dylan prowadził przyjacielską rozmowę, bo nie sądził, że szwagier nim pogardza.

Choć Bujnowłosy nie miał pojęcia, iż biały człowiek latami znęcał się fizycznie nad jego siostrą – w przeciwieństwie do niej i matki nie miewał proroczych snów – to czuł do Szkota wstręt, ponieważ Dylan od dawna przejawiał cechy godne pogardy.

Nie uczestniczył w obchodach święta zielonej kukurydzy.

Nikt z wioski nie chciał z nim polować, bo Dylan nie umiał korzystać z łuku i strzał, tylko używał strzelby, a w lesie płoszył zwierzynę, tupiąc głośno jak dorosły niedźwiedź.

Poza tym, choć mówił płynnie w języku Krików, wykorzystał to do utyskiwania na śmierć poganiacza, ale nie zająknął się słowem o stratowanym dziecku ani nie okazał współczucia.

Micco nie miał pojęcia, że wuj okazuje wrogość w stosunku do jego ojca. Cieszył się z towarzystwa dwóch ulubionych mężczyzn i nie pytał, dlaczego zwykle serdeczny Bujnowłosy odburkuje w odpowiedzi na paplaninę Dylana. Jednak któregoś ranka, mniej więcej w połowie drogi do Oconee, ze snu wyrwały Micco odgłosy bójki między wujem a ojcem. Walczyli zaciekle i w przeciwieństwie do większości mężczyzn, którzy tyranizują kobiety, Dylan wcale nie stronił od bitki ani nie ustępował. Był cięższy i wyższy od Bujnowłosego, co dawało mu przewagę. Mężczyźni szamotali się i tarzali po ziemi, a kiedy Bujnowłosy w końcu wziął górę, biały człowiek zawołał na pomoc syna, przyzywając go angielskim imieniem:

– Jonathan, Jonathan, pomóż ojcu! Pomóż mi, synu!

Żadne dziecko nie powinno zostać postawione przed takim dylematem. Micco obserwował bójkę i nie wiedział, jak postąpić. Nie chciał podejmować decyzji, lecz pamiętał, że Bujnowłosy pełnymi miłości słowami zawsze poprawiał mu samopoczucie. I jeszcze to, iż Dylan krzywdził jego matkę, zostawiając siniaki, które nawet w letnie upały musiała skrywać pod długimi rękawami. Chłopak dokonał wreszcie wyboru: podbiegł do miejsca bójki i przykląkł obok głowy ojca. Dobył noża, schwycił Dylana za brodę i poderżnął mu gardło. A potem z rękami splamionymi krwią siedział na ziemi i zawodził, kiwając się to w jedną, to w drugą stronę.

Wuj pozwolił się chłopakowi wypłakać. Dopiero później położył dłoń na ramieniu siostrzeńca i powiedział łagodnie, że muszą pogrzebać jego ojca zgodnie z obyczajem białych ludzi. Nie wolno zostawić go na pożarcie dzikim zwierzętom. Tak się nie robi. Kiedy już złożyli ciało do grobu, Bujnowłosy wyjaśnił siostrzeńcowi, że nie chciał, by sprawy tak się potoczyły, ale to Dylan rzucił się na niego we śnie. Zanim Micco zapytał, czy to prawda, długo przyglądał się wujowi. Bujnowłosy odparł, że nigdy by go nie okłamał. Tak rzeczywiście było, a on nie miał pojęcia, czemu Dylan go zaatakował.

Wuj i siostrzeniec spędzili kolejny miesiączek, polując i śpiąc do późna. Bujnowłosy opowiadał historie o przebiegłym króliku: co rusz popadał w tarapaty z wilkiem, ale zawsze znajdował sposób, by się wywinąć, bo to mądre stworzenie, którego nie sposób złapać. W tamtym czasie Micco zaznał takiego spokoju jak jeszcze nigdy i czuł się szczęśliwy, choć niekiedy budził się z twarzą mokrą od łez, bo teraz ojciec nawiedzał go w snach.

Po powrocie do wioski to Micco postanowił powiedzieć matce, że ojciec zatruł się skażonym drobiem, który podał mu biały człowiek w faktorii u celu podróży. Wyjaśnił też, że ciało okazało się zbyt ciężkie, żeby wieźć je z powrotem. Nie musiał udawać smutku po śmierci Dylana, bo naprawdę był w żałobie. Ale też czuł ulgę na myśl o tym, że ojciec już nigdy nie tknie matki.

Nila nie była naiwna. Dzieliła łono z Bujnowłosym, a Micco nosiła pod sercem i wykarmiła własną piersią. Dostrzegła spojrzenia, jakie wymieniają, i pojęła, że to któryś z nich zabił Dylana. Nie rozpaczała jednak z powodu męża, tylko na myśl o ewentualnej winie syna. Zrobiła smutną minę, biła się w piersi i opłakiwała Dylana, lecz w środku podskakiwała. Chociaż nie była już młoda, w trakcie krwawienia nadal odwiedzała dom odnowy i doszła do wniosku, że kobieca przemiana nie dokona się w niej jeszcze przez dwa lub trzy lata. Cieszyła się wysoką pozycją, a w wiosce było kilku młodszych mężczyzn, którzy oglądali się za nią pomimo jej wieku. Starszyzna uradziła, że mąż Nili był białym człowiekiem, a więc nie należał do swoich. Dzięki temu Nila nie musiała trwać w żałobie po Dylanie przez cztery lata, zgodnie ze zwyczajem owdowiałych kobiet Krików. Mogła skrócić okres żałoby do czterech nowiów, tak jak tutejsi mężczyźni. Po tym czasie zamierzała wybrać na męża Krika, bo pojmowali oni swoje obowiązki i wiedzieli, na czym polega lojalność wobec rodziny żony.

Nila przestrzegła Micco, że niezależnie od tego, kim był jego ojciec i jakkolwiek serdeczni wydawaliby się biali ludzie, nigdy nie będą w stanie szczerze pokochać Krików ani ich szanować. To był jej pierwszy dar dla syna. Drugim była krowa, którą dostała od brata – jedna z pięciu, którymi podzielili się mężczyźni po zabiciu poganiacza. Nila nie chciała mieć nic wspólnego z takim łupem. Wolała być wolna od dobytku białych ludzi.

_Pan Whitney i dopust boży_

Tak oto grzechem było wtargnięcie – jak wówczas, gdy sąsiad przychodzi do sąsiada i wołając od wejścia, nie słyszy odpowiedzi, a mimo to wchodzi do środka. Albo gdy słysząc odpowiedź, wchodzi, zabija sąsiada i udaje, że dom stał pusty. Po pojawieniu się tutaj Anglików i Szkotów ziemię naszego ludu opanowało bydło. Nawet przedtem nie był to raj, lecz przynajmniej obowiązywały zasady, a Krikowie ich przestrzegali. Byli oni potomkami istot, które usypały z kamieni wielki kurhan w kształcie orła, polowały na jelenie i dziękczyniły przed sprawieniem mięsa. Jadły kukurydzę i przestrzegały obrzędów w porze jej zasiewu, wzrastania i zbiorów.

Później nastąpiły traktaty i umowy między intruzami i naszymi ludźmi. Wszystkie je pogwałcono, a ziemię odebrano – raz, a później drugi.

Był traktat z Savannah w 1733 roku.

Traktat z hrabstwa Coweta w 1739.

Traktat z Augusty w 1763. Dziesięć lat później drugi traktat – w tym samym miejscu.

Traktat z Nowego Jorku w 1790, kiedy ktoś się zorientował, że nasza żyzna ziemia nadaje się pod uprawę bawełny o krótkich włóknach. Po nim przyszedł wynalazek niejakiego Eliego Whitneya. Wyobraźcie sobie owego człowieka duszącego się w sosie przeciętności, czującego na karku oddech swej bezmyślnej spuścizny, majstrującego przy swoim prymitywnym wynalazku. A może, jak uważają niektórzy, to niewolnik wymyślił odziarniarkę bawełny? Kiedy chodzi o zmniejszenie obciążenia pracą, często to sami robotnicy wykazują się większym geniuszem od swych nadzorców. Ktokolwiek ją wymyślił, przed odziarniarką dzienny plon wynosił funt bawełny. Potem pięćdziesiąt funtów, więcej niewolników, niewiele jeleni, dużo bydła i świń, i ciągłe rozmowy o zasiewie, bo odziarniarka ułatwiła oddzielanie ziarna od plew. A właściwie – włókien bawełny od ziaren.

Po konflikcie zbrojnym zwanym wojną o niepodległość intruzami nie byli już Anglicy czy Szkoci, tylko „Amerykanie”, ludzie „biali” – bo choć dla Krików ten kolor symbolizował pokój, dla intruzów znaczył co innego.

Teraz ci, których nazywano Kromanti, Igbo, Wolofami czy Fula, stali się „Murzynami” albo „niewolnikami”.

Z kolei Krikowie zostali „Indianami”.

Później był traktat z Colerain w 1796 roku.

Traktat z Fort Wilkinson w 1802.

Traktat z Waszyngtonu w 1805. To wówczas nasza ziemia zmieniła nazwę, którą nadali jej nasi ludzie.

Odtąd biali ludzie zwali ją „Georgią”.

_Historia rodu_

Kiedy prześledzimy kolejne stulecia, okaże się, że pewna rodzina pozostała w tym samym miejscu. Tutaj, na naszej ziemi. Tyle że Miejsce Pośród Wysokich Drzew zmieni nazwę na „Chicasetta”.

Rodzina nie pozna pierwotnej nazwy naszej ziemi ani imienia pierwszego zniewolonego afrykańskiego przodka, którego matka przeprawiła się przez wodę. Nie dowie się też o istnieniu kobiety z Krików, która była tu wcześniej. Nie pozna imion Kromantiego Pantery ani Kobiety z klanu Wiatru. Tylko my znamy te imiona.

Po ludziach z Miejsca Pośród Wysokich Drzew przyjdą następne pokolenia, kolejne potomkinie i potomkowie: kobieta zwaną Elizą Drugą Pinchard Freeman, przezywana Bunią. Wyjdzie ona za Reda Benjamina, który przybierze jej nazwisko.

Bunia urodzi córkę o imieniu Sheba, która będzie swobodnie rozporządzać swoją miłością.

Sheba urodzi syna Clyde’a. Jej rodzina nie pozna imienia ojca dziecka.

Sheba urodzi jeszcze dwóch chłopców, bliźnięta Benjiego i Charliego – innemu, również nieznanemu mężczyźnie.

Red Freeman umrze, Bunia zostanie wdową, a Sheba półsierotą.

Córka Buni, Sheba, nadal będzie swobodnie rozporządzać swoją miłością: kolejnemu nieznanemu mężczyźnie także urodzi bliźniaki, Adama i Abla. A z ostatnim powije córkę, Maybelline, nazywaną Małą May. Kilka godzin po narodzinach córki Sheba umrze w potokach krwi.

Mała May wyda na świat Pearl. Dziesięć lat później urodzi drugie dziecko. Chłopca o imieniu Jason, choć w rodzinie będą na niego wołać „Szaman”.

Pearl wyjdzie za Henry’ego Collinsa. Urodzi bliźnięta: Pannę Rose i Henry’ego Juniora, zwanego Huckiem. Po wielu bezdzietnych latach wyda na świat córkę Annie Mae.

A ta urodzi córkę Pauline, której ojciec pozostanie nieznany. Później Annie Mae porzuci dziecko w Chicasetcie.

Panna Rose wyjdzie za Hoseę Driskella i powije syna Roscoe, przystojnego chłopaka sprawiającego kłopoty. Panna Rose urodzi też Jethra i Josepha, bliźnięta, które umrą jeszcze w kołysce.

Urodzi również Normana, kolejnego syna.

A w końcu wyda na świat córkę, z czego będzie się radować. Dziewczynka otrzyma podwójne imię Maybelle Lee, lecz rodzinie każe się do siebie zwracać „Belle”.

Belle urodzi trzy dziewczynki: Lydię, Carol i wreszcie najmłodszą, Ailey, a ta nauczy się szanować swój rodowód sięgający przodków, których imion nigdy nie pozna. Będzie sławić więzy krwi, które słyszymy w snach długo po tym, gdy zawodzą wspomnienia.Jeżeli człowiek umrze, to czy może żyć ponownie? Tego nie wiemy. Ale jedno jest pewne – dzieci naszych dzieci żyją wiecznie, dorastają i kiedy się je kształci, rozwijają się ku doskonałości. Zatem wszystkie problemy ludzkości skupiają się w tym „nieśmiertelnym dziecku”, a jego wykształcenie to problem nadrzędny. Dlaczego więc do zilustrowania swych przemyśleń nie miałbym się posłużyć na przykład życiorysem jednego czarnego dziecka, wybranego spośród wielu milionów?

W. E. B. Du Bois, _Ciemne wody. Głosy z wnętrza zasłony_
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij