Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja

Pieśniarka zimowych pól - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pieśniarka zimowych pól - ebook

Przebaczenie ma barwę zimowego nieba

Marię pochłania praca i organizacja kolejnych wystaw. Chce w ten sposób stłumić ból i rozczarowanie towarzyszące jej po kłótni kończącej związek z Kacprem. Kiedy jednak z zimowych Granic docierają niepokojące wieści o Krystynce, rzuca wszystko i przyjeżdża do domku pod lasem, by wesprzeć przyjaciółkę w trudnych chwilach. Także dla Kosińskiego nie jest to spokojny czas. Puste ściany starego domu budzą uśpione tęsknoty i lęki. Odnaleziony jesienią dziennik mógłby rzucić światło na postać dziadka. Czy Kacper znajdzie w sobie odwagę, by zmierzyć się z jego zawartością?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368263947
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Mężczyzna dotknął pożółkłej stronicy. W skupieniu przesunął palcem wzdłuż ciemnej linii tworzonej przez rozmytą linię atramentu. Jego oczy czujnie rozpoznawały kolejne słowa, gdyż pismo miejscami stawało się nieczytelne: wilgotny papier pochłaniał historię, którą mu powierzono. Dziennik był stary i zniszczony. Nie wiadomo, ile lat leżał ukryty pod obluzowanym kamieniem, zagrzebany wśród śmieci w zapomnianej ziemiance na skraju posiadłości. Trafił w ręce mężczyzny przypadkiem, znaleziony przez pracowników budowlanych podczas prac remontowych. Kacper przyjął dar z przeszłości z mieszaniną radości, zaciekawienia i lęku.

Kto wie, jakie tajemnice krył w sobie gruby, zatęchły tom oprawiony w skórę?

„Zapiski osobiste” – napis umieszczony na stronicy tytułowej mógł oznaczać niemal wszystko. Relację z dawnych lat. Notatki dotyczące prowadzenia gospodarstwa. Skrywane prawdy. Prywatne modlitwy i refleksje. Kacper nie wiedział, co znajdzie na podniszczonych kartkach, jednak w jego sercu zagnieździła się nadzieja, że będą one drogą do poznania zmarłego przed laty dziadka. Kluczem otwierającym drzwi do przeszłości. Do duszy dawnego właściciela siedliska. Do prawdy.

Prawda…

Czy zawsze warto jej szukać?

Ona powiedziałaby, że tak.

Ona. Maria.

Mężczyzna skrzywił się, zaciskając palce na brzegach dziennika. Zapach zawilgoconego papieru nasilił się, zupełnie jakby nacisnął pompkę wypuszczającą w powietrze obłok drogich perfum. Tyle że ta woń była oczywiście znacznie mniej przyjemna. Dusiła go, wierciła w nosie… W końcu przeniósł dziennik na parapet i uchylił okno. Podmuch zimowego wiatru uderzył go w twarz. Przed sobą miał dwa rozmyte obrazy: blaknący atrament na pożółkłym papierze i sad tonący w wieczornym półmroku. Ostre kontury starych jabłoni, orzechów i czereśni, dalej – w gęstniejącej szarówce – winnica pnąca się po łagodnym zboczu. Może gdyby wysilił wzrok, udałoby mu się dostrzec krętą nitkę ścieżki, która ginęła w zaroślach – latem splątanych i nieprzeniknionych, teraz zaś żałośnie nagich. Ścieżki wiodącej do starej ziemianki.

Przypomniał sobie, jak biegał tamtędy jako młody chłopak. Dróżka była wtedy porządnie obsieczona, Stanisław sam o to dbał. Wychodził do ogrodu bladym świtem, ledwie słońce dotknęło pierwszym promieniem sztywnych od nocnej rosy źdźbeł trawy. Z kosą opartą na prawym ramieniu, w koszuli podwiniętej do ostro sterczących łokci, w drelichowych spodniach z dużymi kieszeniami, w których nosił osełkę, paczkę papierosów i zapałki. Kosił przy ścieżkach, płotach, kładł długimi pokosami wysokie trawy łąk rozciągających się wokół domu. Wzgórze, które dziś zajmowała winnica, przecinały wówczas zagony ziemniaków, grochu, cebuli, buraków, marchwi i pietruszki. Wielkie głowy modrej kapusty rozchylały liście jak płatki monstrualnych kwiatów. Dla chłopaka z miasta, który warzywa i owoce znał tylko z osiedlowego sklepiku, gęsto obsadzone grządki stanowiły pole dla wyobraźni. Przyglądał im się z fascynacją, dotykał, czasami wyrwał to czy tamto, a później wstydliwie upychał między bruzdami i przysypywał ziemią, by dziadek nie zauważył. Ale on zawsze wiedział, jak pies węszący za zdobyczą odgrzebywał dowody winy i przepędzał wnuka gniewnym krzykiem.

Nie lubił, kiedy kręciłem się przy ziemiance, uświadomił sobie teraz. Przy ziemiance i warsztacie. Nie było mowy, żebym przekroczył jego próg. Twierdził, że na pewno coś zbroję, zepsuję albo wyrządzę sobie krzywdę. Ale myślę, że chodziło o coś innego. On po prostu nie mógł znieść tego, że ktoś wkracza na jego terytorium. Ten dom przez wiele lat był jego azylem. Tkwił tu sobie otulony samotnością i ciszą, których tak łaknął. A potem mój ojciec przywiózł mnie i nagle to miejsce przestało należeć wyłącznie do niego. Zacieśnił więc granice, zawęził je do czterech ścian starego warsztatu i z gniewnym uporem bronił swego bastionu. Nie dopuszczał nikogo…

Czyżby? Zupełnie nikogo?, natrętnie kpił głos w jego głowie. Mężczyzna zaklął pod nosem. Dziadek miał przecież prawo szukać szczęścia na nowo. Może nawet powinien... Kacprowi stanął przed oczami obraz starego dziwaka, siedzącego w swoim kącie z wiecznie zasępioną miną. Jako dziecko widział w nim mędrca, kogoś, kto skrywał sekrety, do których on, młody chłopak, nigdy nie miał dostępu. Dziś rozumiał, że to była samotność i rozgoryczenie, z których dziadek zbudował wokół siebie niewidzialny mur. Kiedyś wydawało mu się to fascynujące, teraz raczej tajemnicze i smutne. A ta młoda kobieta, ta malarka… skoro dopuścił ją do swojego warsztatu, musiała być dla niego kimś ważnym. Poczuł ukłucie w klatce. Dotąd wierzył, że był jedynym, komu stary Kosiński pozwolił się do siebie zbliżyć. Dlaczego więc odtrącił tę kobietę i ich córkę? Kacprowi coś nie pasowało w historii opowiedzianej Marii przez Krystynkę – nie zarzucał jej kłamstwa, ale – na Boga! – osierocona siedmiolatka mogła przedstawiać świat według własnej wyobraźni. Miał przeczucie, że za tym wszystkim kryły się inne sekrety i nierozwiązane konflikty. W końcu nie wszystko jest takie, jak się wydaje na pierwszy rzut oka…

Rozmyślania mężczyzny zakłócił dzwonek telefonu. Niechętnie oderwał wzrok od okna i rzucił okiem na wyświetlacz smartfona.

– Dobry wieczór, pani Marto – przywitał się. – Skądże, nie przeszkadza pani. Tak, przemyślałem propozycję i… – Położył dłoń na zniszczonej, skórzanej oprawie dziennika. – Wydaje mi się, że powinniśmy się wstrzymać z wystawą prac Stanisława. Nie, nic się nie stało, nie w tym rzecz… To po prostu nie najlepszy moment. Mam teraz na głowie sporo spraw, nie mógłbym się zaangażować w sposób, jaki by mnie satysfakcjonował. Proponuję, żebyśmy wrócili do tematu wiosną. Zgoda?

Po wymianie zwyczajowych uprzejmości zakończył rozmowę i odłożył telefon. Oparł dłonie o parapet i z namysłem spojrzał na leżący przed sobą brulion, a potem rozejrzał się po ścianach. Czy osobiste zapiski dziadka, dawnego właściciela tego domu, rzucą nowe światło na całą tę zagadkę? Czy teraz, wreszcie, będzie miał okazję zbliżyć się do tajemnic dziadka i odkryć, jakim naprawdę był człowiekiem? Odsłoni jego zasługi i grzechy?

Mężczyzna pochylił głowę i przerzucił stronę. Papier miękko zaszeleścił pod jego palcami. A cichy dźwięk niosący się po pokoju zabrzmiał jak westchnienie starego domu.ZAMKNIĘTE DRZWI

Maria energicznie zapukała do drzwi. Odczekała chwilę, lecz jedyną odpowiedzią było głuche echo uderzeń, które rozniosło się po cichym podwórku. Mały domek wydawał się pogrążony w głębokim śnie. Maria ponownie załomotała do drzwi, jednak kiedy dotarło do niej, że jej wysiłki są próżne, cofnęła się o parę kroków i objęła uważnym spojrzeniem skromny budynek.

Dzień był mroźny i świetlisty. Na idealnie niebieskim niebie wyraźnie odznaczała się koronka ciemnych dębowych konarów upstrzonych puszystymi czapami śniegu. Gęsta puchowa pierzynka zalegała także na dachu chaty, gnąc ją ku ziemi, przez co sprawiała ona wrażenie jeszcze mniejszej i dziwnie skulonej, jakby w obronie przed przenikliwym styczniowym chłodem.

Siwa smużka dymu leniwie unosiła się z krzywego komina. Maria pociągnęła nosem, łowiąc przyjemny aromat palonego drewna. Przypomniała sobie letnie popołudnie, kiedy Krystynka stawała przy pieńku za domkiem i siekierką rąbała wysuszone klocki. Och, jakże piękne było to lato, spędzone w skromnej chacie pod lasem, gdzie przez uchylone okienko wpadał do izdebki żywiczny zapach lasu i świeżych ziół porastających łęgi nad strumieniem! Lato smakujące jagodami, rabarbarem i zsiadłym mlekiem, którym polewały gotowane młode ziemniaki. Ileż cudownych chwil spędziła w tym biednym, ale gościnnym domku, odnawiając ilustracje ze starego brulionu Krystyny, ustawiając sztalugę z widokiem na falujące łąki, prowadząc mądre, wypełnione wspomnieniami i tęsknotą pogawędki z gospodynią. Wydawałoby się, że dopiero co mościła sobie wygodne miejsce na ławce pod orzechem, a przecież od tamtej pory upłynęły długie miesiące i tak wiele się wydarzyło – i w jej życiu, i w życiu jej starszej przyjaciółki.

Latem wspólnie odnowiły starą baśń. Później pojawiła się Katarzyna, młodsza siostra, którą los rozdzielił z Krystynką jeszcze we wczesnym dzieciństwie. To skłoniło kocią opiekunkę do podzielenia się z Marią kolejnymi tajemnicami malarki wiosennych łąk. Jesień przyniosła wystawę w bibliotece w Zwaliskach: Maria zaprezentowała pierwszy po długiej przerwie cykl obrazów zainspirowanych pobytem w Granicach, a Krystynka, udostępniając odnowione ilustracje „Malarki wiosennych łąk”, wreszcie przedstawiła sąsiadom swą matkę jako niezwykle zdolną i wrażliwą artystkę. Złocisty październik przyniósł Marii nie tylko piękno jesieni, ale i rozkwit nowych uczuć. To, co zakiełkowało pomiędzy malarką a Kacprem Kosińskim, dojrzewało powoli i niespiesznie, dając obojgu chwile pełne ciepła i namiętności. Zdawało się więc, że jesień okaże się zarówno dla Marii, jak i Krystynki serdeczną dobrodziejką. Ale nawet najbardziej słoneczny dzień może przynieść nagłą burzę. Maria odkryła, że intencje młodszej siostry Krystynki nie są do końca uczciwe. Na szczęście zainterweniowała, zanim Katarzyna zdążyła skrzywdzić pełną nadziei i tęsknoty za rodzinnym ciepłem kobietę. A kiedy już myślała, że to, co najgorsze, miała już za sobą, poróżniła się z Kacprem.

Wróciła do domu w poczuciu gorzkiej straty. Niespełnienia i pustki po czymś, co miało szansę pięknie rozkwitnąć, a trwało tak krótko i uschło pod wpływem niechcianych słów. Minęły tygodnie, nim udało się Marii opanować te uczucia, a pomocne okazało się w tym malowanie. Pół roku wcześniej Granice pomogły jej wyleczyć duszę, gdy nie mogła tworzyć, dziś malarstwo wypełniło pustkę po Granicach.

W głębi serca odczuwała jednak ogromną wdzięczność. To był piękny czas, który wydał bogate plony. Odzyskała radość z malowania, a chwile spędzone w Granicach przywróciły jej wiarę w siebie i przypomniały, jak istotne jest łapanie szczęścia w codziennych momentach. A co najważniejsze: znalazła wspaniałych przyjaciół: Ewę, Teresę, Krystynkę oraz pocieszną gromadkę jej czworonożnych podopiecznych. Chętnie wracała do Granic, gdzie zawsze witano ją szerokim uśmiechem. I korzystała z tego skwapliwie, odwiedzając chatę pod lasem, dom weterynarki w Zwaliskach albo market Wisienka. Przy każdej wizycie zachodziła także na cmentarz, na groby Stanisława i Krystyny. Najwięcej czasu spędzała przy tym ostatnim. Czuła, że wiele zawdzięcza malarce wiosennych łąk.

Na szczęście mogła okazać swą wdzięczność, otaczając opieką jej córkę i kochając ją jak najdroższą przyjaciółkę. Ta relacja również była pięknym darem Granic.

Dlatego tu dzisiaj była.

Wystawa w Zwaliskach nie przeszła bez echa i zaowocowała kolejnymi, obiecującymi propozycjami. Nagle Maria stała się cenioną i pożądaną artystką. Zapraszano ją na różne wydarzenia, oferując możliwość wystawienia prac w domach kultury, galeriach czy bibliotekach. Malarka powoli uzupełniała swój terminarz na kolejny rok. Najbardziej cieszyło ją jednak to, że kilka prac znalazło nowych właścicieli, co znacząco podreperowało jej budżet i dodało pewności siebie. W nowy rok weszła zdecydowanym krokiem, z głową pełną świeżych pomysłów oraz wiarą we własne możliwości. Pochłonięta zawodowymi sprawami przez kilka tygodni nie znalazła chwili na wizytę w Granicach. I właśnie wtedy zadzwoniła Ewa Sobczyk.

– Potrzebuję cię – powiedziała bez ogródek.

– Co się stało? – Maria poczuła bolesne ukłucie w piersi. W pierwszej chwili pomyślała o niedawnych problemach małżeńskich Ewy. Czyżby w życiu Bartosza ponownie pojawiła się Iwona? Malarka szybko obliczyła w pamięci i stwierdziła, że ekspedientka powinna wkrótce urodzić. Właściciel marketu Wisienka przyznał się przed żoną do flirtu z dziewczyną, ale stanowczo zaprzeczył, by był ojcem jej dziecka. A jeśli kłamał?

Ewa szybko naprowadziła Marysię na właściwy trop.

– Martwię się o Krystynkę – zdradziła.

– Zachorowała? – zlękła się malarka.

– Fizycznie chyba nic jej nie dolega… – odparła z wahaniem Ewa. – Tak przynajmniej myślę, bo nie widziałam jej od kilku dni. A ty? Rozmawiałaś z nią ostatnio?

– Głupio mi to przyznać, ale nie. Dzwoniłam do niej przed świętami. Planowałyśmy odwiedzić ją z Olą i przy okazji zaprosić do nas na wigilię, ale powiedziała, że wybiera się do siostry. Nie naciskałam, nie chciałam wywierać presji. W Nowy Rok nie udało mi się z nią połączyć, bo miała telefon poza zasięgiem. A potem… Cóż, Ola zjadła na sylwestrowej imprezie nieświeże krewetki i w pierwsze dni nowego roku byłyśmy wycięte z życia. Zupełnie mi umknęło… – Maria westchnęła ciężko. Zaraz jednak wzięła się w karby. – No, ale mów szybko, co się dzieje? Dlaczego się martwisz o Krystynkę?

– Bo coś jest nie tak… Przyszła do marketu zaraz po świętach, aby odebrać zamówione puszki. I była… – Ewa zastanawiała się krótką chwilę. – Jak nie ona. Wiem, Krystynka nigdy nie była duszą towarzystwa. Wciąż przemyka przez wieś jak cichy cień, byle tylko nikomu nie rzucić się w oczy. Do niewielu zagaduje, wiejskim łobuzom schodzi z drogi, no chyba że widzi, że się jakiemuś zwierzęciu dzieje krzywda, wtedy z cichutkiej myszki przemienia się w ryczącego lwa – zaśmiała się Ewa. – Ale zazwyczaj to usta w ciup i oczy w ziemię wlepione. Ostatnio jednak była wyraźnie pogodniejsza, trochę bardziej otwarta, do mnie to i sama z siebie już zagadywała, z tą czy tamtą sąsiadką parę słów zamieniła, a podobno nawet do księdza proboszcza poszła, żeby odprawił mszę świętą za duszę Krystyny. A teraz znowu przyszła przygaszona, smutna jakaś. Twarz jej wychudła i blada się zrobiła jak prześcieradło. Zapytałam ją, jak święta, czy ma dość narąbanego drewna, ale bąknęła coś pod nosem, ani razu nie podnosząc wzroku, tylko te puszki wrzucała szybciutko do plecaka. Widać było, że rozmowa jej przeszkadzała. A jak do drzwi szła, szurała stopami, a ramiona zaokrąglone miała i opuszczone ku ziemi, jakby ktoś uwiesił na nich dwa ciężkie kamienie…

Maria z narastającym niepokojem słuchała słów koleżanki. Poczuła wyrzuty sumienia, że pochłonięta codziennym życiem i zawodowymi sprawami nie znalazła paru godzin na wizytę w Granicach ani chociaż kwadransa na rozmowę telefoniczną. Od kiedy jesienią sprezentowała Krystynce prosty telefon komórkowy, kontakt z mieszkanką domku pod lasem stał się dużo łatwiejszy. Dotąd pogoda dopisywała i Krystynka mogła przesiadywać na ławce pod orzechem, gdzie łapała najlepszy zasięg, rozmawiały więc praktycznie codziennie. Później pogawędki stały się rzadsze. Każda miała swoje sprawy. Maria obrazy i Olę, która z ekscytacją zaliczała kolejne godziny na kursie prawa jazdy. Krystynka stałych podopiecznych rozsianych wokół Granic i Zwalisk.

– Ale dlaczego? – dopytywała głęboko poruszona malarka.

– Nie mam pojęcia, Marysiu. Ale zachowanie Krystynki zaniepokoiło mnie do tego stopnia, że zaraz po pracy pobiegłam do jej domku. Zabrałam nawet kocie przysmaki, aby mieć wiarygodny pretekst do odwiedzin. Pomyślałam, że z dala od sklepu, w znajomym i bezpiecznym miejscu, powie, co ją trapi, ale nawet mi nie chciała otworzyć… W pewnej chwili zauważyłam cień przesuwający się za firanką, przyciągnęłam więc do okna kulawy stołek spod płotu, by wspiąć się na parapet. O mało zębów nie wybiłam, lecz w końcu mi się udało i zastukałam w szybę. Raz, drugi, trzeci. Byłam pewna, że ktoś był w środku. Chyba obserwowała mnie przez firankę i widziała, że z trudem utrzymuję równowagę na tym głupim stołku, bo w końcu uchyliła lekko okienko i zapytała, czego chcę. Wskazałam leżącą na śniegu torbę z kocią karmą, a wtedy podziękowała mi i zamknęła okno. Byłam tak oszołomiona, że jeszcze z pięć minut wisiałam na tym głupim parapecie, chociaż dłonie odpadały mi z mrozu. W drodze do domu przemyślałam sprawę i uznałam, że może po prostu przytrafił jej się gorszy dzień. Każdy z nas ma do takiego prawo, a święta nie dla każdego są czasem odpoczynku i radości. Zdecydowałam, że poczekam parę dni, a jeśli nic się nie zmieni, odwiedzę ją ponownie i tym razem nie pozwolę się spławić.

– I poszłaś – domyśliła się Maria.

– Oczywiście. Właśnie wróciłam, wyobraź sobie, że znowu mi nie otworzyła, tylko przez drzwi krzyknęła z sieni, że wszystko ma i nie chce nikogo widzieć, i mam dać jej święty spokój. Co miałam zrobić? Odeszłam, ale nie mogę sobie miejsca znaleźć, Marysiu. Martwię się o nią. Może gorzej się czuje, w tym wieku, sama rozumiesz. Ona nie jest przyzwyczajona do proszenia o pomoc… Albo ma jakieś kłopoty, albo może jej siostra wymyśliła coś nowego. Pomyślałam, że przed tobą chętniej się otworzy. Mam wrażenie, że twoja wrażliwa, artystyczna dusza ją uspokaja. Przecież zawsze mówi, że widzi w tobie malarkę wiosennych łąk.

Maria nie była tego taka pewna, ale obiecała, że przyjedzie jak najszybciej. Miała już dość dobre rozeznanie w zwyczajach Krystynki i wiedziała, że kobieta czasami potrzebowała odciąć się od reszty świata i zaszyć w swoim małym domku na uboczu. Jakby samotność była dla niej azylem, formą ukojenia, sposobem na znalezienie spokoju w świecie, który często bywał zbyt głośny i natrętny. Ale relacja Ewy zaniepokoiła Marię. Krystynka nieraz wybierała samotność w odpowiedzi na ból, który zadawało jej życie. Jeśli znów wycofała się z kontaktów z życzliwymi jej ludźmi, znaczyło to, że boryka się z czymś poważnym, co wymaga osobistego przepracowania. Dzięki wystawie prac jej matki wielu mieszkańców Granic zrozumiało zachowanie starszej kobiety i zastąpiło niedorzeczne opowieści życzliwością, ale wciąż nie wszyscy ją tam kochali. Wśród nich byli tacy, którym stara dziwaczka była obojętna, jednak nie brakowało też wrogów, którzy nie wahali się rzucać w jej stronę wyzwiskami albo… kamieniami. Może znów spotkała ją jakaś przykrość? Wystawa, jakkolwiek by Krystynce nie pomogła – pomyślała Maria ze smutkiem – wyciągnęła ją też z jej ulubionego cienia i narzuciła widoczność, której starsza kobieta mogła nie chcieć ani potrzebować. A może na stan jej ducha wpłynęły po prostu święta. Może w domu siostry, z jej rodziną, uświadomiła sobie, czego ją pozbawiono?

Nie było chwili do stracenia. Nazajutrz Maria stanęła przed małym domkiem na skraju lasu. Niestrudzenie stukała do drzwi, a następnie nawoływała swoją przyjaciółkę, ale odpowiadało jej tylko echo. Pogrążona w zadumie malarka nie odrywała wzroku od niewielkiego okienka osłoniętego koronkową firanką i zastawionego doniczkami z pelargoniami. Nagle odniosła wrażenie, że zasłonka drgnęła. Zrozumiała, że Krystynka obserwuje ją skryta w głębi pokoju. Wróciła więc do drzwi wejściowych i mocno w nie załomotała.

– To ja, Marysia – krzyknęła. – Ale przecież pani to wie, widziała mnie pani przez okno. Nie wiem, co się stało i dlaczego nie chce mnie pani wpuścić do środka, jednak nie odejdę, póki nie przekonam się, że wszystko jest w porządku. – Zawahała się, a następnie dodała ciszej: – Ale nie jest, prawda? Musiało się wydarzyć coś złego, skoro zaszyła się pani w swoim leśnym azylu… Ewa odeszła, bo nie chciała dodatkowo pani kłopotać, ale ja tego nie zrobię. Usiądę na schodach. Tak, tych oblodzonych, pokrytych śniegiem. I będę tutaj siedzieć dopóty, dopóki nie porozmawia pani ze mną. Najwyżej zamienię się w sopel lodu i będzie mnie pani miała na sumieniu.

Za drzwiami zaszemrało coś cicho. Marii skojarzyło się to z drapaniem psich pazurów. Po chwili usłyszała zachrypnięty szept Krystynki.

– Odejdź, Marysiu. Wracaj do domu.

– Chcę porozmawiać.

– Ale ja ochoty do gadania nie mam. I chcę być sama.

– W takim razie poczekam, aż pani tej ochoty nabierze – odparła twardo malarka.

Nie zamierzała rzucać słów na wiatr. Zeszła ze schodków, pochyliła się i skrajem szalika omiotła ze śniegu najniższy stopień. Na oblodzonym betonie położyła torebkę, a następnie ostrożnie się na niej umościła. W ciszy obserwowała pobielone łąki. Jak sielsko wyglądały przykryte śniegową kołderką wzgórza otaczające wieś! Ale choć widok był iście uroczy, Maria dobrze wiedziała, że w tej śnieżnej krainie życie Krystynki jest dużo trudniejsze. Drogę do wsi stanowiła obecnie jedynie wąska, wytyczona w śniegu ścieżynka. Nie było mowy, by Maria dojechała pod chatę samochodem, musiała zaparkować na poboczu szosy i resztę trasy pokonać pieszo. Kiedy dotarła na podwórko Krystynki, dyszała jak lokomotywa i czuła palący ból we wszystkich mięśniach. A Krystynka przemierzała te szlaki codziennie, nie tylko do wsi, ale także po okolicznych pustostanach, gdzie żyły półdzikie zwierzęta. Świadczyły o tym wydeptane ścieżki. Ciekawe, jak wygląda droga do siedliska?, zastanawiała się Maria. Wyobraziła sobie przysypaną białym puchem łąkę i ciemne oczko stawu wyzierające spomiędzy uschniętych badyli tataraku. Ławka pewnie całkiem zniknęła w zaspach, zamieniła się w kopkę i tylko sikory, wróble albo gile od czasu do czasu przysiądą na niej, by spojrzeć na wodę. A dalej, spośród pobielonych drzew sadu wychyla się dach starego domu. Czy siedlisko doczekało się w końcu powrotu człowieka? Czy Kacper przeniósł się na stałe na wieś, a może zarzucił ten pomysł po wydarzeniach jesieni?

– Wracaj do domu, Marysiu! – Zza drzwi dobiegło niecierpliwe naleganie Krystynki.

– Nigdzie się nie wybieram – oświadczyła.

– I będziesz tak siedzieć i na łąki się gapić, jakbyś niespełna rozumu była?!

Maria uśmiechnęła się pod nosem. Czyli kocia opiekunka jednak podglądała ją przez dziurkę od klucza! Wzruszyła ramionami, pozorując beztroskę.

– Tak. Posiedzę, ile trzeba. Aż mnie w końcu pani wpuści.

– Nie wpuszczę! – burknęła kobieta. – Nie szukam towarzystwa! Chcę…

– Być sama. Wiem – dopowiedziała Maria, odrywając pupę od schodka i obracając się lekko. Cholera, mocno ciągnęło chłodem, nie sposób tak siedzieć i nie nabawić się jakiejś nieciekawej choroby!, pomyślała. – Ale nie chce mi się uwierzyć, że zostawi mnie pani taką zmarzniętą na progu i nie poda chociaż gorącej herbaty! Pieszo ze wsi przyszłam, nóg prawie nie czuję… – zawiesiła żałośnie głos.

– Nikt cię nie prosił…

– Ewa mnie prosiła. Martwiła się o panią.

– Niech się martwi o siebie. I własnego nosa pilnuje. Jak dawniej.

Maria nie odpowiedziała. Ze wzrokiem wbitym w zaśnieżone łęgi w napięciu łowiła uchem najlżejsze szelesty dobiegające z budynku. W końcu drzwi rozwarły się z głośnym skrzypnięciem. Marię owionął podmuch ciepłego powietrza, w którym wyczuła woń palonego drewna, zasmażki i jeszcze ten znajomy zapach starego domu, który chwilami kojarzył jej się z kościołem.

– Możesz wejść i napić się herbaty – mruknęła Krystynka, odsuwając się w głąb sieni. – Ale gadać ochoty nie mam.

– W porządku. Możemy pomilczeć. Chciałabym tylko…

– Herbata – powtórzyła uparcie Krystynka. W półmroku sieni Maria dostrzegła, jak kobieta zadziera podbródek. Jak bardzo przypominała jej teraz Krystynkę sprzed miesięcy, która pomimo niebezpiecznego upadku z piwnicznych schodów i unieruchomionej nogi, na własne życzenie opuściła szpital, by wrócić do Granic, do swoich podopiecznych! – Szkoda strzępić języka – odezwała się nagle. – Był ku temu czas, ale wtedy nikt nie gadał. Ty, Marysiu, też nie. Lepiej było traktować mnie jak głupią!

Maria posłała gospodyni zdumione spojrzenie, ale ta zniknęła już w kuchni, smętnie zwieszając głowę.

W tej chwili do Marii dotarło, co zaszło.

Krystynka spędziła święta w domu siostry. Katarzyna, której z pewnością ciążyło poczucie winy, musiała jej wyznać, co zaplanowała. Że w Granicach zjawiła się nie tylko po to, aby odnaleźć utraconą przed laty starszą siostrę, ale również, aby ukarać ją za gorzkie lata dzieciństwa i krzywdy, jakich ta doznała w domu ludzi, którzy wzięli ją na wychowanie. Kobieta, przeświadczona, że Krystynka sprzedała ją nowym opiekunom, przez lata pielęgnowała głęboki gniew i urazę. Uczucia te przybrały na sile, kiedy przekonała się, że w otoczeniu siostry nie brakuje życzliwych ludzi, a serce Krystynki wypełnia miłość do pokrzywdzonych zwierząt pozostających pod jej opieką. Widok ubóstwa, w jakim żyła kocia opiekunka, okazał się niewystarczającą rekompensatą za ból i poczucie osamotnienia, których ta doświadczała w domu przybranych rodziców. Postanowiła więc pozbawić siostrę wszystkiego, co kochała. Nawet tego rozpadającego się domu i skrawka ziemi, jedynego na całym świecie, gdzie Krystynka mogła być sobą. Zaniepokojona zachowaniem młodszej kobiety Maria postanowiła się z nią rozmówić. Wyjaśniła, że niesłusznie obwinia starszą siostrę o los, który jej zgotowano. O porzucenie. Krystynka nigdy nie zapomniała małej siostrzyczki, którą zabrano po tragicznej śmierci matki. Szukała jej. Wystawała przed drzwiami tych ludzi, dopóki się nie wyprowadzili. A później żyła w przeświadczeniu, że niemowlę trafiło do dobrego domu, pod opiekę zacnych ludzi, którzy zapewnią mu wszystko, co najlepsze. Skąd mogła wiedzieć, że wyleją na dziewczynkę swoje frustracje?

Maria nigdy nie zdradziła Krystynce przebiegu rozmowy z Katarzyną. Uznała, że córki Krystyny powinny szczerze pomówić i opowiedzieć sobie nawzajem, jak wyglądało ich życie przez te wszystkie lata. Najwyraźniej w ostatnich dniach w końcu doszło do rozmowy, jednak nie przebiegła ona spokojnie…

Malarka weszła za Krystynką do ciepłej kuchenki. Kobieta krzątała się przy parzeniu herbaty. Pod blachą wesoło trzaskał ogień, jasne płomienie rzucały pełzające refleksy na krzywe, nieco odymione ściany. Zza drzwi komory dobiegało ciche, lecz natarczywe skrobanie. Marysia domyśliła się, że gospodyni zamknęła w izdebce Puszka, aby poszczekiwaniem i węszeniem przy progu nie zdradził ich przed przyjaciółką, i dostrzegła też, że Krystynka podłapała jej spojrzenie. Bez słowa postawiła kubek z herbatą na stole i podeszła do drzwi komory. Po chwili do stóp Marii dopadł kundelek, domagający się od gościa drapania za uchem i tarmoszenia po grzbiecie.

– Rozmawiała pani z Katarzyną. – Maria zwróciła się w kierunku Krystynki, która w międzyczasie przysiadła przy stole.

– Trzeba było mi powiedzieć, Marysiu. – Kobieta powoli podniosła głowę. – Trzeba było mi powiedzieć, że ta, którą tak ukochałam i za którą wypłakiwałam z tęsknoty oczy, zjawiła się tutaj, aby mi się odpłacić! – wybuchła.

– Nie mogłam – wyszeptała Maria. – Gdybym to zrobiła, pękłoby pani serce.CHŁÓD W SERCU

Marię obudził przenikliwy ziąb. Usiadła na posłaniu, naciągając kołdrę po samą brodę, i spojrzała w jasne okno. Na szybach wykwitła misterna lodowa koronka. Chuchnęła, a wtedy wokół jej ust uniósł się obłok pary. Drzwi łączące izdebkę z kuchnią były otwarte, jednak ciepło promieniujące od pieca nie było w stanie ogrzać niewielkiego pomieszczenia. Na szczęście okrycie zaściełające wąskie łóżko okazało się ciepłe. Porządna gruba kołdra wypełniona pierzem. Może i nieco zalatywała stęchlizną, ale grzała, jak trzeba. Tyle że Maria miała skłonność do skopywania pościeli. Nawet kiedy za oknem panoszyła się zima, a w sypialni panował rześki chłód, jej stopy i tak znajdowały sposób, by wydostać się na zewnątrz. Niezależnie od tego, jak szczelnie otulała się pościelą, zawsze budziła się z odsłoniętymi nogami, jakby jej ciało samo wybierało chłód, odrzucając przytulne ciepło.

Malarka zmusiła się do wstania i sięgnęła po ubranie przewieszone przez oparcie stojącego obok łóżka krzesła. Naciągnęła spodnie, otuliła się ciepłym swetrem, wsunęła botki na bose stopy i przeszła do kuchni. Pod blachą było ciemno, nic dziwnego, że w chatce panował tak przejmujący ziąb, nie tylko w jej izdebce. Z dużego pokoju dobiegało ciche pochrapywanie Krystynki. Maria zajrzała do środka. Rozciągnięty na chodniku przy kaflowym piecu Puszek nieśmiało poruszył ogonem i wyciągnął przed siebie przednie łapy. Z zagłębienia w puszystej pierzynie wystawał czarny jak węgielek łebek Kitki. Kocica wyglądała na lekko spłoszoną widokiem niespodziewanego gościa, więc malarka pospiesznie wycofała się do kuchni i przykucnęła przy piecu. Otworzyła ciężkie metalowe drzwiczki i, jak uczyła ją Krystynka, dokładnie przegrzebała palenisko, by niedopalone resztki spadły na dół, do popielnika. Później, zarzuciwszy na ramiona kurtkę, wyszarpnęła ciężką szufladę i wyniosła ją za szopę, gdzie piętrzyła się szarawa piramidka popiołu. Naturalnie Puszek nie przegapił okazji i wymknął się na podwórko za nią. Jak tylko załatwił najpilniejszą potrzebę, zanurkował nosem w zaspie przy furtce, parskając i wietrząc obce zapachy. Oczekując powrotu psiaka, Maria rozglądała się po obejściu. W nocy musiało trochę popadać, bo ścieżki wokół chaty pokrywała świeża, puszysta warstwa śniegu. Wracając do kuchni, Marysia zabrała z sieni wiązkę drobnych, suchych patyków oraz kilka grubszych kawałków drewna. Nabyta latem praktyka wydała plon i wkrótce pod blachą zamigotały pierwsze płomienie. Niespiesznie lizały wyschnięte drzewo, przeskakując z gałązki na gałązkę, aż rozochociły się i rozpaliły na całego. Po izbie rozszedł się drzewny aromat. Wtedy Maria dołożyła kilka szczap z dębowego konara. Kiedy płomienie zajęły grubsze drewno, zamknęła drzwiczki i przesunęła na środek blachy czajnik.

Wyjęła z kredensu kubki i puszkę z kawą, wreszcie zajrzała do niewielkiej lodówki. Półki chłodziarki świeciły pustkami. Maria westchnęła głęboko na widok kostki masła i paru przyschniętych plasterków żółtego sera. Najwyraźniej kiepski nastrój gospodyni rzutował nie tylko na jej stosunki sąsiedzkie, ale również na to, jak o siebie dbała. Pieczywo w chlebaku okazało się nieświeże i suche, Maria pomyślała, że prawdopodobnie połamią na nim zęby. Pogratulowała sobie w duchu decyzji, by pozostać w Granicach. Ewa miała rację: Krystynce zdecydowanie przyda się pomocna dłoń, która wyciągnie ją z dołka.

Chociaż – jak łatwo się domyślić – gospodyni nie była zachwycona, że malarka narzuca jej swe towarzystwo, i wyznała jej to bez owijania w bawełnę. Kiedy Maria zwróciła jej uwagę, że przy tak kiepskim samopoczuciu nie powinna być sama, łypnęła na nią ze złością i odparła, że przecież nie jest. Ma Puszka, Kitkę, Białego i Jaśka. Zwierzęta to najlepsze towarzystwo w trudnym czasie. Wierne, szczere. O spotkaniu z Katarzyną mówić nie chciała. Zacisnęła usta, zmarszczyła czoło i zaraz uciekła do izby, rzucając na odchodnym, że na mróz Marii nie wyrzuci, ale niańczenia nie potrzebuje. Malarka pozostała sam na sam z nieokiełznanymi myślami. Wahała się, co robić. Nie chciała zostawić Krystynki, no i nie uśmiechało się jej przedzierać w ciemnościach do samochodu. Wysłała więc do Oli SMS-a z wiadomością, że przenocuje w Granicach, i pościeliła sobie w izdebce.

Teraz postanowiła, że zostanie z Krystynką, jak długo będzie to konieczne. W myślach przyznała sobie pochwałę za przezorność, bo wyjeżdżając do Granic, na wszelki wypadek wrzuciła do bagażnika niewielką torbę podróżną z ubraniami na zmianę i niezbędnymi drobiazgami.

Gdy parę chwil później kocia opiekunka zjawiła się w kuchni, po wnętrzu chaty rozchodziło się już przyjemne ciepło, a w powietrzu unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy. Siedząca za stołem Maria uważnie obserwowała grę emocji na twarzy gospodyni. Widziała, że kobieta jest zakłopotana. Może i chciała przeżywać zgryzoty w samotności, a obecność Marii była jej nie w smak, z pewnością jednak odczuwała wdzięczność za to, że malarka zdjęła z jej barków obowiązek rozpalenia w piecu.

– Widzę, że krzątasz się od rana – zauważyła, siadając za stołem i przysuwając sobie kubek z kawą. Latem, kiedy Maria mieszkała w chacie, zazwyczaj to Krystynka witała ją poranną porcją kofeiny. Malarce udało się jednak podejrzeć ulubioną recepturę przyjaciółki, wiedziała także, z którego kubka kawa smakowała jej najbardziej. Teraz obserwowała, jak gospodyni z uznaniem upija mały łyk i ociera usta z drobinek fusów. – Spać nie mogłaś?

– Spałam wyśmienicie – zapewniła Maria.

Krystynka z powagą skinęła głową.

– To przez chłodek! Ostrzegałam przecie, że zimą po komorze przeciągi hulają!

– Lepiej w chłodnej sypialni niż przegrzanej.

– Dopóki korzonki nie chwycą – burknęła Krystynka, ale jakby wbrew sobie uśmiechnęła się półgębkiem. Maria pomyślała, że starsza kobieta przypomina nieco kota, nieufnego, dumnego, szorstkiego, a równocześnie spragnionego ciepła i pieszczot. Postanowiła uchwycić się tego promyczka ciepłego uśmiechu i pochyliła się nad stołem.

– Przepraszam – odezwała się cicho. – Proszę nie mieć żalu, że o niczym nie powiedziałam. Siostra obiecała, że szczerze porozmawiacie i wtedy wszystko wyjaśni. Uznałam, że tylko ona ma prawo opowiedzieć swą historię. Nigdy nie pozwoliłabym pani skrzywdzić, jest mi pani zbyt droga!

Na wychudłej twarzy Krystynki odmalowało się wzruszenie, w oczach błysnęły łzy. Aby ukryć targające nią emocje, starsza kobieta łapczywie przykleiła wargi do kubka z kawą i jęknęła boleśnie, gdy gorący napar je poparzył.

Siedziały dłuższą chwilę w milczeniu, spoglądając przez okno na zaśnieżony las. Pnie rosnących za płotem dębów wyglądały jak oprószone cukrem pudrem, z dachu wychodka zwisały srebrzyste sople. Krystynka odezwała się pierwsza:

– Ludzie wiele razy zadali mi krzywdy, Marysiu. Ubliżali, przeganiali, spluwali pod nogi. Ale od obcego nie boli tak strasznie, jak od tego, którego się do siebie dopuściło. Na samą myśl ziąb taki przeraźliwy serce ogarnia.

Maria pomyślała o Renacie. I o Marcinie.

– Dobrze wiem, co pani ma na myśli – westchnęła.

Kocia opiekunka popatrzyła Marii w oczy, jakby za ich pośrednictwem chciała sobie utorować drogę do jej duszy.

– Prawda. Mówiłaś przecie o rozwodzie i o krewniaczce, co cię okradła i zdusiła twoją miłość do malarstwa – urwała i w zastanowieniu skubnęła czubek nosa. Gdy odezwała się ponownie, jej głos wydawał się nabrzmiały zmęczeniem: – Ja też prawdę ci mówię, że sama najchętniej bym została i przetrawiła zgryzoty, co to na mnie spadły. Niepotrzebnie Ewa ci głowę zawracała i do Granic ściągała, bo na pewno spraw własnych masz mnóstwo.

– Wprost przeciwnie, bardzo dobrze, że po mnie zadzwoniła, bo kto wie, czy w ogóle by pani nos za drzwi chaty wyściubiła? – zażartowała malarka.

– A kto by kociskami się zajął? – prychnęła Krystynka.

– Tak, o koty się pani troszczy, a o siebie? Nie bardzo – odparła z przekąsem Maria. – Sama pani widzi, że jestem potrzebna. Na początek pójdę do wsi. Zabiorę z samochodu swoje rzeczy i znajdę miejsce, w które mogłabym go przestawić. Nie może zawadzać na skraju szosy. Potem zrobię zakupy. Przydadzą się nam świeży chleb, mleko, jajka i jakieś warzywa. Dobrą czekoladą też bym nie pogardziła. Kto mi mówił, że nic tak dobrze nie robi na zgryzoty jak cukier? – zażartowała, próbując złapać spojrzenie Krystynki, lecz kocia opiekunka pokręciła tylko z uporem głową.

– Lepiej zrobisz, jak do domu pojedziesz, Marysiu. Kiepska ze mnie teraz towarzyszka. Jak to się mówi ani do gadki, ani do…

– Wcale nie musimy rozmawiać. A ja nie wyjadę, dopóki nie zobaczę, że dobrze się pani czuje.

Krystynka uniosła wymownie grube brwi.

– A nie widzisz?

– Nie.

– To może do okulisty trzeba iść, zamiast tu siedzieć?

– Okulista mi niepotrzebny, za to pani przyda się asysta.

– Bo kapkę śniegiem posypało? – zaśmiała się Krystynka. – Uwierz mi, Marysiu, nie takie zimy w tym domu przeżyłam. Bywało, że droga do wsi całkiem zasypana była i z żadnej strony dojść nie było sposób. I radę dałam. I teraz też tak będzie. Las mnie zresztą zawsze gościnnie wita i prowadzi bezpiecznie tam, gdzie dojść zamierzam. Nic mi nie będzie. Możesz spokojnie do swoich spraw jechać.

– Wyjadę – Maria kiwnęła głową i położyła dłoń na sercu – ale dopiero wtedy, kiedy tutaj poczuję, że to właściwy moment.

Krystynka bez słowa przyglądała się malarce.

– Dobrze więc, widzę, że nie odstąpisz – odparła ze znużeniem w głosie. – Posilmy się nieco, bo obowiązki czekają. W piecu napaliłaś, ale Puszka, Białego, Kitkę i Jaśka nakarmić trzeba. Opał na cały dzień przygotować. Wody nanieść. Chałupę ogarnąć… Roboty nie brakuje, ale to dobrze. Bo tyle ci, Marysiu, powiem, że na wszelkie zgryzoty od cukru jeszcze lepsza praca…

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: