- promocja
Piętno mafii - ebook
Piętno mafii - ebook
Przeszłość, która nie daje o sobie zapomnieć. Cudze grzechy, za które trzeba odpokutować. Pokolenia naznaczone mafijnym piętnem…
Marta Makowska i Sven Jönsson nie mają pojęcia o swoim istnieniu, ale łączy ich więcej, niż mogliby przypuszczać.
Kiedy nastoletnia córka Marty nie wraca na noc do domu, kobieta odchodzi od zmysłów. Prowadzący śledztwo komisarz Borys Wolański jest przekonany, że dziewczyna została uprowadzona, a kidnaperzy wkrótce zażądają okupu. Nie nadchodzą jednak żadne wiadomości, a w postępowanie angażuje się wydalony ze służby komisarz Olgierd Merk, który jako jedyny domyśla się prawdy.
W szwedzkim Härnösand Sven przeżywa tę samą tragedię. Björn, jego syn, również zostaje porwany, a komisarze Christin Carlsson i Gunnar Lindberg z miejscowej policji rozpaczliwie szukają tropu malca. Podejrzewają, że ojciec chłopca coś przed nimi ukrywa.
Do mieszkania polskiego imigranta w Chicago ktoś dostarcza tajemniczą przesyłkę. W środku znajdują się zdjęcia zamordowanego mężczyzny. Na jego ustach wycięto krzyż. W ten właśnie sposób camorra uciszała tych, którzy złamali omertę – świętą zmowę milczenia.
Dwa kraje, dwa równolegle prowadzone śledztwa przeciwko wrogowi, który nie wybacza i nie zapomina.
Kategoria: | New Age |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8110-809-6 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Faruq al-Kadi miał własny stragan z warzywami i owocami przy Rinkeby Torg. Był z niego dumny, podobnie jak ze swojego imienia, które oznaczało „tego, który odróżnia prawdę od kłamstwa”. Imię, które nadali mu rodzice, zobowiązywało i Faruq robił wszystko, co w jego mocy, aby nie przynieść mu hańby. Faruq al-Kadi był również dumny ze swojego pochodzenia, chociaż w ogarniętej wojną Syrii doznał wielu cierpień. Do Szwecji wraz z żoną Aminą – „godną zaufania i wierną” – trafił przed dziesięcioma laty. Dostali azyl i szansę na rozpoczęcie nowego życia. Ich dzieci: Hamid – „kochający Boga” – i Bahija – „piękna i promienna” – przyszły na świat już w Sztokholmie.
Ojciec Faruqa od najmłodszych lat powtarzał mu, że prawdziwy mężczyzna nie lęka się prawdy i dba o swoją rodzinę, dlatego Faruq starał się przestrzegać świętych zasad i był ambitny. Wiedział, że wiele zawdzięcza swojej nowej ojczyźnie, jak zwykł nazywać Szwecję, i nie zamierzał, tak jak wielu imigrantów, od rana do nocy przesiadujących na ławkach i fontannach, egzystować tylko i wyłącznie dzięki zasiłkom socjalnym z budżetu państwa. Dlatego Faruq jako pierwszy otwierał swój stragan i jako ostatni go zamykał, i to bez względu na pogodę i porę roku.
Swoje zasady Faruq od samego początku starał się wpajać Hamidowi. Był jednak świadom ludzkich ułomności i uczył syna, że jeżeli już jakieś kłamstwo opuszcza usta, należy paść na kolana i w głębi ducha prosić Allaha o wybaczenie.
Ostatni raz Faruq al-Kadi skłamał przed kilkoma miesiącami, kiedy trzech zakapturzonych czarnoskórych członków gangu Lwów podeszło do jego straganu. W ciemnych szkłach okularów, które mimo pochmurnej pogody zasłaniały oczy jednego z nich, dostrzegł własne przerażone odbicie i ponad wszelką wątpliwość zrozumiał, że będzie miał kłopoty. Mężczyzna zapytał go, czy w ostatnim czasie rozmawiał z policją. Odpowiedział szybko, bez zająknięcia, jednocześnie skupiając wzrok na skrzynce z jabłkami. Wiedział, że kłamstwo w jego oczach byłoby widoczne jak kropla świeżej krwi w szklance z krystalicznie czystą wodą. Faruq odmówił w myślach modlitwę, podniósł przypadkowe jabłko i przyjrzawszy mu się z każdej strony, zaczął je polerować, jakby miało trafić na wystawę.
Ostrze noża najpierw przebiło jego dłoń, a potem przeszło przez sam środek jabłka. Faruq, krzycząc na całe gardło i wybałuszając oczy w równej mierze ze zdziwienia co z bólu, obserwował, jak krew spływa po owocu, a potem wzdłuż jego przedramienia. Więcej nie pamiętał, bo otrzymał mocny cios w szczękę. Na tyle mocny, że stracił przytomność i przedni ząb, po którym do dzisiaj pozostała pustka.
Tamtego dnia, kiedy ze szpitala odbierała go żona, Faruq obiecał jej dwie rzeczy: po pierwsze, że zawsze będzie słuchał jej rad, i po drugie… że gdy nadejdzie niebezpieczeństwo, zostawi stragan i będzie uciekał co sił w nogach, tak jak w Syrii, kiedy nad ich głowami świstały zabłąkane kule. Amina uczulała go, że zbliża się zima i z każdym dniem coraz szybciej zapada zmrok, a to oznaczało, że Faruq powinien wcześniej zamykać stragan. I z reguły tak właśnie robił, ale dzisiaj miał wyjątkowo wielu klientów. Kiedy pożegnał ostatniego i rozejrzał się wokół, zorientował się, że zdążyło się już ściemnić. Ulice opustoszały, a majaczące w oddali sylwetki nielicznych, zakapturzonych przechodniów wzbudzały w Faruqu złe wspomnienia. Czym prędzej zaczął zestawiać skrzynki z owocami i przykrywać brezentem, ale wtedy po drugiej stronie ulicy zatrzymał się czarny mercedes. Faruq dostrzegł go dopiero po chwili.
***
Mężczyzna siedzący na tylnej kanapie mercedesa najpierw zerknął na zegarek, a potem spojrzał w okno, skupiając wzrok na pracującym Arabie. Skrzynki z owocami znikały w imponującym tempie, ale straganiarz od czasu do czasu patrzył w kierunku ciemnego auta. Jego pracy przyglądał się także kierowca, który odruchowo zaczął bębnić palcami o kierownicę. Pasażer spojrzał na ogolony kark chłopaka, po którym pełzały ciemnozielone wstążki tatuażu, będące częścią większego wzoru skrytego pod kurtką, i stoczył wewnętrzną walkę, aby go nie uderzyć. Ostatecznie powiedział jedynie:
– Przestań.
Pokryte pierścionkami palce znieruchomiały natychmiast. Ciemne i szeroko otwarte oczy wychwyciły w lusterku blade oblicze bossa. Chłopak nie wytrzymał jego ciężaru i ponownie wyjrzał przez okno. Straganiarz zdążył się już uporać z owocami i zaczął przykrywać skrzynki, w których znajdowały się warzywa.
– Nienawidzę Arabów – wyznał chłopak. – Przybłędy zalały cały ten pieprzony kraj.
Tym razem mężczyzna nie wytrzymał. Cios spadł szybko i choć nie był szczególnie mocny, chłopak się skrzywił.
– Przybłędy? – zapytał mężczyzna, odgarniając z czoła przydługą, przyprószoną siwizną grzywkę. – Jeżeli oni są przybłędami, Marco, to kim my jesteśmy?
Marco rozmasowywał szyję, na której pojawiła się czerwona plama.
– Ten kraj przyjął nas tak samo jak ich – ciągnął mężczyzna.
– My to zupełnie inna sprawa, don Felipe – odparł chłopak.
– Doprawdy? A w jakim sensie?
Młodzieniec nie odpowiadał. Felipe Luciano postukał palcem wskazującym w szybę.
– Oni, podobnie jak my, toczą swoje wojny, Marco. Wszyscy zostaliśmy zmuszeni do opuszczenia naszej ojczyzny. I jestem pewien, że cierpią z tego powodu tak samo jak my. A poza tym tacy jak on pracują dla nas. Nie zapominaj o tym i nie nazywaj ich tak nigdy więcej w mojej obecności. Zrozumiałeś?
Chłopak pokiwał głową i chcąc zmienić temat, rzucił:
– Znowu się spóźnia, don Felipe.
Boss zaczął kaszleć. Krztusił się przez dłuższą chwilę z chusteczką przyciśniętą do ust. W końcu oderwał ją od twarzy i zanim wsunął na powrót do kieszeni, przyjrzał się jej uważnie.
– Wszystko w porządku, don Felipe? – zapytał Marco.
Luciano nie odpowiedział, tylko spojrzał na zegarek. Chłopak miał rację. Umówili się na dziewiętnastą, a dochodził kwadrans po. Felipe Luciano nienawidził czekać. Spóźnienia odbierał jako przejaw braku szacunku.
Nagle drzwi się otworzyły i do wnętrza auta wdarł się chłód. Luciano nie patrzył na mężczyznę, który usiadł obok niego, ale poczuł dojmujący smród papierosów.
– Przepraszam za spóźnienie – powiedział Szwed. – To kawał drogi i…
– Jeżeli spóźnisz się jeszcze raz, każde pięć minut będzie cię kosztowało jeden palec. – Felipe Luciano wyciągnął w kierunku nowo przybyłego otwartą dłoń. – Spóźniłeś się piętnaście, a to oznacza, że następnym razem obetnę ci trzy. – Wyimaginowanym nożem Felipe nakreślił szybkie cięcia i podwinąwszy „odcięte” palce, zaprezentował mężczyźnie dwa, które zostały. – Rozumiesz?
Wystraszone niebieskie oczy nowo przybyłego błądziły od twarzy bossa do lusterka wstecznego, w którym całą sytuację obserwował Marco. Szwed trwał w napięciu, które paraliżowało jego ciało. Miał nadzieję, że zaraz któryś z Włochów parsknie śmiechem i powie coś w rodzaju: żartowałem! Ale to nie nastąpiło. Nie pozostawało mu zatem nic innego jak po prostu kiwnąć głową i powiedzieć:
– Przepraszam, Felipe…
– Przepraszam, don Felipe! – poprawił go Marco, odwracając się przez prawe ramię. Szwed odruchowo zerknął na okrągłą bliznę na policzku chłopaka. Wyglądało to tak, jakby ktoś zgasił kiedyś na nim papierosa.
– Przepraszam, don Felipe – powtórzył.
Luciano dopiero teraz spojrzał na pulchną, pokrytą niechlujnym zarostem twarz Szweda. Przydługie, tłuste i poskręcane włosy nachodziły mężczyźnie na uszy. Ruchliwe dłonie nie potrafiły znaleźć sobie miejsca.
– Masz je? – zapytał Luciano.
Mężczyzna pokiwał głową i wyciągnął zza pazuchy szarą kopertę.
– Zrobiliśmy je parę dni temu – oznajmił, podając zdjęcia Felipemu.
Luciano rozłożył je w wachlarz. Szwed, spoglądając na profil Włocha, mógłby przysiąc, że ten od ich ostatniego spotkania schudł jeszcze bardziej. Miał wrażenie, że ciemny garnitur wypełnia powietrze, a nie ciało.
Marco nie mógł dostrzec, co jest na fotografiach, ale był prawie pewien, że raczej niewiele się różnią od poprzednich. Mimo to Felipe wpatrywał się w nie zachłannie, jakby ludzi, których na nich uwieczniono, widział po raz pierwszy, a przecież przeglądał niemal identyczne zdjęcia zaledwie przed kilkoma tygodniami. Luciano kolekcjonował je wszystkie i poukładane chronologicznie przechowywał w szufladach swojego biurka.
– Kiedy wyjeżdżacie? – zapytał Felipe. Przyglądał się teraz uśmiechniętemu chłopcu, który szedł u boku ojca, trzymając w dłoni drewniany miecz. Wracali z lasu. Pewnie do domu, gdzie matka dziecka czekała na nich z ciepłym obiadem.
– Robotę mamy już nagraną, czekamy tylko na ostateczne potwierdzenie. Prawdopodobnie za kilka dni.
Włoch pokiwał głową. Kolejna fotografia. Tym razem zbliżenie na kobietę. Drobna, uśmiechnięta, piękna.
– Zrobicie to po powrocie. Pojadą z wami dwaj moi ludzie – oznajmił Włoch. – Dasz mi znać, kiedy wracacie. Zrozumiałeś?
– Tak, don Felipe.
Luciano pstryknął palcami i Marco wyciągnął ze schowka na rękawiczki inną kopertę, odrobinę mniejszą od tej, którą przyniósł Szwed. W momencie gdy chłopak mu ją wręczał, Felipe powiedział:
– Kiedy będzie po wszystkim, dostarczysz mu to.
Zaskoczony mężczyzna kilkakrotnie obrócił w dłoniach kopertę, a potem uniósł pytająco brwi, spoglądając w oczy bossa, jakby w oczekiwaniu na przyzwolenie.
– Śmiało – rzekł Luciano.
Szwed wyjął fotografię. Przełknął ślinę, czując, jak ręce zaczynają mu drżeć. Czasami żałował, że w ogóle dał się w to wszystko wciągnąć. Forsa forsą, ale ci ludzie byli nieobliczalni, a on zrozumiał to, kiedy było już za późno. Zdecydowanie za późno.
Kobieta ze zdjęcia patrzyła na niego oczami, które nie były już w stanie niczego zobaczyć. Żadne słowo nie mogło też opuścić pełnych, lekko uchylonych warg. I to one przykuwały uwagę mężczyzny. A raczej to, co na nich dostrzegł. Dwie prostopadłe, niemal czarne linie, pewne cięcia układające się w znak krzyża. Szwed odruchowo spojrzał na siedzącego obok Włocha, który teraz wydawał się bardziej zainteresowany tym, co działo się za oknem. Mógł dokładnie przyjrzeć się obliczu bossa, na które nigdy nie miał odwagi patrzeć zbyt długo. Don Luciano miał około sześćdziesięciu lat oraz bladą, wychudzoną i zawsze idealnie ogoloną twarz zakończoną wyraźnie zarysowanym podbródkiem.
– Tak w Neapolu znaczyliśmy tych, którzy mówili za dużo – rzekł Luciano, ponownie spoglądając w twarz Szweda, który natychmiast spuścił wzrok. Mężczyzna poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła.
– Pamiętaj o tym, na wypadek, gdyby coś głupiego strzeliło ci do głowy.
– Don Felipe, ja nigdy… – Mężczyzna urwał, kiedy Luciano gestem kazał ma wysiąść.
Drzwi otworzyły się i zamknęły. Chłód pojawił się i zniknął, ale smród papierosów pozostał. Don Luciano ponownie utkwił spojrzenie w bocznej szybie. Arab nadal uwijał się jak w ukropie. Felipe sięgnął za pazuchę marynarki i wyciągnął portfel. Wybrał tysiąckoronowy banknot i położywszy go na ramieniu zaskoczonego Marca, powiedział:
– Kup mi owoce.
– Jakie? – zapytał chłopak, odbierając pieniądze.
– Wszystko jedno, tylko zostaw biedakowi resztę.
Marco spojrzał w stronę straganiarza, westchnął ciężko i wysiadł z samochodu.
***
Kiedy Faruq al-Kadi dostrzegł mężczyznę zmierzającego w jego stronę, poczuł, jak uginają się pod nim kolana. Skrzynka, którą trzymał w rękach, zaczęła drżeć, i zdecydował się ją odstawić w obawie, że może ją upuścić. W głowie usłyszał słodki i przejęty głos swojej żony. Amina powtarzała: „Uciekaj, Faruq! Uciekaj już!”. Przełknął ślinę i postanowił jej posłuchać. Biegł przed siebie ile sił w nogach, nie zamierzając nawet się oglądać. Po kilkudziesięciu metrach nadepnął na abaję i runął jak długi. Klęcząc i ciężko dysząc, obejrzał się przez ramię, aby z niemałym zaskoczeniem stwierdzić, że ubrany na czarno mężczyzna wcale go nie goni. Faruq patrzył skonsternowany, jak tamten zatrzymuje się przy jego straganie, grzebie w jednej ze skrzynek, a potem odchodzi z reklamówką pełną jabłek. Dopiero wtedy Faruq zdołał się podnieść. Wrócił do swojego miejsca pracy i z niedowierzaniem przyglądał się leżącemu na stole banknotowi, na którym tamten położył duże czerwone jabłko.3. SZCZECIN, CENTRUM
– Jak tak dalej pójdzie, to się spóźnimy. – Agnieszka wierciła się na tylnym siedzeniu, nieustannie zerkając na zegarek, co zaczynało już irytować jej matkę.
Było piątkowe popołudnie i sznurek aut ciągnął się przez całą aleję Wyzwolenia. Światła ulicznych lamp i reflektory setek samochodów rozpraszały mrok, który zdążył już opaść na portowe miasto. Szczecinianie wracali z pracy, ruszali na podbój galerii handlowych, niektórzy wybierali się do opery albo teatru, szukając alternatyw na spędzenie jesiennego weekendu.
– Nic nie stracisz – stwierdził jej młodszy brat z fotela pasażera. – Co najwyżej kolejną głupkowatą komedię romantyczną.
– Ktoś cię pytał o zdanie, gówniarzu? – przerwała Agnieszka. – Ciesz się, że pozwoliłam ci jechać z przodu, i…
– Moglibyście się uspokoić?! – Marta posłała piorunujące spojrzenie synowi siedzącemu obok. Bartek zaabsorbowany swoim smartfonem nawet go nie zauważył. Marta zerknęła w lusterko wsteczne.
Agnieszka z nosem zwieszonym na kwintę wpatrywała się w stojące obok auta. Między rodzeństwem było pięć lat różnicy i bez przerwy darli koty. Marta czasami żałowała, że nie są w podobnym wieku. Może wtedy domowych wojen, które ostatnio przenosili również na tereny neutralne, byłoby mniej? Powód do sprzeczek, kłótni i wzajemnej uszczypliwości zawsze znajdowali w trymiga.
– Ja też wolałabym robić coś innego w piątkowe popołudnie – oświadczyła Marta, wpatrując się w czerwone światło sygnalizatora. – Tymczasem stoję w korku, bo jako dobra mamusia obiecałam zawieźć córcię do kina, a synka na trening. Jeśli jeszcze raz usłyszę jakiś niestosowny komentarz, to następnym razem pojedziecie tramwajem. Zrozumiano?
Agnieszka odburknęła coś pod nosem. Bartek kiwnął głową, zatopiony w wirtualnym świecie.
– Odstawimy Agnieszkę do galerii i zrobimy zakupy – oznajmiła Marta, tym samym natychmiast przywracając syna do rzeczywistości.
– Ale mamo…
– Żadnego „ale”. Do treningu masz jeszcze pół godziny, a ja nie zamierzam sama taszczyć reklamówek. Zrobimy to szybko…
– Szybko? Zobacz, jaki korek! – Bartek wskazał na przednią szybę. – Kolejki w markecie pewnie też będą jak…
– Cicho! Już jedziemy. Zdążysz.
Światło zmieniło się na zielone i auta ruszyły w żółwim tempie.
– A czemu Agnieszka nie może ci pomóc? Przecież film zaczyna się dopiero za trzydzieści minut…
– Bo umówiłam się z Anką w KFC, imbecylu, dlatego nie mogę… – Agnieszka aż podskoczyła na tylnym siedzeniu.
– W KFC? – Bartek zerknął przez ramię. – A co ty tam będziesz jadła niby? Sałatkę?
– Nie twój interes!
– Cisza! Do cholery jasnej! Czy wy nie możecie choć jeden jedyny raz traktować się normalnie?! – Marta uderzyła z impetem w kierownicę, sprawiając, że na chwilę zapadła cisza.
Agnieszka stawiała pierwsze kroki w modelingu. Odkąd przed rokiem dostała propozycję sesji zdjęciowej, nieustannie się odchudzała, chociaż Marta zupełnie nie wiedziała z czego i musiała przyznać, że zaczynało ją to niepokoić. Bała się, że córka nabawi się w końcu anoreksji.
– Koniec dyskusji – postanowiła Marta. – Aga jest umówiona. Robimy szybkie zakupy, a potem podrzucę cię na halę. Kiedy wrócicie do domu, kolacja będzie już gotowa.
– A co konkretnie? – Bartek znowu wpatrywał się w ekran telefonu.
– Niespodzianka.
– Jeśli nie mówisz o pizzy albo tłustym sosie bolognese, to… – Agnieszka nie zdążyła dokończyć, bo matka jej przerwała.
– Dla ciebie zrobię świeżą sałatkę z dużym dodatkiem fety light. Może być?
– Ewentualnie.
***
Tak jak można się było spodziewać, znalezienie wolnego miejsca na podziemnym parkingu galerii graniczyło z cudem. Nad gęsto ściśniętymi autami świeciły dziesiątki czerwonych żarówek informujących, że miejsce postojowe jest zajęte. Wyglądało to tak, jakby ktoś odrobinę się pospieszył i postanowił zawiesić choinkowe lampki już w listopadzie. Świąteczne szaleństwo powoli atakowało z każdej strony. Choinki przyciągały wzrok na ulicy, kolorowe bombki mieniły się na sklepowych wystawach. Mikołajowie machali z oświetlonych bilbordów, puszczając oko, i z uniesionym kciukiem zachęcali do zakupu sprzętu RTV w megapromocji. Doprawdy Marta nie byłaby zdziwiona, gdyby przyozdobiono nawet parking. Świąteczna atmosfera udzielałaby się klientom już od wjazdu, a oni, nie wysiadając nawet z aut, myśleliby, na co wydadzą swoje pieniądze.
– Tam! – krzyknął Bartek. – Jakaś babka wsiada do samochodu. Mamo, podjedź, zanim ktoś inny wyczai miejsce.
Rzeczywiście po chwili kobieta w białym płaszczu wślizgnęła się do niewielkiego peugeota i opuściła parking. Czerwone światełko zmieniło się na zielone.
– Chociaż tyle z was pożytku… – Marta poczochrała Bartka po włosach i natychmiast ruszyła z delikatnym piskiem opon. Kiedy jednak podjechała bliżej, entuzjazm ją opuścił. Wolne miejsce znajdowało się przy samym słupie, a na dodatek sąsiad parkujący obok zostawił auto pod dziwacznym kątem. Marta bała się, że może zarysować ich rodzinnego SUV-a.
– Cholera… – szepnęła pod nosem.
– Mamo, dasz radę – dopingował Bartek. – Nie mamy czasu. Zresztą i tak nie znajdziemy już wolnego miejsca.
– Wiem, ale strasznie tu ciasno…
– Tamta babka sobie poradziła, to i tobie się uda.
– Widziałeś jej auto? – Marta spojrzała na syna. – Takim maleństwem też bym zaparkowała. Nie wiem, czy toyota się zmieści.
Bartek przewrócił oczami.
– Kiedy ja zrobię prawo jazdy, to nigdy nie będzie problemu.
– Na razie to nie widać cię zza kierownicy – oceniła Agnieszka, śmiejąc się w głos.
Bartek szykował się do riposty, ale nie zdążył, bo Marta odezwała się pierwsza:
– Wysiadać. Oboje. Gdy zaparkuję, nie otworzycie drzwi.
Marta stwierdziła, że najłatwiej będzie wykonać manewr, cofając. Bartek zabezpieczał więc tyły, pilnując, aby toyota nie uderzyła w ścianę, a Agnieszka oceniała odległość prawego błotnika od słupa parkingowego. Współpraca przyniosła oczekiwany rezultat. Cała akcja zajęła pięć minut.
***
Przyglądał się, jak biała toyota RAV4 cofa z przesadną ostrożnością i przy asekuracji dwójki dzieciaków wreszcie wpasowuje się w jedno z nielicznych wolnych miejsc. Sam zaparkował prostopadle do stojących w równej linii aut, blokując co najmniej dwa z nich. Nie przejmował się tym. I tak nie zamierzał wychodzić z samochodu. Jeżeli pojawi się właściciel którejś z luksusowych limuzyn, po prostu odjedzie.
Zdjął z głowy czarną bawełnianą czapkę i rozpiął kilka guzików marynarskiej kurtki. Obserwował matkę i dwójkę dzieci podążających przez parking w stronę szklanych drzwi centrum handlowego, które raz za razem połykały kolejnych klientów gotowych wydać swoje ciężko zarobione pieniądze. Matka i córka szły przodem. Obie wysokie i piękne, zajęte rozmową, zupełnie nieświadome tego, że są obserwowane. Chłopiec został kilka metrów z tyłu. Nawet podczas marszu nie odrywał wzroku od telefonu. Mężczyzna w samochodzie z dezaprobatą pokręcił głową. Gdyby ten dzieciak był jego synem, szybko zabrałby mu to ustrojstwo. Ale mężczyzna nie był jego ojcem. Ani jego, ani żadnego innego dziecka i dawno zdążył oswoić się z tą myślą. Pewnie podobnie jak chłopak, który pogodził się z faktem, że jego ojciec już nigdy nie wróci.
Drzwi galerii otworzyły się i zamknęły. Trzyosobowa rodzina, o której mężczyzna w aucie wiedział wszystko, zniknęła w czeluściach centrum handlowego. Jak znał życie, pewnie przyjdzie mu tu siedzieć co najmniej kilka godzin. Najpierw zakupy, potem może pójdą coś zjeść albo zdecydują się na kino. Westchnął ciężko. Czasami zastanawiał się, ile to wszystko jeszcze potrwa. Czy w ogóle się kiedyś skończy i czy ma jakikolwiek sens? Nie wiedział. Jednak przed laty złożył obietnicę. Zamierzał jej dotrzymać tak długo, jak to możliwe. Zresztą i tak nie miał nic lepszego do roboty. Nie miał marzeń ani celu, do którego mógłby dążyć. Już dawno utracił sens życia. Mijające dni były tylko kolejnymi kartkami z kalendarza, które lądowały u jego stóp zupełnie niezauważone. Nic nieznaczące daty, niezwiązane z niczym, na co warto czekać albo za czym warto tęsknić.
Mężczyzna pogłośnił radio, westchnął ponownie i odchylił się w fotelu.4.
W galerii wrzało jak w ulu. Na samym środku stała nienaturalnie zielona choinka, która srebrzystym czubkiem niemalże dotykała gwieździstej kopuły dachu centrum handlowego. Wokół niej spacerowały hostessy przebrane za aniołki i elfy. Rozbrzmiewał słodki głos George’a Michaela, który zapewniał, że w te święta podaruje swoje serce komuś wyjątkowemu.
Kino i KFC znajdowały się na trzecim poziomie, market na drugim. Kolejki do wind były ogromne, więc wybrali ruchome schody. Agnieszka zerknęła na zegarek. Najchętniej pobiegłaby na górę, ale stojący przed nimi ludzie uniemożliwiali szybsze dotarcie na szczyt. Dziewczyna, zdając sobie sprawę z faktu, że przez najbliższe kilka minut jest uziemiona, postanowiła poprawić usta błyszczykiem.
– O której będziesz w domu? – zapytała Marta.
– Około dwudziestej trzeciej – oznajmiła Agnieszka, prezentując lśniący uśmiech. Na matce nie zrobił on jednak specjalnego wrażenia.
– Niezła próba, ale masz być z powrotem najpóźniej o dwudziestej drugiej.
– Ja kazałbym jej być nawet o dwudziestej pierwszej – wtrącił Bartek.
Agnieszka posłała mu piorunujące spojrzenie. Gdyby wzrok mógł zabijać, chłopak już by nie żył.
– Film zaczyna się o osiemnastej. Załóżmy, że skończy się choćby i o dwudziestej trzydzieści. Co chcecie robić przez resztę czasu? – Marta nie dawała za wygraną.
– Pochodzimy z Anką trochę po sklepach i wrócimy autobusem.
– Galerianki się znalazły – szepnął pod nosem Bartek, ale Agnieszka usłyszała to i zdzieliła go po głowie.
– Auuuu! Za co?! – Chłopak zerknął na siostrę, rozmasowując potylicę.
– Ty już dobrze wiesz za co. – Marta wbiła w niego palec wskazujący. – Raz jeszcze usłyszę podobny tekst i dostaniesz też ode mnie. Z podwójną siłą. Zrozumiano?
Bartek od niechcenia pokiwał głową.
– A ciebie widzę w domu o dwudziestej drugiej. – Palec powędrował w stronę Agnieszki. – Zostanie wam co najmniej godzina na sklepy. Myślę, że wystarczy. Poza tym będę czekała na ciebie z sałatką. A najlepsza jest na świeżo.
– Dobra, już dobra – powiedziała Agnieszka, przewracając oczami.
Dotarli na drugie piętro.
– Baw się dobrze i pamiętaj, dwudziesta druga – przypomniała Marta, robiąc groźną minę.
Bartek ruszył w stronę marketu, a ona stała jeszcze przez chwilę, obserwując, jak jej córka wjeżdża na trzeci poziom. Agnieszka odwróciła się w ostatniej chwili i pomachała do matki.
***
Sytuacja przy punktach gastronomicznych niewiele się różniła od tej na parkingu i miały spory problem, aby zlokalizować wolny stolik. Agnieszka czaiła się, aż ktoś w końcu zwolni miejsce, a Anka poszła złożyć zamówienie. Gdy tylko jakiś chłopak wstał, chwytając za tacę, dziewczyna ruszyła pędem w jego kierunku. Nie zdążył daleko odejść, kiedy ona już siedziała na krześle.
– Skończyłeś? – zapytała, lekko się uśmiechając.
Małolat pokiwał jedynie głową wyraźnie zaskoczony i odszedł. Gdyby Bartek mógł ją teraz zobaczyć, zapewne nie powstrzymałby się od kolejnego komentarza.
Po kilku minutach siedziały już obie przy stoliku. Agnieszka mieszała widelcem w niewielkiej sałatce, podczas gdy Anka zajadała się frytkami i właśnie odpakowywała duże qurrito.
– Nie wiem, jak ty to robisz – przyznała Agnieszka, spoglądając na przyjaciółkę.
– Co robię? – Dziewczyna ugryzła pierwszy kęs, a chwilę później otarła delikatnie sos barbecue z kącika ust.
– Spalasz te wszystkie kalorie. Jesz jak facet, prawie w ogóle nie ćwiczysz, a waga stoi w miejscu. Wiesz, ile ja muszę się namęczyć, aby tak wyglądać?
Obie miały po siedemnaście lat, znały się od pierwszej klasy szkoły podstawowej i nie miały przed sobą żadnych tajemnic. Agnieszka doskonale wiedziała, że nienaganna figura Anki to zasługa genów, a nie, jak w jej przypadku, drakońskiej diety i katorżniczych treningów. Od zawsze jej tego zazdrościła. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że jej koleżanka nigdy nawet nie pomyślała o modelingu, podczas gdy ona wiązała z nim przyszłość. O ile łatwiej byłoby jej realizować marzenia z taką przemianą materii.
– Życie jest za krótkie, aby odmawiać sobie przyjemności – powiedziała Anka, przeżuwając. Qurrito znikało w imponującym tempie. – Radzę ci, byś wzięła to sobie do serca.
– Łatwo się mówi, kiedy te przyjemności nie wiążą się z żadnymi konsekwencjami.
Kolejny kęs i po chwili Anka już oblizywała palce, zerkając w stronę kolejki do McDonalda.
– Zaraz wracam – rzuciła, poderwawszy się z krzesła.
– A ty dokąd?
– Wyobraź sobie, że nabrałam ochoty na czekoladowego shake’a.
– Chyba żartujesz?
– Ani trochę. I będzie taki duży. – Dziewczyna zobrazowała przyjaciółce wielkość deseru, rozkładając dłonie na jakieś trzydzieści centymetrów. Ruszyła w stronę kolejki, ale zaraz się odwróciła. – Wziąć ci coś jeszcze? Może kolejną sałatkę?
– Bardzo zabawne. – Agnieszka utkwiła wzrok w swoim wegetariańskim daniu, ponownie zanurzając w nim widelec.
Czasami miała ochotę odpuścić tę całą dietę, pognać do jakiejś cukierni i zamówić największe lody, jakie mieliby w ofercie. Do tego kawałek ciasta czekoladowego albo szarlotki, a najlepiej jedno i drugie. Wszystko popiłaby kubkiem gorącej czekolady i… Szybko odrzuciła kuszące myśli. Poświęciła zbyt wiele pracy, czasu i sił, aby zaprzepaścić taką szansę. Po ostatniej sesji jej zdjęcia wysłano do Włoch. Właścicielka agencji obiecywała okładkę w „Elle”, „Vogue’u”, „Glamour” i Bóg jedyny raczył wiedzieć gdzie jeszcze, choć ostatnimi czasy Agnieszka zaczęła podejrzewać, że to wszystko to jedynie obietnice bez pokrycia. Zerknęła w stronę McDonalda. Anka najwyraźniej zapomniała o swoim shake’u. Stała teraz z rękoma założonymi na piersiach i prezentując jeden ze swoich najbardziej zniewalających uśmiechów, rozmawiała z jakimś chłopakiem. Poza, którą przybrała, bynajmniej nie oznaczała postawy zamkniętej – Agnieszka dobrze wiedziała, że w ten sposób Anka próbuje jeszcze bardziej wyeksponować swój biust. Stary numer. Zawsze tak robiła, kiedy podobał się jej jakiś facet. Kolejna rzecz, która tak bardzo je różniła – faceci, a raczej podejście do nich. Anka była zdecydowanie bardziej otwarta, zwariowana i wyzwolona. Mimo młodego wieku miała co najmniej kilku partnerów, chociaż Agnieszka poważnie wątpiła, czy można by ich zliczyć na palcach… obu rąk. Z kolei ona wciąż była…
Na chwilę znów zatopiła spojrzenie w sałatce. Anka i nieznajomy zbliżali się do jej stolika.
– Aga, to mój kolega, Kuba. Kuba, to Aga, moja najlepsza przyjaciółka.
Chłopak wyciągnął dłoń w jej kierunku. Agnieszka uścisnęła ją delikatnie, odrywając się od krzesła.
– Usiądź z nami – zachęcała Anka, wpatrując się w znajomego.
– Na pewno? Nie chciałbym przeszkadzać. – Chłopak zwrócił nieśmiałe spojrzenie na Agnieszkę, jakby to ona miała zdecydować.
Ale to Anka była pierwsza:
– Daj spokój. Nie przeszkadzasz, prawda, Aga?
Duże ciemne oczy Anki rozpaczliwie poszukiwały aprobaty na twarzy przyjaciółki. Agnieszka znała to spojrzenie. Mówiło: „No odezwij się wreszcie. Powiedz coś. Zobacz, jakie ciacho!”. I trudno się było nie zgodzić. Chłopak był bardzo przystojny i miał zniewalający uśmiech. Kiedy mówił, na policzkach pojawiały mu się charakterystyczne dołeczki. To na plus… Minusem zaś była bejsbolówka z prostym daszkiem (Agnieszka nie lubiła takiego stylu) i zbyt śniada cera, zdradzająca, że chłopak korzystał z solarium.
– Absolutnie. Będzie nam miło, zapraszamy. – Słowa musiały zabrzmieć wyjątkowo nienaturalnie, więc Agnieszka próbowała nadrobić uśmiechem. – A gdzie twój shake? – zapytała, spoglądając na Ankę.
– Słucham? – Dziewczyna z niechęcią oderwała wzrok od nowego kolegi, skupiając go na przyjaciółce.
– Shake. Poszłaś po shake’a, a wróciłaś bez niego. Miałaś wielką ochotę na czekoladowego.
Anka dyskretnie przewróciła oczami, aby chłopak nie zauważył.
– Yyy, tak, ale spotkałam Kubę i…
– Zapomniałaś o bożym świecie.
Chłopak roześmiał się, a Anka posłała Agnieszce piorunujące spojrzenie, jednocześnie zaciskając usta.
– Ania mówiła, że wybieracie się na film – przerwał krępującą ciszę Kuba.
Agnieszka przytaknęła ruchem głowy.
– Chcesz iść z nami?
– Co? Nie, nie… raczej nie. Nie przepadam za…
– Kretyńskimi komediami romantycznymi? Mój brat też je tak nazywa.
– Raczej chciałem powiedzieć „za takimi filmami” i…
– Jakub ma trochę inne plany na wieczór – wtrąciła Anka.
– A, jasne…
– Wybiera się na fajną imprezę.
Agnieszka pokiwała głową z udawanym entuzjazmem.
– To super.
– I zapytał, czy nie chciałybyśmy pójść z nim.
– Co? – Agnieszka nie była w stanie ukryć zaskoczenia.
– To znaczy, jakbyście miały ochotę – dodał pospiesznie chłopak. – Mój znajomy organizuje świetną imprezę, całkiem niedaleko. – Wskazał kciukiem za plecy, jakby zabawa rzeczywiście odbywała się tuż obok. – I…
– Pewnie, że mamy, prawda, Aga?
Dziewczyna nie mogła wydusić z siebie słowa. Przez dobre kilka sekund wpatrywała się wymownie w swoją przyjaciółkę. W końcu przeniosła wzrok na nowo poznanego chłopaka.
– Wybaczysz nam na chwilę?
– Jasne…
Chwyciła Ankę za łokieć, odciągając ją od stolika. Obie na odchodne zmusiły się do uśmiechów, które zniknęły z ich twarzy tuż po tym, jak przeszły kilka metrów dalej.
– Możesz mi powiedzieć, co ty wyprawiasz?! – Agnieszka domagała się wyjaśnień.
– Ale o co ci chodzi?
– Jak to o co? Idziesz po shake’a, zamiast tego wracasz z obcym chłopakiem i informujesz mnie, że idziemy z nim na imprezę. Kompletnie ci odbiło? – Dopiero teraz Agnieszka puściła rękę koleżanki.
– Możesz trochę wyluzować? Co nam szkodzi? Widziałaś, jak ten chłopak wygląda?
– Nawet go nie znasz!
Anka westchnęła.
– Trochę znam…
Aga już chciała coś powiedzieć, ale Anka, widząc, na co się zanosi, dodała szybko:
– To znaczy poznałam dzisiaj, przez fejsa.
– Przez fejsa?
– No tak… Już wtedy próbował się ze mną umówić, ale go spławiłam.
– Tak? A co się pozmieniało? – Tym razem to Agnieszka założyła ręce na piersi.
– To, że nie wiedziałam, że jest taki zajebisty. Na profilowym niewiele było widać.
Obie zerknęły w stronę chłopaka. Miało to być przelotne, dyskretne spojrzenie. Nic z tego nie wyszło, bo Kuba nie spuszczał ich z oczu. Pomachał im, szeroko się uśmiechając. Gest odwzajemniła jedynie Anka.
– Musisz przyznać, że niezłe ciacho. – Dziewczyna nie dawała za wygraną.
– Nieważne. Nie idę na żadną imprezę. Jakby matka się dowiedziała, dostałabym szlaban do końca roku.
– Biorąc pod uwagę, że mamy listopad, chyba warto zaryzykować? Spójrz na niego. Założę się, że ma równie przystojnych kolegów…
– Skąd w ogóle wiedział, że tu będziesz?
– Powiedziałam, że idę z przyjaciółką do kina. Skubaniec sprawdził, gdzie grają Planetę Singli, i tadam… – Anka rozłożyła ręce w powietrzu, jakby chciała zaprezentować przyjaciółce magiczną sztuczkę. – Oto jest! Był jeszcze w Heliosie pół godziny przed seansem. Potem przyszedł tu i nas wypatrzył… Wyobrażasz sobie? Wyjątkowo mu zależy. Musimy pójść…
– Nie idę. O dwudziestej drugiej mam być w domu.
Anka spoglądała na przyjaciółkę błagalnie.
– Please, zrób to dla mnie… A kto pomógł ci poderwać Rafała?
Agnieszka przymknęła oczy. Mogła się spodziewać, że Anka za chwilę wytoczy najcięższe działa. Miała rację. Dwa miesiące temu czekały pod klubem, aż Rafał skończy trening mieszanych sztuk walki. Anka pierwsza się do niego odezwała, przedstawiając Agnieszkę. Spotykali się przez kilka tygodni, choć delikatnie rzecz ujmując, matka Agnieszki nie była entuzjastką tej znajomości. W jej oczach umięśniony, wytatuowany, łysy i trenujący „karate” chłopak nie był wymarzonym kandydatem na zięcia. Dlatego też informację o ich rozstaniu matka Agi przyjęła z wyraźną ulgą.
– A kto był przy tobie, jak cię rzucił? – przypomniała bezceremonialnie Anka.
Agnieszka przewróciła oczami.
– Ty…
– A kto cię wyciągał z domu i wyrywał ze szponów depresji?
– Ty…
– No właśnie. A wiesz czemu? Bo od tego są przyjaciółki. A teraz ja, jako twoja przyjaciółka, błagam cię, chodźmy na tę imprezę. Dwie godziny, góra trzy i wracamy.
Agnieszka ciężko westchnęła. Wiedziała, że sprawa jest przesądzona. Cokolwiek by teraz zrobiła, cokolwiek by powiedziała, Anka i tak postawi na swoim.
– To jak będzie? – Anka, nie czekając na odpowiedź, chwyciła przyjaciółkę pod rękę. – Założę się, że jeszcze mi podziękujesz, jeśli spotkasz tam jakiegoś fajnego faceta.
Ruszyły wolno w stronę nowo poznanego chłopaka. Agnieszka z każdym kolejnym krokiem miała coraz większe wątpliwości.6.
W pokoju było około kilkudziesięciu osób. Przeważali mężczyźni. Roześmiane towarzystwo w różnym wieku żywo dyskutowało. Niektórzy z gości mieli na twarzy maski, jakby gospodarz organizował spóźnioną imprezę halloweenową. Kilka par tańczyło w rytm muzyki, zaproponowanej przez DJ-a stojącego za konsoletą. Między gośćmi przemykały półnagie kelnerki, proponując kolejne drinki. Ich twarze również zasłaniały maski pokryte brokatem. Anka i Agnieszka stały w wejściu, chłonąc rzeczywistość szeroko otwartymi oczami. Wychwyciły Draculę, który odebrał kieliszek, po czym wpił się w szyję młodej kelnerki. Dziewczyna udawała zachwyconą, ale czym prędzej wyswobodziła się z uścisku wampira. Gdzieś w kącie pokoju w rytm muzyki kołysał się klaun z puklem różowych włosów. Tuż obok tańczył facet w masce małpy.
– Nieźle, co? – szepnął Kuba nad ich głowami. – Mówiłem wam, że to jest megaimpreza.
Agnieszka nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Większość facetów była w wieku zbliżonym do gospodarza. Kobiety, podobnie jak kelnerki, dużo młodsze. Najwyraźniej wszyscy bawili się świetnie. Jakaś ruda piękność podeszła do nich ze srebrną tacą. Między szkłem z kolorowym alkoholem Agnieszka dostrzegła tabletki i… uformowany w idealnie równe kreski biały proszek. Maks natychmiast odprawił dziewczynę, wcześniej szepnąwszy jej do ucha kilka słów.
– Witajcie w raju – powiedział do nich. – Czujcie się jak u siebie… – Delikatnie pchnął dziewczyny do przodu, zachęcając, aby ruszyły w stronę tańczących.
Agnieszka ledwo zmusiła sztywne nogi do wykonania kroku. Wiedziała, że muszą stąd wyjść, i to jak najszybciej. Nie miała jednak pojęcia, jak to zrobić. Perspektywa poznania Madejskiej osobiście była kusząca, ale czerwone światełko w głowie Agnieszki błyskało na alarm. Ci ludzie zażywali kokainę! Zamorduje Ankę, gdy tylko opuszczą to miejsce. Poza tym coraz bardziej wątpiła, by ten cały Maks naprawdę znał Madejską. Nie było szans, żeby taka kobieta jak ona brylowała w szemranym towarzystwie… Agnieszka miała wrażenie, że wszyscy się na nie gapią. Czuła się jak okaz w zoo. Jakiś obleśny i podchmielony facet puścił do niej oko. Inny przybił piątkę z gospodarzem. Agnieszka dostrzegła stojącą w kącie Klaudię. Dziewczyna sączyła drinka, patrząc na nich spod byka.
– Zostawię was na chwilę – oświadczył Maks. – Ale zaraz wracam. Obiecuję.
Agnieszka postanowiła wykorzystać szansę. Chwyciła Ankę za rękę i pociągnęła przyjaciółkę w róg pokoju. Kuba nie zdążył zareagować.
– Au! Zabolało!
– Bądź pewna, że później zaboli jeszcze bardziej…
– O co ci znowu chodzi?
– Jak to o co?! Popatrz na tych ludzi. Musimy się stąd zmywać, i to już!
Jakaś roztańczona para wpadła na nich z impetem. Łysiejący facet, który odrobinę przypominał wyższą wersję Danny’ego DeVito, trzymał za tyłek młodą dziewczynę. Spojrzał na nie nieprzytomnym wzrokiem, nie dbając o słowa przeprosin.
– Ci ludzie ćpają! – wrzasnęła Ance do ucha Aga.
– Wiem… ale przecież my nie musimy…
– Słyszałaś, co mówię? Spadamy stąd! – Agnieszka nie mogła uwierzyć, że Anka nie wyczuwa zagrożenia. Zawsze była dość frywolna i wyuzdana, nieustannie gotowa na dziką imprezę, ale teraz to już była przesada. Musiały stąd wyjść. Teraz. Już! Przecisną się między tymi wszystkimi ludźmi, wydostaną na zewnątrz i pobiegną w kierunku lasu. Wezwą taksówkę i…
Znów poczuła dotyk na swoich plecach. Odwróciła się.
– Już jestem. – Maks uśmiechał się od ucha do ucha. – Zobacz, kogo przyprowadziłem.
To musiał być sen. Tak. Na pewno.
– Witam. – Paula Madejska wyciągnęła w jej stronę smukłą dłoń.
Jeżeli to naprawdę był sen, to wyjątkowo niesamowity i nad wyraz rzeczywisty.
***
Bartek naprawdę miał iście wilczy apetyt. Kurczak w sosie nie zdążył jeszcze zniknąć z talerza, a on już deklarował chęć dokładki. Kiedy wreszcie zaspokoił głód, odstawił talerz do zmywarki, cmoknął matkę w policzek i pognał na górę, rzuciwszy na odchodne:
– Dzięki! Było pyszne!
Marta po kilku minutach usłyszała szum płynącej wody. Zazwyczaj najpierw kazała mu wziąć prysznic, a dopiero później pozwalała zasiąść do kolacji, ale kiedy nie było Agnieszki, czasami godziła się na odstępstwo od reguły. Chłopak umierał z głodu, a poza tym, jak znała życie, już był umówiony z kolegami na nocną sesję sieciowych rozgrywek. Zaczął się weekend, więc nie miała nic przeciwko. Inaczej sprawy miały się w tygodniu, kiedy najpóźniej o dwudziestej drugiej wkraczała do pokoju syna i zarządzała ciszę nocną.
Podeszła do zlewu, w którym brudny garnek i patelnia czekały na umycie. Westchnęła i zabrała się do roboty. Myśli na powrót przeniosły ją w inne miejsce, inny czas…
***
– Zdarzył się wypadek… – powtórzył jeden z funkcjonariuszy, kiedy wreszcie odzyskała przytomność.
Siedzieli w radiowozie, a on od czasu do czasu zerkał w lusterko wsteczne, wpatrując się w niewyraźne oblicze przerażonej kobiety tulącej dziecko. Tamtej nocy Marta zmuszona była zabrać Bartka ze sobą. Nie miała z kim go zostawić. Wyczekiwała dalszej części wypowiedzi z zapartym tchem, czując, jak serce próbuje wyrwać jej się z piersi. Łudziła się, że policjant powie: „Pani mąż jest w szpitalu”. W tamtej chwili nie pogardziłaby nawet informacją w stylu: „Jego stan jest ciężki”. Ale nic takiego nie usłyszała. Zamiast tego padło tylko kolejne: „Bardzo mi przykro”.
Nikt nie zabrał jej na oddział intensywnej terapii. W eskorcie policjantów dotarła do schodów, które zdawały się nie mieć końca. W najniżej położonej części szpitala panował chłód.
– Chłopiec zostanie ze mną. – Policjant wyciągnął dłoń w kierunku Bartka. – Pani pójdzie z kolegą.
Bartek płakał, protestował. Co najmniej kilka minut zajęło jej przekonanie go do pozostania przed drzwiami. W środku, niczym niemy aktor drugoplanowy, spowity w mrok, stał lekarz. Dłonie trzymał w kieszeniach kitla. Snop nieznośnie białego światła padał wprost na ciało skryte pod białym prześcieradłem. Marta nie mogła się ruszyć.
– Było bardzo ślisko – odezwał się policjant. Nienawidziła jego głosu. Tak bardzo go nienawidziła. Chciała, aby zamilkł. – Okoliczności wypadku zostaną dokładnie zbadane. Niewykluczone, że na drogę wyskoczyło jakieś zwierzę, pani mąż odbił i…
Drżącą dłonią zakryła usta. Łzy płynęły jej po policzkach. Gorzka, niemożliwa do przełknięcia gula stanęła jej w gardle.
– Wiem, jak jest pani ciężko. – Znów ten głos. – Bardzo mi przykro, ale takie mamy procedury. – Och, zamknij się! Zamknij się! Zamknij się wreszcie!!! – Musi pani zidentyfikować ciało…
Nie pamiętała dokładnie, co się stało potem. Być może bezwiednie wykonała delikatny ruch głową, który pozwolił lekarzowi stwierdzić, że oto nadszedł moment, kiedy zaczyna się jego rola. Jakkolwiek było, biały materiał odsłonił twarz jej męża, a raczej to, co z niej zostało…
***
Paula Madejska była piękną kobietą.
Jej ciemne oczy błyszczały, a wokół mlecznobiałej twarzy rozkwitał ogień. „To nie są włosy – pomyślała Agnieszka. – To płomienie”. Ile lat miała Paula Madejska? Na pewno około pięćdziesięciu. Idealnie gładka skóra i brak jakichkolwiek zmarszczek świadczyły o ingerencji chirurgicznej, chociaż Agnieszka pamiętała jeden z wywiadów, w którym Madejska stanowczo temu zaprzeczała. Jakkolwiek było, dziewczyna nie mogła uwierzyć, że siedząca przed nią kobieta jest starsza od jej matki.
– Jesteś bardzo spięta – powiedziała z uśmiechem Madejska. Siedziały teraz w rogu pokoju przy niewielkim stoliku. Kobieta położyła jedną dłoń na ramieniu dziewczyny, drugą skinęła w kierunku kelnerki. Po chwili podała Agnieszce drinka. – Proszę. Napij się. To pomoże ci się rozluźnić.
Agnieszka posłuchała. Upiła łyk, zerkając w stronę towarzystwa wciąż bawiącego się w najlepsze. Skrzywiła się. Cokolwiek było w tej szklance, było mocne… za mocne. Rozejrzała się w poszukiwaniu Anki. Nie znalazła jej.
– Maks mówił, że pracujesz dla Kasprowskiej. – Madejska znów przyciągnęła jej uwagę.
Agnieszka pokiwała głową.
– Od dawna?
– Od kilku miesięcy.
– I jak wrażenia?
– Na razie bardzo pozytywne.
Madejska bacznie się jej przyglądała. Oparła podbródek na pięści, nie przestając się uśmiechać. Długie rzęsy mrugały kokieteryjnie.
– Ile miałaś sesji?
– Kilka… naście.
– Gdzie?
Mimo że nie miała na to najmniejszej ochoty, Agnieszka upiła kolejny łyk. Jeżeli alkohol miał pomóc jej się rozluźnić, lepiej, żeby stało się to jak najszybciej. Na razie bowiem czuła się jak na przesłuchaniu.
– Tu w Szczecinie… u pani Kasprow…
Madejska pokręciła głową z rozbawieniem, a jej rude loki zatańczyły w powietrzu.
– Pracujesz dla niej od kilku miesięcy i nawet nie załatwiła ci sesji za granicą?
– Ostatnio napomknęła coś o wyjeździe do Szwecji…
– Do Szwecji?
– Uhm. Prawdopodobnie moja twarz pojawi się też na okładkach…
– To wspaniale – przerwała jej po raz kolejny Madejska. Objęła Agnieszkę jednym ramieniem, drugim wskazując przeciwległy kąt sali. – Widzisz tę dziewczynę? Tę brunetkę w złotej sukience?
Agnieszka przytaknęła ruchem głowy. Musiała przyznać, że dziewczyna wyglądała zjawiskowo.
– To Monika. Pracuje dla mnie od dwóch miesięcy. Pojutrze już nas tu nie będzie. Jedziemy do Berlina. Zostajemy tam kilka dni, a potem lecimy do Tokio. Załatwiłam Monice kilka kontraktów, które już czekają na podpisanie. Będę obecna przy pierwszych pokazach, paru sesjach. Potem zostanie sama. Na trzy miesiące. Zacznie zarabiać duże pieniądze. A to dopiero początek… – Madejska wyciągnęła smukłą szyję, jakby w roztańczonym tłumie starała się dostrzec jeszcze kogoś. – A tam jest Karolina. Blondynka w czerwonej spódniczce, widzisz?
Agnieszka nie mogła zlokalizować dziewczyny, a gdy w zasięgu jej wzroku pojawiła się przytulona do Kuby Anka, zaprzestała poszukiwań. Co ona wyprawia? Przecież zna tego chłopaka ledwie od dwóch godzin! Jego dłonie bez skrępowania błądziły po ciele przyjaciółki. Para kołysała się w rytm jakiegoś „przytulańca”.
– Widzisz? – zapytała raz jeszcze Madejska. – Stoi tam, przy fortepianie.
Agnieszka z niechęcią oderwała wzrok od Anki i jej nowego znajomego. Dostrzegła blondynkę. Miała niesamowitą figurę.
– Tak, widzę – przytaknęła.
– Leci z nami. Po kilku pokazach wsadzam ją w samolot do Mediolanu – Madejska skinęła w stronę kelnerki. Tym razem sama poprosiła o drinka. Upiła łyk i spojrzała Agnieszce w oczy. – Wiesz, od kiedy dla mnie pracują? No zgadnij.
– Nie mam pojęcia.
– Od dwóch miesięcy.
Agnieszka nie mogła uwierzyć. Po dwóch miesiącach w roli modelek te dziewczyny wyruszały do miast uchodzących za mekki modelingu. To wszystko było niczym sen. Ale ona już teraz miała wrażenie, że śni, siedząc tu z kobietą, którą znała jedynie z telewizji i okładek topowych czasopism modowych. W jej głowie znów rozbrzmiało pytanie: „Co Madejska robiła w takim miejscu?”.
– Wierzysz w przeznaczenie?
– Słucham? – Agnieszka ponownie skupiła wzrok na swojej rozmówczyni. Poczuła delikatne zawroty głowy. Drink zaczynał działać.
– W przeznaczenie. Wiesz, że nic się nie dzieje przypadkiem…
– Ach, tak… chyba. Sama nie wiem.
– Ja wierzę. I wiesz, co myślę? Myślę, że właśnie nieprzypadkowo się tu dzisiaj znalazłaś.
Na ustach Agnieszki pojawił się nieśmiały uśmiech.
– Maks często organizuje podobne imprezy. – Madejska rozejrzała się po pokoju, szukając wzrokiem gospodarza. Napiła się drinka. – Ale ja rzadko na nich bywam. W ogóle sporadycznie bywam w Polsce, a kiedy już jestem, to większość czasu spędzam w Warszawie.
– Skąd go pani zna?
Kobieta popatrzyła na nią wymownie. Spojrzenie jej ciemnych, nieprzeniknionych oczu krępowało Agnieszkę.
– Powiedzmy, że wiele mu zawdzięczam… – Szklaneczka znowu powędrowała do góry. Tym razem Madejska opróżniła ją do dna. Uśmiech, który przez większą część rozmowy gościł na jej twarzy, zniknął na ułamek sekundy. Kiedy ponownie się pojawił, powiedziała: – Masz wszystko, co potrzebne, aby zaistnieć w tej branży.
Zawroty głowy znowu dały o sobie znać. Agnieszka nie wiedziała, czy były spowodowane wypitym alkoholem, czy też tak podziałały na nią słowa, które przed chwilą usłyszała.
– Naprawdę tak pani myśli?