Pigmalion - ebook
Pigmalion to thriller psychologiczny, który igra z granicami życia, śmierci i tożsamości. Gdy Matylda traci w wypadku ukochanego, jej świat wali się w gruzy. Kilka miesięcy później poznaje Nikodema, który twierdzi, że nosi w sobie serce jej ukochanego. Zafascynowana nim ulega emocjom, których nie potrafi kontrolować. Jej przyjaciel Maks, który od lat kocha ją w sekrecie zaczyna podejrzewać Nikodema o nieczyste intencje. Ale to dopiero początek spirali wydarzeń, która pochłonie wszystkich.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8440-043-2 |
| Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tym, których dusze poranił los,
Którzy w cieniu przemocy — tej cichej i tej krzyczącej —
Szukają światła.
Tym, którzy niosą w sobie blizny —
Te, które widać, i te, które milczą.
Tym, którzy doświadczyli bólu,
Którego nie sposób ubrać w słowa,
I tym, którzy wciąż przez niego idą —
krok po kroku, dzień po dniu.
Niech ta książka będzie dla Was
Iskrą w mroku,
Szeptem nadziei,
Dotykiem światła, gdy wszystko gaśnie.
Niech przypomina,
że uzdrowienie jest możliwe,
Że nie jesteście sami,
Że zawsze istnieje droga — inna, łagodna,
Zbudowana z Waszych własnych kroków.
Z serca życzę Wam odwagi,
By przerwać to, co rani,
I siły, by odnaleźć siebie na nowo.Rozdział 1
Patrzył na nią z niepokojącym, niemal obłąkanym zachwytem, w którym mieszała się chora fascynacja z drapieżną pożądliwością.
Jego wzrok ślizgał się po niej niczym dotyk — niecierpliwy, natrętny, łapczywy. W tym spojrzeniu było coś więcej niż fascynacja — coś bliskiego obsesji.
Oczami głaskał jej włosy, muskał skórę, obejmował ją, całował z lubieżnością, której sam się wstydził, a zarazem nie potrafił powstrzymać.
W myślach zamykał ją w ramionach i całował w sposób, którego nigdy nie wypowiedziałby na głos.
Ona jednak go nie widziała. Nie teraz.
Jakby nie istniał.
A przecież istniał.
Zawsze przy niej, niewidzialny, cierpliwy.
Zamyślona, smutna, zapatrzona gdzieś daleko — jakby w przestrzeń, której on nie mógł dosięgnąć.
Wiedział, skąd bierze się ten cień w jej oczach.
I bolało go, że to nie za nim tęskni. Że nie jego wspomina w tych cichych chwilach zamyślenia.
A przecież był przy niej.
Zawsze. Nawet, jeśli ona nie zdawała sobie z tego sprawy.
Był jak cień, jak echo jej kroków, jak oddech, którego nie czuła.
Z każdą chwilą narastało w nim gorzkie przekonanie, że musi to zmienić.
Musi sprawić, że stanie się dla niej jedynym, ostatnim, koniecznym.
Zacisnął szczęki. Nie mógł pozwolić, by to trwało.
Jeszcze trochę, jeszcze chwila, a zapomni. On sprawi, że będzie myślała już tylko o nim.
„A jeśli nie zechce?” — Przemknęła przez jego głowę niepokojąca, zimna jak metal, myśl.
„Zechce. Zechce…” — natychmiast głos w jego głowie odpowiedział z tym samym upartym, desperackim spokojem, który przypominał ostrze noża.
Musi chcieć.
Musi.
Nie ma innej możliwości.Rozdział 2
Muzyka dudniła jej w uszach, a pulsujące światła rozświetlały twarz Matyldy, podkreślając cienie pod oczami i delikatne zmarszczki, które jeszcze trzy lata temu nie istniały.
Wysoka, smukła kobieta z długimi, czarnymi włosami i szarozielonymi oczami pozbawionymi już dawnej iskry. Jej oczy, w których niegdyś błyszczała pewność siebie, teraz były przygaszone, otoczone cieniem zmęczenia.
Przyjemny alkoholowy szum w głowie przynosił chwile zapomnienia i dodawał chęci do zabawy. Lekkie upojenie koiło pustkę, którą odczuwała nieprzerwanie od dnia śmierci Jacka. Wszyscy wokół świetnie bawili się. Ona też była dziś w dobrym humorze — przynajmniej dzisiaj.
Matylda nie spodziewała się, że w ten sposób spędzi swoje urodziny. Myślała, że — podobnie jak rok, dwa i trzy lata wcześniej — spędzi ten dzień na kanapie w swoim mieszkaniu, w towarzystwie swoich najbliższych przyjaciół: Marty, Kuby i Maksa. Zamierzała, jak co roku, z lampką wina, wspominać jak było wspaniale, kiedy żył Jacek. Chciała pamiętać tylko te chwile, gdy planowali z Jackiem ślub.
Teraz żyła tamtym życiem — młodej, obiecującej prawniczki, pełniej życia, zakochanej i szczęśliwej. Nie chciała pamiętać, że teraz jest ledwie cieniem tamtej dziewczyny. Teraz jest poranioną, nieszczęśliwą, kruchą kobietą, ukrywającą się z maską zdecydowanej i twardej prawniczki, walczącej z całym światem.
Gdy wracała do domu maska spadała i pojawiała się prawdziwa Matylda. Wściekłość na cały niesprawiedliwy świat gdzieś znikała, a jej miejsce zajmował strach przed życiem bez niego, bez Jacka.
Tegoroczne urodzinowe plany Matyldy zweryfikowała Marta — jej najbliższa przyjaciółka i siostra Jacka. Pojawiła się w drzwiach jej mieszkania razem z Kubą i Maksem, przybierając najbardziej tajemniczą minę, na jaką ją było stać, i oświadczyła tonem nieznoszącym sprzeciwu, że tegoroczne urodziny Matyldy będą miały inny scenariusz, niż w poprzednich latach. Po czym wyciągnęła z szafy Matyldy jej najlepszą kieckę, nakazała przywdziać wybrany przez nią strój i w asyście chłopaków przywiozła ją do restauracji o wdzięcznej nazwie „Cynamonowa”. Tam solenizantkę powitał radosnym okrzykiem tłumek znajomych zaproszonych na przyjęcie — niespodziankę.
Początkowo Matylda była zła na Martę, ale teraz czuła, że jednak potrzebowała wyrwać się z pustki, która ją otacza.
Ocknęła się z zamyślenia. Nikodem wpatrywał się w nią intensywnie, obserwując uważnie każdy jej ruch. Przenikliwe spojrzenie jego chłodnych, niebieskich oczu wyrażało więcej niż same słowa.
Wysoki, dobrze zbudowany, o wyrazistych rysach twarzy — był intrygującą mieszanką pewności siebie i wewnętrznego niepokoju.
Matylda poczuła znajomy dreszcz, ten sam, który czuła przy Jacku, ale też inny, nie do końca chciany.
Jego ręce błądziły z niepokojącą swobodą po jej talii, nie tylko z powodu wspólnego tańca. Miała wrażenie, że on niby przypadkiem, dotyka ją częściej, niż wymaga tego układ taneczny. Czuła, jak każdorazowe muśnięcie skóry wywołuje w niej niesprecyzowany niepokój. Miała wrażenie, że to jakaś gra, którą prowadzi Nikodem, a ona sama nie zna zasad tej gry.
— Wyjdziemy na taras trochę odetchnąć świeżym powietrzem? — Szepnął jej do ucha.
Jego głos był zaskakująco ciepły. Była w nim jakaś nuta przypominająca jej Jacka. Poczuła jego ciepły oddech na swoim uchu. Przeszedł ją dreszcz. Nie była pewna czy przyjemny czy raczej niepokojący.
— Możemy. Świeże powietrze dobrze mi zrobi — powiedziała z uroczym uśmiechem i ulgą, że nie będzie musiała już czuć skrępowania spowodowanego jego zbytnią bliskością.
Bliskość kogoś, kto nie był Jackiem wydawała się jej zdradą.
A może… może to wcale nie była zdrada, tylko desperacka potrzeba poczucia się żywą, choćby na chwilę? — Przemknęło jej przez myśl.
Nie, nie, nie! To niemożliwe — skarciła się w myślach.
Nadmierna poufałość ze strony mężczyzny jeszcze nie była dla niej. Było na to zdecydowanie za wcześnie. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że jest z kimś innym, kimś, kto nie jest jej ukochanym Jackiem.
Żaden mężczyzna nie był w stanie dorównać Jackowi, wypełnić tej pustki, która zżerała ją od środka. Żaden mężczyzna nie był w stanie zerwać tej maski obojętności, którą nosiła.
— Uff, chyba przesadziłam z alkoholem — westchnęła, opierając się o barierkę tarasu.
Nikodem podszedł do niej bliżej niż powinien.
Nic nie mówił. Patrzył tylko na nią zawstydzająco przenikliwie — wręcz pożądliwie. Na jego ustach błąkał się niemal sprośny uśmieszek. Miała wrażenie, że jego oczy przewiercają ją na wskroś.
Spięła wszystkie mięśnie, jakby miała szykować się do ucieczki — gdy tylko on się do niej zbliży zbyt blisko, gdy przekroczy nieprzekraczalną granicę.
Objął ją ręką w talii i przyciągnął delikatnie do siebie. Poczuła jak jego mocne, umięśnione ciało natarczywie przywiera do niej. Nachylił się lekko. Jego usta niebezpiecznie zbliżyły się do jej warg.
— Niko, no co ty? — Matylda odsunęła się od chłopaka, śmiejąc się skonsternowana.
Spojrzała na niego z lekkim rozbawieniem i smutkiem.
— Przecież ledwo się znamy.
— Wiem, ale nie mogę przestać myśleć o tobie — odpowiedział ciszej, z niepewnością, której wcześniej u niego nie widziała.
— Podobasz mi się. Ja tobie nie?
— Owszem, nic ci nie można zarzucić, ale wiesz, ja… dopiero co się poznaliśmy.
Próbowała oswobodzić się z jego objęć z przepraszającym uśmiechem i lekkim zażenowaniem w oczach.
— No nie tak dopiero… — szepnął cicho, obserwując jej reakcję z nadzieją na zmianę przez nią zdania.
Kłopotliwą dla Matyldy sytuację przerwała Marta, która nagle wypadła na taras restauracji.
— Mati! Niko! Chodźcie! Mam niespodziankę! — Krzyknęła lekko podchmielona dziewczyna. Jej oczy błyszczały jak dwie latarki.
Matylda w duchu podziękowała przyjaciółce za ratunek z niezręcznej sytuacji. W końcu Nikodema poznała przypadkiem, jakiś czas temu. Ni stąd, ni zowąd przysiadł się do niej w bibliotece uniwersyteckiej. Zagadał. Okazało się, że mają wspólnych znajomych. Potem spotykała go jeszcze przypadkowo kilka razy. Po zdaniu egzaminu adwokackiego przyszedł jej pogratulować i zaprosił na wspólną, niezobowiązującą kawę. Zgodziła się, raczej z litości, niż z potrzeby serca. Wyglądał wtedy na przybitego. Poczuła do niego odrobinę sympatii, kiedy zwierzył się, że stracił brata, a niedługo potem — matkę.
Dobrze jej się z nim rozmawiało, ale — poza współczuciem — nie czuła żadnej dodatkowej ekscytacji na jego widok. Może dlatego, że każdego mężczyznę porównywała do Jacka. Żaden nie pasował do tego szablonu, który miała w oczach i w sercu.
Przypadek sprawił, że ich drogi znowu się skrzyżowały.
Nikodem pracował w tym samym budynku, co ona. Był programistą w firmie mającej swoją siedzibę w tym samym biurowcu, co kancelaria Matyldy.
Coraz częściej na niego wpadała, głównie w drodze do lub z pracy. Czasem miała wrażenie, że te „przypadkowe” spotkania nie są aż tak przypadkowe. Nikodem nie ukrywał, że ona mu się podoba. Jej dobrze się z nim rozmawiało. Łączyło ich cierpienie i strata. On jedyny rozmawiał z nią o tym bez skrępowania. Jej przyjaciele unikali tematu śmierci Jacka jak ognia. Sądzili, że poruszanie tej kwestii pogłębi rozpacz. A ona potrzebowała o tym rozmawiać, jakby uwielbiała się pławić w swojej rozpaczy.
Niekiedy spotykała się z Nikodemem w pobliskiej małej restauracji, gdzie spędzali przerwy na lunch. Z czasem jednak, zaczęła przyłapywać się na tym, że zastanawiała się, czy Nikodem nadawałby się na kogoś więcej, niż tylko przypadkowego znajomego. Karciła się później za to w myślach. Od śmierci Jacka minęły dopiero trzy lata. To było dla niej zbyt wcześnie. Nie potrafiła się pogodzić z jego odejściem. Jacek był miłością jej życia. Nie mogłaby przecież tak zapomnieć o nim i związać się z innym mężczyzną.
Matyldę z zamyślenia wyrwał głośny krzyk jej przyjaciółki.
— Kochani, słuchajcie! — Marta, z kieliszkiem szampana w ręce, próbowała przekrzyczeć rozbawiony tłum — mam małą niespodziankę dla naszej Mati!
— Jeszcze jedną? Myślałam, że ta impreza jest już niespodzianką! — Matylda była szczerze zaskoczona.
Na nowo przywdziała swoją maskę i zaśmiała się radośnie.
Tylko jej oczy nie kłamały.
Tylko w jej oczach widać było ból.
— Nie tylko, kochana — Marta podeszła do niej bliżej i serdecznie ją uściskała — Mati, z okazji twoich urodzin mamy dla ciebie prezent od nas wszystkich! Ufundowaliśmy ci ekskluzywny pobyt w SPA! Dla dwóch osób! Drugą osobę wybierzesz sobie sama!
Urodzinowi goście zaczęli klaskać i gwizdać.
— Kogo wybierasz?! — Marta przekrzykiwała entuzjastyczne okrzyki.
— Nie wiem! Jestem zaskoczona! Dziękuję wam! — Wykonała teatralny ukłon w stronę znajomych, czując w duchu mocny dyskomfort z powodu nieoczekiwanego, i nie do końca chcianego, prezentu.
Do SPA w sumie mogłaby pojechać, ale sama. Nie była jeszcze gotowa, aby pojechać tam z jakimś mężczyzną, bo przecież o to chodziło Marcie. Przyjaciółka od dawna namawiała ją do nowego związku. Uważała, że to pozwoli jej zapomnieć. Mati oburzała się na sugestie. Tuśka — jak pieszczotliwie nazwał Martę, jej brat Jacek — nie powinna tak naciskać. Matylda nie mogła zrozumieć, dlaczego Tusia nie chce pamiętać o śmierci brata, dlaczego, na Boga, namawia ją do nowego związku. Przecież siostra Jacka powinna być pogrążona w rozpaczy, tak samo jak ona sama.
Kiedy Matylda zwierzyła się ze swojego żalu do Marty terapeutce, ta wytłumaczyła jej, że zachowanie Marty może być jej własnym sposobem na radzenie sobie z bólem, albo równie dobrze może być próbą ucieczki od emocji.
— Mati, kogo wybierasz?! — Marta nie odpuszczała.
— Ciebie! — Matylda, wyrwana znowu ze swojego świata cierpienia, odpowiedziała bez namysłu.
Marta była wyraźnie zawiedziona, że jej plan wyswatania Matyldy z którymś z obecnych tu chłopaków nie wypalił.
— Niestety, kochana musisz wybrać kogoś innego. Ja nie mogę. Wyjeżdżam na wycieczkę z moimi maluchami, akurat wtedy gdy, masz rezerwację.
— Jeszcze się zastanowię… — mruknęła niechętnie Matylda.
Irytowało ją to nachalne swatanie. Uwielbiała Martę, ale ona czasem przesadzała. Mati uważała, że zwłaszcza Tusia powinna sobie odpuścić. Jacek był przecież jej bratem.
Marta podeszła do niej bliżej, widząc zakłopotanie i niechęć Matyldy.
— Co jest Mati? Nie podoba ci się prezent?
— Nie o to chodzi…
— A o co? — Dopytywała Tuśka.
— Marta, błagam, nie teraz… — Matylda odwróciła głowę, by przyjaciółka nie zobaczyła łez. Jej głos brzmiał sucho, bez tej zwykłej miękkości.
— Minęły już trzy lata Mati. Nie możesz żyć jak zakonnica! Nie możesz się ciągle karać! To, że ułożysz sobie życie z kimś innym, nie oznacza, że zapomnisz o moim bracie. Ja też o nim nie zapomnę, ani Kuba, ani Maks. Może gdybyś znalazła sobie kogoś, to…
— To co?! — Matylda już wiedziała do czego zmierza Tuśka.
— To może twój stan psychiczny by się poprawił. Nie balibyśmy się tak bardzo o ciebie… — Marta uciekła wzrokiem przed spojrzeniem przyjaciółki.
— Ach tak, no jasne! Nie trzeba by było już pilnować wariatki?! Zająłby się tym potencjalny partner! — Gorycz w głosie Matyldy była aż nazbyt wyraźna.
— Mati, dobrze wiesz, że nie o to chodzi! Jesteś niesprawiedliwa! — Marta była głęboko urażona.
— Tak, wiem, przepraszam — mruknęła zawstydzona swoim wybuchem Matylda.
Nikodem podszedł do obu dziewczyn, bezceremonialnie przerywając im rozmowę.
Chwycił Matyldę za rękę i odciągnął ją nieco od Marty.
Patrzył na nią tak, jakby była jedyną osobą w tej sali. Ta fascynacja w jego oczach czasami ją przerażała.
Podał jej kieliszek z szampanem. Matylda wyciągnęła rękę po kieliszek i szybko ją cofnęła. Syknęła z bólu.
— Co się stało? — Spytał z troską Nikodem.
— Kieliszek był wyszczerbiony. Zraniłam się — pożaliła się Matylda.
— Zagoi się — uśmiechnął się pocieszająco.
— Słuchajcie! — Krzyknął głośno do wszystkich — mam jeszcze jedną niespodziankę dla Matyldy!
Odwrócił się tylko do niej, jakby nikogo nie było z nim, i powiedział, tak aby wszyscy słyszeli:
— Skoro nie możesz się zdecydować kogo zabrać ze sobą na ten ekskluzywny wypad, to może pomoże ci moja niespodzianka.
Odwrócił się do gości i krzyknął głośniej:
— Szanowni państwo, oto przed wami prawdziwa wróżka, która przepowie Matyldzie świetlaną przyszłość i podpowie z kim jechać do SPA — zaśmiał się — wam też powróży! Korzystajcie.
Niektórzy zaczęli klaskać, przyjmując z entuzjazmem propozycję Nikodema. Niektórzy zaś, przyjęli tę informację z ironicznym uśmiechem, a nawet dość chłodno. Szczególnie Maks był niezadowolony z tego, że wokół Matyldy ciągle kręci się ten irytujący Nikodem. Spojrzał na Kubę, który stał nieopodal oparty o ścianę, i z uważnym niepokojem obserwował, co się dzieje.
Nikodem, choć wydawał się przypadkowym znajomym Matyldy, pojawiał się w jej życiu zbyt często, by to był przypadek. Maks i Kuba zaczynali podejrzewać, że ten człowiek ma jakieś ukryte intencje. Obaj obawiali się, że nie są to dobre intencje. Było w nim coś niepokojącego. Może obaj byli mu tak niechętni, bo nie był Jackiem? Może nie akceptowali go, bo nie był przyjacielem, którego stracili w tak tragiczny sposób. Może to, że ewidentnie próbował zająć miejsce Jacka u boku Matyldy, tak mocno ich irytowało? A może, zwłaszcza Maks, był po prostu zazdrosny o to, że Matylda obdarza takim zainteresowanie tego cholernego Nikodema.Rozdział 3
Wśród śmiechów i ogólnego rozbawienia urodzinowych gości Matyldy do salonu weszła kobieta w średnim wieku z wielkim, kolorowym nakryciem głowy imitującym coś w rodzaju turbanu. Mocny, wściekle kolorowy makijaż niemal w całości skrywał jej prawdziwe rysy twarzy. Długa, szeroka i zwiewna tunika, w którą była ubrana, była tak różnobarwna, że kobieta przypominała papugę. Matylda była mocno zdumiona pomysłem Nikodema. Odciągnęła go na bok.
— Niko, skąd ci to przyszło do głowy?
— W zasadzie to był twój pomysł.
— Mój? Jakoś nie przypominam sobie, abym była fanką takiego folkloru.
— Kiedyś powiedziałaś mi, że chciałabyś znać przyszłość, wiedzieć co masz zrobić, aby zaradzić nieszczęściu…
— Nie o to przecież chodziło! Miałam na myśli Jacka! Gdybym wiedziała, co się stanie, nie pozwoliłabym mu wtedy wyjechać tym cholernym motorem!
— Nie mogłaś temu zapobiec!
— Gdybym wiedziała, zapobiegłabym! — Zirytowała się.
— Nie! To było przeznaczenie. Jednym pisana jest śmierć, innym wielka miłość. Nie unikną tego, co mają zapisane w gwiazdach.
— Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że wierzysz we wróżki? — Ironizowała.
— A ty nie wierzysz?
— Ja już w nic nie wierzę, Niko — powiedziała cicho, próbując ukryć łzy napływające do oczu.
— To w takim razie spróbuj — wskazał ręką na kolorową damę w turbanie otoczoną roześmianą grupką znajomych.
— Daj spokój — zaśmiała się nerwowo.
— Co ci szkodzi? Skoro i tak w to nie wierzysz, to przynajmniej się zabaw — przekonywał ją.
— Nie. To nie dla mnie.
— Ja spróbuję.
— Nie żartuj!
— Nie żartuję. Jeśli ty też spróbujesz, i spełni choć część twojej wróżby, zabiorę cię na wystawną kolację. Obiecuję.
Matylda zaśmiała się. Ten silny, zdecydowany mężczyzna rozbawił ją tą swoją naiwną wiarą w gusła.
— No dobra. A co jeśli wróżba się nie spełni?
— To postawię ci dwie wystawne kolacje — zaśmiał się.
Matylda spojrzała na wróżkę otoczoną grupką rozbawionych gości.
Jednym haustem wypiła zawartość kieliszka, który wcześniej dostała od Nikodema, i odstawiła go z łoskotem na stolik. Podeszła pewnym, choć już lekko chwiejnym krokiem do wróżki, pewnie odsunęła krzesło, usiadła nonszalancko, z wyzywającym spojrzeniem.
— Przełóż karty.
Wróżka rozłożyła przed Matyldą nowiutką talię tarota.
Matylda wykonała polecenie. Ze zranionego palca spłynęła kropla krwi prosto na jedną z kart.
Kobieta, spojrzała na splamioną kartę i zadrżała. Patrząc natarczywie na twarz Matyldy, bez słowa wzięła karty i zaczęła jej rozkładać. Długo milczała, intensywnie wpatrując się w rozłożone karty. Wzięła do ręki kartę splamioną krwią Matyldy.
— Widzę wielką miłość i wielką rozpacz, bolesne rozstanie… ale takie nie do końca. Nie ma go przy tobie, a jednocześnie jest…
— W mojej pamięci… to oczywiste — mruknęła Matylda z irytacją w głosie.
— Nie, nie tylko w pamięci. Jego serce jest cały czas przy tobie — powiedziała tajemniczo wróżka.
Marta widząc, że Mati traci pewność siebie, podeszła do niej i położyła na jej ramieniu swoją dłoń w geście pocieszenia.
— Jego serce jest cały czas przy mnie, a moje przy nim — Matylda rzuciła z rozdrażnieniem — niczego nowego pani nie powiedziała. Nie trzeba być wróżką, aby…
Kobieta spojrzała na dziewczynę z uśmiechem i bez słowa zaczęła dalej rozkładać kolejne karty.
— Nie wierzysz, widzę to. Nie wierzysz nikomu i w nic. Nie wierzysz już w miłość. Zamknęłaś się w sobie i otoczyłaś murem. Ten mur zostanie zburzony. Upadnie z wielkim hukiem, ale zanim to się stanie będziesz musiała przejść trudną i niebezpieczną drogę.
Głos wróżki niósł się wśród ciszy, która nagle zapadła, jak złowróżbny omen. Matylda odwróciła się do Nikodema i rzuciła z ironią:
— Dużo zapłaciłeś za tę usługę?
— A czemu pytasz? — Zapytał, podchodząc bliżej.
— Bo jeśli sporo, to może ja też zostanę wróżką. Wystarczy roztoczyć przed kimś jakieś mgliste, mało konkretne opowieści i skasować klienta — rzuciła z nerwową ironią.
— Chcesz konkretów? — Wróżka spytała wyzywającym tonem.
— Poproszę — odrzekła Matylda z drwiną.
Wróżka energicznie ponownie potasowała i rozłożyła karty. Chwilę milczała usilnie, wpatrując się w talię kart.
— W najbliższych dniach spotka cię strata, a potem wielka radość. Odzyskasz, co straciłaś.
— Tego, co straciłam, nie da się już odzyskać — mruknęła gorzko.
— Mam tu na myśli jakieś sprawy materialne. Jeśli chodzi o sprawy niematerialne, o miłość, to ona jest cały czas przy tobie, ale ty jej nie widzisz. Nie chcesz zobaczyć. Jeśli zapomnisz o przeszłości i odsuniesz od siebie rozpacz oraz wyrzuty sumienia, zobaczysz to wyraźnie. Możesz jeszcze być bardzo szczęśliwa, ale musisz tego chcieć. Jeśli zechcesz być szczęśliwa, jeśli zobaczysz wokół siebie to, co jest ci przeznaczone, wszystko będzie dobrze. Pamiętaj jednak, jest tylko jedna osoba, która może dać ci szczęście i jeśli ją odrzucisz nigdy go nie zaznasz.
Matylda gwałtownie wstała od stolika. Krzesło, na którym siedziała upadło z głośnym łoskotem. Była wzburzona do granic możliwości.
— Zmówiliście się? — Obrzuciła wściekłym spojrzeniem Nikodema i Martę.
— My? Dlaczego? — Dwójka oskarżonych spytała jednocześnie.
— Bo ty ciągle mi wmawiasz, że powinnam sobie kogoś poszukać, a ty zachowujesz się, jakbyś był z nią w zmowie!
Zanim oboje oskarżeni zdołali cokolwiek odpowiedzieć, Maks włączył się nagle w nieprzyjemną wymianę zdań.
— Proszę już iść — cicho, ale dobitnie nakazał wróżce opuścić imprezę.
W jego oczach widać było groźne błyskawice gniewu. Kobieta wstała bez słowa. Patrząc cały czas wyzywająco w oczy Matyldy, szybkim ruchem zebrała swoje karty i z podniesioną głową udała się do wyjścia. Przy wyjściu zatrzymała się jednak na chwilę i odwróciła.
— Gdybyś chciała porozmawiać, tu jest moja wizytówka — uniosła w dłoni mały, prostokątny kartonik i położyła go na stole.
Maks bez słowa podszedł do wróżki i jednym gestem wskazał jej drzwi. Widać było, że targają nim ogromne emocje. Jego wzburzenie widać było w każdym geście.
Kolorowa wróżka wyszła z wysoko podniesioną głową. Ani raz nie obejrzała się za siebie.
Maks w złości chwycił wizytówkę wróżki leżącą na stoliku, zmiął ją i ogromną złością rzucił w kąt. Był wściekły nie tylko na tę dziwaczną kobietę, ale też na Nikodema.
To wszystko przez tego przybłędę! — Grzmiał w myślach.
Matylda nie wytrzymała napięcia. Bez słowa wybiegła na taras, ledwo powstrzymując łzy.
Marta zamierzała pobiec za nią, jednak Nikodem ją powstrzymał.
— To moja wina. Muszę ją przeprosić. Ja pójdę — powiedział cicho.
Podszedł do wyjścia na taras, zawahał się jednak przez chwilę, jakby nad czymś się zastanawiał.
— Słuchajcie, chyba z imprezy już będą nici. Ja się wszystkim zajmę. Odwiozę ją do domu — odwrócił się i sięgnął ręką do klamki, aby wyjść na taras.
— Dlaczego?! — Ciszę przecięło głośne i agresywne pytanie z końca sali.
Ręka Nikodema zawisła w powietrzu nad klamką. Odwrócił się, szukając wzrokiem źródła napastliwego głosu.
— Co, dlaczego? — Spytał zdziwionym tonem.
— Dlaczego uważasz, że masz prawo ją pocieszać?!
Maks wysunął się na przód, przed pozostałych znajomych stojących w ponurym, surowym milczeniu. Jego oczy pociemniały jeszcze bardziej. Na czole pojawiła się groźna zmarszczka. Sylwetka Maksa teraz zaczęła przypominać lwa szykującego się do skoku.
— Pojawiłeś się cholera wie skąd i kręcisz się wokół niej jak jakiś sęp! Ściągasz tu jakieś pierdolone wróżki — sróżki i uważasz, że masz prawo ją pocieszać?! Uważasz, że wiesz, co jest dla niej najlepsze?!
— Maks, słuchaj, ja tylko chciałem naprawić… — Nikodem próbował załagodzić sytuację.
— Naprawić?! Co ty chcesz naprawiać?! Zwrócisz jej Jacka?! A może chcesz go zastąpić?! Myślisz, że nikt z nas nie widzi, jak się do niej lepisz?!
— Nie chcę zastępować Jacka… — Nikodem był mocno zażenowany nieprzyjemną wymianą zdań.
— No jasne, bo nie masz na to szans! — Maks kipiał ze złości — myślisz, że pojawisz się tutaj jak książę na białym koniu, a ona padnie ci do stóp?! Oczywiście, że go nie zastąpisz — wysyczał ze gniewem — nie dorastasz mu do pięt! Jej też nie! Ona o nim nie zapomni i żadna wróżka jej w tym nie pomoże! Więc zabieraj się stąd! Już!
Maks w ogóle nie przypominał siebie. W jego ciemnych oczach, zwykle spokojnych, widać było teraz groźne błyski. Na co dzień rozważny i małomówny, teraz zmienił się nie do poznania. Jego ciepła i dobrotliwa twarz zmieniła się w burzową chmurę.
— Pożegnam się tylko — odrzekł cicho Nikodem, odwracając się do wejścia na taras. Poczuł nagle, że ktoś mocno chwycił go za koszulę na plecach i pociągnął do tyłu tak mocno, że stracił równowagę i upadł na podłogę, uderzając głową w stolik.
— Nie słyszałeś, co Maks powiedział?! Zabieraj się stąd! — Rozwścieczony Kuba stał nad nim z pięściami gotowymi do uderzenia.
Nikodem z wzrokiem wbitym w napastnika, podniósł się z podłogi, ocierając krew cieknącą z rozbitego łuku brwiowego. Podszedł do Kuby tak blisko, że ten czuł na twarzy jego oddech. Spojrzał mu hardo w oczy. Kuba zacisnął pięści na koszuli Nikodema i wypchnął go z sali, po czym zamknął drzwi.
Nikodem stał chwilę za szklanymi drzwiami i patrzył z wściekłością na pozostałych. Najpierw zamierzał tam wrócić, ale po chwili namysłu odwrócił się nagle i odszedł szybko, nie oglądając się za siebie. Ostatnim dowodem jego obecności w restauracji było głośne trzaśnięcie drzwi wyjściowych.
Marta podeszła do dyszącego z wściekłości Kuby.
— Po co to było? — Spytała z pretensją w głosie.
— Sorry — mruknął Kuba, jakby wstydząc się swojego niedawnego wybuchu — ale ten gość mnie tak wkurza! — Podniósł nagle głos — czemu on się tu kręci bez przerwy? Nie ufam mu. Jest w nic coś takiego… coś takiego… nie wiem… on mi się nie podoba…
— Mnie w sumie też coś w nim niepokoi, ale Mati się z nim zaprzyjaźniła…
— Zaprzyjaźniła?
— No, może nie zaprzyjaźniała, ale traktuje go lepiej niż innych mężczyzn.
— No i?
— No i ona potrzebuje zapomnieć, a zapomni tylko wtedy, gdy kogoś sobie znajdzie.
— I dlatego próbujesz ją swatać z tym dupkiem?
— A dlaczego nie? Coś ci przeszkadza? Dlaczego tak bardzo nie chcesz, żeby sobie kogoś znalazła? — Ton Marty był wyraźnie napastliwy.
— Chyba nie sugerujesz, że… — Kuba spojrzał uważnie na Martę i zaśmiał się serdecznie.
— Moja mała zazdrośnica — przytulił ją czule i pocałował — kocham tylko ciebie. Wiesz przecież, że Mati jest dla mnie jak siostra i dlatego nigdy nie pozwolę jej skrzywdzić.
— Dobra, już dobra — mruknęła pojednawczo Tuśka — idź do niej. Masz na nią najlepszy wpływ.
Kuba wyszedł ostrożnie na taras, szukając Matyldy. Dojrzał ją w półmroku, siedzącą na zimnych płytkach. Była skulona w kącie z głową opartą na rękach splecionych na kolanach. Usiadł bez słowa obok niej. Objął ją ramieniem i po bratersku przytulił delikatnie do siebie.
— Już dobrze — powiedział cicho.
Posiedzieli jeszcze chwilę w ciszy. Kuba wstał i podał rękę Matyldzie. Ta, po chwili podniosła załzawione oczy i spojrzała na wyciągniętą w jej stronę rękę. Chwyciła pomocną dłoń i wstała. Kuba przytulił ją mocno. Stali tak w uścisku kilka chwil. Pocałował ją w czoło.
— Wracamy, chodź — szepnął, prowadząc ją do środka.
Para wzburzonych oczu obserwowała tę dwójkę z ciemności otaczającej restaurację.Rozdział 4
Nikodem wypadł z restauracji jak bomba. Wściekłość rozsadzała go od środka. Zaciśnięte pięści zaczęły mu drżeć, a twarz przybrała niezdrowy, purpurowy odcień. Zatrzymał się na moment, z trudem łapiąc oddech. W głowie odtwarzał gorzkie wspomnienie tego, co się wydarzyło przed chwilą. Serce waliło mu jak młotem, a myśli krążyły wokół jednego: upokorzenia przed Matyldą. To wspomnienie wywołało w nim kolejny wybuch wściekłości. Uderzył pięścią w mur tak mocno, że poczuł dotkliwy ból. Krew spływała z jego dłoni.
— Co za skur… — warknął przez zaciśnięte zęby.
Nie zdążył dokończyć swojej myśli. W tej samej chwili z impetem wpadł na jakiegoś mężczyznę, który obserwował taras restauracji. Omal go nie przewrócił.
— Patrz, jak leziesz! — Wrzasnął rozwścieczony.
Nieznajomy odruchowo skulił się, jakby chciał zniknąć, mocniej wsuwając głowę w ramiona.
— Sam se patrz! — Mruknął obcy, po czym szybko odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.
Szybko się oddalał spod restauracji, rzucając przez ramię niespokojne spojrzenia na taras, mrucząc pod nosem przekleństwa.
Nikodem uniósł wzrok, podążając za spojrzeniem obcego. Na tarasie restauracji, w półmroku, rozmytym światłem latarni, zobaczył dwie sylwetki. Kobieta i mężczyzna. Przytuleni, blisko. Za blisko. Nie musiał się zastanawiać, kim są.
Matylda. I ten pieprzony Kuba.
Zęby aż mu zgrzytnęły, szczęka spięła się w uścisku. Patrzył chwilę, ledwie oddychając, obserwując, jak Kuba obejmuje Matyldę, jak coś do niej szepcze, jak pociera jej plecy w geście pocieszenia.
Poczuł, jak żołądek zaciska mu się w twardy supeł.
Nie mógł na to patrzeć.
Odwrócił się nagle, niemal zrywając się z miejsca. Jego kroki odbijały się głuchym echem od betonowego chodnika.
Wszedł w ciemność, nie oglądając się za siebie.
Jakby próbował uciec… przed sobą.
Zniknął w ciemności.Rozdział 5
Wysoki mężczyzna krzątał się między stolikami. Jego skupiona twarz wyrażała gniew, którego nawet nie próbował już ukrywać. Zawsze grzecznie ułożona grzywka, opadła teraz niesfornie na czoło, dodając mu niepokojącego, surowego uroku.
Maks miał w sobie coś z romantycznego mściciela z filmów płaszcza i szpady. Chłodny, opanowany, a jednocześnie niebezpieczny. Jego spojrzenie widziało więcej, niż powinno. Usta zacisnął w cienką linię, jakby bał się, że znowu powie coś więcej, niż powinien. Zresztą Maks częściej milczał, niż mówił. Ale kiedy już coś powiedział, zapadało to głęboko w pamięć. Jego obecność zawsze mówiła więcej, niż dziesięć zdań wypowiedzianych przez kogokolwiek innego.
W ich paczce to właśnie on był tym najspokojniejszym i najrozsądniejszym. Zawsze skupiony i zrównoważony, nie był wybuchowy — raczej rozważny i spokojny. Bardzo trudno było go wyprowadzić z równowagi. Może dlatego, że był zamknięty w sobie, wszystkie uczucia głęboko skrywał w swoim sercu, zamknięte na klucz, ukryte za maską nieprzeniknionego spokoju.
Nie miał dziewczyny na stałe. Od czasu do czasu spotykał się z kimś na moment lub dwa, ale nigdy nic z tego nie wychodziło. Tuśka i Mati nieustannie próbowały go swatać z różnymi koleżankami. Nie miały z tym problemu — Maks był naprawdę przystojny i wzbudzał zainteresowanie licznych pań. Jego milcząca, tajemnicza aura działała na kobiety jak magnes. On jednak uparcie bronił się przed stałym związkiem.
Był przeciwieństwem Kuby, u którego co w sercu, to na języku. Różnili się nie tylko charakterem, ale też wyglądem. Choć obaj byli przystojni, to każdy na swój sposób. Kuba, równie wysoki jak Maks, sprawiał wrażenie niegrzecznego chłopca. Dłuższa grzywka, arogancko potargana, zawadiackie spojrzenie i uśmiech, sprawiający wrażenie ironicznego. Wyprostowana postawa tylko potęgowała wrażenie nieposkromionej pewności siebie.
To właśnie Kuba był bardziej wybuchowy. Dlatego to on przyłożył temu natrętowi, który od jakiegoś czasu zaczął się kręcić przy Matyldzie.
Jedną ręką, bez wysiłku podniósł przewrócony stolik — pozostałość po niedawnej bójce między Kubą, a tym nieznośnym Nikodemem.
— Ogarnę to — mruknął Maks do pozostałych gości — jedźcie do domu. Sala i tak wynajęta do północy.
Kuba klepnął go po przyjacielsku w ramię.
— Zawiozę ją do domu.
— Gdzie ona jest? — Spytał Maks, nie odrywając wzroku od krzeseł, które ustawiał przy stoliku.
— Marta się nią zajęła — wskazał brodą na dwie kobiety stojące w kącie sali.
Maks spojrzał w ich stronę. Matylda wyglądała źle. Niepokojąco źle.
— Zabierz ją stąd — Maks szepnął, rzucając zatroskane spojrzenie na Matyldę — chyba trzeba ją znowu popilnować…
Kuba skrzywił się.
— Nie dam rady. Muszę z samego rana podrzucić do kancelarii ważne dokumenty. Muszę też ogarnąć dla niej urlop. Raczej nie pójdzie jutro do pracy. Ty z nią zostaniesz. Potem przyjadę i cię zmienię.
Kuba jak zwykle rzeczowo wydawał konkretne polecenia. Zawsze taki był. Niby chłodny i zdystansowany, ale kiedy trzeba było komuś pomóc, był pierwszy.
Maks ucieszył się w duchu, że to jemu przypadło pilnowanie Matyldy.
Zawsze lubił być blisko niej.
Zawsze.
Spojrzał w jej stronę. Matylda właśnie sączyła kolejny kieliszek szampana. Kręciła się w kółko, jak w jakimś amoku. Chyba za dużo wypiła, bo zachwiała się lekko. Tuśka szybko podtrzymała ją i zdecydowanie zabrała kieliszek, odstawiając go na bok.
Maks zacisnął usta. Niepokoiło go zachowanie Matyldy. To, co się wydarzyło musiało nią mocno wstrząsnąć. Ona przecież nigdy nie przesadzała z alkoholem, a dziś nie miała umiaru. Dziś wyglądała, jakby chciała utopić coś w każdej kolejnej kropli.
To nie wróżyło nic dobrego.
Jego wzrok spoczął na walającym się w kącie kawałku papieru. Schylił się i podniósł mały kartonik. Spojrzał na papier, który trzymał w dłoni. Była to wizytówka tej wróżki, która niedawno opuściła lokal. Uniósł rękę z zamiarem wcelowania do kosza. Zamierzał wyrzucić znalezioną wizytówkę, ale zawahał się i, po chwili namysłu, schował ją do kieszeni spodni.
Przez jeden krótki moment w jego oczach pojawiło się coś, czego nie dało się jednoznacznie nazwać: niepokój, przeczucie, może cień przeznaczenia.Rozdział 6
Maks wprowadził, chwiejącą się na nogach, chichoczącą jak nastolatka, Matyldę do jej mieszkania.
Oparł ją o ścianę w przedpokoju. Podtrzymując jedną ręką przyjaciółkę, drugą z trudem zamykał drzwi wejściowe.
— Zostanę z tobą — powiedział cicho, zapalając światło w przedpokoju.
— Maksio, nie trzeba… dam sobie radę — powiedziała nieco bełkotliwie Mati i roześmiała się głośno.
Jej śmiech brzmiał sztucznie, jak echo czegoś, co dawno się rozbiło.
Maks poczuł ścisk w żołądku, widząc ją taką złamaną i poranioną. Wiedział, że ten śmiech to maska.
Pogłaskała go czule po policzku, uśmiechając się do niego. Maks dotknął jej dłoni spoczywającej na jego policzku, jakby chciał zatrzymać ten dotyk na zawsze.
— Bez dyskusji. Zostaję — powiedział z udawaną surowością w głosie — prześpię się na kanapie. Daj tylko jakiś koc i kawałek poduszki.
Gdy Matylda w końcu zasnęła, Maks długo nie mógł znaleźć spokoju. Nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok. W ciemności jego myśli błądziły nieustannie wokół niej. Każdy szmer, każdy ruch w mieszkaniu powodował, że podrywał czujnie głowę i nasłuchiwał. Pragnienie, by ją chronić, mieszało się z czymś, czego sam nie chciał przed sobą nazwać.
Nie mógł przecież zbliżyć się do niej tak, jak tego pragnął. Nie po tym wszystkim, co się wydarzyło z Jackiem. Ta tęsknota bolała przerażająco mocno i spalała od środka.
W głuchej ciszy usłyszał, jak Matylda niespokojnie przewraca się z boku na bok. Ona chyba też nie spała. Za dużo wypiła. Coś jeszcze musiało jej zaszkodzić, bo dziwnie się zachowywała. Zbyt dziwnie.
Wstał ostrożnie i podszedł do drzwi jej sypialni. Uchylił je szerzej, aby ją lepiej widzieć. Obawiał się, że to, co się wydarzyło na imprezie w połączeniu z alkoholem, którym ją tak szczodrze raczył Nikodem, może sprowokować Matyldę do powtórzenia tego, co chciała zrobić po śmierci Jacka. Co prawda zaprzeczała wtedy, że połknęła te tabletki specjalnie. Twierdziła, że niechcący przedawkowała, ale on nie do końca jej wierzył.
On, Marta i Kuba niemal zmusili ją do tego, aby poszła na terapię. Wozili ją na zmianę, aby nie opuszczała sesji. Pilnowali jej w domu, na zmianę z jej matką, która niemal zamieszkała u niej na stałe.
Po wielu miesiącach w końcu nastąpiła znaczna poprawa. Matylda zaczęła odzyskiwać równowagę. Któregoś dnia nagle poprosiła matkę, aby wróciła do siebie. Jego, Martę i Kubę również przekonała, że już jest wszystko dobrze, że nie muszą już jej pilnować. Chciała, aby wrócili do swojego życia. Matylda też wróciła do siebie. Prawie. Prawie, bo mimo, że była przebojowa i na sali sądowej walczyła jak lwica, ciągle w jej oczach widać było ogromny smutek, którego nigdy nie udało się jej ukryć do końca. Ten smutek był jak skaza, której nie dało się zmyć. Mimo tego smutku Matylda starała się funkcjonować w miarę normalnie.
Nagle praca stała się jej odskocznią, angażowała się w nią bez reszty. Niemal zatracała się w niej. Na szczęście Kuba, który pracował w tej samej kancelarii, miał na nią oko. Od czasu do czasu sprowadzał ją na ziemię. Maks i Tusia nie mieli takiej możliwości, aby częściej mieć oko na Matyldę. Oboje pracowali dość daleko od jej kancelarii. Maks był informatykiem, a Marta — przedszkolanką.
Maks wrócił wspomnieniami do przeszłości. Cała czwórka, on, Kuba i dziewczyny, byli paczką przyjaciół jeszcze z liceum. Jacek, brat Marty, był o kilka lat starszy od nich. Między Matyldą i Jackiem coś zaczęło się dziać w klasie maturalnej. Matylda i Marta razem uczyły się do matury. Jacek im pomagał, co skończyło się nie tylko świetnie zdaną maturą przez obie dziewczyny, ale też związkiem Mati i Jacka. Maks był wtedy trochę zawiedziony, bo od dawna Matylda mu się podobała, ale cóż, ona wybrała Jacka. Pogodził się z tym, a przynajmniej bardzo się starał. Nie potrafił jednak ułożyć sobie życia z inną kobietą. Każdą dziewczynę podświadomie porównywał z Matyldą. Żadna nie miała tego czegoś, co miała ona.
Po terapii, Matylda funkcjonowała w miarę normalnie, aż do dzisiaj. Ten cholerny Nikodem, przyplątał się, cholera wie skąd i wszystko popsuł! Zburzył kruchy spokój Matyldy. Sprowadził tę cholerną wróżkę, która plotła coś od rzeczy! Skąd ona wiedziała o tym, co spotkało Matyldę?
Maks wyrwał się z zamyślenia, gdy usłyszał ciche jęknięcie z sypialni Mati. Podniósł głowę i chwilę nasłuchiwał. Wstał ostrożnie z kanapy i po cichu podszedł do drzwi jej sypialni. Stał chwilę, obserwując przyjaciółkę. Mati spała niespokojnie. Rzucała się nerwowo na łóżku. Maks podszedł do niej ostrożnie i delikatnie dotknął jej ręki. Matylda zerwała się z krzykiem.
— Hej, to był tylko zły sen — mówił spokojnie, trzymając ją mocno w ramionach.
Matylda na początku zaczęła się gwałtownie wyrywać z jego objęć, ale gdy oprzytomniała i w końcu zrozumiała, gdzie jest. Przestała się wyrywać. Wtuliła się w niego i rozpłakała się. Maks milczał, głaskał ją po włosach, chcąc uspokoić.
Każde jej szarpnięcie przypominało mu, jak blisko jest tego, czego od lat pragnął, choć wiedział, że nie ma do tego prawa. Czuł drżenie jej ciała, a z każdym kolejnym oddechem stawał się coraz bardziej pewny: nigdy nie pozwoli jej znowu cierpieć w samotności.
— Maks — szlochała — on tu był! On tu był!
— Kto?
— On!
— Mati! Kto tu był?! — Zaniepokojony rozejrzał się po mieszkaniu, wypatrując w ciemności kogoś obcego.
— Jacek! Jacek tu był!
Zamknął oczy. Poczuł chłód, który przeszył go na wskroś. Był prawie pewien, że te przywidzenia muszą być skutkiem jakichś leków. Matylda znowu coś brała. Ale dlaczego? Przecie już było lepiej. Co ją do tego popchnęło? Wiedział, co. To ten Nikodem, który nie rozumie, jak krucha i delikatna jest Matylda. To on burzy jej spokój i spycha ją w przepaść.
— Mati — Maks szepnął rozczulającym tonem, odgarniając z jej twarzy kosmyk włosów — wiesz przecież, że Jacek… że nie ma go już z nami.
— Ale on przyszedł po mnie! Po mnie, rozumiesz?! — Szeptała przerażonym głosem. Jej rozbiegane oczy dawały mu pewność, że ona jest pod wpływem jakichś leków.
— Mati? Brałaś coś?
— Nie, Maks, nie! To Jacek, on przyszedł po mnie!
— Mati… — próbował ją przytulić, ale ona odepchnęła go ze złością.
— Nic nie rozumiesz! — Krzyknęła — on przyszedł po mnie, bo to była moja wina! Rozumiesz?! To była moja wina! To ja miałam zginąć, nie on! On zginął przez mnie! Dlatego teraz chce mnie zabrać!
Chwycił ją mocno w objęcia i nie puszczał, mimo że się szarpała. Próbowała się wyrwać, ale on był silniejszy. Trzymał ją kurczowo.
— Posłuchaj mnie uważnie! Nikt cię nie zabierze! Jacek cię kochał! To był wypadek! Nie zginął przez ciebie! To nie była twoja wina! — Szeptał do jej ucha.
Czuł jej drżenie, napawając się jej bliskością. Z każdym dotykiem rosło w nim niebezpieczne pragnienie, żeby zatrzymać ją przy sobie na zawsze.
— Nie pożegnałam się z nim — Matylda szlochała histerycznie — nie widziałam jego ciała. Nie pokazali mi go! Rozumiesz?! Nie mogłam się z nim pożegnać!
— Mati, przecież wiesz, że jego ciało było… było w takim stanie, że… że nie mogłaś tego zrobić.
Siedział przy niej długo, aż jej oddech zaczął się uspokajać. Tulił ją do siebie. Przez jego głowę przemknęła niebezpieczna myśl. Tak bardzo chciał, aby ta chwila trwała wiecznie, aby mógł trzymać ją w ramionach już zawsze. Jej bliskość dawała mu nieopisany spokój.
— Już dobrze? — Zapytał, kiedy przestała płakać.
— Nigdy nie będzie dobrze — szepnęła, ocierając łzy.
— Połóż się — powiedział spokojnie — położę się przy tobie i popilnuję — dodał, pomagając jej się położyć — spróbuj zasnąć.
Pomógł jej się ułożyć. Sam też się położył obok niej. Pozostał w ubraniu. Leżeli tak, ona zwinięta w kłębek, on tuż za nią, ramieniem obejmując ją przez kołdrę. Czuł jej ruchy, jej ciepło. I mimo, że nigdy nie potrafił zasnąć poza własnym łóżkiem, teraz bliskość Matyldy dawała mu taki spokój, że jego powieki stawały się coraz cięższe, a sen powoli zaczął go otulać.
— Maks? — Matylda szepnęła nagle, wyrywając go ze snu — Śpisz?
— Nie — powiedział, próbując pokonać ogarniającą go senność.
— To naprawdę była moja wina — wyszeptała.
— Daj spokój…
— Naprawdę. To przez mnie on zginął. Zapomniałam zabrać książki z biblioteki. To było jeszcze przed egzaminem adwokackim. Bardzo mi zależało. Ta książka była mi naprawdę potrzebna. Już byłam w samochodzie, miałam jechać po tę cholerną książkę. Spieszyłam się, bo bibliotekę już prawie zamykali. Jacek właśnie wrócił z siłowni i spotkaliśmy się na parkingu. Nagle zadzwoniła moja szefowa z kancelarii. Okrzyczała mnie, że nie dostarczyłam do sądu apelacji, a termin właśnie mijał. Miała rację. Zapomniałam o tym. Byłam aplikantką. Wszyscy się mną wysługiwali w kancelarii. Zwalali na mnie tyle spraw, że ledwo sobie z nimi radziłam. No i jeszcze ten egzamin, do którego przecież musiałam się przygotować. Zawalałam noce. I nie tylko noce. Zawaliłam termin. Szefowa była wściekła na mnie. Wpadłam w panikę. Ta książka była mi naprawdę potrzebna, ale nie chciałam też stracić pracy. Jacek tylko się uśmiechnął i powiedział, że mam pojechać do sądu i dostarczyć apelację, a on przywiezie mi tę książkę. Miał jechać moim autem, a ja chciałam zamówić taksówkę, tylko, że nie wzięłam portfela, ani karty. On też nie miał przy sobie kasy. Kazał mi jechać autem, a sam pojechał motorem. Spieszył się, bo bibliotekę już prawie zamykali… wysłałam go na śmierć.
Maks słuchał, czując, jak narasta w nim ból, złość, bezradność.
— To nie twoja wina…
— Moja! To przez moje roztrzepanie, gdybym złożyła apelację, gdybym miała choć trochę wyobraźni… to ja powinnam zginąć, nie on!
Maks chwycił ją gwałtownie za ramię i odwrócił do siebie. Spojrzał jej w oczy. Już świtało, w półmroku zobaczył wielkie, błyszczące łzy, które uparcie tkwiły w jej wielkich oczach.
— Zapamiętaj sobie raz na zawsze! To nie twoja wina! To wina tego szaleńca za kierownicą! Tego mordercy, który…
Słowa utknęły mu w gardle. Nie chciał, aby ona widziała, że on nie jest tak twardy, za jakiego chciał uchodzić. Pochylił tylko głowę i wtulił się w nią, ukrywając kręcące się w oczach łzy.
Nie wypuści jej.
Nigdy więcej nie pozwoli jej cierpieć w samotności.Rozdział 9
Starszy mężczyzna, szczupły, z lekko posiwiałymi włosami, które jeszcze niedawno miały jasny odcień, siedział przy szpitalnym łóżku. Patrzył na innego mężczyznę. Tamten nie był już w tak dobrej formie jak jego gość. Blada, poorana zmarszczkami twarz i zapadłe oczy uporczywie utkwione były w siedzącym obok mężczyźnie.
Chory kaszlnął ciężko, z trudem łapiąc powietrze, jakby każdy oddech był walką na śmierć i życie.
— Co ci jest? — Spytał cicho przybysz z wyczuwalnym niepokojem.
— Starość. Ciebie też dopadnie. Już cię dopadła — zaśmiał się złośliwie starszy człowiek sapiąc ciężko, a zaraz potem znowu zadygotał od kaszlu, jakby nawet śmiech go przerastał.
— Po to mnie tu zawołałeś? Żeby się wyzłośliwiać?
Starszy człowiek spoważniał nagle, jego zmęczone oczy zwęziły się.
— Nie — starszy człowiek spoważniał — nie po to.
— A po co?
— Umieram. Nie chcę odchodzić, mając na sumieniu to co się stało. Musimy w końcu wyznać prawdę.
Tamten zesztywniał, jakby ktoś zadał mu cios w splot słoneczny.
— Asia tego nie chciała…
— Nie chciała? — W głosie chorego pojawiła się gorączkowa złość — to zobacz do czego to doprowadziło?!
Zaniósł się kolejnym atakiem kaszlu, tak silnym, że aż zgiął się wpół. Jego gość bez słowa podał mu szklankę z wodą. Chory wziął kilka łyków, ręce trzęsły mu się jak u paralityka, a potem oddał naczynie, patrząc w pustkę.
— To zwykła dziwka była — powiedział gorzko po chwili.
— Po prostu nie miała szczęścia… — odpowiedział tamten, spuszczając wzrok.
— Taaa, szczęścia i rozumu… — chory wysapał z pogardą — to przez jej kłamstwa nie żyje człowiek! I przez twoje tchórzostwo!
Gość odetchnął ciężko, zaciskając pięści.
— Posłuchaj, nie wiedziałem że nasz krótki romans tak się skończy. Gdyby mi powiedziała…
— To co odwołałbyś swój ślub? — Starszy mężczyzna patrzył na niego z szyderczym uśmiechem.
— Nie — odpowiedział po dłuższej chwili milczenia — kocham swoją żonę. Z Joanną to nie było nic ważnego… ona po prostu… nasz szef zabawił się nią i porzucił, a jakby jeszcze tego było mało wyrzucił ją z pracy. Spotkałem ją zapłakaną. Siedziała w szatni i ryczała jak bóbr. Chciałem ją pocieszyć i… skończyło się jak skończyło.
Na moment w pokoju zapadła ciężka cisza. Jedynie urządzenia medyczne cicho pikały gdzieś w tle.
— Gdybym wiedział… pomógłbym jej. Ale ona zniknęła. Pojawiła się po wielu latach i powiedziała, że wyszła za ciebie. Że ma syna.
— Twojego.
— Tak, mojego. Spytała wtedy, czy w mojej rodzinie były jakieś przypadki chorób psychicznych. Nie wiedziałem o co jej chodzi. W końcu wyciągnąłem od niej, że tamto nasze spotkanie było brzemienne w skutki. Zabroniła mi mówić komukolwiek o tym. Twierdziła, że nasz syn jest… nienormalny. Że coś z nim jest nie tak i że jeśli się dowie, że to ja jestem jego ojcem, mnie i mojej rodzinie grozi niebezpieczeństwo.
Starszy człowiek pokiwał głową z goryczą.
— Dlatego kiedy chłopak zaczął drążyć wmówiła mu, że jego ojcem jest jej były szef. Oboje macie na sumieniu tego człowieka. On zginął przez was!
Gość odwrócił wzrok, jakby nie potrafił tego unieść.
— Uwierz mi, gdybym wiedział… bałem się o rodzinę. Kilka razy widziałem go, jak mnie śledził. Był dzieciakiem, ale w oczach miał coś takiego… niepokojącego.
— Nie tylko wasz były szef ucierpiał. Ja też musiałem uciekać z domu, bo bałem się o siebie. Dlatego mieszkam w tym zapyziałym DPS-ie. Ciebie też dopadnie sprawiedliwość! A może już dopadła, kto wie…
Gość spojrzał na niego z niepokojem, czując, jak lodowaty dreszcz przebiega mu po plecach.
— Co masz na myśli?
Chory uśmiechnął się tajemniczo, blado.
— Nic. Idź już.
Odwrócił się plecami do swojego gościa i znów zaczął głośno kaszleć, jakby każdy oddech przybliżał go o krok do granicy, za którą czekało już tylko milczenie.
Gość przez chwilę stał jeszcze obok łóżka, potem cicho wyszedł, zostawiając za sobą ciężką, gęstą od niewypowiedzianych słów ciszę.Rozdział 18
Z nieświadomości wyrwał ją nagły, piekący ból. Poczuła uderzenie w policzek.
— Pani Matyldo! — Dobiegł do niej stłumiony głos, jakby z oddali — Pani Matyldo!
Otworzyła na chwilę ociężałe powieki. Obraz przed oczami był zamglony, ale po chwili wyostrzył się. Zobaczyła nad sobą obcego mężczyznę w niebieskim uniformie. Jego twarz zdradzała doświadczenie i spokój, ale w oczach czaiło się zaniepokojenie.
— Wracamy! — Mężczyzna w uniformie lekko klepał ją po policzku — No proszę, już lepiej.