Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Pilot dunajski - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
11 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pilot dunajski - ebook

Po zdobyciu pierwszej nagrody w zawodach wędkarskich w Sigmaringen, Ilia Brus postawił sobie za zadanie spłynięcie Dunajem od jego źródła do ujścia. W tym czasie (1876 r.) brzegi rzeki były plądrowane przez zuchwałych bandytów, którzy kradli i mordowali. Stąd pojawiła się potrzeba stworzenia międzynarodowych sił policyjnych pod przywództwem Karla Dragosza. W tym samym czasie Bułgaria, podążając śladami sąsiednich państw, zaczęła powstawać przeciwko tureckim okupantom.

Zaraz po wyruszeniu w drogę, Brus został zmuszony do przyjęcia pasażera, ciekawskiego małego pana Jaegera, którego obecność na pokładzie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki usunęła wszelkie policyjne kontrole. Początkowo obaj mężczyźni obserwowali się nawzajem z pewną dozą podejrzliwości, ale z czasem zaczynali się cenić.

Iwan Striga porywa tajemniczego więźnia na swojej barce z podwójnym dnem, a gdy zapada noc, atakuje mieszkańców naddunajskich terenów, podając się za człowieka o nazwisku Ladko. Poprzez serię zwrotów akcji dowiadujemy się, że..: Ilia Brus to w rzeczywistości bułgarski pilot Siergiej Ladko, który wraca do domu pod fałszywą tożsamością, ponieważ Turcy wyznaczyli cenę za jego głowę. Pan Jaeger to nikt inny jak policjant Karl Dragosz, który podejrzewa Ladka o kierowanie gangiem znad Dunaju. Więźniem Strigi jest Nacza, żona Ladki.

Następuje pełen wrażeń pościg wzdłuż wielkiej rzeki i przez różne kraje europejskie, przez które przepływa. Ladko, oskarżony o zbrodnie popełnione w jego imieniu przez Strigę, zostaje aresztowany i uwięziony, a następnie ucieka. Udaje mu się dołączyć do barki bandytów na Morzu Czarnym i uwolnić żonę po dźgnięciu Strigi, podczas gdy Dragosz schwyta resztę gangu. Siergiej Ladko wstąpił później do armii rosyjskiej, by walczyć z Turkami, a po wyzwoleniu Bułgarii powrócił do ojczyzny, by wznowić karierę pilota. Nigdy nie zapomniał Dragosza, z którym utrzymywał bliskie i przyjacielskie stosunki.

Dodatkowe informacje: Pośmiertna powieść, którą Michel Verne zmodyfikował, nadając jej detektywistyczny charakter. Pierwszą wersję, pod tytułem Piękny żółty Dunaj wydało też Wydawnictwo JAMAKASZ w roku 2017.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67876-33-9
Rozmiar pliku: 7,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Kończąc powoli serię „Biblioteka Andrzeja” z pełnymi polskimi przekładami dzieł Juliusza Verne’a, sięgamy po tytuły wydawane już po śmierci pisarza, i w dodatku mniej lub bardziej przeredagowane przez jego syna Michela. Należy do nich powieść Pilot dunajski, której wersję oryginalną, pod tytułem Piękny żółty Dunaj, opublikowaliśmy w 2017 roku w przekładzie Andrzeja Zydorczaka.

Spokojną powieść krajoznawczo-wędkarską, jaką był Piękny żółty Dunaj, Michel Verne zmienił w awanturniczą opowieść o bandzie grasującej wzdłuż największej rzeki środkowej Europy. Do szesnastu rozdziałów napisanych przez Juliusza Verne’a dodał jeszcze trzy. W dodatku wprowadził do utworu postać Jackela Semo, wzorowaną na człowieku, którego poznał podczas podróży po Bałkanach. Wystawił tym samym na szwank jego dobre imię, jako szanowanego obywatela i biznesmena, bowiem w książce uczynił zeń pilota rozbójników. Skończyło się to procesem, który Michel Verne wprawdzie wygrał, ale musiał zmienić personalia bohatera (nazwał go Jakub Ogul). No i na jaw wyszła jego ingerencja w dzieło ojca.

Powieść Pilot dunajski ukazywała się najpierw odcinkach w czasopiśmie „Le Journal” (od 24 września do 2 listopada 1908 roku). Niecałe dwa tygodnie po zakończeniu serialu prasowego opublikowana została w formie książki, w małym formacie, z ilustracjami George’a Roux. Równocześnie wyszła w dużym formacie, jako samodzielny tom oraz w podwójnym woluminie, razem z powieścią Polowanie na meteor.

Po polsku Pilot dunajski ukazał się po raz pierwszy w 1911 roku, w Wydawnictwie Michała Arcta, w tłumaczeniu Marii Gąsiorowskiej, pod tytułem Tajemniczy rybak. Dwa lata później ten sam przekład drukowany był w „Dzienniku Śląskim”, wychodzącym w Królewskiej Hucie (jak nazywał się wówczas Chorzów), oraz w „Kurierze Śląskim”, którego redakcja mieściła się w Zabrzu. W 1925 roku Księgarnia Świętego Wojciecha wydała nowe tłumaczenie Karoliny Bobrowskiej, pod tytułem Tajemniczy pilot. Na kolejne, autorstwa Marka Sowińskiego, trzeba było czekać aż do 1990 roku – opatrzone tytułem Pilot dunajskich statków wypuściła na rynek Krajowa Agencja Wydawnicza. Z kolei Agencja Wydawnicza Egros odświeżyła cztery lata później przekład Karoliny Bobrowskiej, zaś w 2016 roku Hachette Polska zrobiła to samo z wersją Marii Gąsiorowskiej, zamieszczając ją w ozdobnej, ilustrowanej serii „Niezwykłe Podróże Juliusza Verne’a”.

dr Krzysztof Czubaszek

prezes Prezes Polskiego Towarzystwa Juliusza Verne’aRozdział I

Konkurs w Sigmaringen1

Owego dnia, w sobotę piątego sierpnia 1876 roku, licznie zgromadzony i nader hałaśliwy tłum wypełniał gospodę mieszczącą się pod szyldem „U Wędkarzy”. Przyśpiewki, okrzyki, brzęk szklanek, oklaski i nawoływania stopiły się w straszliwy harmider, ponad którym nieomal w regularnych odstępach czasu wybijało się tradycyjne niemieckie hoch!2 mające wyrażać apogeum germańskiego ukontentowania.

Okna gospody wychodziły wprost na Dunaj, stała zaś ona na skraju uroczego miasteczka Sigmaringen, stolicy pruskiej enklawy Hohenzollernów3, położonej niemal u źródeł tej wielkiej rzeki Europy Środkowej.

Posłuszni zaproszeniu wymalowanemu pięknymi gotyckimi literami ponad głównym wejściem, tu właśnie spotykali się członkowie Ligi Naddunajskiej, międzynarodowego stowarzyszenia wędkarzy należących do różnorakich nadbrzeżnych nacji. Bez wypitki nie ma prawdziwej zabawy! Płynęło więc dobre monachijskie piwo i dobre węgierskie wino, lejąc się w kufle i napełniając szklanice. Równocześnie palono bez umiaru, aż wielką biesiadną salę spowijały kłęby pachnącego dymu bezustannie unoszącego się z cybuchów długich fajek. Ale zgromadzeni, choć pewnie już się nawet dobrze nie widzieli, to za to świetnie się słyszeli – no chyba że byli głusi.

Spokojni i bardzo cisi podczas swych zajęć, wędkarze, gdy tylko odłożą wędkarskie przyrządy, należą w istocie do najgłośniejszych ludzi pod słońcem. A opowiadając o swych wyczynach, w niczym nie ustępują myśliwym, a to już coś mówi!

Oto dobiegał końca najobfitszy z obfitych obiadów, który zgromadził wokół stołów gospody ze stu gości, samych rycerzy wędki, fanatyków spławika i czcicieli haczyka. Poranne ćwiczenia na wodzie bez wątpienia mocno wpłynęły na przepustowość ich gardeł, sądząc po liczbie butelek stojących na blacie pomocniczego kredensiku. Teraz przyszła kolej na całą gamę likierów, które mężczyźni wymyślili sobie, aby zastąpić popołudniową kawę.

Wybiła trzecia po południu, gdy goście, z coraz bardziej zaczerwienionymi obliczami, wstawali od stołu. Szczerze mówiąc, niektórzy z nich znajdowali się w stanie takiego oszołomienia, że musieli korzystać z pomocy sąsiadów. Większość jednakże twardo stała na własnych nogach, przywykła już i wprawiona do tych nadzwyczaj długich nasiadówek, które odbywały się kilka razy do roku w związku z zawodami organizowanymi przez Ligę Naddunajską.

Wielka była bowiem sława tych zawodów, cieszących się naprawdę dużą popularnością i chętnie świętowanych na całej długości słynnej żółtej rzeki, bynajmniej nie niebieskiej, jak to opiewa słynny walc Straussa4. Chętni do udziału w konkursie przybywali licznie z księstwa Badenii, Wirtembergii, Bawarii, Austrii, Węgier, Rumunii, Serbii, a nawet z tureckich prowincji Bułgarii i Besarabii5.

Stowarzyszenie liczyło sobie już pięć lat. Prosperowało, bardzo dobrze zarządzane przez jego prezesa, Węgra Miclesco. Jego stale rosnące zasoby pozwalały na oferowanie znaczących nagród w konkursach, a sztandar stowarzyszenia jaśniał blaskiem chwalebnych odznaczeń zdobytych w ciężkich zmaganiach z konkurencyjnymi organizacjami. Zarząd stowarzyszenia doskonale orientował się w bieżącym prawie dotyczącym wędkarstwa rzecznego i nieustępliwie wspierał swoich członków zarówno w sprawach przeciwko państwu, jak i przeciwko osobom prywatnym. Bronił praw i przywilejów z zaciętą wytrwałością, można by powiedzieć – z zawodowym uporem charakterystycznym dla istot dwunożnych, co sprawiało, że wędkarskie instynkty urastały tu do jakiejś szczególnej kategorii ludzkiej działalności.

Zawody, o których tu mowa, były drugimi w roku 1876. O piątej rano zawodnicy opuścili miasto, aby dotrzeć na lewy brzeg Dunaju, nieco w dół rzeki od Sigmaringen. Wszyscy oni prezentowali się w uniformach stowarzyszenia, a mianowicie w krótkich bluzach dających sporą swobodę ruchów, spodniach wpuszczonych w wysokie buty na grubej podeszwie oraz w białych czapkach ocienionych szerokimi daszkami. Oczywiście wyposażeni byli również we wszelaki sprzęt wymieniany w Podręczniku wędkarza: wędki, wędziska, podbieraki6, żyłki zwinięte w etui z jeleniej skóry, spławiki, sondy, ołowiane kulki przeróżnych rozmiarów przeznaczone na ciężarki, sztuczne muchy, sznurki oraz tak zwane włosie florenckie7. Sposób łowienia był dowolny w tym sensie, że każda ryba uznawana była za dobry połów, a każdy wędkarz mógł zanęcać swoje łowisko według własnego uznania.

Dokładnie z wybiciem szóstej dziewięćdziesięciu siedmiu zawodników zamarło na swoich stanowiskach z wędziskami w dłoniach, gotowych do zarzucenia haczyków. Rozległ się sygnał trąbki i dziewięćdziesiąt siedem wędek zarzuconych identycznym ruchem zawisło ponad nurtem rzeki.

W konkursie było do wygrania wiele nagród, spośród których jednak dwie pierwsze były najważniejsze, bo aż po sto florenów8 każda. Miały być one przyznane temu wędkarzowi, który złowi najwięcej ryb oraz temu, który złowi najcięższy okaz.

Aż do drugiego sygnału trąbki, który za pięć jedenasta obwieścił zakończenie konkursu, nie doszło do żadnego incydentu. Wszystkie zdobycze zostały okazane komisji złożonej z przewodniczącego Miclesco i czterech członków Ligi Naddunajskiej. Nikt nie wątpił, że te szanowane i wpływowe osobistości podejmą bezstronne decyzje niepodlegające późniejszym dyskusjom, chociaż dobrze wiadomo, jak zapalczywe głowy miewa wędkarski światek. Aby jednak poznać wyniki sumiennego badania szacownego gremium, trzeba było uzbroić się w cierpliwość. Ocena zarówno wagi, jak i liczby złowionych okazów miała pozostać w tajemnicy aż do chwili ogłoszenia zwycięzców i zostać poprzedzona uroczystym wspólnym posiłkiem, gromadzącym wszystkich uczestników zawodów.

Taka chwila nadeszła. Wędkarze, a także ciekawscy, którzy przybyli z Sigmaringen, czekali już wygodnie usadowieni przed podestem, na którym znajdował się przewodniczący jury wraz z towarzyszącymi mu członkami stowarzyszenia.

Doprawdy! Tak jak nie brakowało tu siedzisk, ławek czy taboretów, to w równym stopniu nie brakowało też i stołów, a na nich kufli z piwem, licznych butelek z różnymi trunkami, a także dużych i małych szklanic.

Zgromadzeni zajęli swoje miejsca, nie zaprzestając ani na chwilę kopcenia ile wlezie z fajek, a przewodniczący jury powstał.

– Słuchajcie…! Słuchajcie…! – wołano ze wszystkich stron.

Pan Miclesco na początek opróżnił do dna kufel ze spienionym piwem, którego piana zaperliła się na czubkach jego wąsów.

– Drodzy koledzy – powiedział po niemiecku, w języku rozumianym przez wszystkich członków Ligi Naddunajskiej pomimo ich różnych narodowości – nie oczekujcie ode mnie klasycznie skompowanego przemówienia, ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. Nie, nie zebraliśmy się tu, aby upajać się oficjalnymi przemowami, a ja jestem tu tylko po to, aby pomówić o naszych codziennych sprawach, jak to bywa pośród dobrych przyjaciół, powiedziałbym nawet, jak pośród braci, jeśli to określenie uznacie za stosowne dla tak międzynarodowego zgromadzenia.

Oba te trochę przydługie zdania, jak zwykle rozpoczynające wszystkie przemówienia, nawet wówczas gdy mówca pozornie wzbrania się przed wygłaszaniem mowy, zostały powitane jednogłośnym i powszechnym aplauzem, zewsząd dochodziły okrzyki: bardzo dobrze! bardzo dobrze!, na przemian z nieśmiertelnym hoch!, a nawet z odgłosami czkawki. Następnie ku przewodniczącemu, który wzniósł swoją szklankę, uniosły się gestem aprobaty pełne szklanice.

Pan Miclesco kontynuował swoje przemówienie, umieszczając wędkarzy w awangardzie ludzkości. Z pasją punktował wszelkie zalety, wszelkie cnoty, jakimi hojna natura obdarzyła wędkujących. Mówił, jak bardzo przy tym zajęciu potrzebne są cierpliwość, pomysłowość, zimna krew, a nawet i wyższa inteligencja, aby odnieść sukces w tej sztuce, gdyż zdecydowanie nie jest to jakaś tam sobie praca, ale właśnie sztuka, którą postawił znacznie ponad umiejętnościami łowieckimi, jakimi niesłusznie chełpią się myśliwi.

– Czy można porównywać polowanie z łowieniem ryb?! – wykrzyknął.

– Nie…! Nie…! – odpowiedzieli wszyscy zgromadzeni.

– Jakaż to zasługa zabicie kuropatwy lub zająca, gdy ma się je w zasięgu wzroku, a do tego jeszcze psa. Czy my mamy psy, które w naszym imieniu tropiłyby zdobycz…? A więc ta zwierzyna… widzisz ją z daleka, celujesz do niej, ile ci się podoba, i walisz w nią niezliczonymi ziarenkami śrutu, z których większość i tak chybia…! Tymczasem co do ryb, jest dokładnie odwrotnie… Ukrytych pod wodą nie można śledzić wzrokiem… Wymagają zręcznych manewrów, delikatnych zachęt, wysiłku intelektu i umiejętności, by skłonić je do chwycenia przynęty, dobrze nadziać na haczyk i wyciągnąć z wody, czasem zupełnie bezwładną na końcu linki, a czasem trzepoczącą się, że tak powiem, jakby sama oklaskiwała zwycięstwo wędkarza!

Tym razem był to już prawdziwy grzmot braw. Z całą pewnością przewodniczący Miclesco potrafił zagrać na uczuciach towarzyszy z Ligi Naddunajskiej. Dobrze wiedział, że nie ma czegoś takiego jak granica w chwaleniu swych kamratów, dlatego bez obawy, że zostanie posądzony o przesadę, umieścił ich szlachetny sport ponad wszystkimi innymi, wyniósł żarliwych adeptów nauki o rybach i ich zachowaniu do nieba, przywołując pamięć wspaniałej bogini9, która przewodniczyła ceremoniom rybackim starożytnego Rzymu.

Czy jego słowa zostały należycie zrozumiane? Zapewne tak, gdyż wywołały falę entuzjastycznego tupania.

Tak więc po krótkiej przerwie na złapanie oddechu i opróżnieniu do dna kufla z pieniącym się piwem mówca kontynuował:

– Pozostaje mi tylko na koniec – powiedział – pogratulować i sobie, i wam nieustannego rozwoju naszego stowarzyszenia, które każdego roku powiększa się o nowych członków i którego reputacja jest tak ugruntowana na terenie całej Europy Środkowej. O sukcesach nie będę mówił, gdyż znacie je doskonale i w znacznej części są one waszą zasługą. Wielki to zaszczyt uczestniczyć w naszych konkursach! Prasa niemiecka, prasa czeska, prasa rumuńska nigdy nie szczędziły nam swoich cennych pochwał, dodam, że całkowicie zasłużonych. Dlatego teraz wznoszę toast za dziennikarzy, którzy tak wiele zdziałali na rzecz międzynarodowej sprawy Ligi Naddunajskiej!

Oczywiście z chęcią przyznano rację przewodniczącemu Miclesco. Zawartość butelek w mgnieniu oka powędrowała do szklanek, a stamtąd z kolei do gardeł i to z taką łatwością, z jaką wody wielkiej rzeki wraz z dopływami wpadają do morza.

Na tym by poprzestano, gdyby przemówienie przewodniczącego zakończyło się tym ostatnim toastem. Jednakże, co zrozumiałe przy podobnej okazji, poczęto wznosić kolejne.

Przewodniczący, znajdujący się pomiędzy sekretarzem a skarbnikiem wyprostował się na całą wysokość, podobnie jak jego koledzy, a każdy z nich w prawej dłoni dzierżył kieliszek szampana, lewą zaś trzymał na sercu.

– Piję za Ligę Naddunajską – powiedział pan Miclesco, ogarniając wzrokiem zebranych.

Na wezwanie pana Miclesco zgromadzenie powstało jak jeden mąż z kieliszkami na wysokości ust. Niektórzy wspięli się na ławki, a nawet na stoły.

Po opróżnieniu kielichów przewodniczący napełnił je z wielką energią ze stojących przed nim i jego asystentami licznych butelek i podjął:

– Za różne narody znajdujące się w szeregach naszej Ligi Naddunajskiej! Zdrowie Badeńczyków, Wirtemberczyków, Bawarczyków, Austriaków, Węgrów, Serbów, Wołochów, Mołdawian, Bułgarów i Besarabów!

Besarabowie, Bułgarzy, Mołdawianie, Wołosi, Serbowie, Węgrzy, Austriacy, Bawarczycy, Wirtemberczycy i Badeńczycy zgodnie odpowiedzieli na wezwanie, jednym haustem opróżniając zawartość swoich kielichów.

W końcu przewodniczący definitywnie zakończył swoje wystąpienie, ogłaszając, że teraz pije za zdrowie każdego z członków stowarzyszenia. Ale choć ich liczba dochodziła do czterystu siedemdziesięciu trzech, niestety zmuszony był zadowolić się tylko jednym toastem.

Odpowiedziano mu tysiącznymi hoch!, co trwało i trwało, aż całkowitego zdarcia strun głosowych.

Tak oto zakończył się drugi punkt programu, z których pierwszy nastąpił wraz z ukończeniem biesiady. Trzeci miał polegać na ogłoszeniu laureatów.

Naturalnie wszyscy oczekiwali z napięciem, gdyż, jak to już powiedziano, tajemnica komisji została dochowana. Nadszedł jednakże czas, by ją w końcu poznać.

Przewodniczący Miclesco przystąpił do odczytania oficjalnej listy nagród w obu kategoriach.

Zgodnie ze statutem Stowarzyszenia w pierwszej kolejności ogłaszano nagrody o mniejszej wartości, co czyniło odczytywanie tego rodzaju listy nagród jeszcze bardziej interesującym.

Po wyczytaniu ich nazwisk na podium prezentowali się zwycięzcy niższych nagród w kategorii liczby złowionych ryb. Przewodniczący każdemu z nich ściskał dłoń, równocześnie wręczając dyplom i pewną kwotę pieniędzy, w zależności od uzyskanego wyniku.

Schwytane podczas konkursu ryby mógł złowić w wodach Dunaju każdy. Były to cierniki10, płocie, kiełbie, gładzice11, okonie, liny, szczupaki, klenie12 i inne. Owe niższe nagrody zgarnęli Wołosi, Węgrzy, Badeńczycy i Wirtemberczycy.

Drugą nagrodę, za złowienie siedemdziesięciu siedmiu ryb, otrzymał Niemiec o nazwisku Weber, którego sukces powitano gorącymi brawami. Wspomniany Weber był zresztą dobrze znany swym kamratom z zawodów. Już w poprzednich konkursach raz za razem zajmował czołowe miejsca i powszechnie oczekiwano, że tego dnia dochrapie się pierwszej nagrody.

Ale nie. W jego siatce znajdowało się tylko siedemdziesiąt siedem ryb… Siedemdziesiąt siedem starannie policzonych i jeszcze raz przeliczonych, podczas gdy inny konkurent, jeśli nie bardziej zręczny, to na pewno szczęśliwszy, przyniósł w swojej siatce dziewięćdziesiąt dziewięć ryb.

Ogłoszono nazwisko owego mistrza wędkarstwa. Był nim Węgier, niejaki Ilia Brus.

Słysząc nazwisko Węgra, nikt ze zdumionych zgromadzonych nawet nie zaklaskał. Był on całkowicie nieznany członkom Ligi Naddunajskiej, do której musiał wstąpić bardzo niedawno.

Ponieważ laureat nie uznał za konieczne stawić się po odbiór nagrody w wysokości stu florenów, przewodniczący Miclesco bez dalszej zwłoki przeszedł do odczytywania listy zwycięzców w kategorii wagowej. I tu wśród uhonorowanych byli Rumuni, Słowianie i Austriacy. Ogłoszenie nazwiska osoby, której przyznano drugą nagrodę, podobnie jak miało to miejsce w przypadku Niemca Webera, wzbudziło powszechny aplauz. Pan Ivetozar, jeden z członków zarządu stowarzyszenia, zatriumfował trzyipółfuntowym kleniem, który z pewnością wymknąłby się wędkarzowi o mniejszej zręczności i mniejszym opanowaniu. Ivetozar należał do grona najwybitniejszych, najbardziej aktywnych i oddanych członków stowarzyszenia, a w swoim czasie zdobył także najwięcej nagród. Został zatem powitany jednogłośnym aplauzem.

Pozostała do przyznania już tylko pierwsza nagroda w kategorii wagi, a w oczekiwaniu na nazwisko zwycięzcy serca wszystkie serca biły szybszym rytmem.

Jakież było zdziwienie, ba, więcej niż zdziwienie, ogólne osłupienie, gdy przewodniczący Miclesco głosem, którego drżenia nie mógł opanować, odezwał się w te słowa:

– Pierwszą nagrodę w kategorii wagowej za siedemnastofuntowego szczupaka otrzymuje Węgier Ilia Brus!

Na widowni zapadła absolutna cisza. Dłonie gotowe już do oklasków pozostały nieruchome, usta gotowe do wiwatowania na cześć zwycięzcy milczały. Powszechne zdumienie unieruchomiło zebrane audytorium.

Czy ten Ilia Brus w końcu się pojawi? Czy przyjdzie odebrać od przewodniczącego Miclesco swoje honorowe dyplomy wraz z towarzyszącymi im dwustu florenami?

Nagle przez zgromadzenie przebiegł szmer.

Jeden z obecnych, który do tej pory trzymał się trochę na uboczu, zmierzał w stronę estrady.

Był to Węgier Ilia Brus.

Sądząc po jej schludnie ogolonej twarzy, otoczonej gęstymi, atramentowoczarnymi włosami, Ilia Brus nie przekroczył jeszcze trzydziestki. Ponadprzeciętnej postury, o szerokich barach, z korpusem dobrze osadzonym na nogach, wyglądał na wielkiego siłacza. Doprawdy, dziwne to było, że ktoś podobnej konstrukcji lubuje się w łagodnych wędkarskich rozrywkach, i to aż do tego stopnia, że osiągnął w tej trudnej sztuce niepodważalne mistrzostwo, potwierdzone wynikiem obecnego konkursu.

Kolejną osobliwość stanowił wzrok Ilii Brusa, w taki czy inny sposób musiał być on bowiem dotknięty jakąś wadą, gdyż duże czarne okulary całkowicie ukrywały jego oczy, których koloru nie sposób było rozeznać. Tymczasem to właśnie wzrok jest najcenniejszym ze zmysłów dla wszystkich fascynatów nieomalże niedostrzegalnych poruszeń spławika, a dobre oczy stanowią podstawę w udaremnianiu rozlicznych rybich forteli.

Jednak bez względu na to, czy ktoś się dziwił, czy nie, pozostawało tylko zaaprobować fakty. Bezstronność jury nie pozostawiała wątpliwości. Zwycięzcą konkursu został Ilia Brus, i to w okolicznościach, jakie jeszcze nigdy w historii Ligi Naddunajskiej nie zaszły. Lody puściły i przyzwoicie donośne brawa powitały triumfatora w chwili, gdy ten odbierał z rąk przewodniczącego Miclesco swoje dyplomy i ich pieniężny ekwiwalent.

Gdy to się już odbyło, Ilia Brus, zamiast zejść z podium, odbył krótką rozmowę z przewodniczącym stowarzyszenia, po czym zwrócił się do zaintrygowanych tymi manewrami zgromadzonych, prosząc gestem o ciszę, która niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki natychmiast zapadła.

– Panowie, drodzy koledzy – odezwał się Ilia Brus – pozwólcie, że powiem kilka słów, na co zresztą otrzymałem uprzejmą zgodę pana przewodniczącego.

W ciszy, jaka teraz zapadła, dałoby się posłyszeć muchę w locie. Cóż miało oznaczać to wystąpienie, którego nie przewidziano w programie?

– Przede wszystkim – kontynuował Ilia Brus – pragnę podziękować wam wszystkim za życzliwość i oklaski, ale wierzcie mi, że podwójny sukces, jaki osiągnąłem, nie uderza mi do głowy. Zdaję sobie sprawę, że łatwo mógłby należeć do znacznie bardziej ode mnie zasłużonych, z powodzeniem mógłby go odnieść któryś z długoletnich członków Ligi Naddunajskiej, obfitującej w dzielnych wędkarzy, i że zawdzięczam go raczej łutowi szczęścia niż własnym zasługom.

Skromność tego wstępu natychmiast została doceniona przez publiczność, toteż z wielu stron słyszało się przytłumione: dobrze gada!

– Pomyślałem, że powinienem ten szczęśliwy traf odpowiednio wykorzystać, dlatego wpadłem na pomysł, który, jak sądzę, może zainteresować zebrane tu grono znakomitych wędkarzy. Jak panom wiadomo, ostatnimi czasy zapanowała moda na bicie rekordów. Dlaczego nie mielibyśmy pójść w ślady innych sportowców, w dyscyplinach wcale nie lepszych od naszej, i nie podjąć próby ustanowienia rekordu wędkarskiego?

Przez publiczność przebiegały stłumione okrzyki. Słychać było: ach! ach!, To dopiero!, A czemuż by nie!? Każdy z członków stowarzyszenia dawał wyraz emocjom zgodnie z własnym temperamentem.

– Kiedy pomysł ten – kontynuował mówca – po raz pierwszy przyszedł mi do głowy, z miejsca go podchwyciłem i natychmiast zrozumiałem, w jaki sposób powinien zostać zrealizowany. Zresztą moja przynależność do Ligi Naddunajskiej bardzo całą rzecz upraszcza, bo tylko od Dunaju zależeć będzie powodzenie całego przedsięwzięcia. Postanowiłem więc spłynąć wodami tej wspaniałej rzeki od samego jej źródła aż do Morza Czarnego, a podczas tej liczącej trzy tysiące kilometrów podróży utrzymywać się wyłącznie z tego, co schwytam na wędkę. Dzisiejsze powodzenie jeszcze bardziej zwiększyło, o ile to w ogóle możliwe, moje pragnienie odbycia tej podróży, która, jestem tego pewien, wzbudzi i wasze zainteresowanie, dlatego w tym momencie ogłaszam, że mój wyjazd wyznaczony jest na dziesiątego sierpnia, czyli na następny czwartek. Zapraszam więc wszystkich chętnych na linię startu, dokładnie w miejscu, w którym Dunaj bierze swój początek.

Łatwiej sobie wyobrazić niż opisać olbrzymi entuzjazm wywołany tą nieoczekiwaną zapowiedzią. Burza szaleńczych oklasków i nawoływania hoch! trwały nieprzerwane przez całe pięć minut.

Podobne wydarzenie nie mogło się skończyć ot tak sobie. Rozumiał to doskonale pan Miclesco i jak zawsze zachował się jak na prawdziwego przewodniczącego przystało. Uniósł się z miejsca i wprawdzie nieco już przyciężkawo ponownie wyrósł pomiędzy dwoma członkami jury.

– Za zdrowie naszego towarzysza Ilii Brusa! – powiedział wzruszonym głosem, unosząc kieliszek szampana.

– Za zdrowie Ilii Brusa! – odpowiedzieli gromko zgromadzeni, po czym natychmiast nastąpiła głęboka cisza, gdyż niestety niefortunna natura człowieka nie pozwala mu na jednoczesne wznoszenie okrzyków i picie.

Jednak cisza ta trwała tylko mgnienie oka. Pieniące się bąbelki dodały znużonym gardłom nowego wigoru i pozwoliły na dalsze wznoszenie niezliczonych toastów za zdrowie, aż do chwili, gdy tego dnia, w sobotę piątego sierpnia 1876 roku, w uroczym miasteczku Sigmaringen pośród ogólnie panującej radości ogłoszono zamknięcie słynnego konkursu wędkarzy.

1 Sigmaringen – miasto powiatowe w Niemczech, w kraju związkowym Badenia-Wirtembergia; leży nad Dunajem, ok. 80 km na południe od Stuttgartu; do XIX wieku stolica księstwa Hohenzollern-Sigmaringen, w którym panowała katolicka gałąź rodu Hohenzollernów, późniejszych królów Rumunii.

2 Hoch! (niem.) – toast.

3 Pruska enklawa Hohenzollernów – Prowincja Hohenzollernów, utworzona w 1850 roku przez połączenie księstwa Hohenzollern-Sigmaringen i Hohenzollern-Hechingen, obu dawniej niezależnie rządzonych przez katolickie książęce linie Hohenzollernów; była enklawą w obrębie Królestwa Prus.

4 Chodzi o walca Nad pięknym modrym Dunajem (An der schönen blauen Donau, op. 314) Johanna Straussa II, skomponowany w 1867 roku; popularność zyskał dopiero w wersji instrumentalnej, a pierwsze takie wykonanie miało miejsce 18 lutego 1867 roku, pod dyrekcją samego kompozytora.

5 Besarabia – kraina pomiędzy dolnym Dniestrem a Prutem, nad Morzem Czarnym, wschodnia część dawnego Hospodarstwa Mołdawskiego, od XVI wieku część Imperium Osmańskiego, w roku 1812 zdobyta przez Rosję, obecnie podzielona między Ukrainę i Mołdawię.

6 Podbierak – worek sieciowy rozpięty na ramie z długim trzonkiem, służący do wyjmowania z wody złowionych ryb.

7 Włosie florenckie – mocne, ale bardzo cienkie jedwabne nici stosowane w chirurgii oraz w wędkarstwie.

8 Floren – złota moneta o ciężarze 3,5 g, wybijana we Florencji od 1252 roku; dzięki stabilnej wartości stała się główną europejską złotą monetą, od XIV wieku często naśladowaną (m.in. Włochy, Czechy, Węgry, Francja, Niderlandy); w dawnej Polsce od XV wieku nazwa złotego polskiego; srebrna moneta niemiecka i szwajcarska (gulden); w latach 1857-1892 floren austriacki, waluta Austrii i Węgier (forint).

9 Prawdopodobnie chodzi o Salację (Venilię), rzymskie bóstwo z orszaku Neptuna, uosobienie słonej wody, odpowiedniczkę greckiej Amfitryty; Salacja była małżonką Neptuna i wraz z nim sprawowała władzę nad morzami, będąc zarazem uosobieniem piękna morza; jej atrybutami były delfin, diadem, berło, muszla w kształcie rogu.

10 Ciernik (Gasterosteus aculeatus) – gatunek ryby z rodziny ciernikowatych (Gasterosteidae); występuje na półkuli północnej, w Polsce pospolity; tworzy dwie formy: słodko- i słonowodną; długość do 8 cm; na grzbiecie 2-5 kolców.

11 Gładzica (Pleuronectes platessa) – ryba z rodziny flądrowatych; żyje w szelfach północno-zachodniego Atlantyku, Morzu Śródziemnym i Bałtyku; długość do 90 cm, przeciętnie 30-50 cm, ciężar do 7 kg; ceniona dla smacznego mięsa.

12 Kleń (Leuciscus cephalus) – ryba z rodzaju jelców, z rodziny karpiowatych; żyje w wodach słodkich Europy z wyjątkiem jej północnej części; długość do 80 cm (przeciętnie 20-40 cm), ciężar ok. 4-5 kg.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: