- promocja
Pinokio - ebook
Pinokio - ebook
Pajacyk o imieniu Pinokio, mimo że jest z drewna, umie mówić i poruszać się, odczuwa ludzkie słabości, a kiedy kłamie, wydłuża mu się nos. W nagrodę za przemianę wewnętrzną, po dramatycznych przygodach, staje się prawdziwym człowiekiem. Postać stworzona prawie półtora wieku temu przez Collodiego do dziś uczy i bawi miliony młodych czytelników na całym świecie. Wielokrotnie też, ze względu na walory literackie i propagowane w utworze wartości uniwersalne trafiła na deski teatralne i na ekrany kin.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-15948-8 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jak to było, kiedy pewien stolarz, majster Czereśnia, znalazł kawałek drewna, który śmiał się i płakał jak dziecko.
Pewnego razu…
– Żył sobie król! – wykrzykną od razu moi mali czytelnicy.
A toście się pomylili, bo wcale nie król. Pewnego razu był sobie kawałek drewna.
Nie było to żadne wspaniałe drewno, ot zwykłe polano, jakie zimą wsuwa się do pieca albo układa na kominku, jak się chce mieć ciepło w domu.
Nie wiem, jak to się stało, że pewnego pięknego dnia ten kawałek drewna znalazł się w warsztacie starego stolarza, który nazywał się majster Antonio, ale wszyscy mówili o nim: majster Czereśnia, bo miał koniec nosa błyszczący i czerwony jak dojrzała czereśnia.
Majster Czereśnia szczerze się ucieszył na widok tego kawałka drewna i zacierając ręce z radości zamruczał sobie pod nosem:
– W sam raz mi się napatoczył. Właśnie się rozglądałem, z czego by tu zrobić nóżkę do stołka.
Nie zwlekając, chwycił ostry toporek, by ociosać polano z kory i odpowiednio je ostrugać. Już się zamachnął, ale zamarł z ramieniem w powietrzu, bo usłyszał cichutki głosik, który odezwał się prosząco:
– Nie bij mnie za mocno!
Wyobraźcie sobie tylko, jak musiał się zdumieć poczciwy majster Czereśnia!
Potoczył błędnym wzrokiem po izbie, by sprawdzić, skąd by się mógł dobywać ten głosik, ale nie widział nikogo. Zajrzał pod ławę – nikogo! Zajrzał do szafy, która stała zawsze zamknięta – nikogo! Zajrzał do kosza z wiórami i trocinami – nikogo! Otworzył drzwi na dwór, żeby zerknąć na ulicę – nikogo! Skąd więc ten głos?
– Już wiem! – powiedział więc sam do siebie ze śmiechem, drapiąc się w czuprynę. – Musiałem się przesłyszeć. Coś tam mi się uroiło. Trzeba się zabrać do roboty.
I znów wziąwszy toporek do ręki, uderzył nim w drewno.
– Oj, boli! – wykrzyknął żałośnie ten sam głosik.
Majster Czereśnia stanął jak wryty. Oczy mu wyszły na wierzch z przerażenia, otworzył usta, a język wywalił na brodę jak maszkaron przy fontannie.
Kiedy już mógł wydusić z siebie słowo, trzęsąc się ze strachu wybełkotał:
– Skądże wyszedł ten głosik, który powiedział: „Oj, boli”? Przecież tu nie ma żywej duszy. Czyżby ten kawałek drewna umiał płakać i żalić się jak dziecko? To nie do wiary! Przecież to zwykłe polano do zapalenia w kominku albo pod kuchnią, by ugotować sobie garnek fasoli… A więc? Czy ktoś jest tam w środku? Ale jeśli ktoś tam się ukrył, to tym gorzej dla niego! Już ja mu się dobiorę do skóry!
I tak jak powiedział, schwycił oburącz ten nieszczęsny kawał drewna i zaczął nim niemiłosiernie tłuc o ściany izby.
Potem nasłuchiwał, czy teraz się odezwie tamten żalący się głosik. Czekał dwie minuty – i nic. Pięć minut – i nic. Dziesięć minut – i nic.
– Już wiem – powiedział więc, starając się roześmiać i mierzwiąc sobie czuprynę. – Coś mi się zdaje, że ten głosik, co powiedział „Oj, boli!”, to było tylko moje przewidzenie. Bierzmy się do roboty.
Strach go jednak obleciał, więc zaczął podśpiewywać dla dodania sobie animuszu.
Po chwili, odłożywszy na bok toporek, wziął do ręki strug, by wygładzić drewno i nadać mu odpowiedni kształt. Ale kiedy tak obrabiał je tu i tam, znów usłyszał ten sam głosik, który mówił przez śmiech:
– Przestań! Mam łaskotki!
Tym razem nieszczęsny majster Czereśnia padł jak rażony gromem. Kiedy po chwili otworzył oczy, stwierdził, że siedzi na podłodze.
Aż się zmienił na twarzy, a czubek jego nosa, niemal zawsze czerwony, posiniał mu z przerażenia.
Rozdział 2
Majster Czereśnia daje ten kawałek drewna swojemu przyjacielowi Gepettowi; chce on z niego zrobić cudownego pajacyka, który umiałby tańczyć, strzelać do tarczy i wywijać kozły w powietrzu.
W tej chwili ktoś zapukał do drzwi.
– Proszę wejść – powiedział stolarz, nie mając sił, by podnieść się na nogi.
Do warsztatu wszedł dziarski staruszek. Nazywał się Gepetto, ale dzieciaki z sąsiedztwa, chcąc zrobił mu na złość, wołały za nim Mamałyga, bo nosił żółtą perukę, która ogromnie przypominała swoją barwą kaszę kukurydzianą.
Gepetto był krewki. Biada temu, kto śmiał go nazwać Mamałygą! Pienił się ze złości, rwał do bitki i nie można go było powstrzymać.
– Witajcie, majstrze Antonio! – powiedział. – A cóż tam robicie na podłodze?
– Uczę mrówki tabliczki mnożenia.
– No to życzę powodzenia!
– Co was do mnie sprowadza, kumie Gepetto?
– Ano jakoś same nogi mnie tu przyniosły. Przyszedłem tu do was, majstrze Antonio, by was o coś poprosić.
– Jestem do waszych usług – powiedział stolarz, podnosząc się z podłogi.
– Wpadł mi dziś rano do głowy pewien pomysł.
– Cały obracam się w słuch.
– Pomyślałem sobie, żeby tak zrobić pięknego pajacyka z drewna. Ale to ma być pajacyk całkiem niezwykły, który by umiał tańczyć, strzelać do tarczy i wywijać kozły w powietrzu. Mógłbym z takim pajacykiem pójść w świat i zarobić na kawałek chleba i szklaneczkę wina. No i co wy na to?
– Brawo, Mamałyga! – krzyknął ten sam głosik, który nie wiadomo skąd się wydobył.
Usłyszawszy, że ktoś nazywa go Mamałygą, kum Gepetto poczerwieniał jak turecki pieprz i powiedział z wściekłością do stolarza:
– Czemu mnie obrażacie?
– Kto was obraża?
– Nazwaliście mnie Mamałygą!
– To nie ja!
– A kto? Może ja? Mówię wam, że to wy!
– Nie!
– Tak!
– Nie!
– Tak!
I tak się wzajem rozjątrzając, od słów przeszli do czynów i zaczęli się targać po czubach, drapać, kopać i gryźć.
Po skończonej walce w rękach majstra Antonia znalazła się żółta peruka Gepetta, a Gepetto spostrzegł, że trzyma w zębach szpakowatą perukę stolarza.
– Oddaj mi moją perukę! – powiedział majster Antonio.
– A ty mi oddaj moją i zawrzyjmy pokój.
I obaj starsi panowie, wymieniwszy się perukami, uścisnęli sobie ręce i zaprzysięgli, że już do końca życia zostaną dobrymi przyjaciółmi.
– A więc, kumie Gepetto – powiedział stolarz na znak zawarcia pokoju – czegoście ode mnie chcieli?
– Chciałbym dostać od was kawałek drewna, żebym mógł sobie zrobić pajacyka. Możecie mi dać?
Majster Antonio, szczerze uradowany, sięgnął natychmiast pod ławkę po ten kawałek drewna, który mu napędził tyle strachu, i już miał go wręczyć przyjacielowi, kiedy nagle klocek się zatrząsł, wymknął mu się z ręki i zaczął z całych sił młócić po nogach nieszczęsnego Gepetta.
– Ach tak! Pięknie załatwiacie nasze sprawy, majstrze Antonio! Okulałem przez was!
– Przysięgam, że to nie ja!
– A więc to ja?
– To wina tego kawałka drewna!
– Wiem, co to jest drewno! To wy tłukliście mnie po nogach!
– Nie tłukłem!
– Kłamczuch!
– Nie obrażajcie mnie, Gepetto, bo nazwę was Mamałygą!
– Osioł!
– Mamałyga!
– Wstrętny małpiszon!
– Mamałyga!
Gepettowi, kiedy usłyszał, że po raz trzeci nazwano go Mamałygą, aż pociemniało w oczach z wściekłości i rzucił się na stolarza. Obaj zaczęli się zdrowo okładać.
Po skończonej walce majster Antonio miał na nosie o dwa zadrapania więcej, a jego przeciwnik przy swojej kamizeli o dwa guziki mniej. Uznawszy, że w ten sposób wyrównali swoje rachunki, uścisnęli sobie ręce i zaprzysięgli zostać do końca życia dobrymi przyjaciółmi.
Gepetto zabrał ze sobą ten wojowniczy kawałek drewna i podziękowawszy majstrowi Antonio, kulejąc, wrócił do domu.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.