- W empik go
Piosenki, banały i inne wiersze - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lipca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Piosenki, banały i inne wiersze - ebook
Tomik poezji zawiera utwory, które przez wiele lat pisane były „do szuflady”. Tematyka wierszy dotyczy przeżywania świata, piękna przyrody, uczuć, wrażeń i emocji związanych z ludzką egzystencją. Wiele wierszy poświęconych jest podróżom oraz rodzinnemu miastu autorki — Krakowowi.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8221-383-6 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kocie nargile
Trawnik pod bizantyjską kopułą w ciepłą noc ramadanu
niknące w oddali światła małych łodzi
pachnące powietrze Bosforu nagrzane słońcem lata
latarnie przy stolikach kawiarni szmer cichych rozmów
wśród barwnych chust milknące w jedwabiu słowa
pluszczące wilgocią węże nawadniają w ciemności ziemię
szumi rozlewająca się woda, a między przechodniami
między kamiennymi stolikami łaszą się koty wieczorne
stopy owijają ogonami, nikt nie słyszy miękkości ich łap
zielone połyskują w blasku latarni oczy
zwężone jak do skoku muezin przerywa wieczorną ciszę
wokół nargile kawowe, melonowe, cynamonowe
waniliowe, jak koty o zmroku daktylowe spojrzenia
nigdy nie wiesz, co zostanie w tobie na zawsze
o gorące nargile ociera się kot, ciemnołuka bizantyjka
w falującej burzy włosów biegnie wymienić gorące węgle
Istambuł 2012Ptasie sprawy
Ludzie podobni ptakom
z oczami w kolorze piór drozda
z rękami wzdłuż tułowia
złożonymi jak skrzydła do lotu
który nigdy się nie odbył
w połysku zieleni obsiedli
ławki w parku, mącą wodę z fontanny
kołyszą się w tramwaju
kołyszą swój smutek
na wietrze, kroczą drogą
która jest wieczna
serce śpiewa prostą melodię
o poranku krótką
wieczorem lekko swawolną
bo minął już skwar dnia
niebieski tramwaj platforma
ptasiego porozumienia
wiozą myśli ptaki niebieskie
co sieją, orzą, zbierają
chyboczą się i turlają na zakrętach***
Słoneczniki pochylają głowy ku słońcu
wielkie cykady grzeją się
choć upał pali zieleń
a u nas wiatry kołyszą letnią bujność traw
poruszają korony drzew
obłoki miłosiernie przesłaniają gorącą tarczę
taki poranek jak ten
dar Boga w chaosie życia
grzejemy się w cieple
oddychamy — choć nie widać powietrza
świat jest go pełen ma różne kolory,
temperaturę wilgotność
a każda z powietrznych form
uszczęśliwia***
Nie mów już nic nie poradzisz
nadszedł koniec był długo oczekiwany
dojrzewał powoli
czekanie na uwolnienie przychodzi
wraz z pierwszymi chwilami swobody
nie pomoże wpatrywanie się w noc
wraz z dzikimi gęsiami lecącymi
w srebrnej poświacie księżyca
umarła miłość, razem z nią udręka
jestem szczęśliwa wrześniowe słońce
nigdy nie było piękniejsze
nie wracaj głupia miłości więcej
pozbieram tylko rozrzucone w nieładzie łzy
chcę wreszcie zasypiać spokojnie
i budzić się z nadzieją
w porannych promieniach chmur
chcę należeć wyłącznie do siebie
nie chcę więcej ulegać złudzeniuFlanelowa koszula
Najpierw walczący i poniżany
bity więziony internowany
naród
potem wyśmiany pracy pozbawiany
na bruk wyrzucany
naród
uśmiercany młodości kwiat Staś
Grześ Bogdan we flanelowej koszuli
naród
przez matkę przytulany we łzach tonący
znów bez odwagi spoglądać w niebo
naród
i przyszedł czas swawolny
frywolnych reklam w kusych spódnicach
zalotnych dziewczyn na sprzedaż
naród
znowu samotny nie bity lecz
czemu zabity?
Naród
bez wizji przyszłości bez solidarności
wykpiony w swej biedzie bez pracy bez chleba
naród
znowu tułaczka nie stoją już dumnie
fabryki nici mebli bawełny flaneli w kratkę
naród
huty kryształu fajansów platerów
guzików fartuchów i lalek
nie płyną gorące wstęgi metalu
naród
a jednak skrzywdzili człowieka prostego
śmiechem nad krzywdą jego wybuchając
naródZielony
Pod parasolem topoli
biegałam kiedyś
o łąko zielona
o wodo zielona
o piaszczyste dno
koniec lata
mała dziewczynka
w krótkiej sukience
znalazła wczorajszy dzień
nieposłuszna prawom fizyki
posłuszna prawom serca
może dlatego zielone ma oczy
jak woda nizinnej rzeki
zabrałeś mi wiarę
nadzieję i miłość
ale nie wszystko odbierzesz
nie jesteś panem świata
przecież byłam kiedyś żywą istotą
odnajdę siebie w zielonym
sierpniu końca lata
o łąko zielona
o wodo zielona
o piaszczyste dnoNa 11 listopada
Już cicho bezgłośnie
faluje na wierze biały i czerwony
minęły defilady
echa śpiewu przecinają jeszcze
ciszę wieczoru
w płomiennych promieniach
zachodzącego słońca
ceglane mury zamku
jest jeden taki wieczór
jak dzisiaj na rzece stada białych łabędzi
na ławce siedzi dziewczyna
oparła drzewce staruszek harcerz
przekroczył dziś próg nadziei
na kolejne sto lat
spod pomników odeszły capstrzyki
posnęli spiżowi bohaterowie
odpoczywają już wieńce
łopocą tylko wstęgi
dzieci przyszłość narodu
dziewczynka z warkoczykami
na ramionach ojca
lśni złota kula na wieży ratusza
zegar wybija kolejną godzinę
błyszczy trąbka wieży mariackiej
następny raz za sto lat
a ja piszę wiersz
o miłości do Polski
której nie można się pozbyć,
której nie można zapomnieć
bez której nie można żyć
11.11.2018Katedry w chmurach
Widziałam kiedyś we śnie
katedry ukryte w chmurach
Były całe z poczerniałego gotyku
srebrzysta ścieżka prowadziła ludzi
od jednej katedry do drugiej
gdzieniegdzie przepłynęła jak
biały obłok gęsta od pary chmura
trzymaliśmy się za ręce i
wędrowaliśmy. Dużo było ich za nami,
ale jeszcze więcej przed oczyma
niektóre wieże ginęły znów w gęstych obłokach
Było cicho. Katedra z Kolonii
Rouen, Notre Dame, katedra z Chartres
opactwa Cystersów z całej Europy
słońce świeciło mocno, ale nie paliło
nie bolało nic. Westminster
Św. Katarzyna, św. Brygida
Tyniec w pierzastych cirrusach. Orvieto
Mediolan, Siena. Przepuszczamy przodem
gęstego cumulusa. Sprawdzamy
ale we wnętrzach nie ma już
ciepłego blasku świec, jeśli
światło to białe i chłodne niczym błysk magnezji
Podniebienny spacer szlakiem katedr.
Zakończony.
10.09.2006Urodzeni 1968
Zielonojesienne
drzewo chociaż całe w słońcu
pomiędzy gałęziami
stado gawronów i kawek
jak świat w którym tyle obłudy, że
musimy chować się za szkłami
ciemnych okularów, żeby nikt
nie dostrzegł prawdy w naszym
spojrzeniu, odgrodzeni
szybami samochodów
udajemy, że nie myślimy
a już na pewno nie czujemy
nikogo nie potrzebujemy
mamy wszystko, więc niczego nie
chcemy. Całość tworzymy
z ciemnymi okularami
przeciwsłonecznymi ochronnymi
a my wiemy: oduczyliśmy się wiernie kochać
i wszystko komuś poświęcać
oduczyliśmy się empatycznie zatracać
zdarza nam się to tylko chwilowo
Przestaliśmy zmieniać świat —
to on zaczął zmieniać nas.
12.10.2006***
Udało nam się już prawie wszystko
polecieliśmy na Księżyc
zrobiliśmy zdjęcia Marsa
stworzyliśmy wirtualnie istniejące życie
w nieistniejącej przestrzeni
ale jednego nie udało się zmienić
tego, ze przy małym dziecku przez kilka lat
ktoś ciągle musi być
Latamy samolotami
i rozmawiamy mimo wielkich odległości
rozwiązujemy szybko problemy
ale długie lata trwa
zanim tupot małych stóp
stanie się szybki
a mowa prędka
17.11.2006***
Jestem w najlepszym towarzystwie świata
w elitarnej jednostce społecznej
pośród ludzi, którzy już nie mają nadziei
są tu niekochani małżonkowie
pozostawione na przechowanie dzieci
porzuceni i nigdy nikomu niepotrzebni
złożeni niemocą opuszczeni
zdradzeni i oszukani
pogrążeni w depresji i schizofrenii
drobni wytwórcy bez swoich warsztatów,
rolnicy bez ziemi, ogrodnicy bez sadów
panie woźne i sprzątające
chcesz ich poznać zapraszam
zobaczysz świat pozbawiony obłudy
poznasz prawdziwą wartość uśmiechu
poczujesz jak niską wartość ma pieniądz
kupisz musujący cukierek u pani
w osiedlowym sklepiku
kiedyś artystki baletowej.
Oto najwspanialsza część ludzkości.
2007W górę
Kiedyś uniesiesz mnie aniele
poczuję jak szumi wiatr
pomiędzy twoimi skrzydłami
w każdej chwili kiedy widzę ptaka
czuję jak serce bije
w pierzastej piersi, nie mów mi
że nie ma Boga
jest tam gdzie ciepło, gdzie życie
przeglądaj się w nieba błękicie
tam gdzie myśl twoja ulata
gdzie wspomnienie
ubiegłego lata,
tam znajdzie schronienie,
ukryte znaczenie.
Nie wiesz dlaczego wszystko
ułożone w ciąg zdarzeń
logiczny, nieciekawy
spójrz na to
przez tęczowy pryzmat szczęścia
zobaczysz inny świat
gdzie uczucia czyste i ludzie
bez skazy, wiem, że dzisiaj
dotknęłam anioła
jest wieczór, a ciepłem
promienieje dłoń.
2007***
Ile kobiet nosi w sobie
czas ubiegłych zdarzeń
zatrzymały w sobie lata pięćdziesiąte
sześćdziesiąte,
siedemdziesiąte ubiegłego wieku
moment, kiedy były młode
chcesz wiedzieć jakie wtedy
było życie?
Popatrz na nie. Kwiecisty
deseń ich sukienek
historyczny szyk torebek
sposób w jaki mówią
dziękuję przepraszam i do widzenia
usłyszysz te odgłosy życia, które zechcesz
poczujesz świat, który wtedy istniał
i trwał zaklęty swoim czasemWiatr na górnej agorze
Na górnej agorze rozpętał się wiatr
poruszył kamienne togi dostojnych
mieszkańców starożytnego miasta
rozwichrzył fryzury posągów w niszach
zaszeleścił pergaminami
biblioteki w Pergamonie
obudził liście akantu w Koryncie
miał być słaby, miał tylko przepłoszyć cykady
miał strącić parę szyszek pinii
rozperlić wodę w fontannach
niechcący — zniknęło całe życie
Pompeje zalane lawą
Rzym najpierw spłonął, potem splądrowany
Hagia Sophia zamieniona w meczet
porośnięta trawą historia
pasą się tam teraz stada kóz
Pytia nie zdążyła przepowiedzieć,
nie spytała samej siebie
na koniec tamtego świata
rozsypały się bębny kolumn, jak puzzle
kot pije wodę w Efezie
gołębie zażywają kąpieli
w termach Hadriana.***
Biegnę Kanoniczą, słyszycie?
Biegnę ulicą w moim mieście
wokół ludzie mnie słyszą
choć nie wołam zbyt głośno, że
ja tu mieszkam od lat, całe życie
każdy kamień tu znam
i fasadę każdego kościoła
wokół ludzi wielki tłum
z walizkami, plecakami
jak to w drodze
cały świat pyta mnie, jak tu dojść
czy tam? po angielsku, po rosyjsku
czy po polsku Chińczyk, Niemiec
Włoch, Węgier czy Szkot
Bo ja biegnę Grodzką w świateł rytmie
biegnę obok pogubieni przechodnie
z każdej strony świata egzotyczny gość
a ja cieszę się, bo w tym mieście żyję od lat
nie wpadłam tu na chwilę przypadkiem
I załatwiam swoje sprawy pośpiesznie
wsiadam do jedynki, bo
to miasto, w którym niebieski
znajdziecie na sklepieniu mariackim
ulubiony kolor tramwajów
Biegnę Szewską, Sienną, mijam was
i wiem, ze wpadliście tylko na chwilę
niech smakuje wam ciepła czekolada
a potem już czas opuścić nas
zostanę tu i nie zazdroszczę wam
że odlecicie samolotami zostanę tu
gdzie ludzie jeżdżą dorożkami
gdzie wita się świt pod barwnymi parasolami
Biegnę Anny, Sławkowską i Jana
nie jestem przez nikogo rozpoznana
ale cieszę się, że w mym mieście
tak dobrze wam wszystkim jest
jak lwom pod ratuszem rozespanym
o każdej porze dnia.Jestem
Jestem, ale nie żyję, nie czuję
serce ledwo bije
a kiedy bije to boli
odzywa się rana zdrady
nie wierzę nie ufam
kiedy unikasz spojrzenia
patrzysz pusto w przestrzeń
nad moją głową
ukradkiem chowasz telefon
wiem, elektroniczna zdrada
czuję się wtedy przejrzysta
blada od nieistnienia
jesteś nie ze mną obok
znam te nijakie chwile
Ale kiedy cię nie ma
powraca radość nie widzę
więc sercu nie żal
śmieszny jesteś lubisz takie życie?
Obserwuję cię skrycie
analizuję jak starasz się ukryć
bawi mnie jak wijesz się
w kłamstwach powszednich
jak chleb popatrzę sobie
poczekam
3.06.18Ulica Kopernika
Jest miasto, a w nim
mała dzielnica starych szpitali
krzywy bruk po którym
kiepsko się chodzi
w szpitalnych ogródkach
wędrują chorzy
w rozczłapanych pantoflach
pasiastych szlafrokach
wieczorna passeggiata
pod rękę z najbliższymi
jedni są tu przez chwilę
inni zostaną dłużej
w szpitalach kaplice
dwa kościoły, tak cierpią
zanurzeni w dziewiętnastowieczny
drzewostan starego ogrodu botanicznego
primula, plantago lanceolata, lavendula***
Tak żyję, przechodzę z dnia na dzień
za mną zatrzaskują się
kolejno bramy
złota brama młodości
w gwiezdny deseń
srebrna brama miłości
w puste serca
brama zdrady
z kryształowych łez
zimna i piekąca w dotyku
brama dzieciństwa
skrzypiąca furtka
w ogrodzie babci
i brama wspomnień
ciągle jeszcze otwarta
to tam ułożyłam
dzisiejszy dzień
właśnie pakuję słońce
w różowe obłoki wieczoruJesień w Alei Róż
W Alei Róż kiedyś sławnej
dziś zapomnianej
rozpoczynała się właśnie jesień
biały anioł stróż
podnosi z ziemi kasztany
pusto tu tak, a kiedyś szli tędy ludzie
pierwszej zmiany
wychodząc z pracy, mieli czas
zachwyceni sobą zakochani
jeździły leniwie autobusy
świeciły radośnie neony
wkoło rosło młode miasto
szumiało wesoło pokolenie
nikt nie miał nic
lecz mieliśmy dla siebie aż tyle
wiosnę lato jesień zimę
Niczego nie brakowało
chleb był
A w Alei Róż kwitły czerwone róże
Po deszczu jak w każdym
przyzwoitym mieście
na chodnikach robiły się kałuże
Można było snuć refleksję
o świecie, tak ważną
dla urody życia.
Tęsknię za Aleją Róż
w której wieje
wiatr roześmiany
Mam wtedy 20 lat
a w głowie tylko kasztany
Trawnik pod bizantyjską kopułą w ciepłą noc ramadanu
niknące w oddali światła małych łodzi
pachnące powietrze Bosforu nagrzane słońcem lata
latarnie przy stolikach kawiarni szmer cichych rozmów
wśród barwnych chust milknące w jedwabiu słowa
pluszczące wilgocią węże nawadniają w ciemności ziemię
szumi rozlewająca się woda, a między przechodniami
między kamiennymi stolikami łaszą się koty wieczorne
stopy owijają ogonami, nikt nie słyszy miękkości ich łap
zielone połyskują w blasku latarni oczy
zwężone jak do skoku muezin przerywa wieczorną ciszę
wokół nargile kawowe, melonowe, cynamonowe
waniliowe, jak koty o zmroku daktylowe spojrzenia
nigdy nie wiesz, co zostanie w tobie na zawsze
o gorące nargile ociera się kot, ciemnołuka bizantyjka
w falującej burzy włosów biegnie wymienić gorące węgle
Istambuł 2012Ptasie sprawy
Ludzie podobni ptakom
z oczami w kolorze piór drozda
z rękami wzdłuż tułowia
złożonymi jak skrzydła do lotu
który nigdy się nie odbył
w połysku zieleni obsiedli
ławki w parku, mącą wodę z fontanny
kołyszą się w tramwaju
kołyszą swój smutek
na wietrze, kroczą drogą
która jest wieczna
serce śpiewa prostą melodię
o poranku krótką
wieczorem lekko swawolną
bo minął już skwar dnia
niebieski tramwaj platforma
ptasiego porozumienia
wiozą myśli ptaki niebieskie
co sieją, orzą, zbierają
chyboczą się i turlają na zakrętach***
Słoneczniki pochylają głowy ku słońcu
wielkie cykady grzeją się
choć upał pali zieleń
a u nas wiatry kołyszą letnią bujność traw
poruszają korony drzew
obłoki miłosiernie przesłaniają gorącą tarczę
taki poranek jak ten
dar Boga w chaosie życia
grzejemy się w cieple
oddychamy — choć nie widać powietrza
świat jest go pełen ma różne kolory,
temperaturę wilgotność
a każda z powietrznych form
uszczęśliwia***
Nie mów już nic nie poradzisz
nadszedł koniec był długo oczekiwany
dojrzewał powoli
czekanie na uwolnienie przychodzi
wraz z pierwszymi chwilami swobody
nie pomoże wpatrywanie się w noc
wraz z dzikimi gęsiami lecącymi
w srebrnej poświacie księżyca
umarła miłość, razem z nią udręka
jestem szczęśliwa wrześniowe słońce
nigdy nie było piękniejsze
nie wracaj głupia miłości więcej
pozbieram tylko rozrzucone w nieładzie łzy
chcę wreszcie zasypiać spokojnie
i budzić się z nadzieją
w porannych promieniach chmur
chcę należeć wyłącznie do siebie
nie chcę więcej ulegać złudzeniuFlanelowa koszula
Najpierw walczący i poniżany
bity więziony internowany
naród
potem wyśmiany pracy pozbawiany
na bruk wyrzucany
naród
uśmiercany młodości kwiat Staś
Grześ Bogdan we flanelowej koszuli
naród
przez matkę przytulany we łzach tonący
znów bez odwagi spoglądać w niebo
naród
i przyszedł czas swawolny
frywolnych reklam w kusych spódnicach
zalotnych dziewczyn na sprzedaż
naród
znowu samotny nie bity lecz
czemu zabity?
Naród
bez wizji przyszłości bez solidarności
wykpiony w swej biedzie bez pracy bez chleba
naród
znowu tułaczka nie stoją już dumnie
fabryki nici mebli bawełny flaneli w kratkę
naród
huty kryształu fajansów platerów
guzików fartuchów i lalek
nie płyną gorące wstęgi metalu
naród
a jednak skrzywdzili człowieka prostego
śmiechem nad krzywdą jego wybuchając
naródZielony
Pod parasolem topoli
biegałam kiedyś
o łąko zielona
o wodo zielona
o piaszczyste dno
koniec lata
mała dziewczynka
w krótkiej sukience
znalazła wczorajszy dzień
nieposłuszna prawom fizyki
posłuszna prawom serca
może dlatego zielone ma oczy
jak woda nizinnej rzeki
zabrałeś mi wiarę
nadzieję i miłość
ale nie wszystko odbierzesz
nie jesteś panem świata
przecież byłam kiedyś żywą istotą
odnajdę siebie w zielonym
sierpniu końca lata
o łąko zielona
o wodo zielona
o piaszczyste dnoNa 11 listopada
Już cicho bezgłośnie
faluje na wierze biały i czerwony
minęły defilady
echa śpiewu przecinają jeszcze
ciszę wieczoru
w płomiennych promieniach
zachodzącego słońca
ceglane mury zamku
jest jeden taki wieczór
jak dzisiaj na rzece stada białych łabędzi
na ławce siedzi dziewczyna
oparła drzewce staruszek harcerz
przekroczył dziś próg nadziei
na kolejne sto lat
spod pomników odeszły capstrzyki
posnęli spiżowi bohaterowie
odpoczywają już wieńce
łopocą tylko wstęgi
dzieci przyszłość narodu
dziewczynka z warkoczykami
na ramionach ojca
lśni złota kula na wieży ratusza
zegar wybija kolejną godzinę
błyszczy trąbka wieży mariackiej
następny raz za sto lat
a ja piszę wiersz
o miłości do Polski
której nie można się pozbyć,
której nie można zapomnieć
bez której nie można żyć
11.11.2018Katedry w chmurach
Widziałam kiedyś we śnie
katedry ukryte w chmurach
Były całe z poczerniałego gotyku
srebrzysta ścieżka prowadziła ludzi
od jednej katedry do drugiej
gdzieniegdzie przepłynęła jak
biały obłok gęsta od pary chmura
trzymaliśmy się za ręce i
wędrowaliśmy. Dużo było ich za nami,
ale jeszcze więcej przed oczyma
niektóre wieże ginęły znów w gęstych obłokach
Było cicho. Katedra z Kolonii
Rouen, Notre Dame, katedra z Chartres
opactwa Cystersów z całej Europy
słońce świeciło mocno, ale nie paliło
nie bolało nic. Westminster
Św. Katarzyna, św. Brygida
Tyniec w pierzastych cirrusach. Orvieto
Mediolan, Siena. Przepuszczamy przodem
gęstego cumulusa. Sprawdzamy
ale we wnętrzach nie ma już
ciepłego blasku świec, jeśli
światło to białe i chłodne niczym błysk magnezji
Podniebienny spacer szlakiem katedr.
Zakończony.
10.09.2006Urodzeni 1968
Zielonojesienne
drzewo chociaż całe w słońcu
pomiędzy gałęziami
stado gawronów i kawek
jak świat w którym tyle obłudy, że
musimy chować się za szkłami
ciemnych okularów, żeby nikt
nie dostrzegł prawdy w naszym
spojrzeniu, odgrodzeni
szybami samochodów
udajemy, że nie myślimy
a już na pewno nie czujemy
nikogo nie potrzebujemy
mamy wszystko, więc niczego nie
chcemy. Całość tworzymy
z ciemnymi okularami
przeciwsłonecznymi ochronnymi
a my wiemy: oduczyliśmy się wiernie kochać
i wszystko komuś poświęcać
oduczyliśmy się empatycznie zatracać
zdarza nam się to tylko chwilowo
Przestaliśmy zmieniać świat —
to on zaczął zmieniać nas.
12.10.2006***
Udało nam się już prawie wszystko
polecieliśmy na Księżyc
zrobiliśmy zdjęcia Marsa
stworzyliśmy wirtualnie istniejące życie
w nieistniejącej przestrzeni
ale jednego nie udało się zmienić
tego, ze przy małym dziecku przez kilka lat
ktoś ciągle musi być
Latamy samolotami
i rozmawiamy mimo wielkich odległości
rozwiązujemy szybko problemy
ale długie lata trwa
zanim tupot małych stóp
stanie się szybki
a mowa prędka
17.11.2006***
Jestem w najlepszym towarzystwie świata
w elitarnej jednostce społecznej
pośród ludzi, którzy już nie mają nadziei
są tu niekochani małżonkowie
pozostawione na przechowanie dzieci
porzuceni i nigdy nikomu niepotrzebni
złożeni niemocą opuszczeni
zdradzeni i oszukani
pogrążeni w depresji i schizofrenii
drobni wytwórcy bez swoich warsztatów,
rolnicy bez ziemi, ogrodnicy bez sadów
panie woźne i sprzątające
chcesz ich poznać zapraszam
zobaczysz świat pozbawiony obłudy
poznasz prawdziwą wartość uśmiechu
poczujesz jak niską wartość ma pieniądz
kupisz musujący cukierek u pani
w osiedlowym sklepiku
kiedyś artystki baletowej.
Oto najwspanialsza część ludzkości.
2007W górę
Kiedyś uniesiesz mnie aniele
poczuję jak szumi wiatr
pomiędzy twoimi skrzydłami
w każdej chwili kiedy widzę ptaka
czuję jak serce bije
w pierzastej piersi, nie mów mi
że nie ma Boga
jest tam gdzie ciepło, gdzie życie
przeglądaj się w nieba błękicie
tam gdzie myśl twoja ulata
gdzie wspomnienie
ubiegłego lata,
tam znajdzie schronienie,
ukryte znaczenie.
Nie wiesz dlaczego wszystko
ułożone w ciąg zdarzeń
logiczny, nieciekawy
spójrz na to
przez tęczowy pryzmat szczęścia
zobaczysz inny świat
gdzie uczucia czyste i ludzie
bez skazy, wiem, że dzisiaj
dotknęłam anioła
jest wieczór, a ciepłem
promienieje dłoń.
2007***
Ile kobiet nosi w sobie
czas ubiegłych zdarzeń
zatrzymały w sobie lata pięćdziesiąte
sześćdziesiąte,
siedemdziesiąte ubiegłego wieku
moment, kiedy były młode
chcesz wiedzieć jakie wtedy
było życie?
Popatrz na nie. Kwiecisty
deseń ich sukienek
historyczny szyk torebek
sposób w jaki mówią
dziękuję przepraszam i do widzenia
usłyszysz te odgłosy życia, które zechcesz
poczujesz świat, który wtedy istniał
i trwał zaklęty swoim czasemWiatr na górnej agorze
Na górnej agorze rozpętał się wiatr
poruszył kamienne togi dostojnych
mieszkańców starożytnego miasta
rozwichrzył fryzury posągów w niszach
zaszeleścił pergaminami
biblioteki w Pergamonie
obudził liście akantu w Koryncie
miał być słaby, miał tylko przepłoszyć cykady
miał strącić parę szyszek pinii
rozperlić wodę w fontannach
niechcący — zniknęło całe życie
Pompeje zalane lawą
Rzym najpierw spłonął, potem splądrowany
Hagia Sophia zamieniona w meczet
porośnięta trawą historia
pasą się tam teraz stada kóz
Pytia nie zdążyła przepowiedzieć,
nie spytała samej siebie
na koniec tamtego świata
rozsypały się bębny kolumn, jak puzzle
kot pije wodę w Efezie
gołębie zażywają kąpieli
w termach Hadriana.***
Biegnę Kanoniczą, słyszycie?
Biegnę ulicą w moim mieście
wokół ludzie mnie słyszą
choć nie wołam zbyt głośno, że
ja tu mieszkam od lat, całe życie
każdy kamień tu znam
i fasadę każdego kościoła
wokół ludzi wielki tłum
z walizkami, plecakami
jak to w drodze
cały świat pyta mnie, jak tu dojść
czy tam? po angielsku, po rosyjsku
czy po polsku Chińczyk, Niemiec
Włoch, Węgier czy Szkot
Bo ja biegnę Grodzką w świateł rytmie
biegnę obok pogubieni przechodnie
z każdej strony świata egzotyczny gość
a ja cieszę się, bo w tym mieście żyję od lat
nie wpadłam tu na chwilę przypadkiem
I załatwiam swoje sprawy pośpiesznie
wsiadam do jedynki, bo
to miasto, w którym niebieski
znajdziecie na sklepieniu mariackim
ulubiony kolor tramwajów
Biegnę Szewską, Sienną, mijam was
i wiem, ze wpadliście tylko na chwilę
niech smakuje wam ciepła czekolada
a potem już czas opuścić nas
zostanę tu i nie zazdroszczę wam
że odlecicie samolotami zostanę tu
gdzie ludzie jeżdżą dorożkami
gdzie wita się świt pod barwnymi parasolami
Biegnę Anny, Sławkowską i Jana
nie jestem przez nikogo rozpoznana
ale cieszę się, że w mym mieście
tak dobrze wam wszystkim jest
jak lwom pod ratuszem rozespanym
o każdej porze dnia.Jestem
Jestem, ale nie żyję, nie czuję
serce ledwo bije
a kiedy bije to boli
odzywa się rana zdrady
nie wierzę nie ufam
kiedy unikasz spojrzenia
patrzysz pusto w przestrzeń
nad moją głową
ukradkiem chowasz telefon
wiem, elektroniczna zdrada
czuję się wtedy przejrzysta
blada od nieistnienia
jesteś nie ze mną obok
znam te nijakie chwile
Ale kiedy cię nie ma
powraca radość nie widzę
więc sercu nie żal
śmieszny jesteś lubisz takie życie?
Obserwuję cię skrycie
analizuję jak starasz się ukryć
bawi mnie jak wijesz się
w kłamstwach powszednich
jak chleb popatrzę sobie
poczekam
3.06.18Ulica Kopernika
Jest miasto, a w nim
mała dzielnica starych szpitali
krzywy bruk po którym
kiepsko się chodzi
w szpitalnych ogródkach
wędrują chorzy
w rozczłapanych pantoflach
pasiastych szlafrokach
wieczorna passeggiata
pod rękę z najbliższymi
jedni są tu przez chwilę
inni zostaną dłużej
w szpitalach kaplice
dwa kościoły, tak cierpią
zanurzeni w dziewiętnastowieczny
drzewostan starego ogrodu botanicznego
primula, plantago lanceolata, lavendula***
Tak żyję, przechodzę z dnia na dzień
za mną zatrzaskują się
kolejno bramy
złota brama młodości
w gwiezdny deseń
srebrna brama miłości
w puste serca
brama zdrady
z kryształowych łez
zimna i piekąca w dotyku
brama dzieciństwa
skrzypiąca furtka
w ogrodzie babci
i brama wspomnień
ciągle jeszcze otwarta
to tam ułożyłam
dzisiejszy dzień
właśnie pakuję słońce
w różowe obłoki wieczoruJesień w Alei Róż
W Alei Róż kiedyś sławnej
dziś zapomnianej
rozpoczynała się właśnie jesień
biały anioł stróż
podnosi z ziemi kasztany
pusto tu tak, a kiedyś szli tędy ludzie
pierwszej zmiany
wychodząc z pracy, mieli czas
zachwyceni sobą zakochani
jeździły leniwie autobusy
świeciły radośnie neony
wkoło rosło młode miasto
szumiało wesoło pokolenie
nikt nie miał nic
lecz mieliśmy dla siebie aż tyle
wiosnę lato jesień zimę
Niczego nie brakowało
chleb był
A w Alei Róż kwitły czerwone róże
Po deszczu jak w każdym
przyzwoitym mieście
na chodnikach robiły się kałuże
Można było snuć refleksję
o świecie, tak ważną
dla urody życia.
Tęsknię za Aleją Róż
w której wieje
wiatr roześmiany
Mam wtedy 20 lat
a w głowie tylko kasztany
więcej..