Pirat Jędruś - ebook
Pirat Jędruś - ebook
Jędruś ma dopiero siedem lat, ale już jest groźnym kapitanem. Wraz z niesforną kompanią piratów pokonuje stuzębnego smoka, przechytrza czarownika Brudasa i zaprzyjaźnia się z królewną Barbatką.
Jędruś kocha przygody, ale jest przecież tylko małym chłopcem – dlatego po wielu dalekich wyprawach z radością zawija do portu, w którym czeka na niego mama.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8208-948-6 |
Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kapitan Jędruś miał dopiero siedem lat, lecz był już strasznie groźnym piratem. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale tak było naprawdę! Pewnie ciekawi was, jak ten słynny kapitan Jędruś wyglądał. Otóż – całkiem zwyczajnie, tak jak wielu siedmioletnich chłopców. Włosy miał jasne jak nadmorski piasek, niebieskie oczy i uśmiechniętą buzię, w której brakowało dwóch przednich zębów.
Jednak Jędruś, jak na siedmiolatka, ubrany był dość oryginalnie. Nosił pirackie spodnie, piracką kapotę i piracki pas. Jednym słowem – ubrany był jak pirat. U jego skórzanego pasa wisiała długa szabla, a głowę zdobił wielki kapelusz ze strusim piórem. Kiedy Jędruś chciał kogoś przestraszyć, zasłaniał oko czarną przepaską. Wyglądał wtedy naprawdę groźnie. Na palcu kapitana błyszczał dziwny pierścień, który mrugał błękitnozielonym światłem, mienił się i skrzył. A czasami puszczał oczko! Gdy ktoś zbyt długo mu się przypatrywał, kamień pierścienia zamykał się, by po chwili błysnąć oślepiającym blaskiem. Był to bowiem pierścień magiczny.
Zaczarowane pierścienie nie rosną na drzewach ani nie znoszą ich czarodziejskie kury. Nie można ich też kupić w żadnym sklepie jak na przykład marchewki. Takie pierścienie powstają w pracowniach najpotężniejszych czarowników, którzy znają tajemne zaklęcia. Niestety, czarownicy niechętnie pozbywają się pierścieni, więc zdobycie ich jest trudne i niebezpieczne. Jeśli chcecie wiedzieć, jak to się udało Jędrusiowi, czytajcie dalej. Oczywiście, jeśli się nie boicie…
* * *
Jędruś stał na dziobie swojego okrętu, żagle wesoło łopotały, a ciepły, morski wiatr rozwiewał jego jasne włosy. Jednak myśli kapitana nie były pogodne. W skrzyni zostało bardzo mało srebrnych monet. Właściwie było już widać dno! Ostatniego złotego dukata piraci wydali miesiąc temu na uszycie nowych żagli w porcie Manuchao.
Niestety, ostatnio o łupy było coraz trudniej. Dlatego kapitan postanowił popłynąć w kierunku słynącej z nieprzebranych bogactw Krainy Bezimiennej. Podobno w tamtejszych rzekach bryłki złota pokrywały dno jak gdzie indziej zwykłe kamienie, skały świeciły ogromnymi rubinami, szmaragdami i szafirami, zaś przy brzegu morza w każdej muszli wylegiwały się perły wielkie jak jaja dorodnej kury!
Tak, zdobycie wspaniałych skarbów napełniłoby pirackie serca szczęściem – myślał kapitan Jędruś.
Niestety, szlak morski wiodący do Krainy Bezimiennej był pełen pułapek i niebezpieczeństw. W oceanie czyhały na żeglarzy groźne potwory i morskie węże, a na lądzie czarownicy, smoki i podstępni królowie.
Co gorsza, Kraina nie była zaznaczona na żadnej mapie. Krążyły pogłoski, że to pływająca wyspa, która nieustannie zmienia położenie.
Kapitan wiedział, że należy jej szukać między Fortunessą a Glorią, dwoma kontynentami Mórz Przedpołudniowych. Ale był to tak wielki obszar, że nie starczyłoby życia, żeby go dokładnie zbadać.
Podobno na cyplu Logis, położonym na krańcu Fortunessy, żyło tajemnicze plemię Mamali. Według podań właśnie Mamale wiedzieli, gdzie szukać Krainy Bezimiennej. Być może mieli stare mapy lub jako wytrawni żeglarze umieli trafić do celu, kierując się położeniem słońca, prądami morskimi lub śledząc ławice śledzi…
Jednak tych „podobno”, „być może” oraz innych wątpliwości było tak dużo, że Jędruś wpadał w coraz gorszy nastrój.
Aby poprawić sobie humor, kapitan sięgnął po swój ulubiony przysmak – cytrynowego żelka, którego słodko-kwaśny smak tak rozkosznie rozpływał się po całej buzi.
* * *
Jędruś pływał po Morzach Popołudniowych swoim okrętem, który nosił dumne imię Rekin i miał nieustraszoną załogę.
Zastępcą kapitana był bosman Tatuś. Był prawie tak silny jak Jędruś, ale oczywiście nie tak sprytny. To bosman pilnował, aby wszystkie rozkazy kapitana były natychmiast wykonywane.
Poza bosmanem do załogi Rekina należeli piraci: Kartofel, Piórko i Barnaba. Barnaba był kucharzem i potrafił piec najpyszniejsze torty na świecie. Był niezwykle chudy, ponieważ cierpiał na chorobę morską i nigdy nie miał apetytu. Jędruś oddałby niejeden skarb ze swojej skrzyni za makaron z sosem pomidorowym i parówkami lub za pieczonego kurczaka z frytkami przygotowanymi przez tego mistrza patelni i rondelka. Na szczęście Barnaba pracował na Rekinie na pełnym kucharskim etacie i Jędruś nie musiał za te przysmaki niczego dawać. Wystarczyło, że zawołał: „Hej, Barnabo, proszę kurczaczka z frytkami!” i za godzinę złocisty kurczak w wianuszku równie złocistych frytek lądował na kapitańskim stole. O ile oczywiście kucharz niczym się nie zdenerwował. Szybko bowiem wpadał w nerwowy nastrój, a wiadomo, że w takim stanie łatwo o pomyłki. Dlatego czasami frytki były posłodzone, herbata posolona, a w rosole pływała drewniana łyżka lub solniczka. Na szczęście takie wypadki zdarzały się niezwykle rzadko.
Pirat Piórko był prawdziwym elegantem i oryginałem. Bez przerwy zajmował się swoją fryzurą. Złote pukle spływały aż na kołnierz jego artystycznie połatanej kapoty, a pirat co chwila rozczesywał je szczotką i sprawdzał w lusterku, czy się przypadkiem nie potargał. Posiadał kolekcję dwudziestu trzech grzebieni w różnych kolorach oraz cztery wielkie szczotki. Piórko kochał wszystkie zwierzęta i miał na okręcie własnego szczura Fistaszka, którego czesał prawie tak często jak siebie. Używał do tego specjalnej szczoteczki i malutkiego grzebyka.
Piórko miał jeszcze jedno hobby – grał na harmonii heligonce i układał piosenki, które później chętnie śpiewała cała załoga.
Ulubionymi zajęciami Kartofla było jedzenie i spanie. Dlatego pirat nie był już tak szczupły jak w młodości. Z biegiem czasu wzrosła nie tylko jego waga, lecz również zamiłowanie do skarbów i kosztowności. Kartofel przed laty cierpiał straszliwą biedę, nie miał gdzie spać ani co jeść. Wtedy postanowił, że gdy zdobędzie majątek, kupi zamek, który stanie się domem wszystkich biednych i bezdomnych. Marzył także, by w tym zamku mieszkały duchy i upiory. Może to dziwne, ale różne straszydła i potwory bardzo go ciekawiły.
– W moim zamku każdy będzie dostawał tyle jedzenia, ile zapragnie – mawiał Kartofel, oblizując pulchne usteczka. – Tylko co będą jadły duchy?! – zastanawiał się czasami. – Może duszone grzybki?
Nie muszę chyba dodawać, że ulubionym przysmakiem Kartofla były potrawy z ziemniaków, a zwłaszcza placki i frytki. Właśnie nimi chciał częstować swoich przyszłych gości. Postanowił nawet, że w ogrodzie obok zamku nie będą rosły „jakieś tam” róże czy tulipany, lecz wyłącznie ziemniaki.
– Ziemniaki też ładnie kwitną – powtarzał, gdy ktoś śmiał się z jego pomysłu. – A jaki z nich pożytek! Niech no ktoś spróbuje zjeść różę!
Aha, byłbym zapomniał. Na okręcie był jeszcze ktoś – papuga Zora, która najczęściej siedziała na ramieniu Jędrusia. Gdy nie siedziała, fruwała, rozglądając się, czy w okolicy nie widać czegoś ciekawego. Na przykład skarbów do zdobycia.
Kiedy piraci płynęli, często śpiewali jedną z piosenek ułożonych przez Piórka. Wrogowie, słysząc tę pieśń, natychmiast dostawali na plecach gęsiej skórki i zmykali na trzęsących się nóżkach albo dygoczących ze strachu żaglach:
Tańczy flaga jak noc czarna,
błyszczą białe kości,
trupia czaszka już koszmarnie
szczerzy się z radości.
Płyną, płyną, płyną odważni piraci,
bardzo są weseli i bardzo bogaci,
dookoła woda zimna i strasznie głęboka,
kto z piratem ma na pieńku, ten zwiewa w podskokach!
Umdaradamda, bum-cyk-cyk!
Umdaradamda, bum-cyk-cyk!
* * *
Papuga Zora wróciła ze zwiadowczego lotu i usiadła na ramieniu kapitana. Lekko zdyszana, zaskrzeczała:
– Kilka mil stąd widziałam ogromny, czarny zamek, którego mury wyrastają prosto z morza!
– Hm, czarny zamek? – zamyślił się Jędruś. – To może być twierdza słynnego czarownika Brudasa.
Brudas był słynny, bo kiedy chciał komuś dokuczyć, wyczarowywał śmieci. Te odpadki paskudziły potem mieszkania, pałace, ogródki, a nawet całe miasta i kraje. Brudas był dość marnym czarodziejem, jedynie wyczarowywanie śmieci udawało mu się nad podziw dobrze. A pirat Jędruś śmieci nie lubił. Na jego okręcie panował idealny porządek. Wszystkie sprzęty musiały błyszczeć jak nowe, a pokład lśnił jak łysina Kartofla w promieniach południowego słońca. Biada marynarzowi pełniącemu wachtę, gdy kapitan znalazł na pokładzie jakikolwiek brudek lub śmieć. Taki marynarz otrzymywał srogą karę. Najczęściej był to tygodniowy zakaz oglądania telewizji lub jedzenia słodyczy. Oczywiście, w przypadku Kartofla zakaz dotyczył placków ziemniaczanych.
– Bosmanie! – zawołał Jędruś.
– Tak jest! – zameldował się bosman Tatuś.
– Zmieniamy kurs! Płyniemy do brzegu – rozkazał kapitan. – Chciałbym przyjrzeć się z bliska temu czarnemu zamkowi.
Pirat Piórko, który stał przy sterze, zamaszyście zakręcił kołem i dziób okrętu skierował się ku brzegowi. Jędruś przyłożył do oka lunetę. Zamku nie było jeszcze widać, za to na falach zaczęły pojawiać się puszki, puste butelki, papiery i zapleśniałe szmaty. Okręt otaczało coraz więcej śmieci. Im bliżej brzegu, tym odpadków było więcej. Po kilku minutach Rekin zwolnił, a wreszcie utknął w pokrywającej morze stercie brudów.
– Co, u licha? – Jędruś wychylił się przez burtę.
Na fali unosiły się śmieci. Wyjątkowo śmieciowate śmieci, bardzo brudne i brzydko pachnące.
Kapitan ponownie przyłożył lunetę do oka. Tym razem ujrzał w oddali bryłę ogromnej, czarnej budowli. Wyrastała z morza, a szczyty jej wież ginęły w chmurach. Nie ulegało wątpliwości – śmieci wylatywały z zamku! Przez wszystkie okna, drzwi i bramy, a nawet z kominów wyskakiwały tysiące, miliony ogryzków, kapsli, pomiętych papierów, gnijących odpadków i innych okropności.
– Czy widzi pan to samo, co ja, kapitanie? – zapytał bosman Tatuś, który także patrzył przez lunetę. – To prawdziwa śmieciowa powódź. Te śmieci nas zaleją!
– Nie martw się, bosmanie – powiedział Jędruś. – Nie z takich opresji wychodziliśmy cało.
Kapitan podszedł do stojącego przy sterze Piórka.
– Ciężka sprawa – westchnął Piórko. – Utknęliśmy jak ość w gardle. Wiatr ledwo wieje, a jeszcze te śmieci… – Piórko nerwowo poprawił włosy. – Nie ruszymy, póki mocniej nie dmuchnie.
– Hm… – zamyślił się Jędruś – Jeśli chodzi o dmuchanie, to jestem w tym mistrzem. Zresztą bosman Tatuś też jest niezły. Załoga do mnie!!!
Po chwili wszyscy piraci stali pod żaglami.
– Trzy, cztery… dmuch! – zarządził Jędruś i potężne dmuchnięcie wyleciało z ust piratów. Papuga Zora i szczur Fistaszek też dmuchali. Żagiel wydął się jak wielka koszula, a okręt, roztrącając dziobem śmieci, ruszył naprzód.
– Brawo, kapitanie! – zawołał Tatuś, a uradowani piraci zaśpiewali:
Nasz kapitan Jędruś,
pirat jakich mało!
On z każdej opresji
zawsze wyjdzie cało!
Nasz kapitan Jędruś
radę sobie da,
bo to superpirat,
pirat na sto dwa!
* * *
Czarny zamek był ogromny. Wysoki jak góra. Wielką budowlę już do połowy zakrywały śmieci. I wciąż ich przybywało! Wylatywały przez wszystkie otwory jak prażona kukurydza z automatów, które można zobaczyć w kinach.
Prawdziwy brudas z tego czarownika Brudasa – pomyślał kapitan Jędruś i krzyknął: – Bosmanie, musimy coś z tym zrobić! Niedługo całe morze utonie w śmieciach!
– Utonie w śmieciach! – poważnie pokiwał głową bosman. – Dobrze pan to ujął.
– Ciachnąć tego czarnobrudasa szabelką, to od razu się uspokoi – głupawo zaśmiał się Kartofel.
– Chcesz się rzucić z szablą na czarownika? – zdziwił się bosman. – Zamieni cię w zardzewiałą puszkę, zanim zdążysz podnieść rękę.
– Naprawdę? – zadumał się Kartofel. – Patrzcie, tu są też obierki od ziemniaków – westchnął wzruszony, przyglądając się lądującym przy burcie śmieciom.
Niedaleko zamku znajdowała się niewielka zatoczka, a przy niej kamienne nabrzeże. Tam Rekin zacumował. Przybijanie do brzegu było bardzo trudne, bo piraci co chwila musieli uchylać się przed spadającymi odpadkami.
– Idziemy! – rozkazał kapitan i już stawiał stopę na trapie, gdy nagle z zamku wybiegła postać w długim, czarnym płaszczu i spiczastym kapeluszu. Niezwykły osobnik biegł w kierunku brzegu, wołając:
– Ratunku, pomocy, chollendrum, rabanum, świstum, dyrdum, ojejuniu!
Płaszcz i kapelusz przybysza były strasznie brudne. Miał osmoloną twarz i czarne ręce! Jego krucze, długie włosy były potargane i zlepione tłuszczem. Nawet wetknięta w kieszeń różdżka była szara od brudu.
– Domyślam się, że mam… – tu Jędruś zawahał się – przyjemność z czarownikiem Brudasem.
– Tak, masz, nieznajomy, ogromną przyjemność. Czarownik Brudas, najbrudniejszy ze wszystkich czarowników, to właśnie ja! Stoisz przed wszechświatowej sławy twórcą śmieci i odpadków…
Piraci groźnie mruknęli, ale Brudas jakby tego nie usłyszał i paplał dalej:
– Także zgniłych i pleśniejących! – tu czarownik dumnie wypiął chuderlawą pierś. – To moja specjalność. Czy czujecie, jak pięknie cuchnie? To moje dzieło!
Nagle jedna z wylatujących z zamku brył śmieci uderzyła Brudasa w głowę, przekrzywiając jego spiczasty kapelusz. Piraci wybuchnęli śmiechem.
– Świstum, dyrdum! Nie śmiać się! Nie wolno! – krzyknął czarownik i zaczął masować czoło. – Widzicie, że mam kłopot. Chciałem wyczarować trochę śmieci na własne, domowe potrzeby, a tu klops. Nie mogę zatrzymać produkcji. Różdżka się przegrzała czy co? – Brudas wyciągnął z kieszeni czarny patyk i zaczął nim machać. – Śmieciullo produkullo stopullo! – krzyknął, ale zaklęcie nie pomogło. Śmieci nadal wylatywały z zamku. – Sami widzicie – westchnął czarownik. – Jeśli mi pomożecie, dostaniecie nagrodę. Dam wam… hm, co by tu wam dać? Może mój czarodziejski pierścień? – Brudas wyciągnął dłoń. Pierścień, choć brudny i zapaćkany, błysnął pięknym błękitnozielonym promieniem. – To niezwykły skarb! Wystarczy przekręcić go na palcu i wypowiedzieć czarodziejskie zaklęcie: „Zamień w kamień, bimbala, bimbala, bęc!”, a każdy przeciwnik zamieni się w kamień. Oczywiście, później można go z powrotem odczarować. Chcecie zobaczyć, jak to wygląda? – skierował pierścień na Kartofla.
– Nie, nie, po co?! – pisnął przerażony Kartofel i czym prędzej schował się za maszt.
– To co, pomożecie? – Czarownik krzywo zerknął na piratów spod ronda spiczastego kapelusza.
Załoga Rekina czekała na odpowiedź Jędrusia, który słynął z dobrych pomysłów. Ze śmieciami też powinien dać sobie radę. Gdyby zdobył pierścień, byłby najpotężniejszym piratem świata!
– Jak możemy ci pomóc? – zapytał kapitan.
– Tego nie wiem – czarownik wzruszył ramionami. – Ale radzę wam coś wymyślić, bo robię się zły. A zły czarownik może wpaść na bardzo złośliwy pomysł! Hichahuhłehochacha – Brudas zaśmiał się strasznie. Kartoflowi włosy tak zjeżyły się na głowie, że uniosły czapkę.
Kapitan przez chwilę patrzył na różdżkę, zastanowił się i powiedział:
– A może po prostu powinieneś umyć różdżkę? Taka brudna nie może dobrze działać. Każdy pirat wie, że brudny okręt krzywo pływa. My, piraci, dbamy o czystość! Dlatego jesteśmy zdrowi i silni!
– Załoga, nogi w górę! – rozkazał bosman.
Piraci grzecznie podnieśli nogi. Wszyscy poza Jędrusiem byli bez butów. I chociaż chodzili na bosaka, stopy mieli czyste, różowiutkie, jak u niemowlaczków.
– Czysty pokład – czyste stopy – zameldował bosman Tatuś.
– Dobra, dobra – machnął ręką czarownik. – Możecie sobie myć, co tam chcecie: nogi, głowy, nawet uszy! Ale myć różdżkę?! – wzdrygnął się. Po chwili jednak westchnął i dodał: – A zresztą, możemy spróbować… Jak to się robi?
– Nic prostszego – zaśmiał się Jędruś. – Wystarczy włożyć ją do wody i wyszorować.
– Do wody? Fuj! – wykrzywił się Brudas. – Nie dotykałem wody od ponad stu dwudziestu lat. Pamiętam, było to 13 września roku 1880. Potknąłem się i wpadłem do kałuży. Okropieństwo. Na szczęście woda była zamulona i trochę się pomazałem błotem, bo nie wiem, jak bym ten szok przeżył…
– Daj pan tę różdżkę, ja ją umyję – zawołał bosman.
– No, brudno… to znaczy – no, trudno, trzeba spróbować – mruknął czarownik i podał różdżkę Tatusiowi.
Bosman musiał ją dość długo czyścić, zanim spod warstwy klejącego brudu wyjrzały tajemnicze wzory i barwne litery namalowane na czarodziejskim kijku.
– Proszę, gotowe – Tatuś oddał różdżkę Brudasowi.
Czarownik ponownie nią machnął i wypowiedział zaklęcie:
– Śmieciullo produkullo stopullo!
Nagle zapadła cisza. Ucichł szum szybujących śmieci i ich mokre plaśnięcia, gdy lądowały w wodzie. Zaklęcie podziałało!
– Coś takiego! – zdumiał się Brudas. – Nie wierzyłem, że ta obrzydliwie czysta ciecz pomoże. A jednak! Patrzcie państwo! – Czarownik spojrzał na piratów. – Dobrze się spisaliście. Należy się wam nagroda. Chcecie trochę śmieci? Mogę wam dać te najbardziej brudne i cuchnące! Co wolicie – zgniłe jabłka, brudne papiery czy zapleśniałe obierki od ziemniaków?
– Obierki – wyrwał się Kartofel, ale bosman spojrzał na niego tak groźnie, że Kartofel szybko ukrył się za plecami Piórka.
– Decydujcie się, bo nie mam czasu. Korzystajcie z łaskawości mojego serca. Nieczęsto mam tak dobry humor, żeby oddawać własne, rodzone śmieci – czarownik gadał jak nakręcony.
Piraci nie wyglądali na zadowolonych. Zgrzytali po piracku zębami, a ich oczy złowrogo błyskały.
– Gdzie rzucić? Na pokład czy do ładowni? – Brudas podniósł różdżkę do góry.
– Chwileczkę – Jędruś spojrzał groźnie na czarownika. – Powiedziałeś, że jeśli ci pomogę, dasz mi zaczarowany pierścień. Wymyśliłem, co masz zrobić, a bosman Tatuś własnoręcznie umył twoją brudną różdżkę. Czekam na obiecaną nagrodę.
– Chcesz, żebym oddał ci mój czarodziejski pierścień?! – zdumiał się Brudas. – Może wydaje ci się, że pierścień to rzodkiewka, którą można wyrwać w ogródku?! Ten pierścień ma niezwykłą moc. Pracowałem nad nim pięćdziesiąt siedem lat!
– Obiecałeś… – powiedział spokojnie Jędruś.
– Tylko tak żartowałem – zaśmiał się nieprzyjemnie czarownik. – No, zmykajcie stąd, bo nie mam czasu. Zaraz skończy się moja wyjątkowa dobroć.
Brudas zaczął mamrotać pod nosem zaklęcia i machnął różdżką. Kotwica pirackiego statku sama uniosła się w górę, rozbryzgując na wszystkie strony wodę, po czym z hukiem spadła na pokład. Nagle zerwał się silny wiatr, który odepchnął Rekina od brzegu.
– Żegnajcie, poczciwi piraci, a jeśli będziecie jeszcze w okolicy, nie zapomnijcie mnie odwiedzić. Wpadnijcie na filiżankę błota z badylami – chichotał czarownik, machając na pożegnanie dłonią, w której nie wiadomo skąd pojawiła się koronkowa chusteczka. Kiedyś zapewne biała, teraz czarna od brudu.
– A to weźcie na pamiątkę. Żebyście nie mówili, że nie dałem wam nagrody! – Brudas ponownie machnął różdżką. Pływające po morzu puste butelki i zardzewiałe puszki uniosły się w górę, po czym jak ogromny grad zaczęły spadać na pokład okrętu.
– Butaga, uwelki! – krzyknął Barnaba, któremu, gdy się zdenerwował, często plątał się język. Teraz chciał ostrzec piratów, wołając: „Uwaga, butelki!”
Paskudny był ten czarownik Brudas! A niech go zjedzą chuderlawe sardynki!
Piraci ledwo nadążali uchylać się przed niebezpiecznymi pociskami. Okręt odpływał tyłem, a złośliwy rechot czarownika niósł się za nim jak upiorna melodia:
– Hichahuhłehochacha… Chachahihihohłehłehłe…
Pirat Jędruś stał nieporuszony na kapitańskim mostku. Od czasu do czasu wykonywał tylko nieznaczny ruch szablą i lecąca w jego kierunku butelka lub puszka odskakiwała na bok.
– Poczekaj, czarowniku Brudasie, jeszcze zobaczysz, co znaczy zadrzeć z kapitanem Jędrusiem. Najgroźniejszym piratem Mórz Popołudniowych.
* * *
To hańba i zniewaga,
ta zdrada krwi wymaga,
to w nos zuchwały prztyczek,
haniebny policzek…
Bezczelność to i kpina
z załogi Rekina,
lecz zemsta będzie sroga,
na ścianie ręka, noga!
To hańba i zniewaga,
ta zdrada krwi wymaga,
czarownik – ta łamaga
o litość będzie błagał!
O litość będzie błagał!
Bumburubumbum, zgrzyt, zgrzyt!
– śpiewali piraci i ze złości tak zgrzytali zębami, aż sypały się iskry.
Okręt ukrył się za najbliższą wyspą, a kapitan Jędruś zawołał bosmana Tatusia na naradę. Kucharz Barnaba wsiadł w szalupę i popłynął do brzegu zerwać trochę owoców. Po chwili wrócił z naręczami bananów, pomarańczy i ananasów. Dzięki tym smakołykom załodze nieco poprawił się humor.
– Czy ma pan jakiś pomysł, kapitanie? – zapytał bosman, gryząc soczystego ananasa.
– Musimy coś zrobić, aby nie produkował już więcej tych okropnych śmieci. No i nadal jest mi winien pierścień! – odpowiedział Jędruś, obierając banana. – Nie dotrzymał słowa, a poza tym nazwał nas „poczciwymi piratami”! Oj, zapłaci mi on za „poczciwych piratów”!
– Ba, ale jak mu się dobrać do skóry? – zafrasował się Tatuś. – To potężny czarodziej. Jednym ruchem różdżki może zamienić nas w skałę albo utopić w morzu!
Kapitan spojrzał na groźną bryłę czarnego zamku.
– Zora! – zawołał i po chwili błękitna papuga siadła mu na ramieniu. – Poleć do zamku i sprawdź, gdzie jest sypialnia Brudasa.
– Tak jest, kapitanie – zaskrzeczała papuga i natychmiast odfrunęła.
Pirat Jędruś z apetytem ugryzł słodkiego banana.
* * *
Zaczynało świtać. Piracka szalupa cicho jak mgła sunęła w kierunku czarnego zamku. Po chwili Jędruś wyskoczył na brzeg. Na jednym jego ramieniu siedziała Zora, a przez drugie przewieszona była długa, cienka lina. Bosman Tatuś i Kartofel wstali od wioseł i bezszelestnie cumowali łódkę. W tym czasie papuga z linką w dziobie pofrunęła w kierunku okna znajdującego się na szczycie najwyższej wieży. Okno było małe i zakratowane. Dorosły mężczyzna nie mógłby przez nie wejść, ale ktoś wzrostu Jędrusia…
Zora, jak na piracką papugę przystało, świetnie potrafiła wiązać żeglarskie węzły. Już po chwili lina była przymocowana do kraty. Kapitan zwinnie wspiął się na wieżę, po czym usiadł na parapecie obok papugi i spojrzał w głąb pokoju. Wszędzie poniewierały się brudy i odpadki. Nawet stojący w kącie spiczasty kapelusz pełen był śmieci. Czarownik Brudas w czarnej nocnej koszuli leżał w czarnej pościeli i chrapał jak zepsuty traktor. Ręce rozrzucił na boki. Na palcu prawej dłoni pięknym błękitnym światłem pobłyskiwał pierścień. Obok na stoliku leżała różdżka. Czarownik czuł się zupełnie bezpieczny. Nie spodziewał się, że ktoś może wejść przez małe, zakratowane okienko, które znajdowało się tak wysoko nad ziemią.
Jędruś przecisnął się między kratami i miękko jak kot zeskoczył na dywan. Na palcach podszedł do łóżka, wziął leżącą na stoliku różdżkę i wsunął ją za pas. Czarownik zamruczał kilka niezrozumiałych słów i przewrócił się na bok.
Kapitan wyjął z kieszeni malutką buteleczkę z olejem lnianym. Po chwili złota strużka spłynęła na palec Brudasa.
– Więcej śmieci, więcej brudnych, zapleśniałych, zgniłych, pięknie paskudnych śmieci! – powiedział przez sen czarownik i znowu zaczął chrapać.
Jędruś delikatnie chwycił pierścień i spróbował go poruszyć. Jednak pierścień i palec czarownika były tak brudne, że się skleiły. Brudas wykrzywił twarz w okropnym grymasie i wymamrotał jakieś poplątane magiczne słowa. Kapitan zamarł bez ruchu, lecz po chwili spróbował ponownie. Tym razem pierścień drgnął. Brudas na moment przestał oddychać, po czym parsknął jak koń.
Wreszcie Jędrusiowi udało się zdjąć pierścień z palca czarownika. Szybko wsunął go na swój kciuk. To był jedyny palec, z którego pierścień nie spadał. Kapitan podszedł na palcach do okna i już po chwili był na zewnątrz. Usiadł na parapecie i chwycił linę, gdy nagle zauważył błyszczące w mroku wielkie oczy. Oczy patrzyły prosto na niego!
– Kto tu jest?! – zachrypiał Brudas i zerwał się z łóżka. Sięgnął po różdżkę, ale różdżki na stoliku nie było. Chciał przekręcić na palcu pierścień, ale pierścienia także nie znalazł.
– Świstum, dyrdum, co to ma znaczyć?! – wydarł się czarownik.
– Nic takiego, Brudasku, przyszedłem po obiecaną nagrodę – zaśmiał się kapitan.
– Ach, to ty! Poznaję cię! Widziałem cię na pirackim statku!
– Tak, to ja – kapitan Jędruś, do usług. Najsłynniejszy pirat Mórz Popołudniowych. Niestety, nie mogę zostać dłużej. Muszę wracać na śniadanie. Nie chcę, żeby mi wystygł omlet ze szczypiorkiem. Życzę miłego dnia – i Jędruś już zamierzał zjechać po linie, gdy nagle czarownik rzucił się do okna. Nikt nie spodziewałby się po nim takiej szybkości. Złapał kapitana za kołnierz i zamierzał wciągnąć go z powrotem do pokoju. Zaskoczony Jędruś nie mógł się bronić, bo obiema rękami trzymał się liny. Na szczęście Zora natychmiast ruszyła z pomocą. Wbiła pazury w dłoń Brudasa i dziobnęła go z całej siły w najmniejszy palec.
Czarownik z wrzaskiem odskoczył do tyłu. To wystarczyło, żeby kapitan znowu usiadł na parapecie. Przekręcił pierścień i powiedział:
Czarownik zamarł w pół ruchu. Zrobił się szary jak skała. Tylko oczy mu błyszczały. Patrzyły z wściekłością na małego pirata. Wykrzywione usta zdołały wyszeptać:
– Czekaj, jeszcze cię dorwę. Zaczaruję cię w kij od szczotki albo w wiadro węgla, albo w przeżutą gumę do żucia!
– Może ci się to uda, jeśli zdobędziesz nową różdżkę, bo tą już nie będziesz mógł czarować. – Jędruś wyciągnął różdżkę zza paska, połamał na drobne drzazgi i rzucił do morza.
– Auuu… – zawył Brudas.
– Nie będziesz już produkował więcej śmieci! To najlepsze, co możesz zrobić – zaśmiał się kapitan. – I umyj się, bo pachniesz jak jajecznica ze stu zgniłych jajek!
Pirat chwycił linę i po chwili był na dole. Papuga, wesoło gwiżdżąc, leciała nad jego głową. Bosman Tatuś i Kartofel już czekali na swojego kapitana.
– Udało się? – zapytał przejęty bosman.
Zamiast odpowiedzi pirat Jędruś wyciągnął do góry kciuk z zatkniętym na nim pierścieniem.
* * *
Rekin odpływał od czarnego zamku. Na pokładzie trwała wesoła zabawa. Piraci jedli, pili piracki sok i śpiewali. Piórko grał na heligonce, a Kartofel tańczył znany piracki taniec skakaniec. Wszyscy cieszyli się, że mają kapitana, który teraz jest nie tylko najpotężniejszym piratem Mórz Popołudniowych, ale z pewnością najpotężniejszym piratem mórz i oceanów całego świata.
– A co zrobimy z tym ofermowatym czarownikiem, kapitanie? – zapytał bosman Tatuś.
– Chyba trzeba go odczarować – powiedział Jędruś. Zdjął z palca pierścień i założył go na łapę papudze. Zora pofrunęła do sypialni czarownika, gdzie wypowiedziała czarodziejskie zaklęcie i zaraz uciekła z powrotem. Po chwili ubrana na czarno postać pojawiła się w oknie czarnej wieży. Czarownik wygrażał pięścią i coś krzyczał, ale szum morza zagłuszył jego słowa.
Piraci roześmiali się i zaśpiewali swoją ulubioną piosenkę:
Tańczy flaga jak noc czarna,
błyszczą białe kości,
trupia czaszka już koszmarnie
szczerzy się z radości.
Płyną, płyną, płyną odważni piraci,
bardzo są weseli i bardzo bogaci,
dookoła woda zimna i strasznie głęboka,
kto z piratem ma na pieńku, ten zwiewa w podskokach!
Umdaradamda, bum-cyk-cyk!
Umdaradamda, bum-cyk-cyk!
Papuga Zora śpiewała także, a szczur Fistaszek stukał do rytmu ogonem.
– Dokąd płyniemy, kapitanie? – zapytał bosman Tatuś.
– Oczywiście do Krainy Bezimiennej – odparł Jędruś, wkładając pierścień na palec. – Ale po drodze zawiniemy na Vanillię. Tam przygotujemy się do dalszej wyprawy. A przy okazji przepuścimy resztę skarbów na lody, gumę do żucia, żelki i zabawy w wesołym miasteczku!
– Hura!!! – krzyknęli piraci. – Niech żyje kapitan Jędruś!