- W empik go
Pisma. Tom 1 - ebook
Pisma. Tom 1 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 616 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
X. ADAMA SAPIEHY .
Jest czas milczenia, a jest czas i mowy: tempus tacendi, tempus loąuendi. Kiedy cała społeczność owładniona gwałtownem poczuciem i ruchem, kiedy jednymi miota świadomy fanatyzm, a drugimi gwałtowna miłość i uczucie, kiedy wszystkich ogarnia trwoga, aby nie uchybić obowiązkom względem narodu, trudno mówić prawdę, na nie się nie przyda, bo namiętność ani szlachetna, ani podła nie rozumuje, rozumowanie im trafniejsze nienawidzi, zżyma się nań, bo rozdziera ideał, który ukochała, posądza o słabość i egoizm. W takim czasie, nie potakując błędowi, należy milczeć. Ale kiedy to co zdrowy przewidywał rozum spełniło się, kiedy umysły zaczynają się wytrzeźwiać, wtenczas należy powiedzieć prawdę, osądzić to co przeszło, zdrowo uznać i wypowiedzieć, co obecnie robić należy. Żal głęboki mieć można do ludzi, co lekkomyślną, jeśli nie zbrodniczą ręką wywołali tyle nieszczęścia; ale wszyscyśmy zawinili, jedni uczynkiem, drudzy opuszczeniem; kto rękę na sercu położywszy, może w dobrej wierze powiedzieć, że jest niewinny? Nie o to nam też bynajmniej chodzi, aby winnego wskazać, mała pociecha wśród cierpień obecnych, ale aby wskazać, co dziś robić należy, albo raczej nie należy.
Powiemy krajowi otwarcie: do wybaczenia – jeżeli w początku powstania po długiem oczekiwaniu i ucisku rozumiał, że ruch był natchniony przez ludzi narodowych i w celach narodowych; że ci ludzie jakiekolwiek rozsądne obmyślili środki, jakiekolwiek rozsądne mieli rękojmie, iż ruch udać się może. Każde pokolenie tak w Polsce nawykło oczekiwać powstania, że podobnemu obłędowi uledz musi. Ale dziś, kiedy całe to rusztowanie wzniesione przez kłamstwo upadło, kiedy widzimy jasno, jacy ludzie, w jakim celu, jakimi środkami, poprowadzili i chcą prowadzić całe dzieło, nie godzi się być dobrowolnie ślepym, nie godzi się dłużej ulegać szkodliwym wpływom, jest obowiązkiem obywatela ratować ostatnie resztki porządku społecznego, na które z przeciwnych stron, ale jednakimi środkami, nastaje rząd rosyjski i rząd narodowy.
Napróżno dzisiaj żałować, że kraj zmarnował organizacyę polityczną, którą mu przed laty dwoma wyzyskać potrafił człowiek znakomity. Nie teraz chwila, ani tu miejsce oceniać wartość tej organizacyi i tych instytucyi, nie tu miejsce i nie tu czas, sądzić człowieka, który bądź co bądź należy do historyi, któremu wiele błędów zarzucić można, głównie zaś ten, że nie znał gruntu, na którym budował, a o którym wreszcie same fakta orzekły, bo mu się nie powiodło: w polityce sąd ostateczny. Już to wszystko od nas dalekie; dziś jesteśmy wobec kraju pobitego przemocą nieprzyjacielską, bez żadnego składu organicznego ani politycznego, ze straszną chorobą konspiracyjną wewnątrz, która niezdolna zewnętrznego nieprzyjaciela wyrzucić, do reszty niweczy siły żywotne społeczności naszej. Politycznie albo nie, użytecznie albo szkodliwie, nie wchodzę, ale daliśmy przez miesięcy czternaście przykład pięknej wytrwałości. Rosya, którą miała rewolucya wewnętrzna obalić, stoi; Zachód, który miał nam przyjść na pomoc, nie zrobił i kroku; dalsze konwulsyjne rzucanie się, to nie jest dowód siły, to dowód rozstroju.
W każdem położeniu tak człowieka, jak i społeczności jest droga do wyjścia, nie zawsze ta, któraby go do upragnionego doprowadziła celu, ale ta, na której spotyka się z obowiązkami chwili. Dziś z pewnością Moskali, Austryaków i Prusaków z naszej ziemi nie wypędzimy, to trzeba raz uznać samemu sobie i nie kłamać drugim. Dać się durzyć szarlatanom politycznym, albo stawać narzędziem obcych rewolucyjnych widoków, rzecz niegodna; można ją wybaczyć młodym, niedoświadczonym ludziom, nigdy narodowi. Dziś przeto czas trzeźwo spojrzeć we własne położenie, czas nawrócić, czas dla ludzi sumienia i przekonania, we wspólne połączyć się działanie, aby dalszy rozkład społeczeństwa naszego zatrzymać, a prace organiczną w nowych warunkach jego istnienia na nowo rozpocząć.
Niech przed Bogiem, krajem i potomnością odpowiedzą lekkomyślni sprawcy tych nieszczęść. Niech spadnie na ich sumienie krew najzacniejszej polskiej młodzieży, łzy tylu ojców i matek w Królestwie, a głównie na Litwie i Ukrainie, niech odpowiedzą za wykorzenienie żywiołu polskiego, utwierdzenie schyzmy, upokorzenie Kościoła katolickiego, zepsucie karności kościelnej w naszem duchowieństwie; bo próżno na samą Moskwę składać odpowiedzialność; spada ona na tych, co z obcego natchnienia i dla obcych w części celów, wywołali walkę nierówną bez przygotowania, broni, dowódców, sprzymierzeńców. Kiedy wielki minister włoski zamyślał wydać wojnę Austryi, to rokiem wprzódy w Plombières porozumiał się z cesarzem Francuzów, traktat podpisany miał już w kieszeni, drażnił z podziwieniem Europy potężną Austryę, ale był pewny sprzymierzeńca. Ostrożność państwa niezawisłego, zbrojnego, była zbyteczną dla naszych improwizowanych ludzi stanu; stokroć zatem winni. Ale winien i kraj, który od lat ośmnastu miał wydrukowany plan bezrozumny wojny ludowej. Zrobili więc niecni synowie doświadczenie na ciele własnej matki, a bodaj tylko na ciele!
Zatruli i ducha, uświęcając zbrodnie wielkością celu, dla którego spełniona. Bolesny to zaprawdę pogląd, pominąć go jednak niepodobna; dziś wszystko co rząd narodowy obiecywał, chybiło; pomoc z Zachodu nie przyszła, masy ludowe, które darowizna gruntów miała poruszyć, zostały spokojne, rewolucya w Rosyi nie wybuchła, rząd prowadzony przez krajowców został wprawdzie uniemożebniony, ale go zastąpił rząd wojskowy; jedna tylko rzecz pozostała konspiracyi, która wgryzła się aż do szpiku ciała społecznego i jak rak zjadliwy przerabia je w zgniliznę.
Dziś korpusy są rozbite, organizacya gdzieniegdzie istnieje, tu i owdzie szczątki tak zwanej policyi narodowej popełnią czasem zbrodnię, w innych miejscach uganiają się jak złe duchy z wyrokami w kieszeni, których spełnić nie śmieją; większa własność znużona, zubożona, przeklina w swojem sumieniu rząd narodowy, półgębkiem jednak tylko i na ucho śmie o nim mówić; po miastach duch upadły, oto stan… obecny kraju; zaprawdę rozpaczliwy, gdyby nie to, że serce z nadzieją spocząć może na ludzie wiejskim.
Jakim jest lud wiejski w Polsce, dowiodły ukazy; wszystkie najgorsze namiętności ludu oddawna łechtały na przemian to rząd rosyjski, to stronnictwo ruchu. Ukazy były wyrachowane, aby ostatecznie lud pozyskać; wszystkie te usiłowania odbiły się o zdrowy rozsądek i poczciwe sumienie chłopa polskiego. Ukazy są tak napisane, że cała ich szkodliwość dopiero w wykonaniu okazać się może. Jeżeli kraj w bezowocnej agitacyi trwać jeszcze będzie, jeżeli konspiracyi da nad sobą panować, będzie interesem rządu, aby wykonał ukazy w sposób, któryby nas ostatecznie ubezwladnił; ukazy nie są tylko prawem politycznem, są one także, że prawdę powiem, prawem policyjnem, groźbą, która da się spełnić wszędzie w zastosowaniu prawa o służebnościach, w zastosowaniu prawa o zwrocie gruntów rustykalnych, w zastosowaniu prawa o propinacyi, wreszcie o likwidacyi. Dać się tem prawem policyjnem zniszczyć, a tak stan społeczny ostatecznie rozstroić, byłoby największym politycznym błędem. Potrzeba więc przedewszystkiem kraj uspokoić, aby prawodawstwo, jakiekolwiek ono jest, jak najmniej szkodliwie przeprowadzonem być mogło i aby na tym nowym gruncie pracę organiczną i moralną rozpocząć. Prawodawstwo z 2-go Marca przecina ostatecznie kwestyę włościańską, ale robi daleko więcej, niszcząc dawny ustrój społeczności, który się przechowywał w instytucyi wójtów gminy i przewadze dworu, powołuje do życia organizm gminny. Nie tu miejsce, ażeby rozbierać szczegółowo ukaz o gminach, ulegnie on jeszcze i ulegnąć musi wielu modyfikacyom, ale tak jak jest, przyznać należy, że obejmuje wszystko, czego gmina potrzebuje, aby się rozwinąć mogła, że tylko napomknę trafną różnicę pomiędzy gminą a gromadą wiejską. Dopomódz temu urządzeniu gminy, wejść w nią sercem i duszą – oto powołanie dawnych dziedziców; ale aby do tego dojść, wyłamać się potrzeba z pod przewagi konspiracyi i rozpocząć na nowo życie normalne.
Zostaliśmy pobici po walce, której rozmiary nie były wielkie, ale która była tak straszną, jak się rzadko w historyi świata znachodzi. Konibinacya dwóch najpotężniejszych żywiołów, rewolucyjnego i patryotycznego, dawała jej taką siłę, że prąd ten i Moskwę przez czternaście miesięcy zatrzymał i obalał wszystko, co przeciw niemu stanęło, miał bowiem w sobie zapał patryotyzmu i bezwzględność rewolucyi. Poruszył wszystkie warstwy społeczne, rozbił się dopiero o granitową skałę ludu. Ale to wszystko, co w swój wir wciągnął, napoił tak gwałtownym ruchem, że dziś jeszcze, choć złamany i skrępowany, drga chorobliwemi poskoki. Nie jest to symptomat nieznany w historyi, było coś podobnego, że inne przykłady pominę, u Taborytów, warto z niego korzystać; a kiedy walka lekkomyślnie rozpoczęta, bohatersko prowadzona, jest dłużej niemożebną, stanąć a skończyć wypowiedzeniem posłuszeństwa władzy, która kierunek owładnęła podstępnie, prowadziła niedołężnie, a nie umie go się zrzec w swoim czasie i uczciwie. Na to nie potrzeba przechodzić do rosyjskiego obozu, nie potrzeba zrzekać się przyszłości, nie potrzeba aktu, któryby upadlał człowieka, ale uznania z dobrą wiarą, że dłużej walczyć nie możemy i przyjęcie tego losu jak przyjmujemy każde zrządzenie Opatrzności. Nie już przeto drażnić władzę zwycięzką należy, ale użyć jej jako narzędzie organiczne społeczności; wówczas i ona opamiętać się może, poprzestanie próżnego dręczenia i będzie musiała zwrócić te prawa, które traktaty, prawa międzynarodowe i wyższe nad to wszystko prawa boskie słabszemu i zwyciężonemu zapewniają.
Formuła obowiązku zatem, której dziś każden Polak trzymać się powinien, jest następująca: żadnej konspiracyi, żadnej organizacyi tajemnej, żadnej pomocy pod jakąkolwiek bądź formą i nazwą danej na niewiadome cele.I.
Na początku roku 1861-go wrzało nietylko w Królestwie Polskiem, ale można powiedzieć po Odrę i po Dniepr, jak w wulkanie. Ogólne było poczucie, że coś nastąpić musi, co dziwniejsza, ludzie, którzy ze sobą zgoła się nie znosili, zgodni byli co do środka. Myśl adresu od obywateli Królestwa Polskiego do cesarza Aleksandra była ogólna. Kiedy na zebranie Towarzystwa Rolniczego zjechało się przeszło dwa tysiące obywateli, wielu miało przygotowany projekt do adresu; opinia jednak ogólna wskazywała margrabiego Wielopolskiego, jako jednego człowieka, który miał dosyć politycznego rozumu, aby adres ułożyć i dosyć odwagi, aby go podać. Wielopolski mało znany, nielubiany, siedział zamknięty w Angielskim hotelu, znosząc się z niektórymi przyjaciołmi, a poruszając przez agentów opinię miejską, która też głównie myśl adresu popierała i Wielopolskiemu sprzyjała. P. Andrzej Zamojski adresu nie chciał, nie pojmował Polski ani zdobytej przez konspiracyę, ani wyproszonej przez adres; wierzył, że niezawisłość kraju mogła tylko być osiągniętą przez tak silne rozwinięcie organizmu wewnętrznego, iżby kiedyś Polska własnym ciężarem, jak owoc dojrzały od wielkiego drzewa rosyjskiego odpadła. Kiedy więc z jednej strony Wielopolski swój adres zaledwo kilku zaufanym pokazany opierał wyłącznie na traktatach 15-go roku i zdawał się żądać tylko w tym duchu ulepszeń administracyjnych i politycznych, co stanowczo opinia odrzucała, a Zamojski i jego zaufani wszelki adres odrzucali, zwolna kwestya adresu upadać zaczęła.
Stanowisko wzajemne pp. Wielopolskiego i Zamojskiego, tak przeważny wpływ na wypadki wywarło, że chwilę stanąć i nad niem się zastanowić należy. Dwaj ci znakomici ludzie, stawiani zwykle jakby dwa przeciwne społeczności polskiej bieguny, byli zupełnie co do zasad sobie podobni i fatalność tylko, która wszystkim wypadkom w Polsce towarzyszy, mogła tych ludzi jako przeciwników postawić. Obydwaj na głowę przeciwni zasadom tak zwanym rewolucyjnym, obydwaj pojmujący społeczność polską jako ustrój hierarchiczno-organiczny, obydwaj byli przeciwni sztucznemu uwłaszczeniu, zwolennikami czynszu, stałymi i bezwzględnymi obrońcami własności, a jak w wyobrażeniach politycznych jedni, tak wychowaniem i stanowiskiem społecznem do siebie podobni; różni charakterem. Wielopolski, mając rodzaj lekceważenia dla politycznego niewykształcenia swych współobywateli, chciał ich gwałtem, bez nich, mimo nich, wprowadzić na właściwą drogę, przekonany, że przypuszczeni do udziału w pracy, namącą i zabałamucą. Zamojski, kochający swój kraj, swoich współbraci, mimo wad, które znał doskonale, rozumiał, że miękkie charaktery miłością, popularnością, usłużnością utrzyma na wodzy i doprowadzi do swoich celów. Gdyby ci dwaj ludzie, tak zgodni w celu, tak różni w swojem usposobieniu, byli mogli, albo byli chcieli podać sobie ręce, ani wątpić, że wypadki poszłyby inną koleją; ' ale nieszczęśliwy aztagonizm, próżno dziś wchodzić, z czyjej winy, rozdzielił ich od razu; nie wiedział zaś ani jeden, ani drugi, do jakiego stopnia partya rewolucyjna grunt podkopała, jaką sieć po całym kraju miała rozciągniętą, jak do swoich robót umiała wprządz wszystkie uczucia narodowe;
co się pokazało, jak tylko po pierwszej demonstracyi na Starem Mieście nakazano przyjąć żałobę i to z tym bezwzględnym naciskiem, jaki partya rewolucyjna odrazu przybrała. Na schodach sali obrad Towarzystwa, stał zuchwały młody człowiek z szczoteczką w jednej ręce, a giętką trzciną w drugiej i każdego zapraszał do oznaczenia żałoby na kapeluszu. P. Zamojski zapytany przez swych przyjaciół, czy przez słabość, czy przez nierozwagę, doradził przyjęcie tej oznaki. Wielopolski zrozumiał odrazu doniosłość tej demonstracyi, słusznie pogardliwie się o niej wyraził: "ulicy rozkazu nie przyjmę". Obywatelstwo tym faktem zrzekło się inicyatywy, poddało kierunkowi partyi rewolucyjnej. Nazajutrz padły strzały na Krakowskiem Przedmieściu, siedm ofiar zarumiemiło bruk warszawski; wieczorem w mieszkaniu hrabiego Zamojskiego, który jeszcze opierał się adresowi, został ostatecznie zredagowany, z ogólnem jak wiadomo żądaniem Polski przedrozdziałowej, a z takiem przeciwieństwem myśli margrabiego, że nie dopuszczono nawet przy naradzie, aby projekt jego był odczytany. Te szczegóły podniosły się tutaj, aby przypomnieć, z jaką konsekwencyą od samego początku objawiał się jeden duch i kierunek w ruchu, który już wtenczas nie przyjmował żadnego pośrednictwa, nie dał się zadowolnić żadnemi koncesyami, ale absolutnie postawił kwestyę tak, że musiało przyjść do starcia krwawego z Rosyą. Wielopolski, nie zdoławszy na tej drodze swojej przeprowadzić myśli, a genialnem okiem zbadawszy odrazu dokąd idzie ruch, chciał go z góry opanować. Pozyskuje dziwnym sposobem wysokie stanowisko urzędowe, z którego absorbuje odrazu całą władzę i wskazuje drogę, którą iść będzie.
Nie znam ostatniego słowa systematu Wielopolskiego, to pewna, że jakikolwiek był jego cel, wszystko, co tylko zrobił, co tylko zrobić zamierzał, obrachowane było na korzyść żywiołu polskiego w Królestwie. Oczyścił urzędy z obcych i przedajnych ludzi, przeciął kwestyę włościańską, systemat edukacyjny przeprowadził, ustrój administracyjnego samorządu zaszczepił, obok zasady równouprawnienia, wie – kszej własności stanowisko zapewnił, słowem zrobił wszystko, co w danych okolicznościach i w danym czasie było możebne, aby żywioł polski tak wzmocnić, organizm krajowy do takiego przyprowadzić zdrowia, iżby mógł pójść w zapasy z jakimkolwiek obcym żywiołem. Nietylko każdy naród politycznie wytrawiony, nawet nasza społeczność nie byłaby pytała, dlaczego robi, ale co robi i oburącz chwytała za podane jej instytucye, ale tego nie dopuścił spisek.
Spisek wolno mi sądzić podług zasad, podług środków, podług ludzi. Partya rewolucyjna europejska oddawna uważała Polskę jako wyborny punkt oparcia dla swojego działania; krzywdy i cierpienia zadane, nienaturalność położenia, charakter mieszkańców, zapał patryotyczny, wszystko wskazuje Polskę jako prochownię, na którą rzucona iskra gmach cały wysadzić może. Pełna najwyższego poświęcenia, młodzież od kolebki w negacyi i opozycyi wychowana, tem gwałtowniejsza im mniej oświecona, była wybornym do konspiracyi materyałem.
Drugim jej żywiołem stało się niestety duchowieństwo. Przez lat trzydzieści wychowane z podejrzliwością, bez biskupów, bez karności, bez dostatecznej nauki, walcząc ciągle z podstępami schyzmy i biurokracyi, nie mogło być jak opozycyjnem, a nawet winno być takiem. Od lat kilkunastu, kiedy wykształceńsze rodziny poprzestały z pomiędzy siebie stanowi duchownemu dostarczać członków, a kiedy szkoły i seminarya zbyt nizko stały, ogólny poziom wychowania duchowieństwa zniżył się i nasiąkło, nie tą demokracyą, którą uznajemy wszyscy, jako dziś jedynie możebny ustrój społeczny, ale demokracyą zawiści i niedowierzania wszystkiemu, co wyższe czy stanowiskiem, czy polorem, czy doświadczeniem; przepadła nawet tradycya przyjacielskiego stosunku między kolatorem a beneficyatem; duchowieństwo odosobniło się, zamknęło się w sobie. Duchowieństwo polskie, podobnie jak hiszpańskie, zawsze było przeważnie narodowe; niechaj mu to będzie na chwałę, że ten charakter zachowało. Ale odosobnienie, ale niewiadomość sprawiły, że nie potrafiło rozróżnić tych, co czysto w duchu patryotycznym do niego przemawiali, od tych, co go z hipokryzyą do swoich chcieli użyć celów. Tajemnica, spisek mają niesłychany dla człowieka urok, bo duma jego mniemać może, że jest czynnikiem w spełnianiu najwyższych celów. Tak zawiść demokratyczna, szał patryotyzmu, chęć dotykania się wielkich spraw ludzkości sprawiły, że duchowieństwo, niepomne praw Kościoła, w tajne wchodziło związki, odbierało przysięgi, a znaleźli się i tacy, co świętokradzko rozgrzeszyli od zbrodni.
Niemniej licznie weszła do spisku przeważna w kraju klasa urzędników niższych, pocztmajstrów, aptekarzy, administracya kolei i telegrafów; wszędzie, według starożytnego wyrażenia, nowych rzeczy ciekawa, w Polsce była przejęta miłością kraju, a wielką nienawiścią do ciemiężycieli; większa jej część szlachetnem tem wiedziona uczuciem, wielu przedajnych i zepsutych usiłowało tanim patryotyzmem zrównoważyć moralny upadek. Właściwie rząd na nikogo rachować nie mógł: od lat trzydziestu panując tylko siłą, ciążył nad krajem, a korzeni w nim nie zapuścił. Cały organizm urzędowy był mu bez wyjątku nienawistny; ta tylko była różnica, że niższe onego warstwy rewolucyjne spiskowały, wyższe w biernej stały opozycyi. Wśród tych rozmaitych żywiołów, przeważną odgrywały rolę kobiety, obejmujące i podniecające zapałem swoim te różnorodne żywioły. Spisek rozciągał się dużo poza granicę Królestwa, był panem prasy w Krakowie, Poznaniu i Lwowie i dlatego chociaż wolności druku nie było w Warszawie, każda robota margrabiego, każda jego myśl twórcza była w opinii zniszczona wprzódy, nim w wykonanie weszła.
Przeważna, a nawet dawniej wyłącznie w Polsce panująca klasa szlachty, wielkim uległa zmianom. Od samej chwili rozbiorów, państwa zaborcze głównie przeciwko niej wymierzyły działanie, z ich stanowiska politycznie. Szlachta była właściwie panią kraju: była ona jakby panująca rodzina, którą zaborcy zniszczyć musieli, aby spokojnie wejść w jej prawa. Ona też sama ucierpiała; los włościan, los miast nawet nie pogorszył się przez rozbiór, szlachta zaś nietylko traciła majątki przez sekwestra i konfiskaty, była stopniowo ograniczaną w swych prawach i przywilejach, ale nawet od roku szczególniej 30-go tak systematycznie ściganą pod trzema rządami, że można powiedzieć, iż co rewolucya zrobiła z szlachtą francuzką, to spełniły na polskiej trzy zaborcze rządy. Ale nie dość, że z góry na nią uderzano, ścigała ją z dołu niechęć, zawiść, niemal pogarda. Jak zwykle, kiedy instytucya chyli się ku upadkowi, odmawiano jej przywilejów, a żądano obowiązków, zarzucano duch arystokratyczny w istocie zupełnie jej obcy.
Sama też szlachta straciła wiarę w siebie; że przestała uważać się za szlachtę, rzecz słuszna; szlachectwo nie jest jakimś ideałem, szlachectwo jest przywilej prawodawstwa z rodu; kiedy ten przywilej klasa utraciła, przestaje być szlachtą. Tak było u nas, dawno przestaliśmy być szlachtą; w stosunkach towarzyskich, rodzinnych, utrzymuje się przez kilka pokoleń tradycya szlachecka, choć politycznie istnieć przestała, ale prawnej i społecznej niema już podstawy. Tego nie rozumieli szlachcice zawistni, tego nie rozumiała nawet znaczna część większych właścicieli, którzy bojąc się, aby przez swe stanowisko nie zaszkodzili przyszłości ojczyzny, sami powołani majątkiem, oświeceniem, tradycyą, do przodowania na zdrowej drodze opinii krajowej, przechodzili do obozu i pod karność partyi rewolucyjnej, sprzysiężonej na ich zgubę.
Wobec takiego spisku, oparty o niedołężny, a nienawistny rząd obcy, wystąpił do walki margrabia sam. Biada samemu, mówi pismo! Od pierwszej chwili kilkoma niezręcznemi mowami wzmocnił nieprzyjaciół, zraził duchowieństwo, nie pozyskał żydów.
Że z Towarzystwem Rolniczem w potędze i organizacyi, jaką wówczas miało, niktby rządzić nie mógł, to każdy człowiek polityczny zrozumie; ale mężowi politycznemu, jak margrabia, nie można darować sposobu, jakim rozwiązanie Towarzystwa dopełnił. Bo rozwiązanie zrobił tak bolesnem, drażniącem, jak je tylko osobista niechęć i jakby zemsta uczynić mogły. Pamiętano dawną margrabiego do Towarzystwa urazę, uważano obecny z p. Zamojskim antagonizm, cały kraj poczuł nieprzyzwoite z nim obejście; spisek rewolucyjny eksploatował ten wypadek. Położenie margrabiego i nielicznych jego zwolenników było coraz trudniejsze; pracował dniem i nocą, a niesprawiedliwa niecierpliwość wymawiała mu brak czynów; jakby instytucye polityczne mogły jak grzyby z ziemi wyrastać! Skoro spotkał kwestyę gorącą, jak włościańska, przeciął ją od razu, ale zła wiara i to na gorsze tłómaczyła. Ile razy się odezwał publicznie, zawsze niezręcznie. Zjadliwe zaś jego pobieżnie rzucane przycinki, to do ogółu, to do szczególnych wymierzone ludzi, wzmagały irytacyę. Namiętny ten człowiek, w poczuciu olbrzymiej swej siły woli i rozumu, mniemał, pewny będąc czystej swej intencyi, że opozycyę sam zwyciężyć potrafi. Z tego widać, że margrabia był człowiekiem genialnym, ale nie był mężem stanu, którego pierwszą cechą: umieć użyć materyału, który ma pod ręką.
Nie myślę dlatego usprawiedliwić kraju; że margrabia był namiętnym i niezręcznym, to niemniej dlatego kraj, a przynajmniej te żywioły, które chciały Polski, a nie rewolucyi, winne były odróżnić taktem politycznym rzecz od osoby. Spisek chciał stanowczo bądź co bądź rewolucyi, kraj, a pod tym wyrazem rozumiem lud i wielką własność, nie chciał jej. Kraj chciał Polski, ale lud instynktowo, większa własność rozumowo, wiedział, że jej nie zdobędzie na drodze rewolucyjnej. Ztąd powstała z ustroju Towarzystwa Rolniczego tak zwana organizacya biała, ni tajemna, ni jawna, ani rewolucyjna, ani też reprezentująca, choć o organizacyi wiele mówiła, partyę organiczną. Ludzie politycznie doświadczeni wiedzą, że tego rodzaju organizacye niby umiarkowane, bez wyraźnego celu, stają się zawsze naprzód pomocą, a w końcu narzędziem stronnictw gwałtowniejszych. Ostrzegano o tem hrabiego Zamojskiego, zapytywano go, czy te usiłowania odbywają się pod jego powagą; zawsze stanowczo, a winniśmy dodać konsekwentnie z całem swojem postępowaniem, przeczył. To nie przeszkadzało, że organizacya żyła jego imieniem, zbierała składki, działała na zewnątrz przez dzienniki i ajentów, słowem, walcząc z komitetem rewolucyjnym, gotowała grunt dla niego. Tymczasem reformy Wielopolskiego, zwolna zaczęły występować: ustawa o wychowaniu, ustawa włościańska, kursa przygotowawcze, przerywane epizodami, jak zamknięcie kościołów w Warszawie, wywiezienie administratora Białobrzeskiego, namiestnikostwo jenerała Suchozaneta, które to ostatnie w każdym razie dowiodło, jak margrabia umiał bronić autonomii Królestwa. Z jaką zaś godnością stanął jako reprezentant Polski w Petersburgu, to i najwięksi jego nieprzyjaciele przyznają i tego mu kraj nie zapomni.
Nie wspomniałem o śpiewach i agitacyi religijnej. Komitet rewolucyjny przenikliwości swojej niczem tak nie dowiódł, jak trafnem użyciem tego środka. Naród polski przeważnie religijny od lat siedmdziesięciu w walce z schyzmą, od lat trzydziestu naprzeciw najniebezpieczniejszego wroga kościoła, cesarza Mikołaja, miał tu punkt oparcia o dwieście milionów katolików, o cały Kościół z jego głową, nadto z największą dobrą wiarą i bez przesady powiedzieć można, że teokratyczny rząd rosyjski działał i działać musiał na zniszczenie Kościoła katolickiego w Polsce. Niebezpieczeństwo było ciągłe, ogromne, a gorliwość budził zwrot litewskich unitów przeciągniętych na schyzmę, do matki Kościoła. Gorliwi duchowni, gorliwi katolicy witali z radością i nadzieją hołd ten oddawany przez klasy niby oświeceńsze Bogu i Kościołowi. Mówili, co prawda, że wiara i narodowość tak zawsze były w Polsce połączone, że jednej i drugiej w walce zwłaszcza z Rosyą oddzielić nie podobna. Tak jest w rzeczy samej i gdyby naród cały, tak jak znaczna jego część, był wszedł w dobrej wierze na tę drogę, gdyby był wszedł na grunt kościelny, z pewnością walka inne przybrałaby była rozmiary; lud cały bylibyśmy mieli za sobą; Austrya nie mogła nas opuścić, katolicy całej Eu – ropy tyle nam i dziś przychylni, byliby bez obawy za nami silniej jeszcze wystąpili; ale spisek nie miał wiary, spisek używał demonstracyi religijnych jako środka, jak się to okazało przy zamknięciu i po otwarciu kościołów w Warszawie. Czy do narady o zamknięciu same duchowne osoby wpływały?!!! Czy otwarcie według wszelkich przepisów prawa kanonicznego odbyte, nie wywołało niechęci i oszczerstw na arcybiskupa? Bo dla stronnictwa ruchu obrządki kościelne były tylko środkiem do utrzymywania agitacyi. Wierne swemu planowi, aby masy ludowe w niepokój wprawić i poruszyć, rozpoczęło pielgrzymki, procesye, stawianie krzyżów. Nie wiedziało jednak, że w tej sferze żaden fałsz się nie uda; zaniepokoiło więc lud, ale wstrętnie od śpiewów uciekał, nowe krzyże pomijał, w pasterzach swoich zaufanie stracił; dobra nasza wiara za granicą w wątpliwość podaną została. Prawdą jest, że walka nasza z schizmą jest na śmierć i życie, prawdą, że my jedni schizmę zwalczyć możemy, ale było fałszem, kiedy ludzie tego stronnictwa niby w obronie wiary i Kościoła występowali, a mimo niebezpieczeństwa dusz i żałobę przedłużyć chcieli i arcybiskupa prześladowali i niecnych księży do niecnych uczynków naprowadzali.
Sprawa Polski jest sprawą Kościoła; gdyby na to potrzeba dowodów, to spojrzyjmy co się dzieje na Litwie; człowiek, którego los na próbę tej części Polski zesłał, konsekwentnie wykorzenia Kościół, nie już tylko unitów zprawosławionych, ale samych katolików łacińskich; kto wypowie te zbrodnie, kto opłacze ten żal! Święta Litwa jak prawdziwy męczennik rozciągnięta pod nożem oprawcy; jednych śmiercią karzą, drugich wywożą, innych na posielenie wyprawiają; Murawiew arroguje sobie przywileje władzy duchownej, a tak w jednej przepaści może zaginąć i Kościół i narodowość. Da Bóg nie zaginie! stalowy charakter Litwy przetrwał wiele i tu nie będzie złamany. Ale co powiedzieć o ludziach, którzy lekkomyślnie Litwę w tę bezdeń nieszczęść wprowadzili, czem odpowiedzą za tyle łez, krwi, pożogi i serdecznego bolu?
Tak zwolna wszystko do coraz większego przychodziło rozstroju. Nie ludzie, co życiem całem i postępowaniem, wytrawnością polityczną dawali rękojmie, kierowali umysłami, ale jakaś niewiadoma siła kierowała opinią i krokami kraju, który jak chory na ciele i umyśle, odtrąciwszy biegłych lekarzy, uwierzył szarlatanom, a odtrącając zdrowe lekarstwo podane mu w odpowiednich instytucyach, oddawał się żałobie, agitacyi i nadziei.
Tymczasem Wielopolski powraca z Petersburga i przywozi ze sobą Wielkiego Księcia Konstantego. Jaką miał myśl Wielopolski, albo jakim pod tym względem uległ wpływom, niewiadomo. Stronnictwo rewolucyjne uważało przybycie W. Księcia jako godło sojuszu z Rosyą; uspokojenia kraju ani na chwilę jedną nie chciało, przeciwnie postanowiło wszelkie porozumienie zrobić niemożebnem i kazało W. Księcia zamordować. Ktokolwiek uważał na historyę, wie, że nie łatwo wielką zbrodnię popełnić; tego rodzaju zabójstwa rzadko się udają; W. Książe wyszedł z zamachu cały, wkrótce zbrodniarz ukarany został. Jakkolwiek kraj dość głośno czynu tego nie potępił, to jednak solidarność odrzucił; znalazł się tylko tak zwany "kapłan polski, " który zamach pochwalił. Była to chwila do zwrotu; należało się mędrszym i cnotliwszym opamiętać, kiedy widzieli raz, jakich środków stronnictwo rewolucyjne się chwyta, drugi raz, jakie te środki na pewnych warstwach ludności kraj owej zrobiły wrażenie. Gdy to nie nastąpiło, gdy oburzenie publiczne nie było dosyć silne, aby ubezwładnić odwagę zbrodni, partya rewolucyjna usiłowała po trzykroć zgładzić Wielopolskiego. Było to właśnie w chwili, kiedy się zbierały rady powiatowe; była więc sposobność, był i organ, by prawdziwe uczucia kraju objawić, aby sądząc o ludziach po środkach, z stronnictwem rewolucyjnem zerwać, margrabiego poprzeć, kraj już pochylony nad przepaścią wstrzymać. Niedostało na to odwagi; podli krzykacze zagłuszyli ludzi sumiennych, którzy już za wielki dowód odwagi mieli, że mimo zakazu komitetu zaczynającego się już z powagą władzy objawiać, zebrali się na rady powiatowe. Zwracamy uwagę na żelazną konsekwencyę spisku;
żadnej instytucyi nie chce, wszelki zawiązek ulepszenia odtrąca, zamiast wejść w posiadanie samorządu administracyjnego, narzeka na jego niedostateczność; wtóruje mu ciągle "Czas" krakowski, skrzętnie wyrywając każdy początek organizacyi.
Katastrofa szybkim zbliżała się krokiem; w miarę jednak jak komitet coraz silniej przemawiać i działać zaczynał, organizacyę obywatelską przejmowała trwoga. Dzienniki jej i publikacye grunt przygotowały; Wielopolskiego odtrącała, ani razu po męzku się nie odezwała, ale kiedy o powstaniu już głośno mówić zaczęto, kiedy przysięgi po dworskiej czeladzi i rzemieślnikach coraz liczniej odbierano, a piątki męzkie i niewieście powstawały, pomyślała o obro nie. Wielopolskiego poprzeć nie chciała; wyzwana przez komitet na drodze popularności o danie dowodu patryotyzmu, podaje nierozsądny adres, do hrabiego Zamojskiego, którego skutkiem wygnanie p. Andrzeja z kraju. Nigdy nie postąpił zręczniej komitet, nigdy członkowie dyrekcyi dokładniejszego swej niedołężności nie dali dowodu. Komitet skompromitował organizacyę obywatelską, sprowadzając ją na swój grunt, pozbył się p. Andrzeja, zaognił ranę. Opuszczony Wielopolski nie znał dokładnie całego niebezpieczeństwa, które mu groziło, gotował się do walki, a lekceważąc nieprzyjaciela i zbyt rachując na pomoc wojskową, objawił środek, którego miał użyć. ' Tego właśnie komitetowi było potrzeba. Wyjątkowa konskrypcya tak słabe miała strony, tak słusznie i łatwo mogła być potępianą, że stała się główną przeciwko Wielopolskiemu bronią, którą roznamiętniono i kraj i opinię zagraniczną. Termin konskrypcyi jako dzień wybuchu oznaczono.
Straszna odpowiedzialność ciąży na ludziach, którzy przygotowali i rozpoczęli ruch 22-go Stycznia. Ludzie ci ciężaru jej nie znają. Czy myśleli albo nie o Polsce, nie wchodzę, czy pracowali na jej powstanie albo zgubę, to się pokaże dalej, ale swoje dzieło spełnili, potężny ruch na korzyść europejskiej rewolucyi wywołali, ustrój społeczny Pol – ski aż do fundamentów rozburzyli, jadem swych teoryi pośrednie warstwy napoili. Stojąc dziś nad tą kałużą z krwi, łez i błota, zacierając ręce mówią: a co, czy nam się nie udało? Byli tam i ludzie uczciwi, byli co z czystą przyszli chęcią – ale chęci usprawiedliwiają przed Bogiem, w polityce chęci nic nie ważą, tu ma wartość tylko czyn, a czyny ich były równie nierozsądne i zbrodnicze, jak słowa kłamliwe. Niekażdy ma powołanie do spraw politycznych: czy dlatego że kto młody, niewytrawny a hardy, ma prawo podnosić sztandar narodowy? Czy mają do tego prawo ludzie, którzy zaprzedali się stronnictwu obcemu i działać muszą na jego rozkazy? Tych pytań kraj nie rozbierał.
Zmysłu politycznego nie było nigdy do zbytku w Polsce. Cóż dopiero po trzydziestu latach bezprzykładnego ucisku, kiedy jedyną szkołą polityki był spisek, a jedyną katedrą chorobliwa literatura emigracyi. Wyrosło pokolenie, które się jeszcze za Polskę nie biło; pokolenie to czytało i słyszało w mistycznym i na różne tony języku, że ofiarą, poświęceniem wszystko otrzymać można. Powstała w tem pokoleniu gwałtowna chęć czynu, poświęcenia i ofiary. Posiadało wiary tyle, ile potrzeba aby obałamucić sumienie, nie tyle, aby je pokierować. Było więc nieocenionym materyałem dla konspiracyi.
Młodzież ta, która wpośród zimy, w dzień słotny i śnieżny wyszła bez broni, bez obuwia, bez odzieży w Kampinowską puszczę, godna wiecznej chwały. Nie uwierzą kiedyś ludzie ani jej bohaterstwu, ani zbrodni komitetu, który nie przygotowawszy broni, dowódców, sprzymierzeńców, ludu, wyzyskał cnotę kłamstwem i wielkością celu. Że wielu jego członków przypłaciło życiem, to na polu bitwy, to na rusztowaniu, nie zdejmuje odpowiedzialności. Nie śmierć mężna, a tylko śmierć politycznie użyteczna, jest zasługą. Czy kto w zapłacie bierze pieniądz albo zadowolnienie próżności, obojętna.
Powstanie wybuchło w kilkudziesięciu miejscach; wytrwały i zacięty charakter onego objawił się odrazu. Dostarczyła mu głównie żywiołów ludność miejska, fabryczna, rzemieślnicza, i liczna bardzo w kraju klasa oficyalistów ekonomicznych, słowem stan pośredni, który przyszedł do poczucia narodowego, a przez rodzaj i stopień wykształcenia łatwo mógł być pozyskanym i uwiedzionym, – Pierwsze zaraz odezwy, jak stylem i poglądem politycznym zdradzały podrzędną sferę improwizowanych polityków, tak wskazywały zasady i cele przywódców powstania. Darowanie gruntów włościanom wkraczając w kwestyę własności, zagrażając szlachcie, odrazu udział jej zrobiło wątpliwym. Tak komitet zraził i zubożył tych, co byli zawsze gotowi oddać wszystko na potrzeby kraju, zbogacił klasę obojętną, a pozyskać jej nie potrafił.
Zupełny brak doświadczenia i znajomości ludu mógł tylko przypuścić, że obdarowanie własnością pobudzi masy do ruchu. Potężny ten żywioł może być tylko poruszony ideałem: miotał nim nieraz silnie zapał religijny albo patryotyczny, nigdy drobna, materyalna, do tego niepewna lub okupiona hazardem życia korzyść. Przykład Galicyi aż nadto był blizkim i przekonywającym dowodem; toteż komitet, choć dziwnie ograniczony, nie mógł mieć tej iluzyi. Ale wiedział doskonale, że przemiany socyalne raz przez kogobądż wyrzeczone i rzucone na pastwę masom, stają się niepowrotne, puszczają od razu głębokie korzenie, każdy rząd przyjąć, a nawet rozwinąć je musi: wiedział, że to ziarno przyniesie owoce, i dlatego stojąc głównie o to, aby porządek społeczny przemienić, zasiał je odrazu. Chłopów nie poruszył, ale główny cel swój spełnił, bo zniszczył wielką własność.
Jeżeli komitet myślał na seryo o prowadzeniu długiej o niepodległość wojny, czemu podcinał korzeń dobrobytu kraju? Wojna jest dzisiaj rzeczą drogą, tylko bogate kraje prowadzić ją mogą. Komitet w kraju głównie rolniczym a w kapitały niezamożnym, zmarnował naraz cały kapitał obrotowy, a co gorsza odjął pobudkę od pracy, owego jedynego źródła bogactwa narodów. Gdyby czynsze był przekazał na potrzeby wojenne, byłby rozsądny poświęcenia powód, a przeważny do pracy bodziec. Rzucając je napróżno obudził podejrzliwość ludu, wywołał współubieganie rządu rosyjskiego, dowiódł, że równie był dobrym ekonomistą jak… i politykiem.
Miłość ojczyzny jest w Polsce tak wielka, obawa, aby czemkolwiek obowiązkom względem niej nie uchybić, tak straszna, że choć jedni zrozumieli odrazu groźne symptomata ruchu, drudzy upatrywali w nim nierozsądek i niepodobieństwo, nikt nie śmiał przeciwko niemu wystąpić. Jedna tylko była z początku droga. Jak powiedziałem, większa własność mająca stosunkowo zdrowy pogląd, a do tego związana organizacyą białą, patrzała na powstanie z niewiarą i wstrętem. Lud wiejski, o którego prawach tak wiele mówią a którego wolą i instynkt tak mało szanują, lud, który sam jeden zachował u nas zdrowy rozsądek i pojęcie warunków bytu… społecznego, był ruchowi całkiem przeciwny: nie dlatego że polski, ale dlatego że nierozsądny. Należało obywatelstwu ziemskiemu, nie przechodząc wcale do obozu rosyjskiego, nie żądając ztamtąd pomocy, stanąć z ludem, odosobnić powstanie, które w swej bezsilności wkrótce ogołocone z pomocy byłoby upadło. Bolesna strata kilkudziesiąt ludzi ukaranych za swą nierozwagę, była zaprawdę mniejszą, jak strata tysiąców, strata instytucyi, ludności, Kościoła. Tak byłoby nastąpiło istotne zlanie z ludem, któryby był instynktowo poznał, że ma zaufania godnych kierowników.
Na taki czyn, w najwyższym stopniu polityczny, nie stało poglądu i odwagi. Należało więc uchwycić kierunek ruchu i podnieść go moralnie przez wielkość poświęcenia. Nie zrobiliśmy i tego, dając się nie prowadzić, ale wlec ludziom nieznanym albo nadto znanym. W każdym kraju, tembardziej w przeważnie rolniczym, o losie jego orzekać tylko mogą ci, co są panami ziemi. Tu stało się inaczej. Szumowiny polskiego społeczeństwa, ludzie bez stanowiska, z nauką stereotypową kodeksu rewolucyjnego, bankruci moralni albo majątkowi, aplikanci po urzędach, dependenci, technicy, pseudoliteraci, wojskowi niższych stopni, zbiegi od ołtarza i kilku szlachetnych entuzyastów jak Frankowski, Padlewski, oto z, czego się składał komitet i jego organizacya. Oni to zawładnęli całym krajem.
"I zląkł ich się, jak dżumy jakiej cały naród,
Bo już choroby w sobie poczuł straszny zaród".
Cokolwiek się objawiło z tej organizacyi na zewnątrz, było nad wszelki wyraz mierne: ani jeden charakter, ani jedna zdolność. Co to byli za ludzie komendant siły zbrojnej w Lubelskiem, Sokół w Podlaskiem, niektórzy tak zwani pułkownicy, co w brudach urzędowych albo prywatnych skalani, dobre imię w ojczystej sprawie tanim kosztem odzyskać chcieli. To podnoszę ze wstrętem, ale koniecznie, bo ten sam duch ciągnie się przez całe powstanie, aż do obecnej chwili, bo potrzeba aby kraj wiedział w jakie oddał się ręce, bo to tłomaczy zbrodnie i plugastwa, które się później objawiły. Oddam dlatego sprawiedliwość komu należy.
Langiewicz dał dowody odwagi, zdolności, uczciwości. Wpośród najgorszego otoczenia rąk krwią niewinną nie zmazał, pieniądzem nie osmolił, padł ofiarą spisku, od którego lepiej w rozsądku i sumieniu oświecony odstąpił. – Jak tylko powstanie nie zostało stłumionem w początku, zaczęło teroryzować moralnie i… fizycznie. Bitwa za ojczyznę, urok tajemnicy, spisek, w średnich społecznych warstwach chęć pokazania, że bez szlachty walkę przeprowadzić potrafią, wszystko to pociągnęło ludność młodą fabryczną, miejską i dworską. Stan pośredni, który nigdzie prawnie określonym nie był, ale przyszedł nietylko do liczby, bytu… ale i do poczucia obywatelskiego, chciał zdobyć, że tak powiem, ostrogi, zapisać krwią swoje istnienie i stanowisko w narodzie. Jakoż to mu się powiodło i to uznaję na jego zasługę i zaszczyt. Walka, stanu miejskiego o zaszczyt obywatelstwa, oto główny charakter początkowego powstania. Stan miejski miał zawsze i wszędzie szczególną wytrwałość i zaciętość: on tych zalet, których nie miał ród szlachecki, udzielił ruchowi. Dyrekcya organizacyi, ciało dziwaczne a częścią w niedołężnych, częścią w niebezpiecznych zostające rękach, jak nie umiała wstrzymać wybuchu, tak nie wiedziała co począć. To odradzała łączyć się z ruchem, to wydawała odezwy i rozporządzenia wątpliwe, a jednak uznawała go za narodowy; pilnie słuchała jaki wiatr z zachodu wieje, oczekując czy jak Deus ex machina nie przyjdzie ztamtąd rada lub otucha. Tymczasem dziwna niedołężność ruskiego wojska dozwoliła powstaniu osiedlać się i organizować w Krakowskiem i Podlaskiem. Trwanie walki, stoczone z wątpliwem bitwy szczęściem, budziły ducha, zwłaszcza kiedy garnizony moskiewskie opuszczały miasta powiatowe, ale nie pociągały ani szlachty po wsiach ani powag miejskich. Wtem równocześnie powstają konwencya pruska, artykuły dzienników petersburskich, które przyznawały, że rząd pragnął powstania i srogości popełnione przez Moskali w Wojsławicach i innych miejscach. Trzy te wypadki przeważnie wpłynęły na opinię w Europie.
Sprawa polska jest tak z natury swojej sprawiedliwa, że każdego porusza, w miarę jak więcej albo mniej jest w nim ducha prawdy. Dlatego zawsze i wszędzie stronnictwo katolickie wierne było tej sprawie, pierwsze występywało za nią, nie opuszczało jej nigdy. Pierwszy też hr. Montalembert ognistą puścił w świat broszurę, której żadna późniejsza nie zrównała, a do której uczuć wysokości gdyby się podniosło było powstanie, Bóg wie dokądby zaszło. Zawtórowała na ten ton cała prasa zagraniczna, stronnictwa jedne drugim wyścigać się nie dały. Przeważną odgrywał tutaj rolę "Czas" krakowski. Dziennik ten zdawał się być oddawna organem dyrekcyi organizacyi – powinien więc był wówczas jeszcze wystąpić przeciw ruchowi. Stało się inaczej. Odrazu powstanie, jakby narodowe poparł, postawił je jako takie za granicą – z wytrwałością z jaką niesumiennie działanie Wielopolskiego uniemożebniał, głosił kłamliwe zwycięztwo Polski i często równie kłamliwe okrucieństwa ruskie. Tym wytrzymałym fałszem obałamucał kraj i zagranicę. Aby dla sprawy dobrej fałsz był kiedykolwiek potrzebnym, nie uwierzę: może ją chwilowo popchnąć, ale kutem większej zgubie.
Kiedy na odgłos Warszawy wszystkie dawne rewolucyjne zawiązki zaczęły się ruszać w Poznańskiem, w Galicyi, pod formą ław, komitetów i t… p., kilku ludzi młodych, zacnych, a bez poglądu i inicyatywy, a zatem więcej chciwych działania jak rezultatu, zawiązało się w Krakowie w komitet pomocniczy, mający się trudnić zbieraniem składek i niesieniem pomocy powstaniu w Królestwie. Wychodzili z tej zasady, co tyle już spraw i ludzi zgubiła: jak poczciwi rzeczy nie wezmą w rękę, wezmą ją intryganci bez sumienia i odpowiedzialności; należy przeto osobistemi wdaniem się zachować od wiela złego. Rzecz dziwna, nie baczą, że głupstwo albo złe upadłoby samo, gdyby go nie wzięli w ręce ludzie uczciwi i rozumni; wiedzą to doskonale przywódcy wszelkich ruchów i używają zawsze za narzędzie tych, których nienawidzą i którymi gardzą. Tak stało się i tutaj. Pieniądze płynąć zaczęły, dzienniki zagraniczne i sama emigracya w Paryżu były zasilane wiadomościami, sprawa nabierała barwy coraz bardziej narodowej, w której topił się, że tak powiem, żywioł rewolucyjny. Wzmagało to uszanowanie w domu i za granicą, a każde serce wzniosłe i polskie nie mogło patrzeć bez wzruszenia na tę młodzież obywatelską, szkolną, rzemieślniczą, która z najczystszem poświęceniem biegła do Ojcowa, Goszczy, po to, jak mówili i myśleli, aby śmiercią zaprotestować przeciwko zaborowi Ojczyzny. Nigdy nic tak wzniosłego w życiu nie widziałem. Przygotowani na śmierć przez spowiedź i Komunię św., ze smętnym ale uroczystym wyrazem twarzy, z powagą ofiary: nie wstrzymał ich ani płacz matki, ani powaga ojca; poszli i zginęli.