Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja

Pismak - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pismak - ebook

Musiała zginąć, a on za wszelką cenę musi dowiedzieć się dlaczego. Dziennikarz Adam Bukowski po latach nijakich zaczyna robić prawdziwą karierę, ale kiedy dowiaduje się o zamordowaniu Doroty, swej dawnej kochanki, porzuca wygodne życie paryskiego korespondenta i wraca do kraju. Próbuje rozwikłać tajemnicę jej śmierci. Poszukiwania doprowadzają go do przerażających odkryć - i nie tylko na temat świata, w którym żyjemy, ale także byłej kochanki i... samego siebie. Rozwikłanie tajemnicy to jednak dla Bukowskiego dopiero początek długiej drogi. Marek Harny (ur. 1946) - pisarz i dziennikarz. Autor rewelacyjnej powieści "Pismak", za którą uhonorowano go najważniejszym wyróżnieniem dla polskiego kryminału - Nagrodą Wielkiego Kalibru. Debiutował opowiadaniami "Unieś mnie, wielki ptaku". Jest autorem powieści: "Urodzony z wiatru", "Lekcja miłości", "Samotność wilków", "Zdrajca" oraz "Wszyscy grzeszą".

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8391-671-2
Rozmiar pliku: 638 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

O świcie Bukowski żegnał się z Yvonne na skwerze obok Pont Neuf, gdzie dwie odnogi Sekwany, opływające wyspy Świętego Ludwika i de la Cité, zlewają się z powrotem w jeden ciemny nurt. Miał przeczucie, że już nigdy nie przyjedzie do Paryża, więc było to również pożegnanie z miastem. Siedzieli objęci tuż nad wodą, drżąc od porannego chłodu. Znad rzeki unosiła się zimna mgła, a wraz z nią zapach smarów i gnijących wodorostów. Czekali, aż słońce wzejdzie i wreszcie ich ogrzeje. Było za wcześnie, żeby jechać na lotnisko, a za późno, by szukać miejsca w hotelu na ostatni szybki numer.

Zresztą już tego nie chciał. Ich ciała pożegnały się wieczorem i teraz byłoby to jak budzenie nieboszczyka, który otrzymał już ostatnie namaszczenie. Resztę nocy spędzili w jazzowej piwnicy La Huchette na skraju Dzielnicy Łacińskiej, przy małej uliczce o tej samej nazwie, kilka kroków od bulwaru St-Michel. Był wykończony. Nawet nie pijany. Przez kilka godzin zapijał tequilę piwem, ale się nie upił. Czuł tylko wielkie znużenie. W oczach miał szklany pył, w ustach szambo po papierosach. Nie palił od piętnastu lat, a tej nocy wypalił prawie całą paczkę gauloise’ów. Najchętniej zostałby na tym skwerze nad Sekwaną na zawsze. Jednak wiedział, że to niemożliwe. Tylko Yvonne jeszcze nie wiedziała.

– Adam... – odezwała się cicho.

– Tak?

– Myślałam, że teraz, kiedy Doroty już nie ma… – Zamilkła, przestraszona. – Przepraszam.

– Nie musisz przepraszać. Że teraz, kiedy Doroty już nie ma, to co?

– Nie, nic.

– Powiedz – poprosił łagodnie.

Wiedział, co powie. To nie miało szans. Ta sztuka nie mogła się udać. Mimo wszystko chciał to usłyszeć. Chciał, żeby ktoś go choć trochę dowartościował.

– Myślałam, że teraz mógłbyś zostać.

Nic nie rozumiała. Może zostałby, gdyby Dorota wciąż żyła. Teraz nie mógł.

– Yvonne, po co ci Polak? – spytał. – Polacy tylko przynoszą pecha. Sobie i światu.1

Boeing 737 LOT-u oderwał się od pasa na Roissy­-Charles-de-Gaulle i Bukowski wreszcie odetchnął z ulgą. Nie znosił pożegnań. Nie pozwolił Yvonne odwieźć się na lotnisko. Jeszcze tylko zrobili sobie ostatni spacer brzegiem Sekwany i na stacji St-Michel-Notre-Dame wsiadł do metra. Wcale go nie cieszyło, że zostawia kochankę i wygodne życie w Paryżu. Nigdy wcześniej nie powodziło mu się tak dobrze. Wystarczyło, że odbębnił pańszczyznę w postaci średnio jednej korespondencji dziennie, a resztę czasu mógł poświęcić pracy nad nową książką i przyjemnościom. Wiedział, że traci wiele, wolał więc mieć to już za sobą. Miał nadzieję, że Yvonne szybko znajdzie sobie lepszego faceta. A on? Może powinien już dać sobie spokój. Żadnej nie przyniósł szczęścia.

Zamknął oczy i znowu zobaczył tę scenę. Nie bronił się przed obrazami, które rodziły się w jego wyobraźni. Choć nie były przyjemne. Może oczekiwał, że za którymś razem zobaczy coś, co pozwoli mu zrozumieć.

Dorota nie krzyczała. Może tylko raz, krótko i słabo, kiedy poczuła na szyi dławiący uścisk. Zanim jej głowa znalazła się pod wodą. Widocznie nie trwało to długo. Sąsiedzi byli wyczuleni na odgłosy dochodzące z jej mieszkania. Bywało, że nawet wzywali policję, skarżąc się na zbyt głośne imprezy, jakie przed śmiercią zdarzało się jej urządzać coraz częściej. Nieraz wystarczyło głośniej nastawione radio, żeby stukali w ściany. Tym razem nikt niczego nie słyszał.

Od chwili kiedy dowiedział się, jaki los spotkał Dorotę, Bukowski miewał bardzo sugestywne wizje tego, co się wydarzyło. Zabójca wchodzi do łazienki. Ona leży naga w wannie. Odurzona alkoholem i marihuaną, nie otwiera oczu. Domyśla się, czyje to kroki. Więc nie czuje strachu. Czeka na pieszczotę, nie na śmierć. Może myśli, kiedy on zachodzi ją od tyłu, że za chwilę zakryje jej oczy dłońmi i spyta infantylnie: Zgadnij, kto to? Potem jest już za późno. Nie może go dosięgnąć, choć bije wkoło rękami, prawą dłonią zdrapuje tynk ze ściany. Nie rani zabójcy, pod paznokciami zwłok nie znajdą później jego tkanki.

A więc tak skończyła jego Dorota. Stała się bohaterką historii z rubryki kryminalnej. Jaki z tego można by zrobić tekst? Przecież to był materiał najwyżej na czytadło dla kucht, jakby powiedział Bronek, żelazny sekretarz redakcji, kiedy jeszcze pracowali razem w „Głosie Krakowa”. Nie mógł pozbyć się uczucia, że gdyby wtedy nie odmówił jej pomocy, gdyby chociaż odpowiedział na jej ostatni e-mail, Dorota żyłaby nadal. Choć już nie byliby tak blisko jak kiedyś, umiałby ją ochronić. Przecież znał ją lepiej niż ktokolwiek inny. Lepiej niż chciałby przyznać nawet przed samym sobą.

Poznali się przed piętnastu laty, kiedy przyszła na staż do „Głosu”. Redakcja mieściła się jeszcze w Pałacu Prasy przy Wielopolu, a on pracował w narożnym pokoju, z którego widać było wieże kościoła Mariackiego i wierzchołki drzew na Plantach. Był akurat sam, kiedy wsunęła głowę przez uchylone drzwi; natychmiast zauważył kontrast jej prawie czarnych kręconych włosów i bardzo jasnych oczu.

– Podobno ma pan być moim guru – powiedziała.

Nigdy w życiu nie myślał, żeby być czyimś guru. Sam nie uznawał autorytetów i młodych adeptów na studium dziennikarskim uczył tego samego. Ale tym razem odpowiedział:

– Jasne. Z przyjemnością.

Patrzyła na niego kpiąco.

– Nie poznaje mnie pan? Kiedyś mieszkaliśmy w tej samej kamienicy. W sławnym „domu dziennikarzy”. Naprawdę pan nie pamięta? Jestem Dorota May. Córka Wiktora Kowalskiego.

Teraz już wiedział. I wcale nie był z tego powodu szczęśliwszy. Wręcz przeciwnie. To stwarzało problem.

– Trochę się pani zmieniła – mruknął. – Ile lat miała pani wtedy? Dziesięć?

Stracił już pewność, czy rzeczywiście chce być jej guru. W dziennikarskim światku Kowalski był facetem skompromitowanym. Kimś, komu nie podawało się ręki. Zwłaszcza odkąd przeszedł na emeryturę i utracił dawne wpływy. Jego potęga rozsypała się, pozostała pamięć o czerwonym komisarzu, który w mroźny styczniowy poranek 1945 roku przyjechał do Krakowa sowieckim gazikiem, zajął Pałac Prasy i z pistoletem na biurku zaczął redagować pierwsze numery „Głosu”. Przez następnych czterdzieści lat rządził krakowskimi mediami jako zaufany człowiek partii. Pozbyto się go dopiero pod koniec, kiedy zaczął być niewygodny nawet dla Jaruzelskiego i jego generałów. Bukowski miał poza tym całkiem prywatne powody, żeby Kowalskiego nie znosić.

– No co się pan tak nastroszył?

Rzeczywiście, nie powinien niechęci do starego przenosić na córkę. Była jego późnym dzieckiem, owocem skandalicznego romansu z młodą dziennikarką, który oburzył nawet instancję partyjną. Z posiadania takiego ojca nie wynikało dla dziecka nic przyjemnego. Raczej same przykrości. Powinien jej współczuć.

– Niech się pan nie obawia. Z ojcem nie utrzymuję żadnych kontaktów. Też uważam, że to drań. Chciałabym zostać taką dziennikarką jak pan.

Po tych słowach zaczerwieniła się. Musiałby być z kamienia, żeby się dłużej opierać. Wcale nie był. I miał w nosie zasadę mówiącą, że nie należy romansować w pracy. A gdzie?

– Na pewno będzie pani lepsza – powiedział.

– Wstrętny pochlebca.

– Wcale nie. Czasy się zmieniają. Będziecie mieli możliwości, o jakich my nie mogliśmy marzyć.

Rzeczywiście, czuło się już, że komuna dogorywa. Ale jeszcze nikt nie przewidywał, że runie tak szybko.

Okazał się marnym prorokiem. Dziennikarska kariera Doroty zakończyła się katastrofą. Ale to wiedział dopiero teraz. Z początku nikt nie mógł się spodziewać takiego finału. Dorota była naprawdę dobra. Geny zrobiły swoje. Nie był jej potrzebny żaden guru. Żaden mentor w sprawach zawodowych. Brakowało jej tylko przyjaciela. Osoba jej ojca odstraszała ludzi.

Wyciągnął z kieszeni piersiówkę kentucky jacka, kupioną w sklepie na lotnisku, i pociągnął spory łyk.

– Boi się pan latać, co? Nienawykły pan.

Z niechęcią spojrzał na swego sąsiada. Facet wyglądał na biznesmena świeżego chowu, jakiegoś handlarza używaną odzieżą czy kogoś takiego.

– Nie – odpowiedział. – Po prostu jestem starym pijakiem. A tobie, koleś, gówno do tego.

Mógł tylko żałować, że takiej pewności siebie nie miał na trzeźwo i kilkanaście lat temu. Może wtedy nie zostawiłby Doroty w Paryżu z Aksamitem. Wszystko potoczyłoby się inaczej. Jeszcze rok przed upadkiem komuny spodziewali się, że męcząca agonia potrwa długo, pogrążając kraj w coraz głębszej beznadziei. Każdy, kto tylko miał jakieś możliwości, myślał, jak uciec z ojczystej trupiarni. Dorota też. Na krótko zaraziła go tym pragnieniem. Namówiła na wspólny wyjazd do Francji.

Nie był to dobry pomysł. Przynajmniej dla niego. Co innego ona. Miała wszystko przygotowane. Dostała azyl, francuskie stypendium i opiekę Aksamita, który wydawał wtedy w Paryżu emigracyjne „Wolne Słowo”. I nie przeszkadzała mu osoba jej ojca. Może po prostu już urodził się taki szlachetny. Choć Bukowski w to nie wierzył. Wiedział z własnego doświadczenia, że łatwiej grać dobrego wujka, kiedy rośnie poziom hormonów. Aksamit nie był przecież facetem z drewna.

Z początku starał się tłumić w sobie zazdrość o jej nowego mentora. Ta znajomość była dla dziewczyny prawdziwą szansą. Bukowski rozumiał bardzo dobrze, że kiedyś, kiedy komuna zdechnie, poparcie kogoś takiego jak Władek Aksamit, legenda podziemnej prasy, będzie przepustką do kariery w kraju. Jeśli dobrze jej życzył, nie mógł mieć pretensji. Tylko że dla niego było w tym układzie coraz mniej miejsca.

Sam nie mógł nawet marzyć o azylu i legalnej pracy. Załatwił sobie lewe zaproszenie i został nielegalnie. Odszukał w Paryżu starych znajomych, którzy na czarno remontowali mieszkania. Okazali się przyzwoitymi ludźmi, przygarnęli go do brygady. Kiedy on całymi dniami skuwał tynki, Dorota u boku Aksamita uczestniczyła w wydarzeniach artystycznych i błyszczała na przyjęciach. Wieczorami ona miała coraz więcej ochoty na seks, a on coraz mniej. Czuł się jak palant.

Wytrzymał trzy miesiące i wrócił do Krakowa, gdzie miejsce w „Głosie” wciąż na niego czekało. Dorota uznała, że zerwanie nastąpiło z jego winy. Jej listy były najpierw pełne wyrzutów, potem przestała pisać. A kiedy po upadku komuny pojawiła się w kraju jako gwiazda wolnych mediów, nie było już czego ratować. Z początku nawet próbowali, ale bez powodzenia. Oboje doszli do wniosku, że to już nie ma sensu.

Dorota zamieszkała w Warszawie i niebawem wyszła za mąż za niedawnego opozycjonistę, który w pierwszym demokratycznym rządzie został wiceministrem. Jego świadkiem na ślubie był Aksamit. On też wkręcił Dorotę do telewizji. W ciągu kilku następnych lat wyrosła na prawdziwą gwiazdę programów politycznych. Bukowski tymczasem przeżywał jeden ze swych najgorszych okresów.

Długo spoglądał przez okno, za którym w dole przesuwały się nudne równiny Niemiec. Odruchowo dotknął kieszeni marynarki, gdzie wciąż tkwił ostatni list Doroty. Ten, który już po jej śmierci znalazł w swojej paryskiej skrzynce. Kilka godzin nie mógł się zdecydować na otwarcie koperty. Potem nie spał prawie całą noc. Dręczyły go wyrzuty sumienia. Znów się spóźnił.

Nie chciał wyjmować listu w obecności wścibskiego sąsiada. I tak znał go na pamięć. Zamiast tego więc, nie zważając na ukradkowe spojrzenia natręta, znów pociąg­nął z piersiówki kentucky jacka. Jak to się wszystko odwróciło. Upadek Doroty nastąpił właśnie w czasie, kiedy kariera Bukowskiego nabrała spóźnionego przyspieszenia. Wreszcie zauważyła go Warszawa, dostał bardzo dobrze płatny kontrakt w „Przyszłości”. Zaraz potem przyznano mu stypendium Fundacji Sorosa, wyruszył w kilkumiesięczną podróż po całej Europie. Znów znalazł się w Paryżu, tym razem w zupełnie innej roli niż przed laty. Kilka miesięcy później ukazała się jego pierwsza książka.

Gdyby miał skłonność do metafor, powiedziałby, że ich pędzące w przeciwnych kierunkach pociągi minęły się w połowie drogi. W czasie, kiedy on wreszcie zaczął odnosić sukcesy, Dorota, która piła już niemal bez przerwy, pojawiła się w Krakowie cichaczem, zniszczona przez alkohol i prochy. Jej kariera legła w gruzach, małżeństwo zakończyło się w atmosferze skandalu, z satysfakcją podsycanego przez kolorowe tygodniki. Była załatwiona. Nikt nie chciał się zadawać z niezrównoważoną pijaczką. Każdy, kto by się teraz do niej zbliżył, narażał się na wessanie w krąg jej nieszczęścia. Wszyscy się tego bali. Bukowski nie był wyjątkiem. Nie mógł przecież zaprzepaścić swoich pięciu minut, kiedy wreszcie nadeszły.

Tak więc, dobiegając czterdziestki, Dorota żyła samotnie. Jeśli wierzyć plotkom, miała w tym czasie kilka przygód, ale kolejni kochankowie rzucali ją szybko i gwałtownie. Każdy z nich mógł mieć wystarczająco dużo powodów, by ją zabić.

Nagle Bukowski aż się wzdrygnął. Wydało mu się, że w kolorowym magazynie, który trzymał w rękach jego sąsiad, dojrzał zdjęcie Doroty. I w dodatku ten tytuł, którego nie mógł do końca odczytać. Coś jakby Utopiona w wannie czy może Uduszona w wannie. Tekst nie był długi, a facet czytał i czytał. Jakby wiedział, z kim ma do czynienia, i robił to specjalnie. Na domiar wszystkiego zauważył wzburzenie Bukowskiego.

– Proszę, chce pan przejrzeć? – spytał, niezrażony poprzednią próbą nawiązania rozmowy.

– Nie czytam takich gówien. – Bukowski wciąż nie silił się na uprzejmość, w czym znakomicie pomagał mu krążący w żyłach kentucky jack.

– Ja też nie. – Sąsiad nie kapitulował. – Ale tu piszą o tej popieprzonej dziennikarce, co ją załatwił kochanek. Jak zwykłą zdzirę. Co się w tym kraju teraz wyprawia. Naprawdę ciekawe, niech pan przeczyta.

– Spadaj, facet! – Bukowski gwałtownie odepchnął rękę sąsiada.

Aż gotował się w środku. Tym bardziej że w głębi duszy przyznawał intruzowi rację. Boże, utopiona w wannie, co za kicz! Jak mogła tak skończyć? Już wyobrażał sobie uśmieszki kolegów redaktorów, sporządzających notatki o jej śmierci, piszących skandalizujące tekściki do kolorówek, a potem plotkujących bez końca przy wieczornym piwie w pubach. Bo cóż może sprawić ludziom mediów i ich publiczności większą radość niż widowiskowy upadek gwiazdy?2

Warszawa przywitała go wrześniowym upałem. Długo czekał na autobus przed budynkiem dworca lotniczego. Z Okęcia nigdy nie brał taksówki. Dla zasady, żeby nie dać zarobić mafii taksówkowej, która opanowała tutejszy postój. Zżymał się, kiedy autobus wciąż nie nadjeżdżał, jednak niechęć do taryfiarzy była silniejsza. Wreszcie doczekał się. Sto siedemdziesiątka piątka odjechała niemal pusta. Dopiero na Raszyńskiej wsiadło więcej ludzi, a wśród nich wysoki, długonogi i długoręki pijak o spojrzeniu zabójcy. Usiadł z tyłu, wyciągając daleko przed siebie nogi w brudnych adidasach. Inni pasażerowie zerkali na niego ukradkiem. Przyglądał im się wtedy długo i wyzywająco. Wreszcie wyjął z kieszeni nóż sprężynowy, wyprostował ramię. Ostrze wyskoczyło z trzaskiem.

– Co się, kurwa, gapicie? Do budy, kundle, bo zajebię.

Wszyscy odwrócili wzrok. Bukowski zrobił to samo.

Witaj w ojczyźnie, pomyślał ponuro.

Sekretarka Krasonia patrzyła na niego z wyraźną rezerwą. Niby się ucieszyła:

– O, pan redaktor już wrócił na stałe? – Ale była czymś speszona, nawet wystraszona. – Nie wiem, czy szef teraz pana przyjmie. Ma ważną rozmowę…

– Co ty bredzisz, Haneczko!

Bukowski położył przed nią na biurku bukiecik astrów i bez pukania wtargnął do gabinetu naczelnego redaktora „Przyszłości”. Krasoń na jego widok najpierw się skrzywił, dopiero potem uśmiechnął z wysiłkiem. Do słuchawki rzucił:

– Muszę teraz coś załatwić. Zadzwonię później.

Podniósł się z ociąganiem i podał Bukowskiemu rękę ponad biurkiem.

– Gratuluję – powiedział. – Klucz do Europy to kawał książki. Tylko po co wróciłeś? Od razu stracisz połowę autorytetu w oczach recenzentów.

– Musiałem. Czytałeś mojego e-maila? Chcę napisać coś o Dorocie. Wspomnienie, szkic… Więc jestem z powrotem.

– Tak, tak… Siadaj. Widzisz, jak by ci to powiedzieć… Wiesz, ten cały szum wokół ciebie, sława… Krótko mówiąc, stary, zrobiłeś się dla nas za drogi – wydusił wreszcie Krasoń, obracając w palcach długopis.

Bukowski pokiwał głową, wysilając się na szyderczy uśmiech. Wrócił z podróży z laptopem pełnym tekstów, ale bez grosza. Był na minusie prawie sześć tysięcy, jeśli nie liczyć niezapłaconych rachunków.

– Krótko mówiąc, szefie, w nagrodę za sławę proponujesz mi obniżkę? – spytał.

– Co? Nie, nigdy bym się na to nie odważył. Za bardzo cię szanuję.

– Nie kręć.

Krasoń siedział na tle wielkiego okna, przez które widać było zalaną słońcem panoramę Warszawy, z Pałacem Kultury i Nauki na pierwszym planie. Mimo działającej klimatyzacji pocił się, co chwila ocierał czoło wierzchem dłoni i robił ruchy, jakby chciał rozluźnić kołnierzyk, choć koszulę miał rozpiętą niemal do pasa, a krawat zwisał luźno. Pstryknął kilka razy długopisem, przerzucił leżące na biurku papiery. Bukowski pomyślał, że jeśli właśnie zafundowali sobie nową siedzibę w wieżowcu LOT-u, interesy nie mogą iść źle.

– Body language – powiedział.

– Słucham?

– Body language. Mowa ciała.

– Wiem, co to jest body language, do cholery. Tylko nie rozumiem, o co ci chodzi?

– Unikasz kontaktu wzrokowego. Wykonujesz nerwowe ruchy dłońmi. Nie umiesz ukryć zniecierpliwienia. Wniosek? Straciłeś dla mnie zainteresowanie. Mam się czuć wywalony?

– Tak bym tego nie nazwał. Po prostu nie stać nas na ciebie. Wilcze prawa kapitalizmu, chyba mnie rozumiesz?

– Nie pierdol.

Znali się od lat, jeszcze z „Głosu Krakowa”, i Bukowskiego bardzo rozgniewały te wykręty. Krasoń zginał długopis w palcach, jakby chciał go złamać na pół.

– Nowi właściciele mają nową koncepcję gazety – mruknął.

– W której ja się nie mieszczę?

– Dokładnie.

– Ale ty się zmieściłeś?

Krasoń nacisnął jeszcze raz i długopis pękł z trzaskiem. Jakby z ulgą wrzucił szczątki do kosza i się podniósł. Zdjął marynarkę z oparcia krzesła i kiwnął na Bukowskiego.

– Szlag by to wszystko trafił. Chodź na wódkę. Pogadamy.

Pomyślał, że właściwie powinien się obrazić. Przeważyła ciekawość. W windzie milczeli. Dopiero na dole spytał:

– Co jest? Czy tu wszędzie jest podsłuch?

– Strzeżonego pan Bóg strzeże.

Na ulicy upał był trudny do zniesienia. Przeszli piechotą na plac Trzech Krzyży. Minęli księgarnię na rogu Żurawiej. Na eksponowanym miejscu pośrodku witryny rozłożono kilka egzemplarzy książki Bukowskiego. Tytuł Klucz do Europy aż bił w oczy. Za późno przyspieszył kroku. Krasoń już zdążył zauważyć wystawę.

– Wszędzie cię pełno – powiedział z przekąsem.

– Przykro mi – odpowiedział Bukowski. – Każę pozdejmować.

– Nie musisz być taki zjadliwy – obruszył się Krasoń. – Mnie to nie przeszkadza. Choć niektórych kolegów krew zalewa.

– Niech sobie napiszą swoje książki.

Tej kawiarenki przy placu Bukowski jeszcze nie znał. Otwarto ją już po jego wyjeździe. Nazywała się Café Szparka. To znów przypomniało mu Dorotę. Jakby Krasoń celowo zrobił złośliwą aluzję. Skojarzenie było niestosowne, ale nie miał wpływu na swoje myśli.

Usiedli. Krasoń zamówił kawę i podwójne martelle.

– To nie moja wina. Ktoś cię podesrał – powiedział ze smutkiem.

– Kto?

– Ty mi powiedz.

– Nikt mi nie przychodzi do głowy. Ja przecież nie mam wrogów.

Krasoń wybuchnął śmiechem tak gwałtownym, że martell poleciał mu nosem, wywołując atak kaszlu.

– A mam? – spytał Bukowski, naprawdę zdziwiony.

Myślał o czym innym. Dotknął kieszeni, w której tkwił list z Krakowa.

– Musiałem wrócić – powtórzył. – Wspomniałem ci w e-mailu, że Dorota przed śmiercią pisała książkę?

Krasoń się skrzywił.

– Mity. Gdzie ta książka jest? Nic nie znaleziono, nawet notatek. Ona po prostu stworzyła legendę. Wszyscy teraz piszą książki, więc ona też. Żebyśmy myśleli, że ona jeszcze pokaże. Gówno mogła pokazać. Była skończona.

Zajadłość w głosie Krasonia zaskoczyła Bukows­kiego.

– A ja myślę, że się mylisz. Chcę odszukać to, co napisała. Jestem jej to winien.

– Nic jej nie jesteś winien, Buko. Myśl o swoich książkach. Zmarnujesz szansę, a w twoim wieku następnej możesz już nie doczekać.

Bukowski potrząsnął głową.

– I tak jestem bezrobotny, prawda? Nic mnie nie trzyma. Pojadę do Krakowa, porozglądam się. Właśnie zaczyna się tam jeden z procesów Poloneza. Pójdę, posłucham, może na coś wpadnę. Wiesz, że Dorota zrobiła z nim wywiad, już kiedy siedział, prawda? Zdaje się, że przed śmiercią próbowała go jeszcze raz przepytać, wyciągnąć jakieś informacje. Może to jest jakiś trop?

Krasoń znów się skrzywił.

– Polonez? Ten gangster? W sam raz znajomość dla niej.

– Co ty, Kraska, myślisz, że mam amnezję? Nie udawaj, że nie pamiętasz Jaśka Niezgody. Dziś to gangster, ale przecież w Paryżu pracował dla was. Był kierowcą Aksamita, przecież wiem. Ciebie też woził. Zaprzeczysz?

– O, zaraz pracował! Po prostu pałętał się i wpraszał do pomocy. Był nikim. I jeśli chcesz wiedzieć, to właś­nie ona go wkręciła. Dopiero potem się okazało, co to za typ. Ona już wtedy miała podejrzane znajomości.

– Tak źle o niej myślisz? Naprawdę?

Krasoń aż się skulił, jednak szybko się opanował.

– De mortuis nihil nisi bene. Ale skoro pytasz, to ci powiem, że według mnie była wredną francą. Nie mogę ci powiedzieć wszystkiego, co wiem, bo to dotyczy różnych porządnych ludzi, ale narobiła dużych świństw.

– Aż tak? – zdziwił się znów Bukowski. – Do tego stopnia, żeby ktoś chciał ją zabić?

– Sam mógłbym ją udusić gołymi rękami – odezwał się naczelny redaktor z niespodziewaną zajadłością. Zreflektował się i jakby próbował zatrzeć to wrażenie: – Masz szczęście, że się od niej na czas uwolniłeś. Gdyby wciąż była między nami, pomyślałbym, że to ona na ciebie doniosła.

– Zaskakujesz mnie – powiedział Bukowski.

Jednak nie rozwijał tematu. Mówiono mu, że w Paryżu, przed laty, Krasoń próbował kombinować z Dorotą za plecami Aksamita i dostał kosza. Może tym należało tłumaczyć jego agresję.

– Cóż, spytałeś, to odpowiedziałem szczerze. Lepiej żebyś wiedział, że niepotrzebnie się angażujesz. Tracisz tylko czas. Szkoda kobiety, stoczyła się. Nie wytrzymała presji, sławy, władzy… Przy okazji, jak już będziesz na tym procesie tego, jak go nazywają, Poloneza… Co za czasy! Ale jak już tam będziesz, to mógłbyś coś dla nas skrobnąć.

– Przecież mnie wywaliłeś.

– Nie ja cię wywaliłem, Buko, tylko zarząd nie przedłużył z tobą kontraktu. Ja nic do ciebie nie mam. Gdyby na procesie tego bandziora wyszło coś ciekawego, za wierszówkę zawsze możesz coś napisać. Informuj mnie. Ciekawy tekst dobrze wycenię.

A jednak dręczy cię, co też Jasiek Niezgoda może wyśpiewać, pomyślał Bukowski. Krasoń kręcił, teraz był tego pewny.

– Dzięki, przemyślę to – odpowiedział.

– Słuchaj, ja wiem, że to jest poniżej twojego poziomu. Co robić, czasy są brutalne, liczy się każdy grosz. A nie każdy jest Kapuścińskim.

– Oczywiście. Ja na przykład jestem Bukowskim.

– Myślałem, że będziesz mi wdzięczny. Chciałem dobrze.

– Jasne. Jesteś znany z dobrych chęci, Kraska.

Po rozstaniu z Krasoniem poczuł potrzebę odreagowania. W takich sytuacjach najlepiej robił mu długi marsz. W Ogrodzie Saskim usiadł na ławce, wystawiając twarz do słońca. Miał do przemyślenia wiele spraw.

Kiedy tylko zamknął oczy, ujrzał pod powiekami zdjęcia z sekcji zwłok Doroty, bardzo wyraźnie i w kolorach. Ciało dawnej kochanki pokrojone skalpelem. Ogoloną, a potem otwartą czaszkę, mózg. Cięcie od gardła do krocza. Płuca, żołądek i jelita, ich zawartość. Wypreparowany i rozkrojony narząd rodny. W uszach słyszał dowcipy zamroczonych szpitalnym spirytusem krojczych i laboranta, który pobierał wymaz z pochwy.

Anatomopatolog stwierdził, że śmierć nastąpiła na skutek utopienia. W płucach zmarłej znalazł wodę. Jednak znaki na szyi wskazywały, że przedtem była duszona, a na ustach został ślad po uderzeniu. Z protokołu wynikało poza tym, że w chwili śmierci miała we krwi ponad półtora promila alkoholu i znaczne stężenie THC, a wcześniej odbyła stosunek.

Wciąż nie mógł się pozbyć poczucia wstrętu, jaki wzbudziły w nim użyte w tej sytuacji słowa „odbyła stosunek”. On przecież znał ją lepiej. Trochę bez sensu przypomniał mu się cytat z Cichego Donu Szołochowa: „Nie bławatkiem, nie makiem, ale szalejem przydrożnym, blekotem, kwitnie późna niewieścia miłość”.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: