Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Plac Wolności - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 kwietnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Plac Wolności - ebook

Czy w świecie precyzyjnie podzielonym w oparciu o przynależność do danej grupy zawodowej żyje się dobrze? Kto ma lepiej – robotnik w fabryce czy asystent w korporacji? Czy warto poświęcić swoje dotychczasowe życie dla słusznej sprawy? Na te pytania próbują odpowiedzieć sobie bohaterowie książki, którzy pozornie bardzo się od siebie różnią. Jedno jest pewne – kiedy trzeba opowiedzieć się po którejś ze stron, wszystkie wybory okazują się być iluzoryczne.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 735 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CZĘŚĆ PIERWSZA

LNIANE LATO

1.

Pomyślał, że jest dość bezczelna. Nie kryła się wcale z tym, że ma męża i kilkuletnie dziecko. Niby w porządku, bo przecież to nie powinno mieć znaczenia, a jednak jakiś wewnętrzny głos tradycjonalisty mówił mu, że powinna choć trochę się hamować. Nie o pruderię mu chodziło. Raczej o coś w rodzaju powściągliwości. Wystarczyłoby, żeby po prostu o tym nie mówiła. Tylko tyle i aż tyle. Tymczasem, rozradowana, szczebiotała na temat swojej niespełna czteroletniej córki. Zupełnie jakby nie chodziło o dziecko jej męża, którym on, bądź co bądź, nie był. Położył jej więc na ustach palec wskazujący.

– A może byśmy poszli na lody? – Zmienił temat, żeby tylko nie musieć już jej słuchać. Zebrała jasne włosy z tyłu głowy i spięła je klamrą.

– Nigdzie nie wychodzę w taki upał – ucięła krótko, wyraźnie zła, że jej przerwał. – Poza tym, ktoś mógłby nas zobaczyć – dodała, po czym wdmuchnęła sobie od góry powietrze pod cienki podkoszulek.

Ktoś mógłby nas zobaczyć, pomyślał, i co z tego. Przecież to bez znaczenia. Nie robimy nic zakazanego. Ty robisz najwyżej coś, co może być niemile widziane przez twojego męża, ale podejrzewam, że o tym wie i w ogóle się nie przejmuje. Tutaj, w _Robostrefie_, wszyscy przecież wszystko wiedzą. O sąsiadach i o współpracownikach. Wystarczy porozmawiać z nieznajomym na ulicy, a już nazajutrz jego dziewczyna pozdrowi tak, jakbyście się znali od lat. Ukrywanie się nie ma więc sensu, a ludzie robią to chyba bardziej dla zabawy niż z konieczności.

– Zobaczymy się jeszcze? – zapytał, zanim zdążył ugryźć się w język.

Spojrzała na niego z rozbawieniem w oczach.

– Niby jak?

Podeszła teraz do umywalki, znajdującej się w rogu pokoju. Była przymocowana do obskurnego skrawka ściany, wyłożonego brzydkimi, szarawymi kafelkami. Wziął głęboki oddech. Skoro już to powiedział, to nic nie zaszkodzi pójść dalej.

– Normalnie, tak jak do tej pory. Umówimy się teraz na konkretny termin – odparł, słysząc wyraźnie, jak drży mu głos.

Nie spiesząc się, obmywała sobie twarz, zapewne zimną wodą. Było trzydzieści pięć stopni w cieniu i powietrze ani drgnęło. Z zewnątrz co rusz dobiegała charakterystyczna melodia lodowozu, objeżdżającego dzielnice. Towarzyszyły mu wesołe pokrzykiwania goniących go dzieci.

– Daj spokój. Wiesz, że to niemożliwe.

Wycierała twarz papierowym ręcznikiem, który wyjęła z torebki. Tego który tu wisiał, nie użyli ani razu podczas tych dwóch spotkań. Wyglądał, jakby tu tkwił od dekady. Czasy kiedy był biały były zapewne tymi samymi, gdy oni oboje mieli po szesnaście lat i byli jeszcze przed Testem. Tym, który miał ich rzucić w dwa różne światy.

– Skąd wiesz? – Pomyślał, że nie zaszkodzi kontynuować. Najgorsze co go może spotkać, to jej odmowa, ale nie będzie to dużo gorsze niż fakt, że nigdy więcej jej nie zobaczy. To ostatnie spotkanie, można zaryzykować. – Słyszałaś kiedyś o takiej sytuacji? Że ktoś, jakaś para, kontynuowała spotkania?

Bez ceregieli włożyła teraz do umywalki lewą stopę i było to dla niego sporym szokiem. Nie znał kobiety, która po łóżkowej randce z – jakby nie było – nieznajomym, zachowywałaby się tak bezceremonialnie. Wszystkie z którymi sypiał do tej pory, były raczej subtelniejsze. Niektóre nawet poprawiały makijaż na chwilę przed pójściem z nim do łóżka. Domyślał się po tym, jak wracały z łazienki ze zmatowioną twarzą.

– Nie słyszałam, ale też nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł.

Bawiąc się szlufką od jej dżinsowych szortów patrzył, jak wyciera teraz stopę tym samym ręcznikiem, którego wcześniej użyła do twarzy. Pomyślał, że to bardzo praktyczne. Pociły mu się ręce i sam nie był pewien, czy to od upału czy z desperacji. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie coś takiego czuł. Ból w okolicy klatki piersiowej był fizyczny, nie było co do tego wątpliwości. Pomyślał, że teraz albo nigdy.

– Po prostu umówmy się na spotkanie o tej samej porze za tydzień, tutaj.

Odwróciła się do niego z niedowierzaniem w dużych, szarych oczach. Druga stopa, równie czysta jak pierwsza, tkwiła już w japonce.

– Ty nie żartujesz – stwierdziła po dłuższej chwili, a na jej lekko piegowatą twarz wypłynął szelmowski uśmiech. Jeśli nawet obleciał ją strach, to w ogóle nie było tego po niej widać.

– Ani trochę – odpowiedział z szalejącym już teraz sercem.

Było mu wszystko jedno, mógł ryzykować. Nie miał nic do stracenia, to ona miała. Wiedział tylko, że musi ją jeszcze kiedyś zobaczyć, inaczej oszaleje. Wyrwała mu z rąk swoje szorty i przez chwilę się wahała , czy je ubierać. W końcu rzuciła je na podłogę, a sama usiadła na łóżku i oparła się o wezgłowie.

– W sumie… co niby mogłoby się stać? – Po chwili zastanowienia wzruszyła ramionami. – Nie skasują nas przecież, no nie?

Patrzył na nią i zastanawiał się nad tym, co powiedziała. Faktycznie, bezsensem byłoby likwidować płodną Robotnicę w sile wieku roboczego. Nie opłaciłoby się. Robotnice są zbyt cenne. Jeżeli już kogoś mianoby się pozbyć to tylko jego. Asystenta można zastąpić szeregiem innych, przecież i tak wszyscy robią to samo. Robotnice to co innego. Stanowią ważne ogniwo w społeczności. Kiedy wyłamuje się jedno z nich, niemal cała _Robostrefa_ pokrywa się całunem żałoby. Jest jak jeden organizm. Nie, jej nie pozbędą się na pewno, nie opłaciłoby się. Poza tym przecież jest jeszcze młoda, może dać więcej potomstwa.

– Wydaje mi się, że nic ci nie grozi. Ale nie mogę tego wiedzieć na pewno – powiedział wbrew sobie. Jeżeli miałaby jakkolwiek ryzykować, to musi to zrobić z własnej woli. On jej nie będzie namawiał i przekonywał, że jest bezpieczna. Nie wiedział tego.

– Też mi się tak wydaje. – Znów uśmiechnęła się zawadiacko. – Jeżeli któreś z nas miałaby ponieść konsekwencje, to raczej ty – dodała, po raz kolejny utwierdzając go w przekonaniu, że są bratnimi duszami i mają te same myśli. Zupełna harmonia. Dlatego tak bardzo pragnął z nią być.

– To co? Umawiamy się na za tydzień? – zapytał, tym razem już nieco pewniej.

Oglądała sobie paznokcie, na których intensywnie niebieski lakier zdążył już w wielu miejscach odprysnąć. Zauważył, że nic sobie nie robiła z takich rzeczy. Rzeczy które w jego świecie, jego koleżankom nie uchodziły na sucho.

– Nie jestem pewna, czy dam radę – powiedziała, a widząc wyraz jego twarzy szybko dorzuciła. – Jeżeli nie dam rady, to bądź za dwa. Jeżeli znowu nic, to za trzy. Ale powinnam móc.

Uderzyła go nagła myśl.

– Nie wiem, czy powinniśmy zostać w tym samym miejscu – zaczął, a ona już wstawała z łóżka i szła w stronę torebki, powieszonej na klamce od drzwi.

– Oczywiście że nie powinniśmy. – Wyjęła notes i długopis. – Tu ci zapiszę pewien adres. To kawałeczek stąd. Pieszo może jakieś dziesięć minut. – Podała mu zapisana kartkę.

– Skąd znasz tamto miejsce? – zapytał, próbując odczytać jej pismo.

– A skąd ty znasz to? – Mrugnęła do niego porozumiewawczo. – Kiedyś spotkałam się tam z kimś.

– Dwa razy? Nie łamiąc prawa? – upewnił się.

– Oczywiście. – Położyła się z powrotem na łóżku i oparła głowę o jego ramię. – Weź transport do placu Ludowego i podejdź tam od drugiej strony, nie od tej. Lepiej nie kusić losu.

Spojrzał na nią uważnie.

– Na pewno nigdy wcześniej tego nie robiłaś? Wydajesz się zorientowana i sypiesz pomysłami – zaczął ostrożnie.

– Nie. Zawsze było tylko dwa razy. A teraz cicho, bo chcę uciąć sobie przy tobie drzemkę – powiedziała i zamknęła oczy.

2.

Wysłała do córki trzecią wiadomość z rzędu i powoli kończyła jej się cierpliwość. Dlaczego Janka nie odpowiada? Przecież, jak tak dalej pójdzie, wyczerpie jej się limit. Zresztą już teraz nie pamiętała, ile ich wysłała. Bardzo prawdopodobne, że ta ostatnia nie dotarła właśnie z powodu jego przekroczenia. Czuła, jak ogarnia ją panika. A co, jeśli Janka nie odpisze i nie przyjdzie w niedzielę? Podskoczyła, kiedy usłyszała sygnał wideotelefonu.

– Mamo, co ty robisz, na miłość boską? – Janka, jak zwykle, była dla niej oschła. – Napisałaś trzy wiadomości! Jak teraz zamierzać się ze mną skontaktować, jeśli coś się stanie?!

Wanda nie bardzo wiedziała, co mogłoby się stać. Poza tym to ona miała prawo się złościć, nie Janka. Ta dziewczyna nie miała dla niej w ogóle zrozumienia.

– To czemu nie odpowiadasz, kiedy pytam? – odparowała urażona. – Przecież napisałam ci, że Maruś i Bożenka będą w niedzielę z dzieciakami na obiedzie. I żebyś nie zapomniała przyjechać.

Widziała teraz, jak jej córka z wielkim wysiłkiem się powstrzymuje, żeby nie skrzywić twarzy w charakterystycznym dla siebie grymasie niechęci. Znała go aż za dobrze. Znała też jego preludium, którym było właśnie to, co widziała na ekranie – mięśnie twarzy napięte do granic możliwości.

– Pamiętam o niedzieli i oczywiście że będę.

Janka przecierała teraz swój monitor. Wanda nie była pewna, czy to po to by zatuszować grymas twarzy czy rzeczywiście wymagał przetarcia.

– Jak się czujesz, mamo?

Poprawiła się w fotelu i odchrząknęła.

– Jako tako.

– Dali ci wolne w pracy na te plecy? Robiłaś prześwietlenie kręgosłupa?

– Trochę dali. Byłam na prześwietleniu i dostałam jakieś proszki. Ale, szczerze mówiąc, nie wiem, czy powinnam je brać. Nie jestem zwolenniczką chemii.

Janka tym razem nie powstrzymała się i przewróciła oczami.

– Mamo, z bólem nie wygrasz, nie zamęczaj się. Daj sobie ten komfort choć raz i zrób, co ci nakazał program leczniczy.

Jej córka zawsze zbyt liberalnie podchodziła do kwestii stosowania leków, a Wanda nie mogła jej tego wybić z głowy.

– Ty i te twoje teorie. Sama się szprycujesz tymi swoimi tabletkami bez umiaru i myślisz, że to normalne? – nie wytrzymała.

I oto tam była. W końcu pojawiła się tak znajoma niechęć na obliczu dziewczyny. Nie mogło zabraknąć tego elementu w ich rozmowie, był nieodzowny. Nie pamiętała już, by kiedykolwiek spędzały ze sobą czas bez jego obecności.

– Mamo, przestań, proszę cię.

Janka zamknęła oczy, jakby przeżywała jakąś traumę. Zawsze dramatyzowała, od małego. Była najmłodsza z trójki dzieci, to pewnie dlatego. Nauczyła się tych swoich manipulatorskich sztuczek i stosowała je, kiedy było jej wygodnie. Ale Wandę one nie ruszały. Nie pozwalała tak łatwo się wodzić za nos.

– Dzieciaków nie widziałaś chyba pół roku. Pewnie zapomniałaś, jak wyglądają – kontynuowała.

Janka otworzyła oczy.

– Przecież wiesz, że nie miałam jak. Jestem u ciebie tak często, jak tylko mogę, czyli co miesiąc – tłumaczyła z niechęcią w głosie. – Ale oni też mają swoje plany. I nie mogą się stawiać w tę samą niedzielę co ja.

– Mogłabyś się bardziej postarać – odparła matka. – Poprosić swojego Menedżera o wstawiennictwo, czy coś. Przecież zawsze powtarzasz, że to dobry człowiek i że lepszego nie mogłabyś mieć.

Janka patrzyła nieruchomo z ekranu monitora. Wydawało się, że łączność została przerwana i obraz zastygł kilka sekund wcześniej. Wanda chwyciła krawędź ekranu i potrząsnęła nim bezsensownie.

– Mamo, co robisz? Chcesz go rozwalić? – usłyszała pełen dezaprobaty głos córki.

– Jesteś? A bo myślałam, że przerwało łączność, tak zamarłaś.

– Zamarłam, bo ty znowu swoje, chociaż tyle razy o tym rozmawiałyśmy. Tyle razy ci tłumaczyłam, że mój Menedżer nic nie wskóra, nic. Takie rzeczy są poza nimi. Musisz to zrozumieć. – Janka spojrzała na zegarek na nadgarstku. – Trochę czasu zjadło, kończmy. Pogadamy w niedzielę, dobrze?

– Bądź z samego rana.

– Dobrze. Coś ci przywieźć?

– Myślałam może o tej maseczce żelowej, tej niebieskiej, którą przywiozłaś ostatnio Bożence. Bardzo ją chwaliła.

Wanda odzyskała humor. Jej córka miała ją odwiedzić za dwa dni, w comiesięczną Niedzielę Odwiedzin. W takich chwilach zawsze zaczynała odliczanie godzin. Potem, kiedy dziewczyna wróci z powrotem do siebie, rozpocznie odliczanie najpierw tygodni, a następnie dni. A potem, po kolejnej jak ta rozmowie, godzin. Comiesięczny krąg. Już się przyzwyczaiła.

– Nie ma sprawy, przywiozę wam te niebieskie i może jeszcze jakieś nowości. Pogrzebię i coś wymyślę. Buziaki, mamo!

Janka pomachała do monitora i się rozłączyła, nie czekając na odpowiedź. Wanda wiedziała, że to dlatego żeby nie dać jej szansy na przedłużanie rozmowy w nieskończoność. Taka właśnie była jej córka – do bólu pragmatyczna. Stara matka i jej potrzeby szły w odstawkę. Westchnęła i sięgnęła po swoją komórkę, żeby zadzwonić do starszej córki. Z nią mogła rozmawiać bez ograniczeń czasowych i technicznych. Tak samo jak z synem. Mogła też się z nimi widzieć tak często, jak tylko tego chcieli. Należeli do tej samej co ona strefy.

3.

Siedział na tym spotkaniu już trzecią godzinę. Sam nie do końca rozumiał, po co było zorganizowane. Jak większość z nich dotyczyło zupełnie niczego. Miał wrażenie, że im bardziej bzdurny był temat, który mieliby omawiać, tym chętniej je zwoływano. Zdążył się, oczywiście, przyzwyczaić, ale tego dnia był szczególnie wrażliwy na idiotyzmy _Menagosfery_. Bolała go głowa i chciało mu się pić, więc się rozejrzał. Na stole, w termosach, stała tylko kawa i herbata. Asystenci musieli być dzisiaj wyjątkowo roztargnieni, zwykle takie niedopatrzenia się nie zdarzały. Westchnął więc, wyjął z kieszeni telefon i napisał do Janki wiadomość z prośbą o wodę. Po trzydziestu sekundach dostał odpowiedź: „Pamiętasz, że wyszłam? Niemniej jednak woda już do Ciebie idzie”. W tym samym momencie drzwi sali konferencyjnej otworzyły się i pojawił się w nich Artur, z butelką wody i szklanką. Po cichu, prawie niezauważony, podszedł do Jacka od boku.

– Czy ktoś życzy sobie coś innego do picia niż to, co na stole? – zapytał, korzystając z okazji, że chwilowo nikt nic nie mówił.

– Poproszę imbirową wodę – odezwał się Jerzy.

Malwina obrzuciła swojego Asystenta krytycznym spojrzeniem, kiedy szedł w stronę wyjścia.

– Boże, co on za spodnie dzisiaj założył na siebie – westchnęła w swoim stylu, kiedy Artur wyszedł.

Obecni w sali zbyli jej uwagę milczeniem, więc pospieszyła z wyjaśnieniami:

– Widzieliście? Jak na powódź, takie krótkie!

Drzwi otworzyły się i ponownie wszedł Artur, tym razem postawił napój przed Jerzym. Grzecznie się ukłonił i wyszedł. Wszystko po cichu, z kulturą i dyskretnie.

– Uważam, że masz bardzo profesjonalnego Asystenta, Malwina, więc nie wiem, w czym tkwi problem. – Jerzy nawet na nią nie spojrzał, kiedy to mówił.

Malwina zrobiła się na twarzy purpurowa, co komicznie kolidowało z jej farbowanymi na świński blond, nazbyt wysuszonymi, włosami. Jacek pomyślał, że te włosy ktoś powinien jej w końcu zgolić. Nigdy nie widział czegoś takiego jak włosy Malwiny. Były skrzyżowaniem gniazda bocianiego z watą cukrową i przywodziły na myśl włosy, które ktoś ukrył w pudełku na strychu na bardzo długi okres. A ona nosiła je dumnie rozpuszczone.

– Co o tym sądzisz? – Zobaczył teraz skierowany na siebie wzrok Pauliny. Stukała długopisem o blat stołu. Jacek poczuł, jak pulsują mu skronie.

– Nie wiem, o co pytasz – odpowiedział.

– Jerzy mówi, że powinniśmy poprawić parametry komunikacji między-działowej.

Paulina włożyła sobie do ust pralinę, jedną z wielu, które leżały na talerzu.

– Mówił o tym na początku spotkania i mniej więcej wtedy się wyłączyłem. – Jacek nalał sobie drugą szklankę wody. Pierwszą wypił duszkiem. – To było jakieś pięć godzin temu. Nie posunęliście się dalej?

Malwina prychnęła, zaś Jerzy nieznacznie się uśmiechnął. Paulina utkwiła w Jacku spojrzenie pełne irytacji.

– Byłoby miło, gdybyś czasem przyłączył się do nas, nie tylko ciałem, ale i duchem – wycedziła chłodno i sięgnęła po następną pralinkę.

– Zjesz je wszystkie, zostaw trochę dla innych. – powiedziała nagle piskliwym głosem Malwina, po czym przysunęła talerz, wypełniony około dwudziestoma pralinkami, bliżej siebie.

Jacek nie wierzył własnym oczom. Kiedyś myślał, że Malwina tylko żartuje, ale potem ją poznał. I zrozumiał, że ona traktowała jedzenie bardzo poważnie. Jej zachowanie dziwiło nie mniej niż jej fryzura.

– Przepraszam, Paulino. – Pomyślał, że jest im winien chociaż pozory. – Źle się dziś czuję. Boli mnie głowa i oczy.

Jego koleżanka jakby trochę zmiękła.

– Powinieneś zlecić Asystentce, żeby coś z tym zrobiła. Często boli cię głowa.

Bez pardonu sięgnęła do, odległego już teraz, talerza. Nie odrywając oczu od Malwiny, wzięła dwie praliny naraz. Tamta znowu spurpurowiała i dziwnie wyglądała jej czerwona twarz, otoczona żółtym wianuszkiem sianowatych włosów. Jacek z przyjemnością obserwował, jak faluje jej klatka piersiowa.

– A co niby miałaby zrobić z tym moja Asystentka? – zapytał i też sięgnął po pralinę, choć wcale nie miał na nie ochoty. Położył ją tylko na talerzyku przed sobą.

Malwina zaczęła wachlować się kartką.

– Załatwić to. Program dietetyczny, relaksacja, może masaże… Nie wiem. Od tego są Asystenci, żeby takie rzeczy załatwiać.

Paulina przesunęła teraz talerz w stronę Jerzego, który nie bardzo wiedział, o co chodzi. Wiedziała natomiast siedząca za nim Magda i natychmiast się pochyliła, żeby sięgnąć po słodycze. Położyła sobie na talerzyku dwie. Jacek przysiągłby, że Malwina zacisnęła mocniej szczęki.

– Daj spokój, nie jestem ułomny. Jeśli boli mnie głowa, to biorę proszki.

– A gdzie ona teraz jest? – zapytała Magda.

– Kto?

– Twoja Asystentka.

– Jest służbowo w terenie – skłamał. Janka poprosiła go o dwie godziny wolnego w środku dnia, ponieważ miała coś do załatwienia.

– Jesteś dla niej zbyt dobry – odezwała się Malwina.

Brzmiała, jakby trawiła ją choroba przełyku. Jacek nie miał ochoty jej odpowiadać, już dawno postanowił traktować ją jak mebel. To była jedyna opcja, by nie ulec jej toksycznemu promieniowaniu.

– Powinieneś jej zabronić tej fryzury – kontynuowała, na co Magda z Pauliną parsknęły śmiechem. Szybko jednak się opanowały, rzucając na pozostałych porozumiewawcze spojrzenia. Malwina komentująca czyjąś nieodpowiednią fryzurę – to był zdecydowanie kulminacyjny punkt spotkania, zapamiętają je na zawsze. Ona jednak zdawała się nieświadoma swojej śmieszności i brnęła dalej:

– Nosi prawie irokeza. Wygląda jak kryminalistka.

Patrzyła teraz na oddalający się od niej coraz bardziej talerz z pralinami i Jacek zauważył, że się wierci, jakby chciała wstać.

– Asystentki powinny mieć normalne kobiece fryzury.

– Takie jak twoja? – nie wytrzymał.

Tym razem nikt już nie krył rozbawienia. Jerzy, nieświadomy, że dołącza do spontanicznej gry, sięgnął po pralinę. Na talerzu zostało ich już tylko sześć.

– Wszystko w porządku, Malwina? Wiercisz się, jakby coś cię bolało – powiedział z pełnymi ustami. – Może zleć Asystentowi, żeby coś z tym zrobił.

Nastąpił kolejny wybuch śmiechu, a po nim widoczna już konsternacja Malwiny. Po chwili wahania wstała i podeszła do talerza.

– Wszystko zjecie – powiedziała z wyrzutem, biorąc trzy z pozostałych kawałków.

Jacek uwielbiał te momenty. Za każdym razem czuł się jak wtedy, gdy po raz pierwszy, jako dziecko, obejrzał program _Z kamerą wśród zwierząt_. Ojciec miał nagrania wszystkich odcinków, dostał je od swojego taty.

– Ona nie nosi irokeza, ma tylko krótko ścięte włosy. Artur natomiast ma garniturowe spodnie, to normalne, że są krótsze – odezwała się teraz Jowita, siedząca na końcu stołu. – Jakkolwiek omawianie wyglądu Asystentów może być dla niektórych bardzo ekscytujące, to ja bym jednak proponowała powrócić do tematu spotkania. Chyba po to tu się spotkaliśmy. Na czym więc stanęliśmy?

Zapadła cisza. Jacek pomyślał, że to pewnie dlatego że nikt nie pamiętał, na czym stanęli. Przyszli tu najeść się i napić za darmo, jak zawsze. Malwina pewnie po raz kolejny zamówi dwie porcje jedzenia, z których jedną zabierze do domu lub zostawi na następny dzień w lodówce, w pracy. To już nikogo nawet nie dziwiło.

– Powinniśmy opracować skrypt dla wiadomości. Tak żeby program automatycznie wykluczał zbędne dane i filtrował – zabrał głos Marek.

– Przepraszam cię, nie obraź się, ale o czym ty, do cholery, mówisz? – Paulina znowu wyglądała na spiętą. – Przecież skrypt istnieje od lat. To tak jakbyś powiedział, że powinniśmy mieć Asystentów.

– Skrypt jest zbyt liberalnie napisany. – Jerzy wtrącił swoje trzy grosze. – Przepuszcza rzeczy, które powinny iść z automatu do Asystentów.

– Na przykład co takiego? – Jacek zawsze żałował, kiedy zabierał głos. Tym razem miało być tak samo.

– Teraz mi trudno powiedzieć, ale wiem, że mogłoby się to polepszyć.

Jacek nie wierzył własnym uszom. Zastanawiał się, co ci ludzie, w otoczeniu których siedział, mieliby robić, gdyby dostawali jeszcze mniej informacji do przetworzenia, niż to miało miejsce teraz. On sam nie miał nic do roboty, nie wierzył więc, że sytuacja pozostałych była inna. A jeśli nawet, to nieznacznie.

– To może zapisujcie codziennie sytuacje i wiadomości, które, według was, powinny zostać jeszcze okrojone i częściowo przekazane Asystentom. Wtedy będzie o czym rozmawiać.

Marzył, żeby już stamtąd wyjść. Miał wrażenie, że siedzi w otoczeniu robotów.

– Inaczej zebranie nie ma sensu. Potrzeba konkretów. Na dzisiaj chyba możemy kończyć – dodał.

Wszyscy zebrani patrzyli teraz na Malwinę, która machała ulotką z menu.

– Przecież nie zamówiliśmy jeszcze jedzenia – powiedziała i nikogo to nie zdziwiło.

Dla niej zebrania ograniczały się do konsumpcji. Jacek miał dość.

– Wspaniale – powiedział, wstając. – Możesz wziąć śmiało porcję i za mnie. Będziesz mieć trzy. – Skierował się w stronę wyjścia. – Ja muszę was, niestety, przeprosić. Idę popracować.

Kiedy zamknął za sobą drzwi, wyjął z kieszeni telefon. Janka napisała, że już wraca i pytała, co mu przywieźć do jedzenia. Uśmiechnął się z wdzięcznością do wyświetlacza. „Chińskie, moje ulubione. Dzięki” – odpisał.

4.

Przyszła dziś do pracy w wyjątkowo podłym humorze, wiedział więc, że zapowiada się ciężki dzień. Przezornie przygotował dzbanek z uspokajającą herbatą i jej ulubione cukierki do ssania, miętowe. Ona natomiast przewiesiła przez oparcie swojego krzesła marynarkę w pepitkę, z czego wywnioskował, że ma dziś spotkanie. Spotkanie, o którym on powinien przecież wiedzieć. Spodziewał się, że jest na niego o coś wściekła, skoro go nie poinformowała. Z automatu zaczął więc wertować w pamięci ostatnie trzy dni i wyławiać z nich momenty, które mogły ją przeciwko niemu nastawić.

– Zrobiłeś zestawienie? – spytała obcesowo. Po tonie usłyszał, że buzuje w niej agresja.

– Zleciłaś mi trzy, które masz na myśli? – zaczął. – Ostatnie właśnie kończ…

– To chyba logiczne, że mówię o najważniejszym. – Zakończyła to stwierdzenie ciężkim westchnieniem.

Tego dnia każda wypowiedź miała być przez nią w ten sposób formułowana. Również jej milczenie miało być cyklicznie przerywane przez westchnienia, dające wrażenie, że się dusi. Artur bez słowa wstał i podszedł do stolika, gdzie stał czajnik. Zaczął zalewać zawartość dzbanka.

– Wysłałem ci oba gotowe – powiedział od niechcenia. – Robię sobie herbatę, zaparzyć także i tobie?

Wyraźnie zeszło z niej powietrze. W końcu.

– Jeśli sobie robisz, zrób i mnie.

Postawił przed nią naczynie i kubek. Dla siebie też wziął jeden, tylko po to, żeby zachować pozory. Nauczył się nie sugerować otwarcie, że przydałoby jej się coś wyciszającego. Zawsze robił herbatę niby dla siebie. A ona zawsze się dołączała. Zdawała się nie zauważać, że jego kubek pozostaje pusty.

– Nie mogę otworzyć pliku – powiedziała, biorąc pierwszy łyk.

Irytacja wracała do niej pełzająco. Podszedł do jej komputera i jednym kliknięciem otworzył to, z czym ona miała problem. Jak zawsze.

– Coś musiało być nie tak, bo nie mogłam otworzyć – stwierdziła. – No nic, teraz działa. Dzięki.

Wrócił do swojego biurka, usiadł i ustawił monitor tak, żeby mu ją zasłaniał. To był jego sposób na przetrwanie. Kiepski, ale zawsze jakiś sposób.

– Nie rozumiem, czemu zaznaczyłeś kolumnę D na żółto – odezwała się cierpkim tonem.

– Zawsze tak zaznaczam prognozy. Tak chciałaś.

– Teraz jest widocznie jakiś inny żółty, bo mi się nie podoba. Zmień to na pomarańczowy i mi prześlij jeszcze raz.

Wszedł w plik, który miał zapisany u siebie na pulpicie i zmienił kolor kolumny „D”, a następnie wysłał jej jeszcze raz.

– Nie podoba mi się wysokość dziesiątego wiersza – mówiła tymczasem, więc natychmiast wszedł do pliku ponownie i próbował zrozumieć, o co jej chodzi.

W ten sposób spędzali mniej więcej pierwszą godzinę pracy. Bo mniej więcej wtedy robiła się głodna. Również tym razem wstała i poszła do kuchni, by włożyć do opiekacza pieczywo, które przyniosła sobie z domu. Zwykle było albo czerstwe, albo nadpleśniałe. Zapach topionego sera potęgował smród spalonego chleba, który unosił się teraz w okolicy kuchni i korytarza.

– Słuchaj, nie mogę znaleźć tego maila, co mi wczoraj wysłałeś.

Postanowił poczekać na ciąg dalszy, ten jednak nie nastąpił.

– Którego maila?

– Tego z listą rzeczy na następne zebranie menedżerskie.

– Acha. Już ci wysyłam jeszcze raz. Wpiszę w tytule _lista na zebranie_, w ten sposób będziesz mogła znaleźć, jeśli ci się znowu zagubi – odpowiedział martwym głosem.

Tylko będąc automatem, mógł nie zwariować, to był jego sposób na przetrwanie. Malwina potrząsnęła teraz żółtymi włosami.

– Nie jestem głupia, nie musisz mi mówić, jak filtrować. Po prostu coś się zepsuło – odpowiedziała, a Artur odruchowo przytaknął.

Skupił się teraz, jak tylko umiał, na wyznaczonych sobie na ten dzień zadaniach. Starał się nie zwracać uwagi na jej ostentacyjne postękiwania, kiedy waliła wściekle dłońmi w klawiaturę. Albo kiedy, po rozmowie przez telefon z kimś z innego działu, mamrotała do siebie wzburzona. Rozmowy te zresztą dzieliły się na dwie kategorie: albo wywoływały u niej furię, albo dowartościowywały ją. Nie było nic pomiędzy.

– O co chodzi z tą dziewczyną? – spytała nagle, około południa.

Wzdrygnął się, bo przez chwilę pozwolił sobie na luksus wiary, że jest w pokoju sam. Było to bardzo odprężające. Upewnił się, że rozmowa nie wybije go z rytmu pracy i że będzie mógł sprawnie powrócić do wykonywanego przez siebie zadania. Tylko wówczas wdawał się z nią w dyskusje. Inaczej prosił, by dała mu chwilę, tłumacząc, że musi coś dokończyć. Opracował sobie ten wzorzec działania po tym, kiedy kilkukrotnie, przez jej nagłe potrzeby komunikacji zapomniał o czymś albo zrobił coś niepoprawnie.

– Z jaką dziewczyną?

Wychyliła teraz żółtą głowę zza monitora.

– No tą, z którą widziałeś się trzy dni temu. Robotnicą.

Zamarł. Skąd ona wie, że on się z kimkolwiek spotyka?! Mówi, jakby ta wiedza była czymś oczywistym.

– A o co miałoby z nią chodzić? – Modlił się teraz, by sprawa okazała się błaha. By jego przeczucia go myliły. – A poza tym, skąd o niej wiesz?

Malwina uśmiechnęła się jak ktoś, kto musi tłumaczyć laikowi sprawy oczywiste.

– No przecież wiem, to chyba normalne?

Przeciągnęła się, splatając dłonie wysoko nad głową. Robiła tak wtedy, kiedy była z siebie zadowolona albo kiedy nie miała absolutnie nic do roboty. Czyli w sumie – dość często.

– Trochę wam wtedy zeszło. Przekroczyłeś czas dozwolony na drugie spotkanie – powiedziała z reprymendą w głosie.

Osłupiał. Skąd ona to wszystko wie?! Zrobiło mu się gorąco i nie był pewien, czy chce znać odpowiedź.

– Skąd ty to wszystko wiesz?

Starał się panować nad głosem, ale słyszał, że brzmi nienaturalnie. Malwina oglądała sobie końcówki włosów. Zupełnie tak jakby miały wyglądać gorzej od całej reszty.

– Powiedzmy, że mam dostęp do takich informacji. Chyba nie myślałeś, że Asystenci mogą robić, co im się żywnie podoba, bez naszej wiedzy? – Roześmiała się.

Artur nie odpowiedział. Chwilę mu zajęło, nim przetworzył jej słowa. Pod wzburzeniem i wściekłością kiełkowało coś o wiele gorszego. Była to świadomość, że Inwigilacja jednak istnieje. Słyszał o niej kiedyś, słyszał nawet ostatnio od Janki, ale do tej pory nie miał powodów, by dawać temu wiarę. Nie, to nie może być prawda. Malwina blefuje i on musi mieć co do tego pewność.

– Nie podejrzewałem cię o wizyty w _Robostrefie._ – Zmusił się do uśmiechu. – Ale zdolność twojej dedukcji jest słuszna, byłem tam odwiedzić kobietę. Gdzie mnie widziałaś? O przyczynę twojej wizyty nie będę pytał z czystej kult…

– Oszczędź mi tej gadki. – Malwina zmrużyła oczy. – Moja noga nigdy nie postała i nie postanie w świecie plebsu. Musiałabym być chyba niespełna rozumu. Fuj! – Wzdrygnęła się z obrzydzeniem.

Artur bezgłośnie wziął głęboki oddech. Nie więcej nie przychodziło mu do głowy.

– Tak czy inaczej, chyba się zasiedziałeś, co? – Wróciła do badania końcówek włosów. – To niezdrowe, takie fascynacje. Potem siedzicie rozkojarzeni jak dzieci w piaskownicy. I robicie błędy. Tak jak ty dzisiaj z tym żółtym kolorem w kolumnie.

– Ale przecież zawsze…

– Dość! – Uniosła dłoń jak zawsze, kiedy chciała bezwzględnego posłuchu. Czyli dość często. – Chodzi mi tylko o to, że to niezdrowe. Dla ciebie, rzecz jasna. Mówię to tylko dlatego, że się martwię.

Artur poczuł, jakby miał w gardle kołek. Spróbował przełknąć ślinę i nieco je zwilżyć, nim odpowiedział drewnianym głosem:

– Jasne. Nie musisz się martwić. Wszystko jest pod kontrolą.

– To dobrze. – Schowała się z powrotem za swoim monitorem. – Zresztą, to i tak było wasze drugie spotkanie, więc na tym koniec.

– Zgadza się.

– A teraz znajdź mi proszę ten raport, który wysyłałeś mi tydzień temu. Zniknął mi z pulpitu. Zupełnie, jakby ktoś go stamtąd usunął.

5.

Marek uśmiechnął się i postawił na stole butelkę Whisky. Bożenka rozkładała talerze. Wanda uwielbiała mieć wszystkie dzieci u siebie. Czuła się wtedy bezpiecznie. Szkoda, że zdarzało się to tak rzadko.

– Czemu nie przyprowadziliście maluchów? – spytała z wyrzutem. – Janka nie widziała ich od wieków!

Marek rozlewał teraz trunek do trzech szklanek. Bożenka podała mu karton soku pomarańczowego.

– Profanacja – stwierdził z pretensją w głosie. – Ty nie umiesz cieszyć się dobrym alkoholem. Ostatni raz cokolwiek przynoszę.

Bożenka zaśmiała się i szturchnęła go w żebra.

– Dzieciaki mam na co dzień i mam je po dziurki w nosie – zwróciła się do Wandy. – Pozwól mi i Markowi nacieszyć się wolnością. Jestem pewna, że Janeczka wybaczy nam ten nietakt. Mrugnęła do siostry, siedzącej na kanapie.

– Jakoś dam radę – odpowiedziała tamta – aczkolwiek trochę się za nimi stęskniłam, nie ukrywam.

Wanda wyraźnie usłyszała w jej głosie żal. Janka wydawała się jeszcze chudsza niż ostatnio. W dodatku znowu skróciła fryzurę, co tylko pogłębiło jej mizerny wygląd.

– Wyglądasz bosko, siostra. – Bożenka widocznie była innego zdania. Usiadła obok Janki i dłonią rozczochrała jej włosy. – Myślałaś o powrocie do ognistej czerwieni? – Pociągnęła łyk ze szklanki.

Marek wyciągnął w stronę Janki rękę, w której trzymał szklankę z drinkiem, a ta spojrzała na niego zdziwiona.

– Co robisz? – Bożenka rzuciła mu karcące spojrzenie, odsuwając gwałtownie jego dłoń i rozchlapując napój na dywan. – Zachowujesz się podle!

Mężczyzna się zaśmiał.

– Sprawdzam tylko jej czujność. Czy kiedyś się nie zapomni i nie złamie zakazu. – Spojrzał na Wandę. – Mamo, zobacz, co Bogucha narobiła. Będziesz miała plamy na dywanie!

– Myślałam o czerwieni, ale potem przyszła mi do głowy zieleń, i oto jestem. – Janka podciągnęła kolana pod brodę. – Taki kaprys.

Marek pił już drugiego drinka. Wanda nie lubiła, kiedy jej syn narzucał tak szybkie tempo. A ostatnio zdarzało się to przy byle okazji.

– Pozwalają wam tak wyglądać? – Jego głos był lekko zachrypnięty.

Wanda widziała wyraźnie, że szuka zaczepki. Jak zawsze, kiedy alkohol zaczynał działać.

– A dlaczego mieliby nie pozwalać? – Janka uniosła jedną brew. – Przecież to nie więzienie.

– Nie byłbym taki pewien – odpowiedział. – Przecież nie możecie mieć dzieci.

Bożenka sięgnęła do stołu i odsunęła butelkę od brata.

– Swoim gadaniem popsujesz całe popołudnie! – stwierdziła.

– O przepraszam! – Marek mówił teraz z przerysowaną grzecznością. – Nie można krytykować świata perfekcyjnej siostrzyczki. To, że nie może się z nami napić, to nie jest żadne więzienie!

– Maruś. – Wanda położyła mu dłoń na ramieniu. – Daj spokój. Jej będzie przykro.

– Ja tu jestem. Nie musicie o mnie mówić jak o zwierzątku. Rozumiem, co mówicie. – Janka sięgnęła do stołu po kawałek ciasta. – Marek ma rację, wszystko się zgadza. Ale ja lubię swoje życie i lubię was odwiedzać. I przecież u siebie mogę się napić drinka, jedynie z wami nie mogę, ale to nie szkodzi. No i troszkę szkoda, że nie przyprowadziliście dzieci.

Uśmiechnęła się rozbrajająco do brata. Zrobił zawstydzoną minę.

– Przepraszam, siostra – zreflektował się. – Widzimy się tak rzadko, a ja, jak zwykle, zatruwam klimat.

Bożenka zmarkotniała.

– Teraz to z kolei ja mam wyrzuty sumienia, że nie przyprowadziłam potworów. Ale tak mi dają ostatnio w kość, że naprawdę potrzebowałam chwili bez nich. Wybacz. – Przytuliła siostrę. – Marek ma to samo. Powiedział mi w tajemnicy.

No i dobry nastrój diabli wzięli, pomyślała Wanda, kierując złość na Jankę. Czy ta dziewczyna musi za każdym razem wszystko psuć swoim paplaniem?

– Nie możesz mieć do nich pretensji – zwróciła się do córki. – Też mają prawo do odpoczynku. Cały tydzień ciężko fizycznie pracują, więc chcą odpocząć od dzieciaków. Ty tego nigdy nie zrozumiesz, bo tak naprawdę nie pracujesz.

I oto znowu tam była. Jej skrzywiona córka z _Menagosfery_. Córka, która odwiedza ją tylko raz na miesiąc i która nawet wtedy nie może powstrzymać się od tego wyrazu twarzy. Dziś i tak wytrzymała wyjątkowo długo. Czym Wanda zasłużyła sobie na taki stosunek własnego dziecka do siebie?

– Kto tu mówi o pretensjach, mamo? – I oto był znużony ton, tak dobrze Wandzie znany. – Przecież nikt do nikogo nie ma pretensji. Rozmawiamy sobie tylko o tęsknocie, wiesz?

Wanda sięgnęła po swoją szklankę. Sama nie miała pojęcia, dlaczego jej dziecko wywoływało u niej, raz za razem, taką irytację. Nie potrafiła jej przepuścić czegoś, co było niezauważalne u Bożenki i Marka. Może kierował nią żal, że jej córka żyje w innej strefie? Choć przecież wiedziała, że to nie był niczyj wybór.

– Za miesiąc ich przyprowadzę. – Bożenka grzebała teraz we włosach siostry, jakby szukała tam wesz. – Przyjdzie ze mną Waldek i to jemu każę trzymać je w ryzach. Sama nie drgnę.

– Ile Marcin ma już lat? – spytał Marek.

– Sześć lat do pełnoletności, ja liczę w tę stronę. Tylko to mnie trzyma przy zdrowych zmysłach. Plus to, że będę mogła wtedy zostawić Waldka w cholerę.

Przeczesywała teraz włosy Janki palcami. Wanda pamiętała, że robiła tak od dziecka.

– No to pomyliłaś się w obliczeniach. – W tonie jej brata na nowo pojawił się zaczepny ton. – Bo z Olą zostało ci jeszcze więcej.

– Ola ma osiem, ale z jednym dzieckiem dam radę utrzymać się sama. Marcin pewnie po Teście pójdzie do dorywczej pracy, jak wszyscy studenci…

– Skąd wiesz? – przerwał jej Marek.

Miał teraz półprzymknięte powieki. Osunął się w fotelu i wyglądał, jakby zaraz miał zasnąć.

– Skąd wiem co?

Bożenka wyjęła dłoń z włosów Janki, powodując tym samym, że tamta pochyliła się w jej stronę jak zwierzątko, wobec którego przerwano pieszczotę.

– No weź. Jeszcze trochę – poprosiła przymilnie.

– Boli mnie ręka. Teraz twoja kolej. Masaż. – Bożenka zsunęła się z kanapy i oparła o kolana siostry. Tamta zaczęła mechanicznie zgniatać jej ramiona. – Ale ma być porządnie a nie tak byle jak!

– Skąd wiesz, że Marcin zda Test na Robotnika a nie na Asystenta? – Marek najwyraźniej nie zamierzał rezygnować.

Wanda poczuła, że robi jej się nieprzyjemnie gorąco. Janka wbiła wzrok w ziemię, nie przestając ugniatać ramion siostry.

– Nie wiem – odpowiedziała tamta. – Tak mi się przynajmniej wydaje. Jeśli dziedziczy po nas predyspozycje, to raczej tak będzie.

– Nie możesz tego wiedzieć. – upierał się Marek. – Mnie się wydaje, że Marcin będzie Asystentem.

Zapadła niezręczna cisza. Wanda bawiła się widelcem, bo nagle straciła apetyt. Janka przestała masować siostrę i opadła na oparcie kanapy. Znowu robiła te swoje miny.

– Nawet jeśli, to co z tego? – starsza siostra szturchała ją w kolana, przypominając o swoim istnieniu. – Tak czy inaczej, wyfrunie z domu. Na pewno zamieszka z innymi studentami i zdobędzie pierwszą pracę. Na jego utrzymanie częściowo będzie łożył Waldek, a częściowo będzie utrzymywał się sam. Na to liczę.

– Tylko, jeśli zda na Robotnika. Jeśli będzie uczył się na Asystenta, nie będzie mógł podjąć pracy. – Marek mówił już z zamkniętymi oczami. – Janka, przypomnij jej, jak było z tobą.

– Zgadza się, po zajęciach nie było czasu na pracę. Mieliśmy program obejmujący dodatkowe kursy, które trwały do późna. W weekendy odsypiałam.

– Odsypiałaś, bo byłaś leniem. – Wanda czuła, że musi dopowiedzieć prawdę. – Pamiętam, że córka Malinowskich w weekendy pracowała.

– Tak, tylko że ona jest teraz Robotnicą, więc robiła tylko dwuletnie studium dla fizoli, jak my wszyscy – uciął Marek.

– Ale nie było jej w domu całymi dniami. Więc też miała dużo zajęć. A jednak mogła. – Wanda nie dawała za wygraną.

– Tiaaaaa… – Na twarz jej syna wypłynął uśmiech rozrzewnienia. – Nie miała zajęć, tylko specyficzne rozrywki. Mówiliśmy na nią _Chętna Mary_. Podobno lubiła dorobić na boku.

Bożenka i Janka wybuchnęły śmiechem. Wanda wolała to niż ponury nastrój, który zapanował wcześniej.

– Poza tym, nie mogliśmy pracować. Był zakaz – odezwała się teraz niepotrzebnie Janka. – Nie wiem, jak jest teraz. Być może to się zmieniło.

– A jak dziewczynki? – Wanda, w porywie desperacji, próbowała zmienić temat.

Bliźniaczki Marka były jeszcze zbyt małe, by snuć ponure rozważania na temat ich przyszłości.

– Żyją. – Westchnął ciężko. – Ale też dają nam popalić. Dagmara ma momentami dość.

– Pewnie dlatego że zwalasz na nią całą opiekę – zaśmiała się Bożenka.

– A kiedy mam się nimi zajmować, skoro pracuję od rana do wieczora? Kiedy wracam do domu, już śpią. Tylko w weekendy nadrabiam.

– A dzisiaj je zostawiłeś dla mnie – wyrwało się Jance i Wanda nie pozwoliła długo czekać na odzew.

– Ktoś, kto nie ma dzieci, pewnych rzeczy nigdy nie zrozumie – stwierdziła chłodno.

Nie musiała patrzeć, by wiedzieć, jak teraz wygląda jej młodsza córka. Kątem oka zobaczyła, jak tamta wstaje.

– Idziemy się przejść, jest ładna pogoda – poinformowała.

Słońce faktycznie zachęcało, żeby wyjść z domu, ale Wanda i tak nie rozumiała. Nie dość, że Janka przyjeżdża tylko raz na miesiąc, to jeszcze chce teraz jej, Wandzie, ukraść część tego czasu. I w dodatku pociągnąć za sobą Bożenkę i Marka.

– Idźcie same – odpowiedział brat. – Ja się zdrzemnę. W domu dwie małe egoistki nie pozwalają mi na takie luksusy.

– Nie bądźcie długo. – Wanda starała się ukryć żal. – Żebyśmy jeszcze trochę pobyli wszyscy razem.

– Jasne, wrócimy w ciągu godziny. – Bożenka gramoliła się z podłogi. – Obiecujemy.

Tymczasem Janka, nie oglądając się za siebie, wyszła z pokoju.

6.

Na samą myśl o spotkaniu z nim robiło mu się niedobrze. To, że Adam z nim rywalizuje, nie było niczym nowym. Niepokojący jednak był fakt, że z wiekiem ta tendencja się nasiliła. Nie chciało mu się spędzać kolejnego popołudnia, przyjmując na siebie ciosy brata. Nie obchodziło go, który z nich był lepszy, cokolwiek by to miało znaczyć. Adam i tak miał już wyrobione zdanie, zarówno na swój, jak i na Jacka temat. To przecież on mógł pochwalić się reprezentatywną żoną i dwójką dzieci, rodziną jak z reklamy. W porównaniu z nim Jacek wypadał co najmniej blado. Ojciec, na szczęście, daleki był od tego typu rozważań i nie okazywał rozczarowania, za co Jacek był mu wdzięczny. Na co dzień i tak miał dość bitew do stoczenia, nie potrzebował kolejnej.

Telefon zamigał i Jacek się domyślił, że to wiadomość od Janki. „Zostawiłam rzeczy na dole, w portierce. Chyba mnie nie potrzebujesz do wiązania krawata?” – pisała. Odpowiedział, że dziękuje i że da sobie radę. Mimo że zwykle tego nie robił, to czasami uciekał się do korzystania z jej usług w taki sam sposób, w jaki inni Menagerowie robili to względem swoich Asystentek. W kwestii prezentów dla dzieci swojego brata wolał więc zdać się na nią. Przeważnie trafiała, a nawet jeśli nie, to na pewno miała w tych sprawach lepsze pomysły niż on.

Włożył koszulę z krótkim rękawem i jasne materiałowe spodnie. Spojrzał w lustro. Niewielka blizna na lewej skroni się pogłębiła, tak mu się przynajmniej wydawało. Pamiętał, jak się jej nabawił – bitwa na patyki w parku, z Adamem. Jego brat był bezwzględny od dziecka, także w wieku sześciu lat. Zawsze dumnie powtarzał, że „po trupach do celu” to jego dewiza życiowa. Nawet swoją żonę zdobył, odbijając wieloletnią dziewczynę swojego najlepszego przyjaciela. O ile w przypadku Adama można było o takowym w ogóle mówić. Jacek pomyślał teraz, że przecież w jego przypadku było tak samo. Mimo że różnili się tak diametralnie, to przyjaciół nie miał chyba żaden z nich. Tyle że nie mieli ich z różnych powodów.

Usłyszał teraz sygnał telefonu i już wiedział, że samochód czeka na niego pod bramą. Chwycił kartę wejściową i szybko wyszedł z mieszkania. Nie lubił korzystać z windy w tę stronę, więc zejście czterech pięter schodami znowu sprawiło, że zakręciło mu się w głowie. Ostatnio Janka chciała z tej przyczyny umówić go na Analizę, ale wybił jej to z głowy. Zatrzymał się przy portierce i przyłożył swoją kartę wejściową do czytnika. W środku były trzy paczki, dwie z nich leżały jeszcze we wrzutni i widniało na nich napisane flamastrem: „Mateusz” i „Magda”. Jacek wziął je i wyszedł z budynku, kierując się w stronę samochodu brata. Przed nim czekała Asystentka Adama, ubrana w różową garsonkę. Wyglądała groteskowo.

– Dzień Dobry, jak się dziś miewasz? – odezwała się sztucznym głosem i posłała mu równie sztuczny uśmiech.

Zajęła fotel kierowcy, a on usiadł z tyłu. W duchu podziękował za Jankę i za to, że jest jaka jest.

– Adam nie mógł przyjechać osobiście, ale od czego ma mnie, prawda? – dodała, nie czekając na jego odpowiedź, po czym uruchomiła auto.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: