Plan doskonały - ebook
Plan doskonały - ebook
Grecki biznesmen Atlas Chariton wychodzi z więzienia, gdzie spędził dziesięć lat za morderstwo, którego nie popełnił. Przez ten czas ułożył plan, jak odegrać się na rodzinie Worthów, która go oskarżyła. Co może być dla nich gorsze niż to, że poślubi ich kuzynkę Lexi, przez co wejdzie do ich arystokratycznej rodziny? Jedzie do Londynu, by zrealizować swój plan. Zaczyna od spotkania z piękną Lexi…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4492-3 |
Rozmiar pliku: | 817 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Najgorsze musiało kiedyś nadejść. I nadeszło – w zupełnie zwyczajne wtorkowe popołudnie w samym środku szarawej i posępnej londyńskiej wiosny.
Lexi taki obrót sprawy nie zaskoczył. Od czasu, gdy gruchnęła najnowsza wieść, wszyscy chodzili jak na szpilkach. Po dziesięciu latach – i nieustannych apelacjach, które prawnicy rodziny Worth uznawali za czyste wymysły – Atlas Chariton był wreszcie wolnym człowiekiem.
Więcej – niewinnym.
Oglądała relację na żywo z konferencji prasowej, jaką zwołał przed bramą więzienia w amerykańskim stanie Massachusetts, gdzie odsiadywał karę dożywocia bez możliwości ubiegania się o zwolnienie warunkowe. Na podstawie badań DNA sąd ostatecznie orzekł, że skazany nie mógł popełnić zarzucanego mu zabójstwa. Tego samego dnia wyszedł na wolność.
Nie mogła oderwać wzroku od telewizora. Zachłannie śledziła każdą minutę tej niezwykłej i nadawanej przez wszystkie kanały konferencji.
– Od początku mówiłem, że jestem niewinny – już na początku oświadczył Atlas groźnym i mocnym głosem.
Mówił po angielsku z greckim akcentem. Jego głos zawsze brzmiał w jej uszach tajemniczo i zagadkowo. Wywoływał poczucie, któremu nie mogła się oprzeć. Teraz zdawał się dosłownie wypełniać całą niewielką kawalerkę położoną w zubożałej dzielnicy zachodniego Londynu. Od miejsca pracy w majątku rodziny Worth, które zawdzięczała nieustannej życzliwości wuja Richarda, dzieliła ją długa droga autobusem i dodatkowo dziesięciominutowy spacer. Nawet jeśli miewała wątpliwości co do dobroci starego Wortha, zatrzymywała je dla siebie. Wolała myśleć, że i tak jest szczęściarą.
– A teraz nikt nie ma prawa w to wątpić – słuchała głosu Atlasa.
Wyglądał nieco starzej, chociaż siwizna nie dotknęła jeszcze jego bujnych, kruczoczarnych włosów. Za to bardziej dominowała teraz surowa zawziętość czy ostrość charakteru zawsze obecna w wyrazie jego twarzy. Cechy te w jakiś sposób odcisnęły się też w liniach jego smukłego i umięśnionego ciała. Ciemne oczy świeciły groźnym blaskiem, a twardo zaciśnięte usta nadawały twarzy jeszcze twardszy i bardziej bezwzględny wyraz.
Patrząc na niego, jak zawsze czuła lekkie drżenie, mimo że znajdował się po drugiej stronie Atlantyku. Tak samo mocno jak wtedy, gdy przechodził blisko niej, biło też jej serce. Miała wrażenie, że bezlitosnym i gniewnym wzrokiem wpatruje się z ekranu prosto w jej oczy.
Doskonale wiedział, że pilnie śledzi konferencję.
Podobnie wpatrywał się w nią dziesięć lat temu w nagrzanej do granic możliwości dusznej sali sądu na Martha’s Vineyard. Ta leżąca w stanie Massachusetts i otoczona wodami Atlantyku wysepka to jedno z ulubionych miejsc wypoczynku bogatych Amerykanów ze wschodniego wybrzeża. Wielu ma tu swoje letnie rezydencje. Miała wtedy osiemnaście lat. Była zupełnie przybita tym, co się zdarzyło. Zeznawała jako świadek i gdy tylko wbijał w nią swój wzrok, natychmiast zaczynała się zacinać i jąkać. Ale to jej zeznania zaważyły na jego losie.
Wciąż pamiętała każde słowo. Niemal czuła je na końcu języka – cierpkie i gorzkie.
Pamiętała wszystko. Ogromny nacisk ze strony wuja i kuzynów, aby zeznawała, choć wcale nie chciała. Rozpaczliwą wiarę, że musi i istnieje inne wyjaśnienie tego, co się stało. Oraz jego kamienne i pełne wściekłości spojrzenie, gdy przed sądem przyznała, że jednak żadnego nie znajduje.
– Co pan teraz zrobi? – zapytał jeden z dziennikarzy.
Atlas skrzywił usta w charakterystyczny dla siebie bezwzględny i wyrażający brak jakiegokolwiek współczucia sposób, który zawsze kojarzył jej się z ostrością noża. Teraz miała poczucie, że wbija go jej w brzuch aż po rękojeść. Ten grymas stanowił jego zabójczą broń.
Jej przekleństwo polegało na tym, że nawet dziś – po wszystkim, co się stało – był jedynym człowiekiem, który sprawiał, że jej serce biło mocniej i szybciej.
– Będę w końcu żyć swoim życiem – odpowiedział głosem, w którym zabrzmiała pewność siebie, ale i jakaś ponura groźba.
Znała ukryty sens tych słów. Richard wciąż się wahał i nie zajmował stanowiska. Zamiast odważnie zmierzyć się z faktami, wolał głośno udawać, że nic się nie dzieje. Była jednak pewna, że i on wie, co zamierza Atlas. Kuzynowie Gerard i Harry zachowywali się tak, jakby nic się nie stało. Tak samo postępowali jedenaście lat temu, gdy ciało martwej Philippy znaleziono w basenie Oyster House – letniej posiadłości rodziny na Martha’s Vineyard. A także w czasie procesu i późniejszych apelacji. Nie mają ze sprawą nic wspólnego. Wszystko wróciło do normy. A przede wszystkim – nigdy w ogóle się nie zdarzyło.
Jakby uznali, że człowiek pokroju Atlasa może nagle zniknąć i rozpłynąć się w powietrzu. W więzieniu czy na wolności. Nic bardziej błędnego.
Lexi jednak zawsze wiedziała lepiej. I więcej. Także i wtedy, gdy rozpaczliwie chciała wierzyć w jego niewinność. Bo dla niej – bez względu na wszystko – Atlas Chariton był jedynym mężczyzną na całym świecie.
– Z pewnością nie wróci, by znowu zacząć to, co już skończył – wyjaśniał podirytowany Harry wszystkim, którzy pracowali w rodzinnej rezydencji czy licznych biurach rozrzuconych po całym starannie i wspaniale utrzymanym majątku położonym w zachodnim Londynie. Ta licząca wiele akrów posiadłość należała do rodziny od siedemnastego wieku. Harry zawsze uważał, że wszystko wie najlepiej.
– Jestem pewien, że ma nas w nosie, tak jak my jego.
Uśmiechała się, słysząc te puste dywagacje. Zeznawała w sądzie i musiała znosić twardy, nieustępliwy i groźny wyraz twarzy Atlasa. Jak na dłoni widziała w nim zapowiedź zemsty – dzień sądu musi nadejść.
Wówczas przekonywała siebie, że wyraz ten świadczy o oskarżonym. W jego ponurym i mrocznym spojrzeniu czy ledwie widocznych ruchach lekko wysuniętej i świadczącej o męskiej dumie szczęki, chciała widzieć oznaki świadczące, że jest zabójcą. Choć przeczuwała, że jest w nim inna, łagodniejsza, tajemnicza i głęboko ukryta strona charakteru.
Usprawiedliwiała się jednak, że ulega złudzeniom młodziutkiej uczennicy bez pamięci zadurzonej w starszym mężczyźnie.
Dziś sama czuła się jak oskarżona. Czy rzeczywiście mówiła prawdę zgodnie ze swoją najlepszą wiedzą? W najszczerszej wierze? Nie uległa woli wuja? Może – jak każda zabujana nastolatka – chciała po prostu w jakikolwiek sposób zwrócić na siebie uwagę rozpaczliwie kochanego mężczyzny? I dzięki temu połączyć się z nim na zawsze?
Nie znała odpowiedzi na te pytania.
Lub nie chciała ich znać.
Znała je jednak nauka. Lexi nie mogła zignorować wyników nowych badań DNA, choć robiła, co mogła, by uciszyć wyrzuty sumienia. Wmawiała sobie, że broniąc Philippy, postępowała właściwie, nawet jeśli wewnętrznie czuła się rozdarta. Gdzieś głęboko w duszy tęskniła za Atlasem, ale tym, którego sobie wyobrażała. I nienawidziła tej tęsknoty.
A teraz za wszystko zapłaci.
Przed jego przylotem do Londynu miała całe tygodnie, by na nowo rozważyć wszystko, co o nim myśli. I popatrzeć na siebie w świetle, w jakim bez wątpienia postrzegał ją on sam. Niezbyt pochlebnym zresztą – ani dla ówczesnej nastolatki, ani dzisiejszej dojrzałej kobiety.
Zmusiła się do uśmiechu i uprzejmie skinęła głową sekretarce, która podjechała do niej z informacją o jego przyjeździe. Była dumna, że przyjmuje ją z taką pogodą i spokojem, jak gdyby nadchodzące nieszczęście miało się przydarzyć komuś innemu. Nie jej.
– Pan Worth chciał, abym poinformowała zwłaszcza panią – powiedziała sekretarka.
Lexi uśmiechała się, patrząc ponad jej głową w stronę widocznego za oknem nienagannie przystrzyżonego zielonego trawnika i słynnego kamiennego podjazdu prowadzącego do głównej rezydencji Worth Manor utrzymanej z zachowaniem jej wiekowego splendoru. Licząca wiele akrów londyńska posiadłość ziemska stanowiła kiedyś dumę bajecznie bogatego kupca i pochodzącej ze zubożałej rodziny arystokratki, którą wziął za żonę. Rozpieszczał małżonkę, obdarowując ją wszystkim, co tylko można kupić za pieniądze. Lexi lubiła sobie wyobrażać, że w tej ogromnej rezydencji drzemią jakieś wiekowe, nigdy niezaspokojone tęsknoty.
Przed starą powozownią, gdzie pracowała, stały dwa samochody. Mały i zwykły sedan sekretarki oraz lśniący czarnym metalizowanym lakierem klasyczny kabriolet jaguar, którego nie powstydziłby się nawet James Bond.
Poczuła, jak kurczy jej się żołądek. Pobladła. Na próżno próbowała ukryć to, co przeżywa. Ciało nie potrafi kłamać.
Sekretarka zawiązała mocniej płaszcz przeciwdeszczowy i wyszła z biura. Lexi stała bez ruchu. Słyszała kroki oddającej się w kierunku wyjścia kobiety.
Powozownia znajdowała się dość daleko od głównej rezydencji. Takie położenie umożliwiało Lexi pracę z dala od rodziny i setek osób codziennie odwiedzających posiadłość. Jej kuzyni mieszkali oczywiście na miejscu. Gerard wraz z rodziną, jak przystało na dziedzica całego majątku, ulokowali się wygodnie w mieszkalnej części głównej rezydencji. Harry – w jednym ze znakomicie urządzonych mniejszych domów znajdujących się na terenie majątku, gdzie nieniepokojony przez nikogo mógł popijać do woli. Poza kilkoma latami spędzonymi na studiach uniwersyteckich, żaden nigdy nie okazał chęci ewentualnej wyprowadzki czy choćby spróbowania życia na własny koszt.
Philippa była jedynym członkiem rodziny pragnącym czegoś innego. Czegokolwiek. W chwili śmierci miała dziewiętnaście lat i mnóstwo marzeń oraz planów na przyszłość. A także dziką i niepohamowaną pewność, jak piękne będzie jej życie, gdy tylko naprawdę je rozpocznie. Ojca uważała za tyrana, a oczekiwania pokładane w niej jako jedynej córce w rodzinie – za irytujące i męczące. Była serdeczna wobec wszystkich, naiwna i całkowicie oraz bezwzględnie lojalna.
Lexi wciąż za nią tęskniła. Codziennie.
Przypominała ją sobie, gdy od czasu do czasu napadały ją ponure myśli na temat wuja i kuzynów. Szybko zresztą próbowała się od nich uwolnić. Wyrzucała sobie, że wyrażają one brak wdzięczności. W istocie Richard był dla niej, jako siostrzenicy, o której prawie nic nie wiedział, i tak aż nazbyt dobry. Mógł przecież równie łatwo ją skreślić, jak jej matkę.
Nie zaakceptował kłopotliwego, wręcz prowokacyjnego małżeństwa swojej siostry Yvonne z beztroskim i niegodnym zaufania imprezowiczem Scottem Harringiem. Tym bardziej – nędznego życia na marginesie społecznym, jakie zaczęła prowadzić z człowiekiem o tak słabym charakterze. Gdy stało się jasne, że rodzice Lexi przegrali walkę z uzależnieniami – głównie od heroiny – zabrał ją do siebie i stworzył nowe życie w rodzinie.
Była mu za to wdzięczna. I zawsze będzie.
Trudno jednak być wdzięcznym, wiecznie naprawiając spapraną przez wuja i kuzynów robotę. Po pracy wracała do nędznej kawalerki, podczas gdy oni pławili się luksusie. W takich chwilach pomagała jej pamięć o Philippie, która zawsze ją przekonywała, że wszystko, co wydarza się w życiu Lexi, stanowi wielką przygodę. Maleńkie mieszkanko w dzielnicy, gdzie – tak jak chciała – czuła się osobą zupełnie anonimową. Codzienne dojazdy do pracy autobusem ulicami wypełnionymi zwykłymi londyńczykami żyjącymi swoim zwykłym życiem. To właśnie lubiła i ceniła Philippa wychowana pod szklanym kloszem rodziny z londyńskich wyższych sfer. Tu znajdowała schronienie. I dostrzegała prawdziwą magię życia.
Lexi usłyszała otwierające się i zamykające mocniej niż zazwyczaj drzwi powozowni. I nieco szybszy oddech wychodzącej sekretarki.
Czuła się przeraźliwie sama – bez tarczy ochronnej amerykańskiego sądu, prawników i adwokatów. Bez choćby równie małego, co niechętnego wsparcia wuja i kuzynów.
Przez ostatnie dziesięć lat często odczuwała niepokój, a w ostatnich tygodniach ulegała nawet napadom dzikiej paniki, bo nieubłaganie zbliżało się spotkanie, od którego nie było ucieczki.
Spełniał się jej największy koszmar.
Przyjazd Atlasa.
Usłyszała dobiegający z korytarza odgłos ciężkich męskich kroków. Oczyma wyobraźni ujrzała stąpającego po nim potężnego potwora, w którego usilnie przez lata zmieniły Atlasa media i rodzina. A także – jej zeznania.
Nie wiedziała, co robić. Stać? Siedzieć? Schować się w zapchanej do granic niemożliwości szafie wnękowej i czekać, aż odejdzie, odkładając tym samym w nieskończoność to, co nieuchronne?
Nerwowo spojrzała na szafę, jakby za chwilę miała dać w nią nurka. Ale przecież nigdy w życiu nie chowała się przed tym, co nieprzyjemne. Stawiała czoło. Tego uczy się dziecko zostawione samo sobie przez uzależnionych i pogrążonych w sztucznych rajach rodziców i oddane nowej rodzinie traktującej je dobrze w sensie materialnym, ale nigdy nawet przez chwilę niepozwalającej mu myśleć, że jest jej członkiem.
Nie była jednak niewdzięczna. I nie chciała.
Bo byłaby taka jak matka. A całe życie robiła, co mogła, by w niczym nie przypominać Yvonne Worth Harring – kiedyś mającej świat u stóp wytwornej i błyskotliwej dziedziczki fortuny, a później zwykłej ćpunki zmarłej w zawszonej londyńskiej noclegowni.
Nigdy nie wejdzie na tę ścieżkę. Droga do piekła jej matki była obficie wybrukowana brakiem wdzięczności wobec wuja.
Ciężkie kroki zbliżały się do drzwi. Serce biło jej tak mocno, że Lexi zaczęło się kręcić w głowie. Dobrze, że siedząc ściśnięta za niewielkim biurkiem, nie wstała.
Powoli otwierał przesuwane drzwi.
Atlas.
Czuła, że ulega dzikiej panice. Przerażenie zaczęło zmieniać się w coś jeszcze silniejszego – znała to uczucie aż za dobrze. Siedziała nieruchomo niezdolna do niczego poza wpatrywaniem się w stojącego w drzwiach biura mężczyznę.
Wysportowany i muskularny sprawiał wrażenie, że w więzieniu zmężniał jeszcze bardziej. Zawsze miał wspaniale wyrzeźbiono ciało. Między innymi dlatego w latach jego największych sukcesów tak uwielbiała go cała Europa. I tabloidy. Sama zresztą nie umiała ukrywać rumieńca, jaki na jej twarzy wywoływała budowa tego mężczyzny. Europa uwielbiała Atlasa również z powodu jego naprawdę epickiej kariery – od zera do milionera – i władzy oraz wpływów, jakie zdobył. Lexi była jednak przekonana, że fascynację tę wzmacniało jego niezaprzeczalne męskie piękno.
I wtedy – i dzisiaj – trudno jej było udawać, że go nie dostrzega.
Pamięć tonuje wspomnienia, ale dokładnie pamiętała wygląd Atlasa. Wszystkie szczegóły. Był inteligentny i błyskotliwy. Śmiało zarysowana linia nosa sprawiała, że profil nabierał intensywnej głębi. Lekko, ale wojowniczo wysunięta bokserska szczęka i dziwnie wysoko podciągnięte wystające kości policzkowe. Wszystko to razem tworzyło obraz fascynującego mężczyzny. Greckiego tytana, po którym zresztą otrzymał imię.
Za dużo jak na biedne i tak już osłabione życiem dziewczęce serce.
Tak wyglądał dziesięć lat temu. A także i dziś… choć teraz wszystko zdawało się… nieco inne. Jakby czas dokonał delikatnej zmiany. Z pewnością wciąż był pięknym mężczyzną równie twardym i groźnym, co zabójczo przystojnym. Ale dziś było to piękno silniejsze. Bardziej intensywne. Nadciągająca burza z piorunami, a nie dzieło sztuki.
Miała poczucie, że zaciska ręce wokół jej szyi dokładnie to samo, jak dziesięć lat temu w przypadku Philippy.
Jeszcze chwila i zacznie się dusić… Siedziała kompletnie zastygła w bezruchu. W panice. Mogła tylko wpatrywać się w niego – postać z jej najgłębszego koszmaru.
Stał w drzwiach. I patrzył na nią swoimi ciemnymi oczyma. Miał na sobie szyty na zamówienie, świetnie dopasowany w ramionach garnitur, co jeszcze bardziej uwypuklało jego wspaniale wyrzeźbiony i umięśniony tors. Jakby nie tylko mógł podtrzymać nim ciężar całego świata, ale i zupełnie go zasłonić.
Zawsze emanował szorstkim i niesamowicie pierwotnym magnetyzmem, który wydobywał się z niego, gdziekolwiek się pojawił. Gdy wchodził do pokoju, gdzie akurat przebywała, mimowolnie wstrzymywała oddech. Czuła jego obecność całą sobą. Niemal do bólu pomieszanego z dziwną tęsknotą.
To ona nie pozwalała jej zasnąć, gdy zawinięta w kołdrę leżała w wyznaczonym jej przez wuja pokoju dla służby. I wcale nie znikała – przybrała tylko postać koszmarów, które teraz budziły ją nocami w jej londyńskiej kawalerce.
Teraz przyciągał w sposób jeszcze bardziej bezwzględny i okrutny. Drzemało w nim coś niebezpiecznego, dzikiego i nieujarzmionego, czego nie mogła ukryć nawet droga marynarka londyńskiego dżentelmena. Zdecydowanie różnił się od innych mężczyzn. Sprawiał wrażenie kogoś… o wiele większego. Bardziej szorstkiego. Twardszego. I nieskończenie bardziej groźnego, mimo że z łatwością w jednej chwili potrafił stawać się człowiekiem miłym i uprzejmym.
Wpatrywał się w nią gniewnym wzrokiem, jakby i on wyobrażał sobie, co by się stało gdyby chwycił ją rękoma za szyję.
Nie winiła go.
Czuła obezwładniającą suchość w gardle. Jej dłonie powilgotniały. Policzki zalał rumieniec. Przez głowę przebiegła myśl, że może jest chora. Jednak w bezlitosnym wzroku, jakim patrzył na nią, dostrzegła coś, co nie pozwalało jej poddać się nadchodzącej fali osłabienia.
– Lexi – wyszeptał jej imię, ale szept ten zabrzmiał jak atak. Oskarżenie. Wiedziała, że świadomie zadaje cios. Że się w nim pławi. Ale przecież zasłużyła na niego. – Nareszcie się spotykamy – dodał.
– Atlas – rzuciła szybko i spokojnie.
Żadnego drżenia głosu. Jąkania. Jakby doskonale nad sobą panowała.
Grała, ale była gotowa uciec się do wszystkiego, co miała pod ręką i co pozwoliłoby jej przetrwać tę sytuację. Jeśli w ogóle było to możliwe.
Milczał. Nie zrobił ani kroku. Stał nieruchomo i patrzył. W jego wzroku dostrzegła jednak przeraźliwą zapowiedź nadciągającego niebezpieczeństwa.
Nieznośne uczucie.
– Kiedy przyleciałeś? – próbowała zachować spokój.
Uniósł brew, co odczuła jak uderzenie.
– Gadka o niczym? – zapytał tak szorstkim i twardym tonem, że poczuła, że kurczy się w sobie i maleje. – Rano, przecież świetnie wiesz.
Oczywiście wiedziała. Gdy tylko wylądował na lotnisku Heathrow, informację o tym w kółko powtarzały wszystkie wiadomości telewizyjne.
Nie była jedyną osobą, która nie mogła się uwolnić od Atlasa Charitona. Bohatera wielu skandali. Człowieka, który błyskawicznie wdarł się w świat wyższych sfer, tak jakby ten od początku był dlań stworzony. Wszędzie czuł się jak domu. W szokująco młodym wieku został dyrektorem generalnym Worth Trust, co oznaczało, że praktycznie zarządzał całym majątkiem rodziny. Odpowiadał za jego renowację i reorganizację. Przekształcił wielką i zaniedbaną nieruchomość w nowoczesne i otwarte dla publiczności centrum rekreacyjne chętnie odwiedzane przez londyńczyków. Oczywiście nie za darmo – wkrótce stał się człowiekiem niezwykle bogatym i wpływowym. Zawsze jednak myślał racjonalnie i pozwalał innym się bogacić. Na terenie majątku otwarto słynną restaurację szczycącą się gwiazdką w przewodniku Michelina. Dodajmy pięciogwiazdkowy luksusowy hotel, który znakomicie prosperował nawet wtedy, gdy pomysłodawca siedział w więzieniu. Wszystko to dzięki sile wizji i umiejętności planowania na przyszłość, co nieustannie podkreślały media. Uruchomił nowe programy, które funkcjonowały także w czasie jego nieobecności. To on sprawił, że Worth Manor i wchodzące w skład posiadłości tereny stały się główną atrakcją zwykłych londyńczyków i odwiedzających miasto turystów.
I nagle w tym doskonale przemyślanym i zorganizowanym świecie nastąpił niespodziewany wybuch – głównego architekta oskarżono o zabicie Philippy i osadzono w więzieniu.
Mimo to rodzina cały czas bardzo korzystała finansowo z jego wizjonerskiego podejścia.
Lexi wiedziała jednak, że sam żył czymś zupełnie innym. Mroczną i rozsadzającą go furią. To ona dostarczała mu paliwa. Dzięki niej utrzymywał się w życiu.
– Jak widzisz posiadłość? – spytała, próbując choćby na chwilę zapomnieć o tej wiedzy.
Wpatrywał się w nią tak długo, aż jej policzki znów zalał rumieniec. Jeszcze chwila i boleśnie zraniłoby ją własne poczucie wstydu.
– Widzę jedno: to, że wciąż tkwisz tu niezmieniona i kwitnąca, głęboko mnie obraża – powiedział szorstkim głosem.
– Chcę ci powiedzieć, że…
– Tylko nie to…
Pamiętała, jak potrafił się śmiać. Jak się czuła, gdy uśmiechał się właśnie do niej. Jednak dziś w błysku jego ciemnych oczu widziała tylko bezwzględną i okrutną siłę.
– Żadnych przeprosin, Lexi. O wiele za późno!
Mimowolnie zaczęła wstawać z miejsca. Jeśli dalej będzie siedzieć, potraktuje ją jak drapieżnik bezbronną ofiarę. Wstała i wygładziła dłonią spódnicę – oto kobieta zdolna i kompetentna, która nie może być celem ataku.
– Musisz być potwornie wściekły… – zaczęła.
Zaśmiał się twardym, męskim śmiechem, który przeszył dreszczem cały jej kręgosłup i spłynął gdzieś do brzucha. I ku jej zdziwieniu przybrał kształt dobrze jej znanej tęsknoty. Wiedziała jednak, że nigdy przedtem nie słyszała takiego śmiechu. Tak zupełnie pozbawionego humoru. I tak zabójczego, że chciała już niemal schylić głowę, by sprawdzić, czy nie ma na bluzce śladów po kulach.
– Nawet nie wiesz, jak jestem wściekły, maleńka…
W jego oczach czaił się gniew i coś jeszcze. Czuła, że przeszywa ją wzrokiem na wylot.
– Ale się dowiesz. Wierz mi.