- W empik go
Plan - ebook
Plan - ebook
Valko jako piętnastolatek został przyprowadzony na teren Misji. Od dawna nie ma tam żołnierzy, lecz zostały po nich zabudowania, w których Federacja umieściła dzieci. Wcześniej zabiła ich rodziców, zburzyła domy i spaliła zboża. Teraz zapewnia im opiekę i pożywienie. Niespodziewanie po pięciu latach nieobecności w Misji, pod osłoną nocy, pojawia się Chińczyk, który niegdyś sprowadził Valko. Wydawałoby się, że przez cały ten czas nie interesował się chłopcem. Dlaczego więc wrócił? Tajemnicza wizyta jest początkiem wielkich zmian...
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-265-9981-7 |
Rozmiar pliku: | 216 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ludzie pozamykali się w domach. Nikt nie miał odwagi wyjść na ulicę ani też położyć się spać. Słychać było, jak przesuwali ciężkie komody, barykadując drzwi. Inni bali się, że wichura porwie domy. Pakowali do skrzynek zapas wody, suchy prowiant i niezbędne lekarstwa.
Gdyby zbłąkany przechodzień był jeszcze na ulicy, dostrzegłby w ciemnych oknach domostw światełka latarek przesuwających się po pokojach i wymacujących drogę w dół po schodkach do piwnicy. Jakiś mieszkaniec New Hong City podszedł do okna i, starłszy parę z szyby palcami, wyjrzał z niepokojem na zewnątrz. Podniósł oczy w czarne niebo, lecz zacisnął powieki przestraszony zygzakiem białej błyskawicy. Zauważył jednak, że jej blask rzucił na ściany domów cień barczystego mężczyzny.
Gdy niebo ponownie pociemniało, a ukrywający się w piwnicy otworzył przerażone oczy, już go nie dostrzegł. Cień wtopił się w czarne tło nocy. Olbrzymi mężczyzna szedł bardzo szybko, długimi krokami. Nie zważał ani na grzmoty, ani na porywy wichury. Mokre już powietrze niosło w sobie zbliżający się deszcz. Czując zapach wody, jeszcze przyspieszył. Już biegł, uderzany w pochylone plecy porywami wichury. Spojrzał pospiesznie na potężne palmy, których czubki się wyginały, by odgadnąć siłę nadchodzącej burzy.
Zdążył dotrzeć do Misji, kiedy lunął deszcz.
Nie wiadomo, jak mu się udało przejść przez bramę chronioną zamkiem szyfrowym. Nie mógł przecież sforsować muru otaczającego teren Misji, chyba że dysponował sprawnością komandosa. Misja! Tak nadal nazywano to miejsce, chociaż żołnierze dawno już swoją misję ukończyli i odlecieli warczącymi maszynami po kolei, szwadron za szwadronem. Wtedy przez otwarte drzwi widać ich było siedzących rzędem i trzymających ręce na broni położonej płasko na kolanach. Patrzyli z góry na miasto, które prawie zrujnowali. Przyglądali się z pogardą skłóconym ludziom, których nie udało im się ucywilizować. Spoglądali na wąskie uliczki wśród wysokich domów, wiedząc, że pleniący się tam złoczyńcy tylko czekają, by ostatnia maszyna zniknęła za łańcuchem gór. Wtedy bandyci wypełzną niby szybkie skorpiony i będą kąsać wszystkich. Obejmą władzę, bo teraz ich kolej, i odegrają się na każdym, bez wyjątku. Żołnierze, trzymając spokojnie ręce na broni, byli jednak czujni i w napięciu obserwowali to miasto i jego ciemne, cuchnące uliczki, podobne do kolein wyżłobionych przez koła wozów historii. Nie byli bezpieczni, póki ich warczące maszyny nie przeleciały poza łańcuch gór. Wiedzieli, że potem nikt już nie będzie pewny swego życia. Ale to ich nie obchodziło.
Pozostały po nich na rozległym terytorium – równym dzielnicy w mieście – baraki, zabudowania dla oficerów i pomieszczenia wypakowane tysiącami skrzynek. W Misji litościwa Federacja umieściła dzieci. Dostawały jedzenie czerpane z puszek i paczek pozostawionych w skrzyniach wypełniających magazyny. Szczodra i łagodna ręka Federacji karmiła dzieci, ale wpierw jej wytknięty palec nakazał spalić zboże na polach. Zapewniła im dach nad głową, ale dopiero po zburzeniu ich domów. Jednak, co najważniejsze, zapewniła im opiekę, protekcję i bezpieczeństwo, zabiwszy przedtem rodziców i obaliwszy rząd. Ale Misja trwała. I, pomimo wszystko, to było dla dzieci największym, choć jedynym dobrodziejstwem.
Olbrzymi mężczyzna zatrzymał się na chwilę poza wysokim murem. W tym samym właśnie miejscu pięć lat temu stał razem z chłopcem. Od tamtego czasu nigdy więcej tu nie był. Być może nie interesował się piętnastolatkiem, którego przyprowadził za rękę i pozostawił na łasce Misji. W jakim więc celu przyszedł tej nocy? Jaka sprawa nie mogła poczekać do rana? I kim był dla niego ów młody człowiek, dla którego narażał się na niebezpieczeństwo?
Przybyły wszedł pomiędzy równo stojące baraki. Poruszał się tak, że ani razu nie oświetliła go błyskawica. Nigdy też jego olbrzymi cień nie pokazał się na ścianie. Stawiał stopy bez szmeru. Nie zachrzęścił żwir ani też nie zaszeleściły liście wydarte wiatrem z drzew palmowych i rzucone na ziemię. Kluczył pomiędzy budynkami, zmierzając do tego, który stał na krańcu terytorium.
Kiedy dotarł do baraku, przylgnął do ściany, stapiając się z jej ciemną barwą. Nasłuchiwał chwilę wśród świstów wichury koszącej strumienie wody. Ktoś inny nie usłyszałby rozmowy poprzez ścianę. Mężczyzna jednak pokiwał głową, rozpoznając znajome głosy. Wyciągnął ramię i dotknął ręką drzwi. Ukrytą w dłoni kartą rozkodował zamek. A kiedy tylko drzwi się uchyliły, wsunął swe olbrzymie ciało do wnętrza baraku. Zatrzymał się tuż za progiem.
- Valko – szepnął.
Młody mężczyzna, który tu przebywał, skoczył ku niemu. W połowie drogi się jednak zatrzymał. Spojrzał na olbrzyma, z którego ściekały strumienie wody. Zobaczył go po raz pierwszy od pięciu lat, kiedy to Chińczyk przyprowadził go tu, do Misji i kazał mu pozostać. Dlaczego odtąd nie dawał znaku życia?
Z sąsiedniego pokoju wyszła dziewczyna. Stąpała z dziwną w tym miejscu godnością. Pokazywała być może, że nie czuje się sierotą, pozbawioną ojczyzny. Stanęła naprzeciw Chińczyka, patrząc na niego bystro. Oczekiwała, że to on zacznie rozmowę. Przybyły jednak milczał. Błyskawica przecięła niebo. Uświadomili sobie nadzwyczajną powagę sytuacji. Skoro przeszedł przez miasto mimo burzy i wiatru, miał coś ważnego do zakomunikowania.
Valko lekko się pochylił i otworzył usta, by wyrzucić z siebie pytania, lecz dziewczyna zatrzymała go władczym gestem prawej ręki. Usłuchał jej nakazu. Wyprostował się i zamknąwszy usta, czekał na wyjaśnienia. Przybyły zauważył, że ochłonęli ze zdziwienia, więc już może im wyjawić cel swego przybycia.
-Musicie uciekać! Natychmiast! – powiedział.
Stali jednak nieporuszeni.
–Chodźcie ze mną – rzekł Chińczyk już w półobrocie ku drzwiom.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.