Planeta rzeczy zagubionych - ebook
Planeta rzeczy zagubionych - ebook
Dramaty, które się w tych wierszach rozgrywają, są lokalne, całkowicie subiektywne, prywatne, piętrzą się jak rupiecie w starej szufladzie. Planeta rzeczy zagubionych jest opowieścią o pozbywaniu się takich rupieci, robieniu porządków, by choć przez chwilę poczuć, że się żyje.
Spis treści
Lądy i oceany
Skośni kochankowie
Sybilla
Szuflada
Niezamierzona inwentaryzacja wspomnień
Dlaczego nie zostałam muzykiem
Trzeba być ulotnym jak lilia
Zaduszki
Echo
Widmo zimy
Kochankowie na niebieskim tle
A delikatna rozpacz lgnie do małych rzeczy
Bardo
W domu powinno być także miejsce dla zmarłych
Death full of flowers
Pani Midas
Plaża
Survival
Zakłócenia
Rybacy
Kochankowie na otwartym morzu
Wieczorem
Pierwsza
Chrząszcz
31 wierszy miłosnych
Spis strat (i zysków)
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65358-39-4 |
Rozmiar pliku: | 514 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lądy i oceany
Skośni kochankowie
Sybilla
Szuflada
Niezamierzona inwentaryzacja wspomnień
Dlaczego nie zostałam muzykiem
Trzeba być ulotnym jak lilia
Zaduszki
Echo
Widmo zimy
Kochankowie na niebieskim tle
A delikatna rozpacz lgnie do małych rzeczy
Bardo
W domu powinno być także miejsce dla zmarłych
Death full of flowers
Pani Midas
Plaża
Survival
Zakłócenia
Rybacy
Kochankowie na otwartym morzu
Wieczorem
Pierwsza
Chrząszcz
31 wierszy miłosnych
Spis strat (i zysków)Lądy i oceany
Dosłownie ogień jest nam bliski.
Czasami czujesz go w podeszwach stóp.
To znak, że kiedyś wszystko było boskim oceanem.
Zaś głęboki czas ziemi wyraża się w liczbach tak zatrważających,
że ich odkrycie odmieniło bieg ludzkiej myśli.
Która, rzecz jasna, spodziewa się gruntu
pod nogami i przychylnej aury.
Z tej perspektywy słońce jest czymś w rodzaju wieczności,
a morze upartym podtekstem.
Miejsce
ma sens o ile da się wykopać grób.
Tylko gdzieniegdzie można pobudować domy.
Na przekór wszystkiemu wierzy się w trwałość tych śladów,
chociaż powszechnie wiadomo, że lepsza jest jedna garść pokoju.
Jeszcze inne wersje mówią o wysłuchanej modlitwie ryb.
Tak czy inaczej, odmęt ma swoje prawa.
Ciała poniekąd stałe, mamy przecież łzy, a te są w każdym słowie:
bo sól jest na końcu języka i jest kropką nad i.Skośni kochankowie
stale tu panuje jesienna przezroczystość pojęć:
„gołębie były, ale zdechły”, mówi chłopiec
w niebieskim obrazie. W tle łódeczka,
na niej skośni kochankowie
jadą na morze otwarte.
„gołębie mają budę?” pyta chłopiec
ze smutnego płótna, bo się na tej ziemi
nie zmieścił. „O”, „O”, „O”,
mówią ryby na migi, ale jego świat
w kółeczku się nie zamknie:
linia kręci, skacze i nuż się rzucać
w asymetryczną wolność gołębiego lotu,
mocne skrzydła już ukośnie chronią
przed deszczem, przed ogromnym Bogiem.Sybilla
Oto ona, babcia w sezonie ciszy,
którą wrzesień zabawia ostatnim przedstawieniem.
Wyczerpały się mozolne cykle jej ciała,
poumierali mężczyźni,
synowie śmierć pobierają w płynie, a córek,
(byłyby ładne) nie chciała.
Jej dom jest pełen wiatru.
Za oknem dzień właśnie usiadł w kucki, w niebie
pękła fiolka z różową cykutą
i rzeka znosi pierwsze zadraśnięcia.
Jazgot nocnych psów będzie dziś pełen treści
i śmieci (znowu je wysypali na środku ulicy).
Kuchnię ograniczyła do minimum. Robi herbatę,
karmi kichającego kota.
Staruszka,
Calineczka w spróchniałej kołysce.
Co komu po przepowiedniach. Wyglądając z okna
(dla wygody na parapecie rozłożyła kocyk),
życie ma jak na dłoni, nikt ważny
tędy nie chodzi.
Wcześniej, wiosną, bywały istne
parady!
Młode w kusych spódniczkach,
na szpilkach tak wysokich, że łatwo skręcić nogę,
(szkoda by było opalenizny,
na którą pracowały od marca,
za którą przecież płaciły)
i młodzi (czemu już łysi?) piechotą
albo na motorach, z psami,
które beztrosko zanieczyszczały chodnik. Pusta
ulica,
tak bywa tylko jesienią, w niedzielne popołudnia,
kiedy na wietrze tańczą stare reklamówki,
kiedy płyną liście.
Radio śpiewa forgive me, ona o tym nie wie, nigdy nie miała
głowy do obcych języków, innych niż ten, który
rzeczy
nazywa po imieniu: dźwięki przystają do barw, szelest
należy do liści, doprawdy,
nie ma się czym ekscytować.
Świat pęka w szwach, a jednak dary
byle jakie: but z oderwaną zelówką
i suknia (ktoś by pomyślał: balowa!), lecz patrz,
tutaj odchodzi listwa, a tu, przy kołnierzyku,
brakuje guzika! Pozbywamy się zatem
darów
wyrzucamy pantofle, suknię
oddajemy biednym, biedniejszym
najbiedniejszym. Współczucie?
Raczej przeczucie, że zawartość szafy wystąpi z brzegów
prędzej niż rzeka łez przeznaczonych na nasze ostatnie pożegnanie –
rzeczy zmieniają się w słowa. Nawet bardzo
miękkie
rzeczy takie jak zmierzch, który spoczywa coraz intensywniej
na parapecie jej wietrznego domu, nawet tak zgubne
jak karmazynowe plamy na szybach i kocyku w kratkę
starszym niż historia.
Czyżby teraz nadszedł moment prawdy?
Zatem była piękna, była bardzo silna i miała
zdrowe serce. Odważna, tak, chociaż trudno
mówić o niebezpieczeństwie, czego
mógłby się obawiać worek trocin?
Stopniowo traci wzrok, powonienie, słuch oraz zmysł smaku,
mechanicznie głaszcze sierść kota, nie znajdując w tym przyjemności.
Bawcie się, pewnie, póki czas pięt nie przysmaży,
tylko butelek potem nie rzucajcie jak popadnie,
bo nocą psy je rozwłóczą po całej ulicy. Bawcie
się, oprócz zabawy nic już więcej nie ma
w tym gąszczu luster (jedno z nich przechowało
tajemniczy odcień zieleni, szmaragd leśnych chaszczy
w jej oczach). Las! Kiedy to było,
dziesięć, może piętnaście lat temu, kiedy tak rozmyśla,
czuje zapach mchu. Wrzeszczy chmara ptaków,
latający dywan
napędzany wiatrem. Do widzenia, ptaki, do zobaczenia,
wróćcie znowu wiosną. Wieczór już, już jest czas,
do widzenia obrzydliwe psy, do widzenia śmieci,
do widzenia, pusta ulico.
Sekret jej domu,
i najprawdziwsza z wszystkich przepowiedni, milczenie.