Plastusiowy Pamiętnik - ebook
Plastusiowy Pamiętnik - ebook
Jeden z najważniejszych utworów o ulubionym bohaterze polskich dzieci – Plastusiowy pamiętnik – został wydany w tym wyrafinowanym tomiku, oprawionym w twardą oprawę z płóciennym grzbietem i opatrzonym subtelnymi ilustracjami Zbigniewa Rychlickiego. Warto sprezentować tę książkę w zupełnie starym stylu swojemu dziecku, chociażby po to, żeby umiało docenić uroki najwartościowszej grafiki i literatury z czasów swoich rodziców. Tę elegancką edycję Plastusiowego pamiętnika oddajemy do rąk Czytelników z okazji 95 rocznicy powstania Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Tomik powiększono o specjalnie przygotowany na tę okazję rozdział o autorce Plastusia i jej twórczości.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7791-568-4 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Było to bardzo dawno temu. Wasze mamusie nosiły wówczas jeszcze krótkie sukienki, a czesały się w warkoczyki z kokardkami albo obcinały włosy „na poleczkę”.
Redaktorka „Płomyczka” umyśliła sobie wtedy, żebym koniecznie pisała opowiadanie o szkole, które ciągnęłoby się w pisemku przez cały rok, a bohaterem opowiadania miał być taki ludzik z drzewa czy też z gałganków.
A ja wcale nie miałam ochoty o tym pisać!
– To będzie bardzo nudne! – powiedziałam.
Ale jak redaktorka coś postanowi, to na to nie ma sposobu!…
Co tu począć?
Od czego jednak człowiek ma przyjaciół?!…
Miałam taką siedmioletnią przyjaciółkę, Krysię. Nie czesała się ani w warkoczyk z kokardkami, ani „na poleczkę”, tylko nosiła czuprynę, jak chłopak i palce miała zawsze pomalowane atramentem, bo właśnie przestała pisać ołówkiem i zaczynała gryzmolić pierwsze kulfony – piórem! A oprócz tego opowiadała i ozdabiała wspaniałymi rysunkami dziwne i piękne historie. Nieraz naradzałyśmy się z Krysią, o czym by tu ciekawym do „Płomyczka” napisać.
Myślę więc sobie: „Pójdę do Krysi, ona na pewno poradzi!”.
Krysia wysłuchała mnie poważnie i mówi:
– Masz rację, jeżeli „on” będzie z drzewa albo z gałganków, to do niczego! Wyjdzie nudziarstwo!… Ale czekaj, siądziemy na ławce, może się coś wymyśli. Więc usiedliśmy na ławce pod krzakiem jaśminu – miś Krysi, Krysia i ja. Popodpieraliśmy głowy – miś łapką, a my – rękami… Myślimy… Myślimy…
I nic… Nikt z nas jakoś ani rusz – nic nie możemy wymyślić…
Ale Krysia mnie pociesza:
– Czekaj, nic się nie martw, to się samo znajdzie!
I rzeczywiście. W dwa dni potem do moich drzwi – buch!… buch!… buch!… ktoś gwałtownie zakołatał. Biegnę co tchu otworzyć – we drzwiach stoi Krysia.
Oczy jej płoną, spod beretu wygląda wiecheć czupryny, tornister przerzucony przez jedno ramię.
– Już mam!… Już wiem!… – krzyczy od progu.
– Co masz, co wiesz, Krysiu?!…
– Wiem, z czego „on” będzie!…
I Krysia zdziera z pleców tornister, z tornistra wyjmuje piórnik, a z piórnika, moi kochani – tyciusieńkiego ludzika jak ziarnko fasoli, z perkatym nochalkiem i odstającymi uszami. Stawia go sobie na dłoni i woła:
– Widzisz!… Teraz rozumiesz, z c z e g o „o n” będzie?!…
Kiwnęłam głową w zachwycie.
– Rozumiem. Z p l a s t e l i n y!…
– A na imię będzie mu P l a s t u ś! Takeśmy sobie z Tosią umyśliły! Bo to Tosia go ulepiła na lekcji!
– A któż to jest ta Tosia?
– Tosia to moja koleżanka. Ona jest najlepsza ze wszystkich. Musisz koniecznie napisać o Tosi i o Plastusiu!… Rozumiesz, można mu będzie dolepić uszy, jakie się chce, rozwałkować nos jak trąbę słoniową, no i będzie mieszkał stale u Tosi w piórniku!
– A może i o tobie napisać?
– Nie, o mnie nie pisz, ja jestem zawsze rozczochrana i palce mam zawsze uwalane atramentem!
– To wiesz, może ten Plastuś będzie wojował z atramentem, żeby dzieciom palców nie brudził?
– Tak… tak… niech wojuje i niech ma tysiąc przygód! A o Tosi, jaka ona jest, to już ja ci opowiem i przyprowadzę ją do ciebie!
* * *
Odtąd Plastuś stał na moim stole, a pamiętnik jego pisało się tak łatwo, jakby naprawdę on sam opowiadał w nim swoje przygody.
A teraz… Powiem wam w sekrecie: Krysia teraz już jest dorosła, pracuje jako lekarz i nawet nosi okulary.
Otóż jeżeli kiedy będzie was prześwietlała pani doktor, która nosi biały fartuch i okulary, jeżeli z wami wesoło pożartuje, a na jej biurku, obok różnych mądrych przyrządów, będzie stał Plastuś – poznacie go zaraz po odstających uszach i perkatym nochalu! – to zapytajcie wtedy pani doktor, czy jej na imię K r y s t y n a…
To będzie na pewno ta właśnie Krysia, która wymyśliła Plastusia…
* * *
Od tego czasu minęło wiele lat.
„Plastusiowy pamiętnik” pierwszy raz ukazał się w „Płomyczku” 2 września 1931 roku, a w książce wyszedł po raz pierwszy w roku 1936.
„Plastusiowy pamiętnik” tłumaczony jest na wiele języków obcych i zdaje się, że wszędzie, gdzie się ukaże – jest bardzo lubiany przez dzieci. Nic dziwnego – przecież dzieci na całym świecie mają piórniki i wojują z atramentem!
MARIA KOWNACKA
DLACZEGO NAZYWAM SIĘ PLASTUŚ
Jestem malutki ludzik z plasteliny.
Dlatego na imię mi Plastuś.
Mam śliczne mieszkanie: oddzielny drewniany pokoik. Obok mnie, w drugim pokoju, mieszka tłuściutka, biała guma. Ta guma nazywa się „myszka”. A zaraz koło gumki mieszkają cztery błyszczące, ostre stalówki. A z drugiej strony, w długim korytarzu, mieszka pióro, ołówek i scyzoryk. Z początku nie wiedziałem, jak się nasz dom nazywa. Teraz już wiem: piórnik.
Naszą gospodynią jest mała Tosia.
Na lekcji rysunków siedziałem na ławce w rowku koło ołówka. Ołówek mi opowiedział, skąd się tu wziąłem.
To było tak:
Na pierwszej lekcji, zaraz po wakacjach, było lepienie z plasteliny. Pani rozdała dzieciom zieloną i czerwoną plastelinę i dzieci lepiły, co same chciały. Bronka ulepiła gniazdo z jajeczkami. Wicuś ulepił grzybki, chłopcy spod okna ulepili samoloty, a Tosia ulepiła mnie – takiego malutkiego ludzika.
Ja mam duży, czerwony nos, odstające uszy i zielone majteczki. Wszyscy powiedzieli w klasie, że jestem śliczny.
Tosia mi zrobiła ołówkiem oczy i zaraz zacząłem patrzeć na wszystkie strony. A jak Tosia przylepiła mi uszy, to zaraz zacząłem słuchać, co się w klasie dzieje.
I teraz wszystko widzę i słyszę, i mieszkam sobie w Tosinym piórniku.O PAMIĘTNIKU W CZERWONYM ZESZYCIKU
Pióro i stalówka nie lubią lekcji rysunków, bo muszą siedzieć w piórniku.
A Tosia, ołówek, scyzoryk, guma-myszka i ja, Plastuś, najlepiej lubimy rysunki.
Na lekcjach rysunków jest okropnie wesoło, bo wszyscy wyskakujemy z piórnika. Ołówek i guma latają po papierze: co ołówek narysuje, to guma zetrze.
Ołówek ciągle sobie nos łamie, a scyzoryk – ciach… ciach… ciach… musi mu nos zaostrzyć. A ja siedzę w rowku koło kałamarza i przyglądam się.
Wczoraj były wycinanki; to jeszcze zabawniejsze.
Wyskoczyły z torby błyszczące nożyczki i kolorowe papiery. Tosia cięła papierki na kawałki i naklejała.
To było bardzo ładne.
A potem zostało dużo kawałków niepotrzebnego papieru. Ja ten papier pozbierałem i poskładałem.
Scyzoryka poprosiłem, to mi go obciął.
Stalówkę poprosiłem, to mi go przedziurawiła.
Niteczkę poprosiłem, to mi go przewiązała.
I mam zeszycik taki, jak ma Tosia.
Mój zeszycik ma w środku białe kartki, a okładkę czerwoną. Mój zeszycik jest taki duży, jak Tosi paznokieć, i leży w moim piórnikowym pokoiku na samym dnie.
A potem pozbierałem wszystkie połamane noski od ołówka i piszę teraz nimi w zeszyciku swój pamiętnik.
Będę opisywał wszystko, co się u nas w szkole dzieje.O KLEKSIKU Z KAŁAMARZA, CO NA NIKOGO NIE ZWAŻA
Dzisiaj rano Tosia otworzyła piórnik.
Ołówek podskoczył, bo myślał, że go Tosia wyjmie. Guma-myszka podskoczyła, bo myślała, że ją Tosia wyjmie.
A Tosia nie wyjęła ani ołówka, ani gumy-myszki, tylko… pióro!
Wyjęła Tosia zielone pióro.
Stalówki zaraz się napuszyły – czekają, którą Tosia wybierze?… Każda chce być pierwsza.
Wyjęła Tosia złotą stalówkę, zatknęła do obsadki i mówi:
– Tyś stalówka ze złota, będziesz ładnie pisała.
Stalówka – skrzypu… skrzypu… gryzdu… gryzdu… po papierze smaruje. A co się ruszy, to kulfona usadzi. A co się posunie, to o papier zawadzi. A co ją Tosia przyciśnie, to z niej atrament pryśnie.
Tosi pot na czole wystąpił.
– Oj, lepiej było pisać ołówkiem!
A ołówek wysadził z piórnika łebek w czerwonym kapeluszu i woła do pióra:
– Choć masz stalówkę ze złota, bazgrzesz jak kura pazurem koło płota!
Ale pióro na to nie zważa, tylko skrzypu… skrzypu… gryzdu… gryzdu… pisze coraz lepiej.
Już prawie pół strony zapisało.
Aż tutaj, na samym środku stronicy – hyc! ze stalówki czarny, brzydki kleksik!
Zrobiła się awantura.
Przyleciała na ratunek różowa bibuła: piła atrament, piła, sama się uczerniła – nic nie pomogło.
Przyleciała na ratunek guma-myszka: tarła, tarła: cały ogonek sobie zdarła – nic nie pomogło.
Kleks jak siedział, tak siedzi, czarnym okiem na wszystkich łypie. Czarny język wszystkim pokazuje i woła:
– Jestem kleksik z kałamarza, co na nikogo nie zważa!…
A ołówek zerka z piórnika i cieszy się, że lepszy od pióra, bo nigdy kleksików nie robi.
A biedna Tosia płacze i płacze, że jej kleks stronicę zepsuł.
Co tu robić?