Plątanina zaklęć - ebook
Plątanina zaklęć - ebook
Nowa przygoda, nowa klątwa i jeszcze więcej magii w trzecim tomie urzekającej baśniowej serii pióra Michelle Harrison. Po Szczypcie magii i Odrobinie czarów czas na Plątaninę zaklęć.
Wprost z Wronoskału mgieł wirujących
Do tajnych komnat i żab skaczących;
Do wioski cichej, pięknej i błogiej,
Lecz cóż tam czai się tuż za rogiem…?
Siostry Wspaczne – Charlie, Betty i Fliss – w końcu na dobre opuszczają chylącą się ku upadkowi Kieszeń Kłusownika oraz mgliste, wilgotne i złowrogie Wyspy Żałosne, by rozpocząć nowe życie w słonecznych Wisiorknotkach! Spokojna z pozoru okolica i trochę „krzywy”, opleciony bluszczem domek na uboczu nie są jednak tak sielankowe, jak zdaje się na początku naszym bohaterkom…
Dlaczego mieszkańcy miasteczka uciekają, kiedy usłyszą o Kosowej Chacie, w której zamieszkali Wspaczni? Czego nie mówi się głośno o Żarłocznym Drzewie, pochłaniającym wszystko na swojej drodze? Dlaczego sąsiedzi milkną, kiedy usłyszą o magii i omijają z daleka Tik-tokową Knieję? Kim są naprawdę panna Piglak i jej tajemnicza siostra? Jakie odkrycie odmieni Fliss? Czy Charlie i Betty zdołają ją ocalić, mając do dyspozycji jedynie szczyptę magii…?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-07752-8 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Hokus-pokus i trele-morele,
Z magią kłopotów zawsze jest wiele.
Trzy dzielne siostry, początek nowy,
Czy zaraz pryśnie czar sielankowy?
Wprost z Wronoskału mgieł wirujących
Do tajnych komnat i żab skaczących;
Do wioski cichej, pięknej i błogiej,
Lecz cóż tam czai się tuż za rogiem...?
Szuru-szur-szuru... A cóż to za głosy
Przez świat się niosą aż pod niebiosy?
Szast! Szczyptą magii, nim kogo spotka
Coś okropnego w tych Wisiorknotkach!Rozdział pierwszy
Kosowa Chata
Rodzina Wspacznych opuściła Wronoskał tuż po śniadaniu.
Bunia Wspaczna wsunęła głowę do pokoju, żeby zbudzić wnuczki o świcie, ale Betty już nie spała. Przez całą noc miotała się w pościeli i gapiła w spękany sufit, zbyt podekscytowana, żeby na dłużej zmrużyć oko. Stary budynek trzeszczał, w szparach okiennych świszczał wiatr, a rury jak zwykle pojękiwały, ale tej nocy – ostatniej w Kieszeni Kłusownika – wszystkie te dźwięki brzmiały inaczej. Niczym pożegnanie.
Betty ubrała się szybko i wcisnęła koszulę nocną do wypchanego po brzegi kufra w nogach łóżka, które dzieliła z Charlie. Jej młodsza siostra spała w najlepsze, cichutko chrapiąc. Betty rozejrzała się po dobrze jej znanych czterech kątach. Spodziewała się, że zaleje ją fala nostalgii, ale nic takiego nie nastąpiło. Mieszkała w tym pokoiku przez całe swoje życie – trzynaście i pół roku, ściśle mówiąc – mimo to wcale nie miała wrażenia, by należał do niej i jej dwóch sióstr. Nie teraz, kiedy cały ich dobytek mieścił się w kufrze. Szafa i komoda – puste, w ścianach nagie haczyki na obrazki, podłogi, po których zwykle walało się mnóstwo gratów, pokrywał wyłącznie kurz. Nigdzie map Betty, zabawek Charlie ani kartek Fliss, zabazgranych wierszami i skropionych wodą różaną.
Fliss drgnęła w mniejszym łóżku pod drugą ścianą, po czym gwałtownie usiadła. Krótkie ciemne włosy sterczały jej w niesfornych kępkach dookoła ślicznej owalnej twarzy.
Betty uśmiechnęła się do niej od ucha do ucha.
– To dzisiaj, Fliss – wyszeptała. – Wyjeżdżamy. Tym razem naprawdę wyjeżdżamy!
– Wiem – odpowiedziała Fliss, próbując się uśmiechnąć, brakowało jej jednak entuzjazmu siostry. Zamiast tego zaszkliły się jej wielkie brązowe oczy.
Łez było później jeszcze więcej – skapywały z policzków Charlie. Najmłodsza z sióstr przez cały ranek uganiała się po gospodzie za czarnym sierściuchem, on jednak, głuchy na jej prośby, za nic nie dawał się złapać.
– No, chodź, Oj! – zawołała kota, gdy ten wskoczył na stołek barowy. Chwyciła go odważnie, jej drobne dłonie niemal zniknęły w potarganej sierści, ale kot wbił pazury w mebel i nie zamierzał puszczać. – Chodź, bo cię tu jeszcze zostawią!
– Oby tylko – wymamrotała Bunia i wypiła łyczek whiskey. – Od lat próbuję się pozbyć tego przeklętego pchlarza.
– Babciu! – ofuknęła ją Fliss. Układała właśnie bukiet kwiatów w kuflu do piwa, dla nowych właścicieli, którzy mieli się zjawić później tego dnia. – Czy ty pijesz whiskey do śniadania?
– Eee... – Staruszka schowała pustą szklankę pod barem. – Ja? Skądże. – Zbyła wnuczkę machnięciem ręki. – A tak na marginesie, te pudła trzeba by załadować na wóz. Przy okazji upewnij się, czy spakowaliśmy moją szczęśliwą podkowę. Za nic bym jej tu nie zostawiła.
– Tak, spakowaliśmy! – Betty przeciągnęła ścierką po kontuarze. – Sama sprawdziłam.
U szczytu schodów pojawił się chłopak o złotych włosach, starszy od niej nie więcej niż o rok. Ciągnął za sobą ciężki kufer.
– No, sprawdziła – przytaknął. – I to nie raz, ale dwa razy! – Wyszczerzył się szeroko do Betty, która pomogła mu wynieść kufer na dwór.
Dopiero wtedy dziewczyna poczuła ukłucie smutku. Chłopak ten, sierota o imieniu Pluj, od kilku tygodni mieszkał ze Wspacznymi w Kieszeni Kłusownika i razem z nimi pracował. Ten krótki czas wystarczył, by siostry się do niego przywiązały. Betty wiedziała, że będzie za nim przeraźliwie tęsknić.
– Jeszcze nie jest za późno, żebyś zmienił zdanie – rzuciła, podejmując ostatnią próbę. – Pojedź z nami, tak jak planowaliśmy.
Uśmiech na twarzy chłopaka zbladł.
– Nie mogę. Znaczy, przynajmniej nie teraz. Jeszcze nie...
Betty kiwnęła głową. Znała powody, które skłoniły go do pozostania, i zdawała sobie sprawę, że targały nim sprzeczne emocje. Szczególnie wtedy, gdy zerkał skrycie na Fliss – mimo że przyłapany na gorącym uczynku zawsze się tego wypierał.
– Dajcie go tutaj! – doleciał ich niski głos.
Betty spojrzała pod słońce, mrużąc oczy. Uśmiechał się do niej nieogolony Barney Wspaczny. Mimo wczesnej pory na jego czole perlił się pot, gdy ładował pakunki na pożyczony od sąsiada wóz. – To już wszystko?
– Tak.
Betty wpatrywała się w stertę pudeł. Zdumiewające, że jej rodzina posiadała tak niewiele – a przecież wszyscy zaczęli się pakować tygodnie temu! Większość mebli i innych elementów wyposażenia musiała zostać w gospodzie, a część pozostałych rzeczy wysłano wcześniej do nowego domu. Reszta prezentowała się tak licho, że nikt nie miał pewności, czy przetrwa podróż. Rodzina Wspacznych nigdy nie narzekała na nadmiar pieniędzy – aż pewnego dnia, nie tak dawno temu, trafiła im się nieoczekiwana fortuna. To właśnie dzięki niej mogli się wyprowadzić z więziennych wysp Wronoskału i to ona odmieniła wreszcie ich los.
Betty pragnęła się wydostać z tego miejsca, odkąd sięgała pamięcią, a teraz, kiedy jej marzenie w końcu miało się ziścić, wciąż nie mogła w to uwierzyć. Wreszcie nadarzy się okazja, żeby zobaczyć inne miejsca, nowe i fascynujące!
– Kupimy nowe rzeczy – oznajmiła uroczyście Bunia. – Śliczne nowe rzeczy na śliczny nowy początek.
Jedna po drugiej wspięły się na wóz, a staruszka wręczyła klucze Plujowi. Uzgodnili wcześniej, że chłopak będzie mógł zostać w Kieszeni Kłusownika, co stanowiło pewne pocieszenie. Betty spojrzała na rozpadającą się gospodę. Stary budynek o rozklekotanych, łuszczących się okiennicach przechylał się odrobinę na lewo, jakby sam był na lekkim rauszu, ale w tych ostatnich chwilach budził w dziewczynie wyłącznie tkliwość. Jasne, czasy jego świetności minęły dawno temu, lecz przez długie lata był najbliższym sercu miejscem Betty i jej sióstr. Ich domem.
– Wygląda naprawdę kiepsko, prawda? – odezwała się do starszej siostry.
– Biedna ruina – odparła Fliss. – Ciekawe, czy będzie za nami tęsknić...?
Betty parsknęła.
– Nie żartuj. Przecież to tylko budynek, one nie mają uczuć.
– Może ich nie mają, ale z pewnością je budzą.
– Ciekawe, jakie uczucia obudzi w nas miejsce, do którego się wybieramy – zastanawiała się na głos Betty, by odwrócić uwagę siostry od ponurych myśli.
Bunia milczała jak zaklęta w sprawie nowego domu, bo, jak twierdziła, nie chciała im psuć niespodzianki.
Przed Kieszenią Kłusownika zebrał się tłumek gapiów, mimo że gospoda była tego dnia nieczynna – no i mimo że część z nich opuściła ją nie dalej jak poprzedniego wieczoru. Przyszło też kilku zadurzonych po uszy chłopców, którzy chcieli po raz ostatni zobaczyć Fliss – obiekt swoich westchnień – i pomachać jej na pożegnanie.
Pewien starszy mężczyzna o pomarszczonej twarzy i siwych włosach patrzył jednak wyłącznie na Bunię Wspaczną, mrugając żałośnie w szarawej mżawce.
– Seamusie Palczasty... – Babka westchnęła. – Przecież jużeśmy się wczoraj żegnali. Trzeba było zostać w łóżku. Tylko na siebie spójrz!
– Chciałem cię pożegnać jak należy – odburknął mężczyzna, przyzwyczajony do jej zniewag, i puścił do staruszki oko. – Ta rudera nigdy nie miała lepszej właścicielki.
– Och, przestań – zbyła go Bunia, choć przez jej surową minę prawie przebił się promyczek dumy.
Charlie płakała jak bóbr, rumiana na policzkach. Jej żalu nie ukoiła nawet torba pełna słodyczy, którą wręczyli jej właściciele lokalnej cukierni, Henny i Buster Hubbardowie.
– No już, już, dziecko. – Henny klepał ją pocieszająco po ręce. – Przecież to początek zupełnie nowej przygody!
– Och, czego jak czego, ale przygód to ja mam po dziurki w nosie... – wymamrotała Fliss, nie usłyszał jej jednak nikt prócz Betty, bo wszyscy byli zbyt zajęci pocieszaniem najmłodszej z sióstr.
– Nie o to ch-chodzi... – zająknęła się dziewczynka. – Oj nie chce z nami jechać! Boję się, że nowi właściciele nie przypadną mu do gustu.
– Za nami też nie przepadał – zauważyła Betty.
– A jeżeli nie będą go karmić?! – Charlie zrobiła wielkie oczy. Komuś, kto uwielbiał jeść tak bardzo jak ona, ta myśl prawie nie mieściła się w głowie.
– Ja o niego zadbam. – Pluj puścił do niej oko. – Słowo pirata.
Charlie nachyliła się do chłopaka, żeby go objąć za szyję. Zaraz potem, nim siostry wraz z babką się spostrzegły, wóz toczył się już w chmurze pyłu do celu podróży. Wszystkie cztery długo machały w stronę niknącego w oddali Gniazdokątka i Kieszeni Kłusownika. Fliss dyskretnie pociągała nosem, nawet Bunia miała zaskakująco wilgotne oczy, które raz po raz przecierała rękawem, utyskując na wszechobecny kurz. Betty nie płakała, chociaż jej gardło zaciskało się boleśnie, gdy z oczu znikali jej Pluj i ludzie, których znała od maleńkości.
– Żegnajcie! – zawołała. – Będzie nam was brakowało!
– Na skaczące kawki... – Fliss wyrwał z nostalgicznej zadumy jakiś niespodziewany widok. Wskazała na coś palcem. – Czy mnie oczy nie mylą?
Przez chmury pyłu mknęła w ich stronę czarna plama. Wystrzeliła w powietrze, nim Betty zdążyła choćby mrugnąć, i uczepiła się wozu wszystkimi pazurami.
– Tylko nie to... – stęknęła przerażona Bunia.
– Oj! – Charlie zaśmiała się przez łzy. – Wiedziałam, że mnie posłuchasz!
Bunia Wspaczna zgromiła kota spojrzeniem.
– Raczej doszedł do wniosku, że nie zamierza umierać z głodu.
Oj podkradł się do Charlie i obwąchał ją z zainteresowaniem, po czym położył się jej na kolanach, łypiąc żółtym okiem na kieszeń najmłodszej z sióstr Wspacznych.
– Masz tam jakieś jedzenie? – zapytała babka.
– Nie. Tylko Hopsasę.
Betty szturchnęła Charlie łokciem w żebra i wymieniła z Fliss zirytowane spojrzenie, nie musiały się jednak o nic martwić, bo staruszka tylko przewróciła oczami.
– Wciąż się opiekujesz tym zmyślonym szczurem? – zapytała.
– Aha – odparła uradowana dziewczynka, prezentując w całej okazałości szparę po mlecznej jedynce. Gapiła się na Oja z niedowierzaniem. – Nigdy wcześniej nie kładł mi się na kolanach.
– I pewnie nigdy więcej tego nie zrobi – stwierdziła Betty. – Niech ci nie przyjdzie do głowy, żeby go głaskać. Idę o zakład, że tylko czeka na okazję, żeby cię użreć.
– Oj tam – skomentowała Charlie, zbyt podekscytowana, a jednocześnie przerażona, żeby choć drgnąć.
Betty obejrzała się z powrotem na drogę i patrzyła, póki wóz nie skręcił i gospoda w końcu nie zniknęła jej całkiem z oczu.
– Na pewno sobie poradzi – powiedziała cicho Fliss. – Znaczy Pluj. Może Palczasty naprawdę zdoła mu pomóc...
Betty kiwnęła głową.
– Palczasty zna mnóstwo ludzi i miejsc. Jeśli ktokolwiek jest w stanie odszukać rodzinę Pluja, to właśnie on. – Przy słowie „rodzina” załamał jej się głos, przez chwilę sądziła bowiem, że to oni nią będą.
Na Wronoskale dżdżyło – dzień jak co dzień. Choć zbliżał się lipiec, dziewczęta były przyzwyczajone do całorocznej wilgoci i mgieł wysp, a także do nieustępliwego chłodu, niesionego przez nadmorskie wiatry. Wokół unosiły się jeszcze resztki porannych mlecznych oparów, co nie służyło niesfornym włosom Betty – już czuła, jak zwijają się na jej czole w loczki, ale nie zamierzała pozwolić, żeby cokolwiek zepsuło jej podniosły nastrój. Przyszłość stała przed nią otworem, tak słoneczna, jak to tylko możliwe.
Bunia wzdrygnęła się, gdy wóz dotarł na rozdroże.
– Szybciej, Barney! – burknęła, po czym splotła kciuki i zamachała nad sercem palcami, czyniąc znak wrony. – Czemuś pojechał akurat tędy? Prosisz się o kłopoty...
Ojciec dziewczyn nic nie powiedział i tylko pokręcił speszony głową. Babcia zawsze unikała rozdroża jak ognia. To właśnie tu, opowiadała, stała kiedyś szubienica, na której wykonywano wyroki śmierci – i to tutaj grzebano ludzi oskarżonych o uprawianie czarów. Na szczęście obecnie tak surowe kary były wymierzane wyłącznie za murami więzienia.
Niedługo później dotarli do przystani, w której stała zacumowana ich maleńka łódź w ślicznym kolorze morskiej zieleni i z nazwą wymalowaną białą farbą na burcie: Magiczny Sakwojaż. Betty poczuła na jej widok dreszcz ekscytacji. Wreszcie! Podróż, która odmieni ich życie!
– Wszyscy na pokład! – zakomenderował wesoło Barney Wspaczny.
Zabrał się do przeładowywania bagaży, a dziewczęta pomogły babce wejść na łódź, kołyszącą się łagodnie na falach. Oj pobiegł do sterówki i schował się pod ławą, choć zdążył jeszcze syknąć na Bandziora – portowego kota, który stał na dachu kabiny sąsiedniej łodzi i nie pozostał mu dłużny.
– O rety... – Fliss złapała się za brzuch, gdy tylko jej stopa dotknęła pokładu.
– Choroba morska? Już? – Charlie parsknęła. – Nawet się nie ruszyliśmy!
– A zakład? – rzuciła zrozpaczona dziewczyna. Jej rumiane policzki szybko traciły kolory.
– Trzymaj. – Charlie podała jej torbę ze słodyczami. O jej zęby podzwaniały cukierki, którymi wypchała sobie usta. – Zjedz błotoladkę.
Fliss zdecydowanie pokręciła głową.
– Może później.
Betty poczęstowała się skaczącą kawką. Strzelający łakoć zaczął musować i po języku rozlała jej się przepyszna słodycz. Westchnęła błogo, gdy tato odcumował łódź i odbił od przystani. Dołączywszy do niego przy kole sterowym, uchyliła się przed łapą Oja, który próbował ją pacnąć, i zerknęła na rozłożoną mapę. Patrząc na nią, czuła w brzuchu przyjemne łaskotanie. Mapy były dla niej tym, czym dla Charlie słodycze. Tyle miejsc, które tylko czekały na to, żeby ktoś je odkrył! Aż dotąd rzadko zapuszczały się z siostrami poza Wronoskał – i o ile Fliss całkiem to pasowało, o tyle Betty marzyła o zwiedzaniu świata. Pragnęła tego bardziej niż czegokolwiek innego.
– Dokąd płyniemy? – rzuciła nieśmiało w nadziei, że tato, skupiony na sterowaniu, nieopatrznie się zdradzi.
Zadawała mu to pytanie, odkąd sprzedali Kieszeń Kłusownika, ale zarówno on, jak i babka milczeli jak zaklęci. Nawet teraz nie odpowiedział i mrugnął zawadiacko. Betty skapitulowała – nauczona poprzednimi doświadczeniami, wiedziała, że nie ma sensu drążyć tematu. Wyszła na zewnątrz, zbyt niespokojna, by wytrwać dłużej w jednym miejscu. Łódź nabrała prędkości i włosy dziewczyny mierzwiła lekka bryza. Betty spojrzała w dal, na sine wody mokradeł.
Nawet świecące słońce nie byłoby w stanie sprawić, żeby więzienie wyglądało mniej ponuro. Była to ogromna, przysadzista budowla, która dominowała nad Skruchą – najbliższą wyspą Wronoskału. W odległości krótkiego kursu promem zamkniętych były dziesiątki, jeśli nie setki groźnych kryminalistów. Ciut dalej w nisko wiszących oparach chmur rysował się Lament, gdzie chowano zmarłych. Ostatniej z wysp, nazywanej Udręką, siostry Wspaczne nigdy nie odwiedziły – mieszkali tam wyłącznie ci, których skazano na wygnanie, i nikt nie mógł się ani tam dostać, ani stamtąd wydostać. Wszystkie razem – Wronoskał i jej trzy sąsiadki – tworzyły archipelag Wysp Żałosnych. Ale Betty wcale nie żałowała, że się z nimi żegna, płynąc na stały ląd.
Gdy mijali więzienie, na łódź padł cień gmachu. Zrobiło się chłodniej i włoski na ciele Betty stanęły dęba – przed gęsią skórką nie uchronił jej nawet gruby wełniany szal, którym była owinięta. Jedna z części więzienia nie pasowała do pozostałych – górująca ponad murami wieża, najstarsza budowla na wyspie, postawiona z kamieni z kopców mogilnych z Lamentu. Zamykano w niej osoby skazane za praktykowanie czarów, bo jej ściany neutralizowały wszelką magię.
– Wieża Wronoskału – wymamrotała do siebie Charlie i mimowolnie wsunęła w dłoń Betty własną. – Nie będę za nią tęsknić. A ty?
– W życiu. – Betty wpatrywała się w posępne ciemne okna. Była w tej wieży z siostrą tylko raz, ale wiedziała, że nie zapomni o tym do końca życia. Na górę prowadziła długa droga... i jeszcze dłuższa w dół. Dyskretnie ścisnęła dłoń Charlie. – Obyśmy nigdy więcej nie musiały jej oglądać.
Zanim dotarli na ląd, przez chmury zdążyło się przebić rozgrzewające światło słońca, a Fliss trzy razy zwymiotowała. Jakąż odczuła ulgę, gdy mogła zejść z pokładu w gwarnym porcie. Bladzi i poubierani w płaszcze podróżne, wyglądali tam dziwnie na tle śniadych rybaków w lekkich strojach. Betty rozglądała się, zachwycona wszystkim, co nowe i nieznane. Na dodatek okazało się, że tato ma dla nich uroczą niespodziankę. Przywołał córki do mężczyzny, który stał przy bryczce zaprzężonej w kuca. Uścisnął mu dłoń i coś powiedział, a mężczyzna odszedł.
– Dokąd idzie ten woźnica? – zdziwiła się Fliss.
– On nie będzie naszym woźnicą. Ja nim jestem. – Barney Wspaczny wskazał na bryczkę. – To należy teraz do nas.
– Kucyk? Och! – Charlie pisnęła, jakby wypadły wszystkie jej urodziny naraz. Zerwała garść trawy, żeby nakarmić zwierzę, jak zwykle nieustraszona.
– Kuc. D o p r a c y – podkreśliła Bunia. – Nie zwierzątko do zabawy. Skoro mamy odtąd mieszkać na stałym lądzie, będzie nam potrzebny odpowiedni środek transportu. Więcej się tu jeździ, niż pływa, i chociaż Wisiorknotki są tylko trochę większe od Wronoska... – Staruszka urwała i zasłoniła dłonią usta, choć wiedziała, że już na to za późno.
– Wisiorknotki?! – Teraz wszystkie siostry piszczały razem. – Czy to tam się wybieramy?
Babka się uśmiechnęła, a tato zarechotał głośno.
– Wygląda na to, że wydał się nasz mały sekret – stwierdził, zamykając pudła i kufry w sterówce. – Będę musiał wrócić po bagaże, bo nie zmieścimy się z nimi w bryczce.
W istocie, panował w niej niemały ścisk, ale dziewczęta wcale o to nie dbały.
– Przed nami jeszcze jakaś godzina drogi – ostrzegła Bunia i rozdała kanapki z dżemem, równie smaczne, co rozgniecione.
Pochłonąwszy drugie śniadanie, siostry podzieliły się resztką słodyczy i nawet Fliss udzielił się radosny nastrój.
– Ciekawe, jak będzie wyglądać nasz nowy dom – dumała, ssąc błotoladkę. – Och, nie wytrzymam ani chwili dłużej. Mam wrażenie, jakbym siedziała na szpilkach!
– A co to znaczy? – zapytała Charlie.
– Że bardzo nie możesz się czegoś doczekać – wytłumaczyła Betty.
– O tak! – dziewczynka zawtórowała starszej siostrze. – Ja też siedzę jak na wilkach!
Betty wyjątkowo jej nie poprawiła, za bardzo zajęta rozmyślaniem o tym, dokąd jadą i co zastaną na miejscu.
– Wisiorknotki – wyszeptała, żeby posmakować tego słowa. Było przepyszne. Budziło skojarzenia z baśniami, amuletami i zapachem migoczących świec. Zarazem brzmiało swojsko i znajomo, jakby widziała tę nazwę na jednej ze swoich niezliczonych map – zaledwie kropkę, podpisaną pojedynczym słowem. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że kiedyś odwiedzi to miejsce, a cóż dopiero, że tam zamieszka!
– Wisiorknotki, Wisiorknotki! – śpiewała Charlie. – Do Wisiorknotków hop przez płotki! – Skrzywiła się, gdy bryczka podskoczyła na nierówności i Oj, którego wciąż miała na kolanach, uczepił się pazurami jej ręki.
– A to złośliwa bestia – powiedziała Betty na widok czerwonych śladów na skórze siostry. – Patrz, co ci zrobił!
– Mnie to nie przeszkadza – odparła dziarsko dziewczynka, chociaż na każdym wyboju z oczu ciekły jej łzy.
Betty wychylała się z pojazdu, żeby lepiej widzieć. Kuc niósł ich ze stukotem kopyt coraz bliżej nowego domu, przez pola i kamienne mostki, przez wioski i miasteczka. Powietrze było tu inne niż na Wronoskale, ciężkie i słodkie, ociekające latem i nadzieją. Fliss, zauroczona zmianą otoczenia, zachwycała się różnorodnością kwiatów i ptaków gniazdujących w żywopłotach.
– Prr! – zawołał tato, gdy zjeżdżali ze stromego wzniesienia. – Trochę wolniej, rumaku... Nie, nie masz się zatrzymywać, tylko zwolnić!
Ale kuc już stał i najwyraźniej nie zamierzał drgnąć.
Bunia zbudziła się z długiej drzemki i rozejrzała wokół.
– Och, jesteśmy na miejscu.
– Tak...? – Fliss spoglądała nieprzekonana na prawo i lewo. Pomiędzy żywopłotami i polami widać było wyłącznie wieżę odległego kościoła. – A gdzie jest dom?
– Idź z dziewczętami przodem – zwrócił się Barney do Buni. – Dołączę do was, gdy tylko nakłonię to uparte zwierzę do współpracy.
– Tędy. – Staruszce strzeliły stawy, kiedy schodziła z bryczki na ścieżkę. – Pierwszy dom po pra...
Ale siostry popędziły już naprzód, śmiejąc się głośno i rozpychając łokciami, bo każda chciała zobaczyć nowy dom jako pierwsza. Brama ukazała im się niemal bez ostrzeżenia, ukryta w liściastym zakątku kawałek od drogi. Betty znieruchomiała i popatrzyła na Charlie i Fliss, które prawie na nią wpadły. W jednej chwili urwały się chichoty.
– Nie, nie wierzę... – Fliss skrzywiła się z odrazą i szarpnęła Betty za rękę. – Chodź, to na pewno dalej.
– Nie, to tam! – zawołała do nich babka, która posapywała ciężko, próbując dotrzymać im kroku. – To ten dom.
Dziewczyny raz jeszcze spojrzały za rozklekotaną bramę. „Kosowa Chata” – głosił napis umieszczony na budynku. Budynku, który nie wyglądał ani trochę tak, jak go sobie wyobrażały.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------