Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Plaże inwazji w Normandii. Pejzaż i historia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 maja 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
40,00

Plaże inwazji w Normandii. Pejzaż i historia - ebook

Niezwykły przewodnik po historycznych miejscach normandzkiego wybrzeża

6 czerwca 1944 roku Normandia stała się areną walk na niespotykaną dotąd skalę, które rozstrzygnęły losy i przyszłość Europy. Aliancki desant to przedsięwzięcie imponujące. Również teraz, dziesięciolecia po inwazji armii sprzymierzonych, pamięć o tamtych dniach warta jest przypomnienia i utrwalenia.

Plaże inwazji w Normandii to znacznie więcej niż zwykły przewodnik turystyczny po tej nadmorskiej krainie. To wzbogacona o ciekawe i mało znane historie podróż w czasie i przestrzeni, która pozwoli w pełnej mierze odkryć piękno krajobrazu i intrygujące wątki przeszłości tego regionu.

Obowiązkowa lektura zarówno dla tych, którzy wybrali Normandię za cel swojej turystycznej przygody, jak i tych, których interesuje przebieg jednego z najważniejszych wydarzeń w historii drugiej wojny światowej.

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8116-690-4
Rozmiar pliku: 17 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Normandia przyciąga w osobliwy sposób. Tę niejednokrotnie zasłyszaną we Francji opinię potwierdziły również moje doświadczenia. Początkowo sadziłem, iż podobnie Francuzi określają każdy z popularnych wśród turystów region kraju i jako wytrawni plenerowi turyści mają ku temu uzasadniony powód. Nic dziwnego, kraj nad Sekwaną natura obdarzyła obfitością przyrodniczo-geograficznej różnorodności, z której czerpią garściami na długo przed rozpoczęciem oficjalnego sezonu wakacyjnego. Dla każdego coś miłego i to w skali wzbudzającej zwykle kłopotliwy wybór, ot embarras de choix , nużący ból głowy z powzięciem decyzji, dokąd tym razem i którym to dziełom natury dać się duchowo obezwładnić. Rozważania na temat Normandii raczej nie wzbudzą takiej rozterki; przeciwnie, kto z Francuzów nie odwiedził krainy Normanów do tej pory, z pewnością to wnet uczyni. Dwie zasadnicze okoliczności stanowią ku temu powód: plenerowe walory nadmorskiej krainy obejmującej ramionami Zatokę Sekwańską (Baie de la Seine) i przebogaty aspekt jej historii z wyraźnie zarysowaną cezurą 6 czerwca 1944 roku. Tego dnia Normandia stała się kolebką nie tylko wyzwolonej i scalonej po wojennym rozdarciu Francji, ale i odrodzonej Europy. Dziesięciolecia po inwazji armii sprzymierzonych pamięć o tamtych dniach nawet o jotę nie straciła na znaczeniu i co istotne, młode pokolenia nie tylko europejskich nacji ochoczo obierają ten kierunek swoistej turystycznej pielgrzymki, przydającej letnim wakacjom rześkiego powiewu duchowej refleksji. Owej sugestywnej dwoistości doświadczyłem w Normandii podczas dokumentacji do książki. Podczas intensywnej podroży z niezbędnym namiotem potwierdziłem tam swoje wyobrażenia i oczekiwania drzemiące we mnie od młodości, kiedy to podświadomość uwodziło samo romantyczne brzmienie słowa „Normandia”. W podróży nie doszukiwałem się jedynie pierwiastków turystycznej atrakcyjności tamtejszego wybrzeża, intensywnie zmieniającego barwną optykę słynnych kąpielisk w zależności od cyklów morza i stopnia letniego przepełnienia. Nie chodziło mi też o wymarzoną do rozmyślań relaksującą ciszę, spowijającą przestrzenie bezludnych wydm, rozwiewaną szelestem szorstkich traw, ani o przyjemność czerpania głęboko do płuc powiewów wiatru podrywających się na krawędziach wysokiej falezy, skąd wzrok wydaje się sięgać daleko poza morski widnokrąg. Było jeszcze coś, co prowadziło mnie tam intuicyjnie i niczym duchowy kompas wiodło od miejsca do miejsca: to wyczuwalne fluidy intrygującej, normandzkiej historii, tradycji i kultury, zakonserwowane w kamiennych murach dosadnych domostw, posiadłości i pałaców, których oryginalnej architektury i mentalnego charakteru na darmo by szukać w innych rejonach Francji. Nie rozmiłowałem się w aurze tutejszych miast, choć każde jest enklawą poruszającej historii, ale osobliwych pierwiastków szukałem poza nimi, bowiem prawdziwa Normandia, zakorzeniona w minionych wiekach, to Normandia prowincjonalna, oddzielona przestrzenią łąk od ośrodków nadmorskiego wypoczynku, egzystująca niejako na uboczu; cicha, skąpana w zieleni i kwiatach, dostojna i zadbana, pielęgnująca znamiona współczesności przesiąknięte konserwatywnym dziedzictwem przeszłości. Klucząc w podróży między oboma światami – zrelaksowaną aurą nadmorza i osadami, wioskami i miasteczkami potomków Normanów – śledziłem losy i ślady alianckiego desantu 6 czerwca roku 1944 wiedziony wskazówkami niepozornego w treści przewodnika Patrice’a Boussela Guide des Plages du Débarquement, nabytego przypadkowo na prowincjonalnym jarmarku nieopodal Chartres. Owe ślady i wspomnienie epokowej inwazji w Normandii troskliwie zachowano, otoczono opieką, obdarzono najwyższym poważaniem i wyeksponowano w sposób godny podziwu. Ich trasą poprowadzi niniejsza wycieczka.

Wydarzenia alianckiego desantu w Normandii to przedsięwzięcie imponujące i zwrotne w dziejach historii ludzkości. Frazę tę powtórzę raz jeszcze na wstępie następnego rozdziału, bowiem na palcach jednej ręki z trudem doliczymy się równie skomplikowanych operacji militarnych zaplanowanych na tak niebotyczną skalę, wykorzystującą tak gigantyczną liczbę sprzętu, dokonanych z tak niebywałą determinacją i w równie krótkim czasie, i co najważniejsze, zgodnie z jej założeniami radykalnie i z powodzeniem odmieniającą katastroficzny kurs historii. Warte będzie to ponownego zaznaczenia.

Militarny rozmach alianckich działań zapoczątkowanych 6 czerwca 1944 roku i ich wynik przebudowujący każdy aspekt europejskiej sceny politycznej to powody, dla których normandzka przygoda powinna znaleźć się w karnecie polskiego turysty doceniającego w podróżach nie tylko przymioty krajobrazowego piękna, ale i osadzone w nim intrygujące wątki owej przeszłości. Współczesności nadają one głębszej, humanistycznej i edukacyjnej treści. Co więcej, klimat proponowanej wycieczki bez wątpienia przebiegnie w aurze wielodniowej, aktywnej, urozmaiconej eskapady.

Z kadrów dokumentalnych filmów z okresu inwazji spoglądają twarze młodzieńców w brytyjskich i amerykańskich hełmach; spadochroniarze poprawiają sobie nawzajem ciężki ekwipunek i usadawiają się w wąskich kadłubach samolotów transportowych i szybowców; żołnierze jednostek pieszych palą nonszalancko przed kamerą, beztrosko uśmiechają się w jej kierunku; barki desantowe płyną bryzgane morskimi falami i fontannami pobliskich eksplozji; żołnierze brną do francuskiego brzegu w wodzie po pas, w niej giną pierwsi z nich, inni padają na piasku nieopodal. Tempo kadrów nie zwalnia, gdy widzimy ich sumiennie opatrywanych przez sanitariuszy, transportowanych do polowych szpitali bądź spoczywających na uboczu, nieruchomo, z twarzami okrytymi białym suknem czy skrawkami munduru. Potem znowu uśmiechy do kamery i nadal beztrosko wydmuchiwany dym papierosowy, jakby w międzyczasie nic istotnego się nie stało. Niewidoczna pozostaje też głęboka zmiana dokonana w sfilmowanych kolumnach marszowych, które podczas kolejnych dni i tygodni walk o Normandię, w obliczu niepomiernych ran, kalectwa i śmierci, zmieniły się w „kompanie braci” – tymi słowami weterani tych wydarzeń opisywali duchową wspólnotę zawiązaną we własnych szeregach. Wycieczka poprowadzi tropami owych młodzieńców. Znajdziemy na niej także ślady polskich żołnierzy i chociaż nie lądowali w pierwszej fazie operacji Overlord, to podczas kolejnych normandzkich batalii zapisali się w pamięci Francuzów wielkim i głęboko docenionym bohaterstwem. Wizyta na największym w Europie Zachodniej polskim cmentarzu wojskowym w Urville-Langannerie zakończy wieloetapową trasę wycieczki.

Przebieg wydarzeń Dnia-D i przytoczone epizody w Plażach inwazji w Normandii są opisane w sposób ramowy, bez wnikania szczegółowo w ich skomplikowaną materię historyczną. To podejście zamierzone i uzasadnione. Gdyby autor zdecydował się na dogłębne zbadanie ich natury, kładąc główny nacisk na dobór warstwy dokumentacyjnej, książka stałaby się jedynie kolejnym poligonem ścierających się sprzecznych nierzadko poglądów i punktów widzenia na ów pamiętny dla świata dzień. Cóż, niejednokrotnie bezpośredni uczestnicy walk i świadkowie prezentowali odmienne stanowiska w ocenie tego samego wydarzenia. Owo „badawcze” podejście skutecznie przesłoniłoby niezwykle ważkie przesłanie zawarte w książce, a jest nim zachęta do wielce relaksującej, krajobrazowej przygody o interesującym podłożu edukacyjnym, prowadzącej do zakątków normandzkiego wybrzeża, gdzie owi młodzi alianccy żołnierze stawiali pierwsze kroki, wnieśli pierwsze powiewy wolności, które też odsłaniając się przed ich oczami, dla wielu pozostały ostatnimi kadrami tak wcześnie przerwanego życia… W naszych sercach ponownie je im przywrócimy.

Aspekt wojny to jedna strona proponowanej przygody. Drugi, równie istotny, równorzędny, to wspomniana przed chwilą aktywna turystyka krajoznawcza, zmierzająca do poznania serca Normandii, dokładniej departamentu Dolnej Normandii (Basse-Normandie). Obydwie tematyki wspaniale się uzupełniają: ciekawość historii i miejsc inwazji jest pretekstem do eksploracji nie tylko modnego i świetnie zagospodarowanego turystycznie wybrzeża morskiego, ale w równej mierze wyśmienitą okazją do wniknięcia w głąb normandzkich regionów Calvados i Manche oraz zetknięcia się ze wzorowo zachowanym światem ich tradycji i unikalnej kultury. Uosabia ją już wspomniana, świetnie zachowana, zamaszysta architektura ziemskich posiadłości i przestronnych budynków wiejskich, wykonywanych z tego samego, jasnego kamienia wapiennego, który osłonecznionym normandzkim wioskom i osadom nadaje iście śródziemnomorskiego kolorytu i temperatury. Owe zabudowania osłaniają mury z tego samego budulca wznoszące się nierzadko na wysokość trzech–czterech metrów, prowadzące zaś pomiędzy nimi drogi przenoszą nas w realny świat późnego średniowiecza. Wizualna nowoczesność normandzkich miasteczek i wiosek jest wprawnie limitowana, a w oczy rzuca się nawyk dbałości o pielęgnowany detal i zachowany zabytek. Nierzadko urbanistyczna przestrzeń przywołuje na myśl scenografie do filmowych baśni. Nie inaczej wygląda niespieszny rytm miejscowego życia dyktowany tradycyjnymi przerwami na poobiednią sjestę. Przygotujmy się więc na urzędy, sklepy i recepcje campingów zamknięte we wczesnych godzinach popołudniowych.

Wstępem do marszruty każdego z siedmiu etapów wycieczki jest fraza ­Kilka słów przed wyruszeniem w trasę…, zawierająca zwięzły opis mających tam miejsce działań militarnych. Dodatkowe informacje i szczegóły pojawiają się przy okazji wskazywanych postojów i miejsc istotnych dla przebiegu wydarzeń w Normandii. Dotyczy to epizodów walk, krótkiej charakterystyki niemieckich umocnień obronnych, zarekomendowania ekspozycji muzealnych itp.

Zaprezentowana trasa poszczególnych etapów nie unika dróg podrzędnych, niekiedy bocznych, nawet polnych; wręcz przeciwnie: poszukuje na nich większego zasobu ciekawostek obyczajowych i krajobrazowych podnoszących smak wycieczki. Obaw nie powinny więc wzbudzić wąskie dróżki wiodące równinami pól.

Wytłuszczona czcionka podkreśla obowiązujące w danym momencie kierunki podróży, tzn. numery dróg i miejscowości docelowych, do których aktualnie zmierzamy. Wytłuszczona kursywa dotyczy głównie nazw ulic, którymi w danej chwili podążymy, natomiast zwykła kursywa oznacza informacje dodatkowe, jak np. nazwy obiektów istotnych dla zachowania orientacji w terenie. Wyróżnienia te pozwalają łatwiej dostrzec w tekście kluczowe słowa dla płynnego przebiegu wycieczki.

W przypadku opisanych obiektów pamięci, pomników i tablic pamiątkowych, stanowiących przewodni wątek wycieczki, widnieją również wytłuszczone nazwy francuskie zawarte w nawiasach. To niejako milowe kamienie naszej podróży.

Powtarzane w akapitach z regularną monotonnością zwroty typu „po x km…”, „około x km dalej…”, „na pierwszym skrzyżowaniu…” czy też „rondo opuścimy x zjazdem”, nie są skutkiem szczupłego zasobu słów, ale prostym, schematycznym sposobem klarownego zorientowania w terenie, uświadomienia dystansów na najbliższych odcinkach i utrzymania właściwego kierunku podróży. Podobnie z np. logicznie niefortunnym sformułowaniem „skrzyżowanie przecinamy na wprost” używanym z rozmysłem, by tym dobitniej podkreślić zalecany kierunek jazdy.

Niemal każda miejscowość na trasie wycieczki oraz każdy obiekt istotny dla opowieści o Dniu D jest opatrzony koordynatami GPS. Przyda się nam on na wypadek zmiany proponowanej trasy wycieczki w rezultacie dowolnego wyboru czy też w przypadku jej zgubienia (np. nieprzewidziane objazdy itp.). Współrzędne GPS widnieją przy nazwach miast spodziewanych na trasie i wskazują centrum aglomeracji lub lokalizację interesującego nas tam obiektu, tak więc koordynaty miejscowości i miejsca naszego zainteresowania mogą się pokrywać. Pamiętajmy jednak, że GPS posiada tyle samo zalet, co wad, a niepoparte mapą kierowanie się jego wskazaniami może wyprowadzić na manowce. W celu utrzymania historycznej logiki wycieczki zalecam więc trzymanie się kolejności tekstowych objaśnień przejazdów. Niewątpliwie wspomoże nas w tym mapa regionu, którą nabędziemy na większych stacjach benzynowych w Normandii i tamtejszych księgarniach. W celu utrzymania płynności podróży sugeruję, by osoba towarzysząca odczytywała kierowcy kolejne wskazówki prowadzące krok po kroku od miejsca do miejsca lub też wcześniejsze nagranie fragmentów trasy na dyktafon i odsłuchiwanie ich na bieżąco podczas podróży.

Opis trasy wycieczki zawiera wskazania kierunków na rondach i skrzyżowaniach, ale należy wziąć pod uwagę, iż infrastruktura francuskich dróg to materia niezwykle żywa i nieustannie modernizowana. Z tego powodu może się zdarzyć, iż opisane w tekście niektóre klasyczne skrzyżowania dróg i ulic zastąpiono w międzyczasie układem ronda. Nie powinno to jednakże dezorientować, bowiem kierunki i cyfrowe oznaczenia tras pozostają te same. Miejmy też świadomość, iż historia D-Day to nie miniona przeszłość, ale i dzisiejsza codzienność, ponieważ podczas kolejnych rocznic desantu pojawiają się nowe pomniki i inauguruje się pamiątkowe tablice tamtych wydarzeń, stopniowo także zmienia się otoczenie dotychczasowych miejsc pamięci: zarządy miejskie i gminne nieustannie dbają o ich wyróżnienie, wzbogacając np. o pomocne panele informacyjne, historyczne eksponaty plenerowe itp. Ich braku w opisie proszę nie uważać za uchybienie autora.

Poszczególne etapy wycieczki nie określają niezbędnego czasu na ich pokonanie. Pozostawmy to indywidualnym preferencjom i dysponowaniu czasem zgodnym z potrzebami i oczekiwaniami. Regiony Calvados i Manche oferują niezliczone atrakcje aktywnego bądź pasywnego wypoczynku, których pokusy nie uda się uniknąć, tak więc dłuższy, najmniej kilkunastodniowy przedział czasu poświęcony proponowanej wycieczce jest raczej pewny.

Z zamiłowania do wakacji pod namiotem autor poleca tę formę wycieczki na plaże inwazji, jednakże proszę wziąć pod uwagę, iż zadowalająca liczba campingów, satysfakcjonujących zarówno oszczędnych, jak i poszukujących kosztowniejszej wygody w plenerze, nie jest gwarancją uzyskania miejsca pod namiot ot tak „prosto z drogi”. Wakacyjny sezon w Normandii to wielce popularna, międzynarodowa marka sama w sobie. Dla pewności zalecana jest więc wcześniejsza, zwykle bezpłatna rezerwacja. Strona internetowa www.campingfrance.com pomoże dokonać tego zabiegu, proponując menu w językach: francuskim, angielskim, niemieckim i hiszpańskim.

Życzę Państwu wycieczki obfitującej w miłe sercu przygody, pozytywne doznania i poszerzoną wiedzę. Życzę, by na ścieżkach dalekich od utartych szlaków Normandii niezawodnie prowadził Państwa kompas ciekawości i wtórował mu szelest migawki fotograficznego aparatu.

Andrzej Łapiński

Chartres, Francja

Przed inwazją

Alianci

Inwazja 6 czerwca roku 1944 w Normandii należy do niewielu dokonań na przestrzeni ludzkości, którego określenie „zwrotnym w dziejach historii” nie wzbudzi dyskusji. Sukces militarny aliantów stał się przełomowym w rozbiciu pożerającej świat dyktatury faszyzmu. Front sprzymierzonych, niczym lemiesz buldożera, zepchnął hitleryzm do jego kolebki i w Norymberdze oddał pod sąd autorów największej ludzkiej tragedii współczesnej Europy. Na fakt ten należy jednak spojrzeć dużo szerzej, bowiem powodzenia całej operacji Overlord nie można rozpatrywać w oderwaniu od wydarzeń na froncie wschodnim, gdzie ofensywa radziecka nieustannie uginała słabnące linie Wehrmachtu w seriach krwawych, niekończących się walk. Związanie tam kolosalnej liczby 157 dywizji niemieckich rokowało strategiczne powodzenie operacji na drugim krańcu Europy. Od wybuchu wojny niemiecki sztab generalny sumiennie rozważał karty rozgrywane przy pokerowym stole II wojny światowej i nie sądził, by po tragicznych dla USA skutkach poprzedniej, kraj ten miałby najmniejszą ochotę ponownie wtrącić się do porządkowania europejskiego bałaganu. Japoński atak na Flotę Pacyfiku w Pearl Harbour spalił te oczekiwania na panewce: Stany wkroczyły na scenę światowej wojny i rozpoczęły intensywny proces zbrojeń. Chociaż dla prezydenta Roosevelta batalia na Pacyfiku nosiła status priorytetu, to jasne było, że wnet amerykańska potęga zagrozi strategicznej pozycji Niemiec. Wzmocnienie zachodnioeuropejskiej flanki Wehrmachtu stało się więc dla Hitlera koniecznością, a wybrana metoda – wznoszone od 1943 roku umocnienia Muru Atlantyckiego – zdawały się ponad miarę spełniać wszelkie wymagania obrony w przypadku inwazji z terenu Wielkiej Brytanii. Morska bariera i wybrzeże usiane fortyfikacjami napawały Führera pewnością siebie na tyle wysoką, by obronę odcinka wybrzeża Holandii i Francji powierzyć „tylko” 59 dywizjom.

U progu lata 1944 roku Wehrmacht i Rosjanie ścierali się niczym dwa potężne młyńskie koła, gdy rankiem 6 czerwca na plaże Normandii wybiegli alianccy żołnierze. To nie tylko dzień wielkiej ulgi dla okupowanej Francji i nadziei dla Europy, ale przede wszystkim długo oczekiwana otucha dla Armii Czerwonej i odpowiedź sprzymierzonych na naciski Stalina o uruchomienie frontu zachodniego. Rozbicie na Białorusi, na początku tego samego lata, Grupy Armii Środek rozkruszyło militarną spójność III Rzeszy i wprowadziło ją w wir wydarzeń, których odśrodkowe siły nie pozwoliły utrzymać pod kontrolą. Doceniając bojową determinację niemieckich jednostek i dyscyplinę, którą Wehrmacht zachowywał w ekstremalnych sytuacjach, alianci na długo przed inwazją wprowadzili strategię długoterminowego kruszenia jego wojennego zaplecza. Regularne bombardowania newralgicznych rejonów Niemiec dezorganizowały wojenny przemysł III Rzeszy i osłabiały jej zdolność do odbudowy strat ponoszonych zarówno na frontach, jak i na zapleczu. Poza tym związano ją zażartymi walkami we Włoszech, usidlając tam silne jednostki tak teraz potrzebne gdzie indziej. Pozytywnie wyklarowała się też sytuacja na morzu, bowiem przewaga Royal Navy nad Kriegsmarine, uzyskana w rezultacie ofiarnej bitwy o Atlantyk, to kolejny z atutów prowadzący do sukcesu największej w dziejach wojen morskiej operacji desantowej. Nosiła ona kryptonim Neptun i stanowiła pierwszą fazę operacji Overlord – strategii ataku prowadzącego do wyzwolenia Normandii i rejonów północno-zachodniej Francji. Flota 6 939 okrętów wojennych i statków handlowych sprzymierzonych bander, w przewadze angielskich, amerykańskich i kanadyjskich, ale i francuskich, norweskich, polskich, greckich i holenderskich, stworzyła inwazyjną armadę, której świat w takiej skali pewnie już nie zobaczy.

Zdobycie 6 czerwca 1944 wysuniętych przyczółków w Normandii i umocnienie się aliantów w pasie wybrzeża to jeszcze nie zwycięstwo, a jedynie jego kruchy, o niczym nieprzesądzający zalążek. Walczące tam jednostki wymagały regularnego zaopatrzenia sprzętowego i uzupełnień w ludziach, dostarczanego noc i dzień kanałami żeglugowymi i powietrznymi; potrzebowano dostępu do nowych lotnisk polowych i portowych przystani, rozwiniętej siatki polowych szpitali, bezpiecznej ewakuacji rannych do Anglii, kolosalnych ilości paliwa… O te wszelkie aspekty prowadzenia wojny w najdrobniejszych detalach zadbano w opracowaniach operacji Overlord. Równie szczegółowe dyspozycje, jednakże dotyczące podwyższonej gotowości bojowej na wypadek ataku z terenu Wysp Brytyjskich, dowództwo niemieckie rozesłało dużo wcześniej do wszystkich garnizonów odpowiedzialnych za niezawodność gniazd oporu w strukturze Altantikwall – Muru Atlantyckiego. W zgodnych opiniach dowódców odcinków dopilnowano tu wszystkiego, choć w wielu obiektach prace kontynuowano.

Jak pokazały kolejne dni i tygodnie, finałowe powodzenie w bitwie o Normandię to nie tylko heroizm żołnierzy na pierwszej linii frontu, budzonych każdego dnia do kolejnej serii zmagań z niemal pewną śmiercią, piszących w przerwach walk sentymentalne listy do bliskich, za chwilę zmagających się z wrogiem w wymianie ognia na odległość lub nierzadko w brutalnej walce wręcz; Normandia to także hart ducha tysięcy ludzi ze służb na odległym zapleczu frontu, wytrwałości marynarzy na pozornie bezpiecznym już morzu i lotników każdej z formacji podrywanych co chwilę do lotów podczas dnia i nocy – wszyscy oni, bez wyjątku, stawili czoła ciągłemu niebezpieczeństwu, skrajnemu napięciu, poczuciu odpowiedzialności i potrzebie nadludzkiego wysiłku porównywalnego z heroizmem żołnierzy na pierwszej linii ognia. Obraz współgrających wtedy ze sobą odczuć trwogi i radości, aktów barbarzyństwa i bohaterstwa, bezsilności i nadnaturalnych czynów doskonale opisuje porównanie Normandii do współczesnego Armagedonu, gdzie starły się ówczesne moce Dobra i Zła. Poprzedziły go wzajemne podchody i taktyczne rozgrywki mające zwieść przeciwnika w jego strategicznych analizach. Tu i tam szpiegowano, obserwowano, wnikliwie badano najdrobniejsze szczegóły ujawniające słabe punkty adwersarza. Obliczu czysto wojskowych posunięć towarzyszyły też nie mniej poważne manewry polityczne.

Dnia 12 lutego roku 1944 naczelny dowódca Alianckich Ekspedycyjnych Sił Zbrojnych, generał Dwight Eisenhower, otrzymał polecenie wejścia do Europy i podjęcia, wraz z sojusznikami, operacji militarnych prowadzących do rozbicia III Rzeszy. Dzień ten wieńczył trzyletni okres dyplomatycznych, międzypaństwowych uzgodnień wiodących do scementowania wspólnej, międzynarodowej decyzji. Wynikały z niej gigantyczne, wielorakie wyzwania: ekonomiczne to przemodelowanie całego sektora przemysłu zbrojeniowego Anglii i Stanów Zjednoczonych, militarne natomiast to niezbędne przejęcie szlaków morskich i powietrznych między USA i Wielką Brytanią będących pod kontrolą Kriegsmarine i Luftwaffe. Zadanie klęski wilczym stadom U-Bootów podczas bitwy o Atlantyk miało przełomowe znaczenie. Pod koniec roku 1943 Wehrmacht osłabł również na lądzie i w powietrzu, a potencjał industrialny Niemiec topniał z każdym kolejnym nalotem na okręgi przemysłowe. W tym czasie działania Japończyków na Dalekim Wschodzie i Pacyfiku zmusiły Amerykanów i po części też Brytyjczyków do przerzucenia tam znacznych sił. Nie można było też dłużej zwlekać z podjęciem wojskowej współpracy z ZSRR, bowiem Stalin nalegał na uruchomienie drugiego frontu odciążającego jego wyczerpane armie.

Sprzymierzeni z jednej strony jednoczyli się ideą walki ze wspólnym wrogiem, z drugiej – zasadniczo różnili koncepcjami jej poprowadzenia. Narady sztabowe każdego niemal szczebla służyły ścieraniu się buńczucznej i imperialnej postawy Brytyjczyków i amerykańskiego woluntaryzmu, ale, co najważniejsze, w słownych potyczkach nie tracono z pola widzenia naczelnego celu, a przynajmniej nie tracili go Franklin Delano Roosevelt i Winston Churchill. Po dokonaniu inwazji w Afryce Północnej w listopadzie 1942 przyszli alianci spotkali się w styczniu roku następnego w Casablance i naszkicowali zarys epokowej operacji planowanej na rok 1944. Funkcję COSSAC – Szefa Sztabu Dowództwa Wojsk Sprzymierzonych (Chief of Staff to the Supreme Allied Commander) powierzono wtedy brytyjskiemu generałowi Frederickowi Morganowi. Podczas konferencji w Waszyngtonie obie strony zatwierdziły stan liczebny wojsk i zakres wyposażenia oddanych do dyspozycji generała Morgana. W trybie pilnym przygotował on wstępny projekt operacji o kryptonimie Overlord. Jego autorzy zyskali obustronny i nieograniczony dostęp do wszelkich tajemnic wojskowych dotyczących nie tylko operacji morskich dokonanych do tej pory, ale również aktualnie toczonych, w tym też planowanych. Wnikliwie przeanalizowano wszelkie aspekty świeżej w pamięci operacji Jubilee – nieszczęsnego Rajdu na Dieppe z sierpnia 1943 roku, zakończonego zdziesiątkowaniem kanadyjskiej dywizji.

Pod uwagę brano trzy możliwe rejony desantu we Francji: najbliższe z Anglii plaże Pas-de-Calais, Normandię i wybrzeże Bretanii, która jako pierwsza odpadła ze względu na zbyt duże oddalenie. Pas-de-Calais wyeliminowano w drugiej kolejności, jako pomysł strategicznie zbyt oczywisty. Pozostała Normandia z plażami regionu Calvados i Manche oraz atutem dużego portu morskiego Cherbourg. Pierwsza zatwierdzona koncepcja alianckiego dowództwa zakładała desant w obrębie Zatoki Sekwańskiej z udziałem 3 dywizji wspieranych jednostkami spadochronowymi na każdym skrzydle. Bez sensownej odpowiedzi natomiast pozostawały dwa istotne pytania: jak zagwarantować całej operacji tak wielką liczbę jednostek pływających oraz kto personalnie będzie nią dowodził? Konsensus osiągnięto w grudniu roku 1943: na stanowisko dowódcy Alianckich Sił Ekspedycyjnych w Europie powołano generała Dwighta Eisenhowera, natomiast podległe mu rodzaje wojsk objęli Brytyjczycy: siły lądowe powierzono generałowi Bernardowi Montgomery’emu (Bernard Montgomery został awansowany do stopnia marszałka dopiero w dniu 1 września roku 1944, tak więc w opisie działań czasu inwazji w Normandii będziemy posługiwać się jego aktualnym wtedy stopniem generalskim), morskie – admirałowi Bertramowi Ramsayowi, lotnictwo przejął marszałek Trafford Leigh-Mallory. Sugestie Montgomery’ego wniosły istotne poprawki do planu operacji Overlord i na początku roku 1944 siły desantowe powiększono o dodatkowe trzy dywizje piechoty. Teatrem nadchodzącej bitwy miało stać się normandzkie wybrzeże podzielone na pięć sektorów. Skrajny, wschodni sektor Sword Beach wyznaczał port Ouistreham. Dalej na zachód, po przestrzenie półwyspu Cotentin, wydzielono kolejno Juno Beach, Gold Beach, Omaha Beach i Utah Beach.

Brytyjski marszałek, sir Alan Francis Brooke, szef imperialnego sztabu generalnego, wielce niepokoił się o przebieg oczekiwanych wydarzeń. W przede­dniu inwazji zapisał: „Ciężko mi, jak myślę o tej operacji. W najlepszym wypadku będzie ona daleka od oczekiwań większości ludzi niedoceniających wszystkich trudności. Co gorsza, może stać się ona największą klęską tej wojny”1.

W Dniu D alianci ruszali za kanał pewni, iż zadbali o wszystko; Niemcy w tym czasie uszczelniali Altantikwall, upewniając się o jego niezawodności.

Wehrmacht

W porównaniu z zaangażowaniem potencjału militarnego na froncie wschodnim siły Wehrmachtu na zachodzie Europy wydawały się mocno uszczuplone, co naturalnie nie świadczyło o ich niezdolności powstrzymania zamorskiej interwencji. Naczelne Dowództwo Zachód (Oberkommando West), czyli formacje Wehrmachtu we Francji, Belgii i Holandii, miał pod sobą Feldmarschall Karl von Rundstedt. Oficer starej daty, mocno zniechęcony do Hitlera i nazywający go „nadętym czeskim kapralem” – epitetem, jaki Führerowi ukuł prezydent Republiki Weimarskiej, marszałek Paul von Hindenburg. Rundstedtowi zarzucano, iż niezbyt ambitnie dbał o techniczny poziom podległych mu jednostek. Szef jego sztabu, general Günther Blumentritt, często ubolewał nad niedostatkiem pojazdów zmotoryzowanych, bowiem w szerokim zakresie dywizje zachodnie nadal używały konnych zaprzęgów. Co więcej, naloty alianckie regularnie dewastowały tu infrastrukturę obronną i zaplecze armijne, w efekcie czego spadły rezerwy paliwa, amunicji i części zamiennych do uzbrojenia. Paraliżowane linie komunikacyjne wydłużały okresy uzupełnień i napraw zniszczonego sprzętu, niejednokrotnie je wręcz uniemożliwiając. Niedostatek pojazdów mechanicznych wymuszał na oddziałach pieszych długie i wyczerpujące marsze, co w rezultacie odbijało się na aktualnej sprawności bojowej. Inny aspekt stanu niemieckiego wojska na Zachodzie to ściągnięte tu do odbudowania jednostki mocno przetrzebione przez Rosjan. Niedobór w ludziach kompensowano w nich poborem wśród jeńców wojennych podbitych krajów lub oficjalnie zwerbowanych cywilów, tworząc odesłane później do Francji tzw. Osttruppen – pułki i bataliony złożone w przewadze z żołnierzy rosyjskich, gruzińskich, Ukraińców czy też Polaków. Przykładem jest 21 batalionów „rosyjskich”, podległych 7 Armii Wehrmachtu (7. Armeekorps). Zastrzeżenia wzbudzały również inne aspekty uzbrojenia pozostające pod zarządem Oberkommando West, w tym artyleria nabrzeżna, która po części stanowiła bolączkę całego Muru Atlantyckiego. Wielu sugerowało nowocześniejsze dozbrojenie w tej kwestii, wskazując na wysoki współczynnik obsadzenia go bronią ciężką wyprodukowaną jeszcze na długo przed I wojną światową, jak i zbyt różnorodną, zdobytą podczas kampanii w Polsce, Francji, Norwegii i Rosji. Przeciwwagę tak widzianych minusów w atlantyckiej linii fortyfikacji stanowiły natomiast świetnie wyekwipowane jednostki pancerne SS stacjonujące w prowincji Calvados w ostatnich dniach wiosny roku 1944. Przekonanie o pewności niemieckich pancerniaków wynikało tu z przeświadczenia o wysokiej sprawności i skuteczności własnego sprzętu, a wysokie morale płynęło z uroków sielskiego, normandzkiego krajobrazu, tutejszej kuchni i nieprzebranych zapasów calvadosu – tradycyjnego tutaj i doskonałego jabłkowego brandy.

Niemal wszyscy niemieccy generałowie Oberkommando der Wehrmacht – Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu – wskazywali rejon plaż Pas-de-Calais jako optymalny dla alianckiego ataku na Europę. Zaledwie kilku z nich nie podzielało tej opinii i przestrzegało przed Normandią, ale nie wpłynęło to na zmianę błędnych ocen. Przy Pas-de-Calais mocno obstawał sam Adolf Hitler, choć momentami wydawał się podzielać sugestie mniejszości. Na wszelki wypadek zdecydował, że Feldmarschall Erwin Rommel – sławny Lis Pustyni – uda się do Normandii w celu inspekcji umocnień Muru Atlantyckiego. Ambicjonalne tarcia między marszałkami Rundstedtem i Rommlem, wynikające z odmiennych taktyk wobec hipotetycznego desantu w Normandii, zmusiły Führera do przejęcia na siebie uprawnień wyłącznego dysponowania podległych im do tej pory doborowych jednostek pancernych SS. Okoliczność ta odegrała fundamentalną rolę w przebiegu wydarzeń pierwszego dnia batalii o normandzkie plaże.

Wymienione bolączki armii niemieckiej we Francji, choć ukazują jej słabe punkty, to w najmniejszym stopniu nie przesłaniają atutów, a właśnie one wzbudzały wysokie obawy alianckiego wywiadu. Znaczna liczba niezwykle groźnych dział Flak kalibru 88 mm (Flugzeugabwehrkanone) i pułki czołgów Pantera (Panzerkampfwagen V Panther) oraz Tygrysów (Panzerkampfwagen VI Tiger) stanowiły oręż nie tylko niebezpieczny, ale przede wszystkim nieobliczalny, w doświadczonych rękach wysoce śmiercionośny. Nieustannie akcentowano fanatyzm, nieustępliwość i brawurę niemieckich żołnierzy. Bonaparte twierdził, że jeden wprawiony w walce żołnierz wart jest dziesięciu bez bitewnego doświadczenia. Owych „wprawionych”, głównie wysokiej klasy podoficerów, Wehrmacht posiadał w dużej liczbie i wciąż szkolił nowych, na bieżąco zaprawiając ich w boju. W okresie wiosny roku 1944 wprowadził w szeregi dużo więcej doświadczonych walką podoficerów panujących nad zamętem pola bitwy, aniżeli udało się to Anglikom i Amerykanom. Innymi słowy front wschodni, pomimo ponoszonych tam strat, rekompensował ubytki wartkim dopływem chętnych do walki rekrutów i bardzo intensywnie wzmacniał szarże podoficerskie, niezwykle ważne w przełomowych fazach bitew. Rzutowało to na sprawność, z jaką armia niemiecka zabliźniała rany i zwierała szyki żołnierzy gotowych do walki do ostatniego naboju. Do takich należeli między innymi Michael Wittmann, samotnie rozbijający swoim Tygrysem natarcie brytyjskiej 7 Dywizji Pancernej (7th Armoured Division) oraz Hans von Luck, którego postawa skomplikowała przebieg alianckiej ofensywy Goodwood. Kilka słów więcej na temat obu niemieckich oficerów powiemy na siódmym etapie wycieczki.

Mur Atlantycki liczył prawie 3 900 kilometrów długości, mając początek w Norwegii (Festung Norwegen), opatrywał plaże Holandii, Belgii i Francji i kończył się na granicy francusko-hiszpańskiej. Podczas inspekcji Muru na początku roku 1944 Rommel doszedł do wniosku, że istniejące instalacje obronne nie są wystarczające i należy je wzmocnić, a nawet rozbudować. Organizacja Todt zabrała się za budowę kolejnych Widerstandsnests – punktów oporu składających się z mniejszych lub większych zespołów żelbetowych bunkrów, usytuowanych w linii wybrzeża i w głębi lądu. Wyposażono je w armaty ciężkiej i lekkiej artylerii polowej, działa przeciwpancerne, ufortyfikowane stanowiska ciężkich karabinów maszynowych, moździerzy. Gniazda oporu otaczały pola minowe i przeszkody terenowe paraliżujące animusz natarcia piechoty i pojazdów pancernych wroga. Te ostatnie kapitulować miały również na linii masywnych murów przeciwczołgowych bądź przeciwczołgowych dołów. Jednostkom morskim zagrażały gęsto rozsiane miny pływające, bezpośredni zaś pas wybrzeża, rytmicznie odsłaniany i zalewany wodami przypływów, zapełniono lasem pochylonych ku morzu pali z ładunkami wybuchowymi, tworzących zaporę do niszczenia nawodnych jednostek pływających. Na ryzyko poważnych zniszczeń wystawiono alianckie szybowce desantowe eskadr transportowych, bowiem drągi i pale, nazwane „szparagami Rommla” (niem. Rommelspargel), wbijano tysiącami na przestrzeniach pół i łąk, ograniczając do minimum tereny potencjalnych lądowisk. Na bezpośrednim zapleczu normandzkiego Muru zalano gigantyczne przestrzenie łąk i pól, tworząc bagniste akweny i tym samym kolejny sektor terenowych przeszkód nie do przebycia. Aby sprostać tak solidnie „nafaszerowanej” niespodziankami obronie wybrzeża, alianci zmuszeni zostali do przygotowania nietypowych rozwiązań i zapewnienia nowatorskich odmian sprzętu zmechanizowanego zdolnego do stawienia czoła wszelkim formom ufortyfikowania i naturalnym przeszkodom terenowym.

Bunkier obserwacyjny baterii WN48 / Longues-sur-Mer

Pole widzenia bunkra obserwacyjnego baterii WN 48 / Longues-sur-Mer

Brytyjczycy i Amerykanie rozszyfrowali niemieckie i japońskie systemy kodowe i mieli nieskrępowany wgląd w treści depesz dyplomatycznych między Berlinem i Tokio. W skali wojskowej to nieoceniony atut, służący uprzedzaniu działań wroga i nieustanne ustawianie go w narożniku. Abwehrze – niemieckiemu wywiadowi – los już tak szczęśliwie nie sprzyjał, ale bez dyskusji można przyjąć tezę, iż gdyby Wehrmacht dysponował szerszym zakresem informacji wywiadowczych, powstrzymałby aliantów na plażach Normandii. Głębiej posunięta infiltracja środowisk brytyjskiego społeczeństwa przez wywiad Abwehry dałaby jej z pewnością wystarczający zasób informacji prowadzących do właściwych konkluzji. Brytyjski kontrwywiad w dużym stopniu panował nad bezpiecznym obiegiem informacji wojskowych i do tego dysponował obszerną wiedzą o niemieckiej siatce wywiadowczej na Wyspach. Co więcej, zdemaskowanie jej przebiegło bardzo „umiejętnie”, a przeciągnięty na drugą stronę agent o pseudonimie Garbo – Hiszpan Juan Pujol – karmił wkrótce Abwehrę informacjami utwierdzającymi sztab generalny Rzeszy o spodziewanej inwazji w rejonie Pas-de-Calais. Kontrolowany, sukcesywny wypływ tym szlakiem „tajnych” danych wpleciono w przygotowania operacji Overlord. Również Niemcy nie pozostawali w tyle, montując obraz własnej infrastruktury obronnej nie zawsze zgodny ze stanem faktycznym. Dezinformacja i podstęp w okresie wiosny 1944 stały się więc dla obu stron orężem nie mniej ważnym, jak nowoczesny rodzaj broni oddany w ręce żołnierzy. Jak pokazały późniejsze wydarzenia, to właśnie drobiazgowo przygotowane i szeroko posunięte zwiedzenie legło u podstaw alianckiego sukcesu w Normandii, a wprowadzenie niemieckiej machiny wojennej na fałszywy trop okazało się majstersztykiem. Doskonałym przykładem walki wywiadów, dezinformacji i gry pozorów okazała się operacja Fortitude, przeprowadzona na niespotykaną do tej pory skalę. Na jej potrzeby stworzono zupełnie nową, niezwykłą armię – amerykańską 1 Grupę Armijną (First United States Army Group), wyposażoną w setki czołgów, pojazdów opancerzonych, armat i samolotów transportowych, szybowców… Wywiad Rzeszy skrupulatnie analizował dane o jej rozmieszczeniu i aktywności, nie orientując się, iż wielkim nakładem czasu i sił studiuje amerykański sprzęt bojowy wykonany z elementów nadmuchiwanych, sklejki i materiałów pokryciowych, wiernie oddających wygląd prawdziwego sprzętu zmechanizowanego. First United States Army Group rozlokowano w dziesiątkach baz rozprzestrzenionych na wybrzeżu naprzeciw Calais. Tysiące makiet regularnie przenoszono z miejsca na miejsce, symulując manewry i ruchy jednostek szykujących się do większej akcji. Zintensyfikowana komunikacja radiowa między nimi sugerowała podniesiony stan gotowości bojowej, a mianowanie jej szefem generała Pattona (przeniesionego tu karnie między innymi za spoliczkowanie żołnierza), w opinii niemieckiego sztabu najgroźniejszego z alianckich dowódców, bezsprzecznie dowodziło desantu kierowanego na Pas-de-Calais. Podobne przedsięwzięcie dywersyjne, nazwane Fortitude Nord, przeprowadzono w Szkocji, gdzie usadowienie fikcyjnej 4 Armii sugerowało również inwazję na Norwegię.

Informacje o Normandii spływały do brytyjskiego wywiadu w najróżniejszy sposób i w tej materii wykazano sporo pomysłowości. Przykładem są apele emitowane przez BBC do brytyjskich słuchaczy o przysłanie widokówek ze spędzonych tam przedwojennych wakacji. Porównania z aktualnymi zdjęciami lotniczymi potrafiły wiele powiedzieć. La Résistance – francuski ruch oporu – ze swojej strony notowała postępy prac na Murze Atlantyckim, śledziła ruchy jednostek okupacyjnych w rejonie nadmorza i sprawozdawała o ich posunięciach na dalszym zapleczu. Zdjęcia lotnicze prowincji Calvados i Manche trafiały na stoły alianckich analityków rozbierających na czynniki pierwsze szczegóły obiektów obronnych i przeszkody terenowe. Zgodnie z analizami sugerowano sztabowi użycie jednostek określonego typu i specjalistycznego sprzętu. Nocami na normandzkich plażach wyłaniali się z morza nurkowie i odwiertami pobierali z nich próbki gruntu dla oceny trwałości podłoża, tak niezbędnej dla desantu ciężkiego sprzętu pancernego. W pozyskiwaniu informacji nie pomijano nawet najdrobniejszych nowinek. Wreszcie nastąpił dzień, kiedy machina inwazji nie mogła już być zatrzymana, a o chwili włączenia jej pierwszego biegu miał zdecydować nie generał Eisenhower, a meteorolog.

W przeddzień desantu alianci dysponowali większością niezbędnych informacji służących najlepszemu z możliwych przygotowaniu epokowej kampanii. Dnia 5 czerwca roku 1944 o godzinie 23.15 radio BBC nadało drugą część strof „Piosenki jesiennej” (Chanson d’automne) Paula Verlaine’a, skierowaną do francuskiego ruchu oporu. La Résistance otrzymała sygnał ruszenia tak długo oczekiwanej inwazji.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------

1 A. Brooke, War Diaries 1939–1945, Phoenix Press 2002, s. 554 (pod datą 5 czerwca 1944). Wszystkie cytowane fragmenty zostały przetłumaczone przez autora.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: