Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pleban z Wakefieldu - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
28 czerwca 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pleban z Wakefieldu - ebook

Pleban z Wakefieldu to powieść autorstwa Olivera Goldsmitha, irlandzkiego pisarza żyjącego w XVIII wieku. Uważana za jedną z klasycznych pozycji literatury angielskiej, książka przedstawia losy rodziny prowincjonalnego pastora, doktora Primrose'a, który żyje w małej angielskiej wiosce. Bohater ten jest człowiekiem prostodusznym, pełnym zasad moralnych i optymizmu, które jednak zostają wystawione na ciężką próbę w wyniku serii niefortunnych zdarzeń.

Akcja książki rozpoczyna się w momencie, gdy spokojne życie rodziny Primrose'ów zaczyna się rozpadać na skutek oszustw, bankructwa i licznych trudności losowych. Pastor i jego rodzina są zmuszeni stawić czoła problemom związanym z ludzką chciwością, zdradą oraz społeczną niesprawiedliwością. W miarę rozwoju fabuły bohaterowie przechodzą przez różne perypetie, a pastor staje się świadkiem zarówno okrutnych, jak i wzruszających wydarzeń. W swojej dobroduszności i naiwnym przekonaniu o zasadach moralnych, Primrose często wpada w kłopoty, które mają nie tylko wymiar humorystyczny, ale i dramatyczny.

Humor i wnikliwość psychologiczna oraz głęboko humanistyczne przesłanie sprawiają, że powieść nieustannie cieszy się zainteresowaniem czytelników na całym świecie.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7779-910-9
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I

Opis ro­dziny z Wa­ke­fieldu, w któ­rej pa­nuje fa­mi­lijne po­do­bień­stwo za­równo pod wzglę­dem du­cho­wym, jak fi­zycz­nym.

By­łem za­wsze zda­nia, że uczciwy czło­wiek, który oże­nił się i wy­cho­wał liczną ro­dzinę, więk­sze od­dał usługi niż ten, który po­zo­stał ka­wa­le­rem i tylko mó­wił o lud­no­ści. Z tego po­wodu nie­spełna rok po wstą­pie­niu w stan du­chowny za­czą­łem my­śleć o mał­żeń­stwie i wy­bra­łem so­bie żonę mniej wię­cej tak jak ona ślubną suk­nię, nie dla pięk­nego, błysz­czą­cego po­zoru, lecz dla do­broci i trwa­ło­ści ma­te­riału. Mu­szę jed­nak od­dać spra­wie­dli­wość mo­jej żo­nie, że była za­cną, ła­godną ko­bietą, a co się ty­czy wy­cho­wa­nia, mało która z wiej­skich pań mo­gła się po­szczy­cić lep­szym. Moja żona po­tra­fiła bez trud­no­ści prze­czy­tać każdą an­giel­ską książkę, ale tam, gdzie cho­dziło o go­to­wa­nie, pe­klo­wa­nie i sma­że­nie kon­fi­tur, żadna nie mo­gła jej do­rów­nać. Chlu­biła się rów­nież wiel­kim zmy­słem go­spo­dar­czym, acz­kol­wiek nie mo­głem się ni­gdy prze­ko­nać, żeby nas to choć odro­binę wzbo­ga­ciło.

Bądź co bądź, ko­cha­li­śmy się ser­decz­nie i na­sze wza­jemne przy­wią­za­nie ro­sło z la­tami. W ogóle nie mie­li­śmy po­wo­dów do na­rze­ka­nia na świat lub na sie­bie. Mie­li­śmy śliczny dom, po­ło­żony w pięk­nej miej­sco­wo­ści, i bar­dzo do­bre są­siedz­two. Rok upły­wał nam na siel­skich roz­ryw­kach, na od­wie­dza­niu bo­ga­tych są­sia­dów i wspo­ma­ga­niu bied­nych. Nie oba­wia­li­śmy się żad­nych prze­wro­tów, nie po­no­si­li­śmy żad­nych tru­dów, wszyst­kie na­sze przy­gody sku­piały się do­koła do­mo­wego ogni­ska, a wszyst­kie na­sze wę­drówki nie prze­kra­czały ob­rębu naj­bliż­szej oko­licy.

Po­nie­waż miesz­ka­li­śmy w po­bliżu go­ścińca, czę­sto ja­kiś obcy po­dróżny za­cho­dził do nas po­kosz­to­wać agre­sto­wego wina, z któ­rego sły­nę­li­śmy sze­roko; i mu­szę stwier­dzić ze ści­sło­ścią hi­sto­ryka, że ża­den z nich nie zna­lazł w nim nic do przy­gany. Nasi krewni rów­nież aż do czwar­tego stop­nia włącz­nie pa­mię­tali o ku­zy­no­stwie bez po­mocy he­rol­dii i przy­jeż­dżali do nas w od­wie­dziny bar­dzo czę­sto. Nie­któ­rzy z nich nie przy­no­sili nam wiel­kiego za­szczytu swym po­kre­wień­stwem, ile że byli po­mię­dzy nimi ślepi, gar­baci i ku­lawi. Moja żona wsze­lako do­wo­dziła, że skoro są z tej sa­mej krwi i ko­ści, po­winni za­sia­dać przy na­szym stole, wsku­tek czego mie­li­śmy za­wsze je­żeli nie bar­dzo bo­gate, to bar­dzo uszczę­śli­wione to­wa­rzy­stwo, bo tu na­leży za­uwa­żyć, że im bied­niej­szy jest gość, tym bar­dziej za­do­wo­lony się czuje z go­ściny; ja zaś z na­tury by­łem wiel­bi­cie­lem uszczę­śli­wio­nych ludz­kich twa­rzy, jak inni lu­bią po­dzi­wiać barwy tu­li­pana lub skrzy­dełka mo­tyle. Jed­nakże gdy który spo­mię­dzy na­szych krew­nych oka­zał się nie­zno­śnym go­ściem lub ta­kim, któ­rego z tej lub in­nej przy­czyny pra­gnę­li­śmy się po­zbyć, mia­łem zwy­czaj na od­jezd­nym po­ży­czyć mu to sur­dut, to parę bu­tów, cza­sem na­wet ko­nia ma­łej war­to­ści i za­wsze mia­łem tę sa­tys­fak­cję, że już wię­cej się nie po­ka­zał, by zwró­cić po­ży­czone przed­mioty. Tym spo­so­bem po­zby­wa­li­śmy się z domu nie­po­żą­da­nych go­ści, lecz ni­gdy nie było przy­kładu, by drzwi na­sze za­mknęły się przed po­dróż­nym lub bie­da­kiem.

Tak prze­ży­li­śmy lat kilka w wiel­kim szczę­ściu; co nie zna­czy, że­by­śmy nie do­zna­wali cza­sem tych drob­nych prze­ciw­no­ści, ja­kie Opatrz­ność zsyła, by pod­nieść war­tość swych do­bro­dziejstw. I tak, czę­sto chłopcy ze szkoły plą­dro­wali mój sad, a koty i dzieci zja­dały cia­steczka mo­jej żony. Cza­sem wła­ści­ciel dóbr zdrzem­nął się w naj­pa­te­tycz­niej­szym miej­scu mego ka­za­nia, a jego mał­żonka od­wza­jem­niła ukłon mo­jej żony w ko­ściele z pewną ozię­bło­ścią. Były to jed­nakże drobne przy­krostki, któ­rymi nie przej­mo­wa­li­śmy się zbyt­nio, tak da­lece, że po upły­wie paru dni za­czy­na­li­śmy się dzi­wić, że w ogóle mo­gły nas zmar­twić.

Moje dzieci, cho­wane bez po­błaż­li­wo­ści, były zdrowe i udane; sy­no­wie dzielni i czynni, moje córki piękne i kwit­nące. Ile­kroć sta­ną­łem po­śród mo­jej gro­madki, ma­ją­cej być pod­porą mo­jej sta­ro­ści, nie mo­głem oprzeć się chęci po­wtó­rze­nia owej słyn­nej hi­sto­rii o hra­bim Abens­bergu, który pod­czas po­chodu Hen­ryka Dru­giego przez Ger­ma­nię, gdy inni dwo­racy zno­sili swoje skarby, przy­wiódł swo­ich trzy­dzie­ścioro dwoje dzieci i ofia­ro­wał je władcy jako naj­cen­niej­szą da­ninę, na jaką go było stać. Co do mnie, acz­kol­wiek mia­łem ich tylko sze­ścioro, uwa­ża­łem je jako bar­dzo cenny po­da­ru­nek, zło­żony memu kra­jowi, i po­czy­ty­wa­łem go z tego względu za mego dłuż­nika.

Nasz naj­star­szy syn otrzy­mał imię Je­rzego, na pa­miątkę stryja, który zo­sta­wił nam dzie­sięć ty­sięcy fun­tów. Có­reczkę, która po nim przy­szła na świat, chcia­łem na­zwać po ciotce Gry­zeldą, ale moja żona; która pod­czas ciąży czy­ty­wała ro­manse, uparła się, aby jej dać imię Oli­wii. Gdy nie­spełna rok po­tem uro­dziła się nam druga córka, miała już ko­niecz­nie zo­stać Gry­zeldą, ale bo­gata krewna, za­pro­siw­szy się sama na matkę chrzestną, na­zwała ją Zo­fią. Dzięki temu mie­li­śmy dwa ro­man­tyczne imiona w ro­dzi­nie, acz­kol­wiek uro­czy­ście prze­czę, że­bym ja do tego rękę przy­kła­dał. Na­stęp­nym po nich był Moj­żesz, a po dwu­na­sto­let­niej prze­rwie uro­dziło nam się jesz­cze dwóch sy­nów.

Na próżno chciał­bym taić, jak bar­dzo szczę­śliwy i dumny czu­łem się, wi­dząc moje dziatki do­koła mnie, ale duma i ra­dość mo­jej żony były jesz­cze więk­sze.

Gdy któ­ryś z na­szych go­ści mó­wił:

– Na ho­nor, pani Prim­rose, masz pani naj­pięk­niej­sze dziatki w ca­łej oko­licy.

– Et, są­sie­dzie – od­po­wia­dała – są, ja­kimi je Pan Bóg stwo­rzył, do­syć piękne, je­śli będą dość do­bre; bo pięk­nym jest, kto pięk­nie czyni.

I roz­ka­zy­wała cór­kom, by trzy­mały głowy pro­sto, i – nie ma co kryć – te dziew­czątka były rze­czy­wi­ście bar­dzo piękne. Ale po­wierz­chow­ność jest w moim po­ję­ciu taką drob­nostką, że nie wspo­mi­nał­bym o tym, gdyby o tym sze­roko w oko­licy nie roz­pra­wiano. Oli­wia, ma­jąca te­raz około osiem­na­stu lat, po­sia­dała ten ro­dzaj pięk­no­ści, jaki wi­duje się na ob­ra­zach przed­sta­wia­ją­cych Hebę: bujny, we­soły i na­ka­zu­jący. Uroda Zo­fii nie była taka ude­rza­jąca na pierw­szy rzut oka, ale czę­sto wy­wie­rała więk­sze wra­że­nie, bo była słodka, skromna i pełna wdzięku. Pierw­sza zwy­cię­żała od jed­nego, że tak po­wiem, za­ma­chu, druga czę­sto­tli­wymi usi­ło­wa­niami.

Cha­rak­ter ko­biety kształ­tuje się ogól­nie po­dług jej po­wierz­chow­no­ści; tak przy­naj­mniej było z mymi cór­kami: Oli­wia pra­gnęła wielu wiel­bi­cieli, Zo­fia chciała zdo­być jed­nego. Oli­wia była cza­sem prze­sadna ze zbyt wiel­kiej chęci po­do­ba­nia się; Zo­fia po­wścią­gała na­wet swe za­lety, z obawy, aby się komu nie na­ra­zić. Pierw­sza ba­wiła mnie swą ży­wo­ścią, gdy by­łem we­soły, druga roz­sąd­kiem, gdy by­łem po­ważny. Ale obie po­sia­dały pewną dozę umiar­ko­wa­nia w swych od­no­śnych za­le­tach, i zda­wało się nie­raz, że jedna jakby za­po­ży­czała od dru­giej cech cha­rak­te­ry­stycz­nych na cały dzień. Ża­łobny strój po­tra­fił prze­mie­nić moją ko­kietkę w skrom­ni­się, a nowa wstążka na­peł­niała młod­szą sio­strę nad­mierną na­wet ży­wo­ścią. Mój naj­star­szy syn kształ­cił się w Oks­for­dzie, po­nie­waż prze­zna­czy­łem go do na­uko­wego za­wodu. Moj­żesz, który miał pójść drogą prak­tyczną, po­bie­rał na­uki w domu. Zresztą, da­remne by­łoby kre­ślić cha­rak­tery mło­dzieży nie­zna­ją­cej jesz­cze świata. Krótko mó­wiąc, prze­wa­żało w nich ro­dzinne po­do­bień­stwo, i prawdę rze­kł­szy, mieli wszy­scy je­den cha­rak­ter: byli szla­chetni, ła­two­wierni, szcze­rzy i do­bro­duszni.ROZ­DZIAŁ II

Nie­po­wo­dze­nia ro­dziny. Strata ma­jątku zwięk­sza tylko dumę god­nego czło­wieka.

Do­cze­snymi spra­wami na­szej ro­dziny zaj­mo­wała się moja żona; du­chowe po­zo­sta­wały pod moim wy­łącz­nymi kie­run­kiem. Moje do­chody za­wo­dowe, wy­no­szące za­le­d­wie trzy­dzie­ści pięć fun­tów rocz­nie, od­da­wa­łem wdo­wom i sie­ro­tom po du­chow­nych w mo­jej die­ce­zji, bo ma­jąc do­sta­teczny wła­sny ma­ją­tek, nie dba­łem o pa­stor­skie upo­sa­że­nie i czu­łem ta­jemne za­do­wo­le­nie, że peł­nię moje obo­wiązki bez wy­na­gro­dze­nia. Po­sta­no­wi­łem so­bie też od po­czątku nie trzy­mać wi­ka­rego i znać oso­bi­ście każ­dego z mo­ich pa­ra­fian, za­chę­ca­jąc żo­na­tych do wstrze­mięź­li­wo­ści, a ka­wa­le­rów do mał­żeń­stwa, tak że po upły­wie kilku lat mó­wiono po­wszech­nie, iż w Wa­ke­field ist­nieją trzy oso­bliwe zja­wi­ska bra­ków: pa­stor, któ­remu bra­ko­wało py­chy, mło­dzi lu­dzie, któ­rym bra­ko­wało żon, i szynki, któ­rym bra­ko­wało go­ści.

Mał­żeń­stwo było za­wsze jed­nym z mo­ich naj­ulu­bień­szych te­ma­tów i na­pi­sa­łem kilka ka­zań gło­szą­cych szczę­śli­wość tego stanu, z jed­nym wsze­lako za­strze­że­niem, przy któ­rym mocno ob­sta­wa­łem; do­wo­dzi­łem bo­wiem wraz z Whi­sto­nem, że ksiądz an­gli­kań­skiego ko­ścioła nie po­wi­nien że­nić się po­wtór­nie po śmierci pierw­szej żony, czyli, krótko mó­wiąc, uwa­ża­łem się za ści­słego mo­no­ga­mi­stę.

Od wcze­snych lat mego po­wo­ła­nia wzią­łem udział w tej waż­nej spor­nej kwe­stii, na któ­rej te­mat tyle pra­co­wi­tych to­mów na­pi­sano. Sam na­pi­sa­łem o tym kilka trak­ta­tów, a po­nie­waż nie roz­cho­dziły się w han­dlu, po­cie­sza­łem się my­ślą, że czy­tają je tylko wy­brańcy. Nie­któ­rzy z mo­ich przy­ja­ciół na­zy­wali to moją słabą stroną, bo nie­stety nie zgłę­biali tak tego przed­miotu jak ja. Mnie zaś wy­da­wał się on tym waż­niej­szym, im bar­dziej za­sta­na­wia­łem się nad nim. Po­sze­dłem na­wet da­lej w roz­wi­nię­ciu mo­ich za­sad niż Whi­ston, gdyż jak on wy­rył na gro­bie swo­jej żony na­pis, na­zy­wa­jąc ją je­dyną żoną Wil­liama Whi­stona, tak ja na­pi­sa­łem dla mo­jej żony, cho­ciaż jesz­cze żyła, po­dobne epi­ta­fium, w któ­rym sła­wi­łem jej roz­są­dek, jej go­spo­dar­ność i jej po­słu­szeń­stwo aż do śmierci, po czym ka­zaw­szy je pięk­nie prze­pi­sać i opra­wić, za­wie­si­łem ten do­ku­ment nad ko­min­kiem, gdzie słu­żył róż­nym uży­tecz­nym ce­lom. Przy­po­mi­nał mo­jej żo­nie o jej obo­wiąz­kach wzglę­dem mnie i moją dla niej wier­ność; na­peł­niał ją żą­dzą po­śmiert­nej chluby i nie­ustan­nie przy­wo­dził jej na pa­mięć osta­teczny ko­niec.

Może dla­tego, że tak czę­sto sły­szał hymny na cześć mał­żeń­stwa, syn mój naj­star­szy za­raz po skoń­cze­niu ko­le­gium skie­ro­wał swe uczu­cia ku córce du­chow­nego z są­siedz­twa, który był dy­gni­ta­rzem ko­ściel­nym i mógł jej dać znaczny po­sag; ale ma­ją­tek był naj­mniej­szą z jej za­let. Panna Ara­bela Wil­mot ucho­dziła w oczach wszyst­kich (wy­jąw­szy moje dwie córki) za śliczną. Jej mło­dość, zdro­wie i nie­win­ność pod­no­siła cera tak przej­rzy­sta i tak pro­mienny wy­raz twa­rzy, że na­wet sta­rzy nie mo­gli pa­trzeć na nią obo­jęt­nie.

Po­nie­waż pan Wil­mot wie­dział, że mogę rów­nież bar­dzo szczo­drze wy­po­sa­żyć mego syna, nie sprze­ci­wiał się temu związ­kowi i obie ro­dziny żyły w har­mo­nii, po­prze­dza­ją­cej zwy­kle ko­ja­rzące mał­żeń­stwo.

Bę­dąc prze­ko­na­nym z do­świad­cze­nia, że dni na­rze­czeń­stwa są naj­szczę­śliw­szymi w ży­ciu, sta­ra­łem się prze­dłu­żyć mło­dej pa­rze tę epokę, a roz­rywki, ja­kich spo­łem za­ży­wali co­dzien­nie, zwięk­szały ich wza­jemną mi­łość. Za­zwy­czaj bu­dzi­li­śmy się z rana przy dźwię­kach mu­zyki, a o ile po­goda sprzy­jała, jeź­dzi­li­śmy na po­lo­wa­nie. Go­dziny mię­dzy śnia­da­niem a obia­dem pa­nie spę­dzały na stro­je­niu się i czy­ta­niu; za­zwy­czaj prze­czy­tały stro­nicę, a po­tem pa­trzyły w zwier­cia­dło, które było dla nich naj­bar­dziej zaj­mu­jącą książką. Pod­czas obiadu rej wio­dła moja żona, gdyż ma­jąc zwy­czaj kra­jać sama, jak to czy­niła ongi jej matka, czę­sto­wała nas przy tej spo­sob­no­ści hi­sto­rią każ­dej po­trawy. Po obie­dzie, chcąc, żeby pa­nie nie od­cho­dziły, ka­za­łem zwy­kle wy­no­sić stół i nie­raz przy po­mocy na­uczy­ciela mu­zyki dziew­częta ob­da­rzały nas wcale przy­jem­nym kon­cer­tem. Spa­cery, her­bata, tańce na świe­żym po­wie­trzu i różne gry to­wa­rzy­skie wy­peł­niały resztę dnia. Karty były wy­łą­czone z sze­regu tych roz­ry­wek; nie cier­pia­łem bo­wiem wszel­kiego ha­zardu, wy­jąw­szy tryk­traka, w któ­rego gry­wa­łem cza­sem z moim sta­rym przy­ja­cie­lem po dwa pensy par­tia. Nie mogę tu po­mi­nąć mil­cze­niem oso­bliw­szego zbiegu oko­licz­no­ści, który przy­tra­fił się, gdy­śmy grali po raz ostatni. Chcia­łem mieć tylko czwórkę, a do­ku­pi­łem dwa asy pięć razy z rzędu.

Kilka mie­sięcy mi­nęło w ten spo­sób, aż wresz­cie uzna­łem za sto­sowne ozna­czyć dzień ślubu, któ­rego młoda para zda­wała się pra­gnąć go­rąco. Nie po­trze­buję opi­sy­wać tu, jak ważną rolę ode­grała moja żona w trak­cie tych przy­go­to­wań, ani jak nie­mą­dre miny miały moje córki, za­jęty by­łem bo­wiem zgoła czym in­nym, a mia­no­wi­cie uzu­peł­nia­niem roz­prawy na mój ulu­biony te­mat, którą za­mie­rza­łem ogło­sić wkrótce dru­kiem. Po­nie­waż uwa­ża­łem ją za ar­cy­dzieło pod wzglę­dem ar­gu­men­ta­cji i stylu, nie mo­głem oprzeć się chęci po­ka­za­nia jej memu sta­remu przy­ja­cie­lowi panu Wil­mo­towi, nie wąt­piąc, że po­zy­skam jego uzna­nie, ale nie­stety za późno prze­ko­na­łem się, że był jak naj­żar­liw­szym stron­ni­kiem wręcz od­mien­nego po­glądu i nie bez po­wodu; sta­rał się bo­wiem w owym cza­sie o rękę dru­giej żony. To – jak się ła­two do­my­ślić – wy­wo­łało sprzeczkę do­syć cierpką i gro­żącą ze­rwa­niem za­mie­rzo­nego związku; w wi­lię dnia jed­nak, wy­zna­czo­nego na ce­re­mo­nię, po­sta­no­wi­li­śmy omó­wić ten przed­miot swo­bod­nie.

Od­było się to z na­le­żytą obu­stronną we­rwą. On do­wo­dził, że je­stem od­szcze­pień­cem, ja zbi­ja­łem za­rzuty; on re­pli­ko­wał, ja od­pie­ra­łem. W trak­cie tego, kiedy dys­puta była naj­żwaw­sza, je­den z mo­ich krew­nych wy­wo­łał mnie i ze stra­pioną twa­rzą po­ra­dził mi, bym po­nie­chał sporu i po­zwo­lił sta­remu oże­nić się, je­żeli może, a przy­naj­mniej za­cze­kał, aż mój syn bę­dzie po ślu­bie.

– Jak to! – za­wo­ła­łem – wy­rzec się słusz­nej sprawy i po­zwo­lić mu, żeby się że­nił, co by­łoby szczy­tem nie­do­rzecz­no­ści! Mo­żesz mi rów­nie do­brze do­ra­dzać, abym wy­rzekł się mego ma­jątku.

– Twój ma­ją­tek – od­po­wie­dział nasz krew­niak – jest pra­wie ża­den, z ża­lem mu­szę ci to po­wie­dzieć. Ku­piec lon­dyń­ski, w któ­rego rę­kach zło­ży­łeś twoje pie­nią­dze, uciekł przed ogło­sze­niem ban­kruc­twa i po­wia­dają, że jego wie­rzy­cie­lom na­wet szy­ling za funt nie wy­pad­nie. Nie chcia­łem mar­twić cie­bie i two­jej ro­dziny przed we­se­lem, ale te­raz może ci to po­słu­żyć za prze­strogę, byś się miar­ko­wał w za­pale do­wo­dzeń, bo są­dzę, że sam roz­są­dek na­każe ci ob­łudę, przy­naj­mniej do­póki twój syn nie otrzyma po­sagu żony.

– Ha! – od­po­wie­dzia­łem – je­żeli to co mó­wisz jest prawdą i je­żeli mam zo­stać że­bra­kiem, nie stanę się przez to ło­trem ani się mo­ich prze­ko­nań nie za­prę. Idę w tej chwili po­wie­dzieć to­wa­rzy­stwu o moim po­ło­że­niu, a co się ty­czy do­wo­dze­nia, za­raz tu­taj co­fam daw­niej­sze ustęp­stwa na ko­rzyść Wil­mota i nie przy­stanę na to ni­gdy, by zo­stał mał­żon­kiem, w żad­nym zna­cze­niu tego słowa.

By­łoby za długo opi­sy­wać tu roz­ma­ite wra­że­nia obu ro­dzin, gdy przy­nio­słem wia­do­mość o na­szym nie­szczę­ściu, ale wszystko, co inni od­czuli, było ni­czym w po­rów­na­niu ze stra­pie­niem obojga za­ko­cha­nych. Cios ten skło­nił osta­tecz­nie pana Wil­mota do ze­rwa­nia za­mie­rzo­nego mał­żeń­stwa, zwłasz­cza że już po­przed­nio zdra­dzał nie­płonną po temu ochotę; po­sia­dał bo­wiem w wy­so­kim stop­niu cnotę roz­sądku – zbyt czę­sto je­dyną, jaka nam po­zo­staje w sie­dem­dzie­sią­tym roku ży­cia.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: