Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Plemię Morbusa - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 czerwca 2025
10,10
1010 pkt
punktów Virtualo

Plemię Morbusa - ebook

Kontynuacja przygód septora Uriela i jego towarzyszki Verbeny. Groźba z Erebu nigdy jeszcze nie była tak blisko, a przetrwanie ludzkości znalazło się na krawędzi. Czy septor sprosta swojemu powołaniu, gdy Plemię Morbusa wkroczy do świata ludzi?

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8414-607-1
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

…” — Kogo mam tam posłać? Kto by Nam poszedł?

— Oto ja. Poślij mnie…”

Księga Izajasza

…” — Co jest z Erebu, powinno zostać w Erebie…”

septor Uriel

Intro

Ereb zmienia wszystko.

Pozbawione wody morza, to bezkresne pustynie, pocięte kanionami i usiane kurhanami wysp.

Góry — masywy martwych skał, ostrych i nieprzystępnych.

Lasy, gdzie drzewa wyciągają suche, skamieniałe ramiona, ku szaro sinemu niebu, na którym próżno szukać słońca, księżyca i gwiazd.

Miasta — siedziby ludzkie — chaos pozbawionych kształtu form.

Surrealistyczne uniwersum, zrodzone w umyśle szalonego twórcy.I

Pierwszym, co rzuciło się Urielowi w oczy, gdy dotarł na sam szczyt siedziby głównej Subromu, był brak jakichkolwiek zmian właśnie. Tak jakby nagle przeniósł się z powrotem do żywego świata, albo jakby Ereb oszczędził ten skrawek budynku, pozwalając mu zachować swój prawdziwy, ziemski kształt.

Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak podczas jego ostatniej tutaj wizyty. Ściany wyłożonego purpurowym dywanem korytarza, zdobiły te same obrazy w złoconych ramach, a zwisające z sufitu kandelabry, mimo że nie dawały światła, to nadal zachowywały blask kryształowych fasetek.

Drzwi wiodące do prywatnych apartamentów Adrameleha były uchylone, a sam, rozparty za biurkiem gospodarz, bynajmniej nie wyglądał na zaskoczonego.

Zresztą Uriela w ogóle to nie zdziwiło. Adrameleh najprawdopodobniej wiedział o jego obecności, od momentu, gdy po pojawianiu się w Erebie, wkroczył na teren korporacji.

Ale tym razem, rozparty za biurkiem szef i władca Subromu, przezywany przez ludzi Ramzesem, wyglądał nieco inaczej niż zwykle.

Nieskazitelnie biały, szyty na miarę garnitur, zastąpił dopasowanym, jednolicie czarnym kombinezonem, a zamiast wizytowych sztybletów, spod biurka wystawały wysoko sznurowane trzewiki z miękko wyprawionej skóry, na płaskiej podeszwie. Jedynie proste, siwe włosy, miał jak zawsze starannie zaczesane do tyłu i upięte srebrną skuwką w kucyk.

— Spokojnie przyjacielu — pierwszy odezwał się Ramzes, wciąż nie ruszając zza biurka. — Mamy czas. Widzę, że tym razem nie przyszedłeś z pustymi rękami.

Spojrzał znacząco na sejmitar, trzymany przez Uriela w nisko opuszczonej dłoni.

Septor postąpił krok do przodu, nieznacznie unosząc klingę i rzucając okiem na leżącą na biurku nippońską katanę, którą Ramzes zaprezentował mu swego czasu, podczas pierwszej jego wizyty w nieco innych okolicznościach.

— Mówiłem spokojnie — Adrameleh uniósł jedną dłoń, podczas gdy drugą cały czas trzymał w pobliżu rękojeści.

— Jeszcze zdążysz mnie zabić — dodał nie kryjąc ironii. — Tymczasem posłuchaj. Zresztą jak się zaraz przekonasz, będę mówił nie tylko w twoim własnym interesie.

— Nie mamy już o czym rozmawiać morderco — po raz pierwszy odezwał się Uriel.

Starszy septor skrzywił się z niesmakiem.

— I po cóż znów te wielkie słowa. Pan życia i śmierci, Bóg, morderca. Daruj.

— Nie mówię tylko o mordowaniu ludzi — uściślił Uriel.

— Znalazłeś go — Adrameleh stwierdził, nie zapytał.

— Znalazłem septora, którego podstępnie zabiłeś.

— Sam był sobie winien — odparł Ramzes z naciskiem. — Podjął decyzję, a później okazał nielojalność.

— Czyżby wzdragał się przed mordowaniem ludzi, których wspólnie tutaj przenieśliście?

— Strzelasz na oślep Urielu i co ciekawe trafiasz, choć znów używasz niewłaściwych słów.

Jak się mogłem spodziewać, znalazłeś laboratorium, które zbudowałem w Erebie i wyobraź sobie, że nawet rozumiem twoje wzburzenie, zwłaszcza biorąc pod uwagę twoją krótkowzroczność.

— Trudno było nie dostrzec dołu pełnego trupów.

— Dobrze wiesz co mam na myśli mówiąc o twojej krótkowzroczności i nie mam zamiaru znów przekonywać cię, co do słuszności moich działań, dlatego powiem tylko, że to co ty nazywasz mordowaniem, dla mnie jest niezbędną ofiarą dla większego dobra oczywiście.

— Powiedz to rodzinom tych pomordowanych nieszczęśników, no i rodzinom tych jeszcze żywych, którzy też pewnie podzielą ich los. Swoją drogą, ciekawe jak zdołałeś zatuszować zniknięcie tylu osób? Przecież na pewno zgłoszono zaginięcia.

— Nie byłbyś sobą, gdybyś nie sprawdził co jest wewnątrz — westchnął Ramzes kręcąc głową. — Mam nadzieję, że nie narobiłeś „bałaganu”? — spytał patrząc spod oka.

Uriel ani myślał wyjaśniać, że ograniczył się tylko do dyskretnej obserwacji pracujących w laboratorium ludzi i żadnych innych kroków nie przedsięwziął.

Adrameleh przyjął to milczenie za dobrą monetę.

— A co do tych jak to określiłeś — zaginięć, to nic trudnego — machnął lekceważąco dłonią. — Zdarza się, że pracownicy wyjeżdżają w… delegacje. Bardzo intratne delegacje nawiasem mówiąc. A tam, w jakimś zakątku świata, mogą przecież zdarzać się hmm… wypadki. Zapewniam cię, że rodziny otrzymały nader sowite odszkodowania, co w znacznym stopniu osłodziło im gorycz straty — dodał, jakby miało to stanowić jakieś usprawiedliwienie.

— Twój cynizm jest porażający — stwierdził ze spokojem Uriel.

— Naprawdę nie jesteś w stanie spojrzeć na to nieco szerzej? — Ramzes podniósł głos, w którym zabrzmiało zniecierpliwienie.

— Pochylasz się nad jednostkami i nie widzisz, że to laboratorium stworzyłem dla dobra ludzi właśnie?!

— Tylko tutaj, w Erebie można badać Siewców — kontynuował spokojnym już tonem nie doczekawszy się komentarza, — a naszym obowiązkiem jest dowiedzieć się, jak działa ten mechanizm. Jakim sposobem te stwory emitują śmiercionośne wirusy? W jaki sposób w ogóle je tworzą? A gdy się tego dowiemy, będzie można to kontrolować.

— I wykorzystać do własnych celów, a mianowicie do władzy nad światem — dokończył Uriel.

— W przeciwieństwie do ciebie, wybiegam nieco dalej niż koniec miecza i wiem jak ocalić ten świat i ludzi, których tak chcesz chronić — odparł Ramzes.

— Zależy mi na tym, bo tak się złożyło, że jestem tego świata częścią i nie chcę ginąć wraz z nim. Tak, tak Urielu, dobrze wiesz o czym mówię. Liczebność ludzi na ziemi rośnie w tempie jednostajnie przyspieszonym, a konsumpcja przybiera monstrualne rozmiary, przyczyniając się do coraz szybszej degradacji środowiska naturalnego.

Część regionów, zdając sobie z tego sprawę, włącza się do programów ekologicznych, ale jest to właściwie bez znaczenia, wobec ogromnej większości nie zawracającej sobie głowy przyszłością i eksploatujących to, co jeszcze do wyeksploatowania pozostało, mnożąc się jednocześnie bez jakiejkolwiek kontroli.

Przecież wiesz, że na świecie są miejsca, gdzie przeciętne miasto ma tyle ludności, co cały nasz dystrykt.

Ludzie są największymi wrogami dla siebie samych. Dlatego na pewno zdajesz sobie sprawę, że zgubą dla tej planety jest przeludnienie.

— I właśnie ty chcesz tą liczebność regulować — pokiwał głową Uriel.

— Właśnie ja — odparł dobitnie Adrameleh. — Bo nie ma innego wyjścia.

— A nie pomyślałeś, że może tak właśnie ma być? Że wszystko ma swój koniec, bo takie są prawa natury?

Jest takie słowo rozumiane w niemal wszystkich językach — reset — koniec, będący początkiem czegoś nowego. Ale to natura zdecyduje, kiedy ludzkość zejdzie ze sceny i nie powinien wyręczać jej żaden pseudo Bóg, na jakiego próbujesz się kreować.

— W takim razie — zauważył Ramzes — Morfy też są częścią natury i naturalną koleją rzeczy, rozsiewają wirusy szkodzące ludziom, a ty twierdzisz, że powinniśmy je zwalczać. — Sam sobie przeczysz septorze.

— I tu się mylisz — powiedział spokojnie Uriel.

— Istotą natury jest życie. Tylko to co żywe z niej pochodzi, a Morfy i wirusy, które tworzą, są jej zaprzeczeniem. Dlatego ty Adramelehu, wykorzystując Siewców zamiast ich niszczyć, występujesz przeciw naturze.

— Ale ja nie chcę żadnego resetu! Rozumiesz!

W głosie Ramzesa zabrzmiała pasja.

— I nie mam zamiaru uczestniczyć w tym upadku.

Skoro jestem częścią tego świata, to chcę nią być jak najdłużej i nie mam zamiaru schodzić z żadnej sceny. Mogę temu zapobiec i zrobię to.

Uriel nie komentował.

— Przyszedłeś mnie zabić — Adrameleh uśmiechnął się zjadliwie.

— Poczytujesz to sobie jako konieczną misję. Jako obowiązek wobec ludzi. A ja postanowiłem wystawić na próbę twoje poczucie obowiązku. Zobaczymy ile jesteś w stanie poświęcić, żeby pozostać wiernym swoim przekonaniom. Czy nad tym całym patosem, nie zatriumfuje przypadkiem prywata.

— O czym ty mówisz? — Uriel wbił zimny wzrok w Ramzesa.

— Twoja przyjaciółka… Zdaje się, że ma na imię Verbena. Szczególne imię — Adrameleh kontynuował swobodnie, udając, że nie zauważył, gdy Uriel odruchowo zacisnął palce na rękojeści sejmitara.

— Verbena to piękna roślina. Piękna i delikatna. Jakże szybko więdnie, gdy trafi na jałowy grunt.

Uriel nie poruszył się, ani nie odezwał, choć już rozumiał do czego zmierza Ramzes.

— Tak mój drogi idealisto — Adrameleh pokiwał głową. — Dobrze zgadujesz. Ona tutaj jest — w Erebie i co najważniejsze żywa. A to, gdzie dokładnie przebywa, postanowiłem zachować w tajemnicy. Przynajmniej na razie — dodał, patrząc znacząco Urielowi w oczy.

— To co, mój zakochany w ludziach idealisto. Nadal chcesz mnie zabić? A może to ty zginiesz? Tak czy siak, położenie tego pięknego kwiatuszka będzie nie do pozazdroszczenia… Wygląda na to, że mamy pat przyjacielu.

Ramzes odchylił się w fotelu patrząc na milczącego i stojącego nieruchomo Uriela, biorąc jego postawę za wahanie.

— Zapomnijmy o urazach i zacznijmy jeszcze raz — powiedział zachęcająco.

Uriel od samego początku zdawał sobie doskonale sprawę, jakie ponosi ryzyko, decydując się na walkę ze starszym od siebie septorem, który zanim stał się głową potężnej korporacji medycznej, z pewnością wykończył niejednego Morfa. Mimo to nie wahał się ani chwili.

Niczym zwolniona sprężyna, rzucił się do przodu, jednocześnie godząc końcem miecza w pierś, siedzącego za biurkiem Adrameleha. Po trochu liczył na element zaskoczenia, oraz na to, że Ramzes dawno nie polując, być może utracił nieco ze swoich instynktów.

Niestety nadzieje te zawiodły. Ruch jaki uczynił starszy septor, był nieznaczny i niewiarygodnie szybki. Cal przed własną piersią, sparował cios klingą leżącej na blacie katany, która nagle znalazła się w jego dłoni i wciąż siedząc za biurkiem, wyprowadził płaskie cięcie, którego Uriel uniknął, przytomnie odchylając się w tył.

Tymczasem Ramzes zerwał się i skoczył, lądując w przyklęku na blacie biurka, jednocześnie tnąc skośnie z góry na dół.

I tym razem Uriel zdołał odskoczyć, ale Adrameleh nie zaprzestał ataku. Zeskoczył na podłogę, zasypując przeciwnika gradem ciosów, trzymaną oburącz kataną w tempie trzech uderzeń na sekundę — pionowy cios z góry i dwa skośnie z lewa i prawa.

Szlachetna stal obu mieczy jęczała żałobnie, gdy Uriel parował uderzenia powoli się cofając. Zdawał sobie sprawę, że jeśli nie zmieni taktyki, wciąż pozostając w defensywie, za chwilę przeciwnik przyprze go do ściany.

Adrameleh najwyraźniej taki właśnie miał zamiar, gdyż niezmiennie parł naprzód. Nagle zakłócił sekwencję i po pionowym uderzeniu z góry, ciął nisko, mierząc w lewe udo Uriela.

Septor odskoczył uderzając plecami w ścianę.

Ostra jak brzytwa klinga przecięła powietrze, samym końcem gładko rozcinając materiał spodni. O dziwo Ramzes nie ponowił ataku.

— Nieźle — przyznał cofając się o krok z drapieżnym uśmiechem na wąskich wargach. — Widać miłosne igraszki nie stępiły całkiem twojego charakteru, ale za to stępiły twoją wyobraźnię — dodał poważniejąc. — Pierwszy błąd popełniłeś odmawiając mi współpracy. Drugi — ingerując w moje plany. Trzeci — atakując mnie.

Jak to mówią, do trzech razy sztuka, bo czwartego razu nie będzie.

Uriel w milczeniu wykorzystał kazanie Ramzesa i nie spuszczając go z oka, powoli odszedł łukiem od ściany. To krótkie starcie wystarczyło, żeby poczuł przewagę starszego septora i jeśli liczył na to, że oddawanie się imperialistycznym planom uśpiło jego sprawność, to należało o tym zapomnieć.

Co gorsza, poczuł strużkę krwi spływającą po wewnętrznej stronie uda, gdzie ostrze katany jednak dotknęło skóry. Rana była powierzchowna, ale na dłuższą metę mogła dokuczać i dekoncentrować.

Na domiar złego należało się spieszyć. Walcząc z Ramzesem, kładł na szali nie tylko swoje życie, ale również błąkającej się gdzieś po Erebie Verbeny, którą prędzej czy później wyczuje jakiś Morf.

Jeśli zginie w walce, dziewczyna też będzie zgubiona, gdyż Adrameleh najpewniej w ogóle nie będzie zawracał sobie nią głowy, zostawiając na pastwę Erebu.

Uriel maksymalnie wyostrzył zmysły, przywołując cały swój potencjał. Mógł jedynie liczyć na to, że pewność siebie Ramzesa, być może zaćmi jego czujność.

— Czyżbyś się skaleczył? — zauważył Adrameleh z udawaną troską i nie skrywaną satysfakcją, wskazując końcem miecza z wolna nasiąkający w miejscu rozcięcia materiał.

Zamiast odpowiedzieć, Uriel ciął skośnie z góry i natychmiast odwrotnym ciosem na odlew.

— Za dużo gadasz — powiedział po tym, jak Ramzes z ostentacyjną niedbałością odbił obydwa sztychy.

Mimo, że lekceważący uśmiech nie schodził z twarzy starszego septora, to w jego oczach zapaliły się złe iskry. Uriel zebrał się w sobie, bo już za chwilę musiał sparować potężne uderzenie, po którym znów nastąpiła cała sekwencja.

Miecze śmigały w rękach septorów, zamazując się w krótkich, błyskawicznych łukach. Ludzkie oko nie było by w stanie nadążyć za serią sztychów i zastaw, a tym bardziej określić, czy któraś ze stron przejmuje inicjatywę.

Walczący krążyli wokół siebie. Cięcia zadawane z każdego możliwego kierunku zlewały się w jeden szczęk ścierającego się ze sobą oręża.

Dwóch walczących ze sobą septorów, przypominało w tej chwili jakiś niszczycielski żywioł, który znalazłszy się w zamknięciu, za chwilę rozniesie wszystko dookoła, żeby wydostać się na wolność.

Nagle coś zakłóciło ten szaleńczy wir. Jeden z walczących, przewidując zapewne ruch przeciwnika, zamiast odpowiedzieć na kolejne cięcie, wykonał nieznaczny unik, nadstawiając jednocześnie skierowaną w dół klingę, po której rozpędzone ostrze ześlizgnęło się, trafiając w krawędź biurka i grzęznąc na ułamek sekundy w mahoniowym drewnie.

Żaden septor nie zmarnowałby takiej okazji. Wyprowadzony z dołu do góry sztych, gładko przeciął materiał, skórę, mięśnie i tętnicę ramienną.

***

Verbena obudziła się, czując nieznośną suchość w gardle i piekielny ból głowy. Powoli otworzyła ciężkie powieki, rozejrzała się ostrożnie, ale wokół panowały niczym nie rozpraszane ciemności. Odniosła wrażenie, jakby ktoś założył jej na głowę worek z czarnego materiału.

Przeciągnęła ręką po twarzy, zamrugała, ale choć żadnego worka nie było, to i tak nie mogła dostrzec swojej własnej dłoni. Poruszyła rękoma i nogami czując, że nic nie krępuje jej ruchów, i że siedzi oparta plecami o jakąś twardą i zimną ścianę. Nie spróbowała jeszcze wstawać, bo wraz z bólem, pojawiły się silne zawroty głowy. Za to postanowiła zebrać myśli i przypomnieć sobie, co się stało, zanim straciła świadomość i gdzie w ogóle teraz jest. Obrazy w jej głowie, zaczęły układać się w chronologiczną całość.

Była w pracy, gdy zadzwonił telefon i wezwano ją do Koordynatora Sekcji. Nie było w tym nic nadzwyczajnego. Jej bezpośredni przełożony wzywał czasami poszczególnych pracowników, gdy chodziło na przykład o wprowadzenie zmian w oprogramowaniu, lub inną aktualizację. Co prawda robił to nader rzadko. Należało wtedy zabezpieczyć swoją jednostkę operacyjną i pofatygować się trzy piętra wyżej.

Już na dziewiętnastym piętrze, przy wyjściu z windy, zaczepił ją postawny typek w uniformie z naszywką Subrom Security, twierdząc, że Koordynator oczekuje ją w gabinecie Chiefa IT.

Ta nagła wiadomość wydała jej się na tyle osobliwa, że z niepokojem zaczęła zastanawiać się, co może chcieć szef sekcji informatycznej, (którego notabene nawet nie znała), od szeregowego pracownika, jakim niewątpliwie była. Choć towarzyszący jej pracownik ochrony był uprzedzająco grzeczny, nie było raczej sensu wypytywać go o przyczyny tego wezwania.

Ochroniarz, który wziął na siebie rolę przewodnika, szerokim gestem zaprosił ją z powrotem do windy i wcisnął guzik. Ze zdziwieniem stwierdziła, że jadą w dół, do podziemnych kondygnacji, gdzie z tego co wiedziała, mieściły się głównie magazyny biurowe, archiwa, oraz wszelkiego rodzaju rozdzielnie i siłownie, niezbędne przy funkcjonowaniu budynku tej miary, co główna siedziba administracyjna korporacji.

Nie przypuszczała, aby tak ważna persona jak Chief IT rezydował w piwnicach, a ochroniarz, który dostrzegł jej wątpliwości, wyjaśnił rzeczowym tonem, że chodzi o jakiś problem w serwerowni.

To zdawkowe wyjaśnienie niewiele zmieniało w tej dziwnej sytuacji, gdyż nie była informatykiem, który mógłby pomóc w rozwiązaniu jakiegokolwiek problemu natury technicznej, dlatego podczas przedłużającej się wędrówki długimi, pustymi korytarzami, wzmagała się jej niepewność, oraz pojawiły się złe przeczucia, które jak się zresztą za chwilę miało okazać, wcale jej nie myliły.

Pomieszczenie, do którego weszli, z pewnością żadną serwerownią nie było, a raczej dawno nie używanym biurem, jakiegoś zapomnianego urzędnika. Z jedynych sprzętów jakie tu pozostały, było stare, zakurzone biurko i staroświecka szafa pancerna, tak jak i biurko z dawna nie używana i świecąca pustkami przez otwarte na oścież, stalowe drzwi.

Rychło w czas zdała sobie sprawę, że stała się ofiarą podstępu, którego cel jeszcze nie był dla niej jasny.

Na środku pokoju stał Ramzes. Ten autorytatywny, pełen tajemnic i wszechmocny szef, nie mówiąc ani słowa, uśmiechnął się na jej widok, a był to raczej nie wróżący niczego dobrego grymas.

Przez głowę przemknęły jej niepokojące informacje jakie usłyszała od Uriela, po których Ramzes sprawiał teraz wrażenie szalonego czarnoksiężnika, a stojący za jej plecami ochroniarz — jego ślepego narzędzia — wiernego akolity.

Dalej sprawy potoczyły się szybko. Ramzes podszedł wciąż z tym samym paskudnym uśmieszkiem i wzrokiem węża sunącego do ofiary.

Czując, że stanie się coś złego, próbowała uciekać, ale stojący za nią akolita, szybkim ruchem przyłożył jej coś do twarzy. Ostatnim wrażeniem była ostra woń chloroformu.

***

Adrameleh przetoczył się przez biurko, odgradzając nim od przeciwnika. Czuł, że jest ranny, ale nie do końca jeszcze zdawał sobie sprawę, z tego co się stało.

Najpierw spojrzał z nienawiścią na stojącego nieruchomo Uriela, a dopiero później na swoje prawe ramię.

Choć na czarnym kombinezonie nie było tego dobrze widać, materiał zdążył już cały nasiąknąć krwią, a jej nadmiar, gęstymi kroplami spływał z mankietu, szybko wsiąkając we wzorzysty dywan.

We wzroku Ramzesa, wściekłość walczyła o lepsze z niedowierzaniem. Spróbował wstać, ale uniósł się tylko i zaraz opadł na jedno kolano.

Uriel drgnął, spostrzegając, jak śmiertelnie ranny septor, przymknął oczy w rozpaczliwej koncentracji. Chciał już skoczyć i dokończyć dzieła, nie dopuszczając do jego ucieczki z Erebu. Nie zrobił jednak tego, widząc, że pokonany nie zdoła się już przenieść. Jego ruchy stawały się coraz wolniejsze. Miecz wysunął się z mdlejącej ręki, upadając bezgłośnie na gruby dywan.

W ostatnim odruchu, zabierając resztki sił, Adrameleh uniósł się, sięgając ręką do szuflady. Uriel wiedział, że szef Subromu trzyma w niej staromodne Magnum 45, ale nie zareagował w żaden sposób, wiedząc również, że tu, w Erebie, gdzie nie sposób zapalić choćby zwykłej zapałki, wszelka broń palna jest bezużytecznym kawałkiem metalu.

— Czyżby Adrameleh w swoich ostatnich chwilach o tym zapomniał? — pomyślał, patrząc jak z trudem wydobywa z szuflady niewielki przedmiot.

Przedmiot, który ku zaskoczeniu Uriela, wcale nie był spodziewanym rewolwerem, okazał się miniaturową wersją kuszy, co gorsza napiętej i zaopatrzonej już w krótki bełt.

Najwyraźniej starszy septor miał w zanadrzu atuty na każdą okazję. Nie zwlekając, szybkim ruchem uniósł broń i strzelił.

Szczęknął mechanizm i zwolniona, stalowa cięciwa pchnęła śmiercionośny pocisk. Z tej odległości, nawet umierający septor, nie mógł chybić.

***

Ponieważ zawroty głowy przestały jej już prawie dokuczać, Verbena wstała, opierając się ręką o ścianę. Ciemności pozostawały nieprzeniknione, ale przypuszczała, że najprawdopodobniej znajduje się wciąż w tym samym pomieszczeniu, gdzie czekał na nią Ramzes i gdzie została uśpiona i obezwładniona.

Sunąc wzdłuż ściany, próbowała znaleźć włącznik światłą, ale zamiast tego, dotarła do drzwi, które niestety okazały się zamknięte. Obmacując dookoła i nie napotykając żadnej klamki, pchnęła silnie. Niestety bez żadnego rezultatu. Ruszyła po omacku dalej, by rozeznać się w swoim położeniu, ale wpadła tylko na jakiś mebel, który najprawdopodobniej był tym samym, starym, zakurzonym biurkiem, które widziała zanim pogrążyła się w tych ciemnościach. Wróciła na miejsce przy drzwiach i zebrała myśli.

— Jestem uwięziona — orzekła w duchu. — Zamknięta w tej ciemnej dziurze przez Ramzesa. Ale dlaczego? Po co?

Jedyna logiczna odpowiedź na te pytania, jaka przychodziła jej do głowy, to że ma to coś wspólnego z Urielem.

— Uriel ostrzegał mnie, że to niebezpieczny typ — rozważała, — i że snuje jakieś wielkie i straszne plany. Ale cóż ja mogę w tym wszystkim znaczyć? Chyba że… chodzi mu właśnie o Uriela… Czyżbym miała być czymś w rodzaju zakładnika? Jakąś kartą przetargową? Elementem szantażu?

Uzmysłowiła sobie, że jeśli znajduje się w tym samym miejscu, do którego zwabił ją Ramzes, to przecież wciąż jest na terenie Subromu, otoczona przez tysiące ludzi. I nawet jeśli to podziemna kondygnacja, to przecież i tu musi ktoś pracować.

Niewiele już myśląc o swoim położeniu i powodach z jakich się tu znalazła, załomotała pięścią w drzwi, po czym przyłożyła ucho do chropawej powierzchni.

Nic, absolutna cisza.

— No dobra. Narobię takiego rabanu, że usłyszą mnie nawet ci na piętrach.

Zebrała się w sobie i natarła z furią na framugę, na przemian tłukąc pięściami i kopiąc.

— Heej!!! Jest tam kto?!!! Słyszy mnie ktoś?!!! Haloo!!! Ludzie!!! Pomocy!!! Ratunku!!! Pali się!!! — wrzeszczała na całe gardło w przerwach między jednym, a drugim walnięciem.

Wreszcie przecież się zmęczyła, a w gardle zadrapało ją od krzyku.

— Sukinsyny — sapnęła ze złością. — Jak tak, to wszystko wypatrzą, nastawią uszy na każdą sensację, a gdy potrzeba, to nic. Nagle kurna nikogo nie ma! Niechby przyszedł nawet ktoś z tych pieprzonych porywaczy. Może przynajmniej czegoś się dowiem. Przecież ktoś w końcu przyjść musi.

Drapanie w gardle stało się coraz bardziej dokuczliwe, co gorsza zaczęło doskwierać pragnienie. Zakaszlała, ale to tylko spotęgowało wrażenie suchości w ustach. Znów przyłożyła ucho do drzwi, ale po jej „koncercie”, cisza zdawała się być jeszcze bardziej głucha niż poprzednio.

W bezsilnej złości walnęła ostatni raz pięścią, po czym zrezygnowana usiadła pod ścianą ze zwieszoną głową.

Nagle drgnęła, słysząc jakby szelest. Chciała krzyknąć, ale powstrzymała się, myśląc, że to złudzenie, że się jej tylko zdawało. Mimo to wstała nasłuchując.

Tak! Teraz była pewna. Coś jakby szurnięcie dobiegające z zewnątrz.

— Jest tam kto? — spytała ostrożnie.

Zamiast odpowiedzi rozległ się zgrzyt, jakby ktoś przeciągnął ostrym narzędziem po powierzchni.

— Hej! Odezwij się! Potrzebuję pomocy!

Verbena odskoczyła gwałtownie, gdy huknęło, aż drzwi zadrżały w posadach.

W pierwszej chwili pomyślała, że ktoś usłyszał jej wołanie i próbuje teraz wyważyć zamki, dlatego odsunęła się jeszcze bardziej, żeby przy okazji nie oberwać.

Ktoś uderzał z drugiej strony raz za razem z taką zaciekłością i furią, jakby chciał za wszelką cenę dostać się do środka. Zamknięcie musiało być bardzo solidne, skoro wytrzymywało taki atak, ale całe skrzydło zaczęło się chwiać, ukazując szczeliny, przez które przedostało się słabe światło w niewielkim stopniu rozpraszając panujące w pomieszczeniu ciemności.

Verbena nie na żarty już wystraszona, cofnęła się w najdalszy koniec swojego więzienia, gdy do taranujących uderzeń, dołączyło przeraźliwe drapanie. Szczeliny powiększyły się, wpuszczając do środka jeszcze więcej bladej poświaty. Rozległ się trzask pękających wierzei i ku przerażeniu dziewczyny, w szybko powiększającej się szczelinie ukazała się szponiasta łapa.

***

Wystrzelony z kuszy bełt, ze świstem przeciął powietrze. Uriel zareagował odruchowo, ale odległość była zbyt mała. Ostry ból poraził pierś, gdy wyostrzony grot wgryzł się w ciało, znajdując drogę miedzy żebrami. Septor zatoczył się, ale mimo to, zdołał natychmiast zejść z linii strzału, na wypadek gdyby kusza okazała się kilku strzałową „zabawką”.

Nie zważając na paraliżujący ból, skoczył w kierunku Ramzesa przeskakując nad biurkiem. Wzniósł miecz…, ale ciosu już nie zadał. Powoli opuścił klingę, patrząc na leżącego na wznak septora, którego nieruchome oczy, zdawały się wpatrywać uporczywie w jakiś punkt na suficie.

Niespodzianka z kuszą, była ostatnią rzeczą jaką Adrameleh zdołał uczynić zanim umarł, a wraz z nim umarły jego plany stworzenia imperium zdolnego zapanować nad całym ludzkim światem.

Uriel odłożył miecz i spojrzał na sterczący z jego klatki piersiowej niewielki kawałek metalowego pręta, zakończonego krótkimi lotkami.

Autodiagnoza nie wypadła najlepiej, ale septor wiedział, że gdyby bełt trafił jakieś trzy centymetry w prawo, żadna diagnoza nie była by już potrzebna. Wyostrzony grot przebił płuco, przechodząc przez nie na wylot, co nie było w gruncie rzeczy takie złe, bo gdyby trafił w żebro i rykoszetował, mógłby narobić dużo więcej bałaganu. Mimo to rana była poważna. Ból promieniował powodując drętwienie lewej ręki, a każdy oddech odzywał się przenikliwym kłuciem w piersiach.

Uriel nie ruszał strzały, wiedząc, że próba jej wyjęcia, skończyła by się krwotokiem, a na zbyt duży upływ krwi, nie mógł sobie teraz pozwolić.

Jeśli Adrameleh nie blefował, to gdzieś w Erebie jest Verbena, narażona na śmiertelne niebezpieczeństwo. Wiedział, że Morfy potrafią wyczuć żywą istotę, nawet z bardzo z dużej odległości, dlatego nie miał do stracenia ani chwili. Adrameleh mógł ukryć dziewczynę wszędzie, a on nie zamierzał szukać na ślepo. Potrzebował tylko chwili koncentracji.

Szybko przywołał w pamięci obraz spędzonej z Verbeną nocy, kiedy to ukłuciem w palec wytoczył kroplę jej krwi, którą roztarł językiem na podniebieniu.

Ślad pojawił się natychmiast, silny i wyraźny. Adrameleh nie blefował. Dziewczyna była w Erebie, i to na szczęście całkiem blisko, najwyraźniej chciał mieć swoją kartę atutową pod ręką.

Uriel bez zwłoki ruszył tą samą drogą, którą dostał się do apartamentu Adrameleha, zamienionego teraz na jego grobowiec.II

Biegnąc w dół, mijał kolejne kondygnacje, pokonując rozpadliny i inne przeszkody, jakimi usiane były wypaczone przez Ereb szyby wind i klatki schodowe, centralnego budynku Subromu. Nie zważał na ostry ból, gdy przerzucony przez plecy miecz, co rusz zawadzał o sterczący z rany grot, a każdy oddech zdawał się palić żywym płomieniem.

Choć wydawało się to niemożliwe, przyspieszył, gdy oprócz wyraźnego śladu Verbeny, pojawiło się to, czego tak bardzo się obawiał — aura Siewcy.

Stwór musiał być niedaleko, a gdy wyczuł człowieka, z pewnością od razu ruszył tropem, niczym rekin podążający za najmniejszym nawet śladem krwi.

Septor targany najgorszymi przeczuciami, ryzykując skręcenie karku, pędził balansując na powyginanych poręczach, oscylując na granicy upadku.

Gdy dotarł do labiryntu podziemnych korytarzy, ślad dziewczyny z mocą pulsował w jego zmysłach, ale już nie musiał się nim kierować, ani równie mocną aurą Morfa. Teraz mógł już słyszeć — złowieszcze odgłosy szybkich uderzeń, chrzęst i chrobot pazurów i nagle krzyk — jeden, drugi, trzeci. Ostatni, krótki, gwałtownie urwany krzyk Verbeny, powiedział mu, że się spóźnił.

Szczątki roztrzaskanych drzwi, wyglądały, jakby pracowała nad nimi ręka krzepkiego drwala. Morf bez większego trudu sforsował tą barierę, żeby dostać się do środka.

Uriel zatrzymał się. Poczuł nagle ogarniającą go słabość, jakby rana, na którą do tej pory nie zważał, właśnie odbierała mu resztki sił. Jednocześnie dotarło do niego coś, czego jeszcze nie doświadczył — rozpacz. Rozpacz, że to wszystko z jego powodu, przez niego. Że zawiódł tą najbliższą istotę, która pierwsza wskazała mu drogę i wzbudziła tyle nieznanych uczuć. A on sprowadził na nią tylko śmierć.

Morf pastwił się jeszcze nad z pewnością martwą już ofiarą, a Uriel nie mógł zdobyć się na to, żeby tam wejść. Nie był na to gotowy. Jedno czego pragnął, to umrzeć wraz z nią.

Z trudem, jakby każdy ruch sprawiał ogromny wysiłek, sięgnął po wiszący na plecach miecz. Wydobył klingę, którą upuścił z brzękiem na ziemię i wszedł do środka.

Chociaż wewnątrz panowała ciemność, w niewielkim tylko stopniu rozpraszana przez docierającą tu przez roztrzaskane drzwi poświatę z korytarza, oczy septora dostrzegały każdy szczegół.

Pod przeciwległą ścianą, tyłem do wejścia stał Morf. Drobne ciało Verbeny, ginęło całkowicie pod pochylonym, szerokim korpusem. Monstrualne łapy, zbrojne w długie, proste pazury, raz za razem wznosiły się i opadały. Stwór pochłonięty masakrowaniem ciała, nawet nie zwrócił uwagi na wchodzącego Uriela. Ten, walcząc z samym sobą, nie skierował się wprost do bestii, chcąc jeszcze spojrzeć ostatni raz.

Idąc po łuku znalazł się nieco z boku…

To co zobaczył, sprawiło, że z szybkością błyskawicy, rzucił się z powrotem do wyjścia.

***

Drzwi chwiały się pod wściekłym naporem. Verbena początkowo sądziła, że to jakieś zwierzę, ale nie miała pojęcia, skąd wzięłoby się w podziemnych korytarzach biurowca i dlaczego z taką zajadłością starało się do niej dostać. Z tego co wiedziała, zwierzęta i owszem, znajdowały się na terenie korporacji. Trzymano je w celach doświadczalnych, ale były to raczej króliki i szczury, a nie jakiś pazurzaste monstrum, w dodatku wielkie i agresywne.

— Urielu, gdzie jesteś? — powiedziała na głos, rozglądając się rozpaczliwie po swoim więzieniu, choć wiedziała, że nie ma stąd innego wyjścia.

Wypowiedziane imię sprawiło, że doznała olśnienia.

— To dziwne, kłujące przy każdym oddechu powietrze… — myślała gorączkowo — Takie samo, jak wtedy, gdy Uriel zabrał mnie do tego strasznego świata. Wrogiego świata zwanego Erebem… Czyżbym była właśnie tutaj?!

Drzwi pękały poddając się kolejnym atakom.

— Uriel opowiadał o mieszkających w Erebie monstrach, a to musi być jedno z nich!

Nagłe przerażenie ścisnęło dziewczynę za gardło. Oto za chwilę drzwi runą, a ona zostanie wydana na pastwę najprawdziwszego potwora. Koszmar, w który wcześniej nie mogła uwierzyć, właśnie staje się rzeczywistością!

Verbena poczuła ogarniającą ją panikę. Jeszcze raz gorączkowo rozejrzała się po swoim więzieniu, choć wiedziała, że nie ma stąd ucieczki.

Nagle wzrok jej padł na stojącą pod ścianą, starą szafę pancerną, którą dostrzegła dzięki odrobinie docierającego przez popękane drzwi światła. Teraz przypomniała sobie, że widziała ją już wcześniej, gdy została tu zwabiona i uwięziona przez Ramzesa. Wtedy nawet nie przypuszczała, że będzie to jej ostatni bastion, a czas był najwyższy, bo rozległ się głuchy trzask rozpadającej się zapory i stwór wtargnął do środka.

Mimo, że Ereb zmienił strukturę stalowej szafy, służącej normalnie do przechowywania rzeczy wartościowych, to nadal była to masywna i solidna skrzynia. Verbena szarpnęła za na wpół otwarte drzwi, które na szczęście bez większego oporu rozwarły się na oścież.

Wewnątrz nie było zbyt wiele miejsca, ale przerażona dziewczyna zdołała tyłem wepchnąć się do środka i co najważniejsze przymknąć drzwi, bo już w następnej sekundzie, potężne uderzenie zatrząsało całą szafą, która gdyby nie stała wsparta o ścianę, z pewnością by się przewróciła.

Tym razem nie zdołała powstrzymać krzyku. Wrzasnęła na całe gardło, kontrapunktując kolejne uderzenia, próbującego się do niej dobrać stwora, który na szczęście nie był zbyt inteligentny, próbując rozwalić drzwi, zamiast po prostu je otworzyć. Wobec takiej siły i furii, dziewczyna nie zdołała by przytrzymać ich od środka. Zresztą nie miało to większego znaczenia, gdy stało się jasne, że prędzej czy później, potwór pokona i tę zaporę.

Verbena wrzasnęła raz jeszcze, gdy ściany szafy zaczęły kruszyć się i pękać, jakby wykonano je nie ze stali, a z wypalonej gliny.

***

Zwyczajne, ludzkie oko nie dałoby wiary, z jaką szybkością może poruszać się septor. Jeszcze przed chwilą złamany i pokonany wewnętrznie Uriel, skoczył niczym zwolniona sprężyna, chwytając porzucony na korytarzu miecz.

Zajęty swoją ofiarą Morf, wyczuł obecność łowcy dopiero, gdy szlachetna, damasceńska stal sejmitara, ukąsiła go w gruby, guzowaty kark.

Jeden cios miecza, nie mógł unieszkodliwić tych rozmiarów Morfa, ale z pewnością odwrócił jego uwagę, a o to głównie Urielowi chodziło.

Siewca wykręcił się do niespodziewanego napastnika tylko po to, by otrzymać kolejne cięcie w obwisłe, wolowate podgardle. Koniec miecza z ohydnym mlaśnięciem, rozpłatał gardło stwora, ciągnąc za sobą krople gęstej posoki.

Septor wiedział z doświadczenia, że mieszkańcy Erebu opornie rozstają się z życiem, a pozornie pokonany Morf, nadal może być śmiertelnie niebezpieczny, dlatego nie czekając na efekt, ciął jeszcze dwukrotnie, odrąbując mierzącą w niego szponiastą łapę i jeszcze raz poprawiając w kark, ciosem wyprowadzonym ze skrętu bioder, który niemal dekapitował stwora. Morf kłapnął jeszcze krokodylą paszczęką, po czym przewrócił się na bok i znieruchomiał.

Zamknięta w ciasnym wnętrzu szafy pancernej Verbena, ani myślała opuszczać swojej kryjówki, chociaż ataki potwora nagle ustały i zapadła cisza. Przerażona do granic, trzymała kurczowo drzwi, nawet wtedy, gdy usłyszała swoje imię.

— Verbeno — powróżył Uriel, — to ja. Już po wszystkim.

Słysząc znajomy głos, dotarło do niej przecież, że jest ocalona.

— Urielu, to ty? — zawołała i już po chwili przylgnęła mocno do septora, jakby bojąc się, że ten okaże się złudzeniem.

— Nic ci nie jest?

Odsunął ją na chwilę, przebiegł wzrokiem po twarzy i znów mocno przytulił.

— Przepraszam — szepnął — To przeze mnie… Mogłem przypuścić, że jest do tego zdolny…

Verbena chciała coś powiedzieć, ale ostatnie, skrajne przeżycia i ta nagła odsiecz, chwilowo odebrały jej mowę. Zamiast tego otarła łzy, które cisnęły się jej do oczu i pogładziła Uriela po twarzy.

— Nic ci nie zrobił? — spytał z troską, robiąc ruch głową w kierunku leżącego obok ścierwa Siewcy.

Wyglądało na to, że dziewczyna nie odniosła żadnych obrażeń, ale wolał się upewnić. Nawet niewielka rana zadana przez Morfa, mogła mieć fatalne skutki.

— Nnie…

Verbena powoli przychodziła do siebie.

— Jestem cała. Co to było? — spojrzała z odrazą na martwe cielsko.

— Morf — odparł Uriel, wzdragając się na myśl, co by się stało, gdyby stwór zdołał dobrać się do dziewczyny. — Duży — dodał. — Jeszcze takiego nie widziałem.

— Czyli jesteśmy w tym drugim świecie — Erebie, czy tak?

Uriel skinął potakująco głową.

— Ramzes mnie tu zwabił i przeniósł gdy byłam nieprzytomna — powiedziała to, o czym septor już wiedział. — On tu może wrócić — rozejrzała się z niepokojem.

— Nie wróci — powiedział cicho.

Verbena spojrzała Urielowi w oczy zgadując co się stało.

— I co teraz? — spytała po chwili milczenia — Na pewno będą go szukać.

— Nie znajdą. Zostanie tu na zawsze — dodał, widząc pytające spojrzenie dziewczyny. — Wynośmy się stąd — uciął temat — Nie powinnaś tu w ogóle trafić, a jesteś już zdecydowanie zbyt długo.

Ujął Verbenę za dłoń i zainicjował przeniesienie.

***

Zniknięcie szefa Subromu, nie od razu wywołało burzę. Ramzes, nie mający nad sobą żadnej zwierzchności, ani kontroli, nigdy nie zwykł o niczym uprzedzać, ani z czegokolwiek tłumaczyć. Dlatego nikogo nie dziwiła, ani nie niepokoiła jego nieobecność.

Mająca rozbudowany sztab zarządzający korporacja, pozornie funkcjonowała normalnym trybem. Jak każdego dnia, tłumy pracowników wjeżdżały i wyjeżdżały wszystkimi bramami Subromu.

Nieco zamieszania uczyniło nagłe pojawienie się grupy naukowców, wysłanych jakiś czas temu na daleką placówkę badawczą, którzy twierdzili, że wbrew własnej woli, zostali przetrzymywani w zamkniętym laboratorium, gdzie zmuszano ich do badań jakiś nieznanych organizmów.

Nie dano wiary temu, że za ich porwaniem stoi nie kto inny, jak nieobecny szef właśnie. Te nieprawdopodobne rewelacje, wzięto na karb przemęczonych pracą uczonych mózgów i nie zastanawiano się nawet nad tym, że wszyscy, co do jednego, twierdzili zgodnie to samo, opisując swoje więzienie i dziwne, nieznane stwory, które kazano im badać.

Wreszcie przecież wszczęto poszukiwania, które ma się rozumieć nie mogły przynieść żadnego rezultatu, gdyż trup Adrameleha spoczywał w jego własnym gabinecie, tyle, że w Erebie.IV

Tym, co od razu rzuca się w oczy odwiedzającym tereny Skandlandu, jest niespotykane w tej części świata, bogactwo niczym nie skażonej przyrody.

Władze, a także zwykli obywatele zamieszkujący ten ogromny półwysep, znani byli ze swojego wręcz fanatycznego podejścia do ochrony środowiska naturalnego. Nawet wielkie i nowoczesne aglomeracje miejskie, utrzymywane były w równowadze cywilizacji z naturą, ciesząc oko licznymi parkami i ogrodami botanicznymi.

Ponadto, Skandland, od wielu lat, szczyci się najniższą gęstością zaludnienia, co bez wątpienia ma niebagatelny wpływ na niespotykaną nigdzie indziej świeżość powietrza i czystość wód.

Uriel znając upodobania Verbeny, zamiast „stugwiazdkowego” hotelu, wybrał bardziej kameralny, choć nie pozbawiony luksusowego wyposażenia dom z bali, nazywany tutaj hytte. Dziewczyna aż klasnęła w dłonie, widząc rustykalną bryłę parterowego budynku z częściowo zadaszonym, obszernym tarasem.

Jadąc tutaj z Urielem wypożyczonym samochodem, miała już przedsmak wspaniałości tutejszego krajobrazu. Mimo to, teraz oniemiała, chłonąc otoczenie, jakie do tej pory mogła oglądać jedynie na folderach reklamowych biur podróży.

Wokół, jak okiem sięgnąć, królował krajobraz górzysty, w dolnych partiach podszyty wysokopiennymi sosnami i świerkami, a u góry, cieszący oko nagością skał i turni.

Gęstwina drzew okalała budynek z trzech stron, z wyjątkiem frontu, który wychodził na gładkie niczym lustro wody fiordu. Jej lazurowo-błękitny kolor, był tak wyrazisty i jaskrawy, że zdawał się nierealny.

Obramowany pionowymi ścianami skał, szeroki na kilkaset metrów fiord, ostrymi zakosami biegł w kierunku otwartego morza, by kilkadziesiąt kilometrów dalej, połączyć z nim swoje wody.

W zasięgu wzroku, widać było kilka małych wysp, w całości pokrytych zwartą zielenią, z której gdzieniegdzie tylko, wychylały nagie krawędzie skał.

— Wspaniałe — wyszeptała Verbena, nie spuszczając oczu z widoku.

— Wiedziałem, że ci się spodoba — nieco chełpliwie odezwał się Uriel, patrząc z satysfakcją na rozpromienioną dziewczynę. — Chodźmy zobaczyć dom — otworzył drzwi z zapraszającym gestem.

Verbena niechętnie posłuchała i z ociąganiem weszła do środka, nie chcąc jeszcze rozstawać się w widokami na zewnątrz.

Wnętrze przedstawiało się prosto i funkcjonalnie.

Za krótkim przedsionkiem, wyposażonym jedynie w szafę na nakrycia wierzchnie, znajdował się wielki salon z wygodną, rogową kanapą, przy której ustawiono niską, drewnianą ławę, przykrytą kolorowym obrusem, haftowanym w tutejsze, folklorystyczne wzory.

Naprzeciw, zainstalowany był pokaźny kominek z różowego kamienia, na okapie którego, stały rzeźbione w wielorybiej kości miniatury zwierząt — fok, jeleni i spinających się do skoku łososi.

Obok, zwykła, trzydrzwiowa szafa z lustrem. W głębi, kuchnia z „wyspą”, oddzielona od salonu długim stołem z krzesłami, stanowiącymi jadalnię.

Za pełnymi, drewnianymi drzwiami, była sypialnia z podwójnym łóżkiem, nad którym wstawiono duże okno, dające widok na niebo.

Przyległa do sypialni łazienka, robiła wrażenie bajecznie kolorową mozaiką, jaka pokrywała całe jej ściany, od sufitu, aż do podłogi, oraz stojącą na środku, wielką, mosiężną wanną, z rustykalną, miedzianą armaturą.

Ale największe wrażenie robił taras, na który prowadziły bezpośrednio z salonu, zajmujące niemal cała ścianę, rozsuwane, szklane drzwi. Wychodził bezpośrednio na wody fiordu, tak, że jego najbardziej wysunięte pale, na których był wzniesiony, zanurzały się w wodzie.

Taras, zbudowany z impregnowanych desek, na wypadek kaprysów pogody, był w połowie zadaszony. W jego krytej części, stał niewielki stolik i pokryta miękkimi poduszkami, ratanowa kanapa. Poza tym, stał tam gazowy grill i barek na kółkach, a także specjalny stojak z różnego rodzaju wędziskami i innym sprzętem dla amatorów wędkowania w krystalicznie czystych wodach fiordu.

Część odkryta, wyposażona była jedynie w dwa ratanowe fotele i drabinkę, po której można było wejść do wody, gdyby komuś przyszła ochota popływać w lodowato zimnej wodzie, lub co bardziej wskazane, zanurzyć się, po wyjściu z sauny, która mieściła się tuż obok w niewielkiej przybudówce ze spadzistym dachem.

W innej, również zadaszonej i pozbawionej podłogi przybudówce, stała na wodzie łódź motorowa. W pełni wyposażona i z kluczykami w stacyjce.

Verbena po raz kolejny westchnęła z zachwytu, stojąc na tarasie i patrząc na czerwoną kulę słońca, powoli zbliżającą się do odległego horyzontu i odbijającą się krwawym blaskiem, od nieruchomego zwierciadła wody.

— Nie ma co, przyjemny widok — powiedział cicho Uriel, żeby nie płoszyć wrażenia i objął dziewczynę.

— Wspaniały — przyznała nie odwracając się.

— Będziesz mogła go podziwiać jeszcze wiele razy. O ile pogoda dopisze — dodał rzeczowo. — Tymczasem myślę, że trzeba pomyśleć o kolacji.

Wobec tych wizualnych wrażeń, dziewczyna w ogóle nie pomyślała o czymś tak trywialnym jak jedzenie, choć po długiej podróży z lotniska, zdążyła solidnie zgłodnieć. Już miała zaprotestować, gdy uprzedził ją Uriel.

— Możemy zjeść tutaj — powiedział łagodnie, odgadując jej intencje. — I pozwól, że ja zajmę się przygotowaniem kolacji.

Nie czekając na reakcję, pocałował ją lekko w policzek i ruszył do kuchni, pozostawiając Verbenę jej kontemplacjom.

***

Trzeba przyznać, że agencja zajmująca się wynajmem luksusowych domów, dbała o swoich wymagających klientów. Uriel z zadowoleniem stwierdził, że zaopatrzenie spiżarni zaspokoiło by nawet najbardziej wyszukane gusta.

Oprócz typowo regionalnych produktów, takich jak gravlax, czyli marynowanych w soli i cukrze płatów łososia, albo długo dojrzewającej szynki renifera, oko cieszył wybór różnego rodzaju serów, poukładanych na drewnianych półeczkach z załączonymi nazwami i krótkimi informacjami, dotyczącymi specyfiki produkcji i smaku.

W wielkiej szafie chłodniczej, odkrył prawdziwą obfitość wszelkiego rodzaju owoców morza w wersji mrożonej, lub świeżej, pakowanej próżniowo.

Całą osobną komorę, zapełniały przeróżne jarzyny i owoce — głównie cytrusowe.

Na dolnych półkach, leżały w rzędach butelki szampana, białego wina, oraz piwa. Nie zabrakło ma się rozumieć, pękatej i oszronionej butli tutejszej wódki.

Uriel zakrzątał się z wprawą zawodowego kucharza.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij