Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Plon - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 września 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Plon - ebook

Spokojne  życie sześcioosobowej rodziny nagle zmienia się z koszmar.

Wraz z wkroczeniem w pełnoletność, Krzysztof najstarsze z dzieci Wojtalów, umiera w niejasnych okolicznościach. Nikt początkowo nie dostrzega w tym zdarzeniu wiszącego nad rodziną fatum. Jednakże kiedy rok później ginie kolejne dziecko, i to również w dniu swoich osiemnastych urodzin, nie ma już wątpliwości, że ktoś celowo pozbawia życia członków tej rodziny. Co więcej, okazuje się, że morderstwa w jakiś sposób przypominają okoliczności, w jakich ojciec rodzeństwa, Jerzy Wojtala, otarł się o śmierć.

Lecz pozostaje jeszcze dwójka dzieci i Jerzy wie, że musi rozliczyć się z przeszłością, jeśli chce je ocalić. Tymczasem pojawiające się znaki świadczą o tym, że zbrodnia, którą popełnił w młodości, nie uległa przedawnieniu, a jej ofiara postanowiła ukarać Wojtalę i zebrać śmiertelny plon.

Pochłaniająca bez reszty powieść z pogranicza thillera i grozy.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67867-34-4
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

POGRZEB

Gdyby wtedy wiedział, że nie jest to pierwszy pogrzeb, który wyprawia swojemu dziecku, zapewne strzeliłby sobie w łeb. W tamtej chwili. Bez zastanowienia. Przy tych wszystkich ludziach. Kto wie, czy tak nie byłoby nawet lepiej?

Stojąc w deszczu, trzymał w jednej ręce rozłożony nad głową duży czarny parasol, drugą obejmował swoją żonę. Kobietę, która od trzech dni wyglądała jak ofiara skrajnego załamania psychicznego. Nie było się jednak czemu dziwić – właśnie oddawała ziemi swoje pierworodne dziecko. To straszliwy cios dla matki. Dla ojca także. Pewnie nawet nie mniejszy niż dla niej. Ale to on ślubował przed samym sobą, że będzie dla niej oparciem w każdej sytuacji. I choć nigdy nie przypuszczał, że będzie musiał wziąć na barki dopełnienie wszelkich formalności, których konsekwencją będzie pochowanie ich pierworodnego dziecka, to dziś wiedział, że z ich dwojga tylko on mógł się tego podjąć. Musiał się trzymać. Jeszcze trochę. Przypuszczał, że czas na refleksje i płacz przyjdzie niebawem, zapewne dzisiejszego wieczoru, być może niedługo po tym, kiedy poda Stefanii silne leki uspokajające kupione na receptę. Gdy ona zaśnie, on usiądzie w kuchni, naleje sobie szklankę wódki i wypije ją duszkiem, by po chwili zwymiotować większość z tego, co miał zjeść na stypie. Lubił wódkę, więc to nie jej smak czy ilość spowoduje, że żołądek przewróci się do góry nogami, lecz emocje. Dopiero wtedy, z tą pierwszą szklanką alkoholu Jerzy odrygluje drzwi i wpuści dobijający się do jego wnętrza żal po niewyobrażalnej stracie. Żal, który zdemoluje wszystko to, co przez ostatnie trzy dni trzymał w ryzach. W końcu naleje sobie drugą szklankę i tę, podobnie jak pierwszą, wypije jednym haustem. Tym razem jednak nie zwymiotuje, ale z jego oczu popłyną pierwsze od osiemnastu lat łzy, co być może sprawi, że dokona połączenia obydwu tych faktów – wlewania wódki do szklanki i wylewania z siebie łez. Przez następną godzinę napełni jeszcze dwie szklanki. Jednak alkohol będzie już upijał małymi porcjami, pozwalając sobie na wspomnienia dobrych – w zdecydowanej większości – i złych momentów z życia ojca z synem. Będzie uśmiechał się i pił wódkę. Będzie płakał i pił wódkę. Będzie tęsknił… Na własnej skórze przekona się, ile prawdy jest w tym, co gadają ludzie – że niby alkohol nie jest dobry na zapijanie smutków. Przypuszczał, że pijany i wbity w krzesło powie nawet na głos: W dupie byliście, gówno żeście widzieli. Bo żaden z tych przemądrzałych skurwysynów nie stracił syna. Nie oddał go ziemi. Jerzy Wojtala będzie więc pił wódkę i dementował ich słowa, bo w tej chwili wierzył, że wódka będzie mu pomagała w przeżywaniu śmierci człowieka tak mu bliskiego. Bliższego niż matka, ojciec czy żona. Bliższego nawet niż pozostała trójka jego żywych wciąż dzieci.

Nad cmentarzem unosił się ocean parasoli, głównie czarnych. Jednak trzy jaskrawe wyróżniające się na ich tle raz po raz przykuwały uwagę kogoś z tłumu. Przykuwały ją znacznie bardziej niż słowa młodego księdza. Na mowie pożegnalnej z kolei skoncentrowanych było czterech grabarzy, stojących teraz niczym osobliwe filary śmierci po obydwu stronach skręconej trumny. Wzrok Jerzego padł na grabarzy, którzy jako jedyni mokli w deszczu. Domyślał się, że brak parasoli czy choćby płaszczy przeciwdeszczowych wynikał z wprowadzonych w ich zakładzie pracy zasad, a mimo to darzył ich jakimś niewysłowionym szacunkiem właśnie za to, że trwali niewzruszeni jak posągi. Najchętniej sam stanąłby w deszczu i pozwolił, by krople łączące się w strugi spływały po jego głowie i karku za kołnierz. Pomyślał, że stanowiłoby to świadectwo czegoś, czego mimo wszystko nie potrafił dookreślić. Nie mógł jednak tego zrobić, bo miał u swego boku żonę, która najpewniej nie zrozumiałaby takiej postawy. Dlatego z szacunkiem obserwował czterech mężczyzn, wśród których było dwóch jego kolegów z dawnych czasów, kiedy to jako dwudziestoparolatkowie wypili razem niejedno wino, piwo, a czasem i butelkę wódki gdzieś na ławce w parku. Szanował ich za to, że niezależnie od tego, jakie mieli motywacje, stali w deszczu bez osłony, oddając tym samym hołd jego zmarłemu synowi.

Oczywiście nie wszyscy z przybyłych przygotowali się na taką okoliczność, gdyż deszcz pojawił się, a później nasilił w trakcie ceremonii odprawianej w kaplicy cmentarnej. Część osób skorzystała z gościnności tych, którzy o parasolach nie zapomnieli, część natomiast zmuszona została do schronienia się pod zadaszeniem kaplicy oddalonej o sto metrów od miejsca pochówku. Tych drugich nie było jednak wielu, może dwudziestu, ale w myślach Jerzego i tak zrodziło się pytanie, czy dwadzieścia osób na pogrzebie to niewiele? Mimowolnie przypomniał sobie o pochówkach kilku znajomych, w których uczestniczył, gdzie nie było nawet tylu obecnych. Teraz, spoglądając na tych dwudziestu, może dwudziestu pięciu głównie młodych ludzi stojących pod zadaszeniem, pojął, że bezpośrednio wokół grobu zebrał się tłum, będący kilkunastokrotnością tamtej garstki ludzi z cukru. Świadomość tej dysproporcji sprawiła, że z siłą kowalskiego młota uderzyła w niego myśl, iż w to listopadowe przedpołudnie wydarzenie tak bolesne dla jego rodziny ściągnęło na cmentarz prawdziwą rzeszę ludzi. Tym samym doszedł do jednego, krzepiącego wniosku, który wywołał nikły, niemal niezauważalny uśmiech na jego zmęczonej twarzy. Był lubiany. Mój syn był lubiany. Ta nieoczekiwana myśl sprawiła, że spazmatycznie wciągnął chłodne powietrze, wypełniając nim płuca po brzegi. W milczeniu podziękował Krzysztofowi za to, że nawet w takim dniu może być z niego dumny; że był człowiekiem, który, nie zdążywszy dokonać niczego znamiennego, i tak zebrał na tym skrawku ziemi niemal pół miasta. Nie wiedział oczywiście, co skłoniło tych wszystkich ludzi do przybycia na ceremonię, ale za ich obecność wdzięczny był nie im, a synowi właśnie. Krzysztofowi Wojtali, który odszedł z tego świata, ledwo wkroczywszy w pełnoletność.

Wiatr nieco się nasilił i zacinający deszcz wdarł się pod trzymany przez Jerzego parasol. Lodowate krople zrosiły jego policzek, ale on tylko spojrzał wpierw na żonę, którą przed podmuchem ochroniła jego potężna postura, a następnie powiódł wzrokiem po szarym niebie bezkreśnie rozciągającym się ponad tłumem. Ileż to już razy słyszał na tych wszystkich „deszczowych” pogrzebach, że to niebo płacze po zmarłym? Zbywał to zawsze lekkim kręceniem głowy i niewypowiedzianym stwierdzeniem: Brednie. Ale dziś było inaczej. Dziś nie mógł odeprzeć wrażenia, że to jawny dowód od Pana Boga, który przyznawał się w ten sposób do popełnionego błędu i bardzo go żałował. Jeśli żałujesz, pomyślał Jerzy, to czemu do tego dopuściłeś? Czemu zabrałeś mi syna? Wraz jednak jego uwagę zwróciło poruszenie wśród grabarzy.

Młody ksiądz, który dla zmarłego był Andrzejem, a dla którego zmarły był Krzyśkiem, sięgnął po chromowane kropidło i spryskał mokrą już trumnę wodą święconą. Po chwili ruszył do niewielkiego kopca ziemi, a w ślad za nim podążył młody ministrant, trzymając nad kapłanem obszerny parasol. Ksiądz nabrał na łopatkę grudkę ziemi i wysypał ją na trumnę.

– Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz – powiedział, a słowa te raniły boleśnie serca wielu zebranych.

Jerzy przełknął ślinę i spuścił wzrok, chcąc powstrzymać napływające łzy. Nie mógł sobie na nie teraz pozwolić, musiał przede wszystkim być silnym oparciem dla stojącej obok i kruchej jak nigdy w życiu żony. Wtem poczuł ucisk w ręce, którą podtrzymywał Stefanię. To już, pomyślał i podniósł wzrok na trumnę. Ta zaczęła znikać, opuszczana na grubych linach.

Stefania trzęsła się i łkała, ale nic ponadto. Nie lamentowała. Nie wyrywała się z rąk męża, by manifestować swój sprzeciw wobec tej jawnej niesprawiedliwości. Podobnie jak jej ostoja trwała w milczeniu, gdyż zwyczajnie była za słaba na cokolwiek. I gdyby nie Jerzy, najpewniej już dawno padłaby na kolana, z których nie zdołałaby się podnieść o własnych siłach. W głowie za to odtwarzała żywe wciąż wspomnienia aktu narodzin swego pierworodnego, po którego pojawieniu się na tym świecie musiano założyć jej siedem szwów. I choć w tej chwili pragnęła w pełni skupić się na pochówku, to mimowolnie przypomniała sobie tamto wydarzenie. To, jak wtedy cierpiała, ile łez wylała, nim opuścił jej łono. Przypomniała sobie nie bez powodu, gdyż z tymi samymi łzami, ale z zupełnie innym cierpieniem, oddawała go dziś ziemi. Tamten ból został szybko wynagrodzony, ten miał towarzyszyć jej do końca życia. Łkała zatem, drżała i przeklinała w duchu, przepraszając Boga za to ostatnie. Że przeklinała w takim momencie. Że przeklinała również na Niego. Wierzyła w Boga i godziła się z większością Jego decyzji. Teraz jednak wyzywała Go w myślach od największych niesprawiedliwych, bo nie potrafiła zrozumieć, czym się kierował, odbierając jej upragnione i długo wyczekiwane dziecko. Wiedziała, że bluźni, że myśląc o Bogu w ten sposób, popełnia najpoważniejszy z grzechów, ale nadal przeklinała, deklarując, że kiedyś się z tego wyspowiada.

Tłum śpiewał, a w rytm chwytającej za serce pieśni trumna schodziła coraz niżej, mijając kolejne warstwy ziemi, aż w końcu osiadła na spowitym ciemnością dnie. Wtedy dwaj grabarze stojący na lewo od otwartego grobu wypuścili z rąk sznury, a ich koledzy po przeciwnej stronie zaczęli je rytmicznie wyciągać, przeciągając liny pod dnem trumny, stojącej na kilkucentymetrowych drewnianych nóżkach. Bezczynność tych pierwszych nie trwała jednak długo, gdyż po chwili ułożyli podtrzymujące wcześniej trumnę belki w poprzek grobu, a następnie położyli na nich wliczony w cenę pochówku wieniec pogrzebowy. Ksiądz Andrzej pożegnał się z przybyłymi, kończąc oficjalną część ceremonii i dając tym samym sygnał grabarzom, że ich rola dobiegła końca. Ci oddalili się więc w kierunku zaplecza kaplicy, przeklinając po drodze na czym świat stoi to, że tak przemokli.

Wpatrzony w ziejącą w ziemi dziurę i pogrążony w zadumie Jerzy dostrzegł kątem oka zbliżającą się postać.

– Proszę przyjąć moje najszczersze wyrazy współczucia – usłyszał głos księdza Andrzeja, od którego był co najmniej dwa razy starszy.

Ten zatrzymał się naprzeciw Stefanii, która wyciągnęła przed siebie drżącą dłoń. Nie patrzyła jednak na niego i nic też nie odpowiedziała. Duchowny uścisnął rękę najdelikatniej jak potrafił i podszedł do Jerzego Wojtali, powtarzając te same słowa, które skierował do jego żony.

– Dziękujemy, Andrzeju. Ładnie to poprowadziłeś.

Przez chwilę, przez ułamek sekundy Jerzy zastanawiał się, czy aby nie popełnił gafy, zwracając się do wysłannika kościoła po imieniu, zwłaszcza w tak oficjalnej sytuacji. Zadziałał jednak instynktownie, ponieważ poznali się na długo przed tym, nim Andrzej w ogóle pomyślał o powołaniu i święceniach. A jako że w oczach młodego księdza nie dostrzegł żalu, to zmusił się do uśmiechu i pożegnał się z nim skinieniem głowy. Odprowadzając go wzrokiem, samotnego księdza niemal płynącego alejkami w głąb cmentarza, Jerzy domyślił się, że zmierza na grób swojej babci, której ostatniemu pożegnaniu przed dwoma laty także przewodniczył, a którą Wojtala znał bardzo dobrze. Duchowny był już daleko, tymczasem Jerzy wciąż za nim patrzył. Wręcz śledził go. Robił to mimowolnie, ale też jakby z konieczności. W tym wszystkim nie zwracał uwagi na to, że zebrani czekali, aby rodzice zmarłego podeszli do grobu i jako następni po kapłanie pożegnali się z synem, dając tym samym znak, że można już złożyć im kondolencje. Lecz Jerzy o tym nie myślał. Wciąż wpatrywał się w człowieka w czarnej sutannie, skrytego pod wielkim kapeluszem czarnego parasola, jak płynie on wśród grobów niczym Chrystus pośród klęczących wiernych.

I wtedy dopadła go nagła słabość, której nijak nie potrafił wyjaśnić, a która zdawała się wynikać z tej hipnotycznej obserwacji. Jerzy jednak nie upadł, lecz, odzyskawszy rezon, nadal patrzył na oddalającą się sylwetkę, teraz będącą jakby znacznie dalej niż przed chwilą. Sylwetkę, dla której głównym tłem nie były już groby, ale ponury i mroczny las.

Zobaczywszy kołyszące się na wietrze strzeliste sosny, Jerzy zrozumiał, że od samego początku to nie ksiądz był istotny, ale właśnie las. Tło. Pojął to dlatego, że wśród drzew dostrzegł coś, co przyprawiło go o szybsze bicie serca.

Zobaczył człowieka, którego być tam nie powinno. Człowieka, którego od wielu lat nie powinno być wśród żywych.Rozdział I

WOJTAS

1

Co wyście mu zrobili?! Te cztery słowa od kilku dni bombardowały myśli Moniki, choć to ona sama była ich autorką. Jednakże moc, z jaką wykrzyczała je pamiętnego dnia do słuchawki telefonu, sprawiła, że trwale zapisały się w jej pamięci niczym znamię wypalone na piersi skazańca. Od tamtej chwili nie potrafiła ich na stałe zagłuszyć. Czasem dawały jej spokój na kilka godzin, ale w końcu wracały. Zawsze wracały. A wraz z nimi pojawiał się żal, który wpijał się w jej serce swymi okrutnymi szponami tak boleśnie, że gotowa była uwierzyć, iż ono naprawdę krwawi.

Po jej bladych policzkach, mocno kontrastujących z cieniami wokół oczu, spływały szare od makijażu łzy. Oddychała spokojnie, niemal niezauważenie. I gdyby nie to, że raz po raz przewracała stronę albumu, można by pomyśleć, że na łóżku siedzi figura woskowa. Przeglądała zdjęcia i starała się sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek je widziała. Kojarzyła większość z uwiecznionych na nich wydarzeń, ale czy miała okazję oglądać je wcześniej? Z Krzyśkiem była tylko na co poniektórych i to właśnie one najmocniej przykuwały jej uwagę. Zdjęciom, na których był on sam, z kolegami lub z kimś innym z rodziny, nie poświęcała wiele czasu. I tak przerzucała stronę za stroną, a z każdą kolejną docierało do niej, że w pewnym momencie dojdzie do pustych kieszonek albumu, których jej starszy brat już nigdy nie uzupełni. Tak jak pustki w jej sercu. Tęskniła i wściekała się jednocześnie.

Szara łza zawisła na krawędzi jej nosa, a po chwili oderwała się i rozprysła się o twarde podłoże. Monika westchnęła ciężko i grzbietem dłoni, na której wciąż miała naciągniętą czarną koronkową rękawiczkę, przetarła folię chroniącą zdjęcie. Niewielką ilość wchłonął materiał, reszta rozmazała się, tworząc brudną smugę na białej bluzie Krzysztofa. Fotografia sprzed roku, pomyślała, z jego siedemnastych urodzin. On wesoły jak zawsze. Na bluzie napis PROSTO. Ona poważna, też jak zawsze. W czerni. Ogień i woda. Całe życie. Różnili się na każdej płaszczyźnie. Przyjrzała się tęsknie jego rozpromienionym oczom i dodała w duchu: Ile bym dała, żebyś mógł mi w jakiś sposób powiedzieć, co się tak naprawdę wydarzyło. Odwróciła stronę, nie myśląc już o szarej smudze, którą zostawiła tam na zawsze. I wtedy po jej karku przebiegł dreszcz, bo na kolejnym zdjęciu zobaczyła brata zaciskającego sobie na szyi palce jednej dłoni, a w drugiej trzymającego inhalator. Jego twarz była wykrzywiona w groteskowym grymasie, w półprzymkniętych powiekach widać było tylko białka oczu, a z szeroko otwartych ust zwisał język. Wygłupiał się. Pamiętała ten dzień, nawet robiła to zdjęcie. Przypomniała sobie, jak bardzo ją wtedy rozbawił tym zachowaniem. Dziś nie widziała w tej scenie nic wesołego. Wręcz przeciwnie. Patrzyła na to niemal prorocze zdjęcie i zastanawiała się, czy powinna je jakoś interpretować. To twoja odpowiedź?, zadała sobie pierwsze z kilku pytań. Ratowałeś się, ale nie mogłeś sobie pomóc? Dlaczego więc nas nie obudziłeś? Do diabła, Krzysiu, dlaczego?

Jęknięcie drewnianego stopnia sprawiło, że podniosła wzrok znad albumu i spojrzała w światło uchylonych drzwi. Nikogo jeszcze nie zobaczyła, ale to za kilka sekund mogło się zmienić. Sądząc po wyrazistości odgłosu, spodziewała się, że będzie to ojciec. Powinieneś być przy mamie, pomyślała i postanowiła, że zwróci mu na to uwagę, jeśli wejdzie do pokoju. Teraz była jednak na siebie trochę zła, bo nie chciała, aby zobaczył ją z albumem Krzyśka, a było już za późno, aby odłożyć go na miejsce. Zamknęła go jedynie i płasko położyła na nim dłonie. Nieruchoma jeszcze bardziej przypominała woskową figurę.

Jerzy zatrzymał się przed drzwiami pokoju syna i wziął głęboki oddech. Powstrzymując cisnące się do oczu łzy, naparł na klamkę i stanął jak wryty, gdy zobaczył córkę, która siłą rzeczy stała się ich najstarszym dzieckiem. Najstarszym żyjącym dzieckiem.

– O… – zareagował zaskoczony. – Moncia? – dodał, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Nie jesteś z mamą?

– Śpi. A ty, radzisz sobie?

– Śpi? – zapytała, ignorując jego troskę.

– Tak, wzięła leki i zasnęła. Pierwszy raz widzę ją tak spokojną, odkąd…

– Odkąd go zabili? – dokończyła z wyrzutem.

– Nie mów tak, nikt go nie zabił – powiedział i wszedł do pokoju.

Wtedy zobaczył, że Monikę sprowadził tu ten sam powód, co jego. Album ze zdjęciami, który leżał teraz na jej kolanach. Widać i ona zapragnęła spojrzeć w przeszłość niczym w magiczną kulę. Zatrzymał się naprzeciw córki i kucnął, kładąc swoje masywne dłonie na jej drobnych palcach.

– Pamiętasz jego pierwszy atak, kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że jest chory? – zapytał Jerzy, bynajmniej nie oczekując odpowiedzi. Westchnął ciężko, wstał i usiadł na łóżku obok Moniki. – Pogotowie przyjechało chyba w ostatniej chwili, ale uratowali go. A rok później? Poszliśmy na spacer do parku. Ledwo minęliśmy pierwsze drzewa, a już zaczął kaszleć i skarżyć się, że nie może złapać oddechu. Jak na złość skończył mu się wtedy lek.

Pamiętała, oczywiście, że pamiętała te zdarzenia, bo żadne inne nie wywołały w niej takiej obawy o życie kogoś z rodziny. W przypadku pierwszego ataku nie udało się jednoznacznie stwierdzić przyczyny, która go wywołała, ale drugi był jawną nieodpowiedzialnością rodziców i długo nie mogła pojąć, jak mogli do tego dopuścić. Mieli świadomość tego, że ich syn ma astmę oskrzelową o podłożu alergicznym – bo to zostało zdiagnozowane u Krzysia – gdzie głównym alergenem jest pleśń, a zatem grzyby mikroskopowe, więc na samą myśl o chęci pójścia do lasu w głowach mamy i taty powinny zapalić się czerwone światła. Zwłaszcza jesienią, kiedy w powietrzu roi się tam od wszędobylskich zarodników. Owszem, wtedy wszyscy dopiero poznawali chorobę, a i Krzysztof nieraz przez kilka tygodni na nic się nie uskarżał, twierdząc, że nie miał potrzeby sięgać po inhalator. To też usypiało ich czujność i skutkowało takimi nieprzemyślanymi pomysłami jak wyjście do lasu.

– Ale teraz miał inhalator. I musiał nawet z niego korzystać tej nocy. – Spojrzała na ojca z wyrzutem. – Sam widziałeś, że leżał na jego szafce. Nie wierzę, że zabił go zwykły atak astmy. Atak, z jakimi przecież zawsze sobie radził. Nie, tato, to musiało być coś innego. Moim zdaniem musieli mu coś dać – powiedziała w końcu, a w jej głosie rozbrzmiała nowa energia, jakby w tym momencie uznała, że tak tego nie pozostawi.

Jerzy zmarszczył brwi zaskoczony tokiem myślenia córki.

– Dać? Co masz na myśli?

– Musiał coś wziąć, może nieświadomie. Jakiś narkotyk. I to go zabiło.

Nie było tajemnicą, że mimo choroby Krzysztof pozwalał sobie na jedno, dwa piwa, czasem na coś mocniejszego, był przecież nastolatkiem, rozsądnym, ale jednak nastolatkiem. A ten etap w życiu człowieka zdaje się na każdym kroku uświadamiać mu, że jest niezniszczalny i będzie żył wiecznie. Krzysiek nigdy jednak nie pojawił się w domu na granicy przytomności czy nawet mocno wstawiony. Co więcej, Jerzy mógłby przysiąc, że po raz pierwszy poczuł od syna alkohol nie dawniej niż pół roku temu. Sam nie był bez grzechu, zatem skończyło się tylko na rozmowie o odpowiedzialności, o chorobie, o tym, że choć wkracza dopiero w dorosłość, to ojcu zawsze imponował jego zdrowy rozsądek i chce nadal wierzyć w to, że syn nie da mu powodu do rozczarowań. Był jego dumą i nigdy się to nie zmieniło. Trudno było zatem uwierzyć także i jemu, że w dniu swoich osiemnastych urodzin Krzysztof mógłby sięgnąć po narkotyki. Z pełną świadomością płynących z tego konsekwencji.

– Sama nie wierzysz w to, co mówisz – odpowiedział spokojnie, choć już wtedy zauważył, że rozmowa zmierza w złym kierunku; że ostatecznie, jak zazwyczaj, dojdzie między nimi do ostrej wymiany zdań. – Tak czy inaczej musimy poczekać na to, co wykażą dalsze badania, bo z tego, co wiemy, na razie trudno…

– No właśnie – weszła mu w słowo. – Nagłe zatrzymanie krążenia? Co to w ogóle za diagnoza!? Wiem, że potrzeba czasu na ustalenie dokładnej przyczyny, ale… – Głos jej się załamał.

– Uwierz mi, Moncia, też czuję bezradność. Też chciałbym odpowiedzi tu i teraz. – Objął ją. – Ale musimy uzbroić się w cierpliwość. Myślę jednak, że badania pobranych tkanek nic nie wykażą. Nic ponadto, że doszło do ostrego ataku, na który Krzyś nie zdążył zareagować. Wiesz, całą noc świętował, wrócił wypity i zasnął. Pewnie nawet nie zdążył się ocknąć.

– Co w takim razie wywołało ten ostry atak, o którym mówisz? – Wstała i trzymając w dłoniach album, rozejrzała się po zachowanym w doskonałej czystości pomieszczeniu. – Coś w tym pokoju? No powiedz, tato. Powiedz, bo nie rozumiem, o czym mówisz – dodała i podeszła w kierunku półek, nie czekając na odpowiedź.

Odprowadził ją wzrokiem, mając na końcu języka słowa, których mógłby użyć w odpowiedzi. Czuł jednak, że dalsza o tym rozmowa nie jest wskazana. Ważniejsze od wszystkiego było teraz, aby wykazał się siłą, spokojem i wyrozumiałością. Podniósł się więc i przez chwilę tylko na nią patrzył. Stała plecami do niego i obejmowała się. Nie wiedział tego na pewno, ale domyślał się, że przytulała do siebie album, którego z jakiegoś powodu nie potrafiła odłożyć na miejsce.

– Skąd to się w nim wzięło? Te albumy? – zapytał.

Spuściła głowę, spoglądając na trzymany przedmiot.

– Tylko on w całej naszej rodzinie miał bzika na tym punkcie – dodał.

– Bo był mądry, tato. Może najmądrzejszy z nas wszystkich.

Nie dał tego po sobie poznać, ale odniósł wrażenie, że ta uwaga nie padła bez powodu, że została wypowiedziana celowo i jest wymierzona personalnie w niego. Zabolało go to, bo zawsze uważał, że spełnia się w roli głowy rodziny, człowieka charyzmatycznego, ojca, do którego każde z dzieci może zwrócić się o radę. Dziś dowiedział się, że przynajmniej jedno z nich myślało zupełnie inaczej.

– Wiesz, dlaczego wywoływał te zdjęcia? – zapytała, nawet nie drgnąwszy. – Nigdy nie ufał komputerom. Zawsze robił kilka kopii wszystkiego, w tym swoich zdjęć, bo bał się, że jeśli przepadną, to nigdy ich nie odzyska. Te najlepsze wywoływał. Pamiętam, jak kiedyś zapytał mnie, ile razy wróciłam do przeglądnięcia zdjęć w telefonie? Ile razy obejrzałam te, które miałam na komputerze? Wiesz, że nie potrafiłam odpowiedzieć? Może kilka, ale to i tak bardziej z przypadku. Do niektórych nie wracałam nigdy. A w bałaganie tysięcy przypadkowych zdjęć pewnie nawet nie odnalazłabym tych, do których chciałabym wrócić. Dlatego on je wywoływał, tato, abyśmy mogli w przyszłości usiąść wszyscy razem do jego albumów i powspominać. I dlatego uważam, że był mądry. Był mądry, silny i przede wszystkim nie tak bardzo chory, jak mówisz.

Odwróciła się i stanęła bladą twarzą zwróconą do niego. Z jej przekrwionych oczu okolonych ciemnym cieniem do powiek lały się łzy tak czarne, jakby płakała atramentem albo smołą. Długie czarne włosy spięte z tyłu w ten sposób, że tylko poniektóre kosmyki spływały na jej ramiona, sprawiały wrażenie, jakby stanowiły jednolity twór z długą, czarną suknią. U wielu taki widok mógłby w tej chwili wywołać dreszcz niepokoju, zwłaszcza że nawet Jerzemu córka skojarzyła się z jakąś osobliwą morową panną, która w swym tajemniczym albumie zamknęła kolejną duszę.

– Nie wiem, tato – mówiła dalej – ale wydaje mi się, że sam do końca nie wierzysz w to, by mógł tak po prostu umrzeć. A mimo wszystko to akceptujesz. Dlaczego? Bo tak jest łatwiej? Bo najprościej jest pogodzić się z utratą dziecka, tłumacząc sobie, że choroba go zabiła? Dlaczego nie powiesz: „Nie! To nie ma sensu”?

Jerzy słuchał słów córki. Każde trafiało dokładnie do celu. Wbijało się boleśnie prosto w serce. Uczucie z pogranicza wstydu i pogardy do samego siebie odebrało mu mowę. Mógł tylko stać przed trupio bladym obliczem córki niczym przed samą śmiercią i słuchać tej osobliwej oskarżycielskiej mowy podszytej już dawno wydanym wyrokiem.

– Dlatego, tato, powiem to jeszcze raz: Krzysiu był mądrym facetem i świadomie nie zrobiłby niczego głupiego. Coś wydarzyło się w noc jego śmierci. Ktoś przyłożył rękę do tego, że nie ma go dziś z nami. I dowiem się kto.

Monika już nieraz sugerowała, że odpowiedzialność za śmierć Krzysztofa może ponosić jakaś grupa ludzi – jego przyjaciele lub koledzy, którzy imprezowali z nim w feralną noc, lecz dopiero teraz zaczęła obarczać winą pojedynczą osobę. To sprawiło, że Jerzy spojrzał na jej tok myślenia z innej perspektywy, natychmiast przypominając sobie oblicze człowieka, którego widział kilka godzin temu na granicy cmentarnego lasu. Wraz poczuł, że cała zawartość żołądka przewraca mu się w brzuchu, by za chwilę podejść pod samo gardło.

2

Kiedy się odwróciła, taty już nie było. Wyszedł, nie powiedziawszy słowa. Poczuła, że jest mu za to niewymownie wdzięczna. Ich rozmowy, zwłaszcza te, gdzie nie zgadzali się ze sobą, zwykle kończyły się awanturą. Żadne z nich nigdy nie składało broni. Zawsze darli koty tak długo, aż nie zostali rozdzieleni – czy to przez jakąś nagłą sytuację, czy przez mamę. Dotarło więc do niej, że tym razem tata wykazał się taktem i odwagą, ona zaś pozwoliła na to, by emocje przejęły nad nią władzę. Nie wątpiła jednak w to, że ktoś przyłożył rękę do śmierci Krzysia. Może i popełniła błąd, że poruszyła ten temat dzisiaj, w dniu jego pogrzebu. Ale czy kiedy indziej ta rozmowa potoczyłaby się inaczej? Gdy się nad tym dłużej zastanowiła, stwierdziła z całą pewnością, że tak, i pożałowała swojej decyzji, domyślając się, że trudno będzie wrócić do tego tematu, a wiedziała, że wrócić musi.

Odłożyła album i podeszła do drzwi. Odwróciła się w progu i rozejrzała się po pokoju, którego ściany wykończone były panelami akustycznymi. Panelami, o które sama swego czasu poprosiła ojca, bo nie mogła skupić się na nauce, gdy jej brat słuchał zbyt głośno muzyki. Spojrzała na łóżko oraz na stojącą obok niego szafkę i westchnęła, przywołując w pamięci obraz, który przed trzema dniami zastała tu wczesnym rankiem. Wtedy na blacie i podłodze leżały rozrzucone w nieładzie pudełka, listki tabletek i aerozol wziewny z lekiem. Pamiętała, jak bardzo ten widok nią wstrząsnął. Pozostawienie rzeczy w takim stanie było zupełnie niepodobne do Krzyśka, który w swym pedantyzmie doszedł do takiej perfekcji, że układał wszystko, jakby w oczach miał linijkę. Bałagan świadczyć mógł jedynie o tym, że w nocy coś tu się wydarzyło. Zgrozy dodawał fakt, że na tle tych rozrzuconych w bezładzie lekarstw sam Krzysztof mocno kontrastował, leżąc na łóżku w swojej naturalnej pozycji z zastygłym na ustach uśmiechem. Uśmiechem, który trwał z nim aż do momentu, gdy wieko jego trumny na zawsze rozdzieliło siostrę z bratem.

– Gdybyś tylko mógł mi powiedzieć, co tu się wydarzyło – wyszeptała i wyszła, pozostawiając uchylone drzwi.

Jej pokój sąsiadował z pokojem Krzysztofa. Bliźniaki miały swoje na parterze. Rodzice także. Nie czuła jednak potrzeby, aby widzieć się z którymkolwiek z nich. W tej chwili musiała koniecznie porozmawiać z kimś innym.

Weszła do swojego owianego mrokiem pokoju, w którym naprzeciw drzwi usytuowane było okno osłonięte długą, wydawałoby się, że zbyt długą, śnieżnobiałą firaną, z którą kontrastowały czarne zasłony. One także kończyły się tuż nad podłogą i skutecznie przysłaniały wpadające do wnętrza światło, pogłębiając jego mroczną aurę. Czarne meble na tle ciemnofioletowych ścian także nie dawały szans na to, by jasność na dłużej zapanowała w tym pomieszczeniu. Ten stan wiecznego półcienia mącony był tylko przez kilka minut w ciągu dnia, kiedy wpadające przez okno promienie słońca opierały się na wielkim wiktoriańskim lustrze, a odbijające się od niego refleksy rozświetlały ukryte w ciemności detale.

Dobrze się w nim czuła, ale obecnie nie robił na niej wrażenia. Od zaadaptowania go na gotycką modłę minęły już trzy lata, a w tym czasie niewiele w nim zmieniła. Nieraz zastanawiała się, co jeszcze dodać, jak sprawić, by stał się bardziej ponury, lecz zazwyczaj dochodziła do wniosku, że jest dobrze tak, jak jest. Z jednym wyjątkiem. Przed pół rokiem kupiła drewnianą imitację kominka, który tata pomalował na odpowiedni do jej stylu kolor i zamontował pod lustrem. Od tamtej chwili zapalała wieczorami kilkanaście znajdujących się w nim świec, ich blask znów nastrajał ją do wszelkich egzystencjonalnych przemyśleń, a ostatnio do analizy bezsensowności tego, co się wydarzyło. Czerpiąc właśnie niewytłumaczalną energię z pierwotnej siły płynącej z ognia, doszła do swych wniosków na temat przyczyny śmierci brata.

Zatrzymała się przy kutym łóżku, nad którym zwisał kirowy baldachim, i opadła ciężko na czarne, czerwone i fioletowe poduszki. Ledwie to zrobiła, podniosła się i złapała za leżący na kominku telefon. Usiadła ponownie, położyła się i wybrała numer.

Odebrał po trzech sygnałach.

– Musimy pogadać – powiedziała, usłyszawszy pierwszą rozbrzmiałą w słuchawce sylabę powitania. – Gdzie jesteś?

3

W długiej czarnej sukni pasowała do wystroju lokalu jak różowy pomponik do baldachimu jej łóżka. W nosie miała jednak to, że spora część klientów wbiła w nią wzrok, gdy tylko przekroczyła próg baru. Niewątpliwie niecodzienny strój przykuł uwagę wielu, ale większość zebranych patrzyło na nią ze współczuciem. Krzysztof znany był szerzej jako Wojtas i bynajmniej nie był anonimowy. A jako że dał się lubić, to i spora część zebranych wiedziała, że Monika jest jego siostrą. Nikt jednak nie ruszył się z miejsca, by złożyć jej kondolencje, jedynie Marcin Starczyński podniósł wysoko rękę i gwizdnął, przebijając się poprzez hip-hopowe beaty rozbrzmiewające z szafy grającej.

– Jak się masz? – zapytał, gdy podeszła. Wstał, podał jej rękę, a po chwili wpadli sobie w ramiona.

Monika utonęła w jego uścisku. Był od niej dwa razy większy, a już na pewno cięższy. Przy blisko stu kilogramach mięśni mierzył ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu. Zawsze była pod wrażeniem jego sylwetki i zachodziła w głowę, czy to normalne, że osiemnastolatek jest aż tak duży. Gdyby nie znała go osobiście, powiedziałaby, że ma przynajmniej dwadzieścia pięć lat.

Marcin żył siłownią, odżywkami i dietą. Jednakże dwa razy w tygodniu pozwalał sobie na kilka piw, nigdy jednak nie więcej niż trzy w weekendowy wieczór. I nigdy nie pił nic innego. Żadnej wódki, wina czy tak popularnej ostatnio whisky. Tylko piwo. Przed kilkoma dniami, w noc śmierci przyjaciela, pozwolił sobie jednak na wódkę. I to tylko dlatego, że to właśnie Krzysztof niemalże wlał w niego kilka kieliszków.

– Do dupy – odpowiedziała mu wprost do ucha.

– Napijesz się czegoś? – zapytał automatycznie, jakby przez większość życia nie robił nic innego, tylko proponował ludziom drinki.

– Chciałam tylko pogadać. – Powiodła wzrokiem po twarzach ludzi towarzyszących Marcinowi, a do niedawna jeszcze stanowiących najbliższą ekipę jej brata, i dodała: – Z tobą.

– Spoko, tam jest wolny stolik. – Wskazał bliżej nieokreślony punkt w najdalszym rogu lokalu i sięgnął po szklankę z piwem. Do drugiej ręki wziął podkładkę. – Wrócę za chwilę! – krzyknął do pozostałych i odszedł wraz z Moniką.

Przechodząc koło baru, zaproponował:

– Wezmę ci herbatę.

– Mają tu takie rzeczy? – Spojrzała na niego zaskoczona.

– Żeby tylko – odpowiedział żartobliwie i przywołał na twarz cień uśmiechu.

Wtedy i ona się uśmiechnęła.

– To weź mi kawę. Czarną bez cukru.

Barman zaproponował, że przyniesie zamówienie, poszli więc zająć miejsce.

– Powiem ci, że jestem w szoku, bo nie widziałem jeszcze, żeby Raul… wiesz, tak z dostawą do klienta – zauważył Marcin, kiedy siadali przy dwuosobowym stoliku.

Miejsca obok były zajęte, ale panujący wokół gwar nie dawał żadnych szans na to, aby można było podsłuchać, o czym rozmawiają sąsiedzi. Monika przyjęła to ze spokojem.

– Znał Krzysia?

– Pewnie. Kto go nie znał. Wojtas to dusza człowiek.

– Więc może dlatego.

– Taa.

Następne kilka chwil siedzieli w milczeniu. Monika próbowała skupić uwagę na słowach piosenki, która powoli dobiegała końca. Marcin z pewnym napięciem i oczekiwaniem przyglądał się siostrze swojego najlepszego przyjaciela.

– Nigdy nie rozumiałam, co on w tym widział – odezwała się niespodziewanie.

Marcin, który słów Moniki w ogóle nie połączył z zakończonym właśnie utworem promującym ostatnią płytę radomskiego rapera KęKę, zmarszczył brwi i zapytał:

– O czym mówisz?

– O hip-hopie.

– Kochał to.

– Nie musisz mi mówić. Mieszkamy… – urwała. – Mieszkaliśmy w jednym domu, a do tego miałam go za ścianą.

Jej oczy zaszkliły się. Przełknęła ślinę, aby chociaż w minimalnym stopniu pozbyć się suchości zbierającej się w gardle, ale nic to nie pomogło. Z oczu polały się łzy, na co Marcin natychmiast zareagował. Podszedł i przytulił ją z braterską czułością.

– Nawet nie wiesz, jak mi tego brakuje – mówiła dalej. – Jeszcze tydzień temu sama chciałam go ukatrupić za słuchanie muzyki zbyt głośno, bo nie mogłam się na niczym skupić. Wciąż tylko to jego dudnienie zza ściany. Nie pomagało nawet to, że jego pokój był wygłuszony. A dzisiaj… Dzisiaj mogłabym się nawet wyprowadzić, byle tylko był z nami.

Rozległ się cichy brzdęk uderzających o siebie ceramicznych naczyń i oboje spojrzeli na Raula, stawiającego przed Moniką filiżankę z kawą. Barman spojrzał na dziewczynę ze smutkiem na twarzy i skinął, co miała odebrać jako nieme wyrazy współczucia. Po chwili zostawił ich samych. Monika od razu sięgnęła po leżące na talerzyku dwie saszetki z cukrem i wsypała je do kawy, która pachniała wyjątkowo aromatycznie. Trzymając ją, dmuchnęła dwukrotnie w czarną otchłań i oparła usta na krawędzi filiżanki. Upiła dwa małe łyki i odstawiła ją na podstawkę obok łyżeczki. Ceremoniał ten z uwagą śledził Marcin, który w każdym geście Moniki dostrzegał coś enigmatycznego, a dodając do tego jej mroczną naturę oraz zamiłowanie do czerni i gotyckich motywów, odniósł wrażenie, jakby brał udział w jakimś magicznym obrzędzie. Potrząsnął głową, by wydostać się spod uroku chwili, i sięgnął po szklankę z piwem.

– O czym chciałaś pogadać? – zapytał, upiwszy łyk i odstawiwszy szklankę na papierowy krążek.

Nie odpowiedziała od razu, lecz ponownie sięgnęła po filiżankę z kawą. Tym razem Marcin przymknął oczy i przetarł twarz dłońmi, jakby chciał zetrzeć z niej zmęczenie. Gdy otwarł je ponownie, Monika odkładała kawę na miejsce.

– Znałeś go od zawsze – stwierdziła. – Wiesz dobrze, jaki był. Przede wszystkim skromny, nie wychylał się, no i był raczej nieufny w stosunku do obcych. Ale jakoś miesiąc temu coś się zmieniło. Jakbym miała do czynienia z kimś zupełnie innym. Myślę, że też to zauważyłeś. To, jaki zrobił się wesoły, pomysłowy i zdolny do szalonych rzeczy.

– Pewnie, że zauważyłem – powiedział bez chwili namysłu.

– No właśnie. Pomyślałam, że może kogoś poznał i się zakochał. Wiesz coś może?

Starczyński pokręcił głową, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.

– Chciał mieć laskę, zresztą nieraz żeśmy o tym gadali, no ale nie miał chłopak szczęścia. Mogę ci zagwarantować, że w ostatnim czasie żadna panna się nie nawinęła. – Mówiąc to, patrzył Monice prosto w oczy. – Ja to w ogóle myślałem, że może mu się poprawiło. Wiesz, pod koniec lata zawsze nasilały mu się te ataki i trwały kilka miesięcy. Męczyło go to okrutnie. W listopadzie zazwyczaj odżywał. Teraz widzę, że to jego pozytywne flow weszło zbyt wcześnie, no ale było fajnie, więc niespecjalnie się nad tym zastanawiałem. A nie zmieniał jakichś leków może?

– Nie, nic – odparła zaintrygowana tym pomysłem. – A mówił coś?

– Nie, nie. Ale wiesz co, teraz tak myślę… że to może o Kaśkę chodziło.

– Co z nią? – Monika natychmiast podchwyciła wątek jedynej dziewczyny w grupie najbliższych przyjaciół Krzysztofa.

– Może to nic, ale pewnie wiesz, że ona zawsze coś do niego miała. Często go bajerowała. I chociaż mu to nie leżało, to, jak to Wojtas, nie dał znać po sobie, że go to męczy. Czasem nawet odpuszczał wypady z nami, jeśli Kaśka też miała być. No ale chyba jakoś z miesiąc temu zaczęła spotykać się z nowym gościem i Wojtas automatycznie poszedł w odstawkę. Paweł, tak się nazywa ten jej facet, siedzi tam z nami. Nawet spoko typ, często się teraz z nami szlaja.

Zamyślona spojrzała w głąb lokalu. Na drugim jego końcu dostrzegła stolik, przy którym siedziała wspomniana para. Nie kojarzyła chłopaka. Nagle, jakby z opóźnieniem, dotarło do niej coś oczywistego. Wbiła w Marcina mroźne spojrzenie i zapytała:

– Chcesz powiedzieć, że odkąd pojawił się ten człowiek, mój brat zaczął zachowywać się jak nigdy wcześniej?

Marcin nie musiał czytać w myślach Moniki, aby wiedzieć, do czego zmierza.

4

– Weź pomyśl – Marcin kontynuował swą nieudolną argumentację. – Jak niby miałby go truć? Oni nawet mało co ze sobą gadali. Poza tym Kaśka trzyma się tak blisko Pawła, że poszłaby się z nim wysrać, gdyby mogła. To, co mówisz, nie ma sensu. No bo dlaczego miałby to robić? Wojtas w ogóle nie był zainteresowany Kaśką, a ona wgapiona jest teraz tylko w Pawła. Mówię ci, on jest całkiem spoko. Poza tym – Marcin przeżegnał się i uniósł wzrok ku górze – to święte dziecko, co weekend w kościele, jest nawet ministrantem. Gadał też coś o seminarium. Mniejsza z tym. Monika, chcę ci powiedzieć, że niepotrzebnie tracisz czas. Sorry, że tak mówię, ale uwierz mi, że nikt nie przyłożył ręki do śmierci Wojtasa. Wszyscy go lubili. To był jakiś pierdolony wypadek. – Starał się mówić spokojnie, choć z natury był przeciwieństwem potulnego chłopca. Raczej wybuchowy i broniący swego za wszelką cenę, stanowił całkowite przeciwieństwo Krzysztofa Wojtali. Obaj od zawsze też uważali, że właśnie to cementuje ich przyjaźń. – Nie wiem, ale może po prostu dostał ataku na spaniu, a zanim zdążył się zorientować, co się dzieje i złapać za lek, stracił przytomność. Byłem z nim chyba codziennie i nieraz już widziałem, jak to potrafi go pozamiatać.

Do lokalu weszło dwóch mężczyzn około trzydziestki. Trzaśnięcie drzwi sprawiło, że Monika i Marcin mimowolnie popatrzyli w ich stronę w tym samym momencie, w którym nowo przybyli spojrzeli w ich kierunku. Rezerwacja, pomyślał natychmiast Marcin, akurat teraz! Ale tamci nie zatrzymali na nich wzroku zbyt długo. A po chwili zniknęli w głębi lokalu.

– Tylko ta jego zmiana w ostatnim czasie – powiedział, gdy ponownie spojrzał na Monikę. – Masakra, że też z nim o tym nie pogadałem. Wiesz sama, jakie to skąpiradło było, nigdy hajsem nie szastał, jak już wydawał, to skromnie i tylko na siebie. Żadnych zbędnych wydatków. Okej, nieraz pożyczał mi grosza, ale widziałem, ile go to wtedy kosztowało. – Uśmiechnął się, przypominając sobie niektóre epizody. – Ale powiem ci, że i tu się zmienił, a gdyśmy jechali na te kilka dni pod Warszawę, to już totalnie odjechał.

– Trzy tygodnie temu?

– Taa. Paweł zaprosił nas do siebie i…

– I znowu ten Paweł.

– Monika, daj se siana – odparł z rezygnacją. – Facet w ogóle nie ma znaczenia w tym, o czym chcę ci powiedzieć. No ale jak już drążysz, to jeszcze dwa słowa o nim. Paweł przez ostatnie lata mieszkał z matką w stolicy. Jego starzy rozwiedli się jakieś dziesięć lat temu i zamieszkał z mamą na obrzeżach. Teraz wrócił do ojca, bo podobno łatwiej będzie mu się załapać na studia. Robotyka czy coś takiego.

– Dobra, co z tym weekendem? – wtrąciła zniecierpliwiona.

Marcin sięgnął po szklankę z piwem, ale gdy zdał sobie sprawę z tego, że chwilę wcześniej ją opróżnił, odsunął ją na papierowej podkładce na przeciwległy brzeg stolika.

– Tamtego dnia zadzwonił do mnie rano i powiedział, żeby na sam koniec zgarnąć go spod Biedry. Pomyślałem, że to nawet spoko, bo będziemy już wszyscy razem i każdy kupi sobie browar na drogę. No to podjeżdżamy po niego, a on czeka na nas z wózkiem zajebanym po brzegi towarem. Piwa, wóda, żarcie, jakieś chipsy, soki. Zapasu na miesiąc. W pierwszej chwili pomyślałem, że wygrał jakąś większą kasę, ale powiedział, że miał odłożone i tak go po prostu naszło, a ja nie mam drążyć. Mówię więc do niego, Wojtas, ty nawet na siebie skąpisz, a tu taka akcja. Odparował mi tylko, czy ma to iść wszystko oddać? Spróbowałem jeszcze później zagaić, kiedy był już lekko dziabnięty, ale milczał jak grób. – Zły dobór słów sprawił, że zamilkł, ale Monika gestem ręki zachęciła go, aby kontynuował. – Znaczy milczał tylko wtedy, bo przez cały pobyt w Wawie był rozgadany jak nigdy wcześniej. Jak nie on. Zagajał do gadki, proponował jakieś wymyślone zabawy, skakał przy muzyce i śmiał się tak, jakby całe życie nie robił nic innego. Żałuję, że go wtedy o to nie przycisnąłem, ale pewnie i tak nic by to nie dało, bo wszyscy pytali, co w niego wstąpiło, a on tylko śmiał się i krzyczał, że już nigdy nie będziemy tak młodzi i żebyśmy oddali się szaleństwu. No wariat, mówię ci. Tak nas tym swoim optymizmem zaraził, że bawiliśmy się jak chyba nigdy wcześniej.

Monika intensywnie wpatrywała się w Marcina. Chłonęła każde słowo i od razu przetwarzała je w myślach, szukając czegoś, co pasowałoby do jej teorii. Analiza ta doprowadziła ją jednak do dwóch nowych przemyśleń. Szokujących, ale nie niemożliwych. Pierwszym było skojarzenie z książkowym Scrooge’em, który postanowił nagle odmienić swoje życie po tym, gdy dowiedział się, jak marnie skończy. Ale czy Krzysztof mógł obawiać się, że umrze? Dlaczego? Był młodym, silnym mężczyzną, a w pełni kontrolowana astma nie stanowiła większego zagrożenia. Czym więc mogłyby być spowodowane podobne przypuszczenia? Drugim opcja, że sam odebrał sobie życie. I ponowne pytanie: Dlaczego? Z tych myśli wyrwało ją nagłe poderwanie się Marcina z krzesła, który bez słowa usprawiedliwienia odszedł od stołu. A może to ona czegoś nie zarejestrowała. Niemniej tak zaskoczyło ją to zachowanie, że nie zdążyła zareagować. On tymczasem podszedł do baru i zamienił kilka słów z Raulem, który w międzyczasie napełniał wyciągniętą spod lady szklankę.

– Na czym to ja skończyłem – powiedział, jak gdyby nigdy nic, usadawiając się na swoim miejscu.

Monika milczała, w tej chwili była pełna obaw, że mimo wszystko zgubiła wątek.

– Już wiem. Warszawa. – Marcin napił się piwa i nabrał głęboko powietrza. – No i mówię ci, Wojtas przeszedł wtedy samego siebie, a to był początek tego, co odwalał później.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: