- W empik go
Płonąca rzeka - ebook
Płonąca rzeka - ebook
Zmysłowe, gorące i nieprzyzwoite, te historie rozpalą was!
Czym jest prawdziwe pożądanie? Czy miłość i seks zawsze idą w parze? Na ile sposobów można opisać namiętność? Autorki antologii udowadniają, że na wiele!
Zwycięskie opowiadania drugiego konkursu literackiego Inanny. Jurorkami w konkursie były autorki: K.N. Haner, Gosia Lisińska i Mira Gross. To właśnie te erotyczne opowiadania zrobiły na nich największe wrażenie!
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7995-263-2 |
Rozmiar pliku: | 611 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
K.C. Hiddenstorm
Kretyńskim pomysłem jest przychodzenie do pracy na kacu. Kolejny raz. Kretyńskim pomysłem jest zakładanie, że skoro pracujesz u ojca, wszystko ujdzie ci płazem. Ujdzie, jasne, ale nie za każdym pieprzonym razem. I wreszcie – kretyńskim pomysłem jest uważanie, że dziewczyna, która ci się śni po nocach, poleci na ciebie, mimo że zachowujesz się jak skończony buc. Śmiało, nazwijcie mnie kretynem.
Wchodziłem do SkyLight fioletowo-zielony, na gumowych nogach, przekonany, że zrzygam się, nim wpełznę na pierwsze piętro. Nie zrzygałem się jednak, w każdym razie nie tak od razu, i był to niewątpliwy sukces. Klęską natomiast było to, że przeze mnie z pracy wyleciała Madeleine – obiekt moich westchnień. Jack, ten dureń z kadr, uważał, że to całkiem zabawne. Ja sądziłem inaczej.
W sali konferencyjnej było duszno, dzięki czemu moje nudności weszły na nowy poziom; zaciśnięty w supeł żołądek czułem gdzieś w przełyku. Spojrzałem na termostat, przekonany, że wyzionął ducha, ale nie. Termostat działał. To tylko mój kac. To on podnosił temperaturę, to on sprawiał, że kolory były zbyt jaskrawe, a dźwięki zbyt donośne. Obiecałem sobie, że nigdy więcej nie tknę tequili. Nie byłem zbyt mocny w dotrzymywaniu obietnic.
– Gotowy? – zapytał Miller, strosząc swoje krzaczaste brwi. Teoretycznie był moim przełożonym, ale w praktyce rzadko wchodził mi w drogę.
– Mhmm – mruknąłem, rozumiejąc, jak głęboko jestem w dupie.
Nie było żadnej prezentacji. W ogóle nic nie było. Najpierw odkładałem tę pozbawioną finezji czynność na potem, potem poszedłem się schlać i oto nadszedł Dzień Zero. Ojciec nie będzie zachwycony, że znowu nawalam. Nie będzie zachwycony, no jasne, ale nie zwolni mnie. Tylko że to żadne pocieszenie. Jego kazanie będzie karą znacznie gorszą. Gość potrafił wejść na psychikę.
– Lepiej się przyłóż. – Brwi Millera poruszyły się w górę i w dół. – Staruszek się pofatyguje. Nie zawiedź go. – Kolejny raz, mówiło jego wypłowiałe spojrzenie.
Poluźniłem krawat, nie tyle żywiąc przekonanie, że zaraz się przekręcę, co marząc o tym. Tatulek pofatyguje się na moją prezentację, ojej, jak milusio. Żebym ją jeszcze, kurwa, miał.
Otworzyłem neseser, bezmyślnie gapiąc się w jego dramatycznie pozbawioną prezentacji zawartość, gdy przydybał mnie Scott.
– Dupa ci się pali, co? – zagadnął, szczerząc się.
Odwróciłem głowę i wbiłem w niego ciężkie spojrzenie.
– Bo co?
– Bo widzę, jak się marszczysz, to raz. Dwa, mój kumpel widział cię wczoraj w Celeste. Podobno tankowałeś aż miło. Dodajmy do tego to, jak wyglądasz, i wiem, że pali ci się dupa. – Skrzyżował ramiona na piersi. – Może się mylę?
– Mogę po prostu powiedzieć, że prezentację przełożyłem na jutro – powiedziałem bez przekonania.
Scott popukał się w czoło.
– Przekładałeś ją już dwa razy. – Jego wargi rozchyliły się w chytrym uśmiechu, ukazując garnitur małych ząbków. – Zwal to na kogoś. Nadzorujesz projekt, nie wykonujesz wszystkiego sam. Masz pod sobą ludzi, a ludzie nawalają. Skłam. Co ci szkodzi?
Boże, dopomóż – przyznałem temu kretynowi rację.
Mój ojciec wszedł, automatycznie roztaczając wokół siebie aurę władzy. Usiadł nieco na uboczu, wbił we mnie mało sympatyczne spojrzenie, a ja czułem, jakby przyszpilało mnie tak, jak igła entomologa przyszpila owada. Chyba przez to jego spojrzenie ostatecznie zdecydowałem się skłamać i zwalić wszystko na Madeleine.
Siedziała cztery krzesła ode mnie, zerkając na mnie tymi rozmarzonymi fiołkowymi oczyma. Była piękna, idealna, była moim marzeniem. A ja wbiłem jej nóż w plecy. Wspominałem już, że możecie nazwać mnie kretynem?
– Daj mi, proszę, pendrive z prezentacją – poprosiłem, podchodząc do niej. Mówiłem na tyle głośno, by siedzący z tyłu ojciec słyszał każde słowo.
Zdumienie wydłużyło śliczną twarz Madeleine.
– Jaki pendrive?
– Ten, który wczoraj ci zostawiłem, żebyś naniosła ostatnie poprawki. – Brnąłem w zaparte, czując się jak skończona łajza.
Madeleine zrobiła się czerwona po koniuszki kasztanowych włosów. Wychyliła się, łapiąc mnie za nadgarstek i syknęła:
– W co ty mnie wrabiasz, Mike?
Odsunąłem się od niej, jakby jej dotyk mnie parzył. W rzeczywistości był najsłodszą pieszczotą i chciałbym, żeby trwał w nieskończoność, ale moje tchórzostwo chwilowo wysunęło się na pierwszy plan.
– Nie masz kopii na dysku? – Głos nawet mi nie zadrżał na to kłamstwo. – Nic?
W spojrzeniu Madeleine pojawiła się złość. Oddychała ciężko, a coś w ułożeniu podbródka i ramion sugerowało, że rozważa, czyby mi się nie rzucić do gardła.
– Cóż – chrząknąłem, spoglądając na ojca – wygląda na to, że z przyczyn technicznych prezentacja się nie odbędzie.
Ojciec odsunął krzesło; przejechało po podłodze z upiornym piskiem. Wstał i ruszył w stronę drzwi, dając mi znak, bym poszedł za nim.
– Przepraszam – powiedziałem, napotykając spojrzenie Millera. Sprawiło, że jeszcze bardziej podupadłem na duchu.
Wyślizgnąłem się na korytarz, cicho zamykając za sobą drzwi. Mimo to towarzyszące temu echo odbiło się od ścian i powróciło do moich uszu, kojarząc się z dźwiękiem uchylanego wieka trumny. Ojciec stał pod oknem kilka metrów dalej. Ręce założone miał za plecy, wąsy przyprószone siwizną i zakręcone jak u świętego mikołaja. Tyle że mikołaj był ostatnią osobą, jaka przychodziła mi na myśl, gdy myślałem o ojcu. Prędzej pasował ten brodacz z filmu o bezdusznych prawnikach.
Czy ja też będę tak wyglądał w jego wieku? – zastanowiłem się przelotnie. Przydługie jasne włosy, muskularna sylwetka, smagła cera, imponujący wzrost – to po nim odziedziczyłem. Tylko oczy miałem brązowe jak matka. Jego były bladoniebieskie, zimne. Jak gdyby zamarzła mu dusza – myślałem czasem.
– Chciałeś… porozmawiać? – Stanąłem przed chmurnym obliczem ojca, czując się jak dwunastolatek. Czułem się tak mimo moich dwudziestu pięciu lat i pewnie będę się tak czuł aż do śmierci. Mojej albo jego.
Ojciec zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem. Jego niebieskie oczy wyglądały jak wykute z lodu.
– Dwie sprawy – zaczął szorstko, unosząc dłoń na wysokość klapy szytego na miarę garnituru. – Pierwsza – wyprostował kciuk – nawet jeżeli zlecasz komuś zadanie, to jako szef projektu jesteś za to odpowiedzialny. Nawala twój człowiek, ty nawalasz wraz z nim. Druga sprawa – wyprostował palec wskazujący – miło, że nie jesteś skończoną gnidą i starasz się kryć swoich ludzi, ale to nie wystarczy. Masz ich pilnować. A tego nie zrobiłeś.
– Ja… – przełknąłem ślinę – tak… ja…
Ojciec popatrzył na mnie z czymś w rodzaju odrazy. Możliwe, że stałem za blisko i wyczuł wczorajszy alkohol w moim oddechu. Możliwe, że faktycznie napawałem go odrazą.
– Zwolnij ją – rozkazał. Widząc moje głupawe spojrzenie, dodał: – Tę dziewczynę, przez którą nie odbyła się prezentacja.
– Ale… – próbowałem protestować.
– Chcę widzieć twoją prezentację jutro o dziesiątej, a tej dziewczyny już nigdy. Niech ci się nie pomyli kolejność. – Odwrócił się i odszedł, zanim zdążyłem dodać coś jeszcze.
Patrzyłem na oddalające się plecy ojca, czując się jak skończony złamas. Pięknie rozegrane, Mike. Po prostu, kurwa, pięknie.
Półtorej godziny później, po żenującej i z góry skazanej na porażkę walce z samym sobą, zjechałem dwa piętra niżej, żeby zwolnić Madeleine. I do dzisiaj myślę sobie, że w pełni zasłużyłem na jej reakcję.
– De Soto, posłuchaj – zacząłem, siląc się na oficjalny ton.
Madeleine uniosła głowę i spojrzała na mnie nieufnie.
– Znowu chcesz mnie o coś oskarżyć?
Mimo że byłem synem Morgana Lightwooda, właściciela SkyLight, ona nie czuła przede mną respektu. Czy to jej zadziorny charakter, czy niewielka różnica wieku, nie wiedziałem. Ale przyznaję, to mi się podobało. Wszystko w niej mi się podobało.
– Pakuj się – powiedziałem, patrząc gdzieś ponad jej ramieniem.
Madeleine zrobiła wielkie oczy.
– Słucham?!
– Jesteś zwolniona. – Te słowa ledwie przeszły mi przez gardło. Zrobiłem z niej kozła ofiarnego i oboje o tym wiedzieliśmy. – Od jutra ma cię tu nie być.
Madeleine poderwała się z miejsca, chwyciła kubek stojący na skraju biurka i chlusnęła mi w twarz zawartością. Poczułem strugi lepkiej cieczy spływającej mi po policzkach, brodzie i koszuli. Oblizałem wargi. Sok. Żurawinowy.
– Sukinsyn! – warknęła Madeleine, rzucając we mnie kubkiem. – Cholerny sukinsyn!
Ostentacyjnie zgarnęła swoje rzeczy, po czym minęła mnie, rozmyślnie następując mi na stopę. Jej szpilka dźgnęła jak lanca, niemal przebijając mi but i skórę, ale dzielnie zniosłem tę torturę. Należała mi się.
Patrzyłem za Madeleine, czując wstręt do samego siebie. Jednak nie zrobiłem nic. Nie poszedłem za nią. Nie naprawiłem wyrządzonych szkód. Wolałem chronić własną dupę.
Pięknie rozegrane, cholerny idioto. Planowałeś umówić się z nią na drinka, a zamiast tego wylałeś ją z pracy, pomyślałem kwaśno.
I pobiegłem się wyrzygać.
***
Do Wilczej Jagody poszedłem z dwóch powodów: bo byli tam moi kumple i bo chciałem się urżnąć. Właściwie czemu nie? Tony miał urodziny, a to naprawdę dobra okazja do urżnięcia. Poza tym trochę dręczyło mnie sumienie. No, może trochę bardziej niż „trochę”. Po kilku kolejkach powinno nieco przycichnąć. Gorzała pomoże też zapomnieć o Madeleine, o której, wstyd się przyznać, myślałem zdecydowanie za często.
– Coś taki smętny? – Tony poklepał mnie po plecach. – Siadaj, pij i podziwiaj. – Zatoczył łuk ramieniem, jakby cała cholerna knajpa należała do niego. – Jest wóda, są panienki. To się nazywa IM-PRE-ZA!
Wilcza Jagoda to był klub ze striptizem, ale za to nie byle jaki. Okay, to może za dużo powiedziane. W każdym razie nie była to speluna. Ściany obite były czarnym materiałem, parkiet również był czarny, gładki i błyszczący jak tafla lodu. Za oświetlenie robiły niebieskie, czerwone i fioletowe świetlówki, ułożone w wymyślne wzory, wijące się wzdłuż ścian, a w powietrzu unosił się zapach dymu, perfum i tajemnicy. Całkiem to miejsce lubiłem. Puszczali niezłą muzykę, a i dziewczyny mieli naprawdę ładne. I umiały tańczyć. O tak, bez dwóch zdań. Wiedziały, czym i jak zakręcić, żeby facetowi zawirowało w głowie.
Przywitałem się z resztą chłopaków i usiadłem na pluszowej kanapie; stolik mieliśmy najlepszy z możliwych, z doskonałym widokiem na rurę, na której wiły się dziewczyny. Wziąłem od Tony’ego kieliszek whisky, wypiłem, wziąłem następny, wypiłem i zapatrzyłem się na scenę. Śliczna mulatka w skąpym stroju w panterkę kręciła tyłkiem do rytmu jakiegoś starego kawałka disco; nie pamiętałem nazwy, ale nie miało to znaczenia. Była wysportowana, trzeba było jej to oddać. Gdyby mi ktoś kazał wskoczyć na rurę i okręcić się, tak jak ona to zrobiła, pewnie bym się zabił.
– Wielkie brawa dla Dolly! – ryknął prowadzący, kiedy dziewczyna pozbyła się reszty garderoby. Chyba tak należało nazywać chuderlawego gościa z mysim wąsem, w oślepiająco białej koszuli i wyszywanej cekinami kamizelce, przyczajonego w rogu sali. Alfonsem przecież nie był, na litość boską.
Dziewczyna nazwana Dolly skłoniła się, zeszła ze sceny i ruszyła na lewo; aha, czyli tancerki nie wychodziły tą samą drogą, którą przychodziły, cenna informacja. Zacząłem klaskać i zaraz wyciągnąłem rękę po kolejny kieliszek; Tony narzucał zabójcze tempo. Wypiłem, skupiając się na płynnym ogniu spływającym mi do żołądka i narastającej euforii, która robiła ze mnie bohatera, nie tchórza i kłamcę.
– Może weźmiemy ją na prywatny pokaz? – wybełkotał Rob, brodą wskazując oddalającą się mulatkę. Miał nieźle w czubie, to było widać i słychać. Jeszcze kilka kolejek i zarzyga sobie buty.
– Mówisz tak o każdej. – James zerknął na niego z dezaprobatą. – Wrzuć na luz.
– Niech Tony wybierze – zasugerowałem. – Jeżeli faktycznie chcecie brać laskę na prywatny taniec, niech on ją wybierze. To jego urodziny.
Odpowiedział mi pomruk aprobaty.
– Masz. – Tony podetknął mi pod nos kieliszek. – Mądrze gadasz, pij.
Wypiłem, czemu nie?
A w następnej chwili omal nie zszedłem na zawał.
Czerwona kurtyna, zupełnie taka jak w teatrze, rozsunęła się, a moja szczęka z łoskotem opadła na podłogę. Alkohol wyparował z mojej krwi w ułamku sekundy, zmysły wyostrzyła adrenalina, porażając plejadą szczegółów i barw.
– Powitajcie Jasmine! – Prowadzący uniósł rękę, dając publiczności do zrozumienia, że ma zacząć klaskać.
Ale i bez tego ludzie by klaskali.
Na scenie stanęła najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek dane mi był widzieć. Kasztanowe, lekko falowane włosy spływały jej na ramiona. Idealne ciało nieudolnie skrywał kostium tancerki brzucha, czarny ze złotymi i srebrnymi dodatkami. Cienka jak sen woalka przesłaniała dolną połowę twarzy, ale i tak rozpoznałem ją bez trudu – to była Madeleine De Soto we własnej osobie. Niewiarygodne, ale to była ona! Wyglądała cudownie, po prostu cudownie. Czułem, że mi staje, zupełnie jakbym znowu był małolatem niepotrafiącym zapanować nad swoim fiutem.
– O kurwa – sapnąłem.
Tony i James zerknęli na mnie niespokojnie.
– Coś nie tak? – zapytał Tony.
– Znasz ją? – chciał wiedzieć James.
Zmarszczyłem twarz w grymasie osoby cierpiącej na chroniczny ból brzucha i pokiwałem ręką na boki.
– Pracowała w firmie ojca – bąknąłem.
– Robiłeś ją? – Rob objął mnie za ramię, uśmiechając się obleśnie. – Ładniusia jest.
Spojrzałem na niego tak, jak patrzy się na ropuchę, po czym strząsnąłem z siebie jego rękę. Jego dotyk mierził mnie w równym stopniu co jego uśmiech.
– Ledwie ją znam – syknąłem.
– Mhm. – Odpychający uśmiech Roba się poszerzył.
Przez kilka kolejnych minut nikt się nie odzywał. Jak zahipnotyzowani patrzyliśmy na Madeleine. Poruszała się w taki sposób, jakby była stworzona dla tej melodii, jakby muzyka wypływała z niej, sterując ciałem. Utwór, do jakiego tańczyła, był mi w jakiś mglisty sposób znajomy; erotyczny i nostalgiczny zarazem, przynoszący obrazy nagrzanej słońcem pustyni i pyszniącego się przepychem pałacu. Tekst traktował o oczach i tęsknocie za utraconym kochankiem, ale ledwie mogłem skupić się na płynących z głośników słowach. Odziana w jedwabie i tiule kobieta była w tym momencie całym moim światem. Najgłębiej skrywanym marzeniem. Ogniem, przy którego blasku chciałbym trwać po wieczność.
Madeleine zerwała z siebie chustę i rzuciła ją jakiemuś łysemu facetowi; na widok jej nagich nóg kilku gości na lewo ode mnie zaczęło gwizdać. Zakołysała się, a wraz z nią zakołysały się jej piersi, częściowo skryte w obszytym świecidełkami staniku. Uśmiechnęła się pod woalką i podeszła do rury. Zakręciła się przy niej, wskoczyła, obejmując metal nogami, po czym zsunęła się, lądując na ziemi w efektownym szpagacie.
Każdy najmniejszy ruch Madeleine był niesamowicie zmysłowy, prowokował, mamił wizjami najdzikszych rozkoszy. Uważałem tak wtedy i uważam teraz – ta kobieta zmieniła taniec na rurze w widowisko godne pierdolonego Oscara. Drażniła się z publicznością, to zsuwając prześwitujące ubranie, to znów się nim okrywając. Byłem na tyle blisko, że słyszałem, jak dzwonią ozdoby w pasie na jej biodrach.
– Ale bym ją jebał – stwierdził Rob refleksyjnie, a ja miałem ochotę przebić mu tętnicę.
Wychyliłem się w przód, niby po gorzałę, ale tak naprawdę chciałem być jeszcze bliżej Madeleine; gdyby nie przyczajeni w rogach ochroniarze, pewnie bym wskoczył na scenę i próbował ją stamtąd ściągnąć. Bo to przeze mnie Madeleine kręciła tyłkiem w Wilczej Jagodzie przed tłumem napalonych gości. Co, może nie?
Czy ja wcześniej powiedziałem, że dręczyły mnie wyrzuty sumienia? No to dopiero teraz zaczęły na poważnie. Zrobiłem z Madeleine striptizerkę, a wyobraźnia podpowiadała mi, że najpewniej niedługo i dziwkę. Z mojej winy z dnia na dzień straciła pracę, chociaż niczym sobie na to nie zasłużyła. I oto proszę, przyparta do muru, znalazła się tutaj. Do tego zmusiło ją moje pieprzone tchórzostwo. Jasne, nikt jej nie kazał od razu szukać tego typu posady, ale prawda była bezlitosna – za jedzenie i mieszkanie trzeba było płacić, a praca nie spadała z nieba, nie w obecnych czasach. Poza tym mogło być tak, że Madeleine miała trudną sytuację, opiekowała się, no nie wiem, chorym członkiem rodziny, więc zwyczajnie nie mogła sobie pozwolić na utratę płynności finansowej. Zmusiłem ją do przekroczenia granicy, której nie powinna przekraczać. Co będzie następne? Znajdzie alfonsa, który będzie ją tłukł? Zacznie brać heroinę? Ktoś podetnie jej gardło po numerku w tanim motelu i wrzuci jej ciało do rynsztoka?
– Jezu, co ja narobiłem? – wymamrotałem, łapiąc się za głowę.
Tony przyjrzał mi się badawczo.
– Na pewno wszystko gra?
Podniosłem się z miejsca.
– Na pewno – zapewniłem kłamliwie.
Przeszedłem przed kilkoma stolikami, ignorując buczenie facetów niezadowolonych z faktu, że przesłaniam im widok. Zerknąłem przez ramię. Madeleine zbliżała się do finału swojego występu; zostało jej naprawdę niewiele półprzezroczystych tkanin do zdarcia.
To ja powinienem je z ciebie zdzierać – pomyślałem, idąc w stronę jednego z barczystych ochroniarzy.