- W empik go
Płonęła. Tom 5 - ebook
Płonęła. Tom 5 - ebook
Seryjni mordercy, psychopaci, szaleńcy. Prawdziwe potwory są wśród nas!
Pod koniec 1998 roku w Krakowie znaleziono fragment skóry zaginionej młodej studentki. Sprawa o kryptonimie „Skóra” była precedensem na skalę Europy i przyczyniła się w dużej mierze do rozwoju polskiego policyjnego Archiwum X. Kim okazał się sprawca i co nim powodowało?
TRUE MONSTERS to seria opowiadań kryminalnych opartych na faktach. Jej bohaterami są wzbudzający grozę sprawcy zabójstw z całego świata, których motywacje i działania każą zadać pytanie, co sprawia, że człowiek staje się potworem.
Magdalena Sobota – jest autorką cyklu powieści kryminalnych z serii Śledztwa Herminy Wasylik oraz podcastu Paliptacje. Interesuje się kryminalistyką, literaturą i teatrem, nieustannie starając się pogodzić swoją największą pasję – pracę – z pisaniem opowieści.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67875-17-2 |
Rozmiar pliku: | 716 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pomimo tego wszystkiego, nie lubiła przebywać w mieście i obserwować jego dziwacznej egzystencji. Wolała od siły ludzkich rąk siłę natury, doskonałą w swojej pierwotności, ale jednocześnie straszną. Tylko w górach, gdzie powietrze było czyste, a wiatr ciął jej twarz chłodem i zapachem jodeł, czuła się tak, jak powinna czuć się młoda dziewczyna – żywa. Jeżeli coś sprawiało jej radość, były to ból mięśni, krzyki ptaków, krople deszczu spadające z gałęzi drzew i widok na bezbrzeżną nicość tonącą we mgle, na doliny zalane słońcem tak złotym, jak nigdzie indziej, albo na wioskę rozlaną przy jakiejś rzece, na tyle odległą, że bezpieczną, cichą, nieniosącą ryzyka dostrzeżenia choćby jednej ludzkiej sylwetki.
Taka samotność mogła się zdawać innym przerażająca, ale dla niej była wspaniała. Uczyła pokory i niewiarygodnego podziwu dla świata, który przychodził falami z każdym wschodem słońca nad pasmem górskim i każdą śnieżycą. W mieście dało się żyć, dało się dostrzegać w nim ulotne piękno, i ona je dostrzegała, jednak to nie wystarczało, więc przy każdej okazji uciekała z niego we własną jasną przestrzeń, gdzie nie istniało nic oprócz atawistycznego zachwytu. Przemierzała kolejne szlaki, wycierała podeszwy butów i uczyła się w ten sposób radzić sama ze sobą. I była szczęśliwa.
Aż do momentu, kiedy straciła Ojca.Jeden. Exitus letalis
Mieszkanie wyglądało wciąż tak samo, jakby było akwarelowym obrazkiem zawieszonym na ścianie, o konturach rozmytych przez łzy. Taki sam był stół, przy którym Ojciec siadywał w okularach i z gazetą rozłożoną nad talerzem jajecznicy, zupełnie taka sama była kanapa, na której sypiał, gdy kłócił się z Matką. I w sypialni nic się nie zmieniło, przecież wszystkie ubrania wisiały na swoich miejscach, koszule i spodnie, marynarki, krawaty, a buty ustawione w rzędzie lśniły czystością. Nie zniknął w magiczny sposób ze zdjęć w ramkach i albumach, nie zabrakło jego papierosów z szuflady komódki, a w dłoni Matki siedzącej w fotelu nadal lśniła jego złota obrączka. A jednak nie dało się udawać, że on tam jest, wśród tych wszystkich przedmiotów albo w nich. Choćby Córka chciała i modliła się o to, wszystko, czego on dotykał, używał, co przy sobie trzymał, było teraz zimne i pozbawione właściciela.
Nie, właściwie to ona i jej Matka były teraz właścicielkami. Otrzymały wszystko to, co po sobie pozostawił, te resztki, bez których kiedyś nie dało się żyć, a które obecnie nie miały żadnego znaczenia. Bo jakie mogły przynieść ukojenie? Były jedynie nośnikiem pamięci, jednocześnie tak bolesnym, że nie sposób było na nie spojrzeć, i tak cennym, że nie dało się ich wyrzucić.
Z czasem Córka zaczęła nosić swetry Ojca, owijać się nimi jak kaftanem bezpieczeństwa. Były za duże i ciemne, tonęła w ich splotach. Zadziwiające, że tak wiele dni – miesięcy – po jego odejściu w szafie nadal unosił się zapach wody kolońskiej, której używał. Było jej wszystko jedno, że te ubrania sięgają jej do kolan i źle w nich wygląda, choć słyszała, jak wszyscy znajomi o tym szeptali. Nieważne.
Nie mogła już naprawić tego, co się stało, mogła tylko rozpaczać nad tym, co było teraz. A była pustka po nim i roztrzaskana rodzina. Choć Córka była młoda, zdawała sobie dobrze sprawę, że nie da się tego do końca naprawić i poskładać. Kiedy ktoś odchodzi w taki sposób, tak nagle, nie domyka przecież siłą rzeczy wielu drzwi, a rany, choć powoli się goją, nie zasklepiają się tak, jak trzeba, podobnie jak źle zrośnięte złamania. Niegdyś spójny kościec ich rodziny miał odtąd być wykoślawiony, może nawet kaleki.
Dlatego przestała wyjeżdżać w góry. Miasto połknęło ją, stała się częścią jego szarego budulca, a w końcu utonęła w nim na zawsze.
DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA W WERSJI PEŁNEJ