- W empik go
Plotkara 12: Zawsze będę cię kochać - ebook
Plotkara 12: Zawsze będę cię kochać - ebook
Blair ma nowego chłopaka. Pete przedstawia ją swojej rodzinie, która przyjęła dziewczynę ciepło, nie zaproszono jej jednak na wspólne wakacje. Blair decyduje się zatem przyjechać do Sereny. Mają zamiar spotkać się ze starymi znajomymi. Nate, wraz z dawnym mentorem ojca, odbywa wielomiesięczny rejs. Po jego zakończeniu chłopak czuje, że dojrzał i będzie mógł dokonać wyboru między Sereną a Blair. Tymczasem Dan znów marzy o Vanessie.
Perypetie bogatej młodzieży z Nowego Jorku relacjonuje tajemnicza osoba o pseudonimie „Plotkara".
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-265-3583-9 |
Rozmiar pliku: | 613 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
plotkara.net
_TEMATY NA CELOWNIKU WASZE E-MAILE ZAPYTAJ_
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
Dzyń, dzyń, dzyń!
„Wita choinka każdy dziś kąt i z kolędami wchodzi w nasz dom, darów przyniesie nam moc w tę choinkową noc…” które to dary – tak się składa – przygotowały dla nas elfiątka Givench, YSL lub też Oscara de la Renty. Kim jesteśmy, moglibyście zapytać? Oczywiście mieszkańcami najlepszej części Manhattanu – wspaniałych budynków z portierami powyżej ulicy Pięćdziesiątej Dziewiątej, a poniżej Osiemdziesiątej Szóstej. Idą święta, pora udekorować nasze przestronne, luksusowe apartamenty na najwyższych piętrach na Upper East Side srebrnymi i złotymi bombkami, migoczącymi lampkami, aksamitnymi kokardami i czekoladkami przywiezionymi z _belle_ Paris. Święta mają tutaj zawsze trochę więcej połysku, są trochę jaśniejsze, trochę lepsze. Dobrze jest wrócić do domu. Zaraz się dowiecie, co robiłam przez ostatnie kilka miesięcy. Jednak najpierw wam powiem, że życie nie kończy się na szkole średniej. Owszem, stało się: w końcu poszliśmy na studia. W ciągu ostatniego semestru natknęliśmy się na ludzi, którzy nie widzieli nas nago (jeszcze) i którzy nie znają naszych wyników na egzaminach SAT; którzy nie pamiętają, jak się posikaliśmy w majtki w przedszkolu ani nie wiedzą, kiedy sobie przekłuliśmy uszy. Nauczyliśmy się paru nowych rzeczy, zawarliśmy kilka nowych przyjaźni, a może nawet spotkaliśmy miłość swojego życia. Zmieniliśmy się – miejmy nadzieję, że na lepsze. I jesteśmy nie mniej fantastyczni niż wcześniej.
Na przykład B. Spędza idealne święta ze swoim idealnym chłopakiem z Yale i jego idealną rodziną w ich sielskim ustroniu w stanie Vermont. Ta dziewczyna zawsze zgarnia wygraną na loterii. A skoro o wygranych mowa, to co ostatnio słychać u S? Już nie depczą jej po piętach nadgorliwe modnisie z Constance Billard. W ich miejsce pojawili się paparazzi, a także brygada ambitnych gwiazdek filmowych. Pełno się ich koło niej kręci, gdy czeka w swoich louboutinach na nominację do nagrody Stowarzyszenia Aktorów Filmowych. Bez względu na to, gdzie jest i co robi, S zawsze jest w centrum uwagi.
Inni bardzo starają się zmienić: N przez ostatnie cztery miesiące żeglował dokoła świata. Jednak, jak dowiedzieliśmy się na seminarium o Kancie dla pierwszoroczniaków, żaden człowiek nie jest samotną wyspą. Miejmy nadzieję, że N wróci, i to niedługo. Jest też D, który na Wybrzeżu Północno-Zachodnim gryzmoli egzystencjalne wiersze w czarnym notatniku Moleskine. Może się wydawać, że całkowicie zmienił styl życia, ale D nawet w kawowej stolicy Stanów Zjednoczonych nadal upiera się przy kawie rozpuszczalnej. Spędza też każdą wolną chwilę, gadając na Skypie ze swoją ogoloną na łyso dziewczyną, V, która jest superniezależnym filmowcem, studiuje na NYU i wygląda na to, że dorobiła się… włosów. Jak również znajomych! No i jest jeszcze C, widziany ostatnio z bandą ubranych we flanelowe koszule twardzieli, dźwigających drewniane bale gdzieś w Nevadzie, Montanie czy jeszcze gdzieś indziej, gdzie nie ma miast, za to jest mnóstwo bydła. Zmienił mu się gust czy też przeszedł kolejną metamorfozę? Na tym polu wygrałby nawet z Madonną. Pod jemiołą i w sylwestra wszyscy się całują i coś mi mówi, że w tym roku będzie całe mnóstwo pocałunków. Wasze szczęście, że ja też tam będę i o wszystkim wam opowiem, jak tylko wyłączą się świąteczne lampki i rozwiążą śliczne, aksamitne kokardy. No to zaczynamy zjazd!
WASZE E-MAILE
-
-
P: Droga Plotkaro,
-
-
Jadę na święta do ciotecznej babci do Nowego Jorku. Podobno Serena van der Woodsen tam mieszka i ty wszystko o niej wiesz. Czy to ty nią jesteś? Boże, jeśli to ty, to błagam, przyślij mi autograf. A może się ze mną spotkasz?
-
-
KochamSvW
-
-
O: Drogi Kocham,
-
-
Wolę wieść życie z dala od świateł reflektorów, natomiast moje źródła donoszą, że twoja bohaterka wychodzi na miasto prawie co wieczór. Na pewno się na nią natkniesz, jeśli wiesz, gdzie jej szukać.
-
-
P.
-
-
P: Droga Plotkaro,
-
-
U mnie na studiach w stołówce podają tylko smażone kulki serowe i chyba trochę przytyłam. Czy powinnam spotkać się w święta z moimi nowojorskimi kolegami ze szkoły średniej, czy lepiej udawać, że złapałam grypę?
-
-
W SzponachBufetu
-
-
O: O: Droga WSB,
-
-
Nie jestem dietetyczką ani terapeutką, ale mogę powiedzieć jedno – nie ty jedyna. Moja rada: wrażenie, jakie robisz, zależy od tego, jak to rozgrywasz. Wyjdź z domu, włóż małą czarną i pokaż światu swoje krągłości. Nikt nie zwróci uwagi na zbędne kilogramy.
-
-
P.
NA CELOWNIKU
B w pociągu z New Haven do Montpelier w stanie Vermont. Bardzo się wyróżniała w morzu wielokolorowej flaneli w kratkę. S z trzema identycznymi, tlenionymi anorektyczkami na czerwonym dywanie przed premierą filmową. V na imprezie filmowej w Bushwick ze znajomymi z NYU, wśród których był też pewien seksowny asystent. Czyżby ktoś próbował zapracować na piątki w szkole? D ze swoją młodszą siostrą, J, nad talerzem naleśników z czekoladą w jednej z okropnych zatłoczonych knajpek na Górnym Broadwayu. C z hordą facetów w kowbojkach nad coca-colą w Tribeca Star. Może hotel powinien wybudować słup do przywiązywania koni?
ZASADY NADAL SĄ ŁAMANE
Technicznie rzecz biorąc, nie mieszkacie już pod rodzinnym dachem. Już dopieściliście rodziców grą w scrabble i dekorowaniem pierniczków, których i tak nikt nie zje. Teraz pora zaszaleć. Możecie się poprawić po pierwszym stycznia – w końcu po to są postanowienia noworoczne. Więc wyjdźcie na miasto, zabawcie się i pokażcie swoim byłym najlepszym koleżankom i ekschłopakom, że jesteście jeszcze lepsze. Zresztą, skoro już wiecie, że mam was na oku, na pewno macie ochotę się trochę popisać, co? Tak myślałam.
Wiecie, że mnie kochacie,
plotkaraCO B BY CHCIAŁA POD CHOINKĘ
– Nie śpisz, Skaucie?
Blair Waldorf przebudziła się z drzemki i zobaczyła nad sobą Pete’a Carlsona, swojego chłopaka. Pete posłał jej uroczy, krzywy uśmiech. Jego oczy były niebieskie jak ocean. Otaczały je rudawe rzęsy, tego samego koloru co gęste, opadające na oczy włosy.
Blair odrzuciła koc w szkocką kratę Black Watch w nogi kanapy i dyskretnie sprawdziła palcem wskazującym, czy nie ośliniła się podczas snu. Uwielbiała być budzona przez Pete’a, a już zwłaszcza gdy zwracał się do niej jakimś uroczym przezwiskiem. Teraz mówił na nią Skaut, bo doprowadziła go i jego trzech starszych braci do najpiękniejszej jedlicy w lesie w rozległej posiadłości Carlsonów w Woodstock w stanie Vermont. Wcześnie rano otworzyli prezenty ułożone pod wspaniałym drzewkiem. Pete dał Blair parę granatowo-beżowych butów turystycznych marki North Face. Obiecał jej, że jak zrobi się cieplej, zabierze ją na swoje ulubione szlaki. Blair nigdy nie przepadała za przyrodą, za to Pete uwielbiał być na świeżym powietrzu. I jakoś nagle spanie pod gwiazdami u jego boku nabrało dla niej romantycznego wymiaru.
– Pewnie, że nie śpię – skłamała, usiadła i ziewnęła.
Było już prawie południe. Milutcy, aczkolwiek nadpobudliwi bratankowie i bratanice Pete’a obudzili wszystkich o nieludzkiej piątej nad ranem, żeby otworzyć prezenty.
– To dobrze.
Pete usiadł koło niej na wytartej granatowej kanapie i czule odsunął jej długie pasma grzywki sprzed trójkątnej twarzy. Włosy miała trochę bardziej zmierzwione, niż lubiła, ale nie miała zaufania do żadnego z fryzjerów w obskurnym New Haven. Poza tym, cóż znaczy rozczochrana fryzura, gdy jest się z chłopakiem, który naprawdę cię kocha?
– Śniło ci się coś? Warczałaś przez sen. To urocze. Pete podniósł koc z podłogi i owinął nim ich nogi.
– Aha.
Blair zmarszczyła czoło. Warczała?
Szczerze mówiąc, miała ostatnio dziwne sny. Zeszłej nocy obudziła się i w pierwszej chwili wydawało jej się, że jest u swojej dawnej najlepszej przyjaciółki, Sereny van der Woodsen. Dopiero po chwili do niej dotarło, że śpi w ciemnej, dostojnej sypialni gościnnej w ogromnej posiadłości Carlsonów w stylu kolonialnym.
Może po prostu stęskniła się za domem. Ostatecznie nie mieszkała już w Nowym Jorku, Sereny nie widziała od sierpnia, a wszyscy jej krewni byli teraz za granicą. Jej ojciec, Harold, świętował Boże Narodzenie w Prowansji ze swoim chłopakiem, Gilese’em i ich adoptowanymi bliźniętami. Przyrodni brat, Aaron, był w kibucu w Izraelu. Matka, ojczym, brat Tyler i mała siostrzyczka Yale przeprowadzili się w sierpniu do Los Angeles, do wielkiej, kiczowatej posiadłości na Pacific Palisades, którą przerabiali na jeszcze większą i bardziej kiczowatą. Na czas remontu wybrali się w podróż po południowym Pacyfiku, na wyspy, które zeszłej wiosny Eleanor Rose kupiła członkom rodziny w napadzie szaleństwa podyktowanego ciążą. Blair kusiło, żeby do nich dołączyć, choćby tylko po to, by spędzić trochę czasu ze swoją młodszą siostrą, najmniej popapranym członkiem jej absurdalnie tragicznej familii.
Lecz wtedy przyszła kartka od matki. Zdjęcie przedstawiało jej łysego ojczyma, Cyrusa Rose’a w jaskrawoczerwonym kostiumie Mikołaja, który na jednej ręce trzymał maleńką Yale w kostiumie elfa, a w drugiej menorę. Na kartce złotymi literami było wypisane: „Na pamiątkę świątecznej fuzji rodziny Waldorf-Rose”. Udział w świątecznej fuzji nagle przestał ją pociągać. A potem dostała zaproszenie na święta od idealnych Carlsonów i uznała, że jej obowiązkiem jako dziewczyny Pete’a jest przyjąć zaproszenie.
– Śniłam o tobie. O nas. Jestem taka szczęśliwa.
Blair westchnęła z zadowoleniem i spojrzała w płomienie buzujące w oryginalnym, ceglanym kominku po drugiej stronie pokoju. Za oknem ziemię przykryła cienka kołderka śniegu.
– Ja też.
Pete zmierzwił jej włosy, przyciągnął do siebie i pocałował.
– Przyjemnie smakujesz – szepnęła.
Rozluźniła się i opadła w umięśnione ramiona Pete’a. Zsunął jej czarny kaszmirowy kardigan Loro Piana i została tylko w brzoskwiniowym podkoszulku marki Cosabella.
Zabawne, jak sprawy się potoczyły. Cztery miesiące temu, gdy przyjechała do Yale, zakwaterowano ją z tryskającą energią Alaną Hoffman, śpiewającą a cappella. Cały czas. Blair budziła się przy dźwiękach piosenki _Son of a preacher man_, którą Alana śpiewała swojej kolekcji misiów marki Gund. By jak najmniej przebywać w pokoju, Blair zaczęła przesiadywać w bibliotece. Pete pisał tam pracę na zajęcia z magicznego realizmu. Blair nawet nie spojrzała na żadnego faceta, odkąd Nate Archibald, jej chłopak ze szkoły średniej i rzekoma miłość jej życia, postanowił nie iść z nią do Yale i zostawił ją na lodzie na stacji Grand Central. Poszedł na inną uczelnię. Tamtego dnia, na widok uroczego dwudniowego zarostu Pete’a, nieustannego półuśmieszku, intensywnego skupienia w ciemnoniebieskich oczach, gdy ślęczał nad książką, po raz pierwszy ogarnęło ją poczucie, że może życie nie kończy się na Nacie. Wymienili zalotne spojrzenia i w końcu Pete zaprosił ją na kawę.
Od tamtej pory byli nierozłączni. Od Święta Dziękczynienia Blair właściwie mieszkała z Pete’em – oraz piątką jego niestroniących od dżinu, wysportowanych współlokatorów – w wygodnej, odrapanej kamienicy na Chapel Street. Na początku trochę niepokoiło ją mieszkanie z bandą chłopaków, ale spodobało jej się, że z dnia na dzień zdobyła serca braci i przez większość czasu była jedyną dziewczyną na horyzoncie. Chłopcy oddali jej do wyłącznej dyspozycji łazienkę na górze. Nie miała w związku z tym nic przeciwko pomaganiu im w zadaniach domowych ze statystyki.
Niesamowite, jakie z Pete’em wszystko było łatwe. Po raz pierwszy od osiemnastu lat życie Blair nabrało sensu. Z przyjemnością chodziła na zajęcia wprowadzające do prawa, mieszkała z kolegami, którzy ją uwielbiali, miała kochającego, przystojnego chłopaka. I jeszcze na dodatek znalazła w Carlsonach rodzinę zastępczą.
Której członkowie nie używali słowa „fuzja”.
Przez ostatnie parę dni niemal cały czas spędzali z Carlsonami: tatą Pete’a, Chappym, który był kiedyś senatorem, jego mamą Jane, pochodzącą z dobrej bostońskiej rodziny, trójką starszych braci, ich żonami i bandą anielskich bratanków i bratanic, których wciąż myliła. Brzmiało to jak istny koszmar, ale okazało się urocze. Pan Carlson był postawnym mężczyzną z rumianą twarzą, który opowiadał pikantne dowcipy i doprowadzał wszystkich do histerycznego śmiechu. Mama Pete’a od niechcenia recytowała przy stole wiersze Anne Sexton, choć wcale nie była wstawiona. Bracia byli przystojni, przyjaźni i inteligentni, ich żony dobrze wychowane i miłe. Nawet dzieci były uprzejme. Jak dotąd były to idealne święta.
A miało być jeszcze lepiej. Z okazji Nowego Roku Chappy zarezerwował dla całej rodziny miejsca w ekskluzywnym pięciogwiazdkowym kurorcie na Kostaryce. Oczywiście Blair mogła się obejść bez wycieczki do lasu tropikalnego, ale słyszała, że są tam nieskazitelne plaże, jest gorąco, a wille są wyposażone w niesamowite materace.
Rozległo się pukanie do drzwi.
– Jesteście ubrani? – zawołał Jason, brat Pete’a, i wszedł do środka.
Miał taką samą szczupłą sylwetkę jak Pete. Wysocy, rudawi przystojniacy – cała czwórka braci Carlsonów: Everett, Randy, Jason i Pete, była do siebie tak podobna, że można by ich wziąć za czworaczki, choć było między nimi po dwa lata różnicy. Ujmujący Jason, student drugiego roku prawa na UPenn, był dwa lata starszy od Pete’a. Gdyby Blair nie była po uszy zadurzona w Pecie, pewnie zakochałaby się w Jasonie.
Przynajmniej miała wyjście awaryjne.
– Gramy w kalambury. Bożonarodzeniowa tradycja Carlsonów. Wasza obecność byłaby mile widziana.
– Musimy? – Blair zdusiła jęk.
W teorii było to miłe, ale przez ostatnie trzy dni nic innego nie robili, tylko grali w kalambury, rebusy i scrabble. Blair lubiła rywalizację i była już zmęczona ciągłą walką o wygraną i jednoczesnym udawaniem, że wcale jej na tym nie zależy.
Może powinni zamiast tego zagrać w prawda czy wyzwanie?
– Zgadnij, kto znowu chce cię mieć w swojej drużynie. – Jason uśmiechnął się ironicznie, błyskając perłowobiałymi zębami, znakiem rozpoznawczym Carlsonów. – Nasz tato cię po prostu uwielbia!
– Super! – odpowiedziała z udawanym zapałem.
Przeszła za Pete’em przez szeroki, łukowato sklepiony hol do kuchni. Cały dom składał się ze sprzeczności: ściany były z surowego drewna, ale wypolerowane drewniane podłogi przykrywały zabytkowe tureckie dywany. W kuchni, w kącie naprzeciwko dwóch ogromnych lodówek sub-zero stał ogromny piec opalany drewnem. Członkowie rodziny siedzieli na tapicerowanych żółtych krzesełkach przy dużym oknie w wykuszu. Przed nimi stał Chappy, który miał na sobie gruby kremowy sweter z Aranów i próbował przywołać ich do porządku.
– Skaut! – zawołał radośnie na widok Blair i Pete’a.
– Dzień dobry, panie Carlson.
Blair uśmiechnęła się ciepło, gdy Chappy klepnął ją w ramię.
– Już cię zarezerwowałem, więc sobie od razu odpuśćcie, chłopcy – oświadczył jowialnie synom, którzy uśmiechnęli się uprzejmie do Blair, choć Everett nawet nie podniósł głowy znad iPhone’a. – Sam nie wiem, co ja bez ciebie zrobię w przyszłym tygodniu, Skaucie.
– Och, przecież na plaży też można się zabawić – odparła Blair. Zarumieniła się. Zabrzmiało to zupełnie nie na miejscu.
– Znaczy, zagrać w kalambury – wyjaśniła szybko.
– No tak, ale co ja zrobię bez mojego ulubionego członka drużyny? – Chappy pokręcił smętnie głową. – Jane, bez obrazy, ale ty oszukujesz.
– Owszem, oszukuję, sama się do tego przyznaję. – Włosy Jane Carlson o barwie pszenicy były przystrzyżone na rozsądnego pazia. Jane była wysoka i wysportowana. Miała na sobie sweter w tym samym stylu co jej mąż. – Dobrze, że chociaż ty trzymasz się litery prawa. – Puściła oko do Blair.
Lecz Blair myślała teraz o słowach Chappy’ego, które sugerowały, że jej nie będzie z nimi na Kostaryce. Kupiła na tę okazję pięć nowych kostiumów kąpielowych od Eres. Dobrze tuszowały dwa i pół kilo, które jej przybyło, odkąd przeszła na obrzydliwe jedzenie w stołówce w Yale.
– Beze mnie? – wypaliła idiotycznie.
– Ja bym cię chętnie zabrał, ale wiesz, w rodzinie Carlsonów mamy takie powiedzenie… – zaczął Chappy i jego niebieskie oczy zamigotały, jakby właśnie miał wygłosić błyskotliwą przemowę polityczną. – Jeśli chodzi o wspólne wyjazdy na wakacje, to wierzę w zasadę „bez mariaży nie ma wspólnych wojaży”.
– To przekleństwo Carlsonów – westchnął Jason i szturchnął Blair ze współczuciem pod bok.
Przesunęła się. Rzeczywiście nigdy oficjalnie nie zaproponowano jej wyjazdu na Kostarykę, ale, na litość boską, ostatecznie zaproszono ją na święta. Przecież to bardziej wyjątkowa okazja niż wakacje nad morzem, prawda? No i czemu właściwie nie mieliby jej zaprosić? Sama od lat zabierała Nate’a na wakacje z rodziną, a nie był przecież jej mężem.
No, może tylko w marzeniach.
– Blair, my cię kochamy i chcemy, żebyś weszła do naszej rodziny, ale zasady są zasadami – wyjaśnił z sympatią Chappy, jakby była kimś z jego okręgu wyborczego, komu próbuje wytłumaczyć jakieś niewiarygodnie skomplikowane przepisy. – Mam czterech synów. Oni się przy tobie zachowują przyzwoicie, ale szczerze mówiąc, ci panowie odegrali więcej scen z przedstawicielkami płci pięknej w roli głównej niż studenci aktorstwa na Yale – dokończył i pokręcił głową.
– Może spędzisz trochę czasu z koleżankami i zaszalejecie! – zasugerowała Sara, szwagierka Pete’a w ósmym miesiącu ciąży, która siedziała w rogu i głaskała się po brzuchu opiętym sukienką Lilly Pulitzer. – Pamiętam, że jak pierwszy raz usłyszałam o zasadzie Carlsonów, pojechałam z dziewczynami ze studiów do Cancún i świetnie się bawiłyśmy!
Lekko opalona twarz Sary w kształcie serca nagle rozpromieniła się na to miłe wspomnienie.
– Naprawdę? – zdziwił się Randy i spojrzał na nią. – Nie miałem o tym pojęcia.
– Przykro mi, synu! – Chappy klepnął Pete’a w plecy. – Przykro mi, Skaucie!
Blair wbiła wzrok w obraz wiszący nad kominkiem, który przedstawiał statek miotany falami podczas wściekłego sztormu. Co za nudny, przypadkowy obraz. Nagle poczuła, że nienawidzi swojego głupiego przezwiska. Skaucie?
Chyba raczej Skaucie na aucie.
– Blair, przepraszam… – powiedział lakonicznie Pete. – Myślałem, że rozumiesz…
– Co? Dobrze wiedziałam, że nie jadę z wami – skłamała Blair i uśmiechnęła się nieszczerze.
W żołądku jej się przewracało. Przez krótką chwilę miała ochotę wstać, pobiec do łazienki na drugim piętrze i zwymiotować wszystko, co zjadła podczas ostatnich pięciu dni.
– Blair, kochanie, proszę, twoja gorąca czekolada. Dołożyłam ci kilka dodatkowych cukierków ślazowych. – Jane podała jej parujący kubek. – Nie usiądziesz? – Wskazała na jeden z wygodnych, miękkich, ciemnozielonych foteli.
– Dziękuję. – Blair kiwnęła głową. Wyprostowała się i odwróciła do czekającego cierpliwie klanu Carlsonów. Postanowiła, że nie pozwoli tej bandzie rodem z Brady Bunch zobaczyć, jaka jest zdenerwowana. – Gotowi do gry?
Zmusiła się do uśmiechu. W jej głowie już powstawał plan.
– Może rzeczywiście zorganizuję sobie szalony, babski weekend – szepnęła Pete’owi na ucho. – Cały rok nie byłam w Nowym Jorku. Te dwa weekendy z tobą się nie liczą, bo nie wyszliśmy z hotelu.
Zbladł. Zapewne wyobrażał sobie teraz huczną zabawę bez niego. Blair uniosła wyzywająco brew. W końcu była kobietą. Kobietą z Yale. Miała gdzie się podziać.
Oraz, co ważniejsze, miała w co grać.SZUKAJ NOWYCH PRZYJAŹNI, ALE NIE ZAPOMINAJ O STARYCH…
– To od pana na drugim końcu baru – powiedział chudy barman-łamane-przez-model w kiczowatej koszulce od Eda Hardy’ego, podsuwając jej kieliszek veuve clicquot.
– Dziękuję.
Serena van der Woodsen przesunęła wzrokiem wzdłuż długiego kontuaru z ciemnego dębowego drewna w Saucebox, nowym barze, który właśnie otwarto w hotelu T na Thompson Street. Breckin O’Dell, przystojny, ale nudny jak flaki z olejem aktor, którego kilka razy gdzieś widziała, podniósł kieliszek szampana i wzniósł toast. Serena kiwnęła głową, uniosła swój kieliszek do ust i pociągnęła spory łyk, chociaż tak naprawdę od szampana wolała wódkę.
– Rany, zdecydowanie powinnaś umówić się z nim na randkę. Jego agent ma niesamowite koneksje. – Podekscytowana Amanda Atkins pociągnęła Serenę za rękaw czarnej dżersejowej sukienki marki Row z dekoltem w łódkę. – Poprosimy kolejkę! – zawołała do barmana.
Serena uśmiechnęła się nieśmiało. Amanda była osiemnastolatką dopiero co przeszczepioną z Los Angeles. Zasłynęła dzięki roli w głupkowatym serialu komediowym o modnisi z Paryża, która przeprowadza się na farmę w Tennessee, do swojego wujka Hanka, strasznego wieśniaka. Niedawno zagrała w niezależnym filmie o snowboarderach, którzy biorą kwas i usilnie starała się pozbyć swojej reputacji grzecznej dziewczynki.
Jeszcze jedna kolejka i jej się uda.
– Być może – odpowiedziała bez przekonania Serena na komentarz Amandy o Breckinie.
Wbiła wzrok w bąbelki w kieliszku, jakby kryły w sobie tajemnicę wszechświata. Dokoła pełno było facetów wyglądających jak Breckin O’Dell – z nażelowanymi fryzurami i w dopasowanych, odprasowanych koszulach od Thomasa Pinka. Mnóstwo się ich kręciło wokół Sereny, Amandy i dwóch innych zaprzyjaźnionych aktorek, Alysii i Alison. Mówiły na siebie Trzy A, choć Alysia miała tak naprawdę na imię Jennifer.
Trzy A były co prawda strasznymi materialistkami, ale były również zwariowane, zabawne i zawsze chętne, by wybrać się na imprezę. Zwykle Serena świetnie się bawiła w ich towarzystwie, lecz dzisiaj czuła się trochę… dziwnie. Dwa dni temu było Boże Narodzenie. Jej rodzice wyjechali do swojej willi na St Barts, a brat Erik wrócił już do Melbourne w Australii, dokąd wyjechał na drugi rok studiów. Serena wcale nie miała ochoty spędzić sylwestra z rodziną, ale nie chciała też budzić się sama w wielkim, rodzinnym apartamencie na Fifth Avenue. Wychyliła szampana do dna i powiedziała sobie w duchu, że musi się po prostu trochę zabawić.
Ostatecznie to jej specjalność.
– Hej, ty jesteś tą laską z farmy! – powiedział jąkający się brunet z nastroszonymi włosami, nie patrząc przy tym Amandzie w oczy.
Miał na sobie koszulę w różowo-białe paski i kiepskie licówki na zębach.
– Tak – westchnęła Amanda. – To ja. Nie mam teraz czasu rozmawiać.
Odsunęła się o dwa kroki, na co Alysia i Alison parsknęły śmiechem. Serena posłała chłopakowi pełne współczucia spojrzenie. Owszem, była piękna, ale nigdy nie była wredna.
Irytująca kombinacja.
– Boże, czemu Knowledge wpuszcza tu takich gości. Widziałyście jego włosy? Całe nalakierowane.
Amanda odrzuciła jasne, przedłużone włosy na plecy. Knowledge to jeden z napakowanych bramkarzy, których zadaniem było umiejętne eliminowanie niepożądanych gości Saucebox, choć zdaniem Sereny ten bar niczym nie różnił się od innych, do których ostatnio zawitała.
– Serena?
Odwróciła się na pięcie, gotowa na kolejną rozmowę z gatunku „to nad czym teraz pracujesz?” z kimś z branży, kogo gdzieś kiedyś poznała. Zamiast tego jednak zobaczyła przed sobą znajomą, uśmiechniętą twarz. Przeniosła się myślami w przeszłość, o osiemdziesiąt przecznic na północ.
– O rany, Iz! – pisnęła z podniecenia.
Zsunęła się z dębowego stołka barowego i rzuciła na szyję Isabel Coates, koleżance z Constance Billard, która poszła na studia do Rollins College na Florydzie. Była mocno opalona, a długie ciemne, gęste włosy były proste jak druty. Jej biust robił wrażenie podejrzanie większego niż ostatnim razem, gdy Serena ją widziała. Odruchowo spojrzała jej przez ramię, rozglądając się za Kati Farkas, najlepszą przyjaciółką Isabel i jej nieodłączną towarzyszką. Isabel i Kati od czwartej klasy były jak papużki nierozłączki. Kati zrezygnowała nawet z miejsca w Princeton, żeby nie rozstawać się z Isabel. Lecz na miejscu Kati koło Isabel stała dziewczyna z zadartym nosem i prostymi brązowymi włosami do brody. Miała na sobie obcisłą sukienkę bez rękawów z czarnej satyny. Mogłaby być starszą siostrą Kati. Tylko że Kati nie miała starszej siostry.
– To moja przyjaciółka, Casey – oznajmiła z dumą Isabel i poprawiła białą torbę od Marca Jacobsa na ramieniu.
Przyjaciółka czy dziewczyna? Serena zauważyła, że trzymają się za ręce.
– Poznałyśmy się na zajęciach z feminizmu.
Isabel uśmiechnęła się z uwielbieniem do Casey. Proszę, oto i odpowiedź na jej pytanie.
– Przedstawiam ci Serenę van der Woodsen. Chodziłyśmy razem do szkoły – wyjaśniła Isabel, której ręka spoczywała teraz na plecach Casey.
– Miło mi cię poznać, Casey.
Serena uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę do wysokiej dziewczyny, która ochoczo ją przyjęła.
– Mnie również. Nie widziałam żadnego z twoich filmów – rzuciła obcesowo Casey.
Jakby ktokolwiek o to pytał.
– Och, to nic. Co tam u Kati? – Serena zapytała Isabel i usiadła z powrotem na swoim stołku.
Ciekawe, czy Isabel rzeczywiście jest lesbijką, czy też przechodzi – podobno niezwykle modną podczas studiów – biseksualną fazę.
Isabel westchnęła i pokręciła głową.
– Chodzi z piłkarzem i wstąpiła do żeńskiego stowarzyszenia studenckiego, którego członkinie wkładają różowe dresy na zajęcia. Koszmar. Casey i ja rzadko ją widujemy. A co u ciebie? Widziałam film. Byłaś niezła.
– Dzięki. – Serena się zarumieniła. Miała nadzieję, że to nie tylko uprzejmość i że Isabel rzeczywiście tak myśli. – U mnie wszystko dobrze. Dużo pracuję. Kręcimy drugą część _Śniadania u Freda_, które będzie miało premierę latem… – przerwała.
Mimo że była na okładce październikowego „Vanity Fair”, czuła, że nic się w jej życiu nie dzieje. Po wielkiej premierze, która miała być najwspanialszą nocą jej życia, wróciła do domu, do tego samego różowego pokoju z dzieciństwa w tym samym przestronnym apartamencie na najwyższym piętrze budynku na Upper East Side należącym do jej rodziców. Jeśli to w ogóle możliwe, czuła się mniej dorosła niż przed ukończeniem szkoły średniej. Miała teraz agenta i rzecznika prasowego, którzy jej mówili, co ma na siebie włożyć, co powiedzieć i z kim się pokazać. Prawdziwy świat był inny, niż sobie wyobrażała.
– Druga część filmu, super! – zachwyciła się Isabel. – Właśnie pokazywałam Casey miejsca, gdzie zwykle przesiadywałyśmy. Pamiętasz długie godziny spędzane na przymierzaniu ciuchów w Barneys i spaghetti z pulpecikami na górze u Freda? Wydaje się, jakby to było całe wieki temu – Isabel przytuliła głowę do głowy Casey.
Faceci dokoła aż się ślinili na widok pary wystrojonych lesbijek.
– To prawda – zgodziła się ochoczo Serena.
Jeszcze parę miesięcy temu ona, Blair, Kati i Isabel spotykały się często przed szkołą, żeby wypalić merita na schodach Met i snuć marzenia o tym, co je czeka na studiach. A teraz Blair studiowała prawo w Yale, Isabel została lesbijką, Kati uganiała się po kampusie z różowymi greckimi literami na tyłku, a Serena starała się przebić w filmie.
– Widziałaś się już z kimś? – zapytała Isabel.
– Nie.
Serena pokręciła głową. Dla niej liczyły się tylko dwie osoby: Blair i Nate. Była w kontakcie z Blair od jej wyjazdu do New Haven. Wysłała jej nawet paczkę z pończochami Wolforda i czarno-białymi ciastkami w torebce z muszką z Barneys – bo były to ulubione nowojorskie rzeczy Blair. W zamian dostała pluszowego buldoga w koszulce Yale. Siedział teraz na jej toaletce, obok oprawionego w srebrną ramkę zdjęcia przedstawiającego je obie w gigantycznych kapeluszach na przyjęciu w drugiej klasie podczas Kentucky Derby. Wysyłały do siebie esemesy i mejle, ale niezbyt długie ani głębokie. Lecz to nie był problem. Blair i Serena mogły nie rozmawiać tygodniami, a nawet miesiącami, lecz gdy tylko się spotkały, błyskawicznie znajdowały wspólny język.
A co do Nate’a… Serena nie rozmawiała z nim od jego wyjazdu w roczny rejs dokoła świata. Zadurzyła się w nim po uszy. Nie wiedziała, czy go jeszcze kiedykolwiek zobaczy. Nie chciała jednak teraz o tym myśleć.
Ani nigdy.
– Idziesz na imprezę sylwestrową do Chucka? – zapytała Isabel, dopijając resztkę wódki grey goose z sokiem żurawinowym. – Wiem, wiem, jest z niego straszny mizogin, ale w końcu ile można demonstracyjnie protestować, co? Casey jest przygotowana.
– Czekaj, Chuck przyjechał ze szkoły wojskowej? – zapytała Serena, którą nagle ogarnęło pragnienie, by dowiedzieć się wszystkiego.
Od ukończenia szkoły nie myślała o Chucku, jego kontrowersyjnej przeszłości, charakterystycznej apaszce z monogramem i dyskusyjnej seksualności. Słyszała, że nie dostał się na żadną z dwunastu uczelni, w których złożył podania i wylądował w jakiejś maleńkiej niezależnej męskiej szkole na odludziu, która przypominała obóz karny. Oczywiście jej rodzice widywali się nadal z rodzicami Chucka, ale ci nigdy nie wspominali o tym, co dzieje się z Chuckiem. Niepisana zasada na Upper East Side mówiła, że nie rozmawia się o dzieciach, którym się nie powiodło.
– Najwyraźniej. – Isabel wzruszyła ramionami. – Będzie impreza. Widziałam dziś rano w City Bakery Laurę Salmon i powiedziała mi, że spotkała Rain Hoffstetter na nudnej herbatce dla absolwentów Constance Billard zorganizowanej przez panią M. Dobrze, że nam się upiekło. Tak czy inaczej, musiała rozmawiać z Chuckiem. Tak myślę. Impreza jest u niego w Tribeca Star. Ale ty, skoro jesteś teraz gwiazdą filmową, będziesz pewnie prowadzić jakieś odliczanie dla MTV czy coś w tym rodzaju, co?
– No cóż… – Serena przerwała.
Została już zaproszona na przyjęcie sylwestrowe u Thaddeusa Smitha w jego mieszkaniu na poddaszu w West Village. Thaddeus grał z nią w _Śniadaniu u Freda_ i był jej bliskim przyjacielem. Na pewno by się jednak nie obraził, gdyby wpadła na chwilę, a potem poszła na imprezę do Chucka. Może spotkanie z dawnymi znajomymi wyciągnie ją z dołka?
Alysia postukała Serenę ponaglająco w ramię.
– Chodźmy gdzie indziej. Tu jest nudno.
Amanda i Alison potaknęły niczym kiwające głowami figurki.
– No, zlituj się – jęknęła Alison.
Wysunęła swoją posmarowaną błyszczykiem Stila dolną wargę i zaskomlała niczym piesek rasy shih tzu.
Serena kiwnęła głową i odwróciła się do Isabel.
– To do zobaczenia u Chucka – obiecała.
Uśmiechnęła się niewyraźnie i poszła za Trzema A w stronę wyjścia. Jak mogłaby się nie spotkać z dawnymi kolegami ze szkoły? Może nie myślała o nich ostatnio za wiele, ale przecież ich nie zapomniała.
A oni na pewno nie zapomnieli o niej.PODRÓŻ NIE MOŻE TRWAĆ WIECZNIE, NAWET W PRZYPADKU N
Nate Archibald uderzył łokciem w drewnianą belkę i to go obudziło. Jego opalone wysportowane ciało było wciśnięte w bocianie gniazdo na „Belindzie”, żaglowcu, który był teraz jego domem.
Nate podróżował dokoła świata ze swoim mentorem i przyjacielem, Chipsem. Chips był kiedyś mentorem ojca Nate’a, gdy obaj służyli w marynarce wojennej. Przez ostatnie cztery miesiące ich kurs wyznaczały wiatr, gwiazdy i księżyc oraz antyczny srebrny kompas Chipsa. To było niesamowite. Nate żeglował od zawsze. W czerwcu zeszłego roku zabrał nawet swoją dziewczynę, Blair, w rejs łodzią ojca, „Charlotte”, wzdłuż Wschodniego Wybrzeża.
A raczej eksdziewczynę.
Nate przetarł swoje zaspane lśniące zielone oczy i ziewnął.
Byli gdzieś na Bahamach, ale miał wrażenie, że lata świetlne dzielą ich od Upper East Side. Może to efekt tropikalnego powietrza i życia pod żaglami, ale dawna egzystencja wydawała się teraz Nate’owi bardzo odległa. Czasem próbował sobie przypomnieć konkretne wydarzenie – na przykład, gdy pierwszy raz kupił trawę od gościa z pizzerii na Lex, którego poprosił o dwa kawałki pizzy z dodatkowym oregano. Albo gdy ukradł „Charlotte” i spędził weekend z Anthonym i Charliem, paląc skręty i jedząc ciastka oreo, płynąc na Bermudy w tempie połowy mili na godzinę. Te wspomnienia zawsze były trochę niewyraźne. Jakby próbował przywołać stary film i pamiętał tylko pewne przypadkowe sceny, ale nie mógł sobie przypomnieć początku ani zakończenia.
Nate oparł się o nieoheblowane, drewniane belki. Były też wspomnienia, które wracały do niego każdej nocy. Nim łagodne morskie fale ukołysały go do snu, wyobrażał sobie Blair, a także Serenę van der Woodsen, swoją najlepszą przyjaciółkę oraz dziewczynę, z którą stracił dziewictwo. Blair w typowej pozie przed niedźwiedziem polarnym w zoo; Serena z jasną głową odrzuconą do tyłu, śmiejąca się histerycznie z dowcipu, który tylko ją rozbawił; Blair przed Tiffanym, jej ukochanym miejscem na kuli ziemskiej, odgrywająca najlepiej jak potrafiła Audrey Hepburn. Serena pluskająca się w fontannie z Wenus na tyłach jego ogrodu, niczym boginka, którą rzeczywiście była. Ciekawe, czy one w ogóle o nim myślą.
Jeśli nie one, to na pewno mnóstwo innych dziewczyn o nim myśli.
Zdawał sobie sprawę z tego, że one pewnie wcale za nim nie tęsknią. Pewnie raczej go nienawidzą. Kochał je obie i nigdy nie umiał między nimi wybrać. Latem zdradził Blair z Sereną. A ponieważ nijak nie potrafił zadecydować, czy chce iść do Yale z Blair, czy zostać w Nowym Jorku z Sereną, postanowił wybrać się w rejs dokoła świata z Chipsem. Był kompletnie skołowany. Skonfliktowany wewnętrznie. Bał się dokonać wyboru, żeby nie wybrać źle. Lecz teraz czuł się inaczej.
A nawet wyglądał inaczej. Po miesiącach pod żaglami był opalony na ciemny brąz, a jego złocistobrązowe włosy były poprzetykane płowymi pasemkami. Twarz zrobiła mu się bardziej kanciasta i okrzepła, a podbródek pokryła ciemnobrązowa bródka, która jeszcze bardziej podkreślała zieleń jego oczu. Od wejścia na pokład nie palił trawy – chociaż nie z własnego wyboru. W efekcie czuł się świetnie. Miał lżejszy, jakby klarowniejszy umysł.
Nate zszedł z bocianiego gniazda na wypolerowane deski pokładu. Właśnie wzeszło słońce. Niebo było różowawe.
– Halo! – zawołał. – Chips?
– Nathaniel! – odkrzyknął Chips z rufy żaglówki.
Zwijał właśnie długą linę. Jego czerstwa twarz była zafrasowana. W białych lnianych spodniach, granatowej wiatrówce i z szopą srebrzystych włosów Chips wyglądał niczym wysoki, postawny wilk morski na menu restauracji serwującej homary. Lecz pod tą surową fasadą krył się całkiem fajny gość, zwłaszcza gdy już wychylił swoją wieczorną szklaneczkę whisky.
– Popatrz. – Chips podał Nate’owi lornetkę. Daleko przed nimi dostrzegł niewyraźną linię lądu. – Na sylwestra będziemy w Breakers – oznajmił Chips, bardziej do siebie niż do Nate’a.
– Słucham? – zdziwił się Nate.
Breakers to kurort w Palm Beach, prawda? Ale co za różnica, skąd zadzwoni do domu. Wyrzucił swój telefon za burtę w sierpniu, gdy zdecydował się wyruszyć w rejs z Chipsem. Do domu dzwonił rzadko, gdy cumowali na jakiejś wyspie. Nie złożył nawet rodzicom życzeń świątecznych. Liczył jednak na to, że ich następny przystanek będzie w trochę bardziej interesującym miejscu, na przykład na Kostaryce. Zawsze chciał pojechać na Kostarykę.
Nie on jeden.
– Zatrzymujemy się w Palm Beach? A potem dokąd? – zapytał.
Od początku rejsu oddał się w ręce Chipsa. Ale czasem zastanawiał się, na czym polega jego plan.
Zamiast odpowiedzieć na pytanie, Chips dźwignął się do pozycji pionowej. Otrzepał swoje białe lniane spodnie.
– W twoim wieku byłem już w marynarce wojennej. Nie dane mi było zastanawiać się, jak chcę przeżyć życie. Koncentrowałem się na tym, by dożyć kolejnego dnia. Wiesz, o czym mówię, synu? – zapytał szorstko.
Ostry szkocki akcent Chipsa skojarzył się Nate’owi z Melem Gibsonem w roli Williama Wallace’a w filmie _Braveheart. Waleczne serce_, w scenie przed rozpoczęciem epickiej bitwy, gdy zbiera członków swojego klanu.
– Zgadza się – Nate pokiwał głową, choć nie bardzo wiedział, o co Chipsowi chodzi. – Czy po Palm Beach…
– Po Palm Beach nic. Ty wracasz do Nowego Jorku, synu. Już pora. Pokazałem ci świat. Teraz musisz rozpocząć własne życie.
Nate poczuł się tak, jakby jego stopy przyrosły do desek pokładu. Wiedział, że kiedyś będzie musiał wrócić, ale to przyszło tak nagle.
Pewnie tak właśnie poczuły się pewne dwie dziewczyny, gdy się dowiedziały, że pewien chłopak postanowił odpłynąć w stronę zachodzącego słońca. I to sam.
Nate osunął się na żółtawe, polakierowane deski pokładu. Próbował poukładać sobie to wszystko w głowie. Wracał do Nowego Jorku. Do swojego dawnego życia. Do Blair i Sereny oraz ojca wiecznie trującego, że się nim tak rozczarował. Na tym polegał plan Chipsa?
– Wstań – rozkazał Chips.
Odłożył lornetkę i zaczął zwijać linę dokoła przedramienia. Nate pośpiesznie zerwał się na równe nogi.
– Pomóc ci? – zapytał.
Chips nie mógł sobie poradzić ze zredukowaniem żagla.
– Nie, nie trzeba – odpowiedział krótko.
Nate kiwnął głową, choć zauważył, że Chips bardziej niż zwykle powłóczył swoją chorą nogą.
– Posłuchaj, Nathaniel – powiedział Chips, trochę łagodniejszym tonem niż wcześniej. – Ostatnie parę miesięcy to jedne z najlepszych w moim życiu… ale robię się coraz starszy. Dla mnie nadszedł sezon na Palm Beach. Człowiekowi potrzebne jest do życia nie tylko morze i niebo. – Zawiązał linę w idealny węzeł, jakby w ten sposób chciał zaakcentować swoje słowa. – A dla ciebie… Nie możesz całe życie uciekać od tego, co trudne. Dla swojego własnego dobra.
Nate się skrzywił. Chips lubił sobie pofilozofować i nie stronił od trunków. I zawsze potrafił czytać Nate’owi w myślach. Nate myślał właśnie o wyborze, z którym mierzył się od zbyt wielu lat.
– Zamartwiasz się tymi swoimi dziewczynami, co? Tymi, które rzucają ci się do stóp, mimo że jesteś takim bałwanem? Tymi, między którymi nie umiesz wybrać, jakby to była kwestia życia lub śmierci?
Nate pokiwał smętnie głową. W dwóch zdaniach Chips podsumował kryzys, który on próbował rozwikłać, odkąd skończył piętnaście lat.
– Coś ci powiem. We właściwym momencie wszystko stanie się jasne. Sam zdecydujesz. Ja już ci nie będę robił za niańkę. – Chips pokiwał z przekonaniem głową w stronę żagli, zadowolony z efektów swojej pracy. – A teraz, jeśli pozwolisz, pora na moją poranną filiżankę herbaty. Masz cały dzień, żeby zdecydować, co zrobisz.
Na odchodnym puścił do Nate’a oko i zniknął w kambuzie. Nate został sam na sam z niebem nad głową i bezkresnym morzem.
– Dzięki – mruknął.
Zacisnął dłonie na dziobie starej, ale wciąż jeszcze mocnej łodzi. Czuł na twarzy słony wiatr. Może Chips ma rację. Spędził trochę czasu z dala od domu. Miał okazję pomyśleć i pobyć trochę sam ze sobą, zobaczyć świat i stać się mężczyzną. Nie mógł wiecznie pływać po morzu.
Pora wracać i postanowić, co naprawdę chce zrobić ze swoim życiem. A gdy spotka się z Blair i Sereną, będzie gotowy dokonać wyboru. Może lepiej za dużo o tym nie myśleć. Gdy je zobaczy, będzie doskonale wiedział. Nie ma jak czas teraźniejszy. Był gotowy.
Tylko czy one są gotowe na niego?MIŁOŚĆ I INNE NIEMOŻLIWE ZAJĘCIA
Dan Humphrey nalał sobie czarnej kawy rozpuszczalnej do wyszczerbionego czerwonego kubka i poszedł, szurając nogami, do salonu rodzinnego apartamentu na Upper West Side. Opadł na zniszczoną beżową kanapę. Marx, gruby czarny kot Humphreyów z białą łatką, zeskoczył demonstracyjnie z poduszki.
Było jeszcze wcześnie, ale Dan nie mógł spać, bo był zbyt zdenerwowany. Tydzień temu przyjechał do domu po pierwszym semestrze w Evergreen College w stanie Waszyngton i w końcu do niego dotarło, że już tam nie wróci.
Nigdy.
Złożył podanie o przeniesienie od drugiego semestru na Columbię i przed sesją egzaminacyjną dostał list z informacją, że został przyjęty. Po egzaminie z filozofii spakował się do niebieskiego metalicznego buicka skylark, rocznik 77 i przejechał przez cały kraj. Dojechał do Nowego Jorku na czas, by spędzić wigilię Bożego Narodzenia ze swoim tatą, Rufusem oraz młodszą siostrą, Jenny.
To były miłe święta. Dostał od Jenny niebieski sweter z Banana Republic, a od taty zbiór książek Charlesa Bukowskiego. Wybrali się na kolację do ulubionej chińskiej restauracji, gdzie do każdego zamówienia podawano kiepskie białe wino z kartonika. Wspaniale było zobaczyć rodzinę, ale cały czas odliczał godziny do chwili, aż spotka swoją dziewczynę – ogoloną na łyso genialną reżyserkę filmową, miłość jego życia, Vanessę Abrams.
Przez ubiegły semestr Vanessa mieszkała w rodzinnym domu Dana. Studiowała w Tisch School of the Arts na NYU. Jej sprzęt filmowy stał w kącie sypialni Dana, a czarne topy na ramiączkach i biustonosze zostały ulokowane w górnej szufladzie chwiejnego kredensu. Przebywanie wśród jej rzeczy, ale bez niej, to była istna tortura – Vanessa pojechała na święta do rodziców, do Vermontu. Wracała w środę. Nie wiedziała nawet jeszcze, że Dan przeniósł się na Columbię; chciał jej to powiedzieć osobiście, a nie podczas jednej z wieczornych rozmów na Skypie. Już nie mógł się doczekać.
Nie pomagały mu też litry kawy.
Złapał czarny notatnik moleskine i znalazł pustą kartkę. Nietrudno było na taką trafić – niemal wszystkie kartki były czyste. Nie pisał od września, odkąd postawił stopę w kampusie. Gdy postanowił iść na studia do Evergreen, myślał, że fajnie będzie wyrwać się z miasta. W końcu mieszkał tu od zawsze. Lecz na Wybrzeżu Północno-Zachodnim wszystko było takie… nie takie. Za dużo wolnej przestrzeni, za wysokie drzewa i kawa, która się nazywała – na przykład – „organiczne, łagodne ziarna wyhodowane w miłym półcieniu” albo „przyjazna ziemi, delikatna mieszanka”. W jego akademiku grało się w zośkę, kolega z pokoju był weganinem uczulonym na dym papierosowy, a każdy wiersz zgłoszony przez jego kolegów na zajęciach z twórczego pisania był na temat trawki.
Tylko myśl o Vanessie pozwoliła mu to wszystko przetrwać. Pisał do niej esemsy zawsze, gdy wydarzyło się coś śmiesznego, tragicznego albo głupiego. Podporządkowywał plan na każdy dzień wieczornej rozmowie na Skypie. Vanessa była bardzo zajęta na studiach i w efekcie bywała czasami trochę rozkojarzona albo nie miała dla niego dużo czasu. Zresztą widok jej spikselowanej twarzy to nie to samo, co trzymanie jej w ramionach.
Dan zamyślił się i zaczął obgryzać końcówkę plastikowego, jednorazowego długopisu. Nagle, po raz pierwszy od miesięcy, słowa zaczęły płynąć.
Przegapione pocałunki.
Przegapione strzępy dywanu.
Wytartego przez twoje martensy.
Schudłem.
Albo po prostu tęsknię za tobą.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.