- W empik go
Plotkara 4: Bo jestem tego warta - ebook
Plotkara 4: Bo jestem tego warta - ebook
Blair stara się o przyjęcie do Yale. Chociaż nie wszystko w tej sprawie przebiegało dotąd po jej myśli, ma nadzieję, że zrealizuje swoje plany. Serena spotyka się z Aaronem, przyrodnim bratem Blair, Nate natomiast zakończył związek z Jenny. Vanessa i Dan zaczynają odnosić sukcesy artystyczne.
Perypetie bogatej młodzieży z Nowego Jorku relacjonuje tajemnicza osoba o pseudonimie „Plotkara".
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-265-3591-4 |
Rozmiar pliku: | 418 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_plotkara.net_
_TEMATY_ _◄_ _WSTECZ DALEJ_ _►_ _WYŚLIJ PYTANIE ODPOWIEDŹ_
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
Luty jest jak dziewczyna na imprezie, którą urządziłam w zeszłym tygodniu, gdy moi rodzice zafundowali sobie „drugi miesiąc miodowy” w Cabo (wiem, to smutne). Pamiętacie tę dziewczynę, która zarzygała całą podłogę wyłożoną hiszpańskim marmurem w łazience dla gości i nie chciała wyjść? Musieliśmy wyrzucić do windy jej sakwę od Diora i haftowany płaszcz z owczej skóry od Oscara de la Renta, nim w końcu dotarła do niej aluzja. Jednakże w przeciwieństwie do większości miast na świecie Nowy Jork nie popada w lutową depresję i nie staje się zimny, szary, przygnębiający. A przynajmniej nie mój Nowy Jork. My na Upper East Side znamy doskonałe lekarstwo na ponuractwo: jedna z szalonych, seksownych, imprezowych sukienek od Jedediaha Angela, czarne satynowe szpilki Manola, ta nowa czerwona szminka Ready or Not, którą można dostać tylko u Bendela, dobry brazylijski wosk do okolic bikini i gruba warstwa samooplacza Estee Lauder, jeżeli opa – lenizna z St. Barts, którą zdobyłaś w ferie bożonarodzeniowe, w końcu przyblakła. Większość z nas zaczyna drugi semestr w ostatniej klasie – wreszcie! Nasze podania do college’ów już zostały wysłane, plan zajęć zrobił się luźniejszy i mamy podwójną długą przerwę w ciągu dnia. Można wtedy zerknąć na pokazy Tygodnia Mody albo skoczyć do apartamentu przyjaciółki, żeby wypić cieniutkie latte, zapalić papierosa i wybrać ciuchy na wieczorną imprezę pod hasłem „olać prace domowe”. Kolejna rzecz ratująca luty to mój ulubiony dzień, który powinien być świętem państwowym wolnym od pracy – walentynki. Jeśli już masz sympatię, to jesteś szczęściarą. Jeśli nie, to teraz masz szansę wykonać jakiś ruch w stronę przystojniaka, do którego ślinisz się przez całą zimę. Kto wie, może odnajdziesz prawdziwą miłość albo przynajmniej prawdziwe pożądanie i wkrótce każdy dzień będzie dla ciebie jak walentynki. Albo możesz siedzieć przed komputerem, wysyłać smutne anonimowe kartki do ludzi i jeść czekoladki w kształcie serduszek, aż w końcu przestaniesz się mieścić w ulubione dżinsy. Wybór należy do ciebie...
NA CELOWNIKU
S i A trzymają się za ręce, idąc powoli Piątą Aleją do baru w Comp – ton Hotel, gdzie można ich spotkać niemal w każdy piątek. Piją tam litrami drinki z red bullem oraz szampanem veuve clicquot i chichoczą do siebie, bo mają tę upajającą świadomość, że niewątpliwie są najseksowniejszą parą w całym barze. B odmawia wejścia do Veronique – sklepu dla matek przy Madison – ze swoją matką obnoszącą się z ciążą. D i V noszą takie same czarne golfy, siedząc ze splecionymi razem nogami, oglądając pokręcony, przygnębiający film Kena Mogula w centrum filmowym Angelika. Są jak dwie połówki jabłka – oboje dziwaczni z chorobliwymi artystycznymi ciągotami, tak do siebie pasują, że człowiek ma ochotę krzyczeć: „Ej, co was tak długo powstrzymywało?!” J przy Dziewięćdziesiątej Szóstej w autobusie miejskim uważnie studiuje plakat reklamujący operację zmniejszenia piersi. Ja bez dwóch zdań zdecydowałabym się na operację, gdybym nosiła tak jak ona podwójne miseczki D. Jak zawsze śliczny N ujarany gra w golfa na lodzie z chłopakami na lodowisku Sky Rink. Najwyraźniej nie prze szkadza mu brak dziewczyny. Nie żeby miał kłopot w znalezieniu sobie następnej.
NO I WRESZCIE: KTO SIĘ DOSTANIE WCZEŚNIEJ?
W tym tygodniu nieznośnie mała grupka spośród nas się dowie, czy dostanie się w pierwszej kolejności do najlepszych college’ów w tym kraju. Nadchodzi ten moment. Za późno, żeby twoi rodzice wybudowali jeszcze jedno skrzydło biblioteki. Za późno, żeby przekupić jeszcze jednego szanowanego absolwenta, żeby wysłał dziekanowi do spraw studenckich list z rekomendacją. Za późno, żeby zostać gwiazdą w kolejnym szkolnym przedstawieniu. Koperty już wysłano.
Chciałabym w tym momencie zauważyć, że decyzje zostaną podjęte całkowicie losowo, ponieważ zasadniczo wszyscy jesteśmy idealnymi okazami – śliczni, inteligentni, dobrze wychowani, elo – kwentni, mamy wpływowych rodziców i doskonałe papiery ze szkół (z wyjątkiem kilku drobnych wpadek, typu wyrzucenie ze szkoły z internatem lub podchodzenie do testów końcowych osiem razy).
Chcę także dać radę tym, którzy zostaną przyjęci wcześniej: postarajcie się nie mówić o tym zbyt dużo, dobra? Reszta, czyli my, będziemy musieli czekać jeszcze kilka miesięcy i jeśli chcecie być przez nas zapraszani na imprezy, to nawet nie wypowiadajcie przy nas słów „Ivy League” . Rodzice już dość nam truli, pięknie dziękujemy. Nie żeby to był jakiś bolesny temat, nic w tym stylu.
Wszyscy cierpimy na śmiertelną późnozimową nudę wyczekiwania na wieści z college’ów. Czas trochę zaszaleć! Pomyślcie tylko: im później się kładziemy, tym szybciej płyną dni. Uwierzcie, wszystko, co wyczyniamy, zostanie na tej stronie przestawione w korzystnym świetle, przeanalizowane i rozdmuchane do absolutnej przesady przez niżej podpisaną. Czy kiedykolwiek was zawiodłam?
Wiem, że mnie kochacie
plotkaraB ORAZ J DOGADUJĄ SIĘ NA TEMAT ROZMIARU BIUSTU
– Poproszę tylko kilka frytek i keczup – powiedziała Jenny Humphrey do Irene, stuletniej, brodatej kucharki, która stała za ladą w stołówce w szkole dla dziewcząt imienia Constance Bil – lard. – Tylko kilka – powtórzyła. Dziś był pierwszy dzień nowego programu „Jak równa z równą” i Jenny nie chciała, żeby dziewczyny z ostatniej klasy uznały, że obżera się jak prosię.
„Jak równa z równą” to program, który szkoła dopiero wpro – wadziła na próbę. W każdy poniedziałek w porze lunchu dziew – czyny z młodszych klas miały się spotykać w pięcioosobowych grupach z dwiema dziewczynami z najstarszych klas i rozmawiać o presji rówieśników, odbiorze własnego ciała, chłopcach, seksie, narkotykach, alkoholu i w ogóle o wszystkim, co może męczyć młodsze dziewczyny lub co starsze uznają za ważne. Przyświecała temu myśl, że jeśli starsze uczennice podzielą się swoimi doświadczeniami z młodszymi i porozmawiają, okazując zrozumienie, to te młodsze będą podejmować mądre decyzje, zamiast popełniać kretyńskie, rujnujące szkolną karierę błędy, których by się wstydzili rodzice lub dyrekcja szkoły.
Z sufitem z belkami, pokrytymi lustrami ścianami oraz no – woczesnymi stołami i krzesłami z brzozy stołówka przypominała raczej popularną nową restaurację niż szkolną jadalnię. Została wyremontowana zeszłego lata, ponieważ tyle uczennic jadało lunch na mieście albo przynosiło własny, że szkoła zaczęła tracić pieniądze na marnujące się jedzenie. Nowa stołówka zdobyła nagrodę za rozwiązanie architektoniczne – za wspaniały wystrój i nowoczesną kuchnię. Mimo to jedzenie z unowocześnionego, wyrafinowanego amerykańskiego menu nadal podawała Irene i jej złośliwe, skąpe koleżanki o wiecznie brudnych paznokciach.
Jenny lawirowała między grupkami dziewczyn w granatowych, szarych lub bordowych, wełnianych, plisowanych spódniczkach, stanowiących część uniformu szkolnego. Dziewczyny skubały burgery z wędzonym tuńczykiem z zielonym chrzanem oraz frytki Red Bliss i paplały o imprezach, na których były w miniony weekend. Jenny postawiła tacę ze stali nierdzewnej na pustym okrągłym stoliku, który zarezerwowano dla grupy A, i usiadła plecami do luster, żeby nie musieć patrzeć na siebie, gdy je. Nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy, które dziewczyny z ostatniej klasy zajmują się jej grupą. Prawdopodobnie konkurencja była ostra, bo zostanie opiekunką w grupie „Jak równa z równą” to stosunkowo bezbolesny sposób pokazania colle – ge’om, że człowiek nadal angażuje się w sprawy szkolne, chociaż podania o przyjęcie już zostały wysłane. Człowiek dostawał dodatkowy plus za jedzenie frytek i gadanie o seksie przez pięćdziesiąt minut.
Kto by tak nie chciał?
– Cześć, Ginny! – Blair Waldorf, najgorsza wiedźma, najbardziej zarozumiała dziewczyna z wszystkich uczennic najstarszej klasy (a może nawet na całym świecie), postawiła tacę naprzeciwko tacy Jenny i usiadła. Założyła za ucho falujące pasmo ciemnych włosów, długich do ramion i, zerkając na swoje odbicie w lustrzanej ścianie, mruknęła: – Nie mogę się doczekać wizyty u fryzjera.
Spojrzała na Jenny, wzięła widelec i zaczęła grzebać w bitej śmietanie na wierzchu czekoladowej bezy.
– Jestem jedną z opiekunek grupy A. Jesteś w grupie A? Jenny kiwnęła głową, ściskając kurczowo siedzenie krzesła i gapiąc się ponuro w talerz z zimnymi, tłustymi frytkami. Nie mogła uwierzyć w swój pech. Blair Waldorf nie tylko należała do najbardziej przerażających dziewczyn z ostatniej klasy, ale jeszcze była eksdziewczyną Nate’a Archibalda. Blair i Nate zawsze tworzyli idealną parę. Taką, której pisane było trwać razem na wieki wieków. A potem, chociaż to wydaje się nieprawdopodobne, Nate rzucił Blair dla Jenny, po tym, jak poznali się w parku i razem wypalili skręta.
To był pierwszy skręt Jenny, a Nate okazał się jej pierwszą miłością. Nigdy nie marzyła, że będzie miała chłopaka starszego od siebie, nie mówiąc o kimś tak przystojnym i wyluzowa – nym jak Nate. Ale po dwóch miesiącach, które były zbyt piękne, żeby okazały się prawdziwe, Nate znudził się Jenny i złamał jej serce w najbardziej okrutny sposób – rzucił ją w sylwestra. Właściwie teraz miały z Blair coś wspólnego – obie rzucił ten sam chłopak. Nie żeby to coś zmieniało. Jenny był pewna, że Blair nadal nienawidzi jej z całego serca.
Blair doskonale wiedziała, że Jenny jest cycatą nowicjuszką, która ukradła jej Nate’a, ale wiedziała też, że Nate darował sobie Jenny po tym, jak w Internecie tuż przed sylwestrem pojawiły się wyjątkowo żenujące zdjęcia z odsłoniętą pupą Jenny w stringach. Blair uznała, że ta mała dostała już nauczkę, i naprawdę nie miała zamiaru zawracać sobie głowy niechęcią do niej.
Jenny podniosła wzrok.
– A kto oprócz ciebie opiekuje się grupą? – zapytała nieśmiało. Chciała, żeby ta druga dziewczyna już się pospieszyła, nim Blair urwie jej głowę swoimi idealnie opiłowanymi paznokciami w kolorze opalizującego różu.
– Serena. Już idzie. – Blair przewróciła oczami. – Znasz ją. Zawsze się spóźnia. – Przeczesała palcami włosy, wyobrażając sobie strzyżenie, które sobie zafunduje w czasie drugiej przerwy. Każe sobie zrobić mahoniową płukankę, żeby pozbyć się tych miedzianych pasemek, a potem obetnie się krótko, w bardzo nowoczesny, stylowy sposób, jak Audrey Hepburn w _Jak ukraść milion dolarów._
Jenny odetchnęła z ulgą. Serena van der Woodsen, najlepsza przyjaciółka Blair, była zdecydowanie mniej przerażająca. Właś – ciwie to wydawała się całkiem miła.
– Cześć, dziewczyny! To jest grupa A? – Tyczkowata, pie – gowata dziewczyna, która nazywała się Elise Wells, usiadła obok Jenny. Pachniała zasypką dla dzieci. Włosy przypominające siano miała obcięte na pazia – dokładnie tak, jak obcięłaby cię niania, gdy miałaś dwa lata. – Powiem wam tylko, że mam problem z jedzeniem – oznajmiła Elise. – Nie mogę jeść w miejscach publicznych.
Blair kiwnęła głową i odsunęła swój kawałek czekoladowego ciastka. Na treningu dla opiekunek grup ich nauczycielka od higieny, pani Doherty, powiedziała im, że mają słuchać i próbować reagować z wrażliwością, stawiając się na miejscu młodszej kole – żanki. Co ona wie! Na zajęciach z dziewięcioklasistkami mówiła tylko o facetach, których miała, i wszystkich pozycjach seksualnych, które wypróbowała. Ale też była jedną z nauczycielek, która dała się namówić na wysłanie dodatkowej rekomendacji do komisji rekrutacyjnej w Yale i Blair naprawdę chciała wyróżnić się jako najlepsza opiekunka w najstarszej klasie. Chciała, żeby jej podopieczne w grupie rzeczywiście ją polubiły – nie, żeby ją uwielbiały – i jeśli jedna z nich ma kłopoty z jedzeniem w miejscach publicznych, to Blair nie będzie siedziała i opychała się czekoladowym ciastkiem, zwłaszcza że i tak zamierzała je zwrócić zaraz po dzwonku.
Wyjęła stos ulotek z czerwonej torby na kręgle Louisa Vuit – tona.
– Obraz własnego ciała i samoocena to dwie kwestie, o których dziś porozmawiamy – poinformowała Elise i Jenny tonem zawodowego terapeuty. – O ile druga opiekunka i reszta grupy zdecyduje się tu w końcu dotrzeć – dodała niecierpliwie. Czy to było fizycznie możliwe dla Sereny, żeby kiedykolwiek zjawić się na czas?
Najwyraźniej nie.
I wtedy właśnie nawałnica gołębioszarego kaszmiru i lśniących jasnoblond włosów – czyli Serena van der Woodsen – posadziła swoją zgrabną, opaloną pupę na krześle obok Blair. Pozostałe trzy młodsze uczennice z grupy A ciągnęły się za nią jak kaczuszki za kaczką.
– Patrzcie, co nam się udało wyciągnąć od Irene! – pisnęła z zachwytu Serena, stawiając na środku stołu stos tłustych krążków cebulowych. – Powiedziałam jej, że mamy specjalne spotkanie i umieramy z głodu.
Elise patrzyła krzywo na talerz. Miała niebieskie oczy ocienione blond rzęsami, który wyglądałyby całkiem ładnie, gdyby użyła trochę ciemnobrązowego wydłużającego tuszu do rzęs Stila.
– Spóźniłaś się – wytknęła Serenie Blair, podając jej i trójce żółtodziobów materiały. – Nazywam się Blair – przedstawiła się. – A wy...?
– Mary Goldberg, Vicky Reinerson i Cassie Inwirthodpo – wiedziały chórem dziewczyny.
Elise dźgnęła Jenny łokciem. Mary, Vicky i Cassie były najbardziej denerwującą, nierozłączną trójką w dziewiątej klasie. Zawsze czesały sobie włosy na korytarzach i wszystko robiły razem, nawet szły siusiu.
Blair zerknęła na ulotkę i przeczytała głośno:
– „Obraz ciała: akceptacja i ogarnięcie tego, kim się jest”. – Podniosła wzrok i uśmiechnęła się wyczekująco do dziewięcio – klasistek. – Czy któraś z was ma jakiś problem z obrazem własnego ciała, o którym chciałaby porozmawiać?
Jenny poczuła, jak krew napływa jej do szyi i twarzy, gdy odważnie zastanawiała się, czy nie powiedzieć im o tym, że rozmawiała z lekarzem na temat zmniejszenia biustu. Ale zanim zdążyła coś z siebie wydusić, Serena wpakowała sobie do ślicznych ust ogromny krążek cebulowy i się wtrąciła:
– Mogę powiedzieć coś pierwsza?
Blair zmarszczyła brwi, ale Mary, Vicky i Cassie pokiwały głowami z zapałem. Słuchanie czegokolwiek z ust Sereny van der Woodsen było ciekawsze niż dyskusja o jakimś głupim obrazie własnego ciała.
Serena położyła łokcie na stosie materiałów pomocniczych i oparła idealnie wyrzeźbioną brodę na zadbanych dłoniach, a jej wielkie granatowe oczy zapatrzyły się we własne rozmarzone odbicie w lustrze.
– Jestem zakochana – westchnęła.
Blair złapała widelec i znowu zaczęła grzebać w swoim czekoladowym ciastku, zapominając, że miała nie jeść z empatii wobec Elise. Serena była tak cholernie niewrażliwa. Przede wszystkim tak się składało, że facet, w którym najwyraźniej była zakochana, to nowy przyrodni brat Blair, Aaron Rose – pseudohippis i gitarzysta z dredami. Czysty absurd. Po drugie, chociaż Nate rzucił Blair wieki temu – w listopadzie – to ciągle jeszcze z nim nie skończyła i wystarczyło wspomnieć słowo „miłość”, żeby miała ochotę eksplodować.
– Chyba powinnyśmy pomóc im mówić o ich problemach, a nie opowiadać o sobie – syknęła do Sereny. Oczywiście, gdyby jej przyjaciółka raczyła się pojawić na treningu dla opiekunek, wiedziałaby o tym sama.
Serena zerwała się z treningu, żeby pójść do kina z Aaronem, a Blair jak ostatnia idiotka ją kryła. Powiedziała pani Do – herty, że Serena ma migrenę, ale omówią wszystkie ważniejsze punkty treningu. To typowe. Za każdym razem, gdy Blair szła komuś na rękę, potem tego żałowała.
Co trochę tłumaczyło, dlaczego zwykle zachowywała się jak ostatnia jędza.
Serena wzruszyła idealnymi ramionami w bluzce bez pleców.
– I tak uważam, że miłość to lepszy temat niż obraz ciała. W końcu omawiałyśmy to do znudzenia w dziewiątej klasie na higienie. – Rozejrzała się po twarzach młodszych uczennic przy stole. – Nie?
– Uważam, że powinnyśmy się trzymać materiałów – upierała się Blair.
– To zależy od was – powiedziała do dziewięcioklasistek Serena.
Mary, Vicky i Cassie czekały z nastawionym uszami na opo – wieści o miłosnych przygodach Sereny. Elise wyciągnęła rękę i dźgnęła tłusty krążek cebulowy obgryzionym paznokciem, a potem zabrała dłoń, jakby się sparzyła. Jenny oblizała usta posmarowane ochronną pomadką.
– Jeśli powinnyśmy rozmawiać o obrazie ciała, to chyba mam coś do powiedzenia – oznajmiła grupie drżącym głosem. Podniosła wzrok i zobaczyła, że Blair kiwa głową i uśmiecha się zachęcająco.
– Tak, Jenny?
Jenny spuściła wzrok na stół. Dlaczego im o tym mówi? Bo musi komuś o tym powiedzieć. Mówiła dalej, mimo że jej twarz płonęła wściekłym rumieńcem.
– W ten weekend prawie poszłam na rozmowę w sprawie zmniejszenia biustu.
Mary, Vicky i Cassie pochyliły się nad stołem, żeby lepiej słyszeć. Grupa A to nie tylko szansa, żeby podłapać najnowsze trendy w modzie od najfajniejszych dziewczyn w szkole, ale także wspaniałe źródło plotek!
– Umówiłam się – ciągnęła Jenny – ale nie poszłam. – Odsunęła talerz i wypiła łyk wody, próbując ignorować spojrzenia pozostałych dziewczyn. Przyciągnęła uwagę grupy, a niełatwo ją oderwać od Blair i Sereny.
Elise podniosła krążek cebulowy i ugryzła odrobinkę, a potem znowu upuściła go na talerz.
– Dlaczego zmieniłaś zdanie? – zapytała.
– Nie musisz odpowiadać – przerwała im Blair, przypominając sobie, co pani Doherty powiedziała w czasie treningu: nie wolno naciskać, aby członek grupy otwierał się, gdy jeszcze nie czuje się gotów. Zerknęła na Serenę, ale ona była zajęta oglądaniem rozdwojonych końców włosów z rozmarzoną miną, jakby nie słyszała ani słowa z rozmowy. Blair odwróciła się do Jenny i próbowała wymyślić coś pocieszającego, by Jenny nie czuła, że jest jedyną dziewczyną w tej grupie, która ma problem z piersiami.
– Zawsze chciałam mieć większe piersi. Nawet całkiem po – ważnie zastanawiałam się nad implantami. – To nie było stuprocen – towe kłamstwo. Blair nosiła tylko B, a zawsze marzyło jej się C.
A komu się nie marzy?
– Serio? – zdziwiła się Serena, wracając na ziemię. – Od kiedy to?
Blair ze złością zjadła kolejny kawałek ciastka. Czy Serena celowo próbuje sabotować jej wysiłki?
– Nie wiesz o mnie wszystkiego – rzuciła ze złością.
Cassie, Vicky i Mary kopnęły się pod stołem. Ależ to ekscy – tujące! Serena van der Woodsen i Blair kłóciły się, a one słyszały każde słowo!
Elise przeczesała włosy palcami z obgryzionymi paznokciami.
– Uważam, że... to naprawdę niesamowite, że powiedziałaś nam o tym, Jenny. – Uśmiechnęła się nieśmiało. – I myślę, że to odważne, że się nie zdecydowałaś.
Blair się skrzywiła. Dlaczego ona nie powiedziała czegoś o odwadze Jenny zamiast szokować zwierzeniami, że myślała o implantach? Co te głupie żółtodzioby powiedzą o niej, gdy grupa się rozejdzie? I wtedy przypomniała sobie coś jeszcze, o czym mówiła pani Doherty na treningu.
– Chyba powinnyśmy powiedzieć sobie coś o poufności, nim zaczęłyśmy rozmawiać. No wiecie, że nic, co tu powiemy, nie może wyjść poza grupę.
Za późno. W ciągu kilku minut w całej szkole dziewczyny będą gadać o zbliżającej się operacji piersi Blair Waldorf. „Słyszałam, że czeka, aż skończy się szkoła...” i tak dalej.
Jenny wzruszyła ramionami.
– Nie szkodzi. Nie obchodzi mnie, co powiecie. – I tak nie mogła schować swoich ogromnych cycków. Po prostu tam były.
Elise schyliła się i podniosła beżowy plecak Kenneth Cole.
– Zostało tylko osiem minut do dzwonka. Nie obrazicie się, jeśli już wyjdę i kupię sobie jogurt? – zapytała.
Serena podsunęła jej talerz z krążkami.
– Poczęstuj się – zaproponowała hojnie.
Elise pokręciła głową, a jej piegowata twarz zalała się rumieńcem.
– Nie, dziękuję. Nie jem publicznie. Serena zmarszczyła brwi.
– Serio? To dziwne. – Skrzywiła się, gdy Blair szturchnęła ją łokciem, i to naprawdę mocno. – Auć! Boże, a to za co?
– Gdybyś była na treningu dla opiekunek, tobyś wiedziała – warknęła Blair.
– Mogę już iść? – zapytała znowu Elise.
Do Blair dotarło, że dziewczyny naprawdę by ją pokochały, gdyby puściła je wcześniej. Poza tym mogła wykorzystać do – datkowe osiem minut, żeby zdążyć do fryzjera.
– Wszystkie możecie iść – powiedziała ze słodkim uśmiechem. – Chyba że wolicie zostać i posłuchać, jak Serena opowiada o miłości do końca przerwy.
Serena przeciągnęła się, podnosząc ręce nad głowę i szczerząc zęby do sufitu.
– Mogłabym mówić o miłości cały dzień.
Jenny wstała. Odkąd Nate ją rzucił, miłość stanowiła dla niej bolesny temat. Zabawne – myślała, że nie będzie mogła znieść Blair jako opiekunki, a okazało się, że trudniej wytrzymać z Se – reną.
Elise też wstała, obciągając obszerny różowy golf, jakby był na nią za ciasny.
– Bez obrazy, ale jeśli nie zjem jogurtu przed końcem przerwy, zemdleję na geometrii.
– Pójdę z tobą go kupić – zaoferowała się Jenny, wykorzystując pretekst, żeby odejść od stołu.
– A ja pójdę z wami – ziewnęła Blair, też wstając.
– Gdzie idziesz? – zapytała niewinnie Serena.
Zwykle w poniedziałki po lunchu obie cieszyły się luksusem drugiej przerwy w Jackson Hole, gdzie piły cappuccino i snuły szalone plany na lato po końcu szkoły.
– Nie twój interes – odgryzła się Blair.
Miała zamiar zaprosić Serenę, żeby poszła do salonu razem z nią, ale przyjaciółka okazała się taką zapatrzoną w siebie, jędzowatą księżniczką, że absolutnie nie wchodziło to w grę. Blair odsunęła włosy na plecy i przerzuciła torbę przez ramię. – Do zobaczenia, dziewczyny, w przyszłym tygodniu – pożegnała Mary, Vicky i Cassie, a potem ruszyła za Jenny i Elise do wyjścia i w górę tylnymi schodami na Dziewięćdziesiątą Trzecią.
W gwarnej stołówce Vicky pochyliła się nad stolikiem.
– No więc opowiedz nam – ponagliła Serenę.
Mary upiła łyk chudego mleka i pokiwała głową z zapałem.
– Tak, tak, mów.
Cassie poprawiła jasnobrązowe włosy zebrane w kucyk.
– Powiedz nam wszystko.BARDZO NIETYPOWA PRACA DOMOWA
_–_ Co chcesz sfilmować na początku? – zapytał Daniel Humphrey swoją najlepszą przyjaciółkę i dziewczynę od sześciu tygodni, Vanessę Abrams. Dan chodził do renomowanej szkoły średniej dla chłopców w Upper East Side – Riverside, a Vanessa uczęszczała do szkoły Constance Billard, ale dostali pozwolenie na współpracę przy specjalnym projekcie pod hasłem „Tworzenie poezji”. Vanessa, obiecujący reżyser filmowy, miała zamiar sfilmować Dana, obiecującego poetę i od czasu do czasu gwiazdora w filmach Vanessy, jak pisze i poprawia swoje wiersze.
To nie do końca kasowy temat, ale Dan był tak słodki z tym swoim niechlujnym, wymiętoszonym wizerunkiem zżeranego niepokojem artysty, że ludzie pewnie i tak chcieliby to obejrzeć.
– Po prostu usiądź przy biurku i napisz coś w którymś z tych swoich czarnych notatników, jak to zawsze robisz – pouczyła go Vanessa, zerkając przez obiektyw kamery cyfrowej, żeby sprawdzić, czy światło jest dobre. – Możesz sprzątnąć trochę ten burdel na biurku?
Dan przejechał ręką po blacie i zwalił na brązowy dywan ołówki, spinacze, kawałki papieru, gumki, książki, puste paczki po camelach bez filtra, zapałki i puste puszki po coli. Kręcili w pokoju Dana, ponieważ tam zwykle pracował. Poza tym ze szkoły Constance Billard przy Dziewięćdziesiątej Trzeciej między Piątą Aleją a Madison mieli tylko kawałek przez park do mieszkania Dana na rogu Dziewięćdziesiątej Dziewiątej i West End Avenue.
– I może zdejmij koszulę – zasugerowała Vanessa.
„Tworzenie poezji” miało być artystycznym filmem, ukazującym, że to, co nie wchodzi do wiersza, jest równie ważne jak to, co w końcu się w nim znajdzie. Planowała mnóstwo ujęć z Danem gniotącym kartki papieru i rzucającym nimi wściekle przez pokój. Vanessa chciała pokazać, że pisanie – czy tworzenie czegokolwiek – to nie tylko proces umysłowy; to też wysiłek fizyczny. Poza tym Dan miał takie wspaniałe, drobne mięśnie na plecach i nie mogła się doczekać, żeby je sfilmować.
Dan wstał i ściągnął czarną koszulkę, rzucił ją na niepoście – lone łóżko, na którym spał stary, tłusty kot Humphreyów, Marks, który leżał na grzbiecie jak wyrzucony na brzeg kudłaty wieloryb. Wszystko w mieszkaniu, które Dan dzielił ze swoim ojcem, Rufusem, wydawcą mniej znanych bitników, i młodszą siostrą, Jenny, było niesprzątnięte, rozpadające się albo przynajmniej pokryte kocią sierścią i kłębami kurzu. W tym ogromnym, wysokim mieszkaniu nie sprzątano porządnie od dwudziestu lat, a rozpadające się ściany wprost błagały o nową farbę. Dan, jego ojciec i siostra rzadko kiedy coś wyrzucali, więc rozpadające się meble i porysowaną drewnianą podłogę pokrywały sterty starych gazet i czasopism, stare książki, niepełne talie kart, zużyte baterie i połamane ołówki. Kocia sierść lądowała nawet w dopiero co zaparzonej kawie i prawdopodobnie Dan musiał nieustannie radzić sobie z tym problemem, ponieważ całkowicie uzależnił się od kofeiny.
– Mam się odwrócić w stronę kamery? – zapytał, siadając na zniszczonym krześle. – Mógłby trzymać notatnik na kolanach i pisać w ten sposób. – Pokazał jej.
Vanessa przyklękła i zerknęła przez obiektyw. Miała na sobie szary, plisowany mundurek i czarne rajstopy. Brązowy dywan gryzł ją w kolana.
– Aha, tak dobrze – mruknęła.
Och, jaki blady i gładki był tors Dana! Widziała każde żebro i tę śliczną linię płowego meszku, która biegła mu przez brzuch od pępka! Pochyliła się na klęczkach lekko do przodu, próbując podejść jak najbliżej, ale żeby jednocześnie nie zepsuć kadru.
Dan zagryzł koniec ołówka, uśmiechnął się do siebie i napisał:
Ma ogoloną gtowę, cały czas ubiera się na czarno, musi sobie kupić nowe glany, nie cierpi się malować. Ale to jest taka dziewczyna, która wierzy w człowieka i po kryjomu załatwia, żeby wydali twój wiersz w „New Yorkerze”. Chyba mogę powiedzieć, że ją kocham.
To pewnie najbardziej sentymentalna rzecz, jaką kiedykolwiek napisał, ale przecież nie miał zamiaru od razu publikować tego w swoich _Dziełach zebranych._
Vanessa jeszcze trochę przesunęła się do przodu, próbując uchwycić gorączkową biel kłykci Dana, gdy pisał pospiesznie.
– Co piszesz? – Nacisnęła przycisk nagrywania dźwięku na kamerze.
Dan podniósł wzrok, uśmiechnął się do niej szeroko spod potarganej grzywki. Jego piwne oczy błyszczały.
– To nie jest wiersz. To historyjka o tobie. Vanessa poczuła, że robi jej się ciepło.
– Przeczytaj na głos.
Dan podrapał się w zamyśleniu po brodzie i odchrząknął.
– Dobra. Ma ogoloną głowę.
Vanessa słuchałą i czerwieniła się coraz bardziej. Upuściła kamerę na podłogę. Oparła głowę na kolanach Dana.
– Wiesz, że ciągle gadamy o seksie, ale nigdy tego nie spróbowaliśmy? – szepnęła, dotykając ustami szorstkiego materiału jego zielonych bojówek. – A może byśmy spróbowali teraz?
Poczuła pod policzkiem, jak napiął mięśnie ud.
– Teraz? – Pogładził palcem brzeg jej ucha. Miała w uchu cztery dziurki, ale w żadnym nie nosiła kolczyków. Wziął głęboki wdech. Czekał z seksem na chwilę, kiedy to będzie poetyckie i właściwe. Może to była właściwa chwila, spontaniczna decyzja. Pomysł wydawał się o tyle dobry i niepozbawiony ironii, że dokładnie za godzinę Dan musiał znaleźć się z powrotem w Riverside. Będzie siedział na zaawansowanych zajęciach z łaciny i słuchał, jak profesor Werd z przesadnym akcentem czyta Owidiusza.
Wprowadzenie do seksu w czasie długiej przerwy – najnowsza propozycja w wiosennym planie zajęć.
– Dobra – zgodził się Dan. – Zróbmy to.