- W empik go
Plotkara: Wejście Carlsów 3: Daj mi szansę - ebook
Plotkara: Wejście Carlsów 3: Daj mi szansę - ebook
Trzecia część serii "Plotkara: Wejście Carlsów".
Matka trojaczków nieoczekiwanie spotkała byłego ukochanego, co jest dużym zaskoczeniem dla jej córek i syna. Każde z nich staje tymczasem przed odmiennymi wyzwaniami oraz nadziejami. Owen spotyka się z Kelsey, do niedawna dziewczyną przyjaciela. Baby, pod groźbą wydalenia ze szkoły, zostaje skierowana na terapię, a Avery z trudem odnajduje się na stażu w prestiżowej firmie.
Młodzieżowa książka o bardzo zamożnych nastolatkach, którzy potrafią czuć się zagubieni oraz nieszczęśliwi. Zaintrygowani flirtem i romansami poszukują jednak romantyzmu, a pod pozorami zblazowania skrywają tęsknotę za miłością.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-265-3580-8 |
Rozmiar pliku: | 446 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_ale nie wiemy, co się z nami stanie._
_Hamlet_ William Szekspir
_Tragedie_ tom I, PIW 1974, s. 126,
przekład Józefa Paszkowskiego
plotkara.net
_tematy na celowniku wasze e-maile zapytaj_
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Mamy połowę października, czyli tak zwane indiańskie lato – schizofreniczną porę roku, kiedy dziewczęta noszą sukienki z Alice + Olivia do wełnianych legginsów Tibi i wszyscy zaczynają nagle zamawiać gorącą kawę zamiast mrożonej. Mimo to pewne osoby – wiecie, o kim mówię – wciąż uważają, że w sobotnie i niedzielne popołudnia można się opalać w bikini Malia Mills na Sheep Meadow w Central Parku, żeby zwrócić na siebie uwagę chłopaków ze św. Judy, którzy z zacięciem grają w nogę.
Według legendy, gdy nadchodziło indiańskie lato, stosunki między tubylcami a naszymi przodkami – przybyszami – stawały się wyjątkowo napięte. I tu, na Upper East Side, historia wydaje się powtarzać. Przykład? O i R byli kiedyś najlepszymi kumplami, symbolami męskiej przyjaźni. Razem pływali, razem biegali, razem pili – słowem wydawali się nierozłączni. Dopóki R nie przyłapał O na całowaniu się z jego dziewczyną. O dostał w nos… i dziewczynę w spadku. Od tamtej pory chłopaki ze sobą nie rozmawiają. Smutne. Jednak nie wszystkim można się dzielić.
Ale to nie jedyna zadyma tej jesieni. Piegowata baletnica J i aspirująca do śmietanki towarzyskiej A stoczyły już pojedynki o wszystko, od mody po popularność. Już się wydawało, że A będzie górą, kiedy jej siostra, B, chodziła z eksem J. Ale teraz B lata solo, a A nadal o wszystko walczy. Całe szczęście A będzie popołudniami siedzieć bezpiecznie zamknięta w przeszklonym biurze, odbywając swój wymarzony staż dziennikarski. Ale J wróciła do byłego chłopaka, może zapomni i przebaczy. Cuda się zdarzają, prawda? I to nie tylko na Trzydziestej Czwartej ulicy?
Co robić, jeśli czujecie w powietrzu chłód niezwiązany ze spadkiem rtęci w termometrze? Taki, na który nie pomoże nawet nowy płaszcz w jodełkę o linii „A” Diane von Furstenberg? Może warto pójść za przykładem pewnej nimfy o roziskrzonym spojrzeniu i cygańskich upodobaniach i wyrwać się z miasta? B zamieniła amerykańskie dramaty na odkrywanie plaż, sklepów i kawiarni na hiszpańskim wybrzeżu – solo. Zwiedza Barcelonę, a może raczej się zastanawia, czy postąpiła pochopnie, zrywając z przyszłym potentatem na manhattańskim rynku nieruchomości? Zagląda w głąb swej duszy, czy szuka pewnego Hiszpana, który niedawno odwiedził Nowy York? Jedno jest pewne – może i B jest singielką, ale nie samotną. Gdziekolwiek się pokaże, ciągnie za nią sznur adoratorów. Niektóre dziewczyny to prawdziwe fuksiary!
NA CELOWNIKU
A przy kiosku z gazetami na skrzyżowaniu Siedemdziesiątej Drugiej i Lexington wertuje amerykańskie, francuskie i włoskie wydania „Vogue’a”, „Harper’s Bazaar” i „Tatlera”. Czyżby chciała wybadać konkurencję tuż przed wielkim stażem w „Metropolitan”? A może przygotowuje naprawdę ambitny kolaż? O i K migdalą się przy regale z chipsami w bodedze na rogu Madison i Sześćdziesiątej Drugiej. I w Central Parku. I w metrze linii 6. Albo nie słyszeli o ustronnych tarasach na dachu, albo naprawdę kręci ich publiczne okazywanie sobie czułości. J i J.P., którzy znów są parą, piją wspólne latte w Corner Bakery na Dziewięćdziesiątej Trzeciej w towarzystwie pugli J.P. R wyrzuca dziesiątki podartych zdjęć do East River, nie przestając płakać. Topienie smutków nabiera zupełnie nowego znaczenia. Auśmiechnięta B na Rambli w Barcelonie słucha pełnych uznania gwizdów ze wszystkich stron. _Hola, bebé!_
WASZE E-MAILE
-
-
P: Chismosa!
-
-
Doszły mnie plotki, że pewna brązowowłosa piękność szuka w Barcelonie mężczyzny poznanego w Nowym Jorku. Pewnie chodzi o mnie. Proszę, powiedz jej, że jestem na Majorce na mojej łodzi podwodnej i bardzo chciałbym się z nią zobaczyć. Latynoski Kochanek
-
-
O: Drogi L.K.!
-
-
Niestety, ja też nie wiem, gdzie się podziewa nasza rozczochrana cygańska piękność. Miejmy nadzieję, że niedługo wróci do domu.
-
-
P.
-
-
P: Droga Plotkaro!
-
-
Studiuję na ostatnim roku w Barnard i miałam się załapać na fantastyczny staż w „Metropolitan” – legendarnym nowojorskim magazynie mody, w którym rozkwitły kariery wszystkich osób liczących się w tej branży. I nagle dowiaduję się, że staż dostała jakaś licealistka! Co to ma do cholery znaczyć? Idę o zakład, że nawet nie odróżnia Joan Didion od Mary McCarthy. Co się stało z naszym światem? Serio, mam zamiar zrezygnować z Nowego Jorku. Wypalona
-
-
O: Droga W!
-
-
Czasem o wszystkim decydują znajomości. Czyżby ta dziewczyna miała po prostu lepsze wejście? Ale popatrz na to z drugiej strony – może wcale nie chcesz poznać tych wszystkich ludzi?
-
-
P.
ZE ŚWIATA MODY
Nastały dziwne dni. Jednego ranka miałabyś ochotę opalać się w Sagaponack, zamiast rozwiązywać w pocie czoła zadania z algebry i trygonometrii, a następnego znów jest lodowato. Zmykam do Barneys kupić kilka cieplutkich kaszmirowych kardiganów TSE. Możesz nie mieć wpływu na opinię publiczną, ale nic nie powstrzyma cię przed dbaniem o własną wygodę. Bez względu na to, jak zimno się zrobi – ani jak ozięble traktują cię twoje dawne najlepsze przyjaciółki – zawsze będziesz najgorętszą dziewczyną!
Wiecie, że mnie kochacie.
plotkaraNIE MA MIŁOŚCI BEZ ZAZDROŚCI
– Au! – stęknął Owen Carls. Ktoś uderzył go mocno bagietką w sam środek szerokich pleców. Obrócił się i spojrzał groźnie spod zmarszczonych blond brwi na pływaków na schodach Dziewięćdziesiątej Drugiej. Chuderlawy Chadwick Jenkins i wielki jak futbolista Ken Williams uśmiechnęli się do niego anielsko, jak gdyby byli chórzystami w katedrze św. Patryka, a nie nabuzowanymi testosteronem licealistami.
– Przestańcie, dobra? – burknął, przenosząc wzrok na zakorkowaną Drugą Aleję. Nie miał nic przeciw integracji drużyny, zwłaszcza przed pierwszymi zawodami w sezonie. Ale czuł się trochę zażenowany wśród facetów zachowujących się jak nafaszerowane ritalinem przedszkolaki. Zwłaszcza że lada chwila miał się spotkać ze swoją nową dziewczyną, Kelsey.
– Cześć, kochanie.
Odwrócił się. Kelsey szła w jego stronę. Przez cały ranek lało jak z cebra, ale wczesnym popołudniem deszcz przeszedł wreszcie w mglistą mżawkę. Jasne, lekko rudawe włosy dziewczyny były trochę wilgotne, jakby tylko osuszyła je ręcznikiem po prysznicu. Różowe kalosze pasowały do trencza w tym samym kolorze, przepasanego luźno w wąziutkiej talii.
Z pewnej odległości wyglądała, jakby nie miała nic pod spodem. Umysł Owena zaczął pracować na przyspieszonych obrotach.
Jasne, żeby tylko umysł.
Za każdym razem, gdy widział Kelsey, serce zaczynało mu bić jak oszalałe. I to już od ich pierwszego spotkania w lipcu na Nantucket. Poszedł na jedną z typowych plażowych imprez. Było tak sobie, więc trzymał się raczej na uboczu. Kelsey pojawiła się tam razem z kilkoma przyjaciółkami z Cape Cod, gdzie spędzała wakacje. Spostrzegli się w tej samej chwili. Zanim skończyła się noc, stracili dziewictwo po drugiej stronie plaży. To była dość szalona, ale i najbardziej romantyczna chwila w życiu Owena. Kiedy przeprowadził się do Nowego Jorku kilka miesięcy później, cały czas miał nadzieję, że spotka dziewczynę z przyjęcia. Przedziwnym zrządzeniem losu tak się właśnie stało. Pierwszego dnia szkoły Rhys Sterling, kapitan drużyny pływackiej św. Judy i nowy przyjaciel Owena, przedstawił mu swoją dziewczynę. Była nią… właśnie Kelsey. Kilka tygodni i jeden rozkwaszony nos później Owen stracił przyjaciela i zyskał dziewczynę. Nigdy nie czuł się bardziej szczęśliwy.
Choć czasem miał wrażenie, że wszystko potoczyło się jak w dramacie Szekspira.
Kelsey pacnęła Owena w czoło szczupłym palcem. Paznokcie polakierowała na bladoróżowy kolor.
– Halo? – zapytała, udając urażoną jego roztargnieniem.
– Przepraszam! – Owen szybko przegnał wspomnienia. Prawdziwa Kelsey była o niebo lepsza. Przyciągnął ją do siebie i przesunął dłońmi po jej plecach. Delikatnie dotknął ustami jej warg. Błyszczyk smakował jak żelki.
Za ich plecami pływacy zaczęli gwizdać i pohukiwać z aprobatą. Owen oderwał się niechętnie od Kelsey i rzucił kumplom z drużyny mordercze spojrzenie.
– Boże, chłopaki, ale z was dzieciuchy! – zawołała dziewczyna i pokazała im język. Owen nie przestawał się uśmiechać jak ostatni idiota. Kiedy pojawiała się Kelsey, wszystko wydawało się lepsze. Oczywiście cały czas dokuczały mu wyrzuty sumienia, że kompletnie spieprzył życie najlepszemu przyjacielowi.
Zawsze coś jest nie tak…
– Tęskniłam za tobą dzisiaj. Myślałam o tobie – wyszeptała Kelsey, bawiąc się delikatnym srebrnym wisiorkiem. Łańcuszek sięgał dokładnie środka jej dekoltu. Kropelki deszczu nadawały jej skórze wilgotny, apetyczny wygląd. Owen żałował, że stoją na środku ulicy, zamiast leżeć w jego łóżku. Oderwał spojrzenia od zarysu jej piersi i wbił je w koralowe usta. Boże, ależ była seksowna!
– Świeże jaja na twardo! – huknął na rogu uliczny sprzedawca. Za ich plecami pływacy parsknęli, jakby nigdy nie słyszeli niczego śmieszniejszego. Zirytowany Owen oderwał się od Kelsey.
– Przejdźmy się – zaproponował, strzelając oczami na prawo i lewo niczym szpieg. Dziewięćdziesiąta Druga ulica była prawie pusta, jeśli nie liczyć kobiety prowadzącej śliniącego się czarnego labradora wzdłuż rzędu ogrodzonych drzew.
– Okej. Ale nie chcę, żebyś się spóźnił na spotkanie. – Kelsey zagryzła wargę. Owen się uśmiechnął, zachwycony jej troską. Miło było czuć, że ktoś się nami opiekuje.
– Nie spóźnię się – zapewnił, oplatając palcami jej nadgarstek. Przesunął nimi czule po wytartej srebrnej bransoletce od Tiffany’ego, zapamiętując rowki zawijasów KAT układających się w słowo. Była to bransoletka, którą Kelsey zostawiła na plaży na Nantucket tego lata. Owen zabrał ją ze sobą do Nowego Jorku i sypiał z nią pod poduszką, usiłując wyczarować Kat, dziewczynę ze swoich snów. Wtedy nie wiedział jeszcze, że K.A.T. to jej inicjały: Kelsey Addison Talmadge. Tajemnica pasowała do niej i do sposobu, w jaki pojawiła się nagle w jego życiu.
Gdy znaleźli się za rogiem, gdzie nie mogła ich widzieć reszta chłopaków, lekko przyparł dziewczynę do czerwonego ceglanego muru i pochylił się, żeby ją pocałować. Nie obchodziło go wcale, że robi to w biały dzień. Po tygodniach ukrywania łączącej ich namiętności, on i Kelsey wreszcie mogli być razem. Czuł na policzku jej długie rzęsy; dotykała go tak delikatnie… To było przyjemne i…
– Brawo, Carls! – Czyjś głos wyrwał Owena z rozmarzenia. Oderwał się od Kelsey, nerwowo ocierając usta wierzchem dłoni. W ich stronę szedł Hugh Moore, jedenastoklasista i członek reprezentacji pływackiej szkoły. Wymachiwał bordową torbą Speedo, jakie nosili wszyscy pływacy ze św. Judy, a drugą ręką drapał się po jasnej brodzie. Wszyscy członkowie drużyny zapuszczali swego czasu brody i wąsy, ale tylko Hugh się nie ogolił. Zachował brodę, twierdząc, że dodaje mu kilka lat i dzięki niej wchodzi do obskurnych barów na Drugiej Alei bez okazywania legitymacji.
– Cześć, Hugh – wymamrotał Owen i odwrócił się z powrotem do Kelsey. Przeczesał palcami jej włosy i nachylił się ku niej. Pocałował ją w kark i objął w talii, nie dbając o obecność kolegi, który prawdopodobnie nagrywał wszystko na iPhone’a, żeby później wrzucić filmik na YouTube’a. Zbok. Naparł ciałem na Kelsey, a ona odpowiedziała tym samym. Całowali się namiętnie i Owen prawie zapomniał, gdzie jest, gdy usłyszał, jak Hugh kaszle z zażenowaniem. Poirytowany, podniósł wzrok.
Zza rogu wyszedł właśnie Rhys Sterling. Bordowy szkolny blezer miał wymięty, twarz szarą i ściągniętą. Szerokie ramiona opadały mu smętnie i nawet nie starał się omijać kałuż na chodniku.
Hugh zawrócił i klepnął go w ramię, próbując przepchnąć go obok Owena i Kelsey.
– Gotowy skopać tyłki Wilgom? – zapytał pogodnie. Rhys wykręcił się spod potężnego łapska kumpla i stanął jak wrośnięty w chodnik. Wiedział, że Hugh usiłuje odwrócić jego uwagę od rozgrywającej się przed nim sceny. Jak by mógł o tym zapomnieć. Zobaczył byłą dziewczynę i byłego przyjaciela. Razem. Rude włosy opadały Kelsey na plecy, uśmiechała się. Zupełnie jakby chciała mu zrobić na złość.
– Gotowy dać czadu? – powtórzył Hugh, wyraźnie wyczuwając jego skrępowanie. Podniósł rękę. Rhys przybił mu niezgrabnie piątkę, próbując udawać, że fakt, iż jego była dziewczyna i były najlepszy kumpel niemal uprawiają seks na chodniku, nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia.
– Późno się robi – oznajmił nienaturalnie głośno, tylko dlatego, że nie miał pojęcia, co do cholery powiedzieć. Wzdrygnął się, gdy usłyszał własne słowa. Zabrzmiał jak jakaś neurotyczna mamuśka. Patrzył na swoje buty z limitowanej serii Johna Varvatosa i zmusił się, żeby stawiać krok za krokiem. Może nie powinien się zatrzymywać, dopóki się nie znajdzie w cholernej Kanadzie, czy gdziekolwiek indziej. Gdzieś, gdzie nic nie będzie mu przypominać, że jego dziewczyna – osoba, którą kochał bardziej niż kogokolwiek innego na świecie – potraktowała go jak skończonego głupka i zdradziła z innym.
– Rhys? – Kelsey odwróciła się do niego z błagalnym spojrzeniem wielkich, błękitnych jak ocean oczu.
– Nie rozmawiam z tobą – warknął wściekle. Wzdrygnął się. Nic lepszego nie przyszło mu do głowy? Kretyn! Powlókł się w stronę szkoły, starając się nie patrzeć Owenowi w oczy.
– Powinienem… – Owen wzruszył przepraszająco ramionami, puszczając dłoń dziewczyny.
– Zobaczymy się później. Jeśli wygrasz, może będę miała dla ciebie specjalną niespodziankę – droczyła się Kelsey z błyskiem w oku. Owen uśmiechnął się szeroko, zapominając prawie o poczuciu winy.
Żegnaj przyjaźni…A JAK… STAŻYSTKA
– Szlag! – krzyknęła Avery Carls w piątek po szkole, wchodząc w wielką kałużę przed budynkiem Dennen Publishing Enterprises. To był pierwszy dzień jej stażu w „Metropolitan”, legendarnym nowojorskim magazynie mody. Teraz jej nowe czarne pończochy Wolforda ze szwem w stylu niegrzecznej sekretarki były przemoczone do kostki, a szpilki retro Prady z pionowym paskiem z przodu skrzypiały przy każdym kroku.
Dennen Publishing Tower, naprzeciwko stacji Grand Central, był całkiem nowym, inspirowanym stylem art déco cudem architektury, który idealnie wpisywał się w krajobraz Nowego Jorku. Wiotkie kobiety w szpilkach Jimmy’ego Choo i masywnych botkach Stelli McCartney tłoczyły się przed rzędem obrotowych szklanych drzwi, zaciągając się parliamentami i warcząc do swoich blackberry. Z rowerów zeskakiwali gońcy obładowani ciężkimi torbami i pakunkami, a wzdłuż krawężnika czekał cierpliwie sznur lśniących czarnych samochodów.
Avery wzięła głęboki oddech i przepchnęła się nerwowo przez obrotowe drzwi. To był pierwszy dzień jej nowego, lepszego życia. Pobyt w mieście nie zaczął się zbyt dobrze. Od razu skłóciła się z Jack Laurent, najbardziej zdzirowatą, próżną i niepewną siebie dziewczyną w klasie. Potem wygrała konkurs na upragnione stanowisko w szkolnej hierarchii, ale okazało się, że oznacza to cotygodniowe spotkania z radą nadzorczą Constance Billard – grupą równie zdzirowatych siedemdziesięciolatek ze skłonnością do nadużywania alkoholu.
Ale, przypomniała sobie, gładząc grubą, srebrno-czarną opaskę od Marca Jacobsa na pszenicznozłotych włosach, wreszcie uśmiechnęło się do niej szczęście. Ticky Bensimmon-Heart – światowej sławy naczelna „Metropolitan” – należała do rady nadzorczej Constance i uratowała Avery, proponując jej staż w tym prestiżowym piśmie. Wkrótce cały światek nowojorskich mediów pokocha Avery, a Jack Laurent i jej zdzirowate psiapsiółki będą sikać w majtki z zazdrości.
Podeszła do biurka ochrony w rogu. Miało marmurowy blat. Znudzony, białowłosy ochroniarz otaksował ją spojrzeniem.
Wyłącznie ze względów bezpieczeństwa.
– Avery Carls, do „Metropolitan” – oznajmiła najbardziej profesjonalnym tonem. Imponujące lobby miało wspaniałe marmurowe posadzki, a po obu stronach wind spadały w dół wodospady. Avery miała ochotę okręcić się jak Audrey Hepburn w filmie _Zabawna buzia_.
– Dowód? – zapytał znudzonym głosem ochroniarz, nieświadomy uniesień, jakie właśnie przeżywa Avery. Wyłowiła wystawione w Massachusetts prawo jazdy z nowiutkiej torby Hermesa, którą kupiła w ten weekend w Soho w ramach prezentu z okazji rozpoczęcia nowej pracy.
– Powodzenia. – Ochroniarz mrugnął, wręczając jej obciachową wejściówkę dla gościa. – Trzydzieste piąte piętro. Na samej górze. Proszę nie zapominać o identyfikatorze, dopóki nie załatwimy pani stałej przepustki.
Avery przypięła wejściówkę do spódnicy w miejscu, gdzie mogła zasłonić ją torbą. Nie miała najmniejszego zamiaru obnosić się z idiotycznym identyfikatorem. Wjechała ruchomymi schodami za stadem przypominających gazele dziewcząt i ruszyła ku windom, udając, że wie, dokąd idzie. Na trzydziestym piątym piętrze drzwi otworzyły się na całkowicie białą recepcję, w której wisiały olbrzymie powiększenia najlepszych okładek „Metropolitan”. Avery patrzyła na zdjęcia Andy Warhola, Edie Sedgwick i Jackie Kennedy. Wzięła głęboki oddech. Dostała się do lepszego świata.
– Mogę w czymś pomóc? – Dziewczyna za biurkiem nie raczyła oderwać wzroku od białego lśniącego iMaca. Miała proste czarne włosy, które opadały jej do połowy pleców, i gęstą grzywkę wpadającą w oczy. Wyglądała jak Angelina Jolie w mrocznym, gotyckim wydaniu.
– Mam się spotkać z Ticky Bensimmon-Heart – oznajmiła Avery, zadowolona, że zabrzmiało to tak oficjalnie. Była bardziej podekscytowana niż pierwszego dnia w szkole.
Pamiętacie, jak wspaniale zakończył się tamten dzień?
– Jak się nazywasz? – Sobowtór Angeliny Jolie podniósł wzrok znad komputera.
Avery obdarzyła recepcjonistkę swoim najlepszym uśmiechem z repertuaru na pierwszy dzień w pracy i się wyprostowała. Fotografia Jackie wydawała się do niej uśmiechać.
– Avery Carls? – Była zła, że zabrzmiało to jak pytanie.
– Avery Carls – poprawiła się, podkreślając nazwisko. – Jestem stażystką – dodała.
– Jesteś stażystką – powtórzyła recepcjonistka tonem, jakim mogłaby powiedzieć: „Jesteś śmieciarzem” albo „Jesteś proktologiem”. – Nie jesteś umówiona z Ticky, uwierz mi. Zawołam McKennę. To nasza poganiaczka stażystek.
Avery zmarszczyła brwi. Poganiaczka stażystek? Za kogo oni ją uważali, bydło?
Usiadła na czarnej skórzanej kanapie i przekartkowała najnowsze wydanie magazynu. W dziale mody dziewczyny pozowały rozłożone zmysłowo na Brooklyn Bridge, co groziło rozjechaniem przez nadjeżdżające samochody. Spojrzała na nagłówek: _Zagrożenia miejskiego looku_. Tekst wyśmiewał styl boho. Avery uśmiechnęła się krzywo, myśląc o tych wszystkich uczennicach z Constance, które próbowały przytłumić prostą elegancję swoich mundurków przez zestawianie ich z japonkami, arafatkami i podartymi legginsami. Bez dwóch zdań będzie jej się tu podobać.
– To ona?
Avery podniosła wzrok. W szklanych drzwiach stała superwysoka, superchuda blondynka o twarzy w kształcie serca okolonej paziem z wystrzępioną grzywką. Pewnie właśnie skończyła college. Była w dżinsach o prostych nogawkach i różowym blezerze Thakoon, który Avery widziała w „Vogue’u” z tego miesiąca.
– Avery, to McKenna Clarke – powiedziała Gotycka Dziewczyna i wróciła do iMaca.
– Avery Carls. – Avery wstała i wyciągnęła oficjalnie rękę. – Miło cię poznać, McKenna.
– Chodź ze mną. – McKenna obróciła się energicznie na dziesięciocentymetrowych obcasach fioletowych zamszowych botków Christiana Louboutina. Avery musiała prawie biec, żeby dotrzymać jej kroku, gdy szły białym korytarzem.
– Od jak dawna tu pracujesz? – zaćwierkała Avery, z trudem nadążając za przewodniczką, która wyciągała nogi jak prawdziwa supermodelka. Wewnątrz biura ciągnęły się jeden za drugim rzędy boksów. Minęły przeszkloną salę konferencyjną pełną smukłych, nadąsanych modelek. Blondynka o znękanym wyglądzie trzaskała im wściekle zdjęcia polaroidem.
McKenna westchnęła i, nie zwalniając ani trochę, zaczęła lawirować między labiryntem rozstawionych w holu wieszaków z płaszczami.
– Rok. Słuchaj, z reguły stażystkę widać, ale jej nie słychać. Tak już jest w „Metropolitan”.
Doprawdy?
W końcu McKenna zwolniła trochę przed przeszklonym narożnym biurem. Avery dostrzegła w nim Ticky, która w jednej dłoni trzymała słuchawkę staromodnego telefonu, a drugą stukała z zapamiętaniem w klawiaturę maszyny do pisania. Ognistorude włosy, poprzetykane ufarbowanymi henną pasemkami, miała spiętrzone na dobre pięć centymetrów nad wygładzonym botoksem czołem. Miała na sobie wyszywaną złotem marynarkę Chanel.
– Przywitam się tylko z Ticky, oczekuje mnie – wyjaśniła Avery, ruszając w stronę urządzonego w stylu lat pięćdziesiątych biura.
– Psst! – syknęła McKenna. Oplotła jej nadgarstek chudymi palcami i wlekła dalej korytarzem. Otworzyła nieoznakowane drzwi, wciągnęła ją do środka i zamknęła drzwi za nimi.
Pokój okazał się pomieszczeniem bez okien, pełnym półek zastawionych kosmetykami. W pudłach na podłodze było ich jeszcze więcej. Przy długim biurku, zgarbione nad laptopami, siedziały trzy dziewczyny, a w rogu ciągle dzwonił telefon.
– Hm, wydaje mi się, że powinnam porozmawiać z Ticky o jej planach wobec mnie. Ale dzięki za pomoc – powiedziała uprzejmie Avery, odwracając się do drzwi.
McKenna rzuciła jej mordercze spojrzenie.
– Posłuchaj, opiekuję się wszystkimi stażystkami i uważam, że najlepiej będzie, jeśli przez kilka pierwszych dni nie będziesz się rzucać w oczy. Dopóki nie dowiesz się czegoś więcej o zwyczajach panujących w „Metropolitan”. Gemmo?
– Dziewczyna o brązowych włosach siedząca przy jednym z laptopów odwróciła się i uniosła brew.
– Stażystko, chodź tu! – zawołała ze zniecierpliwieniem, wstając i podchodząc do rzędu wielkich plastikowych szuflad. Poprawiła czarne oprawki Prady na nosie zadartym jak skocznia narciarska i obcięła Avery spojrzeniem
Stażystko? Nie zasłużyła nawet na wołanie po imieniu?
– Uporządkuj te szuflady na początek. – Gemma odwróciła się twarzą do Avery. Miała plamistą cerę i grożącego eksplozją pryszcza na kanciastym podbródku, ale była ubrana w szarą swetrosukienkę Driesa van Notena i czarne legginsy z suwakami na łydkach, które z jej wzrostu robiły największy atut. Była cool i wiedziała o tym.
Avery ukryła rozczarowanie pod uśmiechem. Szybko otworzyła szufladę i zaczęła wyjmować szminki, segregując je na białym blacie pod jedną ze ścian. A więc nie będzie pisać reportaży. Ani stylizować modelek do sesji zdjęciowej. Ale też nie będzie musiała przesiadywać z zalatującymi dziwnie starszymi paniami, do czego była zmuszona przez kilka ostatnich tygodni.
Była właśnie w połowie układania szuflady z bladoróżowymi pomadkami, gdy drzwi znowu stanęły otworem.
– Co tu robi ten burgund? – McKenna wyciągnęła z szuflady szminkę MAC i zamachała nią oskarżycielsko przed nosem Avery.
Dziewczyna wzięła ją z poczuciem winy, czując się jak przedszkolak, na którego nakrzyczano, bo nie odłożył kredek na miejsce.
– Przepraszam – wymamrotała.
– Musisz bardziej uważać – ostrzegła Gemma, wpatrując się w szufladę zmrużonymi oczami.
– A zresztą, skoro to zbyt skomplikowane, w Meatpacking District jest przedsezonowa wyprzedaż Stelli McCartney. Tu masz listę. Możesz mi przywieźć te rzeczy? Jestem trochę drobniejsza, więc to, co będzie na ciebie zbyt obcisłe, powinno na mnie pasować. – McKenna uśmiechnęła się anielsko, podając Avery kartę American Express.
Avery zmrużyła oczy. McKenna chciała, żeby robiła dla niej zakupy?
– Mam nadzieję, że przyjmują karty! Och, a skoro już będziesz w okolicy, możesz zwrócić te buty do Jeffrey? Zupełnie do mnie nie pasują. Ani do gazety. – McKenna uniosła brew.
W tej samej w chwili w torebce Avery komórka rozdzwoniła się głośno przeróbką Madonny w stylu techno, którą Baby ustawiła wyłącznie po to, żeby wkurzyć siostrę.
– Czy to rozmowa prywatna? – McKenna wystukiwała stopą rytm, jak gdyby była kierownikiem zmiany w fabryce.
– Przepraszam. – Avery gwałtownie przerwała połączenie i natychmiast na ekranie pojawiła się wiadomość od Baby: „Wróciłam!” Super. Jej siostra poleciała sobie do Hiszpanii, a ona musiała jechać do Meatpacking District.
Chwyciła ciężkie rączki torby z Jeffrey i odwróciła się raźno na pięcie. Wyszła z biura i z uniesioną głową przemaszerowała przed gotycką Angeliną. Może i jej wymarzona praca okaże się koszmarem, ale nie zamierzała załamać się na oczach całej redakcji „Metropolitan”.
Od czego są tylne siedzenia taksówek.KOZETKA
Białe hawajskie japonki Baby Carls kłapały na lśniącej drewnianej podłodze Constance Billard. Japonki nie stanowiły oficjalnego elementu mundurka tej elitarnej szkoły dla dziewcząt, ale Baby złamała ostatnio tyle zasad, że wątpiła, by kogokolwiek to obchodziło. Samolot wylądował raptem dwie godziny temu, więc marzyła tylko o tym, żeby wpełznąć do łóżka i uciąć sobie długą drzemkę. Ale ledwie wylądowała, dostała od spanikowanej mamy wiadomość, że pani McLean, dyrektorka Constance Billard, chce ją natychmiast widzieć. Baby wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała przed nią stanąć. W końcu zrobiła sobie bez zapowiedzi tydzień wolnego.
Donna, sekretarka o ulizanych włosach, wysunęła głowę z biura, gdy tylko Baby wyszła zza rogu.
– Pani McLean czeka na ciebie – oznajmiła poważnym głosem.
– Dzięki – mruknęła Baby i, szurając nogami, weszła do gabinetu pani McLean. Nie potrzebowała wskazówek. W zeszłym miesiącu była tu już cztery razy.
– Baby! – zawołała pani McLean, wystawiając dużą, ciastowatą twarz zza drzwi.
Baby obdarzyła ją swoim najlepszym uśmiechem z serii „Jestem tylko głupią, ale czarującą nastolatką, która działa pod wpływem impulsu”. Była to mina, którą opanowała do perfekcji podczas krótkiego pobytu w Constance. Miała nadzieję, że to wystarczy, aby pani McLean puściła jej płazem ostatni wybryk.
Po raz kolejny.
Baby opadła na środek granatowej aksamitnej kanapki.
– Witaj z powrotem. Twoja mama powiedziała, że mogę się ciebie dziś spodziewać – zaczęła pani McLean, osuwając się za ciężkie, dębowe biurko. Zwykle nosiła garnitury w śmiałych kolorach, ale dziś była ubrana w prosty czarny żakiet i spódnicę.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.