- W empik go
Po Drugiej Stronie - ebook
Po Drugiej Stronie - ebook
Koniec roku 1960. Związek Radziecki wystrzeliwuje na orbitę pierwszą rakietę z człowiekiem na pokładzie. Nikt z personelu naziemnego nie jest pewny sukcesu, więc władze w Moskwie decydują się nie informować mediów. Start jest pomyślny, ale lot nie przebiega zgodnie z planem. Pilot, weteranka wielkiej wojny ojczyźnianej, podejrzewa złą pracę głównych silników rakiety. Prosi kierownictwo o dane z telemetrii lotu, ale otrzymuje jedynie zapewnienie, że wszystko jest w normie. Nikt jej nie informuję, że utracona została kontrola nad pracą silników odpowiedzialnym za wyhamowanie statku i sprowadzenie go na ziemie. Moskwa, obawiając się, że kapsułę mogą przechwycić zachodnie mocarstwa, decyduje się wydać pilotowi samobójczy rozkaz. Tylko ona może ręcznie uruchomić silniki. Czy wykona rozkaz? Czy skieruje statek tam, gdzie nigdy nikt go nie odnajdzie?...
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788383846217 |
Rozmiar pliku: | 997 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_— _Zaria jeden, Zaria jeden. Czy mnie słyszycie? — z wielkim trudem udało mi się wypowiedzieć tych kilka słów. Przeciążenie było zbyt silne, uniemożliwiało mi swobodne oddychanie. Czułam, że długo nie uda mi się wytrzymać i zaraz stracę przytomność.
W czasie wojny, gdy byłam pilotką bombowca, często zdarzało mi się narażać na duże przeciążenia. Raz musiałam nurkować, próbując ugasić płonący silnik, spadałam z wysokości pięciu kilometrów i poderwałam maszynę tuż nad ziemią. Zrobiło mi się ciemno przed oczyma i pomyślałam wówczas, że zaraz zginę, utracę świadomość i spadnę jak kamień.
W radiu usłyszałam przerywany trzask, a potem znajomy głos:
_— _Słyszymy cię doskonale, parametry lotu w normie, za chwilę …
_— _Nie zrozumiałam! — odparłam szybko — powtórzcie!
Zerknęłam na zegarek i szybko obliczyłam czas lotu. Sto pięćdziesiąta sekunda, sto pięćdziesiąta piąta, sto sześćdziesiąta sekunda. Zamknęłam oczy i jak mantrę zaczęłam powtarzać w duchu — Wytrzymać, wytrzymać jeszcze trochę, jeszcze kilka minut. Ale czas dłużył się nieznośnie, a silniki głównej rakiety, wprawiając w drżenie całą konstrukcję, nie przestawały pchać mnie ku niebu.
Nagle poczułam dodatkowy wstrząs, wywołany odstrzeleniem osłony kapsuły, i zobaczyłam w iluminatorze granatowe niebo, a potem kolejny wstrząs, tym razem silniejszy, szarpnęło mną do przodu, a potem na powrót wcisnęło w fotel.
_— _Wszystko jest w porządku — szepcząc do siebie, starałam się uspokoić — to pierwszy człon rakiety skończył swoją pracę. Tak ma być, tak zaplanowano. Wszystko jest w porządku.
Znowu zerknęłam na zegarek. Z niezadowoleniem stwierdziłam, że minęła dopiero trzecia minuta. Za wolno mijał czas, jakby mi na złość nie chciał przyśpieszyć i dać mi wytchnąć, gdy trzeci człon rakiety wyniesie mnie na orbitę i lot się ustabilizuje.
Radio ponownie zatrzeszczało.
_— _Łabędź, czy mnie słyszysz?
To ja nadałam sobie ten kryptonim, przypominał mi okolice mojej wioski i jezioro, na które co roku przylatywały te piękne ptaki.
_— _Zaria jeden, słyszę was dobrze!
_— _Nie widzimy waszych parametrów życia. Czy połączenie jest w porządku?
Zerknęłam na gruby wąż wychodzący z boku kombinezonu.
_— _Nie widzę żadnych usterek — meldowałam — wszystko wygląda w porządku.
Radio nie odpowiedziało, a ja zaczęłam się zastanawiać, gdzie leży przyczyna awarii.
_— _Może to antena, która nie wyprostowała się po odstrzeleniu osłony? — myślałam gorączkowo. — Albo coś stało się z kablem łączącym mnie z modułem serwisowym?
Jeśli zostały uszkodzone zbiorniki z tlenem w module serwisowym, to…
Spojrzałam na mały pulpit z kilkoma wskaźnikami i lampkami kontrolnymi. Z trudem odczytywałam kolejne wskazania: Ciśnienie jeden, wilgotność sześćdziesiąt pięć; temperatura dwadzieścia, pierwszy automatyczny sto pięćdziesiąt, drugi automatyczny sto pięćdziesiąt, ciśnienie w układzie retro-rakiet trzysta dwadzieścia. Nie byłam pewna wszystkich odczytów, ale postanowiłam zameldować:
_— _Zaria jeden, Zaria jeden. Wszystkie wskazania w normie.
_— _Przyjęliśmy, Łabędź.
Coś jednak nie było w porządku i kolejny raz spojrzałam na zegar. Mijała piąta minuta, a drugi człon wciąż pracował. Poczułam lęk. A co będzie, gdy rakieta wyniesie mnie za daleko? Czy w centrum mają plan na taką ewentualność?
_— _Zaria jeden, Zaria jeden. Podajcie parametry lotu — poprosiłam, czując, jak strach podchodzi mi do gardła.
_— _Zaria jeden, Zaria jeden. Czy mnie słyszycie? Podajcie parametry lotu!
_— _Nie mam instrukcji od numeru dwadzieścia. Lot przebiega normalnie.
Cholerny numer dwadzieścia — przeklęłam w myśli głównego konstruktora, który ukrywał się za tą cyfrą — nie ma instrukcji. Czemu nie chcą mi powiedzieć?
Nagle zdałam sobie sprawę, że nie jest dobrze. Ukrywają przede mną, coś nie zadziałało tak, jak powinno, i nie wiedzą, czy mogą mi to powiedzieć!
Zerknęłam na mały panel po lewej stronie kokpitu. Wystarczyło wcisnąć trzy z sześciu klawiszy, abym mogła przejąć kontrolę nad statkiem. Znałam te cyfry, które były w zalakowanej kopercie. Zdradził mi go sam dowódca szkoleniowy. Mogłam odblokować fotel, detonować właz tuż nad moją głową i się katapultować.
Pewnie bym się uratowała, ale oznaczało to porażkę. Cały wysiłek naszych ludzi poszedłby na marne, a mnie okrzyknięto by tchórzem. Może nawet zdrajczynią, która z rozmysłem zniszczyła dzieło narodu radzieckiego.
Zdecydowanie odrzuciłam myśl o złamaniu regulaminu, który zabraniał mi jakąkolwiek czynność, poza monitorowaniem przyrządów i meldowaniem o swoim stanie zdrowia.
Nabrałam głębiej powietrza i zameldowałam:
_— _Zaria jeden, Zaria jeden. U mnie wszystko w porządku, czuję się dobrze, przyrządy działają prawidłowo, lot przebiega według planu.
_— _Łabędź, tu Zaria jeden. Zrozumieliśmy cię wyraźnie. Kontynuuj lot.
Co to miało znaczyć? Co mieli na myśli, mówiąc, abym kontynuowała lot? Przecież nie miałam nad nim żadnej kontroli, wszystkie czynności startu i lotu zostały wcześniej wyliczone i ustawione w automatach.
Kilka miesięcy wcześniej, wraz z trzema innymi dziewczynami wybranymi do pierwszego lotu człowieka w kosmos, obserwowałam start rakiety Wostok. Wówczas na pokładzie był manekin ubrany w kombinezon. Start przebiegł prawidłowo, widać było moment, gdy pierwszy człon rakiety kończy pracę i zaczyna start człon drugi. Wyglądało to, co najmniej strasznie, jakby rakietę rozerwało, ale manekin „przeżył” start i cały lot, a nawet lądowanie, choć wpadł do niewielkiego stawu i trzeba było go wyławiać. Widać było start trzeciego członu i pojazd znikł z naszych oczu. Nie wiedząc czemu, liczyłam sekundy całego lotu i zapamiętałem, każdy etap i czas, w jakim następował.
Znowu zerknęłam na zegar. Wskazówka minutnika zbliżała się do szóstej minuty lotu, a drugi człon wciąż pracował. Zrozumiałam, że mam kłopoty.
_— _Zaria jeden, Zaria jeden. Drugi człon rakiety nadal pracuje. Czy mnie zrozumieliście? — starałam się być opanowana, ale mój głos drżał, tak samo, jak ja cała.
Radio zatrzeszczało, ale nie usłyszałam odpowiedzi. Statkiem nagle szarpnęło do przodu, usłyszałam za plecami niepokojący łomot, jakby łamały się stalowe blach, a potem nastała cisza i przeciążenie ustało nagle. Nie zdążyłam się uspokoić, gdy odpalił silnik trzeciego członu, a mnie ponownie wgniotło w fotel.
_— _Jest dobrze, jest dobrze — mówiłam cicho, tak by mnie nie usłyszano w centrum. Nie chciałam, aby wiedzieli o moim strachu. Nie mogłam sobie na to pozwolić, nie w chwili, gdy być może słyszał mnie cały naród radziecki.
Pojazdem przestało trząść, kapsuła ustabilizowała się i wreszcie mogłam dokładniej przyjrzeć się widokowi za iluminatorem. Czerń i pustka — to były moje pierwsze myśli, a potem obawa i lęk, że tam, gdzie lecę nie ma nic. Ogarnął mnie niepokój, który zaczął narastać z każdą kolejną minutą. Nie potrafiłam go rozpoznać, był mi obcy, inny niż lęk, jaki dotychczas doświadczałam, odmienny od strachu o własne życie, w niczym niepodobny do strasznych wspomnień z czasów wojny. Wyszkolonym nawykiem stale kontrolowałam wskazania przyrządów i z niepokojem obserwowałam nachylenie pojazdu względem ziemi. Wciąż się wznosiłam, wciąż nabierałam prędkości, więc oddalałam się od ziemi i gdy to zrozumiałam, z całą świadomością konsekwencji, nieznany mi dotąd lęk odezwał się ze znaczną siłą. To była samotność, pojęłam, że bałam się jej, i to uczucie zaczęło mnie przytłaczać, dusić, ciążyć na piersi i zaciskać na sercu.
_— _Zaria jeden, Zaria jeden. Czy mnie słyszycie?
Radio milczało przez długie sekundy.
_— _Zaria jeden, Zaria jeden. Statek pracuje normalnie. W wizjerze widzę kosmos, jest czarny, nie widać gwiazd. Lot przebiega normalnie — zameldowałam z nadzieją, że ktoś mnie usłyszał, ktoś na ziemi, ktokolwiek.
Minęła dziesiąta minuta lotu, trzeci człon wciąż pracował, a ja nie wiedziałam, czy już powinien przestać. Nie znałam swojej prędkości ani wysokości, sztuczny horyzont nie zmieniał swego położenia, wskazówki poszczególnych liczników drżały niespokojnie, lampki kontrolne świeciły, niezmiennie pokazując, że wszystko jest w należytym porządku.
Tuż przed startem, wraz z Głównym Konstruktorem, przetestowaliśmy i omówiliśmy dla przypomnienia, wszystkie urządzenia w kapsule. Mówił powoli i spokojnie, ale ja wiedziałam, że jest kłębkiem nerwów i z wielkim wysiłkiem starał się ukryć przede mną emocje, jakie nim targały. To był pierwszy lot człowieka w kosmos, rakietą jego konstrukcji, i choć przeprowadzono dziesiątki próbnych startów, nie miał żadnej gwarancji, czy ten zakończy się sukcesem. Bał się, słyszałam to w jego urywanym oddechu między zdaniami, unikał mojego spojrzenia, jakby przeczuwał, że za kilka minut wyda rozkaz, który mnie zabije, zaczerwienił się na twarzy, gdy omawialiśmy czynności związane z katapultowaniem fotela, jedyną ucieczką przed śmiercią w kuli ognia. Paradoksalnie, jego lęk uspokoił mnie, nawet współczułam mu przez chwilę i byłam mu wdzięczna, bo zrozumiałam, że mu zależy i zrobił wszystko, co było w jego mocy, abym wróciła na ziemie bezpiecznie.
Nagle rakietą szarpnęło wstecznie, usłyszałam zza pleców zgrzyt naprężonego metalu, potem odpaliły niewielkie ładunki łączące trzeci trzon z modułem serwisowym i poczułam się wolna. Byłam już bezpieczna i odetchnęłam z ulgą, pozwoliłam sobie przymknąć powieki na chwile, jakbym chciała odciąć się od miejsca, w którym mnie zamknięto i zanurzyć się cała w radosnym uczuciu, które wypełniło mnie całą. Najniebezpieczniejszy etap lotu był już historią, a ja i moje nazwisko stało się jej częścią. Osiągnęłam cel, jaki wyznaczyła mi Partia i Naród, zdobyłam kosmos w imieniu ludzi pracujących całej ziemi i poczułam wdzięczność losowi, że to właśnie ja, zostałam wybrana do pierwszego lotu człowieka w kosmos.
Statek obracał się wolno na lewą stronę i z rosnącą ciekawością spojrzałam w iluminator. Czerń ukazała mi gwiazdy z zadziwiającą ostrością, a potem światło słońca oświetliło okablowanie wewnątrz kapsuły, potem moje nogi, panel radia i znikło nagle, a po chwili zobaczyłam ziemie.
_— _O matko! — krzyknęłam, nie panując nad sobą. — Jaka piękna jest nasza planeta!!
Radio milczało, ale ja nadal mówiłam, podekscytowana widokiem, jaki przesuwał się za iluminatorem.
_— _Widzę chmury, a między nimi zieloną ziemię, błękitne plamy jezior i wstęgi rzek. To takie piękne! Obracam się i widzę horyzont, leży na nim cienka, błękitna warstwa atmosfery! To piękne! Obraz ucieka mi i teraz widzę czarny kosmos… i gwiazdy! Są takie wyraźne, świecą na czarnym tle niczym małe diamenciki! Powinniście to zobaczyć! Każdy człowiek powinien zobaczyć!
Przerwałam relacjonować, by dokładniej skupić się na tym, co widzą moje oczy i wtem zobaczyłam, jak tuż za iluminatorem przemyka mały iskrzący się punkcik.
Co to!? — zdążyłam pomyśleć, i to coś zniknęło mi z oczu. — Czy nie jestem tu sama? Czy w kosmosie jest coś, czego naukowcy nie odkryli, nie dostrzegli?
Serce zabiło mi mocniej, ale nie ze strachu, nie bałam się, tylko z emocji, a nawet poczułam radość, że jako pierwszy człowiek, mogłam być świadkiem czegoś, o czym nikt na ziemi nie wiedział.
Głośnik w radiu wydobył z siebie trzask, a potem usłyszałam ludzki głos, niewyraźny, przerywany, ale był to człowiek i zrobiło mi się tak bardzo radośnie na sercu, jak nigdy wcześniej.
_— _Tu Łabędź! Tu Łabędź! Czy mnie słyszycie! — odezwałam się, pełnym wzruszenia głosem, ale zamiast odpowiedzi, doleciał do mych uszu tylko przerywany trzask z głośnika.
_— _Zmieniam odbiornik na antenę numer dwa — zakomunikowałam i spróbowałam dosięgnąć dłonią pokrętła na panelu radia, lecz ramie wyskoczyło mi w górę, jakby pchnięte jakąś dodatkową siła.
_— _Aj! — krzyknęłam, uderzając palcami w metalową szynę i szybko przyciągnęłam dłoń do siebie. To nie było zbyt bolesne, ale zaskoczyła mnie ta sytuacja. Spojrzałam na swoje ramiona, obróciłam dłonie i spróbowałam powoli unieść jedną z nich. Wydawało mi się, że mięsień przedramienia tylko drgnął, a dłoń uniosła się, jakby nic nie ważyła i w końcu dotarło do mnie, że to jest właśnie nieważkość, brak grawitacji, zjawisko, o którym mówili na szkoleniach. Poruszyłam się w fotelu i mimo mocnego przypięcia pasami, odczułam brak własnej wagi. Byłam niczym piórko i zdałam sobie sprawę, że nie tylko ja, ale cały mój statek przestał ważyć i jest jak puch zawieszony w ciemnym pokoju.
_— _Łabędź! Tu Zaria dwa! — krzyknął ktoś z głośnika — Czy mnie słyszycie?!
_— _Tu Łabędź. Słyszę was doskonale! — odpowiedziałam i zaraz chciałam dodać, jak szczęśliwa jestem, że usłyszałam ludzki głos, ale się powstrzymałam. To nie byłoby godne Radzieckiego żołnierza.
_— _Łabędź. Cieszymy się, że wszystko poszło doskonale. Naród Radziecki i cały komitet partii przesyła wam podziękowania i pozdrowienia. Jesteście bohaterem, a pierwszy sekretarz wydał już polecenie waszego awansu do stopnia majora.
Głośnik wydał z siebie krótki trzask, co oznaczało koniec nadawania.
_— _Pozdrawiam członków partii i cały naród Radziecki i wszystkich ludzi na ziemi — odpowiedziałam, czując, jak emocje dławią mi głos. Byłam bardzo wzruszona słowami, jakie usłyszałam, byłam wdzięczna wszystkim pracownikom, którzy przyczynili się do tego sukcesu. Wiedziałam też, że lot się udał, że wszystko jest w doskonałym porządku, że nic mi nie grozi, że… — zastanowiłam się, czy wyrazić tę myśl, czy nie jest przedwczesna — … że przeżyje.
Z głośnika popłynęła muzyka. Rozpoznałam ją, to były „Fale Amuru”. Melodia wzruszyła mnie, że zaczęłam nucić ją cichutko. Statek mój obracał się i raz to widziałam czerń kosmosu, raz błękitną ziemię, a gdy melodia ucichła, nagle znowu pokazał się mały świecący punkcik.
Przyjrzałam się mu dokładniej i mogłabym przysiąść, że widzę drobny diamencik.
_— _Czym jesteś? — spytałam, przybliżając wzrok do iluminatora. — Czy rozumiesz moje słowa? Jesteś żywą Istotą?
Obiekt, tak jak poprzednio skrył się za górną krawędzią okna, nie dając mi żadnego znaku.
Poza szumem wentylatorów nie było żadnego dźwięku, bezczynność wydała mi się nienaturalna, wszystko, co miałam do zrobienia, to przeżyć i zrelacjonować cały lot. Nie lubiłam bezczynności. W czasie wojny byłam pilotką bombowca. Wraz z Maszą, moją nawigatorką, latałyśmy w nocnych rozkazach nad pozycje nieprzyjaciela, zasypując ich ładunkiem bomb. Wtedy każda moja decyzja, każdy ruch wolantem, ostrość wzroku, precyzja nawigacji decydowała o tym, czy dotrzemy do celu i odnajdziemy drogę do domu. Teraz nic nie zależało ode mnie, byłam jak te bomby, tylko ładunkiem, który w pewnym momencie zostanie wyrzucony, aby spaść na ziemie. To mnie przerażało i przez cały okres szkolenia na kosmonautkę, ukrywałam to, przed innymi i przed sobą, aż uczucie strachu zniknęło, lecz nie na zawsze. Czułam go z tyłu głowy, jak z szeroko otwartymi oczami spogląda z ciemności na to, co dzieje się wokół mnie. Ta część mojej myśli była śmiertelnie przerażona, a ja bałam się, że wyjdzie ze mnie i opanuje mnie całą.
Po parunastu minutach muzyka ucichła, zrobiło się ciemno, i już nie widziałam ziemi, tylko pustkę kosmosu. Towarzyszący mi diamencik też przestał zaglądać mi do kapsuły. Weszłam w nocną cześć ziemi, za parę minut powinnam przelecieć nad głowami amerykanów, a potem nad wielkim oceanem, nad Afryką i południową Europą. Sprawdziłam przyrządy, wszystko było w należytym porządku, a jednak nie potrafiłam się w pełni uspokoić. Nie winiłam się za szybsze bicie serca i lekkie drżenie dłoni, uważałam, że to było naturalne i nie wyobrażałam sobie, by ktokolwiek na moim miejscu byłby całkowicie spokojny.
***************************
Obserwowałam gwiazdy, przyglądałam się ciemnej stronie ziemi, gdzie zapewne tysiące ludzi wznosiło głowy, chcąc dostrzec mój statek, zobaczyć na własne oczy cud, który dokonał człowiek. Radziecki człowiek. Przepełniała mnie duma i wielka radość, że potrafiliśmy tego dokonać, właśnie my, obywatele Radzieccy, i nikt inny przed nami. Historia już na zawsze będzie pamiętać ten dzień i moje nazwisko.
Pomyślałam o najbliższych, o moich znajomych, sąsiadach i o moim ojcu i matce. Byłam pewna, że są ze mnie dumni i szczęśliwi, że dokonała tego ich córka. Matka zapewne modli się teraz za mnie, a ja chciałabym jej powiedzieć — niepotrzebnie matko, to dzieło naszych wybitnych naukowców i inżynierów i Bóg nie ma z tym nic wspólnego.
Nagle zobaczyłam horyzont w czerwieni, z którego wyłoniło się słońce i znowu byłam po jasnej stronie ziemi. Tak szybko to się stało, prawie nagle, niespodziewanie, jakby człowiek przyspieszył obrót ziemi, ale to było tylko złudzenie. Piękne złudzenie.
Spojrzałam na sztuczny horyzont, przelatywałam nad oceanem, sprawdziłam, czy go zobaczę i zobaczyłam. Zakrywał całą planetę, która wydała mi się zbyt mała. Serce zabiło mi mocniej.
_— _Zaria! Zaria! Tu Łabędź! Czy mnie słyszycie?! Podajcie parametry lotu! Podajcie moją wysokość! — krzyczałam, ale nikt mi nie odpowiedział. Spojrzałam w obiektyw kamery, jedynego świadka mojego krzyku i zrozumiałam, że nikt mi nie odpowie. Byłam za daleko od naszych anten nadawczych.