- W empik go
Po drugiej stronie strachu tom 2 - ebook
Po drugiej stronie strachu tom 2 - ebook
W życiu Blake ponownie nastał chaos. Miłość, namiętność i pożądanie powracają, przeplatając się z niezdecydowaniem. Blake odkrywa swoją mroczną stronę, odzyskuje pamięć i swoje życie, ale wraz z nimi powraca jej największy wróg, który rzuca ją w wir emocji i niepewności. Musi także zmierzyć się ze swoją drugą tożsamością, którą ojciec tak usilnie próbował przed nią ukryć. Czy jej druga twarz przejmie kontrolę nad tym, co zdążyła wypracować, gdy żyła w nieświadomości? Czy ulegnie pokusie władzy absolutnej? I jak wielkie znaczenie ma dla niej teraz miłość, której tak bardzo pragnęła? Po drugiej stronie strachu kryją się wątki nader pokręcone, w których tle rozgrywa się niebezpieczna gra pełna zagadek i tajemnic. Rozwiązanie ich tylko na pozór zbliża bohaterów do celu. Brzmi fajnie? Przygotuj się na wciągającą opowieść, pełną napięcia, abstrakcji, czasem humoru i nieoczekiwanych zwrotów akcji.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788396238238 |
Rozmiar pliku: | 861 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z wściekłością wpadłem do łazienki, by schłodzić twarz zimną wodą. Minęło kilka chwil, zanim zdołałem spojrzeć na siebie w lustrze. Poczułem się fatalnie.
Odpłynąłem myślami do momentu, gdy się żegnaliśmy. Ból rozdzierał moje serce, kiedy trzymałem ją w ramionach, mając świadomość, że to ostatni raz.
Moja Blake – myślałem, zanurzając się w jej ustach. Połykałem piękne, soczyste wargi. Unikając jej spojrzenia, powtarzałem w myślach: „wybacz mi”.
Gdy przytuliła się do mnie mocniej i zaproponowała, że pojedzie ze mną, odmówiłem. Posłałem jej blady uśmiech, na który spojrzała dłużej, wyrzucając z siebie kilka drażniących pomysłów, aby mnie szantażować. Potem był już tylko hol i parking, gdzie patrzyłem, jak stoi bezradnie, naciągając na dłonie długie rękawy swetra zarzuconego niedbale na ramiona. Jej włosy były jeszcze mokre. Ponownie porwałem ją w ramiona i przytuliłem mocno. Patrząc w te świdrujące oczy, zacząłem ją całować. To był namiętny pocałunek… taki, który pozostawia w sercu trwały ślad.
Uwolniłem ją z uścisku i wsiadłem do samochodu. Gdy odjeżdżałem, zobaczyłem w lusterku, że stoi jeszcze chwilę, oplatając się ramionami. Wtedy dotarło do mnie, że patrzę na wszystko, co mam. Poczułem, jak świat wali mi się na głowę. Ona była jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Te cholernie niebieskie tęczówki, tak lśniące i tak przyciągające uwagę, do tego piękny, choć smutny uśmiech. To wspomnienie będzie mnie prześladować.
Przez chwilę przyglądałem się swojemu odbiciu. To, co zobaczyłem, nie przypadło mi do gustu. Ogarnęła mnie niepohamowana furia w czarnych odcieniach i z całych sił uderzyłem pięścią w lustro, raniąc sobie dłoń. Błyszczące kawałki szkła rozsypały się po łazience, a krew kapiąca na białą umywalkę rysowała na niej jadowite jęzory. Nie chciałem słyszeć własnego krzyku, ale i tak wydobył się z mojego gardła. Rzeczywistość patrzyła na mnie, powtarzając mój każdy oddech. Próbowałem przekonać samego siebie, że zrobiłem to, co słuszne, ale bolesna świadomość straty przyćmiła wszystko inne.
Chciałem zniszczyć, spalić, zatruć i wymazać wszystko, co stanie mi na drodze, by w końcu zmierzyć się z tym bezpośrednio. Jeszcze raz spojrzałam na swoje odbicie w popękanych kawałkach lustra, które pozostało w ramie. Odbicie, które bladło, stając się przezroczyste, aż… umarłem. Po chwili usłyszałem szelest z głębi mieszkania. Ostatkiem sił wywlokłem ciało z łazienki do salonu. Tam zastałem Omi. Patrzyłem na nią z nienawiścią. Jej usta otworzyły się i wysypały kilka słów, które jeszcze bardziej mnie rozdrażniły.
– Użalasz się, to do ciebie niepodobne – parsknęła. – Nie bądź taki ludzki, to ci nie pasuje.
Zatrzymała się, jej wzrok wyrażał czystą pogardę i triumf. Po chwili twarz Omi wykrzywił dziwny uśmiech. Drgnęła i zaczęła krążyć wokół mnie, niezauważalnie dotykając mojego ciała.
– Czego chcesz? – warknąłem, nie patrząc już w jej stronę. Brzydziłem się nią. Miałem ochotę ją zabić. Już dawno ktoś powinien to zrobić. Powstrzymywała mnie tylko Blake! Dla niej chciałem być dobrym człowiekiem. Zapomnieć o tym, do czego jestem zdolny.
– Spokojnie, psie. Nie zapominaj, kim jestem. – Zbliżyła się ponownie, dotykając mojej klatki piersiowej. – Nie dramatyzuj… Zabawne, jak rządzą wami emocje, odkąd w waszym życiu jest _ona_. Ty, Falo, Olaf… Swoją drogą, dziwię się, że zaryzykował dla niej tak wiele. Hmm… ciekawe.
Złapałem ją za nadgarstek i przyciągnąłem do siebie. Spodziewała się pocałunku, lecz odepchnąłem ją z całych sił. Czułem zarówno złość, jak i nienawiść, co nie było dobrą mieszanką. Nagle wybuchła śmiechem, ale gdy spojrzała na leżący na biurku notatnik, natychmiast ucichła. Wzięła go do ręki i zaczęła głośno czytać:
_Nie układaj mnie zbyt idealnie w swoich ramionach, nie zabawię tam długo… cisza, pustka, która przenika mnie na wskroś. Delikatnie mnie odkładaj i nie szczędź słodkich słów, które będę spijał z Twoich ust. Dziś byłaś krótkim spotkaniem, odmawiasz, idziesz własną drogą. A ja płonę w ciemności, licząc łzy za Tobą, i nie mogę zrezygnować z tej miłości… niepotrzebnie…_
Zamilkła na chwilę.
– Nie spodziewałam się po tobie takich uniesień. Może faktycznie nieco się zmieniłeś… – Rzuciła notatnik i ruszyła w moją stronę. – Mam zadanie.
– Niczego dla ciebie nie zrobię. – Nalałem sobie whisky i szybko wypiłem, krzywiąc się z bólu. Potrzebowałem znieczulenia, dlatego ponownie uzupełniłem szklankę. Tym razem poszło gładko.
– Jesteś tutaj, bo mamy umowę. Coś za coś, pamiętasz? I nie każ mi tego powtarzać – wycedziła wolno. Podeszła i dotknęła mojej twarzy.
– Jakbym śmiał.
– Przestań walczyć. Oboje wiemy, kim jesteś. Sądzisz, że jak przez chwilę byłeś uczłowieczony, to zło, które w tobie drzemie, ot tak zniknie? – Wsunęła koniuszki palców pomiędzy guziki mojej koszuli. – To jesteś ty, wielki Maks, Szukacz nad szukaczami, nie zmienisz tego… nawet dla niej. Pamiętaj, kim jesteśmy. Znajdź to w sobie, odgrzeb! Chcę tego Maksa, nie pizdusia, który, kurwa, wiersze pisze… rany! – Zaśmiała się, kręcąc głową.
– Nic o mnie nie wiesz – warknąłem, ale z przekory, bo dobrze wiedziała, kim jestem. Znała mnie jak nikt inny, stworzyła, w zamian zaprzedałem jej to coś, co zwą duszą.
– Prawda jest taka, że beze mnie nie ma ciebie. W każdej chwili mogę sprawić, że znikniesz, po prostu znikniesz… ale zanim to się stanie, poczujesz, co to ból, ten prawdziwy… Wiesz, co mogę zrobić? Przecież ot tak jej nie zabiję…
– Daruj sobie! Czego chcesz? – Poddałem się. Wizja tego, co mogłaby zrobić Blake…
Uniosłem wzrok, by spojrzeć w puste, bezduszne źrenice. Miała nade mną władzę.
– Skończ z użalaniem się nad sobą i weź się w garść, bo nie mogę na to patrzeć. – Uniosła notatnik i rzuciła nim w kąt. – Chcę tego, kim byłeś. – Chwyciła swoją torebkę, leżącą na blacie, i wyjęła z niej zdjęcie. – Dowiedz się czegoś więcej o tym człowieku. – Położyła fotografię w miejsce notatnika, jakby chciała podkreślić, co jest teraz ważne. – Mogę sprawić, że zapomnisz o niej – wyszeptała prosto w moje usta, posyłając szelmowski uśmiech.
Zawahałem się na chwilę. Kuszące. Natrętne uczucie do Blake przygniatało mnie. Zastanowiłem się, co bym bez niej zrobił. Czy stałbym się ponownie zimną maszyną bez uczuć, gotową na wszystko?
– W porządku – powiedziała cicho i teatralnie przewróciła oczami. – Kochaj ją! Póki ci na to pozwoli i ci nie umknie. A umknie, wierz mi! Jest jak wiatr, którego nie da się złapać, jak ogień, którego nie ugasisz. – Dłonią sunęła po moich ramionach, oplatając mnie swoim oddechem. Zatrzymała się tuż przed moją twarzą. – Jest jak pragnienie, które będzie w ciebie wnikać i uzależniać od siebie. Zabierze ci wszystko i zostaniesz pustą skorupą.
– Czemu tak jej nienawidzisz? – zapytałem i pomyślałem o jej słowach: „pragnienie”, „wnikać”, „uzależniać”… Tak, wiedziałem, że tego właśnie chcę, by wdzierała się we mnie każdego dnia, byleby była. Po prostu.
– Nie nienawidzę jej, tylko podziwiam. Za to, jaka jest, kim jest i ile ma w sobie odwagi. – Podeszła do okna. Przez ułamek sekundy mogłem dostrzec jej prawdziwą twarz i chwilową słabość, którą zwykle skrzętnie ukrywała. – Hmm… lubię ją, nawet bardzo. Kiedyś nawet się przyjaźniłyśmy. Co prawda, tylko chwilę, ale zawsze coś.
– To czemu nie odpuścisz? Mogłabyś żyć tak jak ona – powiedziałem.
Drgnęła, kiedy nalałem do szklanki alkoholu, wypełniając ją do połowy.
– Ten świat nie jest mi przyjazny. Obrzydza mnie jego nieidealność. To świat Blake. – Spojrzała na mnie przez ramię. – A ona jest tak samo nieidealna, a do tego tak chaotyczna… Nie mogę pozwolić, by nas zdradziła. Ludzie nie mogą się o nas dowiedzieć.
– Czego ty chcesz? Tak naprawdę. – Rzuciłem okiem na fotografię, która przestawiała jakiegoś ważniaka w garniturze. – Każesz mi się uganiać za jakimś oddychaczem, szukasz mi zajęcia na siłę? Przecież odszedłem od niej.
– Czy ja wiem, czy tak odszedłeś? – Rozsiadła się. – Wybrałeś łatwą drogę, oszukałeś mnie. Miałeś ją zabić, tam na moście, a ty się w niej zakochałeś. A teraz jeszcze upozorowałeś własną śmierć, by zyskać na czasie. Słyszę twoje myśli, mimo że nieudolnie próbujesz je zagłuszać nienawiścią do mnie. Miotasz się od jednego wspomnienia o niej do drugiego, próbujesz nie stracić jej z oczu. Sądzisz, że ci się to uda?
– Odpuść – prawie poprosiłem. – Nie jestem już z nią. Ułoży sobie życie na nowo, a ja będę robił to, co mi każesz. Jak za dawnych czasów.
– To się okaże. – Wstała, a potem poprawiła swój strój, po czym ruszyła w kierunku wyjścia.
Gdy jej plecy zniknęły w ciemnościach, dopiłem do końca alkohol, czując jego cierpką gorycz. Nie otwierając oczu, próbowałem jeszcze zatrzymać pod powiekami obrazy z Blake. Tyle ich było. Otaczały mnie zewsząd i gubiły się w mojej rozpaczy. Wokół mnie zadrżała ziemia. Poderwałem się, na oślep chwytałem przedmioty, które znalazły się w zasięgu moich rąk, i rzucałem nimi o ścianę, w końcu zrezygnowany usiadłem w fotelu naprzeciw okna. Próbowałem uśmierzyć ból, znieczulić się na tyle, by móc zasnąć i przestać myśleć o niej… By nie słyszeć jej rozpaczy i uniknąć myśli, że mnie znienawidzi, gdy się dowie o tym, co zrobiłem.
Spojrzałem na butelkę z whisky. Moje żałosne rozmyślania nad własną egzystencją przerwał dzwonek komórki. Przesunąłem palcem po wyświetlaczu i przeczytałem wiadomość od niej.
„Mam cię” – napisała. Dodatkowo wkleiła kilka czerwonych serduszek i ikonkę zombie.
Będzie mnie to prześladować – pomyślałem.
Przechyliłem butelkę, przełknąłem łyk. Z mojego gardła wydobył się potężny ryk, który wyrażał wszystkie zgromadzone we mnie emocje. Butelka z whisky poleciała wprost na ścianę, rozpryskując się na kawałki i zostawiając plamy po alkoholu.
Rozejrzałem się po pustym, surowym salonie, wypełnionym nierozpakowanymi kartonami. W powietrzu unosił się zapach nowych mebli i farby, która jeszcze nie zdążyła dobrze wyschnąć na ścianach. Zdawało mi się, że słyszę echo swoich kroków, odbijające się od gołych ścian. W tej chłodnej, ciemnej przestrzeni poczułem się tak samotny, jakbym był ostatnim człowiekiem na ziemi. Złapałem się za głowę, starając się odeprzeć ból i rozpacz, które mnie dobijały.
– Kurwa! – Schowałem twarz w dłoniach. – Jesteś Szukaczem, znajdź go w sobie!
Przez krótką chwilę wierzyłem, że mogę być szczęśliwy. Z nią u boku w prawdziwym domu wypełnionym jej pracami i śmiechem. Spojrzałem na ścianę, na której wisiał namalowany przez nią obraz. Idealna pora na beznamiętne i nieuchronne umieranie – pomyślałem, a w przypływie złości poderwałem się i jednym susem stanąłem tuż przy nim. Tkwiłem tam przez dłuższą chwilę, aż w końcu wyszeptałem do siebie głosem pełnym obojętności:
– Jestem martwy.
Postanowiłem to sobie brutalnie uświadomić i zakończyć twórczy wyrzut rozpaczy pożerający moje tkanki. Zdjąłem obraz ze ściany i ukryłem go pod kawałkiem płótna. Po chwili usłyszałem kroki i wszedł Olaf. Przekonałem się, że popełniłem błąd, ale nie było już odwrotu.
Zdjął rękawiczki i rzucił je na stół. Spojrzałem na niego z bezradnością, czując, jak moje serce zaczyna bić szybciej. Po chwili dostrzegłem Falo, który zatrzymał się nieopodal, z rękami wsuniętymi w kieszenie i ze spojrzeniem utkwionym w zasłoniętym obrazie. Roześmiał się pod nosem ze złośliwą satysfakcją, a ja poczułem niepokój rozlewający się po moim wnętrzu. Jego wzrok ześlizgnął się z obrazu na mnie.
– Wybuch samolotu? – spytał.
Nie siliłem się nawet na odpowiedź.
– Bawi mnie twój gniew – ciągnął.
– Uważaj… – odezwałem się, zaczerpnąwszy głęboko powietrze. Starałem się nie koncentrować gniewu na nim.
– Wystarczy. – Usłyszałem zniecierpliwiony głos Olafa. Odwrócił się w naszą stronę i wolnym krokiem zaczął przemierzać salon. – Skupmy się na Omi… Co wiemy?
– Wiem, że miesza jej w głowie – powiedziałem.
– Na razie będzie skupiać się na tym, by Blake odzyskała pamięć.
– Więc niech myśli, że to kontroluje. A wy, liczę, że odpowiednio zadbacie o bezpieczeństwo Blake. – Olaf zwrócił się w stronę milczącego Falo. Ten jednak ani drgnął. Jego oczy nie poruszyły się nawet o milimetr. W końcu wykrzywił wargi w mdłym uśmiechu i warknął:
– Jasne. – Skinął ponuro głową. Jego ruchy sugerowały, że ma dość tego miejsca i chce się stąd wydostać. Zdecydowanym krokiem ruszył w stronę drzwi, które po chwili zamknęły się z głośnym trzaśnięciem.
– Jest wściekły. – Olaf, jakby czytając mi w myślach, odpowiedział na pytanie, którego jeszcze nie zdążyłem zadać. Jego głos brzmiał spokojnie, ale ja wiedziałem, że za tą spokojną powierzchownością kryje się coś więcej. Wiedziałem, że musimy jak najszybciej znaleźć sposób na rozwiązanie tego kryzysu, zanim sytuacja jeszcze bardziej się pogorszy.
– Będzie chciał ją odzyskać – mruknąłem wyraźnie niezadowolony. – Jak mamy ją chronić?
– To tylko przeszkody. Omiń je.SMUTEK
Czas.
Podobno leczy rany. Łagodzi, oswaja.
Tak mówią.
Kłamią.
Nie leczy, a ja nie zapomniałam i wciąż tkwiłam tam, gdzie to wszystko się skończyło, wciąż na nowo odtwarzając w swoim umyśle chwilę, kiedy dowiedziałam się o jego śmierci. Ból wychodził ze mnie zewsząd, był namacalny i był po prostu mną. Kilka razy chciałam umrzeć, by zagłuszyć wszystko, co mi o nim przypominało. Ale za każdym razem wracałam, nie dzieląc się swoim smutkiem. Może nie było to dla mnie dobre. Może nie zamknęłabym się w tej lodowej skorupie, gdybym mogła podzielić się z kimś tym bólem.
Spędziłam kilka miesięcy na podróżowaniu, by nie zatrzymywać się ani na chwilę i unikać myślenia o Maksie. Z każdym upływającym dniem coraz bardziej uświadamiałam sobie, że muszę zmierzyć się z jego stratą.
Ograniczyłam kontakty z ojcem i innymi osobami. Czasem napisałam krótki mejl, że nic mi nie jest, ale nie zdradzałam, gdzie jestem i co zamierzam. Musiałam podjąć walkę o swoje życie, choć brakowało mi chęci. Walka ze stratą Maksa okazała się nierówna. Omijały mnie sprawy rodzinne, takie jak ślub Lucasa. Podobno nie wybaczył mi tego.
Uciekałam też przed tym, by uznać Maksa za zmarłego i zgodzić się na pogrzeb… To oznaczałoby, że się pogodziłam z jego śmiercią, a ja przecież wciąż go szukałam, z uporem wierząc, że to wszystko jest fikcją.
Moja mroczna natura skrycie wylewała się ze mnie, wykorzystując mój smutek, oplatając mnie swoimi mackami. Nawet nie zauważyłam, kiedy znów stałam się taka, jaka byłam przedtem, zanim zapomniałam: zimna, wyniosła i milcząca. Moja druga natura, skrywana i usypiana pigułkami przepisanymi przez lekarza.
– Przejmij kontrolę nad swoim życiem – wyszeptałam i rzuciłam opakowanie do śmietnika. Poczułam dziwaczną ulgę.
– Szofer już jest. – Za moimi plecami rozległ się niski męski głos.
I znów to samo, jakbym cofnęła się w czasie.
Powróciła.
Z tą różnicą, że to nie głos Maksa, tylko Jonasa, który spoglądał chyłkiem, miętoląc w dłoni rączkę od walizki.
A ja raz jeszcze stałam na rozdrożu i ponownie opuszczałam swoją bezpieczną przystań, by po raz kolejny wrócić do Barcelony i zacząć od nowa… Roześmiałam się cicho, spoglądając na niego beznamiętnie chłodnym wzrokiem. Głupia sytuacja, dziwaczna…
– Wahasz się? – zapytał.
– Jak ty mnie znasz. – Uśmiechnęłam się sztucznie i wrzuciłam do torebki telefon, który ściskałam w dłoni.
– Znam i wiem, że masz już dość uciekania.
– Nie uciekam, ja tylko… – Spojrzałam na niego niepewnie, nie wiedząc, co powinnam powiedzieć. – Szybko załatwię sprawy z Benem i może znowu gdzieś wyjadę. Kiedy jestem w ruchu, mniej myślę o przyziemnych sprawach.
– Twój ruch to ucieczka – rzucił z przekąsem. Otworzył drzwi pokoju hotelowego i odsunął się, żeby przepuścić mnie pierwszą. – Nie masz powodu, by uciekać, zacznij po prostu żyć.
– Powiedział ten, który żyje cudzym życiem… – szepnęłam mu do ucha, mijając go w drzwiach, i prychnęłam przy okazji krótkim śmiechem.
– Obiecałem Maksowi, że się tobą zajmę, więc nie bądź arogancka. – Zamknął drzwi i ruszył za mną w stronę windy.
Nacisnął guzik kilka razy, jakby to miało przyśpieszyć jej przyjazd.
– Chcę uniknąć korków – powiedział, gdy zmierzyłam go wzrokiem. Poprawił włosy i odetchnął z ulgą na widok otwierających się drzwi do windy. Szybko weszliśmy do środka. – Co zamierzasz? – zapytał, obserwując mnie w lustrze.
– Nie wiem… – Wypuściłam powietrze i nieco uniosłam ramiona.
– Falo? – zapytał z grymasem.
Powoli podniosłam na niego wzrok. Gdybym mogła nim zabijać lub sprawiać ból, to pewnie teraz bym to zrobiła… Falo, cóż… ciężko było mi o nim myśleć. Wciąż czułam się winna, że się za nim uganiałam i na swój wypaczony, pokręcony sposób chciałam za to ukarać i jego, i siebie.
Miałabym teraz pozwolić mu zająć miejsce Maksa?
Unikałam go.
Ignorowałam setki jego mejli i SMS-ów.
Na samą myśl, że go spotkam, czułam zwyczajny strach, bo nie wiedziałam, jak zareaguję.
Prawdę mówiąc, nawet jeszcze nie zaczęłam przerabiania żałoby. Uczucie straty było tak głębokie, że nie umiałam wypełnić tej pustki. A powinnam. Powinnam sobie na to pozwolić, bo to ważny element, który scala naszą przestrzeń, myśli… Za to pozwoliłam sobie na smutek, którego nie byłam w stanie ukoić, zagłuszyć. Nie pożegnałam się z poprzednim życiem i miałam iść dalej, wiedząc, że przeszłość i tak do mnie wróci?!
Szybki samochód z kierowcą miał zawieźć nas prosto na płytę lotniska. Siedziałam obok Jonasa, z zamkniętymi oczami, próbując skupić się na oddechu i odciąć myśli od Falo, który nadal krążył mi po głowie. Wiedziałam, że muszę wrócić do rzeczywistości, która bez Maksa nie była już taka sama.
Podróż nie zajęła nam dużo czasu. Szybko wysiadłam z samochodu i ruszyłam w stronę mojego prywatnego odrzutowca, który miał zabrać mnie do domu.
Kiedy w końcu usiedliśmy w samolocie i szykowaliśmy się do startu, poczułam w sercu lekkie ukłucie smutku. Wiedziałam, że ten lot będzie długi i trudny, bo przez cały czas będę myśleć o bałaganie, jaki powstał w mojej głowie, i o tym, co mnie czeka, gdy wyląduję w Barcelonie.
– Jesteśmy na miejscu, królewno. Oplułaś się… – powiedział bardzo życzliwie i z przygotowaną chusteczką czekał na moją reakcję.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że zwisa nad moją twarzą.
Kiedy zorientowałam się, że jesteśmy już na miejscu, poczułam zawód. Chciałam jeszcze chwilę pobyć we śnie; tylko tam mogłam uciec przed rzeczywistością.
– Co?! – Podniosłam histerycznie głos i odruchowo wytarłam usta.
– Miałaś mokry sen? – kontynuował, nie kryjąc rozbawienia.
– Ja pierdolę, ale z ciebie idiota! – jęknęłam z niedowierzaniem, że znów dałam się nabrać na jego głupie zabawy. Próbowałam go chwycić i uderzyć, ale on po prostu opadł na siedzenie obok i zaczął się tarzać ze śmiechu, patrząc na moją złość.
– Dżizas, jaką miałaś minę! – Dalej się śmiał, spoglądając na mnie. – Serio uwierzyłaś, że się oplułaś?
– Wyobraź sobie, że tak. – Skrzywiłam się. – Jestem odwłokiem ludzkim, który się ślini, puszcza bąki, śmierdzą mu pachy i wyobraź sobie, że robię też kupę… Choć wiem, że jest przyjęte, że kobiety kupy nie robią, ale robią…
Patrzył na mnie z niepokojem, analizując to, co właśnie powiedziałam. Na jego twarzy pojawił się wielki znak zapytania i tym razem to ja zaczęłam się głośno śmiać.
– Rozwaliłaś mój świat – wydusił z siebie po chwili. – Kobiety robią kupę?
– Debil… – warknęłam, kiedy się zorientowałam, że ze mnie kpi. – Nie odzywaj się do mnie przez jakiś czas. Zdecydowanie musimy od siebie odpocząć…
Przeciągnęłam się kilka razy, wyglądając przez okno samolotu. Najpierw zobaczyłam czarnego SUV-a, a chwilę później – jego właściciela, który wyłonił się zza samochodu. Poprawiał swoją czarną marynarkę, oglądając rękawy, na nos wsunął okulary i oparł się o maskę samochodu, wabiąc nieprzyzwoicie swoją postawą. Pewny siebie. Ekscytujący… Serce mi podskoczyło, a na mojej skamielinie pojawiły się rysy, które z zawrotną prędkością się powiększały. Poczuć, cokolwiek poczuć…
– Wiedziałeś, że on tu będzie? – Spojrzałam przelotnie na Jonasa.
– Mam udawać twojego faceta? – zapytał, nie ukrywając sarkazmu.
– Poradzę sobie. Po prostu nie sądziłam, że tak szybko przyjdzie mi się z nim zmierzyć, ech…– jęknęłam głośno i niechętnie ruszyłam w stronę wyjścia. Przeszło mi nawet przez myśl, by się zaprzeć i nie opuścić samolotu. – Ignoruję cię dziś… drażnisz mnie, nie działaj za moimi plecami…
– Za twoimi plecami? – Zaśmiał się kąśliwie. – A cóż takiego zrobiłem za twoimi plecami?
– Już ja wiem, co robisz. – Obrzuciłam go wkurwionym spojrzeniem. – Po prostu przestań.
W chwili gdy poczułam na twarzy ciepły wiatr, wraz z którym dotarł do mnie zapach jego perfum, przestałam myśleć. Stał bez ruchu… nie wiem, jak długo to trwało. Może całe wieki, ale kiedy zaczął się do mnie zbliżać, moje ciało krzyczało z rozpaczy i rozkoszy.
Ukryłam pod płaszczem powiek swoje źrenice i chciałam wpaść w jego ramiona i dać mu kilka pocałunków. Jego rozpięta koszula i widok owłosienia pod nią sprawiły, że poczułam się jego. Wirowałam od emocji i podniecenia, wyobrażałam sobie, że wpadam wprost w jego usta i pochłaniam go zalotnie, trącając go swoją tęsknotą, którą poczuje pod palcami, gdy dotknie mojej aksamitnej skóry. Poczułam jego smak, jego palce we mnie… To wszystko sprawiło, że ścisnęło mnie w kroczu i na mojej twarzy pojawił się grymas chuj wie czego… Wróć, wiem czego: zadowolenia. Szłam w zwolnionym tempie, jakbym umierała… Czy tak się umiera? Z rozkoszy?
Moje serce zabiło szybciej, gdy wreszcie wyszła z samolotu i zrobiła kilka kroków. Na ułamek sekundy nasze spojrzenia się spotkały, a przez moją głowę przemknęły migawki wspomnień… zauważyłem, że jej włosy miały inny kolor, do tego poruszała się tak samo jak była… Nie mogłem oderwać od niej wzroku, a zwątpienie zawładnęło moim umysłem..
Wiatr splatał się z jej włosami, a ona walczyła z nim, próbując zapanować nad swoją fryzurą, uśmiechając się do niego jak do tańczącego partnera. Lekki powiew otulał ją i pieścił, a ona z ochotą przyjmowała te pieszczoty. Gdy zdjęła okulary… jej oczy były ludzkie, a ja poczułem ulgę.
Nie może pamiętać – pomyślałem. I zaraz znów spojrzałem na jej włosy. Czemu zmieniła kolor?
– Dziś mam cię na wyłączność? – zapytała, świdrując mnie wzrokiem, kiedy w końcu podeszła. – Falo.
Odurzyła mnie, jak mogłem tego nie zauważyć…
– Blake… – Zdjąłem okulary.
Promieniała. Szczerzyła zęby i spoglądała spod długich rzęs, mrużąc oczy od słońca.
– Niepotrzebnie się fatygowałeś, wiesz… – Skinęła w stronę Jonasa. – On odwiezie mnie do hotelu.
Sądziłem, że będę lepiej przygotowany na nasze spotkanie, ale okazało się, że się myliłem. Cholernie tęskniłem, więc nie myśląc zbyt długo, pochwyciłem ją w objęcia i ustami brutalnie przywarłem do jej ust. Spodziewałem się, że mnie odepchnie, uderzy w twarz, ona jednak poddała się, mrucząc seksownie…
– Falo?
– Co? – Czułem paraliż, bo dotarło do mnie, że to wszystko działo się w mojej wyobraźni. Nie trzymałem jej w objęciach i nie całowałem tych cudownych, pełnych ust, za to ona szturchnęła mnie jeszcze kilka razy.
– Masz jakiś udar? – Pokręciła głową. – Jestem zmęczona. Jeśli chcesz mnie odwieźć do domu, to teraz.
– Do domu… – powtórzyłem za nią jak robot.
– Do hotelu – poprawiła szybko. Porozmawiała chwilę z Jonasem i wsiadła do mojego samochodu. Zapięła pasy i wlepiła we mnie wzrok, kiedy usiadłem obok. – Dobrze się czujesz? Jesteś jakiś dziwny.
– Nowy kolor włosów? – Odpaliłem silnik.
– Coś mi podpowiadało, że to będzie dobra zmiana. Podoba ci się?
Wyglądała tak, zanim przestała być moją Blake, a była Blake Maksa… Maks… drań – pomyślałem, nie przestając obserwować jej ukradkiem, jakbym szukał potwierdzenia, że ona udaje, że już wie, kim jest, że sobie wszystko przypomniała. Ale ona nie zdradzała się niczym. Była szczęśliwa… Chyba… Mogła być? Coś ją łączy z Jonasem? Jest w jej typie, mógłby się spodobać, był z nią przez ten cały czas, jako jedyny miał ją na wyłączność…
Czułem się dobity. Pragnąłem jej dotknąć, choćby przez przypadek. Odgarnąłem kosmyk z jej czoła, dotykając opuszkami skóry.
Namiastka ciebie…
Wszystko we mnie szalało.
– Dziękuję, że przyjechałeś – odezwała się po chwili, by przerwać ciszę między nami. – Mam Jonasa, ale dziękuję.
Znów to podkreśliła. Jakby ten Jonas był teraz najważniejszy.
– Miałem chwilę, chciałem cię zobaczyć. – Wypuściłem powietrze i ruszyłem wolno z parkingu.
– Zobaczyłeś to, co chciałeś? – Spuściła wzrok.
– Milczałaś…
– Wiem, wybacz, zachowałam się niegrzecznie, nie odpisując, ale…
– Rozumiem – przerwałem jej. – Rozumiem – powtórzyłem i spojrzałem na nią szybko, po czym włączyłem się do ruchu.
Kilka kilometrów przejechaliśmy w milczeniu. W mojej głowie kłębiło się mnóstwo myśli.
Blake opuściła nieco szybę i odetchnęła głęboko.
– Mogę zapalić? – zapytała nagle.
Z uśmiechem spojrzałem na nią i kiwnąłem głową, zgadzając się. Musnęła spontanicznie moją szyję. Podkręciła radio, bo akurat puścili jej ulubioną piosenkę, i zaciągnęła się dymem.
– Chcesz? – zapytała.
Ściągnąłem brwi i pokręciłem głową, patrząc na drogę.
– Jak klub?
– Dużo pracy. Miałaś rację co do Emmy, jest świetna. Nawet na odległość nieźle wszystko ogarnia. Skąd pomysł na ten kolor włosów?
– Podoba ci się? – odpowiedziała pytaniem i potrząsnęła głową, a potem wzięła kilka kosmyków i chwilę im się przyglądała.
– Pasują ci, to cała ty.
– Cała ja – przytaknęła, uśmiechając się słodko.
– Dlaczego hotel? To jakaś twoja manifestacja?
– Za dużo pytań zadajesz, zbędnych pytań. Zadaj to jedno, które chodzi ci po głowie – rzuciła mi wyzwanie. To oczywiste. Prześwietliła mnie wzrokiem.
– Nie rozumiem – odpowiedziałem szybko, by zabrzmiało to naturalnie. Chciałem w ten sposób pokazać, że nie dam się wciągnąć w jej dziwne nastroje. Skręciłem w boczną ulicę i po chwili trafiłem na zjazd do jej hotelu.
– Chcesz mnie zaprosić na kolację, ale nie wiesz, jak zacząć – wyrzuciła z siebie i westchnęła głośno. Była bardziej niecierpliwa niż zwykle. A może mi się tak tylko zdawało? Może chciałem wyjaśnienia, dlaczego zmieniła kolor włosów, bo mnie to intrygowało? – Zjem z tobą kolację, byle nie dziś…
– Co? – Bezwiednie nacisnąłem hamulec, przez co auto zatrzymało się nagle, a ona odbiła się rękoma od deski rozdzielczej. Jej piersi zakołysały się i dostrzegłem sterczące sutki. Kurwa…
– Dżizas, co się z tobą dzieje! – warknęła.
– Wybacz, zamyśliłem się… hotel… – Wskazałem wzrokiem, kiedy spojrzała na mnie. – Jesteśmy na miejscu.
– Jestem zmęczona… – jęknęła i wygramoliła się z samochodu. Zanim zamknęła drzwi, nachyliła się i zajrzała do środka. – Wzbudzasz we mnie dziś lęk, nie wiem, co się z tobą dzieje, ale się ogarnij. To niedorzeczne, bym aż tak na ciebie działała, wiesz…
Chciałam się z nim podroczyć, podkreślić istotę faktu, iż ślini się na mój widok.
Jeszcze go takiego nie widziałam, ale jego zachowanie i mina, gdy powiedziałam, że zjem z nim kolację i że tak na niego działam, były cudowne.
Tym razem to ja trzymałam go w garści i mogłam nieco potrząsnąć jego uczuciami. Wcześniej to on targał moimi, nie zważając na nic. Te kilka miesięcy czarnej melancholii pozwoliły mi nieco okiełznać swoje emocje, nie tylko względem niego, bo to było oczywiste, że nie zrezygnuję, ale napięcia, które targały moją osobą, powodowały, że musiałam trzeźwo stwierdzić, że powinnam poukładać chaos wokół siebie.
Smutek był mi potrzebny, samotność była mi potrzebna i mimo że wciąż nie uporałam się ze śmiercią Maksa, i w najbliższym czasie tego nie planowałam, chciałam ogarnąć swoje życie, uporządkować je nieco i odpowiedzieć sobie na pytanie: kim, do cholery, jestem?
Już miałam odejść, ale znów wsunęłam głowę do środka auta, zmrużyłam oczy, zwilżyłam niegrzecznie usta, z gracją westchnęłam, wydając z siebie pomruk, i zapytałam:
– Skąd wiedziałeś, że dziś wracam?
– Jonas wspomniał.
– Jonas? Hmm… – Potrząsnęłam głową, bębniąc palcami w dach samochodu.
– Sądzisz, że nie interesowałbym się, co się z tobą dzieje, po tym, w jakim stanie opuściłaś Barcelonę?
– Na razie! – burknęłam i ruszyłam w stronę hotelu.
Próbowałam ułożyć plan pobytu, policzyć wszystko: straty, zyski, firma, ojciec, niezałatwione sprawy… Ben, testament.
I jeszcze Falo.
Zbyt wiele, nawet jak na mnie. Jestem przecież kruchą istotą, która wciąż cierpi.
– Witamy w hotelu Hunters. – Od progu przywitał mnie concierge.
– Witaj, Paul – mruknęłam, nie zatrzymując się ani na chwilę. Nie miałam ochoty na pogawędki z kimkolwiek. Marzyłam, by zatopić się w czymś mocniejszym. Zapić ból rozlewający się w mojej głowie.
– Wstawiono duży telewizor, bieżnię według pani życzenia i dostosowano miejsce pod biuro. – Szedł za mną szybkim krokiem. Ubiegł mnie i nacisnął guzik od windy. Atencja, tego potrzebował. Spojrzałam na niego, uśmiechając się szeroko. Wzbudzał zaufanie, był pogodny i bardzo przystojny, do tego gej, kwintesencja… Nie dało się tego nie zauważyć. Naszła mnie ochota go przytulić, potargać tę jego idealnie ułożoną fryzurkę.
– Ekstra.
– Cieszymy się, że pani wróciła. Kolacja na ustaloną godzinę?
– Tak, bez zmian.
– Będzie pani jadła sama?
– Tak. – Spojrzałam na niego i wyciągnęłam dłoń. – Klucz.
– A tak, przepraszam. – Zaśmiał się i podał mi kartę, po czym się odsunął, bym weszła do windy. – Jeśli coś będzie pani potrzebować, proszę dzwonić.
– Jasne. Dziękuję. – W ostatniej chwili, zanim drzwi się zasunęły, posłałam mu krótki uśmiech.
Opadłam na ścianę, głośno wypuszczając powietrze. Powrót tutaj kosztował mnie wiele. Czułam obecność Maksa każdą cząstką siebie. Hotel miał mi pomóc, sądziłam, że to będzie dobre rozwiązanie. Myśl, że miałabym udać się do któregoś z naszych wspólnych domów, zwyczajnie napawała mnie lękiem.
I znów otwierają się drzwi, a ja niczym robot prostuję się z gracją, poprawiam swoją jedwabną koszulę i zmieniam wyraz twarzy na pogodny… Jestem szczęśliwa, jest świetnie. I wtedy pojawił się mój ojciec. Przeniósł wzrok z telefonu na mnie, badawczy, kontrolujący.
– Ups… – Zrobiłam wielkie oczy. – Co tu robisz? Skąd…? Myślałam, że jesteś w delegacji – wykrztusiłam zaskoczona. Rany, jaki z niego przystojniak… Jakim cudem się tutaj znalazł?
– Chciałaś uniknąć spotkania ze mną? – zapytał, biorąc mnie w ramiona i całując w czubek głowy. Po chwili odsunął się nieco, chwycił mnie za ramiona i zaczął wpatrywać w moje tęczówki. – Co to za kolor włosów?
– Też miło mi cię widzieć. – Wygramoliłam się z jego objęć, by otworzyć drzwi. – Jestem zmęczona, marzę o prysznicu, chwili ze sobą… – Weszłam do pokoju i rzuciłam torebkę na stół. – Zadzwoniłabym…
– Czemu zmieniłaś kolor włosów?
Otworzyłam drzwi na taras, by złapać oddech i zyskać chwilę na przygotowanie się do rozmowy. Gdy na powrót odwróciłam się do niego, byłam gotowa.
– Serio, pytasz mnie o kolor włosów? Jestem kobietą, chyba mogę poszaleć ze swoim wyglądem.
– Nie widzieliśmy się kilka miesięcy, a ty nawet nie raczysz zadzwonić i powiedzieć, że wracasz… martwiłem się. Wszystko w porządku? Wiem od Bena, że masz być na odczytaniu testamentu i…
– Nie kończ! – Podniosłam dłoń do góry. – Nie chcę w tej chwili o tym gadać, w ogóle nie chcę gadać. Co u ciebie? – zmieniłam temat i złapałam butelkę, która stała na stole. – Wody?
– Proszę. – Kiwnął głową. – Praca, interesy… nic nadzwyczajnego.
– Odpoczywasz kiedyś? – Wyjęłam papierosy z torebki i odpaliłam jednego.
Staliśmy chwilę w milczeniu, przyglądając się sobie uważnie. On próbował zgadnąć, co się ze mną dzieje, a ja starałam się zachować spokój i nie dać po sobie poznać, że nie mam ochoty na gości i chciałabym być teraz sama. Zaczęłam chodzić po pokoju, zaciągając się papierosem i skubiąc nerwowo lakier z paznokci.
– Jak twoje pozostałe dzieci? – spytałam.
– Pozostałe dzieci? – zapytał, zbliżając się do mnie. Zabrał mi z ręki papierosa i zgasił go mimo mojego sprzeciwu. Objął mnie, choć nie miałam ochoty na taką bliskość. – Nie lubię, gdy palisz – powiedział, próbując uśmiechnąć się do mnie, i pocałował w policzek. – Tęskniłem za tobą. Martwiłem się. Jonas mówił, że wciąż cierpisz…
– Jonas za dużo mówi. To zaczyna być upiorne.
– Chcesz, bym był z tobą na odczytaniu testamentu?
– Rany, tato, błagam… – Odsunęłam się od niego. – Nic mi nie jest. Maks nie żyje, a ja żyję, więc…– Pokazałam mu drzwi. – Zlituj się, marzę, by poleżeć w wannie, napić się wina i chwilę pobyć sama.
– W porządku. – Odgarnął kilka kosmyków z mojego czoła. – Wolę cię w tamtym kolorze, zmień go – rozkazał.
– Kolor zostaje – powiedziałam z lekkim rozbawieniem. – Zachowujecie się dziwacznie… Ty i Falo macie jakieś traumy związane z ciemnym kolorem włosów? Ignoruję to, ale zaczyna być to mega irytujące.
Zaczerpnął głęboko powietrza. Przez chwilę oglądał mnie z uwagą, jakby sprawdzał, czy wszystko mam na miejscu. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili ruszył w stronę wyjścia, wypuszczając powietrze. Zanim wyszedł, zatrzymał się jeszcze na chwilę.
– Mamy dziś małe przyjęcie w gronie przyjaciół, wpadnij.
– Impreza? Serio?
– Nie zaczynaj… będę na ciebie czekał.
– Zastanowię się. – Ruszyłam szybkim krokiem do drzwi, by mu je otworzyć i prawie niegrzecznie wyprosić. – Zastanowię się, obiecuję… Swoją drogą, jak to możliwe, że jak tylko się pojawiam, to błyskawicznie organizujesz imprezy?
– To luźne spotkanie w gronie najbliższych… trochę polityki, aktorstwa, poezji, hipokryzji też odrobinę się znajdzie.
– Spoko – zaśmiałam się. – Wiadomo, że najbliżsi. A jak tam Monika? Wciąż jest, czy może już wróciłeś do swoich starych nawyków?
– Cóż… – Uniósł nieco brwi, częstując mnie nienagannym uśmiechem. – Powiedzmy, że nasze drogi nieco się rozminęły…
– I tak za nią nie przepadałam. – Moje usta rozciągnęły się w zachwycie, oparłam się lekko ciałem o kant drzwi i bujałam się wraz z nimi. – Zasługujesz na kogoś bardziej wyrafinowanego, ale wiem, że nie jest łatwo dorównać ci kroku.
– Wiesz, że nigdy mi na tym nie zależało. Może nie zabrzmi to zbyt dobrze, ale pasuje mi układ, w jakim żyłem… seks. Niezobowiązujący seks.
– Kochałeś kiedyś jakąś kobietę? – spytałam z nadzieją, że może to będzie taka furtka, by porozmawiać znów o mojej matce. To był temat, którego mój ojciec bardzo wyraźnie unikał.
Obrzucił mnie chłodnym spojrzeniem. Znów był sobą, niedostępny, lodowaty. I te jego oczy, czarne jak jakaś otchłań, w którą boisz się wpaść, i na samą myśl o tym, co mógłbyś tam znaleźć, przechodzą cię ciarki.
– Rozumiem… – Wzruszyłam ramionami. – Czemu nie, z przyjemnością przyjmuję twoje zaproszenie. Żegnam… Aaa, i błagam, nie wysyłaj po mnie Falo.
To było ostatnie słowo, które wypowiedziałam. Wypchnęłam go za drzwi i je zamknęłam. Oparłam się o nie, głośno wypuszczając powietrze.
Niezbyt długo cieszyłam się ciszą i samotnością. Zaraz po tym, jak mój ojciec wyszedł, do drzwi zapukał Jonas, delikatnie szarpiąc za klamkę. Wiedziałam, że to on. Wylewał na siebie tony wody kolońskiej, czasem aż mdliło. Otworzyłam mu i powitałam sztucznym uśmiechem.
– Nie uprzedziłaś na recepcji o moim przybyciu – rzucił w moją stronę i postawił jedną z walizek w kącie. Pozostałe kazał wnieść komuś z obsługi, a sam zaczął rozglądać się po apartamencie.
– Gdybym wiedziała, że to dla ciebie tak ważne, kazałabym rozłożyć czerwony dywan – powiedziałam, idąc w stronę kuchni.
– Bardzo śmieszne. Jakieś plany na wieczór? Czy znów mnie czymś zaskoczysz? – Nie przestawał węszyć i otwierał kolejne drzwi, które napotkał.
Chwilę obserwowałam jego plecy, aż w końcu odwrócił się w moją stronę.
– Więc? – Uniósł brew.
– Mój ojciec wpadł z wizytą i zaprosił mnie na kameralną imprezę. – Otworzyłam torebkę leżącą na stole i wyciągnęłam z niej małe pudełeczko. – Mam coś dla ciebie.
Kilka razy uniosłam brwi i wyszczerzyłam zęby, chowając dłonie za plecami.
– Tak? Z jakiej okazji? – Speszony, skrzyżował ze mną spojrzenie, uważnie mi się przyglądając.
– Musi być jakaś okazja? – Wyciągnęłam dłoń w jego stronę i podałam mu prezent. – Otwórz.
– Co to jest? – Otworzył pudełeczko i wyciągnął z niego klucz.
– Poprosiłam Bena, by kupił mieszkanie w moim imieniu, gdy byliśmy w Turcji. Mówiłeś, że brakuje ci takiego twojego miejsca na ziemi. Pomyślałam, że to może być twoje miejsce.
– Żartujesz sobie? Nie mogę tego przyjąć! – Rzucił spojrzeniem na klucz, a potem na mnie. – Nie ma mowy!
– Możesz. Weź sobie wolne, ile chcesz, odpocznij, bzyknij kogoś, zabaw się. – Wyjęłam z paczki papierosa i wypełzłam na taras, odpalając go szybko. Oparłam się o balustradę, zaciągając się dymem, i wlepiłam wzrok w Jonasa. – No co? Daj mi się cieszyć tym, że mogłam sprawić ci przyjemność.
– Okay. Dziękuję. – Podszedł i objął mnie ramieniem. Pocałował w czoło. Westchnął. Mruknął. Spojrzał na klucz i kolejny raz mnie cmoknął.
– Super. Nalejesz mi wina? – Wciągnęłam nosem chłodne powietrze.
– Jesteś dziwnie milcząca i nie wiem, czy chcę teraz zostawiać cię samą.
– Nic mi nie jest. Po prostu chwilowy smutek. Zaraz wpadnę w wir zajęć i znów będę sobą. Mam sporo spraw do załatwienia. Chcę sprzedać dom… takie tam różne sprawy. – Machnęłam dłonią, by podkreślić, że to wszystko jest nieważne.
– Jesteś tego pewna?
– Nie chcę go. Nigdy go nie chciałam, a mieszkać tam po tym wszystkim nie zamierzam! – burknęłam, szybko gasząc papierosa. Wróciłam do środka i zabrałam się za rozpakowywanie walizek. – Weź sobie wolne.
– Nie chcę zostawiać cię samej.
– Daj spokój. Wystarczająco długo mnie już niańczysz. Nie masz przeze mnie życia… Kiedy ostatnio się bzykałeś? – Podniosłam wzrok znad walizki.
– Nie musisz się martwić o moje sprawy łóżkowe – zaśmiał się. – I wcale nie czuję, żebym cię niańczył. Obiecałem Maksowi, poza tym lubię z tobą przebywać. Ta cała nasza znajomość… wszystko, co przeszliśmy, to nie może tak zwyczajnie się zakończyć.
– Tylko się nie zakochaj, bo będziemy mieć problem – fuknęłam, nie patrząc na niego. Milczał, więc podniosłam wzrok. – Nawet nie próbuj.
– Nie próbuję. – Rozłożył ręce, uśmiechając się. – O której chcesz jechać do ojca?
– Dwudziesta. Będziesz mi towarzyszył?
– To nie dla mnie. Zawiozę cię i będę blisko – mruknął, lekko przechylając głowę.
– Idę wziąć kąpiel. Możesz zadzwonić do concierge’a i odwołać moją kolację? – Cmoknęłam go w policzek, uśmiechając się zaczepnie.
Ruszyłam w stronę łazienki, zgarniając po drodze kieliszek z winem.
Smutek.
Oplata mnie i nie wypuszcza.
Co się stało?
Nic.
Prysznic uczciwie ukoił buzujące wino w mojej krwi.
Włosy spięłam wysoko.
Nie pamiętam, co ubrałam. Nie miało to znaczenia, bo przysięgam, że nawet zarumieniłam się, myśląc w tamtej chwili o Falo.
Spojrzałam na zegarek.
Było późno.
Wiedziałam, że się spóźnię.FIKCJA JEST DZIWNIEJSZA OD PRAWDY...
Zatrzymałam samochód przed kancelarią Maksa. Przez chwilę siedziałam za kierownicą, próbując zebrać myśli. Wydawało mi się, że wokół unosi się jego zapach, że zaraz go ujrzę. Pomyślałam o jego ustach, obejmujących moje, o pieszczotach jego ruchliwego języka, o dotyku jego zębów. Przypomniałam sobie miękkie usta, nierealne muśnięcia palców, wsuwających się pod moją koszulę, szybki oddech. Patrzyłam mu prosto w oczy i się uśmiechałam, a on odwzajemniał mój uśmiech, odgarnął kosmyk włosów z czoła, szepcząc: Nie smuć się.
Westchnęłam, zagryzając wargę; ból napinał całe moje ciało, które chciało… Właśnie, co chciało?
Otworzyłam drzwi samochodu i wysiadłam.
Poczułam chłodny wiatr, który otrzeźwił mnie i przypomniał, po co tu jestem.
Zadarłam głowę, spoglądając na oszklony budynek, który wyglądał tak samo zimno i smutno, jak ja się czułam. Wyjęłam telefon z torebki i wybrałam jego numer. Usłyszałam automatyczną sekretarkę.
_Tu Maks, nie mogę teraz rozmawiać. Zostaw wiadomość._
Odsłuchiwałam to kilka razy, aż w końcu się odezwałam:
– Cześć, to ja… tęsknię za tobą. Tyle chciałabym ci opowiedzieć… Wciąż łapię się na tym, że sprawdzam, czy odczytałeś moją wiadomość. Kurwa, Maks! Nie umiem już tak żyć, muszę uwolnić się od ciebie, przestać o tobie śnić każdej nocy, myśleć o tobie… Muszę iść dalej sama, mimo że w twoich ramionach czułam się tak bezpiecznie. To takie niesprawiedliwe, że zaraz będę musiała uznać cię za zmarłego… Przepraszam za to… wiesz, jak wygląda moje życie, to, którego nikt nie widzi – te zdjęcia, teorie spiskowe. Chcę, byś wiedział, że cię kocham, kocham jak cholera i zawsze będę… Szkoda, że tego nie słyszysz. Żegnaj, Maks.
Wrzuciłam telefon do torebki. To koniec. Zaraz wjadę na górę i podpiszę papiery. To takie… znów spojrzałam na wysoki, szklany budynek kancelarii. Wznosił się na tle błękitnego nieba, sprawiając wrażenie nieprzystępnej cytadeli. Patrzyłam na ten monolityczny twór o gładkiej powierzchni, który błyszczał w słońcu. Szkło, beton, stal – wszystko to tworzyło imponującą i jednocześnie przytłaczającą kompozycję.
Po chwili siedziałam w gabinecie Bena, wpatrując się w jego twarz i udając, że go słucham.
– Jako adwokat reprezentujący fundusz powierniczy Maksa przeczytam ci jego ostatnie oświadczenie – usłyszałam. Brzmiał beznamiętnie, mechanicznie. Wiedziałam, że jego też to dużo kosztuje. Maks był jego przyjacielem i nie tylko ja nie pogodziłam się z jego stratą. – Blake, wiem, że wciąż tli się w tobie złość…
Słuchałam głosu Bena, poddając się wspomnieniom, którym już wcześniej uchyliłam drzwi. Wspomnienia są dobre… jeśli się je ma. Trzeba odszukać te ważne, by na nowo móc się rozkoszować wspólnymi chwilami… Ja i on, plaża, nasz wspólny, cudowny weekend we dwoje, kochaliśmy się tyle razy, że miałam dość. Albo gdy leżeliśmy razem przy oknie, z nogami opartymi o szybę, popijając wino i patrząc w błękit nieba. Nasze rozmowy, kiedy mi mówiłeś, co czujesz…
– Kobieta tak wyjątkowa jak ty to rzadkość – powiedział kiedyś.
– Nie żartuj. – Odwróciłam głowę i starannie obserwowałam każdy szczegół na jego twarzy, każdy cień, każde drgnienie mięśni. – Niemożliwe, że nigdy nie spotkałeś wyjątkowej kobiety.
– Jesteś miłością mojego życia – odpowiedział, chwytając moją dłoń i ją całując. A potem, patrząc mi prosto w oczy, dodał: – Brzmi to banalnie, wiem… nie lubisz takich gestów, wyznań.
I mogłam nie lubić, milczeć z nim, gdy chował mnie w ramionach i okazywaliśmy sobie uczucia. Mogłam nie lubić, nierówno oddychać, gdy wtulałam się w jego plecy, patrząc na zachód słońca. Nie lubić stygnąć razem z nim, gdy tłumiliśmy pożądanie między nami, a on bez słowa podpalał mi papierosa i poprawiał ramiączko, które zsunęło się z mojego ramienia. Skąd ja cię miałam?
Mogłam nigdy nie być sama, by zbyt wiele miejsca we mnie nie było…
I dziś wiem, że mam kilka ulubionych chwil z tobą – takich, które na zawsze zapisane zostaną w naszej historii... Zachęcając cię, byś pozostał, byś był ze mną, tak jak lubię...
Uśmiechnęłam się do siebie, spoglądając przez ogromne okno, które nie miało w sobie nic prócz błękitu, jak twoje oczy. Już nie słuchałam, co mówił Ben, widziałam nas, gdy ubrany elegancko cofasz się, zrzucasz marynarkę i zabierasz się za malowanie czerwonym lakierem moich paznokci u stóp, pamiętasz? Przejąłeś się tym zadaniem, bo aż rozluźniłeś krawat przy szyi, posyłając mi takie spojrzenie… To była miłość w czystej postaci. Wspólne jaranie, kanapa, ściana, nasze stopy, które zawsze się szukały, kłęby dymu i próba uciszenia naszych słabych punktów.
Albo moja histeria, pamiętasz? Nasza kłótnia, kiedy wyszedłeś, trzaskając drzwiami, a potem wróciłeś i zastałeś mnie skuloną na podłodze, owiniętą ręcznikiem, z rozmazanym tuszem.
Wróciłeś i usiadłeś obok mnie z kubkiem kawy, milcząc i dotykając moich palców, tak wtedy na mnie patrzyłeś… Wróciłeś, bo nie mogłeś oddychać beze mnie, tak jak ja bez ciebie.
Chciałabym znów leżeć z tobą na trawie i głaskać twoją twarz, chciałabym, żebyś porwał mnie do tańca w środku miasta i byśmy złapali się za ręce, gdy zacznie padać deszcz. Chciałabym patrzeć na twoje dłonie, które z czułością wyciągają winyl i puszczają mi klasyk. Chciałabym, żebyś zapinał mi pasek przy kostce u nogi. Chciałabym. Tego wszystkiego. Chciałabym, żebyś wrócił!
Wtem dobiegły do mnie dźwięki ulicy – samochody, odgłosy kroków, rozmowy. Wszystko to próbowało przebić się przez zbiór wspomnień. Odwróciłam się od okna, by spojrzeć na Bena.
Powroty bolą.
Uniosłam wzrok. Z ust wylatywały mu słowa… a wspomnienia rozwiały się jak chmura na wietrze.
– _…_i _wiem, że cię zawiodłem. Obiecałem, że nawet śmierć nas nie rozdzieli… rozdzieliła. Ben właśnie czyta moje pożegnanie_ z _tobą, więc to oznacza, że nie ma mnie przy tobie. Nie chciałem tego dla nas. Chciałem mieć cię na zawsze. Chcę, byś żyła. Obiecaj mi, że odnajdziesz_ w _sobie tę Blake, którą pokochałem, i zostań nią, niezależnie od wszystkiego, co się wydarzy w twoim życiu, obiecaj mi to. Żegnaj, moja miłości…_ – głos Bena zastygł na chwilę. Spojrzał na mnie i posłał mi współczujący uśmiech. – W porządku? – zapytał cieplejszym tonem.
Odchrząknęłam cicho, spuszczając wzrok na podłogę, zagryzłam nerwowo wargę i wtedy jeszcze przypomniało mi się, co mi powiedział Maks:
– Gramy wspólnie, rozumiesz? Jesteśmy przyjaciółmi, kochankami. – Ujął moją twarz w dłonie i pocałował w czubek nosa. – Nie odpuszczamy, nie zostawiamy. Nie będę cię zatrzymywał, ale pchał, byś zawsze była w locie, a ja będę za tobą. Będę mówił, słuchał i zawsze bronił cię przed złem. Kocham cię, Blake Blue…
Powinnam tyle zrozumieć.
Tyle widzieć.
Czemu nie rozumiałam i nie widziałam?
Gdzie jesteś?
To była najsmutniejsza chwila w moim życiu. I w życiu Bena.
Rozumiałam jego chłód. Teraz było to jasne – nie chciał się rozkleić, czytając to, co miał mi do przekazania.