Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Po dwóch stronach barykady. Miłość za żelazną kurtyną - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 lipca 2018
Ebook
33,00 zł
Audiobook
39,00 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Po dwóch stronach barykady. Miłość za żelazną kurtyną - ebook

Powrót z Francji do powojennej komunistycznej Polski okaże się największym błędem Marii i jej córki Agaty, która zapłaci za tę decyzję szczególnie wysoką cenę.

Bronek Basista potrzebuje pieniędzy na spłatę kredytu. Gdy okazuje się, że być może mógłby się starać o odszkodowanie za krzywdę rodziców, którzy przeżyli gehennę w komunistycznej Polsce, zaczyna interesować się historią własnej rodziny. Jego matka, Agata, urodziła się we Francji, dokąd babcia Maria wyemigrowała za chlebem. Po powojennych zmianach ustrojowych w Polsce, zaczadzone propagandą kobiety zdecydowały się reemigrować do ojczyzny. Jakież było ich zdziwienie, gdy zamiast oczekiwanego raju robotników, napotkały biedę i wszechobecne represje.
„Miłość za żelazną kurtyną” to dramatyczna wielowątkowa opowieść o czasach stalinowskich, oparta na dokumentach i relacjach świadków.


Maria uważała, że przecież Michał nie mógł się mylić. Uznała, że członkostwo w PPR nie było głosem akceptacji dla zbrodni funkcjonariuszy NKWD. Sprawa katyńska nie miała tu znaczenia. Chociaż widziała ekshumację polskich oficerów na kronice filmowej. I chociaż po wyjściu z kina nie zjadła obiadu, bo nie mogła nic przełknąć. Widok czaszek z otworami z tyłu prześladował ją, szczególnie w nocy. Przez kilka dni myślała tylko o tej zbrodni Sowietów.
– Komunizm jest wspaniały, tylko ludzie zawodzą – powtarzała to jak mantrę, gdy nie rozumiała polityki Stalina.
Agata wierzyła więc we wszystko, co mówiła jej matka i co potwierdzała Celina. Bo przecież tak myślał i ojciec. A on był wyrocznią, nie miało znaczenia, że już nie żył.


Grażyna Wosińska, elblążanka i dziennikarka. Autorka „Pożaru i szpiegów”, pierwszej książki o Sprawie Elbląskiej, oraz „Zbrodni czy wyrok na zdrajcy”, jedynej publikacji o organizacji KUL Zakon Krzyżacki. Stypendystka Marszałka Województwa Warmińsko-Mazurskiego oraz Prezydenta Elbląga.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8083-875-8
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Z pokolenia niech głos nasz idzie w pokolenie:

O pamięć, nie o zemstę proszą nasze cienie!

Los nasz dla Was przestrogą ma być – nie legendą.

Jeśli ludzie zamilkną, głazy wołać będą!

Franciszek Fenikowski

W powszechnym przekonaniu żyjemy w czasach, w których „spisane są wszystkie czyny i rozmowy”. Jeśli nawet w tej frazie z wiersza Czesława Miłosza jest sporo racji, wcale nie oznacza to, że dotarcie do pełnej prawdy jest proste i jednoznaczne.

Przekonujemy się o tym wtedy, gdy próbujemy poznać społeczne i polityczne tło ważnych zdarzeń z nieodległej historii. Doświadczyła tego Grażyna Wosińska, która postanowiła zmierzyć się z faktami dotyczącymi tzw. Sprawy Elbląskiej, w której pożar w fabryce wykorzystano do oskarżenia o sabotaż – głównie reemigrantów z Francji – i skazania trzydziestu jeden osób, w tym trzech na karę śmierci. Autorka dotarła do tysięcy stron dokumentów, przeprowadziła mnóstwo wywiadów i owoc tej tytanicznej pracy przedstawia w niniejszej publikacji.

Nie ogranicza się jednak do przedstawienia faktów, podpartych setkami odnośników do dokumentów. Wybiera drogę trudniejszą. W konwencji opowieści historycznej buduje bardzo prawdopodobny scenariusz wydarzeń i życiorysów ludzi, którym przyszło żyć w tamtych i późniejszych czasach.

Co więcej, umieszcza w nim nie tylko osoby związane ze Sprawą Elbląską, ale także późniejszego honorowego obywatela Elbląga gen. Bolesława Nieczuja-Ostrowskiego i jego rodzinę.

Dzięki temu poznajemy nie tylko samą „Sprawę”, ale i okoliczności, w jakich Polacy decydowali się na emigrację do Francji, w jakich postanawiali wrócić do Polski, co powodowało, że stawali się członkami partii komunistycznej albo bojownikami opozycji politycznej.

I to spojrzenie jest dla mnie nie mniej ważne niż suche informacje o pożarze i ubeckiej prowokacji. Dzięki temu możemy przenieść się w te okrutne czasy i pomyśleć: a jak ja bym się w takiej sytuacji zachował? I myślę, że w wielu przypadkach po przeczytaniu książki odpowiedź na to pytanie będzie może mniej jednoznaczna, ale na pewno głębsza i… prawdziwsza.

Jest jeszcze jeden ważny aspekt tej opowieści. Mam wrażenie, że my, elblążanie, ciągle jeszcze szukamy współczesnych źródeł własnej dumy i tożsamości. Dlatego potrzebujemy takich świadectw jak te – potwierdzających udział elblążan w festiwalu Solidarności. Dlatego kilka lat temu poprosiłem Lecha Wałęsę, by został honorowym obywatelem Elbląga. Dlatego tak ważna jest powszechna świadomość wielkości kolejnego honorowego obywatela naszego miasta: gen. Bolesława Nieczuja-Ostrowskiego. I dlatego powinniśmy poznawać losy ludzi, którzy przyjechali do Elbląga, by tu po prostu spokojnie żyć, a musieli zmierzyć się z okrutną prowokacją, która uczyniła z nich bohaterów i ofiary jednocześnie.

Książka „Po dwóch stronach barykady” powinna stać się lekturą obowiązkową w elbląskich szkołach. Nie tylko jako źródło wiedzy historycznej, ale także jako przestroga…

Dziękuję Pani Grażynie Wosińskiej za książkę „Po drugiej stronie barykady”.

Jerzy Wcisła
Senator RPBOHATEROWIE OPOWIEŚCI:

Rodzina Basistów i Karapińskich

Bronek Basista, syn Agaty z Karapińskich i Adama Basisty

Agata, córka Marii Karapińskiej (PPR*)

i Michała Jedynaka (PPR, GL-AL**)

Adam Basista, syn Bronisławy

i Jakuba („San” – informator bezpieki)

Rodzina Nieczuja-Ostrowskich

płk Bolesław Nieczuja-Ostrowski,

dowódca 106 Dywizji Piechoty AK

kpt. Bronisława Nieczuja-Ostrowska, AK – żona Bolesława

ich dzieci: Wanda, Michał i Tadeusz

Aniela Nieczuja-Ostrowska,

matka płka Bolesława Nieczuja-Ostrowskiego

Reemigranci z Francji

Konstanty, zwany Kostek („Grot” – informator bezpieki)

żona, syn Bolo

Lipińscy

Skierscy

Kołodziejowie

* PPR – Polska Partia Robotnicza.

** GL – Gwardia Ludowa; AL – Armia Ludowa.

Francuzi

Jean Bastard, jeniec wojenny, mąż Zofii, Polki

Konsul Peretti

Jean-François Roux, następca Perettiego

René Bardet, zastępca konsula

Etienn Rolland Dennery, ambasador

Bezpieka

Andrzej (GL-AL, UB), przyjaciel Michała

Szefowie Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego: Wincenty Podłubny, Stanisław Supruniuk

Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego: Józef Światło,

Józef (Jacek) Różański, Józef Kratko, Stanisław Radkiewicz

Zakłady Mechaniczne im. Gen. Świerczewskiego w Elblągu

Wiesław Jurewicz, dyrektor naczelny

Fryderyk Staszko, dyrektor techniczny

Czesław Duchowski, szef hali turbinowej

Halina Cabel-Kochanowska, sekretarka

Antoni Czuchnowski, inżynier

Komunistyczna władza

Bolesław Bierut, prezydent (lata od 1947 do 1952),

premier (od 1952 do 1954), I sekretarz PZPR (od 1954 do 1956)

Stanisław Skrzeszewski, minister spraw zagranicznych, lata od 1951 do 1956

Miejsce i czas akcji:

Kresy, lata od 1907 do 1925

Belgia i Francja, lata od 1925 do 1948

Polska pod okupacją niemiecką, lata od 1939 do 1945

Polska pod okupacją sowiecką po roku 1945

Polska niepodległa po roku 1989––– CZĘŚĆ 1 –––

ROZDZIAŁ 1

Bronek Basista rozmarza się. Niespodziewany spadek rozwiązałby jego ciągły problem z brakiem gotówki. Przecież z czegoś musi spłacić ten kredyt, bo inaczej zamieszka pod mostem, najlepiej Unii Europejskiej.

Ostry dzwonek telefonu przerywa jego rozmyślania. Ustawi inny, bo ten doprowadzi go kiedyś do szału.

– Proszę – burczy.

Słyszy nieznany mu kobiecy głos.

– Honorata Wyszomierska, dziennikarka – przedstawia się kobieta. – Piszę książkę o czasach stalinowskich. Pańska matka i ojciec niejedno przeżyli. Chciałabym się spotkać.

W pierwszej chwili mężczyzna o mało nie rzuca słuchawką. Co go obchodzą dawne czasy? Kasy z tego nie będzie. Powstrzymuje się jednak. Prawie wykrzykuje „eureka” – przecież ta kobieta może być początkiem drogi do otrzymania odszkodowania za ojca i matkę, jakkolwiek okropnie to brzmi.

– Skąd pani wie o historii mojej rodziny? – pyta.

– Z akt Instytutu Pamięci Narodowej w Gdańsku i nie tylko – pada odpowiedź.

Bronek obiecuje przygotować dokumenty i zdjęcia. Umawia się na spotkanie, ale… za jakiś czas.

Irena, jego żona, jest zaskoczona, skąd w mężu ta zmiana. Pod koniec życia teściowa zwierzała się z bolesnych wspomnień tylko jej. Bronka nie bardzo to obchodziło. Było, minęło. Ona patrzyła z przerażeniem na teściową, która paliła w piecu dokumenty. Coś tam uratowała. A teraz jej mąż zaczytuje się w papierach, szpera w Internecie, ogląda na ekranie ulice Paryża, którymi mogli chodzić rodzice. Patrzy godzinami jak sroka w gnat na te stare zdjęcia. Od czasu do czasu rzuca jakieś pytanie.

– Nie wiesz? – dziwi się. – Przecież z nią rozmawiałaś.

Później Irena ma wrażenie, że to zainteresowanie gaśnie.

Słomiany zapał – pomyślała.

Po kilku miesiącach, gdy kłopoty z uciążliwymi sąsiadami i inne problemy stały się jakby mniejsze, dzwoni do dziennikarki. Na całe szczęście numeru w komórce nie wykasował.

Nie spodziewa się, że przegadają kilka godzin. Okazuje się, że nie wszystko wie o matce, ojcu, babci i dziadku. Ta kobieta coś mu uzmysławia, ale jeszcze nie do końca wie, co ma o tym myśleć, co czuć. Może dumę, że nie wziął się znikąd, ma jakąś przeszłość? Tylko czy tę przeszłość można przeliczyć na pieniądze z odszkodowania? Sto tysięcy za matkę i sto tysięcy za ojca. Ale w końcu ta kasa mu się należy. Rodzice swoje przeżyli w celach bezpieki. Ojciec zmarł cztery lata po wyjściu z więzienia. Tak naprawdę Bronek go nie pamiętał.

Znał go ze zdjęć. Na jednym stoi wysoki brunet w ciemnym garniturze, w kapeluszu przed jakimś budynkiem, jakby zabytkowym. To sanatorium. Potem ślubne zdjęcie z matką. Wyglądali na szczęśliwych. Patrzyli nie na siebie, ale w tę samą stronę. To znaczy, że łączyła ich miłość, a nie krótkotrwała fascynacja. Chyba przyjęli tę pozę nie tylko dlatego, że tak ich ustawił fotograf… Sięgnął jeszcze po inną ślubną pamiątkę. Taka laurka z zabawnymi obrazkami, mama w stroju pielęgniarki, z wielką strzykawką, tata ze łzami w oczach, ze strachu chowa się za szafę. Autorem był Zbigniew Chylarecki, znajomy plastyk. Dedykacja: „Agacie i Adamowi na nową drogę życia”.

Za to Bronek pamięta dobrze babcię Marię Karapińską, czyli matkę swojej mamy. Wie, że miała niełatwe życie, już od dzieciństwa. Patrząc na jej staroświecką metrykę, przypomina sobie opowieści, które ona sama snuła… a może to jej córka, czyli jego mama.

*

Maria przyszła na świat 3 lutego 1906 roku w Drozdowie, pod Lwowem. Matką jej była panna Jewdokia, czyli Ewa Karapińska, pokojówka. Jej chlebodawca nie zamierzał się z nią żenić. Przyjście na świat dziewczynki, niczego w tym względzie nie zmieniało. Żeby to chociaż był chłopak, przyszły dziedzic…

Na swój jednak sposób biologiczny ojciec był uczciwy. Znalazł kochance męża w Równem i dał jej maleńki posag. O całej sprawie szybko zapomniał. O córce również.

Babcia, wtedy mała Marysia, dorastała chyba w niezbyt rodzinnej atmosferze. Małżeństwo matki i ojczyma zawarte nie z miłości, ale z rozsądku było nieszczęśliwe. Dziecko było kulą u nogi, piątym kołem u wozu. Dziewczynka szybko zrozumiała, że jedyną jej szansą będzie samodzielność. Ale kto takiej kozie – tak wtedy nazywano nastolatki w jej wieku, które to się czerwienią i chichoczą z byle powodu – da pracę. Znacznie starsi też byli bezrobotni, szczególnie kobiety.

Dowiedziała się od koleżanki, że jej brat wyjechał do pracy do Francji.

– Marysiu, on dobrze zarabia i jest szczęśliwy – opowiadała. – Obiecuje, że mnie tam ściągnie.

Dziewczyna skontaktowała Marysię z pośrednikiem. Okazało się, że niepotrzebnie martwiła się o pieniądze na podróż do – jak się okazało – nie Francji, ale Belgii. Dostanie pracę w gospodarstwie rolnym i ratami będzie spłacała za bilet kolejowy i pośrednictwo. Pracować miała w ogrodzie, więc doświadczenie miała. Była już pełnoletnia; podpisała kontrakt. Trochę nieporadnie stawiała litery, umiała się tylko podpisać i wypełnić prosty formularz. Matka i ojczym nie zawracali sobie głowy jej edukacją. Po co kobiecie wykształcenie, nawet podstawowe?

Wreszcie przyszedł czas odjazdu. Nikt jej nie odprowadzał. Nie potrzebowała nikogo. Drewniany kuferek – lekki, bo prawie pusty. Nie bała się przyszłości, przecież nie ma nic gorszego niż codzienne upokorzenia, których ojczym jej nie szczędził. Pracy, nawet ciężkiej, nie lękała się.

Czekała na dworcu razem z innymi emigrantami za chlebem. Nadjechał pociąg. Gdy się zatrzymał, piegowaty, chyba dziesięciolatek, sylabizował: PA-RYŻ, BRUK-SE-LA. Pośrednik pilnował, by każdy zajął miejsce w wagonie trzeciej klasy.

Wreszcie pociąg ruszył. Głośno jak w ulu. Wszyscy rozentuzjazmowani, w końcu jechali po nowe, lepsze życie.

Maria była pewna jednego: do Równego, do matki, nigdy nie wróci. Będzie spała w psiej budzie, umrze z głodu, ale zostanie w tej Belgii. Śmieje się w duchu – no jak umrze, to zostanie. Potem rozmarzyła się. Widziała siebie, jak spaceruje z wysokim mężczyzną ulicami Paryża, chociaż nie bardzo wiedziała wówczas, jak te ulice wyglądają.

Ktoś szarpnął ją za ramię i wrzeszczał:

– Koniec spania, panienko, wysiadka. Czwarta rano.

Sięgnęła po kuferek i razem z innymi pchała się do wyjścia.

Przedstawiciel właściciela gospodarstwa, łysawy grubas, wymachiwał listą i coś krzyczał, ale co, nie wiadomo, chyba po francusku. W końcu przyszedł tłumacz. Maria odnalazła się na liście do pracy w majątku w okolicy miasta Mouscron, blisko granicy z Francją.

Zaczęło się samodzielne życie. Z Marysi w ciągu kilku dni przeistoczyła się w Marię. Wokół obcy ludzie. Rodziny z dziećmi, młodzi mężczyźni. Dziewczyn takich jak ona nie było. Z nikim się nie zaprzyjaźniła. Była zdana sama na siebie.

Dostała izbę, bez okna, gdzie tylko łóżko się mieści. O czwartej rano pobudka. Pomagała w oborze przy dojeniu krów. Za dwie godziny śniadanie i szybko w pole do pielenia buraków na cały dzień do wieczora. Obiad przyniosą na pole. Szkoda czasu na wędrówki.

Brygadzista – Polak, ale już chyba drugie pokolenie emigracji, bo z francuskim akcentem, ocenił, ironizując:

– Nawet na sól nie zarobiłaś.

Dziewczyna, zrozpaczona, grzbietu nie czuła, rąk nie mogła rozprostować. Na kolację nie poszła. Jakaś litościwa dusza przyniosła kubek kawy… zbożowej.

Maria wiedziała, że – jak mawiał jej ojczym – prywyknie lub padochnie. Wybrała to pierwsze. Zdała sobie sprawę, że jeśli sama sobie nie pomoże, nikt jej nie wesprze. Tylko jej zależy, by utrzymała się na powierzchni. Nie zmarła z głodu.

Potem przyszły żniwa w skwarze i spiekocie, jesienią zbiór buraków i wykopki ziemniaków. Wiosną siewy, znów pielenie, znów żniwa. Na drugie wykopki już się nie załapała. Kontrakt się kończył.

Dowiedziała się, że tuż za granicą, w Auxi-le-Château, region Nord-Pas-de-Calaise, była robota w fabryce. Lepiej płacą i po ośmiu godzinach fajrant, a nie od wschodu do zachodu słońca.

Pracę robotnika niewykwalifikowanego rozpoczęła 5 października 1925 roku. Po około pół roku nie była już potrzebna. Pierwszy raz – i nie ostatni – znalazła się na bruku. Nie wiedziała, za co opłaci czynsz.

Zrozpaczona szukała w miasteczku innej pracy. Nikt nie chciał jej zatrudnić. Dowiedziała się o zebraniu związkowym w jakimś opuszczonym domu na przedmieściu. Przemawiał wysoki szatyn. Porwały ją słowa o sprawiedliwości społecznej, szacunku do człowieka oraz niezgodzie na wyzysk przez kapitalistów. Zapamiętała jeszcze, że w Rosji Sowieckiej każdy ma pracę i mieszkanie, bo nie ma kapitalistów.

– Jak się podobało? – usłyszała jakby znajomy basowy głos, gdy już wychodziła.

Odwróciła się. Mówca. Niebieskie oczy mężczyzny były roziskrzone i śmiały się. Od razu wiedziała, że to te na całe życie. Nie zauważyła pogniecionej marynarki w słabym gatunku i burego swetra ani braku zębów. Ani tego, że szesnaście lat starszy. Później też nie zrobiło różnicy to, że był żonaty i miał dwoje dzieci. Na imię miał Michał – dla Marii było to najpiękniejsze imię na świecie… Nawet pomimo tego, że i jej ojczym miał na imię Michał.

Po kilku randkach zakochani zamieszkali razem w Douai, miasteczku w tym samym regionie co Auxi-le-Château. Michał pracował w kopalni węgla. Maria zajmowała się domem. Była szczęśliwa u boku ukochanego mężczyzny, nie bała się niczego, czuła się bezpieczna. Gdy spostrzegła, że będzie miała dziecko, była w euforii. Michał też się cieszył.

Wybierali razem imię. On, gdy będzie dziewczynka, chce, by miała na imię Agata. Na cześć pani Christi, autorki kryminałów o inspektorze Herkulesie Poirot. Ona, gdy chłopak – Michał.

W niedzielę 2 października 1927 roku Maria urodziła dziewczynkę. Michał zachwycał się, że jest prześliczna.

– Ale nie będzie pracowita – przekomarzał się.

Maria obiecała sobie, że Agatka nie zaharuje się jak ona sama. Jedno jest pewne: zawsze będzie ją kochała, choćby cały świat miał się przeciw nim sprzysiąc. Jeszcze nie mogła się domyślać, jakiej próbie podda ją życie.

W grudniu 1929 roku Michał zabrał rodzinę do Paryża. Odłożył trochę grosza i założył zakład szewski. Jeszcze w Polsce był czeladnikiem. Potrafił zrobić buty, nawet z cholewami. Od razu miał klientów, także bogatych.

Wynajęli trzypokojowe mieszkanie w jedenastej dzielnicy. Maria była szczęśliwa. Wszystkie marzenia się spełniły. Tak jak sobie wyśniła, spacerowała z Michałem po ulicach Paryża. W wózku gaworzyła Agatka. Czegóż trzeba więcej.

*

Zachowały się zdjęcia z tych szczęśliwych chwil: Marii i Michała przed kamienicą, gdzie mieszkali, oraz Marii i Agatki w wózku przed sklepem.

Bronek, parząc na swojego dziadka Michała na paryskim zdjęciu, zastanawia się, jaki był dla Marii… Chyba dobry. Babcia nigdy się już z nikim nie związała po jego śmierci. Bronek odkłada zdjęcia i patrzy na szklane wazony, karafki, kieliszki zdobione złotą farbą. To wyszło spod ręki jego babci.

*

Maria znalazła pracę w fabryce szkła. Najpierw sprzątała w magazynie. Potem udowodniła, że ma talent plastyczny. Zdobiła szklane przedmioty. Po około dwóch latach, 20 marca 1931 roku, została zwolniona. Michał nadal był szewcem.

Po okresie spędzonym w domu Maria, 26 czerwca 1933 roku, wróciła do fabryki szkła. Wprawdzie Michał miał więcej klientów i coraz bogatszych, ale Maria poznała go dobrze. Jej wybranek kierował się zasadą: jest, to szelest. Kawiarnie, kabarety, dobre trunki, wyprawy za miasto, za którymi Agatka przepadała. Lubiła też wesołe miasteczko z karuzelami. Michał, gdy zainkasował pieniądze za buty z cholewami dla syna znanego fabrykanta, kupił patefon. Był 1937 rok. Agatka na okrągło słuchała tylko piosenek Edith Piaf. Znała je na pamięć. Szczególnie upodobała sobie „Mój legionisto”. Jeszcze nie przypuszczała jak ta umiejętność jej się przypada. Zmieniła fryzurę na taką samą jak jej gwiazda.

Michał lubił życie ponad stan i nie myślał o tym, co będzie jutro. Ryzyko, adrenalina tego mu brakowało. Stabilizacja to nie dla niego. Maria nie wiedziała, że planował powrót do Polski. Sam. Znikał czasem wieczorem pod pretekstem spotkania z kumplami, którzy przyjechali do Francji za pracą, lub z klientami, którym miarę robił w ich domu wieczorem.

W rzeczywistości czas pochłaniały mu zebrania partyjne. Marii mówił, że z działalnością zerwał, by nie dopytywała się i nie chodziła z nim na zebrania. Wieści z Polski były fatalne. W sierpniu 1938 roku Komintern rozwiązał KPP. Niektórych kumpli pochłonęła sowiecka czystka, czyli kara śmierci lub łagry. Ich żony żyły w nędzy. Ci, co mieli więcej szczęścia, trafiali… do polskiego więzienia, jak jego przyjaciel Andrzej. Było jeszcze coś.

Ostatnio w ulubionej knajpce komunistów spotkał się z byłymi kapepowcami: z Antkiem z Kazimierzy Wielkiej i Romkiem z Sosnowca.

Antek pochodził z jego rodzinnych stron. Znali się od dzieciaka. Wysłał go do Paryża Franciszek – zwany Starym Frankiem, były już sekretarz komórki KPP – by namawiał takich jak on do powrotu, bo w kraju ludzi brakowało. Byli w więzieniach lub się bali i nie zamierzali nosa z domu wyściubiać.

– Sytuacja beznadziejna. Nie dziwię się – zauważył Michał.

– Nie jest beznadziejna – ripostował Antek. – Działamy legalnie w Stronnictwie Ludowym. Przeczekamy. Franek chce mieć tam grupę swoich kumpli, „prawdziwych” komunistów.

– Farbowany lis – skomentował Michał. – No, może ma rację – dodał pojednawczo, widząc minę kwaśną kumpla. – Moi rodzice byli chłopami, ale ja jestem robotnikiem. Pojechałbym na Śląsk.

Romek się ożywił.

– Potrzebujemy ludzi do agitacji – zaczął. – Rozwiązanie KPP niczego nie zmienia. Przeczekamy trudny czas. Gdy przyjdzie pora, będziemy gotowi do walki o państwo proletariackie, takie jak w Sowietach.

– Masz rację – przyznał Michał.

– Dam ci kontakty – obiecał Romek. – Tylko szybko się decyduj.

– Jadę! – krzyknął Michał.

Romek spojrzał na kelnera. Natychmiast pojawiła się następna butelka wódki. Po kilku głębszych panowie byli pewni, że zmienią podły świat na sowiecki raj.

Michał, nawet gdy wytrzeźwiał, nie zmienił decyzji. Uznał, że partii, lub raczej temu, co z niej zostało, się nie odmawia. Wyjedzie. Postanowione. Nie chciał Marii martwić ani słuchać jej wymówek. Nic więc nie powiedział jej o swoich planach. Kochał wprawdzie ją i Agatkę, ale bardzo tęsknił za dwójką swoich dzieci w Kazimierzy Wielkiej.

Tymczasem Agatka dorastała, rozpieszczana przez rodziców. W domu rozmawiali po polsku, ale po kilku latach we francuskiej szkole dziewczynka coraz częściej zapominała niektórych słów.

Wszystko, co dobre, szybko się kończy. Przyszedł dzień, gdy Michał nie mógł już zwlekać.

– Wyjeżdżam 12 sierpnia – oznajmił stanowczo. – Rozstanie niczego nie zmieni. Kocham cię i wrócę – zapewniał.

Maria rozpaczała na wieść o wyjeździe ukochanego do kraju. Czuła, że nigdy go już nie zobaczy – mówią, że wybuchnie wojna. Michał bagatelizował jej przypuszczenia.

Agata również nie wyobrażała sobie życia bez ojca. Z tyłu jego fotografii zanotowała: „Michel Jedynak 30 – 12 – 1890 Hołdowiec, Gabułtów. Nationalite Polonais. Milowice, Saturnowska Nr 3, mieszkanie 6, Sosnowiec”.

Pisała z trudem, nie znała dobrze polskiego. Wolała po francusku. Na papier kapały łzy.

Michał wziął ją na kolana i przytulił.

Mężczyzna obawiał się scen na dworcu kolejowym, więc z Marią i Agatką pożegnał się w domu. Jakoś to wszystko swoim paniom przetłumaczył.ROZDZIAŁ 2

Maria, gdy Michał wyjechał, nie miała w Paryżu nikogo bliskiego. Na brata i kuzyna ukochanego nie mogła liczyć. Na ich żony też nie. Zachorowała. Lekarze uznali, że bez pobytu w szpitalu i operacji się nie obejdzie. Nie bała się, czy przeżyje, ale tego, że jeśli umrze, córeczka zostanie sama. Ma tylko dwanaście lat. Jak to zniesie? – zamartwiała się. Choć nie miała siły, odwiedziła kilka sierocińców. Przyjrzała się wychowawczyniom. Jedna z nich przytulała pięcioletnią dziewczynkę i ocierała jej łzy. A jeszcze przed chwilą mała krzyczała: „Ja chcę do mamy!”. Maria od razu się zdecydowała. Złożyła podanie w sekretariacie. Gdy przyszedł czas jej operacji, odprowadziła Agatkę.

– Za miesiąc wrócę – zapewniała, całując dziewczynkę. Wydawało jej się, że serce jej pęknie i za chwilę zaniesie się płaczem. Wytrzymała. Rozpłakała się dopiero, gdy była już sama na korytarzu.

Dziewczynka została sama. Pierwszy raz w życiu. Wokół obcy ludzie. Cały miesiąc. To bardzo długo. Dostała od mamy kalendarz. Będzie wykreślała każdy dzień, gdy tylko minie.

Na początku ciągle płakała. W szkole przestała uważać na lekcjach. Pierwsza pała z matmy przywróciła ją jednak do porządku. Mama się zmartwi, gdy się dowie. Przecież jak wyjdzie ze szpitala, będzie słaba. Tata kazał się mamą opiekować, a tu dwóje.

Okazało się, że mamę zobaczy jeszcze przed operacją. Niestety jedynie zobaczy. Ale i tak się cieszyła, gdy wychowawczyni jej to oznajmiła. Agatka pierwszy raz była w szpitalu. Pielęgniarki w białych strojach wywarły na niej wielkie wrażenie. To one pomagają mamie, zajmują się nią.

Będę pielęgniarką – postanowiła. – Nic mnie od tego nie odwiedzie.

Dziewczynka, gdy było jej smutno, planowała, jak przywita mamę po jej powrocie. Co jej powie. Szykowała też prezenty. Zrobiła kwiaty z bibułki i napisała wierszyk na cześć mamy. Wyrecytuje go na powitanie. Codziennie ćwiczyła przed lustrem.

Gdy jednak przyszła ta upragniona chwila, zapomniała o swych przygotowaniach. Przytuliła się po prostu mocno do mamy. Obie nie kryły łez. Kwiatki, pogniecione, leżały na podłodze. Radość przyćmił matce niepokój o ojca Agatki. Od dwóch tygodni trwała w Polsce wojna.

– Nie ma szans na zwycięstwo – usłyszała od sąsiada, Francuza. – Kapitulacja Polski pewna. Nasz rząd dobrze robi, że się nie miesza do tej wojny – dodał. – Nie będziemy umierali za Gdańsk. Wprawdzie wojnę wypowiedzieliśmy, ale tylko formalnie.

Za kilka dni Maria przeczytała w gazecie o wkroczeniu wojsk sowieckich do Polski. Wszelkie złudzenia prysły. Niepokój o Michała był coraz większy. Pod koniec września – Warszawa w rękach Niemców, a wcześniej Kraków i Sosnowiec, w którym mieszkał Michał. Maria nie miała żadnych wiadomości. Po kapitulacji słała list za listem. Wyglądała listonosza, czekając nań jak na zbawienie. Przynosił tylko rachunki. Agatka ciągle pytała, kiedy tatuś wróci.

Patron jej kamienicy, gdy płaciła czynsz, powiedział, że Niemcy mordują Polaków.

– Straszne rzeczy się dzieją w tym pani kraju – usłyszała.

Wróciła do siebie przybita. Strach o Michała, strach, że zwolnią ją z pracy. Już gadają, ilu to ludzi pójdzie na bruk. Francja była w stanie wojny z Niemcami, wprawdzie na razie tylko teoretycznie, ale na złocone szklane cudeńka nie było zapotrzebowania.

Co będzie, gdy zostanie bez pieniędzy. Gdyby jeszcze była sama – ale jest Agatka.

Tak jak przypuszczała, zwolnienie wręczają jej jako jednej z pierwszych. Była długo chora, takich nie chcą. Majster pociesza, że jak nadejdą zamówienia, przyjmą ją znowu. Czekaj tatka-latka. Jeszcze dwa miesiące będzie na czynsz, gdy na jedzeniu zaoszczędzą. Co dalej, tego Maria nie wiedziała.

Szukała zajęcia cały dzień. Nóg nie czuła. Nigdzie nikogo nie zatrudniają. Przy załatwianiu zasiłku jakaś kobieta poradziła jej, że na halach targowych potrzebują osób do noszenia skrzynek z owocami. Zachwalała, że nie są takie ciężkie. Poszły razem. Nie załapały się, ale spostrzegły, że na koniec dnia nieco tylko popsute owoce i inne „smakołyki” trafiają na pobliski śmietnik. Maria znalazła baranią głowę. Trochę się przestraszyła, ale znajoma krzyczała z radości. Za chwilę wróciła z piłką do metalu i jakimiś gazetami. Wprawnie wydobyła, co się nadawało do jedzenia, i sprawiedliwie podzieliła. Obwąchała. Zapakowała.

– Do jutra. Przynosisz mi szczęście – rzekła na pożegnanie.

Maria przypomniała sobie, jak ponad rok nie miała pracy, ale wtedy Michał zarabiał. Teraz mogła liczyć tylko na siebie.

Za miesiąc Boże Narodzenie. Maria była u kresu sił i w ciągłej niepewności. Płakała. Dobrze, że Agatka w szkole.

Pukanie.

– Pani Mario – krzyczał od samego progu kolega z byłej pracy – przyjmują w Matra sporo ludzi! Od razu jedźmy!

– Gdzie to? – pytała Maria.

– W La Courneuve, niedaleko Paryża – usłyszała w odpowiedzi. – Mechanika, lotnictwo, napęd.

Radość niesamowita. Ma pracę. Na trzy zmiany, w huku i pyle. Nie szkodzi. Nie wyrzucą jej z mieszkania. Będzie na czynsz i na prezent dla Agatki.

19 grudnia przyszedł wreszcie list. Maria czytała i milczała. Córka zaglądała jej przez ramię. Wreszcie przekazała list małej.

„Kochana Mario i Agatko, ze mną wszystko dobrze. Nigdy o was nie zapomnę. Czekajcie, choćby nie było listów. Gdy się wojna skończy, znów będziemy razem. Wesołych Świąt

Wasz Michał”.

List leżał podczas Wigilii na dodatkowym, pustym talerzu. W rogu gałęzie świerkowe wstawione do wazonu. Obok prezenty. Dla mamy szalik, a dla Agatki książeczka o legendach Krakowa. Tam przecież niedaleko urodził się i mieszkał tatuś.

Przyszły znów szare i monotonne dni. Maria długo nie przyzwyczajała się do nowej pracy pomocnika ślusarza. Przeklinała robotę, hałas, huk i zapylenie. Zrywaj się z samego rana, bo trzeba dojechać.

W maju 1940 roku Maria i Agata w osłupieniu słuchały, jak gazeciarze wrzeszczą: „Wojna!”. Niemcy wkroczyli do Francji. Maria wierzyła w potęgę tego kraju. Wyrzuci wrogów. Niektórzy Francuzi nie wierzyli. Kobieta obserwowała, jak ładują, co się da, na samochody i hajda na południe, gdzie Szwabów jeszcze nie ma. Co dnia takich gagatków było coraz więcej, szczególnie po pierwszym bombardowaniu i pierwszych ofiarach. Maria policzyła, że minęły zaledwie trzy tygodnie, a na stolicę „niezwyciężonej” Francji bezkarnie spadały bomby z niemieckich samolotów. A tak się żabojady w 1939 roku śmiały z Polaków, że Niemcy wchodzą do Polski jak w masło.

Okazuje się, że jej fabryka z robotnikami ma być ewakuowana. Kiedy, tego jeszcze nikt nie wie. Za dziesięć dni, 11 czerwca, godzinę po północy wsiadła z Agatką do wagonu z polskimi robotnikami. Mieli szczęście. Ich przewodnik z fabryki, Polak, na co dzień radca prawny, w drodze do pociągu przeprowadził ich zgrabnie przez kordon policji oraz kolejarzy. Na dworcu widziały mnóstwo ludzi czekających na poranny odjazd. Większość spała na peronach. Wokół dworca tłumy z pakunkami, wózkami, materacami – i z nadzieją, że uciekną przed Niemcami. Władzy już prawie nie było w Paryżu. Zwiała. Zwykły człowiek też tak chciał.

Maria nasłuchała się podczas drogi plotek, że obcokrajowców Francuzi będą internowali. Z pracy to już na pewno zwolnią. Żabojadom to zapłacą, co im się należy, a Polakom nie. Jeszcze do tego jak wojna, to żywności mało i droga. W końcu zasnęła, tuląc do siebie Agatkę.

Obudziły się skoro świt. W przedziale zaduch nie do wytrzymania. Upał, a słońce ledwo wzeszło. Marii bardzo chciało się pić. Wiedziała już, że z nieznanych jej powodów kierowca firmy nie dowiózł zapasu wody na dworzec w Paryżu. A tak ją majster zapewniał, iż o tym dyrekcja pomyślała. Szef ich transportu miał mały zapas drogocennego płynu i wydawał tylko małym dzieciom. Dowiedziała się od niego, że na najbliższej stacji mają zaopatrzyć się w wodę do picia.

– Jest woda! – krzyczała Agata. – Wnoszą butelki do wagonów.

Maria obierała jajka na twardo, wyjęła chleb. Agata przyniosła dwie butelki wody. Opróżniły je w kilka sekund.

– Jedz – Maria wtykała córce kanapkę.

– Nie jestem głodna – marudziła dziewczyna.

– Teraz takie czasy, że jesz, kiedy jest – tłumaczyła matka. Jeszcze pamiętała swoją rodzicielkę, jak szykowała zapasy, gdy tylko usłyszała słowo wojna.

Pociąg ruszył szybciej, niż się spodziewały. Ktoś biegł. Wskoczył w ostatniej chwili.

Maria znów słuchała narzekania i czarnych scenariuszy. Tylko jeden niepoprawny optymista przekonywał: Francja pogoni tych Szwabów aż do Berlina.

Wieczorem dotarli do Carcassone. Maria i Agata czuły się zmęczone, ale spostrzegły, że miasteczko było przepiękne. Po drugiej stronie rzeki zamek z warownią.

– Jak z bajki – zachwycała się Agatka. Ta eskapada na południe coraz bardziej jej się podobała.

Maria zastanawiała się, z czego będą żyły. Poszła z towarzyszami podróży do hotelu. Nawet nie przeczytała, jak się nazywa, tak była zmęczona. Urzędnicy z fabryki zapisywali na wypłatę zaległych poborów oraz zasiłku ewakuacyjnego. Jutro lub pojutrze będą płacili. Maria wątpiła.

– Jak zobaczę franki, to uwierzę – zarzekała się.

Wypłacili. Polakom też. Tego ewakuacyjnego dwadzieścia trzy franki za dzień. To wystarczy na jedzenie i hotel, a nawet trochę zostanie.

Agatka była w siódmym niebie. Miała cudowne wakacje. Maria wiedziała, że niebawem się skończą. Choć jak patrzyła na zamek i rzekę, miała wrażenie, że żadnej wojny nie było. W hotelu wróciła do rzeczywistości. Patrzyła na pakunki z żywnością na czarną godzinę. Poprawiała sznurki, by się nic nie wysypało.

Następnego dnia już wiadomo. Koniec „wakacji”. Wojna przegrana.

– Wracamy do Paryża – oznajmiła córce, gdy ta wróciła znad rzeki.

Dziewczyna posmutniała.

Jechały do domu w nie najweselszych humorach. Maria nie wiedziała, jak będzie z pracą. Niemcy przejmą fabrykę. Kto do zwolnienia pierwszy? Wiadomo: Polak… Kto jest najlepszym żołnierzem? Polak. Jeszcze niedawno taka odpowiedź Francuza byłaby niemożliwa.

Maria zauważyła, że Francuzki bez pardonu kpią ze swoich mężczyzn.

– Nie tylko walczyć, ale nawet uciekać im się nie chciało – wypominały. – Polacy to co innego. Niemcy nie mieli tam łatwego zadania.

Maria w piekarni dostała chleba bez kartek. Jeszcze usłyszała od właściciela, że Polacy to ho, ho jacy żołnierze.

– Nasi – wydął wargi – do niczego. Wie pani, dowódca mojego szwagra poddał się Niemcom telefonicznie. Ci kazali mu czekać, bo są osiemdziesiąt kilometrów od nich. Więc trochę potrwa, zanim przyjadą. Gdybym nie znał swojego szwagra, nie uwierzyłbym.

Maria popracowała tylko miesiąc. Dostała zasiłek – taki, że za dużo, by umrzeć, za mało, by żyć. Znów te dorywcze prace, chodzenie do śmietników przy targu, może wyrzucą co „zjadliwego”. Przez dwa lata nie mogła znaleźć stałego zajęcia. Do domu zaglądała bieda, nie wystarczało nawet na jedzenie, którego ceny rosły w zastraszającym tempie. Codziennie brukiew i ziemniaki. Chleba na kartki tyle, co kot napłakał. Za fałszywe winszują sobie sto pięćdziesiąt franków. To dla Marii zawrotna suma. Mleko i masło to już zapomniała, jak wyglądają. Była bliska sprzedaży roweru. Bez niego teraz ani rusz, więc dotąd jakoś go remontowała. Ale gdy opony szlag trafi, to koniec – za grosze będzie go musiała oddać, a teraz jeszcze by coś dostała.

W lecie było nieco lżej. Pojechała na kilka dni na wieś do kuzyna Michała do Normandii. Tam jakby wojny nie było. Żadnych kartek. Jedzenia w bród i w miarę tanie. Wróciła obładowana. Strachu się najadła na dworcu w Paryżu. Ale jakoś się udało wszystko zachować.

Wreszcie 17 września 1942 roku rozpoczęła pracę jako ślusarz. Wróciła na stare śmieci do przedsiębiorstwa „MATRA – Mechanika, Lotnictwo, Napęd” w La Courneuve, niedaleko Paryża.

Było jej bardzo ciężko. Ślusarz w fabryce zbrojeniowej to zajęcie nie dla kobiety. Do tego dochodził niepokój o córkę, o to, żeby zapewnić jej byt. Pracowała na trzy zmiany.

*

Bronek przygląda się zaświadczeniu ze ZBoWiD-u. „Ob. Karapińska Maria jest byłą działaczką Ruchu Oporu we Francji przeciwko okupantowi hitlerowskiemu. Wymieniona w okresie II wojny światowej brała udział w walce przeciwko okupantowi hitlerowskiemu i przeciwko faszystom francuskim (kolaborantom rządu Vichy) w szeregach organizacji Francuskiego Ruchu Oporu”.

Bronek wie, że jakiś znajomy dziadka Michała ufał Marii i wprowadził ją do konspiracji. Babcia przekazywała informacje, co się dzieje w fabryce. Bronek chciałby wiedzieć więcej, ale chyba za późno. Świadkowie nie żyją.

*

Agata po szkole powszechnej w 1941 roku zdała do gimnazjum handlowego w Bellville, dzielnicy Paryża. Ukończyła tylko dwie klasy. Przerwała naukę, by zdobyć konkretny fach. W prywatnej szkole handlowej nauczyła się pisać na maszynie i stenotypii. Tej szkoły również jednak nie ukończyła, tym razem z powodu braku pieniędzy. Pracy nie znalazła, choć bardzo chciała pomóc matce. Ta harowała, ale zarabiała tylko na mniej niż skromne utrzymanie dwóch osób.

To były trudne lata, ale między matką a córką zawiązała się silna więź, która za kilka lat zostanie poddana trudnej, ale zwycięskiej próbie.ROZDZIAŁ 4

Major Bolesław Nieczuja-Ostrowski „Bolko”, dowódca 106 Dywizji Piechoty AK, kończył pisanie rozkazu dziennego, gdy goniec przyniósł raport wywiadu, od „Wigury”. Mężczyzna już wiedział, że chodzi o napady bandy „Józefa”, komunisty, który przybył ze swoimi ludźmi z Zagłębia Śląsko-Dąbrowskiego. Dołączyli do niego miejscowi. Miało być też coś o bandzie „Augusta II” i Klaczy.

Tragiczna wyliczanka nie miała końca:

„Napad na dwór i czworaki, kradzież sołtysowi Wysocic 1750 zł, a sołtysowi Czapli Wielkich 1000 zł, okradli majątek w Ściborzycach, bo właściciel Polak nie zapłacił kontrybucji 30 tys. zł, spalili zabudowania w gminie Minoga, bo mieszkańcy sprzyjają AK.

Informacja o odprawie u Augusta II. Ich plany: «Zwalczajmy wrogów PPR, przede wszystkim AK i NSZ, podrywajmy autorytet ziemiaństwa i księży, zwiększajmy kontrybucję dworom i młynom». Cztery dni po ich odprawie zagroziliśmy śmiercią dwóm z bandy Augusta II, w razie akcji PPR.

Banda liczy ponad 60 ludzi. Mają broń krótką i granaty”.

Major sięgnął po następną kartkę.

„Likwidacja bandytów

30 kwietnia 44 roku oddział dywizji AK na terenie miejscowości Zielenice zlikwidował bandytów: dwaj bracia Belscy, Krzanowski Tadeusz, Dupak Władysław, będący plagą tamtego terenu. Raportowani poprzednio.

29 kwietnia 1944 roku «Jaksa» i «Wierzba» zlikwidowali dwóch bandytów: Gołębia Stanisława i Szczepańczyka”.

– Nie podali imienia – zauważył major.

„Powód: wymienieni kilkakrotnie nachodzili proboszcza, by wyłudzić od niego pieniądze.

Madeka Zygmunt, konfident PPR, zabity za zdradę. Jeden z żołnierzy AK przedstawił się, że jest z Kripo. Zapytał o tajne organizacje. Madeka bez wahania podał pięć nazwisk żołnierzy Armii Krajowej”.

Major „Bolko” przypomniał sobie podporucznika „Kmicica”, który opowiadał, że peperowcy też mają kłopoty. „Białego Tadka” co rusz ktoś chce zlikwidować i zająć jego miejsce szefa oddziału GL.

„Na postoju zawsze odpoczywał boso. Jak poczuł, że w grupie ferment, wiał na bosaka. Zostawiał buty jako dowód, że nie odchodzi daleko. Po paru dniach wracał, ale już w innych butach. Robił to na skutek częstych likwidacji dowódców przez członków oddziałów”.

Nieczuja-Ostrowski zamyślił się. Rozmyślania przerwał następny goniec z pilnym raportem od „Jarzęba”.

„Melduję, że na terenie Woli Kalinowskiej grasuje trzech mężczyzn. Dokonują napadów z bronią w ręku. Zabierają pieniądze i biżuterię. Podają się za żołnierzy AK. Wiem, że należą do PPR. Ich meliną jest dom Kazimierza Zychowicza. Ludzie nienawidzą nas. Potrzebna szybka interwencja”.

Majorowi puchła głowa od tych wieści. Pisał rozkazy, z którymi wyruszali gońcy i łącznicy.

Żadnych wieści o Klaczy. Dlaczego? – zastanawiał się. – Nie potrafią się z nim rozprawić. Staje się coraz bezczelniejszy. PPR-owcy go kryją.

Wbiegł zdyszany łącznik. Oddał meldunek i wybiegł.

– O Klaczy – ucieszył się major „Bolko”. Ale zaraz mina mu zrzedła.

„Zorganizowaliśmy zasadzkę. W starciu koło Książnic między bandą Klaczy, około 30 ludzi, a patrolem AK zginęło z rąk bandytów trzech żołnierzy. Patrol był słabo uzbrojony”.

„Bolko” zaklął. Postanowił osobiście zająć się sprawą. Słowa wkrótce dotrzyma. Bandyta zginie, a banda się rozproszy.

Niemcy, największy wróg, także nie pozwalali o sobie zapomnieć.

„«Mściwy» zdołał uciec z poczty w Miechowie przed Gestapo. Został dowódcą drużyny w «Kasztanie»”. Wielka szkoda – pomyślał major. – Ryzykował, gdy zerwał połączenie z Berlinem. To było ważne zadanie. Mało brakowało, rozstrzelaliby go. Tylko zwolnili z pracy. Jednak on nadal często zachodził na pocztę. Wiele ważnych informacji zdobył. Teraz koniec.

To jednak nie był ostatni tego dnia cios:

„Dyrektor cukrowni w Kazimierzy Wielkiej został zabity podczas próby ucieczki”.

– Cholera jasna! – wrzasnął na całe gardło. Nigdy mu się to nie zdarzało. Jak mogli go zabić, to był taki ważny nasz niemiecki jeniec, krewny Himmlera. Była szansa wymienić go na aresztowanego szefa okręgu AK. A tak wszystko diabli wzięli.

„Bolce” dawali się we znaki nie tylko Niemcy i ci z PPR, ale też Narodowe Siły Zbrojne. Por. „Żbik”, szef oddziału NSZ, znów zalazł mu za skórę. Działał wprawdzie w Kieleckiem, ale zapuszczał się w północne rejony jego terenów. Uwziął się na grupę Aelowców kapitana „Adama”. Wydał jej bezpardonową walkę. Oddział „Żbika” deptał komunistom po piętach, nie dawał żyć. Wielu zabił, ale nie osaczył grupy i nie zlikwidował. Nękani poszli w rozsypkę.

Major był wściekły. Nie to, by specjalnie żałował tego kapitana „Adama”. Ale zawsze przestrzegał zasady: zabija tylko bandytów, po zbadaniu sprawy, nie wystarcza sama przynależność do AL. Swojemu koledze z NSZ przesłał ostrzeżenie. Przekonywał, że tylko Armia Krajowa jest siłą zbrojną podległą legalnemu rządowi Polski, a nie jednej partii.

Tymczasem, tak jak major podejrzewał, akcja „Żbika” poszła na konto jego oddziału AK. Tłumaczył się w komendzie okręgu w Krakowie, że to nie jego ludzie, ale NSZ.

– Nie zdaje pan sobie sprawy, majorze, z powagi sytuacji – usłyszał na początek od „Kruka II”. – To nie była walka z bandytyzmem, ale z pepeerowcami. Wykorzysta to Stalin. Będzie znów twierdził, że nie tylko walczymy z Niemcami, ale z nimi współpracujemy. I co gorsza, prowadzimy bratobójczą walkę. Czym to grozi, dobrze pan wie. Alianci się od nas odwrócą. Wycofają poparcie. Stanie się tak jak w Jugosławii. Albo gorzej, bo my graniczymy z Sowietami i nic tego nie zmieni.

– Rozumiem, ale na NSZ wpływu nie mam – tłumaczył się dalej „Bolko”. – Przekazałem porucznikowi „Żbikowi” ostrzeżenie, by nie wkraczał do nas bez mojej zgody. Ten twierdził, że nie będzie tolerował komunistów i ich napadów na Polaków. Dodał jeszcze, że dobry komunista to martwy komunista.

– Odpowiada pan, panie majorze, za swój teren – ripostował przełożony. – Nikt z pana tej odpowiedzialności nie zdejmie. Ze swej strony z szefami NSZ będziemy rozmawiali.

– Tak jest, zdaję sobie z tego sprawę – potwierdził. – Jestem gotowy ponieść odpowiedzialność.

– Mam nadzieję, że moje pouczenie wystarczy, majorze „Bolko” – podsumował przełożony. – Doszły mnie słuchy, że pojedynczy akowcy pomagali tym z NSZ, ośmieleni ich działaniem.

– Nie byli to moi podwładni – zapewniał. – Natomiast kapitan „Żbik” przechwalał się, że NSZ wyręcza AK w zwalczaniu peperowskich bandytów. Tak jak PPR, robią, co mogą, by psuć nam opinię.PRZYPISY

Mouscron – miasto w Belgii, w Regionie Walońskim, w prowincji Hainaut (południowo-zachodnia Belgia), położone dziesięć kilometrów od francuskiego Lille.

Komintern, czyli Międzynarodówka Komunistyczna – powstał 6 marca 1919 w Moskwie. Podporządkowany władzom sowieckim miał na celu dokonanie światowej rewolucji. W 1938 Komintern zdecydował o rozwiązaniu KPP. Uznano ją za zinfiltrowaną przez polską policję polityczną, a członków jej kierownictwa określono jako wrogów klasowych. Zostali oni w większości zamordowani w Związku Sowieckim. (Źródło: www.dzieje.pl).

KPP – Komunistyczna Partia Polski.

Stary Franek to Franciszek Kucybała, ur. w 1908. Po rozwiązaniu KPP w 1939 wstąpił do Stronnictwa Ludowego. Jesienią 1940 utworzył konspiracyjną grupę byłych działaczy KPP, NPCh (Niezależna Partia Chłopska) i SL. Od maja 1942 organizował Polską Partię Robotniczą w okolicach Pińczowa. Od lipca 1942 członek Miechowskiego Komitetu Podokręgowego PPR. We wrześniu 1942 współorganizował oddział partyzancki GL w powiecie pińczowskim, potem został dowódcą Podokręgu GL Pińczów. (Źródło: Wikipedia).

Opis wykonany przez Agatę Karapińską w 1939 na odwrocie zdjęcia ojca. Kopia zrobiona za zgodą syna Agaty Karapińskiej – w posiadaniu autorki.

Związek Bojowników o Wolność i Demokrację.

Autentyczne zaświadczenie. Kopia wykonana za zgodą wnuka Marii Karapińskiej – w posiadaniu autorki.

NPCh – Niezależna Partia Chłopska (współdziałała z KPP). SL – Stronnictwo Ludowe.

NKWD – Narodnyj Komissariat Wnutriennych Dieł (Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych).

Źródło: Dokumenty 106 Dywizji Piechoty AK, w aktach sprawy Bolesława Nieczuja-Ostrowskiego. (Źródło: Archiwum IPN Kraków). Kolejne fragmenty w tym rozdziale zapisane kursywą pochodzą z tego samego źródła.

Placówka AK w Kazimierzy Wielkiej.

Por. Władysław Kaniewski-Kołaciński.

Kpt. Zygmunt Bieszczanin.

Tam Wielka Brytania pomagała tylko komunistycznej partyzantce.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: