- W empik go
Po godzinach - ebook
Po godzinach - ebook
Kim jestem? Znasz mnie, lecz również nic o mnie nie wiesz. Dziś jestem z tobą, jutro z nim, pojutrze z nią. Patrzę wtedy na świat twoimi, jego, jej oczami. Nie widzisz mnie, nie odczuwasz mej obecności. Czas, który z tobą spędzam, to zazwyczaj jeden twój dzień, choć zdarzają się sytuacje, że na tyle mnie zaintrygujesz, że do ciebie wracam. Opowiem ci kilka moich spotkań.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8155-214-1 |
Rozmiar pliku: | 933 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kim jestem?
Znasz mnie lecz również nic o mnie nie wiesz.
Towarzyszę człowiekowi od pierwszego przebłysku świadomości. Dziś jestem z tobą jutro z nim, pojutrze z nią. Patrzę wtedy na świat twoimi, jego, jej oczami. Sobą jestem wtedy, gdy twoja świadomość odpoczywa, gdy śpisz, gdy jesteś nieprzytomny, gdy umierasz. Nie widzisz mnie, nie odczuwasz mej obecności, choć czasem muszę przyznać, zdarza się, że zauważasz przejawy mego towarzystwa.
Czy wiesz czym jest deja vu? To też moja sprawka. Widocznie miejsce czy też okoliczności są zbliżone do tych, które widział lub przeżył już ktoś kto był wcześniej moim towarzyszem. Czyli jak widzisz czasem mogę przenosić pamięć innych człowieczych bytów, choć staram się tego nie robić. Przepraszam za swą niedoskonałość, bo wiem, że możesz czuć pewien dyskomfort z nią związany.
Zdarzają ci się problemy ze snem? To też ja, ot zapomniało mi się cię opuścić, gdy próbowałeś usypiać i męczysz się nie mogąc usnąć lub sny, które śnisz to prawie realne majaki. Przepraszam cię za moje gapiostwo lecz czasem też potrzebuję się zatrzymać i coś sobie poukładać.
Jeśli przyczepiła się do ciebie jakaś melodia i z uporem maniaka wraca, to również moja zasługa. Bo pewnie ktoś inny też jej słuchał, a to, że ty na nią również trafiłeś słuchając radia w drodze do pracy stało się moim katalizatorem.
Człowiek starając się tłumaczyć niewytłumaczalne nadał mi różne nazwy, różne imiona. Czasem nazywasz mnie duchem. Czasem nazywasz mnie bogiem, czasem nazywasz mnie demonem. Jestem aniołem, jestem diabłem, jestem dobrą wróżką, jestem wampirem. Jestem sumą twoich obaw, ale też i marzeń. Jeśli dobrze mnie poszukasz znajdziesz moje ślady w legendach, wierzeniach, podaniach, mitach.
Niektórzy z was mimo, mojej nieuchwytności są w stanie wyczuć mój byt. Najczęściej to dzieci lub ci, którzy więcej, intensywniej obcują z otoczeniem i kultywują tradycje przodków, sięgające czasów, gdy widzieli także i mnie. Indianie, aborygeni, szamani… a także ci, których uważasz za szaleńców niespełna rozumu, czy też opętanych przez demonów.
Jestem tu i teraz — nie kieruję tobą, tylko obserwuję.
Jestem, a może lepiej jesteśmy, bo jestem bytem mnogim — mijamy się towarzysząc ci w każdej sekundzie twego świadomego istnienia. Jestem tobą, a raczej jestem z tobą. Nic ci nie narzucam, jestem, obserwuję, czuję. Czasem żałuję twoich wyborów, bo wiem, że inna ścieżka szybciej doprowadziłaby cię do celu. Nie mogę nic zrobić, bo to twoje życie, twoje decyzje.
Czas który z tobą spędzam to zazwyczaj jeden twój dzień, choć, zdarzają się sytuacje, że na tyle mnie zaintrygujesz, że do ciebie wracam.
Opowiem ci kilka moich spotkań.On
Szedł zamyślony w stronę parkingu, gdy niemalże wpadł na idącego przed nim faceta, bo ten nagle się zatrzymał i z nabożnym zachwytem w głosie, dość głośno, powiedział do zbliżającej się z naprzeciwka kobiety:
— O boże, ma pani najzgrabniejsze nogi, jakie kiedykolwiek w życiu widziałem!
Kobieta ewidentnie się zdziwiła, ale roześmiała się i odkrzyknęła, przyśpieszając kroku
— Dziękuję.
Widać było, że śpieszy się do autobusu.
Chyba dość wysoka, aczkolwiek patrząc na nią ze swojej perspektywy stu dziewięćdziesięciu sześciu centymetrów wzrostu nie był w stanie tego obiektywnie ocenić. Czarna wąska spódniczka do kolan i czarne czółenka na niewysokich koturnach faktycznie uwydatniały kształtne kostki i niezwykle zgrabne łydki. W pamięć zapadł mu też promienny uśmiech, który rozjaśnił jej twarz po tym zaskakującym porannym komplemencie.
Cała ta poranna akcja porządnie zapadła mu w pamięć. Na tyle, że po południu zerkał co chwilę na przystanek autobusowy. Doczekał się. Kwadrans przed rozpoczęciem zajęć zauważył zapamiętaną sylwetkę. Mógł przyjrzeć się jej dokładniej. Kasztanowe długie włosy zaplecione w luźnego warkocza, kremowa bluzeczka z krótkimi rękawami, skórzany plecak zamiast torby, na ręku ciemny sweterek. Szczupła, zgrabna, chyba klasyczne 90-60-90. Twarz osłaniały okulary przeciwsłoneczne. Nie poszła do przejścia dla pieszych tylko przebiegła przez ulicę zaraz za autobusem. I znów miał okazję zobaczyć jak pięknie się uśmiecha. Bo podobnie jak rano na komplement, tak teraz zareagowała uśmiechem na miły gest kierowcy samochodu, który zahamował, by ją przepuścić.
W duchu pokręcił głową — no tak fajnym laskom zawsze łatwiej. Widział jeszcze, że weszła do sklepu obok jego szkoły. Co, miał nadzieję, oznaczało, że jest szansa na to by widywać ją częściej.
— A może nie tylko widywać przez okno — przemknęło przez myśl.
Nie miał jednak czasu snuć dalszych wizji, bo zaczęli pojawiać się pierwsi kursanci.Ona
Dotarła do pracy kwadrans wcześniej niż zwykle, co wprawiło ją w dobry nastrój — bo powinna wyrobić się z badaniami przed rozpoczęciem pracy. Zostawiła torbę na biurku, zabrała portfel i pojechała windą dwa piętra wyżej do centrum medycznego, na pobranie krwi. Jej cotygodniowa rutyna od prawie trzech miesięcy. Wyniki były dziwne, objawy mimo leczenia trwającego już kilka miesięcy nie ustępowały. Na zmieniane co chwilę leki w ostatnim miesiącu wydała prawie tysiąc złotych. Lekarze nie mieli za bardzo pomysłu jaką diagnozę postawić. Łez zaczynało jej powoli brakować, bo bóle nawracały, a brak efektów leczenia nie napawał optymizmem.
O tak wczesnej godzinie nie było kolejki do gabinetu zabiegowego, więc dziesięć minut później była już przy biurku. Wyjęła z torebki służbową komórkę i ze zdziwieniem spostrzegła ikonkę sms’a. Chyba ktoś ze współpracowników się spóźni, albo potrzebuje dnia wolnego — pomyślała.
Treść wiadomości była zgoła inna.
— Pięknie dziś wyglądasz w tym dopasowanym niebieskim sweterku.
Nadawca nieznany. Zrobiło się jej słabo — nie wiedziała, czy po pobraniu krwi, czy też po tej lekturze.
W pierwszym odruchu miała odpisać, że pomyłka, ale uświadomiła sobie, że ma na sobie niebieski sweterek.
— Kto mnie dziś mógł rano widzieć?
Spojrzała jeszcze na godzinę wysłania wiadomości. Kilka minut po tym jak wyszła z domu.
Jej przyjaciel był już dostępny na skypie. Opisała mu całą sytuację. Zaczęli zastanawiać się wspólnie któż to mógłby być.
— Ochroniarz? — rzucił on
— Sms był wysłany niedługo po moim wyjściu z domu — odpowiedziała.
— Może któryś ze stróży na parkingu? — zasugerował.
— Niemożliwe, wchodzę na parking przez furtkę tuż przy swoim miejscu parkingowym, było ciemno, nie miałby szans zobaczyć jak jestem ubrana. Kurtkę zdjęłam już w samochodzie.
— Ktoś jeszcze był na parkingu? — próbował ją jakoś naprowadzić.
— Nie wydaje mi się — odpisała i w tej sekundzie komórka znów zapiszczała — czekaj, przyszedł kolejny sms.
Zdrętwiała, tym razem odnosił się do zmienionej niedawno fryzury i umiejętności prowadzenia samochodu.
— Masz stalkera — ocenił przyjaciel.
— Co robić? — powoli wpadała w panikę.
Tysiąc myśli galopowało przez jej głowę. Kto, kiedy i najważniejsze dlaczego… Czuła, że jej spokój został zaburzony. Bezpieczeństwo we własnym domu okazało się iluzją.
Kolejny sms.
— Dlaczego nie odpisujesz? Chcę się z tobą umówić na kawę.
— Może się faktycznie umów — zasugerował przyjaciel.
— Nie żartuj sobie ze mnie — była porządnie wzburzona.
— Dobra, na spokojnie, skąd może mieć twój numer telefonu.
Takie ukierunkowanie pomogło. To był już jakiś punkt zaczepienia. Mimo dużej ilości pracy, za uszami miała te poranne wiadomości.
Zaparkowała auto i pomaszerowała do kanciapy ochroniarzy. Zapytała wprost.
— Czy komuś podawaliście panowie mój numer telefonu?
Zaskoczyła ich kompletnie, widziała konsternację na ich twarzach.
— Bo mam mało fajne smsy z nieznanego mi numeru, ale na pewno jest to ktoś stąd.
— Pani kochana, teraz zdobyć czyjegoś telefonu jest bardzo prosto — jeden z emerytów podjął temat.
— Panie Jacku, to nie jest mój telefon, to telefon służbowy, zarejestrowany na firmę, więc nie można go wprost ze mną powiązać.
— No może ktoś zajrzał do naszej książki z opłatami — po dłuższej chwili wybąkał, drugi z emerytów.
Poprosiła tylko, żeby bardziej uważali i wróciła do domu. Mimo, że nadal było jasno, zaciągnęła szczelnie rolety. Czuła się bardzo źle, tak jakby cały czas ktoś ją obserwował. Ale kurde, jest u siebie! Dlaczego ma się bać we własnym domu — odsłoniła okna.
Dwie godziny później zadzwonił telefon. Ten sam numer, z którego dostała poranne sms’y. Niepewnie odebrała.
— Dzień dobry — głos w słuchawce był dość cichy i chyba też mało pewny. — Słyszałem, że bardzo się pani zdenerwowała moimi sms’ami.
Noż kurde chyba miałam prawo — pomyślała, a spokojnie odpowiedziała.
— Tak, zdenerwowałam się.
Rozmawiając przez telefon zazwyczaj robiła kilometry spacerując po mieszkaniu. Tym razem nawyk ten zaprowadził ją pod okno. Przy delikatesach, w budynku obok, stał facet z telefonem przy uchu.
— Czyżby…. — pomyślała
W słuchawce zapanowała cisza.
— Przepraszam — wydukał facet — Czyli nie umówi się pani ze mną na kawę?
— Nie.
— Rozumiem, to ja już nie będę się odzywał.
— Dobrze — odpowiedziała spokojnie, choć najchętniej wykrzyczałaby mu całą swą frustrację.
— To jeszcze raz przepraszam. — rozmówca się rozłączył, a mężczyzna pod sklepem także zakończył rozmowę i schował komórkę do kieszeni.
Stała nadal przy oknie, ale tak aby z dołu nie było jej widać. Dzięki temu mogła doskonale zobaczyć mężczyznę spod delikatesów. Sąsiad z jej klatki, mieszkający piętro niżej, żona, dwójka dzieci i samochód na tym samym parkingu.
Ogromny niesmak pozostał z nią do końca dnia.On
Marsh w końcu przyszedł, całe szczęście bo słuchając siedzących obok yapiszonów zaczynał czuć się jak prehistoryczna skamielina.
— Co jest? — rzucił kumpel.
— Chodźmy stąd — odpowiedział.
— Mieliśmy się napić i pograć w bilard — włączył się K.
— Nie tutaj.
Wyszli z hotelowego baru. Przed hotelem, chyba także czekając na taksówkę, stała ich znajoma z porannych treningów. Musiał przyznać, że wyglądała świetnie jak na swój wiek. Zazwyczaj widywał ją w bawełnianym luźnym dresie i podobnej koszulce, tym razem ubrana w czarne dżinsy, czarny top i flanelową koszulę wyglądała jak dziewczyna rockmana. Nadal nie dowierzał, że była od niego tylko o siedem lat młodsza, nie wyglądała na osobę dobiegającą pięćdziesiątki. Przez dwa tygodnie spotykali się na sali gimnastycznej i niewiele im odstawała jeśli chodzi o sprawność fizyczną. Sama mówiła, że treningi z nimi dały jej dużo więcej, niż gdyby miała ćwiczyć sama. Fakt, widać było, że nie miała nigdy trenera i ich podpowiedzi pozwoliły na skorygowanie wcześniej popełnianych błędów.
— Fajne buty — rzucił K.
Roześmiała się swobodnie.
— Jakiś koncert? — dopytywał Marsh.
— Myślałam raczej o jakimś barze, kręgle, bilard, coś w tym stylu — odpowiedziała.
— No proszę, jak miło, to jest nas czworo — podjął temat.
K nie wiedzieć czemu spojrzał na niego spode łba. Nie zdążył zapytać o co mu chodzi, bo podjechała taksówka.
Kilka piw i partyjek bilarda później, gdy rozluźnieni — nawet K, siedzieli przy stoliku, Marsh dopytał co się zdarzyło przy hotelowym barze.
— To szkoleniowe towarzystwo wyprowadziło mnie z równowagi. Banda gówniarzy — zamilkł.
— Coś na twój temat powiedzieli? — spytała.
— Nie, ale i tak poczułem się jak obiekt muzealny.
W oczach miała znaki zapytania.
— Słuchajcie — wziął głęboki oddech — Oni są w wieku mojego syna, mam tylko nadzieję, że on się tak nie zachowuje.
Opowiedział to co usłyszał, jak naśmiewali się z jakiejś babeczki będącej z nimi na szkoleniu. Że stara, brzydka, że śmierdzi środkiem na mole, że buty to ma chyba ortopedyczne. Byli wkurzeni za jej aktywność na szkoleniu, za to że jest sztucznie miła, a generalnie to głupia baba, irytująca idiotka, która nie chciała się z nimi nawet piwa napić, no i że trzeba jej nosa utrzeć.
Wyrzucił to z siebie na jednym oddechu. Zamilkli. K odezwał się jako pierwszy.
— Co wymyślili?
— Jutro mają ostatni dzień szkolenia i wieczór pożegnalny, obecność obowiązkowa.
— A tak, coś słyszałam — włączyła się ich towarzyszka — Podobno ma być karaoke.
— Taaa — odpowiedział — Wymyślili, że zostawią ją sobie na koniec.
— Z jakąś masakrą do odśpiewania? — dopytywał Marsh — Rap czyżby — uśmiechnął się krzywo.
— Nie, ale nie sądzę, żeby sobie z tym poradziła — odpowiedział.
— Czyli z? — zawiesiła głos.
— Billy Idol, Rebel Yell.
— Ładnie — zareagował K.
— Hm…. Co my mamy jutro w planach? — Marsh miał minę jakby wygrał główny los na loterii.
— A mamy jakieś plany? — K złapał w lot.
Roześmiał się głośno
— Rozumiem, że idziemy na karaoke i jej pomożemy?
— In the midnight hour, she cried more, more, more — zanuciła.
— With a rebell yell — K włączył się patrząc jej prosto w oczy.
Nie odwróciła wzroku, kontynuowali razem
— She cried, more, more, more…
— Ooo, koleżanko, ale pani to by ich tam zmiotła — zauważył Marsh
— I tego się trzymajmy — puściła oczko.
K zaczął śmiać się pierwszy.
— Towarzystwo w rurkach nie odróżnia martensów od butów ortopedycznych? — zapytał.
— Na to wygląda — odpowiedziała.
Śmiejąc się opracowali plan działania na kolejny wieczór.Ona
Brat spóźniał się już pół godziny. Specjalnie żeby się z nim spotkać zrezygnowała z wcześniejszego pociągu. Westchnęła i zamówiła kawę. Żeby nie tracić czasu, zaczęła przeglądać notatki na jutrzejsze spotkanie.
Brat wystawił ją nie pierwszy raz, a ona po raz kolejny obiecywała, sobie, że to będzie po raz ostatni. Spojrzała na leżącą obok komórkę. Zero wiadomości, zero połączeń. Do odjazdu pociągu zostały dwie godziny i kwadrans.
Zajęta swoimi sprawami nagle zorientowała się, że coś jest nie tak. Włoski na karku zaczęły się podnosić. Czuła przez skórę, że jest intensywnie obserwowana. Znieruchomiała na chwilę.
— Kobieto nie panikuj, jesteś w kawiarni, w miejscu publicznym, nic nie może się stać — przywołała się w myślach do porządku. Odetchnęła głęboko i sięgnęła po do torby po notatnik. Prostując się usłyszała pytanie
— Czy to ty?
Podniosła głowę. Znała go. Przed oczami stanęła jej impreza z okazji osiemnastych urodzin jej najlepszej przyjaciółki. Dużo znajomych ze szkoły, ale też chłopak przyjaciółki. Ten, który właśnie przed nią stał trzymając w rękach szklankę i butelkę coli. Ten sam, który próbował ją wtedy zgwałcić.
Minęło piętnaście lat, ale ona nadal nie pamiętała jak udało się jej wtedy uciec z zamkniętego pokoju. Przez te piętnaście lat nie spotkała go ani razu. Po tej osiemnastce zaczęła rozluźniać kontakt z przyjaciółką, ostatecznie ich drogi rozeszły się tuż po zakończeniu szkoły średniej. Dostała listowne zaproszenie na ich ślub, na który oczywiście nie poszła. Kilka lat temu spotkała ją, jak się okazało rozwódkę, zostawioną przez niego samą z dzieckiem. Wielka miłość, która okazała się wielkim rozczarowaniem — jak podsumowała jej przyjaciółka.
Stał przed nią teraz i chyba czekał, aby pozwoliła mu usiąść.
Wskazała brodą w kierunku krzesła.
— Jeśli chcesz.
Usiadł. Zamknęła książki i notes. Milczeli chwilę, zanim on zdecydował się przerwać milczenie.
— Wiesz, że złamałaś mi wtedy dwa palce u ręki?
Nie wiedziała, a w odpowiedzi chciała mu wykrzyczeć w twarz, czy wie jak ją skrzywdził, jaką traumę przeżyła, ilu facetów odrzuciła widząc w nich potencjalnych gwałcicieli. Nie wykrzyczała, spytała tylko
— Dlaczego mi to zrobiłeś?
Siedział ze spuszczoną głową. Nie odpowiedział na jej pytanie.
— Wiesz, że się rozeszliśmy?
— Tak, zostawiłeś ją samą z dzieckiem.
Pokręcił głową.
— Dziecko nie jest moje. Testy to potwierdziły.
— Ale — próbowała mu przerwać, bardzo zdziwiona tymi rewelacjami, zwłaszcza, że były kompletnie rozbieżne od tego co mówiła jej przyjaciółka.
— Nasze małżeństwo skończyło się po trzech miesiącach. Uciekłem. Do pracy w Norwegii. Po roku wróciłem i wystąpiłem o rozwód. Wtedy powiedziała mi, że jest w ciąży, a że jesteśmy nadal małżeństwem to dziecko oficjalnie będzie nosiło moje nazwisko.
Nie była w stanie nic powiedzieć. On kontynuował.
— To miał być jej sposób na zatrzymanie mnie przy sobie.
— Byłeś jej wielką miłością — powiedziała.
Wzruszył ramionami
— Uwierz mi, że nie. Byłem szansą na wyrwanie się z domu, byłem spełnieniem marzeń o facecie, przy którym nie będzie musiała pracować.
— Ale przecież też ją kochałeś? O ile wiem, to spotykaliście się ze sobą już kilka lat.