Po godzinach - ebook
Po godzinach - ebook
Doktor Robbie Hall rzuciła narzeczonego i uznała, że przez jakiś czas będzie trzymać się od mężczyzn z daleka. W szpitalu brała noce, a weekendy spędzała w założonej przez siebie organizacji charytatywnej Nocna Zmiana. Gdy w jakimś szpitalu zabrakło nocą leku czy sprzętu ratującego życie, do akcji wkraczali jej wolontariusze. Do ich grona dołącza doktor Joel Mason. Spędza z Robbie wiele czasu. Oboje czują, że zależy im na sobie, że rodzi się między nimi przyjaźń. I niech tak zostanie, postanawia Robbie, pomna danej sobie obietnicy. Nie wolno im przekroczyć granicy i zostać kochankami...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9930-5 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W piątkowy wieczór na oddziale ratunkowym jak zwykle panował duży ruch. Jedne przypadki wywoływały frustrację, inne rozdzierały serce. Ale doktor Joel Mason nie miał wątpliwości, że to jest jego miejsce na ziemi.
O Nocnej Zmianie, organizacji charytatywnej działającej w północnym Londynie, usłyszał na samym początku pracy w szpitalu sześć tygodni temu. Gdy czegoś nagle brakowało – leku, krwi, mleka dla wcześniaków – potrafili wytrzasnąć to spod ziemi. Pracowali w nocy, kiedy składnice leków i sprzętu medycznego zaopatrujące szpitale były zamknięte. Gdyby nie oni, szpital musiałby wykonać serię rozpaczliwych telefonów do innych szpitali i polegać na kierowcach taksówek, by cenna przesyłka dotarła na czas.
Kilkakrotnie minął się z kurierami w drzwiach. Na widok jednego z nich przystanął i się obejrzał. Kobieta w skórzanym kombinezonie, delikatna blondynka o jasnej cerze, z promiennym uśmiechem anioła walczącego w słusznej sprawie, wyglądała zjawiskowo…
W jego kieszeni zabrzęczał telefon. Nocna Zmiana zlokalizowała krew potrzebną do nagłego przypadku, co graniczyło z cudem, ponieważ pacjentka miała bardzo rzadką grupę krwi i większość szpitali nie trzymała jej w zapasach.
- Jest – powiedział do pielęgniarki, która monitorowała stan pacjentki. – Odbiorę.
Otworzył drzwi gabinetu zabiegowego. Anioł wetknął mu w ręce pojemnik i zdjął kask. „Dziękuję” ugrzęzło mu w ustach na widok bujnych jasnych loków i szafirowych oczu.
- Proszę nie stać jak słup soli. – Jej głos miał melodyjne brzmienie i zdradzał poczucie humoru. – Proszę sprawdzić, czy wszystko się zgadza, i pokwitować odbiór.
Podała mu kwit dostawczy.
Otworzył pojemnik, sprawdził, czy grupa krwi oraz ilość są właściwe, i podpisał fakturę.
- Dziękuję. Ratuje pani ludzkie życie.
- I o to chodzi.
Posłała mu przelotny uśmiech, odwróciła się i odeszła.
Robbie Hall wyszła z oddziału ratunkowego i wyciągnęła komórkę.
- Nocna Zmiana. Jak możemy pomóc?
- Powiedz, że nie ma więcej wezwań, Glen.
Odpowiedział mu jej stłumiony śmiech.
- Nie ma. Wiesz, która godzina?
Ruch uliczny gęstniał, gdy dojeżdżała do szpitala, słońce wzeszło już jakiś czas temu.
- Siódma? – zaryzykowała.
- Dochodzi ósma. Skończyłaś na dzisiaj. Już nikt nie zadzwoni.
- Świetnie. Dzięki. Idę na śniadanie.
- Widziałaś się z tym nowym lekarzem?
Glen był zagorzałym swatem. Jej przypadek uznał za beznadziejny, ale nie ustawał w wysiłkach.
- Dwugłowy potwór. Oddech powaliłby smoka i chyba dostrzegłam koniec ogona wystający spod fartucha.
W duchu przeprosiła doktora Masona za taki obraz.
- Zdecydowanie jesteś zbyt wybredna, Rob. Wspólne śniadanie pomoże ci zobaczyć go w innym świetle.
Śniadania we dwoje nie było w planach Robbie. Ani dziś, ani jutro. Doktora Joela Masona widziała już raz z daleka, kiedy w ramach pokazywania mu szpitala zaprowadzono go również na oddział pediatryczny.
Dwie pielęgniarki, które dostąpiły zaszczytu rozmowy z nim, powiedziały jej wtedy, jak się nazywa, i że jest nowym lekarzem na ratunkowym. Poza tym stwierdziły, że z bliska wygląda tak samo atrakcyjnie jak z daleka. Teraz mogła sama się o tym przekonać.
- W tej chwili nie myślę o wygrywaniu na loterii. Jestem głodna. Przywieźć ci kanapkę z jajkiem i bekonem?
- To on by wygrał, Rob. A za kanapkę dziękuję. Carla zapakowała mi zupę i paszteciki. – Carla, żona Glena, była znakomitą kucharką i Robbie aż zaburczało w żołądku z zazdrości. – Pachną smakowicie, a będą pachnieć jeszcze lepiej, kiedy włożę je do mikrofalówki…
- Przestań!
Glen odpowiedział śmiechem. Zakończyła połączenie.
Personel kafeterii szykował się do porannego szczytu, ponieważ w szpitalu akurat kończył się nocny dyżur. Grzanki były świeże, a kiedy Pete zobaczył kask i kombinezon Robbie, podał jej dodatkowe jajka na bekonie usmażone dokładnie tak, jak lubi.
- Dobrze minęła noc, doktor Hall? – zapytał.
- Dzięki tobie fantastycznie. Duża kawa będzie wisienką na torcie.
Pete nalał kawę, postawił kubek na tacy, a kiedy chciała zapłacić, machnięciem ręki pokazał, by odeszła.
- W zeszłym tygodniu przywiozłaś coś dla córki jakiejś grubej ryby. Facet przekazał nam pewną sumę dla Nocnej Zmiany.
Grubą rybą był poseł do parlamentu, a jego córka potrzebowała wentylatora.
- Niech inni skorzystają. Ja zapłacę za siebie.
- Ułożyłem grafik. Każdemu z was należą się trzy śniadania gratis. Nie mieszaj mi w systemie.
- Dziękuję. Będzie mi jeszcze bardziej smakowało.
Usiadła przy narożnym stoliku, który akurat był wolny, i zabrała się do jedzenia.
Nagle jakiś cień zasłonił okno. Podniosła głowę.
Rzeczywiście jest przystojny, pomyślała. Chociaż nie ma idealnych rysów twarzy. Gdyby miał, jego uśmiech byłby symetryczny, a tak jest krzywawy i przez to bardzo… bardzo atrakcyjny.
- Mogę się przysiąść? – zapytał.
Już prawie skończyła, więc to kwestia kilku minut, pomyślała.
- Proszę. Jak pacjentka?
- Znacznie lepiej. Straciła bardzo dużo krwi i podawaliśmy jej kroplówki, aby utrzymać stan stabilny. Teraz możemy zaryzykować i przenieść ją na operacyjny.
Spojrzenie ciemnych oczu Joela wciągało ją w ciepłą głębię. Broniła się, ale nieskutecznie. Chciała zerwać się i uciec, ale jednak siedziała i patrzyła, jak Joel przekłada talerze z tacy na stolik.
- Cieszę się. Naszą misją jest pomaganie.
- Jestem tu nowy. Joel Mason.
Wyciągnął rękę, ale ona właśnie sięgnęła po kubek z kawą i nie uścisnęła mu dłoni, tylko kiwnęła głową.
- Wiem. Robbie Hall. Z oddziału pediatrycznego na ratunkowym.
- Przepraszam, musisz być jedną z miliona osób, którym mnie przedstawiono. – Pokręcił głową, jakby zdumiony, że mógł zapomnieć.
- Nie przedstawiono nas sobie. Widziałam cię z drugiego końca sali. – Zabrzmiało to tak, jakby gapiła się na niego z daleka, więc wyjaśniła: – Badałam właśnie czterolatka, który połknął dwudziestopensówkę.
- Dobrze się czuje?
- Tak. Rentgen pokazał, że ma ją w żołądku. Po kilku dniach zrobiliśmy kolejne prześwietlenie i monety nie było.
Joel się roześmiał.
- Ciekawi mnie Nocna Zmiana.
Robbie ucieszyła zmiana tematu, bo pozwalała jej przestać myśleć o wyrazistej twarzy Joela i jego szerokich ramionach, gęstych włosach i hipnotyzujących oczach. Poza tym lubiła, gdy ktoś wyrażał zainteresowanie organizacją, którą w dużej mierze sama stworzyła i finansowała ze swojego funduszu powierniczego.
To było jej dziecko, chociaż nie chciała przypisywać sobie zbytnich zasług. Wolała pozostawać w cieniu i robić to, co naprawdę chciała. Nikt poza Glenem nie wiedział, że większość pieniędzy na działalność wykłada ona.
- Chciałbyś nam pomóc? – zapytała. Doszła do wniosku, że może rzucić mu wyzwanie.
Joel zatrzymał rękę z widelcem w połowie drogi do ust.
- Niewykluczone. Czego potrzebujecie?
Dobre pytanie. Pracownicy Nocnej Zmiany zawsze je zadawali.
- Mnóstwa rzeczy. Ludzi z wiedzą medyczną, którzy dobrze orientują się w systemie i potrafią wytropić to, co jest pilnie potrzebne. Kierowców, którzy potrafią sprawdzić, czy przesyłka zawiera dokładnie to, co zamówiono. Dobra znajomość Londynu też jest przydatna. Zazwyczaj nie mamy czasu na błądzenie.
- Rozumiem, że ktoś taki jak ja dzwoni i prosi o coś, a wy to dla niego wytropicie i dostarczycie, tak?
- W przypadku krwi procedura jest trochę inna. Korzystamy z banku krwi, ale możemy zaproponować szybszą dostawę.
- W jakich godzinach pracujecie?
- Od ósmej wieczorem do ósmej rano, ale wolontariusz pracuje wtedy, kiedy może. Ludzie, którzy mają dzienną pracę, wolą dyżury od dwudziestej do północy.
- Ile razy w tygodniu?
- Ja pracuję raz, czasami dwa razy. Ale Glen, nasz koordynator, pilnuje, żeby nikt nie brał na siebie więcej, niż może udźwignąć. Ludzie mają różne obowiązki. Większość z nas dyżuruje raz na dwa tygodnie albo nawet raz w miesiącu.
- Jeździcie motocyklami?
- Tylko ja. Mamy kilka samochodów, ale większość wolontariuszy woli jeździć własnymi. Zwracamy im za paliwo. Wielu pracuje w parach.
- Ale nie ty.
- Wolę pracować sama.
A motocykl to dobra wymówka. Pokiwał głową, potem odkroił kawałek grzanki i zanurzył w żółtku, które wypłynęło z jajka sadzonego.
Robbie poczekała chwilę i zapytała:
- To jak, jesteś zainteresowany?
- Chciałbym dowiedzieć się o was czegoś więcej.
Z doświadczenia wiedziała, że ludzie, którzy chcą wiedzieć więcej, mają poważne zamiary. Wielu obiecywało nie wiadomo co już po pięciu minutach rozmowy, a potem się nie pokazywało.
- W takim razie powinieneś porozmawiać z Glenem. On jest szefem.
- Jak mogę się z nim skontaktować?
- Poproszę, żeby do ciebie zadzwonił. Albo wpadnij do biura i tam zobacz, co robimy.
- Mam dziś wolny wieczór. Dostosuję się do was.
Nie tracił czasu na wprowadzenie decyzji w czyn. A sobotni wieczór to dobra okazja do zobaczenia Nocnej Zmiany w akcji.
- Świetnie. Glena spodziewam się około dziewiątej, więc to byłaby dobra pora. Ja też przyjdę, więc wszystko ci pokażę.
Wyjęła z kieszeni notes i zapisała wskazówki, jak trafić do biura. To był drugi test. Jeśli Joel zdoła znaleźć drogę, to znaczy, że mu zależy.
- Dzięki. Widzimy się wieczorem.
Złożył kartkę, nawet jej nie czytając, i schował do kieszeni.
Robbie dopiła kawę, potem wzięła kurtkę i kask.
- Tak. Cześć.
Pojechał do domu, przespał osiem godzin, a kiedy się obudził, obejrzał kartkę od Robbie.
To był najdziwniejszy adres, jaki widział. Chwilę się zastanawiał i doszedł do wniosku, że jeśli ma dotrzeć na czas na miejsce, musi wyruszyć zaraz.
Wysiadł z metra stację wcześniej niż do szpitala i po dziesięciu minutach dotarł na Orton Road. Zgodnie z instrukcją przeszedł do końca ulicy i skręcił w lewo w przesmyk między wysokim murem a ścianą ostatniego domu. Potem skręcił w prawo i kładką przeszedł na dobrze oświetloną ścieżkę po drugiej stronie kanału. Cumowały tu jedna za drugą różnokolorowe barki mieszkalne.
Spojrzał na kartkę i przeczytał:
„Idź dalej, aż dotrzesz do budynku z blachy falistej pomalowanego na turkusowo”.
W tym otoczeniu budynek z blachy falistej pomalowany turkusową farbą już nie wydawał się tak nieprawdopodobny.
Po chwili dotarł na miejsce. Siedziba Nocnej Zmiany była jednocześnie dziwaczna i urokliwa. Joel nigdy dotąd nie widział niczego podobnego.
Zapukał. Z wnętrza dobiegały odgłosy krzątaniny. Właśnie gdy się zastanawiał, czy czekać, czy jednak wejść, drzwi otworzyły się z hukiem i ukazała się w nich Robbie ubrana w dżinsy i gruby czerwony sweter.
- Cześć. Nie musisz pukać, nikt tego nie robi. – Odsunęła się na bok, by mógł wejść.
Znalazł się w dużej otwartej przestrzeni. Lampy zwieszały się z drewnianych belek podtrzymujących spadzisty dach, a ściany były wyłożone białymi płytami gipsowymi. Robbie była tu sama, ale wygodne kanapy i dwa ustawione w literę L biurka w rogu wskazywały, że biuro urządzono tak, aby pomieściło więcej osób.
- Co to za budynek?
Robbie uśmiechnęła się.
- To kościół żelazny. Nigdy takiego nie widziałeś?
- Nie. Chcesz powiedzieć, że jest ich więcej?
Roześmiała się, a on pomyślał, że powinna robić to częściej.
- Zaczęto je budować w połowie dziewiętnastego wieku jako stosunkowo tanie kościoły i świetlice, które można rozmontować, przenieść w inne miejsce i zmontować na nowo, co było ważne dla społeczności migrujących, na przykład robotników budujący sieć połączeń kolejowych albo sieć kanałów.
- Stąd drewniane drzwi i okna.
Odwrócił się i uważnie obejrzał dębowe drzwi. Rysy i wgniecenia były śladami wielu lat użytkowania.
- Uhm. Wszystkie mają takie solidne drzwi. Jeśli są dobrze konserwowane, mogą służyć latami. Nasz był świetlicą. Stoi na podmurówce, więc jest w przyzwoitym stanie. Mieliśmy szczęście, że trafił w nasze ręce. Jest spore zainteresowanie tymi budynkami, bo to architektoniczne ciekawostki, ale właściciele stawiają warunek, że mają być wykorzystywane tylko do celów publicznych.
- I pozwolili wam pomalować go na turkusowo?
Kolor był świetny i podkreślał specyfikę konstrukcji, ale Joel był ciekawy, jakiego zdania są historycy.
- Wszystkie są pomalowane na żywe kolory. Żółte, błękitne. Dużo jest właśnie turkusowych. Na tym polega ich czar. – Zadzwonił telefon i Robbie obejrzała się za siebie. – Przepraszam. Rozgość się.
Pobiegła odebrać telefon, a Joel usiadł na jednej z wygodnych kanap. Po chwili do biura weszło dwóch mężczyzn.
- Cześć. To ty jesteś tym lekarzem Robbie? – zapytał jeden z nich i podszedł z ręką wyciągniętą na powitanie.
Joel wstał i uścisnął mu dłoń.
Miło byłoby być kimś albo czymś należącym do Robbie, a na początek jej lekarzem, pomyślał, ale szybko odpędził od siebie ten pomysł. Należenie do kogoś już dawno przestało być jego celem. Wystarczyło mu duże i różnorodne grono przyjaciół, kolegów i znajomych. Od czasu do czasu uprawiał niezobowiązujący seks na zasadzie „przyjaźni z korzyściami”, ale prawdziwy związek wymagał znacznie więcej zaufania, na co nie był gotowy.
- Joel Mason – przedstawił się. – Pracuję na oddziale ratunkowym szpitala Fitzrovia tu w Londynie i dziś rano poznałem Robbie, kiedy dostarczyła krew.
- Glen Taverner, fizjoterapeuta dziecięcy w szpitalu Świętego Stefana. A to Don Wright. – Glen wskazał swojego towarzysza, który podniósł kciuk na powitanie. – Z tego samego szpitala.
- Macie tu świetną siedzibę – pochwalił Joel. – I dziś rano bardzo nam pomogliście.
Glen zaśmiał się krótko.
- Po to jesteśmy. Chciałbyś do nas dołączyć?
Joel nie zdążył odpowiedzieć, gdyż Robbie odłożyła słuchawkę i zawołała:
- Wiem, że dopiero przyszliście, ale dzwonili od Stefana. Potrzebują mleko dla wcześniaka.
- Ja pojadę – odparł Glen, po czym zwrócił się do Joela: - Przepraszam, ale Dan wykonał trzy zlecenia jedno po drugim i teraz moja kolej. Zostaw numer telefonu, to skontaktuję się z tobą w ciągu tygodnia.
- Może porozmawiamy, jak wrócisz? Chciałbym przyjrzeć się wam w akcji, jeśli można.
- Zostań, jak długo chcesz. Robbie opowie ci wszystko, co musisz wiedzieć. – Odebrał od niej fakturę i postawił na biurku plastikowy pojemnik.
Robbie stuknęła w pojemnik palcem.
- Tort kawowo-orzechowy Carli?
- Tak. Jak nic dla mnie nie zostanie, będę wiedział, czyja to sprawka.
- Carla, żona Glena, jest cudowną gospodynią – Robbie wyjaśniła Joelowi. – Uwielbiam jej torty.
- Jest jeszcze ciasto bananowe – rzucił Glen już prawie w drzwiach.
- Powiedz Carli, że jak się tobą znudzi, ożenię się z nią! – Dan zawołał za nim.
- Co wolisz? – Robbie zwróciła się do Joela. – Tort kawowo-orzechowy czy ciasto bananowe?
- Ciasto. – Sięgnął do kieszeni. – Ile mam wrzucić do wspólnej kasy?
- Nic – odparła. – Poczekaj do stycznia. Zbieramy na prezent urodzinowy dla Carli. Przyjmuję tylko banknoty – dodała z uśmiechem. – Zarząd dba o to, żeby Glen i Carla nie zbankrutowali.
- Zarząd?
- Każda organizacja charytatywna musi mieć zarząd, ale tutaj wszystkim zawiaduje Glen. Czekając na jego powrót, pokażę ci co i jak, i później będziesz mógł mu powiedzieć, czy się do nas przyłączasz, czy nie.
Joel już podjął decyzję. Wiedział, ile dobrego robi Nocna Zmiana, a koleżeńska atmosfera sprawiła, że poczuł się jednym z nich.
Dodatkowym bonusem był uśmiech Robbie.
Zapowiadała się ciężka noc. Kurierzy kursowali tam i z powrotem niemal bez przerwy. Robbie spodziewała się, że czekając na Glena, Joel będzie się tylko przyglądał, ale on usiadł przy drugim biurku i zaproponował, że będzie odbierał telefony, podczas gdy ona zajmie się poszukiwaniem sprzętu potrzebnego dla któregoś ze szpitali.
Dopiero około północy napięcie zelżało i telefon dzwonił trochę rzadziej.
Joel wstał i się przeciągnął.
- Zrobić kawę? – zapytał.
- Jesteś… – Kochany? Nieoceniony? Wszystko wskazuje na to, że jedno i drugie, pomyślała. – Masz idealne wyczucie czasu. Marzę o kawie.
Pozbierał zamówienia od pozostałych, a kiedy robił kawę i rozmawiał przy ekspresie z Rosie, Glen przysiadł się do Robbie.
- To rekrutacja nowego wolontariusza czy randka? – zapytał ściszonym głosem.
- Znamy się dopiero dziesięć minut. To rekrutacja.
Glen roześmiał się.
- Kiedy zobaczyłem Carlę, potrzebowałem dziewięćdziesiąt sekund, żeby wiedzieć.
- Bo ty i Carla byliście sobie przeznaczeni. Mój książę z bajki, jeśli kiedykolwiek takiego miałam, musiał zostawić szklany pantofelek w metrze.
- Sprawdź w Biurze Rzeczy Znalezionych. – Robbie zbyła żart machnięciem ręki. – Mniejsza z tym. Poprosisz go, żeby do nas dołączył?
- Decyzja należy do ciebie. Ty jesteś koordynatorem. – Zacisnęła wargi. Nie chciała prosić Joela, aby został, bo za bardzo jej na tym zależało.
- Ty jesteś założycielką, Rob. I naszym największym sponsorem…
Ledwo poruszał wargami, pilnując, aby nikt z wolontariuszy go nie słyszał.
- Ale ty wszystkim kierujesz.
Wiedział, że Robbie czuje się bardziej komfortowo, pozostając w cieniu, i szanował jej wolę, chociaż uważał, że powinna być doceniana za to, co robi.
- Skoro się upierasz, że jestem szefem, to przypomnę, że mam prawo delegować zadania.
- Ale tobie to znacznie lepiej wychodzi – odparła z uśmiechem.
Glen, mrucząc coś pod nosem, wstał i podszedł do Joela. Chwilę rozmawiali, po czym uścisnęli sobie dłonie.
- Wygląda na to, że zostałem przyjęty – oznajmił Joel, gdy wrócił na swoje miejsce obok biurka Robbie.
Jego uśmiech świadczył, że jest zadowolony, a Robbie dreszcz przebiegł po plecach.
- To świetnie. Kiedy zaczynasz?
- Przedtem muszę dostarczyć ksero prawa jazdy i kilka innych dokumentów, ale do przyszłego weekendu załatwimy formalności.
- Zajmij się Joelem i pokaż mu, jak działamy, dobrze? – Glen zwrócił się do Robbie. – Będziesz tu w przyszły weekend…
Radość w spojrzeniu Joela świadczyła o tym, że nie ma nic przeciwko temu, by się nim zajęła.
- Czyli do przyszłej soboty?
Joel i Glen kiwnęli głową i nagle wydało jej się, że ten weekend od przyszłego dzielą wieki. Musiała przypomnieć sobie w duchu, że liczenia dni do następnego spotkania nie ma w planach.
Zadzwonił telefon. Wyciągnęła rękę, by odebrać, lecz Joel okazał się szybszy.
- Nocna Zmiana – powiedział do słuchawki i uśmiechnął się do Robbie. – Jak możemy pomóc?