Po omacku - ebook
Po omacku - ebook
Dwadzieścia lat po zimnej wojnie James M. Tabor z zacięciem korespondenta wojennego relacjonuje wyścig do wnętrza Ziemi. Jego bohaterowie — Amerykanin Bill Stone i Ukrainiec Aleksander Klimczuk — większą część zawodowego życia poświęcili odkryciu najgłębszej jaskini. Sam wyścig jest zarówno mozolną podróżą w głąb znanego nam świata, dosłownym odkopywaniem kolejnego metra zawalonych korytarzy, jak i zapierającą dech w piersiach jazdą w dół niebotycznych studni. W tle rozpadają się związki, giną ludzie, rozpoczynają się i kończą wojny. Pozostaje obsesyjne wręcz pragnienie bycia pierwszym na dnie świata. Mylili się zwolennicy teorii płaskiej Ziemi i mylili się ci, którzy przedwcześnie opłakiwali zmierzch epoki odkrywców. Wraz z nadejściem trzeciego milenium stało się jasne, że jeszcze jedno miejsce czeka na swoich odkrywców: najgłębsza jaskinia na Ziemi. Superjaskinia. Jedyne na świecie wydanie z przedmowami Aleksandra Klimczuka, Macieja Kuczyńskiego, Billa Stone’a i mapą obu systemów Cheve oraz Krubery.
Spis treści
Przedmowy
Prolog
STONE
KLIMCZUK
GAME OVER
Posłowie
Podziękowania
Warte przeczytania
Przypisy
25 najgłębszych jaskiń świata
25 najdłuższych jaskiń świata
Indeks
Kategoria: | Sport i zabawa |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62827-16-9 |
Rozmiar pliku: | 11 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Piotr Kofta
Dziennik Gazeta Prawna
Speleologia – brzmi nudno. A ekstremalna eksploracja superjaskiń? To określenie pasuje zdecydowanie lepiej. Niestety pod nim kryje się nie tylko niezbadane piękno podziemnych korytarzy, studni, podwodnych syfonów i wodospadów zanurzonych w egipskich ciemnościach, ale również niebezpieczeństwo, tragedia i śmierć – nieodłączny akcent tej dyscypliny. Fantastyczna książka o mocnej niczym lita skała treści!
Kacper Agnieszczak
Gazeta Co Jest Grane
Niektórym badaczom towarzyszy myśl, że urodzili się kilkadziesiąt lat za późno i na świecie nie zostało już nic do odkrycia... Aleksander Klimczuk i Bill Stone udowodnili, że horyzont zawsze można przesunąć dalej, a w tym przypadku – można sięgnąć głębiej do wnętrza Ziemi. „Po omacku” Jamesa Tabora to pasjonująca i trzymająca w napięciu opowieść o pasji, wytrwałości i nieustającej ciekawości świata. Inspirująca!
Martyna Wojciechowska
National Geographic Polska
Poszukiwanie najgłębszej jaskini świata niewątpliwie dostarcza emocji niczym pierwsza wyprawa na Mount Everest. Co kryje „dno Ziemi”, na jakie pytania znajdziemy tam odpowiedzi? „Po omacku” dostarcza wiedzy, jakie emocje, myśli, przygotowania i plany towarzyszą wyścigowi dwóm speleologom w poszukiwaniu najgłębszej jaskini na świecie.
Małgorzata Sobich
Extremium
Amundsen–Scott, Kukuczka–Messner, Maiorca–Mayol… Czas na kolejny pojedynek. W głębinach Ziemi.
Paweł Zając
OnetPodróże
James Tabor obnaża naszą nieznajomość świata, w którym żyjemy, pokazuje oczami bohaterów książki, jak fascynujące może być poznawanie tajemnic ukrytych głęboko pod jego powierzchnią. Świat podziemny jest równie fascynujący jak niebosiężne Himalaje czy rozległe lasy Amazonii. Przygody dwóch śmiałków, bohaterów tej książki, wymagają od nich niesamowitej odwagi, bo miejsca, do których docierają, to inny świat: świat grozy, chłodu i ciemności. Tam można liczyć wyłącznie na siebie, a każdy błąd może być błędem ostatnim.
Ta książka zmienia sposób myślenia nie tylko podróżników i globtroterów. Napięciem i zwrotami akcji zachęca do przewracania kolejnych stron, a po zakończeniu na długo pozostaje w pamięci.
Albin Marciniak
Klub Podróżników ŚródziemieDzisiaj, w XXI wieku, najbardziej oddalone zakątki Ziemi, a nawet dno wszechoceanu zostały udokumentowane za pomocą precyzyjnych, wykonanych na odległość zdjęć, dzięki czemu każdy, korzystając z komputera, może je oglądać. Świat naturalnych jaskiń pozostał prawdopodobnie jedynym obszarem ludzkiej działalności, gdzie skoncentrowało się geograficzne nieznane; gdzie do tej pory dokonuje się znaczących odkryć geograficznych i spełnia się sen o prawdziwym – w jego pierwotnym, dosłownym znaczeniu – geograficznym odkryciu. W podziemnym świecie epoka wielkich odkryć rozpoczęła się dopiero pod koniec XIX wieku, szczególnie dynamiczny rozwój przeżywała w drugiej połowie XX wieku i równie intensywnie rozwija się po dzień dzisiejszy. Wraz z nią rosną w siłę właściwe dla takiej epoki emocje i namiętności, trudności i niebezpieczeństwa, tragiczne wypadki i inspirujące zwycięstwa.
Odkrywanie i eksploracja nowych przestrzeni pociąga ludzi emocjonalne. Z pewnością w genach człowieka jest zaszyty kod, który zmusza go do nieustannych starań poszerzania granic znanego mu świata. Potrzeba ta stanowiła siłę napędową w rozwoju człowieka, chociaż we współczesnym świecie w znacznym stopniu przekształciła się w formy intelektualne, naukowe i technologiczne, a także przeniosła w przestrzeń pozaziemską. W pierwotnej formie, fizycznego odkrycia, w pełnym wymiarze realizuje się w eksploracji jaskiń.
Odkrywanie jaskiń jest podobne do odkrywania lądów, jakie ludzkość przeżywała setki lat temu, gdy człowiek udawał się w nieznane i nie wiedział, co znajduje się za najbliższym lasem czy pasmem górskim. Często nie był pewien, czy przybił do brzegu wyspy, czy do stałego lądu. Odkrywanie jaskini bądź jej nowej nieznanej części zawsze wiąże się z dosłownym fizycznym odkrywaniem nieznanego. Odkrywca jaskiń nie wie, co go czeka za następnym zakrętem korytarza, za kolejnym pionowym kominem, za przepłyniętym syfonem. Ślepy zaułek, zawalisko, wielka sala czy zawiłe labirynty korytarzy... Nawet najbardziej rozwinięte technologie, zróżnicowane metody geofizycznego sondowania na razie są bezskuteczne w dokładnym określeniu struktury i granicy korytarzy w jaskiniach, których głębokość przekracza kilkadziesiąt metrów. Do dziś ludzkość nie dysponuje robotami, które mogłyby same pracować w nadzwyczaj zmiennym i trudnym środowisku podziemnym i dostarczać ludziom informacji o nim (chociaż nad robotami tego typu trwają prace w NASA, mają one być wykorzystywane w badaniach podpowierzchniowych na Marsie). Bezpośrednie, fizyczne przejście człowieka przez jaskinię pozostaje nadal jedyną wiarygodną metodą badania i dokumentacji jaskiń.
I jeszcze jedna bardzo ważna właściwość: odkrywanie jaskini praktycznie zawsze pozostaje niedokończone. Dotyczy to większości znanych już jaskiń, gdzie kolejny badacz-entuzjasta kiedyś pokona przeszkody, które zatrzymały jego poprzedników: przeciśnie się przez wąską szczelinę, usunie zawalisko, rozkopie gliniany korek, da nurka do jeziora w ślepym zaułku i wypłynie w nowej, nieznanej części jaskini... Wielu ważnych odkryć dokonano w, zdawałoby się, jaskiniach dawno i dokładnie zbadanych. Zasada nieskończoności odkrywania jaskini odnosi się szczególnie do oddalonych i słabo spenetrowanych zakątków naszej planety i całego świata podziemnego, gdzie przestworzy dla pierwszych odkrywców wystarczy jeszcze dla wielu pokoleń speleologów.
Jaskinie pozostają jedyną znaczącą kategorią obiektów geograficznych, w których hierarchia wielkości (długości, głębokości, objętości) nie została określona absolutnie i nieodwracalnie. Na tym polega istota międzynarodowej rywalizacji w dziedzinie osiągnięć za pierwotne odkrycie speleologiczne, a zwłaszcza za odkrycie nowej, najgłębszej jaskini na świecie. Jeśli Czomolungma już w chwili zmierzenia jej wysokości przez Królewskie Towarzystwo Geograficzne w 1856 roku (prawie sto lat przed pierwszym wejściem na szczyt) została i już na zawsze zostanie najwyższym szczytem Ziemi, to tytuł najgłębszej jaskini naszej planety przez cały czas zmieniał położenie, zmieniała się też liczba określająca głębokość. Prawdopodobne jest, że także w przyszłości najgłębsza jaskinia świata będzie się przemieszczała, a z całą pewnością jej głębokość będzie się zwiększać.
Książka Jamesa Tabora jest sumienną i napisaną w sposób mistrzowski próbą przybliżenia masowemu czytelnikowi warunków, atmosfery i wewnętrznej logiki poszukiwań najgłębszej jaskini na naszej planecie. Autor skupił się na historiach dwóch jaskiń: Krubera w Kaukazie Zachodnim i Cheve w południowym Meksyku. Książka ta jednak nie ogranicza się do tych dwóch jaskiń, w zasadniczych zarysach można bowiem odnieść ją do całego procesu poszukiwania i zdobywania przez człowieka „podziemnego bieguna” Ziemi, który nie może być absolutnym. To, że najbardziej głębokie jaskinie w przeszłości były znacznie płytsze, nie powodowało, że stawały się mniej trudne do przejścia dla ówczesnych odkrywców, a co za tym idzie nie sprawia, że ówczesne osiągnięcia stają się mniej znaczące od współczesnych. Krótki przegląd historii zdobywania głębin w jaskiniach byłby pożytecznym tłem percepcji książki Tabora.
Historia ta rozpoczyna się w 1723 roku, kiedy inżynier Nagel z rozkazu austriackiego imperatora dotarł do dna przepaści Macocha w Morawskim Krasie – 138 metrów. W ciągu stu lat „podziemny biegun” przeniósł się do północnych Włoch, najpierw do jaskini Padriciano (226 metrów w 1839 roku), a potem do jaskini Trebiciano (320 metrów w 1841 roku), a następnie do Szwajcarii, Austrii i ponownie do Włoch. Dopiero w 1944 roku w jaskiniach została przekroczona granica 500 metrów – stało się to w systemie jaskiń Dent de Crolles we Francji. Od tego czasu prawie do końca XX wieku w podboju najgłębszych jaskiń świata dominowali Francuzi, do których należała zarówno część zdobywców, jak i przywilej umiejscowienia „podziemnego bieguna” w ich kraju.
Złożoność przeszkód i ekstremalność eksploracji w jaskiniach wzrastały wraz z powiększaniem się ich głębokości w postępie geometrycznym. Dlatego każda nowa wyrwa w Ziemi stawała się sensacją swojego czasu, uosobieniem wieloletnich kolektywnych wysiłków, najnowszych, dla danego czasu, osiągnięć w technice i taktyce przechodzenia skomplikowanych jaskiń. Była wyrażeniem ducha odkrywania, nieprzezwyciężonego dążenia ludzkości do ekspansji i poznania nieznanego.
W dalszym odkrywaniu jaskiniowych głębin szczególnego znaczenia nabrały magiczne, okrągłe liczby. Pierwszą taką granicą była głębokość 1000 metrów, którą przekroczono w 1956 roku w Gouffre Berger w Alpach Francuskich. W drugiej połowie ubiegłego wieku najgłębszymi jaskiniami świata było sześć różnych jaskiń w Alpach i Pirenejach (rysunek). Potrzeba było prawie trzydziestu lat, żeby osiągnąć kolejną magiczną granicę 1500 metrów – udało się to w 1983 roku w Gouffre Jean-Bernard we Francji (1535 metrów). W tym czasie na Ziemi pojawiło się prawie sześćdziesiąt jaskiń głębokich na kilometr. W roku 1998 „podziemnym biegunem” Ziemi stał się system Lamprechtsofen w Alpach Austriackich, którego deniwelacja osiągnęła 1632 metry. Sukces ten był rezultatem uporczywych, wieloletnich wysiłków. Niezwykle trudna eksploracja prowadzona była początkowo z dołu do góry, od wywierzyska do powierzchni masywu. Ustanowienie Lamprechtsofen najgłębszą jaskinią świata udało się polskiemu zespołowi. Jednak krótko dzierżyła ten tytuł. Na początku 2001 roku wyprawa Ukraińskiego Stowarzyszenia Speleologicznego zbadała do głębokości 1710 metrów jaskinię Krubera w masywie Arabiki, która od tego momentu stała się nową, najgłębszą jaskinią na świecie. „Podziemny biegun” planety po raz pierwszy w historii przeniósł się poza granice zachodniej i środkowej Europy – na Kaukaz Zachodni, a poprzednia maksymalna głębokość została przekroczona od razu o 80 metrów. Rzecz jasna, w świecie speleologów stanowiło to nie lada sensację.
Na rysunku przedstawiającym dynamikę pogłębiania się „podziemnego bieguna” Ziemi w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat widać wyraźne, jak powolne i trudne było wdzieranie się w głąb. Za każdym najmniejszym, nawet 10- czy 30-metrowym, posunięciem się w dół stoją liczne, poważne ekspedycje, tytaniczna praca, a czasami także ofiary. W drugiej połowie XX wieku granica maksymalnej głębokości w jaskiniach przesuwała się średnio o 13 metrów w ciągu roku, a ostatnie jednorazowe przesunięcie granicy głębokości o ponad 25 metrów miało miejsce w 1983 roku. Jeśli takie tempo utrzyma się w przyszłości, osiągnięcie kolejnej magicznej granicy 2000 metrów może nastąpić dopiero około 2030 roku.
Eksploracja jaskini Krubera w ostatnich dziesięciu latach radykalnie zmieniła wcześniejszą dynamikę, co można prześledzić na wykresie. Dotarcie ekspedycji Ukraińskiego Stowarzyszenia Speleologicznego w październiku 2004 roku do głębokości 2080 metrów było wyczynem bezprecedensowym w historii speleologii. Jaskinia Krubera stała się pierwszą i na razie jedyną na Ziemi, która przekroczyła magiczną granicę 2000 metrów. Akcja książki Tabora na tym się kończy, ale kolejne wyprawy Ukraińskiego Stowarzyszenia Speleologicznego pogłębiły jaskinię do obecnych 2191 metrów. Głębokość tę osiągnięto w 2007 roku, kiedy Giennadij Samochin zanurzył się w końcowym syfonie na głębokość 46 metrów poniżej poziomu wody. Jeszcze dziesięć lat temu ta głębokość wydawałaby się speleologom fantastyczna – jaskinia Krubera jest głębsza od drugiej pod względem głębokości jaskini świata o ponad 440 metrów.
Ta ogromna dysproporcja obniżyła ostrość wspomnianej wcześniej międzynarodowej rywalizacji w odkrywaniu najgłębszej jaskini świata. Jaskinia Krubera może być jeszcze głębsza, ale przesunięcie jej na drugą pozycję przez jakąkolwiek inną jaskinię będzie wyjątkowo trudne. Prawdopodobnie będzie na to potrzeba wielu lat wytrwałych prób.
Opowiadając o najgłębszej jaskini świata, Tabor skupia się na odkrywaniu dwóch jaskiń: Krubera i Cheve. W wielu opiniach spotkałem się ze słusznym, skądinąd, pytaniem: Dlaczego Cheve, skoro z głębokością 1484 metrów znajduje się dopiero na jedenastym miejscu na liście najgłębszych jaskiń naszej planety? Żeby prześcignąć Krubera, w tej jaskini trzeba zejść ponad 700 metrów niżej!
Niemniej myślę, że takie zestawienie jest w pełni usprawiedliwione. Ta książka nie jest publikacją naukową ani poradnikiem, tylko utworem literackim, który odkrywa ludzki wymiar i motywację skomplikowanych eksploracji. A z tego punktu widzenia faktyczne dzisiejsze umiejscowienie poszczególnych jaskiń na światowej liście nie ma szczególnego znaczenia. Duże znaczenie ma natomiast to, co wspólne w obu historiach, a także w historiach większości innych systemów jaskiń: ich odkrywanie było rezultatem ogromnych, wieloletnich wysiłków (często pracowały na nie całe pokolenia), wytrwałości i uporu badaczy, ich opętania i pasji. Niestety czasem takie połączenie nie prowadzi do upragnionego celu. Jednak w speleologii nie ma wybitnych osiągnięć bez takiego połączenia.
W książce często pojawia się motyw rywalizacji ekip eksplorujących jaskinie Krubera i Cheve. Również ja zdążyłem już użyć określenia: rywalizacja. Nie należy tego rozumieć dosłownie. Oczywiście, każda grupa badaczy, biorąca udział w poszukiwaniach najgłębszej jaskini świata, chce osiągnąć sukces i w tym sensie rywalizuje z pozostałymi. Ale my szczerze cieszymy się z sukcesów innych odkrywców. Pojawienie się każdej nowej wyróżniającej się jaskini sprawia nam radość. Bardzo bym chciał, żeby Bill Stone, bądź inna wytrwała ekipa, odkrył nową, najgłębszą jaskinię świata, która zdetronizuje jaskinię Krubera. To byłoby nie tylko wspaniałe nowe odkrycie, ale także pozwoliło przywrócić rywalizacji odkrywania najgłębszych jaskiń jej dawną dynamikę.
W historii odkryć geograficznych jest wiele wydarzeń, które są wyraźnie powiązane z wolą i działaniem poszczególnych osób. Jest to szczególnie widoczne, gdy chodzi o konkretne jednorazowe przedsięwzięcia. Jednak mass media i literatura piękna często starają się personalizować także i te bardziej złożone historie, w których łączyły się i splatały ze sobą różne role i funkcje wielu osób. Książka Tabora swoją strukturą personalizuje jaskinie Cheve i Krubera, kojarząc je z osobami Stone’a i Klimczuka, chociaż jej tekst sam w sobie adekwatnie odkrywa całą złożoność i różnorodność historii tych jaskiń. W projektach badawczych Ukraińskiego Stowarzyszenia Speleologicznego staramy się unikać personalizacji i wyznajemy filozofię zespołową. Istnieją ku temu poważne podstawy.
W wieloletnich badaniach dużej jaskini zazwyczaj uczestniczą dziesiątki, a nawet setki speleologów i grotołazów. Każdy z nich ma do odegrania swoją rolę, która na określonym etapie mogła być kluczowa. U kogoś rodzi się pomysł i pojawia cel, ten ktoś określa perspektywiczny obszar, tworzy zespół, przekonując do swojego pomysłu. Kiedy obszar jaskini jest jeszcze słabo zbadany i mało znany, kiedy przyszła najgłębsza jaskinia nie stała się jeszcze głęboka i słynna (albo nie została jeszcze odkryta), możliwość osiągnięcia ambicjonalnego celu wcale nie jest oczywista. Często ogromny upór i wysiłek wielu osób składają się na przygotowanie i osiąganie wielkich zwycięstw, ważnych przejść, potwierdzających perspektywiczność danego obszaru i jaskini, a także realność postawionego sobie celu, otwierających drogę ku dalszym odkryciom.
Wraz z pojawieniem się pierwszych znaczących osiągnięć rozgłos i popularność projektu nabiera siły, rośnie też liczba osób, które chcą w nim uczestniczyć. Niektórzy z rekrutów stają się stałymi i kluczowymi uczestnikami projektu, zamieniając wycofującą się kadrę. Inni uczestniczą tylko w jednorazowych akcjach, czasem grając w nich główne role. Rośnie techniczna, materialna, organizacyjna i polityczna złożoność bieżących spraw, wzmaga się konieczność integracji i koordynacji komplikującej się struktury projektu.
Ale kiedy przychodzą sukcesy na poziomie światowym, kiedy każdy kolejny krok w jaskini staje się światowym rekordem, przyciągającym uwagę mass mediów, liczba i ambicje chętnych do włączenia się w pracę nad wielkim wydarzeniem osiągają maksimum. Na scenie pojawiają się poszukiwacze przygód i sportowcy uprawiający sporty ekstremalne, dla których kluczowe znaczenie mają rekordy i szum medialny, a nie odkrywanie i badanie jaskini. Kiedy natychmiastowa perspektywa pobicia rekordu i zdobycia sławy znika i ponownie trzeba wrócić do systematycznych zabiegów przygotowujących dalsze przejścia, takie osoby zazwyczaj znikają.
Wiele ekspedycji Ukraińskiego Stowarzyszenia Speleologicznego było zorganizowanych na zasadzie odwróconej piramidy, kiedy sama możliwość pójścia na całość (to znaczy dokonania nowego odkrycia) jednego lub kilku grotołazów była zabezpieczana działaniami dużej liczby osób znajdujących się u podstawy piramidy. I wiele osób, tych znajdujących się i pracujących u podnóża piramidy, robiło to nie dlatego, że nie nadawało się do pójścia na całość. Ci ludzie rozumieli taktyczną potrzebę prowadzenia działań w innym miejscu, a wszystko w imię realizacji projektu i osiągnięcia sukcesu.
Czy grotołaz, który wskoczył do końcowego syfonu głębokiej jaskini i pogłębił ją o kilkadziesiąt metrów, jest ważniejszym odkrywcą od tych, którzy przez wiele dni dostarczali do syfonu kupę żelastwa, by uczynić ten skok możliwym? Czy grotołaz, który zbadał kilka nowych studni za zawaliskiem i dotarł do nowej głębokości, jest ważniejszym odkrywcą od tych, którzy przez wiele dni, a może nawet w czasie wielu wypraw rozkopywali to zawalisko? Czy grotołaz, który przecisnął się przez ledwo widoczną szczelinę i odkrył nowy odcinek jaskini, jest ważniejszym odkrywcą niż organizator i lider, który przyprowadził do jaskini mającego szczęście grotołaza? Zgodnie z naszymi zasadami, opierającymi się na pracy zespołowej i rozumieniu skali projektu w całości, takich pytań nie należy stawiać.
Na różnych etapach rozwoju projektu kluczową rolę odgrywały różne zdolności i umiejętności: analiza geologiczna i prognozowanie, pokonywanie zawalisk, technika pracy w pionowych studniach, wytrzymałość podczas niekończących się transportów ciężkiego sprzętu, zanurzanie się w syfony i badanie podwodnych korytarzy, dokumentacja zdjęciowa, kartowanie i wiele innych. Najważniejszą cechą naszych wysiłków w Krubera było nieustające integrowanie możliwości i starań wielu osób w jednolity, wieloletni proces badania skomplikowanej jaskini. Historyczne osiągnięcie w Krubera należy do całego projektu, dlatego z dezaprobatą odnosimy się do prób zarówno nadmiernej personalizacji projektu, jak i samej jaskini.
Niektóre osoby odegrały szczególnie ważne role w badaniu Krubera. Przede wszystkim Jurij Kasjan, kierujący większością wypraw w ostatnim dziesięcioleciu. Na różnych etapach liderami byli: Aleksiej Żdanowicz, Julia Timoszewskaja, Kirył Markowskij, Giennadij Samochin. Symbolem ciągłości ukraińskich wysiłków w tym projekcie jest Nikołaj Sołowiew – weteran naszych badań na Arabice, który od początku lat osiemdziesiątych XX wieku uczestniczył w trzydziestu pięciu wyprawach (!) i do tej pory aktywnie pracuje w najgłębszych partiach Krubera.
W pomyśle poszukiwania najgłębszej jaskini świata jest jedna ważna właściwość, związana ze względnością tego pojęcia i zasadą nieskończoności jaskiniowych poszukiwań. Z punktu widzenia speleologii, a nie konkretnej grupy, taki cel jest ideą abstrakcyjną, w sposób skoncentrowany wyrażającą istotę odkrywania, stanowi potężny motor postępu w badaniu jaskiń.
Przecież najgłębsza jaskinia to – zgodnie z określeniem – najgłębsza z wielu jaskiń. I właśnie tych wiele jaskiń należy zbadać, przy czym należy to zrobić do maksymalnie możliwych granic, po to by w tym bezliku jaskiń znaleźć tę najgłębszą. Na dziesiątkach oraz setkach wejść i szczelin prowadzących do jaskiń nowego krasowego masywu nie ma tablic informujących o głębokości, do jakiej można w nich dojść... Ty powinieneś zbadać każdą jaskinię, żeby ustalić jej głębokość. I u wejść do znanych jaskiń, znajdujących się w przebadanych rejonach, nie ma wyłożonych certyfikatów gwarantujących, że te jaskinie zostały zbadane do końca...
A to oznacza tylko jedno: przez postawienie sobie celu poszukiwania najgłębszej jaskini świata rozumie się badanie wszystkich jaskiń, znajdujących się na wybranym obszarze, i próby maksymalnego przejścia poszczególnych wybranych jaskiń, co nieuchronnie prowadzi do pełniejszych badań jaskiń w najszerszym pojęciu. Stanowi to nie mniej ważny rezultat prób niż lokalne czy czasowe osiągnięcie postawionego sobie celu. Najgłębszej jaskini nie należy poszukiwać niczym skarbu złożonego ze złotych monet. Można ją stworzyć uporem i wytrwałością, wyhodować jak drzewo. Ale inne drzewo, dzięki zabiegom innego sadownika, może wyrosnąć na większe i bardziej płodne.
Przytoczę kilka przykładów. W latach siedemdziesiątych XX wieku nasza kijowska grupa w poszukiwaniu najgłębszej jaskini na Ziemi udała się do Azji Środkowej i zajęła się masywem Kyrktał w Górach Zarafszańskich w paśmie Tien-szan. Wskutek wieloletnich starań jedna jaskinia (Kilsi) została wówczas obwołana najgłębszą jaskinią na terenie byłego ZSRR i Azji, a czwartą na świecie. Ale rezultatem było też zbadanie około stu pięćdziesięciu jaskiń w masywie Kyrktał i rozpoznanie kilku innych, górskich wapiennych masywów gór Tien-szan. Rozpoczynając w 1980 roku prace w masywie Arabiki, w procesie poszukiwania najgłębszej jaskini świata, zbadaliśmy około stu nowych jaskiń, w tym kilka dużych i głębokich, i tylko dzięki tak zorganizowanej pracy w ciągu trzydziestu lat stało się jasne, że jaskinia Krubera jest najgłębsza. W roku 2000 rozpoczęliśmy prace w tureckim masywie Aladaglar, w poszukiwaniu najgłębszej jaskini na Ziemi zbadaliśmy prawie dwieście innych jaskiń i w czasie tych prac przebadaliśmy do głębokości 1400 metrów jaskinię Kuzgun. Prace w Krubera, nawet po osiągnięciu historycznych sukcesów w głównym ciągu, trwały w innych miejscach i kierunkach, czego rezultatem było przebadanie drugiego ciągu (Niekujbyszewski) do głębokości 1697 metrów. Wieloletnie wysiłki Billa Stone’a i jego grup w Meksyku, mające na celu odnalezienie nowej, najgłębszej jaskini na naszej planecie, na razie nie przyniosły żądanych rezultatów. Jednak dzięki nim nastąpił ogromny postęp w badaniu systemu Cheve, a co za tym idzie odkryto wiele dziesiątków innych jaskiń.
Można stwierdzić, że poszukiwania najgłębszej jaskini na świecie przypominają chęć dojścia do linii horyzontu przy odkrywaniu nowego lądu. Uparcie zmierzasz w stronę horyzontu, a on się oddala. Ale ile nowych, wspaniałych odkryć dokonało się i jeszcze dokona na tej drodze!
Aleksander Klimczuk
Aleksander Klimczuk (ur. 1956) — ukraiński speleolog i odkrywca, kierownik
i uczestnik wypraw do jaskiń położonych w masywie Arabiki na Kaukazie. Jedna
z nich, Krubera, jest obecnie najgłębszą znaną jaskinią na świecie.
* * *
W ciągu kilku ostatnich tysiącleci człowiek, jako istota rozumna i zdolna wytwarzać narzędzia, wyrósł ponad podstawową potrzebę przetrwania i zaczął szukać okazji do samorealizacji. Jednym z jego celów stało się zaspokojenie ciekawości poznawczej poprzez fizyczną eksplorację pograniczy znanego świata. Mamy dziś rok 2011 i zaledwie kilka zakątków Ziemi czeka jeszcze na swoich odkrywców. Podejmujemy również próby opuszczenia Ziemi i kierujemy zainteresowanie w stronę innych planet Układu Słonecznego. Wiele osób dorastających jak ja w okresie zimnej wojny ma poczucie, że podbój kosmosu postępuje boleśnie wolno. Jak to się stało, że tak ogromne kwoty zostały przeznaczone z pieniędzy podatników na umieszczenie pierwszego człowieka na niezbadanych Księżycu, a następnie to niezwykłe osiągnięcie zostało przyćmione dekadami biurokratycznej nieporadności, niekompetencji i polityki do tego stopnia, że dziś niektórzy zaczynają się zastanawiać, czy naprawdę polecieliśmy na Księżyc?
Marzyłem kiedyś o tym, by pójść w ślady Neila Armstronga i Buzza Aldrina, by stać się kontynuatorem postępu w dziedzinie podboju kosmosu. W roku 1968 przyszłość wydawała się tak obiecująca, że wielu z nas wybrało kierunki studiów, dzięki którym mieliśmy przyczynić się do rozwoju programów kosmicznych. Czas pokazał jednak, że iluzję szybkiego podboju może podtrzymać jedynie nieprzerwany strumień pieniędzy płynący ze skarbców dwóch krajów: Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego.
Na szczęście w 1968 roku poznałem smak eksploracji jaskiń. Na pewnym poziomie – poziomie, którego wymaga przesunięcie granic poznania w kilku najgłębszych i najbardziej rozległych systemach jaskiń – człowiek orientuje się, że cofnął się w czasie do momentu, w którym dokonanie jakichkolwiek postępów wymaga zaprzęgnięcia całej dostępnej techniki, wykorzystania pełni potencjału intelektualnego i wyczerpania pokładów odwagi. Nie ma tu żadnych dodatkowych warunków, które określają dziś wyzwania współczesnej wspinaczki wysokogórskiej, kiedy nie chodzi już o to, by zdobyć szczyt, który został wielokrotnie wcześniej zdobyty, ale by dokonać wejścia jakąś szczególną drogą, ścianą czy granią lub też wspiąć się zimą, by przydać temu przedsięwzięciu unikatowych cech. W eksploracji jaskiń, w szczególności bardzo głębokich jaskiń, zejście głębiej wymaga sięgnięcia po całą dostępną ludzkości technologię; żadne dodatkowe sztuczne wyzwania nie są już potrzebne.
Przekroczenie prawdziwych granic wymaga opracowania nowej technologii, nowych narzędzi, nowych technik. W ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat narzędzia wykorzystywane w eksploracji głębokich jaskiń przeszły radykalną ewolucję. Prawdopodobnie w znacznie większym stopniu niż rozrost klasy średniej na całym świecie przyczyniło się to do dramatycznego wzrostu liczby znanych nam jaskiń o głębokości przekraczającej kilometr (por. rysunek 1). Gwałtowny wzrost tempa poznawania nowych jaskiń o głębokości przekraczającej kilometr zaznaczył się około 1976 roku. Od tego czasu każdej dekady odkrywano prawie czterdzieści nowych systemów i natężenie tego zjawiska nie wydaje się słabnąć.
Gdy liczba znanych jaskiń o głębokości przekraczającej kilometr systematycznie rośnie, tego samego nie można powiedzieć o jaskiniach cieszących się przejściowo tytułem najgłębszej na świecie. Na rysunku 2 zilustrowano nagłe skoki, do których dochodzi co 10 do 20 lat. Na początku lat pięćdziesiątych jaskinia Gouffre Berger nosiła tytuł najgłębszej jaskini świata przez prawie dziesięć lat. Jaskini Pierre-Saint-Martin leżącej na granicy hiszpańsko-francuskiej ten zaszczytny tytuł przysługiwał przez kolejnych piętnaście lat, by następnie oddać go francuskiej Réseau Jean-Bernard na lat dwadzieścia. Austriacka Lamprechtsofen, jedyna jaskinia na krótkiej liście najgłębszych jaskiń świata — eksplorowana częściowo z dołu do góry, nosiła ten tytuł. Krótko po niej przejęła go jaskinia Krubera, którą w nieodległym czasie kilkakrotnie radykalnie pogłębiono, podobnie jak zdarzyło się to w przypadku jaskini Gouffre Berger w latach pięćdziesiątych.
Ludzie zaangażowani w poważne wyprawy jaskiniowe tworzą niewielkie, zamknięte bractwo. Inaczej niż w przypadku wspinaczki wysokogórskiej, na temat grotołażenia napisano niewiele książek przeznaczonych dla szerokiej grupy odbiorców. Nowa książka Jamesa Tabora „Po omacku” umożliwia przyjrzenie się specyficznej subkulturze grotołazów, koncentrując się w głównej mierze na wydarzeniach w latach 2003-2004 roku w jaskiniach Cheve i Krubera.
Ustanowienie Krubera najgłębszą jaskinią świata jest owocem kilkudziesięcioletnich, nieprzerwanych wysiłków Aleksandra Klimczuka podejmowanych w miejscu, którego geologia sugeruje istnienie takiej właśnie jaskini. Faktyczna eksploracja nigdy nie jest łatwa. Upór Klimczuka i członków jego zespołu pozwolił nadać teoretycznej hipotezie kształt najgłębszej jaskini świata. Poza Rosją i Ukrainą nie powstało wiele publikacji na temat eksploracji Krubera. Taborowi należy przypisać zasługę przybliżenia jej historii w języku angielskim (a obecnie polskim) na stronach „Po omacku”.
Czy to zatem koniec poszukiwań najgłębszej jaskini świata? Czy Krubera została nią raz na zawsze, podobnie jak Everest niezmiennie cieszy się tytułem najwyższej góry świata? Wystarczy spojrzeć na rysunek 2, by ujrzeć zaprzeczenie tej tezy. Na całym świecie istnieje wiele miejsc, w których grubość warstw wapiennych przekracza 4 kilometry. Co więcej, do dzisiaj niewiele uwagi poświęcano wielokilometrowym zejściom w kominach wygasłych wulkanów o określonej morfologii i pochodzeniu. Mam przeczucie, że w kolejnych dekadach będziemy świadkami kolejnych wielkich przełomów będących kontynuacją trendu widocznego na rysunku 2 i w miarę rozwoju technologii i uzyskiwania dostępu do kolejnych rejonów krzywa głębokości będzie systematycznie zbliżać się do asymptoty na głębokości 4 kilometrów. Równie oczywiste jest to, że eksploracja tego rodzaju systemów jest przedsięwzięciem na miarę całego życia, procesem stopniowego przesuwania granic w trakcie kolejnych wypraw, uświetnianych od czasu do czasu triumfalnymi przełomami. Czytelnikowi, któremu obca jest eksploracja jaskiń, trudno uzmysłowić sobie, jakiego zaangażowania czasowego, jakiej ilości zasobów, treningu i jak precyzyjnego planu wymaga każda kolejna wyprawa. „Projekty” w rodzaju Krubera, Lamprechtsofen, Huautla czy Cheve mogą składać się z kilkudziesięciu wypraw organizowanych w kolejnych dekadach życia głównych uczestników.
Jeśli wyprawy jaskiniowe wymagają tyle wysiłku, czasu i pieniędzy, jeśli prowadzenie eksploracji jest fizycznie niebezpieczne i nieprzyjemne (praca w atramentowych ciemnościach, mokro, dotkliwe zimno), po co to robić? Nasuwają mi się dwie oczywiste odpowiedzi. Pierwszą jest przywilej bycia odkrywcą i stawiania pierwszych kroków na terytorium nietkniętym ludzką stopą. Ludziom, którzy nigdy tego nie doświadczyli, może się to wydawać próżne i egoistyczne. Dla niewielkiej grupy, która zna to uczucie, to doświadczenie niemal mistyczne, coś niezwykle specjalnego. Druga odpowiedź to możliwość współpracy z niewielkim, ale świetnie wyszkolonym zespołem ludzi o podobnej mentalności, którzy czują się doskonale w ekstremalnych warunkach panujących na krańcach świata. W pamięci najmocniej zapisały mi się nie ulotne rekordy, lecz ludzie, którzy tam byli, i poczucie braterstwa.
W przedmowie do polskiego tłumaczenia „Po omacku” chciałbym wspomnieć o moich spotkaniach z polskimi grotołazami w ciągu czterech ostatnich dekad. Dziś w wyprawach do Sistema Cheve bierze udział najczęściej nawet pięćdziesiąt osób z piętnastu albo więcej krajów. Kiedy próbuje się przesunąć granice ludzkiego poznania, najbardziej utalentowanych ludzi trzeba szukać na całym świecie. Taka współpraca ponad granicami stała się możliwa między innymi dzięki rozwojowi Internetu.
Nie zawsze tak było. Przypominam sobie z pewnym zażenowaniem, jak głębokim nacjonalizmem naznaczone były wyprawy jaskiniowe jeszcze stosunkowo niedawno. Podczas naszej pierwszej wyprawy do jaskini Huautla w latach siedemdziesiątych zależało nam na tym, by w zespole znaleźli się wyłącznie Amerykanie. U każdego obserwatora z zewnątrz wzbudziłoby to zapewne uśmiech politowania, gdyż nasza wyprawa miała miejsce w Meksyku, w którym w tamtym czasie grotołażenie nie cieszyło się niewielką nawet popularnością. Mimo wszystko czuliśmy się tak, jakbyśmy uprawiali dyscyplinę olimpijską i konkurowali z Francuzami o laur odkrywców najgłębszej jaskini świata. W tych pierwszych zespołach znaleźli się tak znani odkrywcy jak Jim Smith, Bill Steele, Steve Zeman i Mark Minton; każdy z nich miał znakomite osiągnięcia, prowadząc własne wyprawy. Publikowaliśmy wyniki naszych badań i mapy, które oddawały nasz entuzjazm. Inni czytali nasze teksty i organizowali własne wyprawy na Huautla Plateau niczym zespoły wspinaczy różnych narodowości wysyłanych przez swoje kraje dla zdobycia szczytu Everestu lub K2.
Na początku lat osiemdziesiątych do Huautli dotarła polska wyprawa prowadzona przez Macieja Kuczyńskiego, której celem było zejście do syfonu znajdującego się na dnie Sótano de San Agustín oraz próba połączenia San Agustín i jaskiń położonych wyżej w masywie; efektem ich prac miała być pierwsza jaskinia licząca ponad kilometr głębokości poza Europą. Byliśmy nieco zszokowani, kiedy dowiedzieliśmy się o polskiej wyprawie zaledwie kilka dni przed zaplanowanym wyjazdem naszego zespołu z Teksasu na czteromiesięczną wyprawę do Huautli, której cel był identyczny. „Pierwszy kontakt” jest czasem trudny i z pewnością pierwsze spotkanie naszych zespołów odbyło się w wyjątkowo niesprzyjających okolicznościach: po szczęśliwym dotarciu do syfonu San Agustín dwóch członków zespołu Kuczyńskiego zostało poważnie rannych na głębokości ponad 600 metrów. Jerzy Musioł spadł w korytarzu prowadzącym w kierunku jednej z wyżej położonych jaskiń i złamał nogę. Idąc mu na pomoc, Józef Cuber spadł 23 metry, wskutek zerwania się liny podczas zjazdu, i wylądował na nachylonej skalnej płycie. Przeżył, ale w wyniku wypadku został sparaliżowany od pasa w dół. Zorganizowana wówczas akcja ratunkowa była najgłębszą kiedykolwiek podjętą i wziął w niej udział zarówno zespół Kuczyńskiego, jak i nasz zespół z Teksasu, inny zespół amerykański i zespół belgijski, który działał w pobliżu w Cuetzalan, oraz meksykański Czerwony Krzyż. Śmigłowiec użyczony przez spółkę naftową PEMEX przewiózł Cubera i Musioła do szpitala w Puebla. Był to pierwszy statek powietrzny, jaki miejscowi widzieli kiedykolwiek.
Po przeprowadzeniu akcji ratowniczej polski zespół zaprosił wszystkie osoby, które brały w niej udział, na ucztę w pobliskiej wiosce, a następnie pojechał na następną część wyprawy do południowomeksykańskiego stanu Chiapas. Fakt, że zdecydowali się kontynuować wyprawę po dwóch tak poważnych wypadkach, zrobił na mnie duże wrażenie. Miało minąć dwadzieścia lat, zanim ponownie zszedłem pod ziemię z polskimi grotołazami. Współpraca między różnymi nacjami, której świadkiem byłem wówczas, w 1980 roku, zmieniła jednak mój sposób myślenia. W miarę jak nasze projekty robiły się technicznie coraz bardziej skomplikowane i wymagały coraz więcej nurkowania w jaskiniach, zacząłem stopniowo szukać uczestników spoza Stanów Zjednoczonych, początkowo z Meksyku i z Anglii, a z czasem z całej Europy, Australii i Rosji.
Wiosną 2001 roku nasz zespół w wynajętym domu w wiosce San Agustín kończył tradycyjne lokalne śniadanie składające się z fasoli i tortilli, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Za drzwiami stała dwójka młodych ludzi z ogromnymi plecakami. Byli to Marcin Gala i Kasia Biernacka z Warszawy, których nigdy wcześniej nie spotkałem i o których nigdy wcześniej nie słyszałem. Przyjechali do Meksyku, by przeszukać okolice pod kątem obiecujących jaskiń na przyszłe wyprawy, i zdecydowali się odwiedzić rejon Huautli, który wówczas wzbudzał jeszcze zainteresowanie środowiska grotołazów. W mieście znajdującym się jakieś 9 kilometrów dalej dowiedzieli się, że nasz zespół mieszka w wiosce San Agustín, przyszli więc do nas, by się przywitać i spytać, czy nie mogliby się przyłączyć do wyprawy. Nie jest w zwyczaju, by tak po prostu „wpadać” na czyjąś wyprawę, i z pewnością nie spodziewaliśmy się żadnych gości. Przez moment zabrakło nam słów. Ale ta dwójka polskich grotołazów była tak radosna i entuzjastycznie nastawiona, że nie mogliśmy się zdobyć na to, by ich spławić.
Pozostawały jednak kwestie bezpieczeństwa. Po fatalnym wypadku w Cheve w 1991 roku wprowadziliśmy absolutny wymóg dla wszystkich członków zespołu: muszą przejść w obozie bazowym sprawdzian umiejętności pokonywania przepinek z dodatkowym obciążeniem. Wyjaśniliśmy to Marcinowi i Kasi i pokazaliśmy im trasę linową z przepinkami zainstalowaną na sąsiednim budynku. Ich tempo i precyzja na linach uświadomiły nam, że są doskonale wyszkoleni, więc już bez dalszych oporów przyjęliśmy ich w poczet członków wyprawy. W swej skromności nie wspomnieli nam o tym, że Marcin jest instruktorem jaskiniowym i wspinaczkowym oraz że zarówno on, jak i Kasia należą do grona najlepszych europejskich grotołazów; wyszło to znacznie później podczas jednej z rozmów. Nie wiedzieliśmy wówczas, że w Polsce po 1989 roku dojrzało zupełnie nowe pokolenie grotołazów. Transformacja wyzwoliła ducha młodych Polaków, spośród których część miała zapisać się w annałach wspinaczki wysokogórskiej, skałkowej i eksploracji jaskiniowej. Od tego pierwszego spotkania w 2001 roku miałem przyjemność pracować z Kasią i Marcinem podczas siedmiu wypraw, podobnie jak z wieloma innymi polskimi grotołazami, których zaczęli ze sobą przywozić i przedstawiać nam, włącznie z tak wybitnymi jak Paweł Skoworodko, Tomek Fiedorowicz, Kasia Okuszko i Artur Nowak, by wymienić niektórych z nich. Od 2003 roku co najmniej jedna trzecia naszych zespołów w Sistema Cheve to Polacy. Z niecierpliwością oczekuję kolejnych lat międzynarodowej współpracy i nowych odkryć. Jestem przekonany, że jeszcze niejednokrotnie będę miał okazję spotkać wybitnych grotołazów z Polski.
Bill Stone
William Stone (ur. 1952) — amerykański speleolog i odkrywca, uczestnik ponad 44 międzynarodowych ekspedycji eksploracyjnych. Jego marzeniem jest stworzenie pierwszej kolonii na Księżycu.
* * *
Doskonale znamy imiona i nazwiska wielkich alpinistów, dawnych i współczesnych zdobywców szczytów i ścian alpejskich, a przede wszystkim himalajskich. Zapewne dlatego, że we wchodzeniu na ośmiotysięczniki, najbliższe niebu wzniesienia tej planety, pociąga nas nie tylko skala wyczynu fizycznego i psychicznego, ale także wymiar mistyczny. Wspięcie się na wierzchołek bliski już przestrzeni kosmicznej dokonywane w skrajnym wysiłku, wyczerpaniu, właśnie mistycznym oszołomieniu często jest bliskie modlitewnej ekstazie.
Nepalscy i tybetańscy buddyści byli początkowo przeciwni wchodzeniu europejskich intruzów na święte góry, siedziby istot duchowych – bogów. Barbarzyńscy przybysze nie rozumieli, o co chodzi. A Święta Góra u wszystkich plemion świata, od zarania dziejów, była wizerunkiem pionowej Osi Świata, której naśladownictwem stała się piramida. Ta Oś wznosi się od podziemnych jaskiń – królestwa bogów śmierci, poprzez Górę-Piramidę doczesnego życia, na którą z wysiłkiem i cierpieniem wspinają się ludzie, ku Niebu, symbolizowanemu przez lśniący wierzchołek góry lub świątynię na szczycie piramidy. Taki jest mistyczny porządek istnienia. W mitach bogowie i herosi zawsze wznosili się ku niebu lub zstępowali do podświata.
To, w naturalny sposób, instynktownie i zwykle bez zrozumienia, jest odtwarzane i przez współczesnych ludzi. Autor tej książki spostrzegł, że zarówno wielcy himalaiści, jak i zdobywcy jaskiń są trawieni obsesją często dominującą ich życie. Tak właśnie jest, bo obsesja to podświadoma potrzeba spełniania mistycznego wzorca podszywającego porządek przyrody. On prowadzi alpinistów i grotołazów w dwu przeciwnych kierunkach Osi Świata. Stają się swoistymi herosami współczesności odgrywającymi, wciąż od nowa, prastary mit. Wkraczają do Górnego i Dolnego Świata, obu nieprzeznaczonych dla życia. Cierpią, męczą się, czasem tracą fizyczne życie, prowadzeni pierwotnym nakazem dążenia i odkrywania zakrytych obszarów.
Rdzenni mieszkańcy Himalajów z czasem oswoili się z deptaniem ich świętych gór. Zachodni przybysze uznali, że przekonały ich dochody z turystyki. Nie mówi się o tym, co usłyszałem od nepalskiego mnicha: „Duchy gór bywają łaskawe, bo ich górski lud wzbogaca się dzięki turystom, ale i tak, kiedy chcą, pobierają daninę życia”.
To samo dotyczy tych, którzy zstępują w głębiny Ziemi. Oni też starli się z przeszkodą, jaką są wierzenia tubylców. W wielu krajach żywe jest przekonanie, że naturalne groty, szczeliny, studnie, jaskinie są siedzibami duchów, Panów i Pań wszelkich form terenu. W tej książce autor opowiada najpierw o jaskiniach Meksyku. Tam, bohater, Bill Stone, napotkał opór tubylców, którzy wielekroć przecinali liny czy kable telefoniczne prowadzące do jaskiń. To samo zdarzało się na moich wyprawach. Bill Stone wspomina w swojej książce „Beyond the Deep”, jak podczas eksploracji jaskini San Agustín w meksykańskiej Sierra Mazateca, okoliczni mieszkańcy odnosili się niechętnie do amerykańskiej wyprawy, ale kiedy jeden z jej uczestników utonął, nurkując w syfonie, i jego ciało zostało wyniesione z jaskini, powitał je szpaler kilkuset Mazateków przybyłych
z okolicznych wiosek. Chcieli uczestniczyć w ofierze ludzkiego życia, należnej Panu tych gór, Nindo Tokosho. To, co dla obcych było tragedią, dla nich stanowiło naturalny akt religijny, mający w tym kraju tradycję kilku tysięcy lat, odkąd na piramidach wyrywano ofiarom serca.
Tak! Bohaterowie tej książki są napędzani obsesją, w której wcale nie chodzi o metry i rekordy. Chodzi o zaspokojenie wrodzonej ludziom potrzeby zstępowania pod i wstępowania nad dany ludziom obszar życiowy.
Osobiście poznałem tylko jedną z opisanych postaci, Billa Stone’a. W roku 1980 przybył ze swoją drużyną do najgłębszej wówczas jaskini Meksyku, San Agustín, odpowiadając na moje wezwanie. Skierowałem je wtedy do wszystkich cudzoziemskich wypraw jaskiniowych bawiących w tym kraju. Przybyli bez wahania Belgowie i Amerykanie, aby obok Meksykanów i Polaków ratować życie polskiego kolegi rannego w jaskini na głębokości 600 metrów. Stone i jego ekipa zrobili na mnie szczególne wrażenie. Byli profesjonalni, zorganizowani, konkretni, świetnie wyszkoleni i doskonale wyposażeni. Uzgadniając działania ze Stone’em, czułem jego charyzmę i energię. Dziękując jego ekipie po szczęśliwie zakończonej akcji ratunkowej, czyniłem to z przekonaniem, że właśnie Stone odegrał kluczową rolę w końcowej, decydującej fazie wynoszenia rannego Polaka z jaskini. Jestem głęboko przekonany, że Bill zasłużył na taki literacki portret, jaki stworzył w tej książce Tabor, umieszczając go w szeregu najwybitniejszych eksploratorów Dolnego Świata.
Przez dalsze lata śledziłem z podziwem dokonania Stone’a także w innych jaskiniach Meksyku. Jednak równocześnie najlepsze życzenia i nadzieje kierowałem w inną stronę, ku systemowi Lamprechtsofen w Alpach Austriackich, gdzie uparcie, przez lata wykuwały swą drogę na dno świata polskie zespoły. I tu muszę spełnić swój obowiązek oddania honoru wielkiemu nieobecnemu w książce Tabora. Jest nim Andrzej Ciszewski. On te zespoły animował i prowadził, poświęcając ćwierć wieku na eksplorację jednego systemu. Jednak w odróżnieniu od Billa Stone’a osiągnął cel, doprowadził do ustanowienia rekordu świata – 1632 metry deniwelacji. Zmagania obu tych wielkich odkrywców, napędzanych tą samą obsesją, przybrały niemal mitologiczne wymiary. Lecz Stone stał się bohaterem niespełnionym. Jego wyprawy były nękane przez śmiertelne wypadki, a mimo heroicznych wysiłków i ekstremalnych nurkowań podziemnych, które przejdą do historii, zwycięstwo nie nadeszło. Ciszewski poprowadził swoich ludzi do upragnionego celu bez strat. Jest w tym jakaś ironia losu, a może nauka. Stone podporządkował jaskini życie osobiste, jak czytamy, znaczone klęskami. Ciszewski potrafił zbudować i wpleść w kanwę nieustannych wypraw udane życie rodzinne i sukces zawodowy. Jego swoistą przewagę dostrzegam w tym, że swoją pozycję wśród kilku najlepszych z najlepszych na świecie, swoją charyzmę, zbudował na profesjonalizmie najwyższej miary i „sile spokoju”, która jest bezcenną cechą przywódców, a także na umiejętności jednoczenia i inspirowania ludzi oraz harmonijnego łączenia różnych nurtów życia. Obsesja nigdy nie wzięła nad nim góry. Nie dał się jej pochłonąć tak, jak Stone. Ciszewski prowadzi eksploracje na całym świecie i cieszy się swoją pasją, czerpiąc z niej pełnymi garściami to, co daje pełnię i radość życia.
Pod wieloma względami Andrzej Ciszewski bliski jest drugiej postaci tej książki, Aleksandrowi Klimczukowi. To dzięki Klimczukowi „polska” Lamprechtsofen straciła rekord na rzecz jaskini w Abchazji. Jak się to stało, dowiedzą się czytelnicy z dalszych stron. Dodam jedynie, że o rozmiarach tych rekordów decydują w pierwszym rzędzie nie ludzie, ale masywy skalne i ich grubość. Gdzieś na świecie czeka jaskinia jeszcze głębsza, w wapieniach o jeszcze większej miąższości. Dlatego dla mnie nie jest to książka o rekordach. Nie odczytuję jej jako zapisu metrów, dni, ciężarów, ilości sprzętu czy wyczynu czysto sportowego. Dla mnie jest ona świadectwem siły ducha, cech charakteru, każących ludziom dążyć do niemal abstrakcyjnego celu, wbrew potocznej logice, wbrew własnemu ciału, wbrew strachowi, z pogwałceniem zdrowego rozsądku. To, być może – jak pisało już wielu autorów – jest właśnie miarą człowieczeństwa. A dla mnie także wskazaniem, że – jak to uzasadniłem na wstępie – kierujemy się w tym szaleństwie wyższą inspiracją.
Maciej Kuczyński
Maciej Kuczyński (ur. 1929) — polski pisarz, inżynier architekt, speleolog, polarnik i alpinista. Członek The Explorers Club.