Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Po śmierci będzie o mnie głośniej niż za życia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 marca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Po śmierci będzie o mnie głośniej niż za życia - ebook

Po śmierci będzie o mnie głośniej niż za życia

Cuda świętego ojca Pio

„W niebie będę mógł wam więcej pomóc. Kiedy przygotuję wam miejsce, przyjdę z Jezusem i zabiorę was ze sobą. Bądźcie wierni i wytrwali, nigdy nie opuszczajcie owczarni. Tam, gdzie ja będę, będziecie i wy”. – o. Pio Ojciec Pio przez wielu jest znany z niezwykłych mistycznych zjawisk: stygmatów, bilokacji czy tajemniczych zapachów, które czuł każdy, kto go spotykał. Jednak to liczne cuda za jego wstawiennictwem potwierdzają najmocniej jego świętość i potężne wsparcie, które daje wiernym z nieba. Włoski dziennikarz –Roberto Allegri– zebrał tylko niewielką część świadectw osób, które doświadczyły łask za wstawiennictwem kapucyna z San Giovanni Rotondo. Artyści, zakonnicy, nauczyciele opowiadają o uzdrowieniach oraz nawróceniu, które zawdzięczają temu świętemu zakonnikowi. Wszystkie te opowieści jednoznacznie dowodzą, że o. Pio nieustannie wysłuchuje naszych próśb i działa z nieba!

Roberto Allegri– włoski dziennikarz i pisarz. Publikuje głównie książki biograficzne oraz związane z tematyką wiary. Pracuje we włoskim magazynie „Chi”. Prywatnie jest synem znanego dziennikarza Renzo Allegriego.

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67291-13-2
Rozmiar pliku: 974 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

San Giovanni Rotondo

Krypta świętego ojca Pio, godzina 7 rano

Siedzę na ławce w głębi krypty, panuje niemal całkowita cisza. Na zewnątrz, gdy pieszo zbliżałem się do kościoła, powietrze było chłodne i rozbrzmiewało radosnymi ptasimi trelami – muzyką świtu. Teraz, tu, w krypcie, słychać tylko szept modlitw nielicznych obecnych. To też jest muzyka. Brzmi jak rytmiczny oddech, jak kołysanka uspokajająca myśli.

W pierwszych rzędach jakaś staruszka na kolanach ledwo dosłyszalnym szeptem odmawia różaniec. Jest pogrążona w modlitwie, ma zamknięte oczy, porusza jedynie ustami. W drobnych palcach mocno ściska różaniec, jakby się bała go upuścić albo jakby trzymała w ręku najcenniejszy skarb. Kolejne zdrowaśki unoszą się od niej niczym dym kadzidła, wypełniając kryptę o pozłacanym sklepieniu. Są tak żarliwe, że prawie namacalne. To bardzo intensywna modlitwa.

Jest też mężczyzna w kombinezonie ogrodnika; stoi przed trumną z ciałem św. Pio, opiera dłoń o szklane wieko, pragnie kontaktu. Ma pochyloną głowę i zamknięte oczy. Coś mówi. Rozmawia ze świętym, pewnie zawierza mu jakąś troskę, problem, a może radość. Robi to z prostotą dziecka, które zwraca się do rodzica; czuje w swym sercu tę samą niezachwianą ufność.

Obserwuję ich z boku. Nie mogę nie myśleć o przyczynie mojego pobytu tutaj, o pokonanej drodze i o osobach spotkanych do tej pory. I o tym świętym, o którym słyszałem opowieści, odkąd byłem dzieckiem. Święty Pio z Pietrelciny. Choć wszyscy nazywają go wciąż po prostu o. Pio, jakby świadomość, że jest świętym, nieco go oddalała, odsuwała go hen, w chmury, gdzie trudno do niego dotrzeć. Dlatego ludzie wciąż wolą mówić o nim „ojciec” – jak za jego życia. Być może również dlatego, że tak łatwiej się do niego zwracać.

„Nie bój się, chłopcze! Nie martw się. Módl się i nie przejmuj się” – to zdania, które wiele osób słyszało od o. Pio. Ludzie jeździli do niego, by prosić o pomoc, o łaskę, o uzdrowienie, a on – jak ojciec, który uspokaja dziecko – mawiał: „Nie martw się, jestem z tobą”. I dodawał swoje typowe dialektalne zawołanie: „chłopcze”, wyrażające uczucie i tkliwość. Działo się tak nie tylko za jego życia. Ileż razy dał on poczuć swoją obecność również po śmierci! Liczne uzdrowienia i nawrócenia dokonały się po tym, jak dał się wyczuć jego słynny zapach – znak jego obecności, lub też po czyimś śnie, w którym, uśmiechając się, o. Pio powtarzał: „Jestem tu!”. Zresztą sam wprost powiedział: „Nie wejdę do raju, dopóki nie przyłączy się do mnie ostatnie z moich dzieci”. Jest to obietnica kogoś, kto czuwa, chroni, stoi przy nas i nas wspiera.

Jest on jednym z najbardziej kochanych świętych oraz jednym z najbardziej znanych na całym świecie. Ileż o nim napisano książek i artykułów w gazetach, ile powstało programów telewizyjnych mówiących o jego życiu, świętości oraz o wielu cudach, jakich dokonał. Wiadomo o nim praktycznie wszystko – albo prawie wszystko. Istnieją dziesiątki biografii, tysiące artykułów, a także strony internetowe pełne przeróżnych informacji i szczegółów. A w San Giovanni Rotondo, miasteczku na półwyspie Gargano, gdzie o. Pio żył przez pięćdziesiąt lat, gdzie zmarł i gdzie spoczywają jego zwłoki, opowiada o nim każdy kamień. Gdyby nawet istniał ktoś, kto nigdy o nim nie słyszał, wystarczyłoby, aby spędził jeden dzień w San Giovanni Rotondo, by dowiedzieć się wszystkiego z tablic informacyjnych, broszur, książek, wycieczek z przewodnikiem, plakatów i wydarzeń.

Jest też jednak inna droga. Pomyślałem, by spróbować do niego dotrzeć poprzez opowieści tych, którzy otrzymali od niego łaski, którzy stali się obiektem wstawiennictwa i doświadczyli ziszczenia się modlitwy o pomoc; tych, którzy znaleźli się w centrum wydarzeń „niemożliwych”, niewyjaśnionych z punktu widzenia racjonalnego, naukowego; tych, którzy poczuli czułą bliskość ojca, który przed śmiercią zapowiedział: „Będzie o mnie głośniej po śmierci niż za życia”.

Ojciec Pio urodził się w 1887 roku i zmarł w 1968. Nie jest jednak świętym z przeszłości. Nie da się go przypisać wyłącznie do jego czasów, czyli do pierwszej połowy XX wieku. Jest wciąż aktualny, nowoczesny, współczesny. Dlaczego? Ponieważ wciąż dokonuje cudów. Wiele niezwykłych zdarzeń nastąpiło dzięki wstawiennictwu o. Pio po jego śmierci, a ich liczba wciąż się powiększa, wzbudzając coraz większe zainteresowanie jego postacią. Całe jego życie, odkąd był dzieckiem, było pełne cudów i nadprzyrodzonych epizodów. Tych, które wydarzyły się wokół niego, kiedy żył w klasztorze w San Giovanni Rotondo i spotykał się z ludźmi, praktycznie nie da się policzyć. Uzdrowienia, proroctwa oraz porady odnoszące się do kwestii, które mogły znać tylko osoby bezpośrednio zainteresowane, pozwalały odnieść wrażenie, że poprzez zakonnika działały niebiosa. Najgłośniejsze fakty zostały później zebrane, przeanalizowane oraz dogłębnie zbadane i wykorzystane w procesie kanonizacyjnym, który doprowadził do ogłoszenia o. Pio błogosławionym 2 maja 1999 roku, a w końcu świętym, 16 czerwca 2002 roku. Istnieją jednak setki innych przypadków; wciąż odkrywane są nowe, tak jakby o. Pio był niewyczerpanym źródłem, z którego bez ustanku tryska woda.

Spotkałem wiele osób, które zaznały tej wyjątkowej bliskości, osób określanych jako „cudownie doświadczone”, będących świadkami wydarzeń niemożliwych i wprawiających w zdumienie, których sama nauka nie jest w stanie wyjaśnić, lecz jednocześnie ewidentnych i niepodważalnych.

Zebrałem tu historie tych osób, ich emocje oraz zadziwienie i radość wyłaniające się z ich opowieści. Wiele z tych osób przed spotkaniem z tajemnicą było niewierzących i nie wiedziało nawet, kim jest o. Pio. Później jednak stawały się najgorliwszymi wyznawcami jego kultu. Wszyscy mogli poczuć się przez niego chronieni, otoczeni ciepłem porównywalnym z ciepłem rodzicielskich ramion.

Niniejsza książka prezentuje niektóre z tych nadzwyczajnych faktów. Jest to jednak zaledwie niewielka ich część, gdyż otwierając drzwi na „świat o. Pio”, odkrywamy naprawdę bezkresny świat.1
PINO PEDANO

„Było to silne światło”

Spotkanie z Pinem Pedanem, patrzenie na jego uśmiech i słuchanie jego delikatnego głosu, gdy opowiada o cudach, których był uczestnikiem, to fascynujące doświadczenie: jakbyśmy się zanurzali w przepięknej baśni. Pedano jest wielkim artystą, marzycielem, energicznym i głębokim. Urodził się w 1944 roku. Między 1977 a 1992 rokiem był jednym z najbardziej uznanych na świecie artystów włoskich. Jest rzeźbiarzem i hebanistą, czyli stolarzem artystycznym; może się poszczycić wystawami indywidualnymi i zbiorowymi w najbardziej ekskluzywnych galeriach Paryża, Nowego Jorku, Tokio, Zurychu, Bazylei, Hamburga i Londynu, nie wspominając oczywiście o tych w rozlicznych miastach we Włoszech. W szczytowych latach sukcesu Pedana każda jego wystawa była wydarzeniem. Przez najbardziej wyrafinowaną krytykę był uznawany za nadzwyczajnego, awangardowego artystę, zdolnego do inicjowania nowych trendów, mód i popularnych stylów. O jego dzieła zabiegali najwięksi kolekcjonerzy sztuki. Pojawiały się one nawet w hollywoodzkich produkcjach, jak na przykład w jednej ze scen z filmu Tajemnica mojego sukcesu z 1987 roku z Michaelem J. Foxem.

W 1992 roku Pino Pedano nagle zniknął z życia publicznego. Spowiła go medialna cisza, która trwała czternaście lat. W tym czasie artysta całkowicie odmienił swoje życie, przeobrażając się niczym poczwarka, która przeradza się w motyla. Doszło do tego na skutek nadzwyczajnych, niewiarygodnych wydarzeń. Obecnie Pedano w dalszym ciągu pracuje, organizuje wystawy i poświęca się tworzeniu imponujących dzieł, lecz ich tematyka obejmuje teraz wiarę, duchowość i relację z Wszechmogącym.

„W rzeczywistości umarłem dawno temu” – opowiedział mi Pedano. „Uratował mnie o. Pio i od tamtej pory jestem tylko robotnikiem, wykonawcą. Autorem wszystkich projektów, które wykonuję, jest o. Pio, jest Bóg, nie ja. Wszystkie wystawy, które organizuję, cała moja praca jest teraz pośmiertna, gdyż nie powinno mnie tu już być. A jednak jestem. Oczywiście jestem inną osobą niż wiele lat temu. Jestem nowym człowiekiem i nowym artystą. To Bóg dokonał we mnie przewrotu. Przez całą moją karierę pracowałem jak szalony, aby osiągnąć sukces. Później zdarzył się cud, który pozwolił mi otworzyć oczy na nieznany mi dotąd świat i zacząłem wszystko od początku”.

Pracownia Pedana w Torricella di Verzate, w prowincji Pawia, to pracownia ślusarsko-stolarska. Spędziliśmy w niej długie godziny na rozmowach, siedząc na kawałkach drewna wielkich jak głazy, ze stopami w trocinach. Przed nami widniało gigantyczne dzieło, nad którym akurat pracował Pedano, powstające ku czci Jana Pawła II.

„Nigdy nie poznałem o. Pio osobiście – opowiadał Pedano – lecz wzrastałem, słuchając opowieści o nim. Pochodzę z Sycylii, z Pettineo w pobliżu Messyny. Moja babcia, rodzice, wszyscy krewni byli czcicielami o. Pio i zawsze mi o nim opowiadali. Później jednak, z biegiem lat, przestałem o nim myśleć. Praca, sukces, chaotyczne życie w Mediolanie sprawiły, że trochę o nim zapomniałem. Mówię «trochę», gdyż kiedy zdarzało mi się coś nieprzyjemnego, znów o nim myślałem. Nasze decydujące «spotkanie» miało jednak miejsce w czerwcu 1990 roku. Byłem od niedawna żonaty, miałem już dwoje dzieci. Wszystko układało mi się znakomicie, przynajmniej pozornie. W rzeczywistości czułem się bardzo znużony, jakby pusty w środku. Życie wydawało mi się pozbawione sensu; miałem wrażenie, że nie wiem, co jest naprawdę ważne. Czułem się zagubiony. Pewnego wieczora przeczytałem artykuł o o. Pio i myślami wróciłem do czasów dzieciństwa, do słów mojej babci i mamy. Czułem, jakby mi mówiły: «Zawierz się o. Pio!». Zacząłem się więc modlić.

Nagle poczułem intensywny zapach. Obok łóżka leżała sterta czasopism i w pierwszej chwili pomyślałem, że może pośród nich znajdował się flakonik perfum, jakaś próbka, którą dodają w prezencie, zostawiona tam przez moją żonę. Zapytałem ją o to, ale powiedziała, że nic nie czuje i że nie zostawiła wśród czasopism żadnych perfum. Ja natomiast czułem bardzo silny zapach. Oczywiście nawet nie pomyślałem o o. Pio. Słyszałem o tajemniczym zapachu będącym znakiem jego obecności, lecz nie myślałem, że mogło to spotkać właśnie mnie. Zignorowałem więc ten fakt, choć w głębi czułem, że o. Pio mnie obserwuje. Trudno to wyjaśnić, ale tak właśnie było.

W 1992 roku przygotowałem wystawę w Rotonda della Besana w Mediolanie. Było to nadzwyczajne wydarzenie, ale potem byłem wykończony. Czułem się ciągle zmęczony, miałem silne bóle żołądka i traciłem na wadze. Jakiś miesiąc później miałem krwotok i zostałem przyjęty na ostry dyżur. Diagnoza lekarzy brzmiała jak wyrok: miałem raka płuc i tak ciężką cukrzycę, że nie mogłem być operowany. Miałem przed sobą kilka miesięcy życia. Możecie sobie wyobrazić moją rozpacz. Miałem żonę i troje małych dzieci; wydawało mi się, że oszaleję na myśl, że zostaną sami.

Na stoliku przy szpitalnym łóżku ustawiłem kilka zdjęć, między innymi wizerunek o. Pio znaleziony na podłodze domu, który kupiłem jakiś czas wcześniej. To było jak znak: miałem kupić stary dom na wsi; wchodzę, aby go obejrzeć, i pierwsze, co widzę na podłodze, to zdjęcie o. Pio. Jak długo tam leżało? Czekało na mnie? Później pytania te nabrały dla mnie sensu.

Kiedy zostałem w szpitalu, płacząc, przycisnąłem to zdjęcie do piersi. We łzach prosiłem o. Pio o pomoc, gdyż nie chciałem, by moje dzieci, tak jeszcze małe, pozostały bez ojca. W końcu zasnąłem. O świcie nagle się obudziłem, jak gdyby ktoś mną mocno potrząsnął. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że pokój był zalany jasnym, oślepiającym światłem, które mnie otulało. I nie tylko: czułem, jak przenikało moje ciało i oczyszczało je. Wyraźnie odczuwałem obecność o. Pio. Nie widziałem go, ale to nie było ważne. Byłem pewien, że on był w tym świetle. Następnie światłość znikła, a ja poczułem się doskonale. Chciałem zawołać lekarzy, opowiedzieć o tym doświadczeniu, lecz się powstrzymałem. Wzięliby mnie za wariata. Nic więc nie powiedziałem. W dzień lekarze przeprowadzili różne badania, lecz szybko zorientowali się, że po nowotworze nie ma ani śladu. Zaskoczeni dyskutowali, konsultowali się ze sobą nawzajem, martwili się i poddawali mnie nieskończonej liczbie badań. Rak jednak zniknął. Po tygodniu powiedziałem do lekarzy: «Nie macie czego szukać; raka już nie ma. Ojciec Pio przyszedł i mnie uzdrowił». Z pewnością sądzili, że zwariowałem. Ja jednak czułem się dobrze, wypuścili mnie więc ze szpitala. Po powrocie do domu opowiedziałem o tym wydarzeniu mojej żonie Annette. Wspomniałem o zapachu, który czułem kilka lat wcześniej, i światłości, którą widziałem w szpitalu. Ona jednak nie chciała mi wierzyć. Było mi przykro; kiedy rozmyślałem nad tym, co się wydarzyło, Annette przyszła cała roztrzęsiona i wyjąkała: «Poczułam zapach». Akurat się ubierała i myślała, że oszalałem, gdy otoczył ją silny, cudowny zapach. Rozejrzała się, by znaleźć jego źródło, myślała nawet, że dochodził z zewnątrz. Kiedy stwierdziła, że zapach nie ma żadnego logicznego wyjaśnienia, pojęła, że był to znak od o. Pio, aby mogła uwierzyć, że to, co jej opowiedziałem, było prawdą”.

Przed domem na wsi, gdzie znajduje się również jego pracownia, Pino Pedano w podziękowaniu za uzdrowienie postawił pomnik ku czci o. Pio. Artysta wybudował ciąg siedmiu dużych nisz, pokrywających niemal całą ścianę domu, ustawionych w półkolu. W każdej z nich umieścił fotografię twarzy o. Pio w dużym powiększeniu o różnej ostrości: w pierwszej twarz jest ledwie zarysowana, w drugiej wyraźniejsza, w trzeciej jeszcze wyraźniejsza, aż po ostatnią, w której zdjęcie jest doskonałej ostrości. „To tak, jakby o. Pio stopniowo odkrywał się przed oczami oglądającego” – wyjaśnił mi Pedano. „Dla kogoś, kto ogląda dzieło z drogi, przejeżdżając samochodem, efekt jest piękny, bardzo sugestywny. Ojciec Pio jawi się niczym wschodzące słońce lub rozwijający się kwiat. Obserwator odczuwa jego obecność, która natychmiast zaczyna dominować. To przede wszystkim oczy świętego przeszywają duszę przechodnia i pozostawiają na niej niezatarty ślad”. Pomnik jest naprawdę wyjątkowy. Widać go nawet z bardzo daleka. Przed niszami Pedano pozostawił rozległą przestrzeń ograniczoną drewnianymi ławkami, stwarzającą wrażenie przebywania w miejscu kultu, w kaplicy pod gołym niebem. Przechodnie zatrzymują się, robią znak krzyża, niektórzy przyklękają i się modlą. Przy pomniku stoją zapalone znicze i leżą kwiaty.

„Ojciec Pio nigdy nie przestał przy mnie być. Jest ze mną każdego dnia, chroni mnie. Kilka lat temu na przykład, kiedy pracowałem nad wystawą w bazylice św. Ambrożego w Mediolanie, miałem poważny wypadek samochodowy. Przygotowałem płyty wiórowe na wystawę i załadowałem je do samochodu, aby przewieźć je z pracowni do miasta. Był luty, zimno, więc kiedy wyjechałem wczesnym rankiem, włączyłem ogrzewanie w samochodzie. Po półgodzinie zdarzył się wypadek. Ciepłe powietrze sprawiło, że ulotnił się formaldehyd, którym potraktowałem płyty, i wdychając go, zatrułem się. Zasnąłem, jakbym był pod wpływem narkotyków, i wjechałem na rondo. Obudziłem się, kiedy poczułem uderzenie, próbowałem odzyskać panowanie nad pojazdem, lecz było to niemożliwe. Wtedy samochód – bez mojej ingerencji – wykręcił i zaparkował wzdłuż ulicy, tak że moje drzwiczki znajdowały się od strony chodnika, abym mógł bezpiecznie wysiąść. Powoli zdałem sobie sprawę z tego, co się wydarzyło. Spałem przez co najmniej pięć minut! A najbardziej niezwykła była droga, jaką przebyłem, śpiąc, zanim dotarłem do fatalnego ronda: najpierw prosty odcinek, następnie kilka zakrętów, a nawet most nad rzeką. Jak to było możliwe? Jestem pewien, że samochodem kierował o. Pio”.2
CARLO BINI

„Ojciec Pio sprawił, że mój samochód poleciał”

Szukałem domu wielkiego tenora Carla Biniego, ukrytego pośród wzgórz porośniętych gajami oliwnymi otaczającymi Monsummano Terme w prowincji Pistoia. Myślałem, że się zgubiłem: długa wiejska droga, wszędzie drzewka o srebrzystych listkach, czasami pyrkoczący traktor, który trzeba przepuścić. Nieskażony rejon, wolny nawet od kontroli nawigacji satelitarnej. W końcu musiałem zapytać o drogę jakiegoś mężczyznę zajętego naprawą przyczepy. „Carlo Bini? Tenor-rolnik?” Odpowiedział mi: „Cały czas prosto, nie da się zabłądzić”.

Rzeczywiście wkrótce ujrzałem mistrza czekającego na mnie przy furtce. Urodzony w 1938 roku, wgląda na jakieś dziesięć lat mniej. Elegancki, z opaloną twarzą i zaraźliwym uśmiechem. Energicznie ściska mi dłoń i przedstawia mi swoją żonę Bonnie, która była baletnicą w londyńskim The Royal Ballet. „Na zewnątrz to moje dzieło – wyjaśnił gospodarz, wskazując na budynki swojej posiadłości – ale wnętrzem zajęła się moja żona. Z zewnątrz to toskańska posiadłość wiejska, lecz w środku wydaje się raczej chatą przeniesioną z angielskich wrzosowisk”.

Carlo Bini oprowadza mnie po posiadłości; opowiada o siedmiuset drzewach oliwnych, które uprawia osobiście i z których wytłacza wysokiej jakości oliwę. Z dumą pokazuje mi garaż maszyn rolniczych i niedawno zakupiony nowy traktor. Następnie zaprasza, bym się rozgościł w dawnej stodole, przerobionej na przytulny gabinet-salonik, w którym mistrz pracuje, gra na pianinie i przyjmuje przyjaciół podczas organizowanych przez siebie wieczorków muzycznych i kulturalnych.

Carlo Bini był wielkim śpiewakiem operowym. Występował w największych teatrach na świecie, odnosząc pamiętne sukcesy w teatrze La Scala w Mediolanie, w operze paryskiej, w La Fenice w Wenecji, w San Carlo w Neapolu, w nowojorskim Metropolitan czy londyńskim Covent Garden. Nadzwyczajny jest jednak fakt, iż na jego karierę artystyczną wywarł wpływ o. Pio.

„Właśnie tak, to jemu wszystko zawdzięczam” – wyjaśnił Carlo z uśmiechem, patrząc jednak poważnie i zdecydowanie. „Ojciec Pio odmienił moje życie w chwili, gdy go spotkałem w 1967 roku. Wystarczy wspomnieć, że pierwszy prawdziwy sukces na scenie odniosłem w 1971 roku, w Łucji z Lammermooru, w ostatniej chwili zastępując Luciana Pavarottiego. Było to zasługą o. Pio, bez niego nigdy bym tego nie dokonał. Ojciec Pio zawsze mi pomagał, zawsze mnie chronił, również poprzez cuda, które wprawiają w osłupienie”.

Wskazując na stół bilardowy stojący pośrodku salonu, mistrz Bini zaczął opowiadać: „Kiedy spotkałem o. Pio po raz pierwszy, w 1967 roku, bezceremonialnie mnie wygonił. Powodem był mój styl życia. Do dwudziestego roku życia nigdy nawet nie myślałem o śpiewie, a utrzymywałem się z gry w bilarda, jak Paul Newman w filmie Bilardzista. Byłem nawet mistrzem Włoch. Później otworzyłem salę bilardową w Casercie. W rzeczywistości była to szulernia, gdzie grało się też w pokera i gdzie schodziło się podejrzane towarzystwo. Pamiętam, że co jakiś czas policja robiła nalot. Prowadziłem zawsze awanturnicze, beztroskie życie. Nawet kiedy już zacząłem śpiewać, żyłem z dnia na dzień, jeździłem sportowymi samochodami, zmieniałem dziewczyny jak rękawiczki.

Pewnego dnia poznałem dziewczynę z Niemiec i zacząłem się z nią spotykać. Nic poważnego, chciałem się tylko zabawić. Dziewczyna była uzdolniona artystycznie i słysząc moją barwę głosu, powiedziała, że powinienem śpiewać. Dobre sobie! Śpiewanie był ostatnią rzeczą, jaką miałbym ochotę robić. Przynajmniej wtedy. Jednak słowa dziewczyny mnie zaintrygowały. Krążyły mi głowie, aż w końcu postanowiłem poprosić o opinię eksperta. Udałem się do Mina Campanina, słynnego nauczyciela śpiewu i akompaniatora, który wykształcił i doprowadził do sukcesu wielu artystów. Campanino posłuchał mnie i powiedział, że mój głos jest godny uwagi oraz że konieczna jest nauka. Zapytał, czy chcę zostać jego uczniem. Zgodziłem się i w 1965 roku zadebiutowałem w operetce wystawionej przez słynny zespół Compagnia Grandi Spettacoli di Operette Elvia Calderoniego, Aurory Banfi i Carla Campaniniego. Był to ogromny sukces. Ponieważ do zespołu należał Campanini, od tamtej pory moje życie obrało inny kierunek. Łatwo domyślić się przyczyny: miejsce w nim zajął o. Pio.

Campanini był duchowym dzieckiem o. Pio. Zawsze mi opowiadał o zakonniku z Pietrelciny i o tym, jak wiara może wypełnić nasze życie. Campanini był bardzo pobożny. Pamiętam, że kiedy byliśmy w podróży, potrafił godzinami szukać kościoła, aby uczestniczyć we Mszy Świętej. W tamtych latach, było to chyba w 1966 roku, z zespołem operetki odbywaliśmy sześciomiesięczne tournée po Ameryce Południowej. Wtedy to po raz pierwszy doświadczyłem opieki o. Pio, o której zawsze opowiadał mi Campanini. Lecieliśmy czterosilnikowym samolotem z Caracas do Portoalegre. Nagle dwa silniki uległy awarii, lecz mimo to zdołaliśmy wylądować, choć nikt – nawet pilot – nie był w stanie pojąć, jak udało nam się ocaleć. Później, kiedy udaliśmy się do o. Pio, zakonnik powiedział do Campaniniego: «Ale mnie kosztowałeś wysiłku! Nigdy byście nie dolecieli, samolot był naprawdę w opłakanym stanie!».

Ale idźmy po kolei. Pomimo wszystkiego, co opowiadał mi Campanini, trzymałem się z daleka od religii. W świecie operetki byłem gwiazdą i tak się też zachowywałem. Prowadziłem rozpustne życie, co chwila zmieniałem kobiety, myślałem tylko o tym, żeby śpiewać i się bawić. Jednak widok Campaniniego, który z taką żarliwością przeżywał własną wiarę, dawał mi do myślenia. Byłem tym zafascynowany, zaciekawiony, rodziło to we mnie tysiące pytań. Dlatego też w 1967 roku, po kolejnej propozycji Campaniniego, abym pojechał z nim do San Giovanni Rotondo, zgodziłem się. Nie było to jednak przyjemne doświadczenie. A raczej nie było tak, jak sobie wyobrażałem. Kiedy ukląkłem przy konfesjonale, o. Pio zerwał się nagle i powiedział ostro: «Co tu robisz? Idź sobie stąd! Idź stąd, bo żyjesz jak bydlę!».

Zatkało mnie. Nie wiedziałem, co o tym myśleć ani co zrobić. Campanini otoczył mnie jednak ramieniem i powiedział, żebym się nie martwił, że o. Pio taki już jest. Wyjaśnił, że wygląda na takiego obcesowego, lecz w rzeczywistości chce, aby penitent odczuwał prawdziwy żal za grzechy, aby z uwagą zastanowił się nad własnym życiem i pojął, co w nim jest nie tak. Dopiero gdy pragnienie odmienienia życia jest szczere, o. Pio otwiera swe ramiona. Nie ukrywam, że z początku byłem zły, że mnie odtrącił. Mówiłem sobie, że mnie to nie obchodzi, że mogę się obejść bez tego zakonnika, że będę dalej żył tak jak wcześniej. A jednak o. Pio już zasiał w mojej duszy ziarno. On taki już był. Traktował cię źle, a ty – zamiast go zignorować – rozmyślałeś o nim, dręczyłeś się tym, jak ostro z tobą postąpił. I w końcu pojmowałeś, że miał rację.

Uporządkowałem więc moje życie i rok później wróciłem do San Giovanni Rotondo. Był 1968 rok i o. Pio był już bardzo chory. Niemożliwością było się do niego zbliżyć. Nie można było z nim porozmawiać, nikogo nie wpuszczano do klasztoru. Ja jednak bardzo chciałem go zobaczyć, pokazać mu, że się zmieniłem. Poszedłem więc do klasztoru i w niewytłumaczalny sposób udało mi się wejść. Wszedłem po schodach i pokonałem korytarz, nie spotykając po drodze żywej duszy. Jakbym stał się niewidzialny. Zdołałem dotrzeć do refektarza, gdzie czekał na mnie o. Pio. Wyspowiadał mnie, po czym uśmiechnął się i powiedział: «Dobrze, chłopcze; widzę, że teraz zrozumiałeś!».

Od tamtej pory byłem jego duchowym dzieckiem. Po jego śmierci zawsze czułem jego obecność koło mnie. Pomagał mi w trudnych chwilach i – jak już powiedziałem – to jemu zawdzięczam sukces w operze. W 1971 roku odbywałem w teatrze San Carlo w Neapolu próby do opery Fra Diavolo. Postanowiłem pojechać do Maceraty, żeby posłuchać Pavarottiego, który miał śpiewać w Łucji z Lammermooru. Wsiadłem w samochód i wyruszyłem w drogę. Kilka godzin przed spektaklem Pavarotti odwołał swój występ, ponieważ nie czuł się dobrze. Organizatorzy wpadli w panikę; prosili różnych tenorów, ale nikt nie mógł go zastąpić. Dyrektor teatru San Carlo w Neapolu, który był przy tym obecny, powiedział, że ja znam tę operę, gdyż śpiewałem w niej rok wcześniej. Kiedy więc dojechałem na miejsce, zaciągnęli mnie siłą do teatru, przypasowali mi kostium Pavarottiego i powiedzieli, że za pół godziny mam go zastąpić na scenie. Tego samego dnia śpiewałem w Neapolu Fra Diavolo, potem przejechałem samochodem prawie pięćset kilometrów, nie zrobiłem żadnej próby do Łucji… wejście na scenę było szaleństwem! Zawierzyłem się jednak o. Pio. Powiedziałem: «Ojcze, tutaj musisz mi pomóc». Tego wieczora zaśpiewałem doskonale; przedstawienie było ogromnym sukcesem, prawdziwym triumfem. Pośród publiczności znajdował się też słynny impresario, który przyszedł, aby posłuchać Pavarottiego. Był pod wrażeniem mojego głosu i od tamtej pory miałem kontrakty na całym świecie. Moja kariera nabrała rozpędu.

Ojciec Pio okazał mi swoją bliskość również poprzez pewne niezwykłe wydarzenie, prawdziwy cud, o jakich wiele czytałem. Coś niewiarygodnego, czego byłem bezpośrednim uczestnikiem.

Razem z żoną jechaliśmy autostradą z Rzymu do Neapolu. W pewnej chwili, nastawiając radio, odwróciłem uwagę od drogi i omal nie wjechałem w wielkiego tira. Gwałtownie skręciłem, samochód niemal się przewrócił, lecz zdołałem wyprzedzić ciężarówkę. Nie mogłem jednak zapanować nad pojazdem, który kręcił się wokół własnej osi i z dużą prędkością jechał prosto na barierkę, za którą znajdowała się przepaść. Nagle, w mgnieniu oka, znaleźliśmy się pod drugiej stronie drogi, na poboczu, z wyłączonym silnikiem. Wyszliśmy z samochodu; byliśmy przerażeni, a jednocześnie wstrząśnięci tym, co wydarzyło się z pojazdem. Jak to się stało, że się tak przemieścił? Jak to możliwe, że nagle znalazł się po drugiej stronie drogi? Kierowca tira widział całą scenę. Podszedł do nas blady jak ściana, z oczami szeroko otwartymi z osłupienia. «Jak to zrobiliście? Co się stało?» – pytał. Usiłowaliśmy się dowiedzieć, co zobaczył. Wyjaśnił, że widział, jak samochód zatrzymał się kilka centymetrów od barierki, a następnie uniósł, jakby podniesiony niewidzialną ręką. Auto dosłownie przefrunęło, pokonując w powietrzu drogę, i delikatnie osiadło na poboczu. Słysząc słowa tego człowieka, pomyślałem tylko: «Ojcze Pio. Dziękuję ci»”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: