- promocja
- W empik go
Po trupach do celu - ebook
Po trupach do celu - ebook
Marlena Jens jeszcze do niedawna była ulubioną aktorką polskich widzów i krytyków, rozchwytywaną, zdobywającą prestiżowe nagrody i zarabiającą fortunę. Jeden tragiczny incydent zniszczył jej karierę i zrujnował reputację. Teraz jednak ma szansę wrócić na szczyt. Wystarczy tylko, aby wywalczyła sobie rolę w superprodukcji, którą reżyseruje... jej były mąż. Niestety, chrapkę na zagranie w filmie ma więcej gwiazd. I każda z nich gotowa jest zrobić wszystko, aby dopiąć swego. Nawet, gdyby miało to być... morderstwo.
„Po trupach do celu” to przewrotna, pełna zwrotów akcji i czarnego humoru komedia kryminalna pióra mistrza tego gatunku, Alka Rogozińskiego.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67093-61-3 |
Rozmiar pliku: | 3,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
MARLENA JENS – niegdyś najjaśniej świecąca gwiazda ekranu i ulubienica publiczności, gotowa zrobić wszystko, aby odzyskać popularność po tym, jak nieprzemyślany wybryk zrujnował jej reputację i karierę.
ARTUR KRAWCZYK – były mąż Marleny, reżyser pracujący nad największą od lat polską superprodukcją, Pocałunek królowej, niepewny, co wykończy go w pierwszej kolejności: nadmiar roboty czy eksżona.
BARBARA KRAWCZYK – aktualna żona Artura, uważająca Marlenę za reinkarnację krwawej hrabiny, Elżbiety Batory, która zasłynęła z torturowania swoich służących, póki nie została zamurowana żywcem w jednej z komnat zamku, co zdaniem Barbary należałoby też zrobić z jej nowym wcieleniem.
KRYSTYNA KRÓLIKOWSKA – odwieczna rywalka Marleny, przerażona tym, że jej konkurentka może wrócić do łask publiczności, i zadowolona, że udało jej się w tym przeszkodzić.
STELLA STAR (naprawdę Józefa Opaśnik) – aspirująca influencerka, próbująca rozproszyć monotonię życia zabawą w detektywkę-amatorkę.
ELŻBIETA LESZCZYŃSKA – faworytka krytyków filmowych, starająca się przekonać wszystkich, że potrafi zagrać nie tylko w psychologicznych dramatach, na których zasypia się nawet po wcześniejszym połknięciu leków pobudzających.
NIKOLA ŚWIĄTEK – aktorka, dla której rola w Pocałunku królowej miała być ekranowym debiutem i furtką do wielkiej kariery.
MAJA STRASZYK – koleżanka Nikoli, która miała jej tylko towarzyszyć na castingu filmowym, a niespodziewanie sama otrzymała propozycję roli.
ADAM MIERZEJEWSKI – dziennikarz portalu Sensatek.pl, próbujący poznać wszystkie sekrety gwiazd Pocałunku królowej.
BARTEK JARECKI – student aktorstwa, zarabiający na naukę fuchami w agencji detektywistycznej, a na planie Pocałunku królowej przeżywający dość przerażające déjà vu.
AGNIESZKA WIŚNIEWSKA – narzeczona Bartka, dziennikarka, która szybko zrozumiała, jak bardzo obecność we właściwym czasie w odpowiednim miejscu może zrobić z człowieka prawdziwą gwiazdę.
FILIP NIEDZIELSKI – kochanek i utrzymanek Marleny, model, starający się z całych sił, aby pokazywanie się u jej boku zapewniło mu jak najwięcej rozgłosu, a ten zaowocował propozycjami lukratywnych kontraktów.
JACEK BUCHOLC – kumpel Filipa, skrycie zazdroszczący mu prezencji i powodzenia u płci pięknej.
RADOMIR KRAWC – autor Pocałunku królowej, a zarazem twórca scenariusza ekranizacji swojej powieści, próbujący ukryć ponurą prawdę o swoim dziele.
ILONA KRAWC – żona Radomira, mająca powyżej dziurek w nosie wykorzystywania przez swojego ślubnego.
WALDEMAR RUDNICKI – producent Pocałunku królowej, dla którego realizacja tego filmu z różnych przyczyn była kwestią życia i śmierci.
KRZYSZTOF DARSKI – komisarz, który poprzysiągł sobie, że jeśli jeszcze raz zostanie mu przydzielone śledztwo w sprawie dotyczącej show-biznesu, to rzuci w diabły pracę w policji, wyprowadzi się na wieś i będzie hodował krowy, kozy i wszystko inne, co da się doić.PROLOG
Warszawa, 15 stycznia 2019 roku
Marlena Jens nacisnęła przycisk pilota zamka centralnego, po czym otworzyła drzwi i wsiadła do samochodu. Dopiero co kupione w salonie czerwone porsche panamera pachniało w środku plastikiem i skórą, jak każde auto, w którym nie zadomowił się jeszcze aromat perfum jego właściciela lub właścicielki. W przypadku Marleny ów proces był z reguły o tyle szybszy, że używała ona odurzająco mocnego zapachu o nazwie Oudh Osmanthus marki Mona di Orio. I choć za niewielki flakon musiała zapłacić dwa tysiące złotych, to jego zawartość sprawiała, że już po kilku dniach wnętrze pojazdu zaczynało wonieć tą jedyną w swoim rodzaju mieszanką aromatów żywicy filipińskiego kanarecznika, zielonej mandarynki z Kalabrii, olejku z drzewka liści pomarańczowych z Paragwaju, indonezyjskiej paczuli, kadzidła, piżma, ambry szarej i rzecz jasna tytułowego osmantusu. W całej tej orgii aromatów pojawiła się teraz jeszcze jedna, nieco bardziej swojska nuta. Jej źródłem nie była jednak skóra ani ubranie Marleny, ale jej usta. Przez ostatnie godziny aktorka wlała w siebie tyle trunków wyskokowych, że w tym momencie można by się nieźle wstawić, jedynie siedząc obok i wdychając to, co się z tych ust wydobywało.
Rzecz jasna, sama Jens nie zdawała sobie sprawy z tego, że ostatnie, co powinna teraz robić, to kierować pojazdem. W stanie, w jaki się wprawiła, nie było nawet odrobiny miejsca na trzeźwą ocenę sytuacji. Poza tym, Marlena zawsze szczyciła się, że ma mocną głowę. Już wiele razy siadała za kierownicą po wypiciu mniejszych czy większych ilości napojów procentowych i jakoś nigdy nie przydarzył jej się żaden wypadek. Ba! Ani razu nie złamała przepisów w takim stopniu, aby podpaść drogówce. Zresztą nawet jeśli policja by ją zatrzymała, to i tak przecież nic by jej nie zrobiła. Tego akurat była pewna. Przecież wszyscy ją kochali. Była ulubienicą swoich rodaków. Zwłaszcza mężczyzn! W razie wpadki podarowałaby funkcjonariuszom po zdjęciu z autografem. W schowku zawsze woziła cały ich plik. Uśmiechnęłaby się do nich, rzuciła to jedyne w swoim rodzaju spojrzenie, które sprawiało, że każdy obdarzony nim facet, nawet jeśli prezentował się niczym odrzut z programu Chłopaki do wzięcia, od razu zaczynał czuć się jak Brad Pitt, zapozowała do wspólnego selfie, pożartowała i tyle. Z policjantkami poszłoby jej równie łatwo. Dzięki zagraniu kilku ról pewnych siebie, wyemancypowanych bohaterek stała się idolką wszystkich silnych kobiet. A słabe nie wstępują przecież w szeregi służb mundurowych. Była więc pewna, że i z paniami z drogówki dogadałaby się w mgnieniu oka. Taaak... Jens, jak większość wielkich gwiazd, czuła się nietykalna. I niestety zrobiła to, co od czasu do czasu gubi którąś ze sław. Uwierzyła w bajkę, w którą pozornie zamieniło się jej życie.
Marlena odpaliła silnik i z piskiem opon wyjechała z parkingu przed apartamentowcem, w którym mieszkali jej przyjaciele, urocza para artystów malarzy. To z nimi i kilkunastoma innymi znajomymi świętowała na specjalnym przyjęciu-niespodziance zdobycie drugiej już w swojej karierze nagrody dla najlepszej aktorki. Srebrna statuetka Telekamery leżała na tylnym siedzeniu porsche, gdzie niedbale rzuciła ją po wyjściu z Teatru Wielkiego, w którym odbywała się gala wręczenia tych wyróżnień. Była pewna, że w przyszłym roku wygra po raz trzeci, a tym samym zdobędzie to najbardziej cenne trofeum – Złotą Telekamerę. Dopiero ją postawi w eksponowanym miejscu sześćdziesięciometrowego salonu w swoim apartamencie, znajdującym się w najbardziej ekskluzywnym budynku stolicy, czyli w słynnym Żaglowcu, wykonanym według projektu kultowego amerykańskiego architekta Daniela Libeskinda. I to tak, żeby rzucała się oczy o wiele bardziej niż te trzy złote zdechłe kury, które zdobył jej mąż. Zaraz, zaraz... Nie kury, tylko orły. Swoją drogą, cóż to za niedorzeczne nagrody! Wyglądały, jakby ufundowało je Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków, a nie Polska Akademia Filmowa. Totalna żenada.
Jens dodała gazu. Była trzecia w nocy i okna budynków, głównie wielkich biurowców, które mijała, jadąc z Ursusa do Śródmieścia Alejami Jerozolimskimi straszyły czernią, prezentując się niczym makieta horroru postapokaliptycznego. Ani żywego ducha! Puste chodniki, pusta jezdnia. Oczywiście, gdyby tylko rzuciła okiem w któreś z lusterek, Jens dostrzegłaby, że nie jest jedyną, która o tej porze przemierza stolicę. Za nią w pewnym oddaleniu jechał kolejny pojazd. Marlena nie czuła jednak potrzeby śledzenia tego, co dzieje się z tyłu. Poczuła za to, że robi się lekko senna. Pocieszyła się myślą, że od celu dzieli ją tylko kilka kilometrów, i jeszcze bardziej zwiększyła prędkość auta. Pruła teraz dwa razy szybciej, niż nakazywały znaki prędkości. Chciała już położyć się w swoim wielkim łóżku, pod pościelą, której obleczenie kazała swojej asystentce sprowadzić aż z Egiptu, bo usłyszała w telewizji, że bawełna z kraju faraonów cieszy się opinią jednego z najbardziej luksusowych materiałów na rynku. Co prawda zdziwiła ją niska cena owego cuda, ale zaraz potem przypomniało jej się, że kiedy kręciła film w Tunezji, też można tam było kupić za grosze wszystko, łącznie z przystojnym boyem hotelowym, który zresztą jej zdaniem był jedynym elementem ośrodka wypoczynkowego Queen Palace Resort zasługującym na pięć gwiazdek. Afryka... Cóż to za przedziwne miejsce!
Marlena zdecydowanie wolała Europę i Stany Zjednoczone, zwłaszcza wielkie metropolie. W końcu nie ma to jak zakupy na nowojorskiej Fifth Avenue, mała czarna w uroczej kawiarni na paryskich Champs-Élysées, owoce morza w jej ulubionej rzymskiej restauracji na Piazza Navona czy odrobina szaleństwa w jednym z licznych klubów w Barcelonie, mieście, którym zauroczyła się do tego stopnia, że kupiła sobie tam apartament, i to tuż nad morzem. Warszawa w sumie też mogła być, choć denerwowała ją trochę przytłaczająca szarość tego miasta. Czy naprawdę nie dało się tu postawić jakichś kolorowych budynków? Wygospodarować miejsca na kilka parków lub pięknych ogrodów? Marlena zdecydowanie wolała nocne oblicze stolicy Polski. Teraz jednak nie miała czasu się nim zachwycać. Nie zdając sobie sprawy z tego, że jedzie coraz większym zygzakiem, w dodatku głównie pośrodku dwóch pasów ruchu, ziewnęła i włączyła radio, w którym Ewa Farna zwierzała się właśnie, że „pod serce podchodzi jej lód”. Marlena zawtórowała jej, nie próbując nawet zgłębić sensu owej anomalii fizjologicznej. Przy wtórze mocnego riffu gitarowego zjechała z wiaduktu przy Dworcu Zachodnim i, nie zwalniając, ruszyła dalej Alejami Jerozolimskimi. Minęła skrzyżowanie z ulicą Kopińską, nie odnotowawszy nawet, że uczyniła to na czerwonym świetle. Mając na liczniku ponad sto kilometrów na godzinę, skręciła w ulicę Niemcewicza. W tym momencie radio zaczęło wydawać z siebie jakieś irytujące popiskiwania. Albo się zepsuło, albo zaczęto grać piosenkę Zenka Martyniuka, co w sumie na jedno wychodziło. Zniecierpliwiona Jens usiłowała zmienić stację przyciskiem na kierownicy. Bez powodzenia. Być może dlatego, że nie przestawiła się jeszcze na porsche i najpewniej wcisnęła nie to, co trzeba. Z irytacją popatrzyła na wyświetlacz, usiłując odkryć, jak przestawić radio na inną częstotliwość. Dokładnie w tej chwili, kiedy wydawało jej się, że to odkryła, kątem oka odnotowała, że kilkanaście metrów przed nią jakaś postać wchodzi na przejście dla pieszych. Marlena w panice zaczęła hamować. Jednocześnie szarpnęła kierownicą w lewo. Rozpędzone auto wykonało gwałtowny skręt. Było jednak za późno! Jens bardziej usłyszała niż zobaczyła, że nie udało jej się wyminąć przechodnia. Skok adrenaliny sprawił, że w jednym momencie wyostrzyły jej się wszystkie, uprzednio przytłumione alkoholem, zmysły. Myśli przelatywały jej przez głowę niczym błyskawice w czasie burzy. Potrąciła kogoś! Musi się zatrzymać, a potem cofnąć, żeby zobaczyć, czy go zabiła! A jeśli jakimś cudem nie, to natychmiast mu pomóc! Wezwać pogotowie! W kolejnym ułamku sekundy zrozumiała, że jej się to nie uda. Jej porsche, skierowane w lewą stronę, pruło wciąż z dużą szybkością wprost na stojące przy jezdni ogromne, stare drzewo. Marlena znów próbowała skręcić, ale nie dała rady. Po chwili usłyszała huk i poczuła, jak ogromna siła szarpie nią do przodu, po czym straciła przytomność...
– Proszę pani! – Męski głos wyrwał ją z podróży hen daleko między gwiazdami. – Proszę pani!
Marlena poczuła, że ktoś szarpie ją za ramię. Spróbowała otworzyć oczy, ale nie była w stanie. Jej twarz tonęła w jakiejś dziwnej, nieprzyjemnej masie.
– Wszystko w porządku?! Może pani mówić?!
Marlena z trudem wyrwała głowę z owej niezidentyfikowanej masy, ostrożnie uniosła powieki i uświadomiła sobie, że źródłem bieli, którą miała przed sobą, była poduszka powietrzna.
– Proszę unikać gwałtownych ruchów! – usłyszała. Mimo to ostrożnie poruszyła głową. Nie poczuła bólu, więc powtórzyła tę czynność z coraz większą odwagą, po czym skierowała wzrok w stronę, z której dochodził głos. Zobaczyła dwóch mężczyzn stojących przy drzwiach jej auta. Pierwszy miał na sobie mundur policyjny, drugi czerwoną kurtkę ratownika medycznego.
– Proszę, żeby delikatnie spróbowała pani poruszyć rękami – rzekł ten ostatni. – Jeżeli ma pani problem z mową, proszę tylko mrugnąć oczami, jeśli zrozumiała pani, co powiedziałem.
– Zrozumiałam – odpowiedziała Marlena, po czym wykonała pierwsze z jego poleceń. – Nic mi nie jest. Przynajmniej w ręce. Wydaje mi się też, że mogę... – ostrożnie poruszyła nogami – ...tak, nawet na pewno mogę ruszać wszystkimi kończynami. Postaram się wysiąść...
Któryś z mężczyzn otworzył jej drzwi. Jens poczuła, że ktoś bierze ją za rękę i pomaga opuścić pojazd. Po chwili okazało się, że jest to ratownik.
– Nie jest pani słabo? Nie kręci się pani w głowie? Nie chce się pani wymiotować? – zapytał, wyrzucając z siebie kolejne zdania z prędkością karabinu maszynowego.
Marlena lekko pokręciła głową, po czym nagle, niczym grom z jasnego nieba, spadło na nią przypomnienie tego, co wydarzyło się... Kilka minut temu? Kilkanaście? A może i wcześniej?
– Ten człowiek! Na pasach! – krzyknęła z rozpaczą, kierując wzrok na policjanta. – Co z nim?!
Na twarzy funkcjonariusza wyczytała zdziwienie.
– Niech mi pan powie! – jęknęła błagalnie. – Czy ja go zabiłam?!
– Jaki człowiek? – zapytał policjant. – O kim pani mówi?!
Marlena poczuła, że nic nie rozumie.
– O tym, kogo potrąciłam – wyjaśniła, czując, jak zaczyna jej się robić lodowato. – Czy on żyje?!
Policjant skierował spojrzenie w bok. Marlena podążyła wzrokiem za nim i zobaczyła stojącego w oddali przy radiowozie drugiego funkcjonariusza. Ten wzruszył ramionami i rozłożył ręce.
– Nie widzieliśmy żadnego człowieka – wyjaśnił pierwszy policjant. – Jest pani pewna, że kogoś potrąciła?
Marlena przyłożyła dłonie do twarzy i przez chwilę masowała się opuszkami palców po czole, usiłując opanować hulankę myśli w głowie. Przecież sobie tego nie wymyśliła! Doskonale pamiętała postać wchodzącą na pasy, a potem ten moment, kiedy z impetem w nią uderzyła. Ba! Miała nawet przed oczami widok sylwetki, która przetacza się przez maskę jej samochodu.
– Wydaje mi się, że tak... – wyszeptała, odsłaniając twarz.
Przez chwilę panowało milczenie.
– Może to jakiś pijak – rzekł ratownik pocieszającym tonem. – Tacy to nie zauważyliby nawet, gdyby spadł im na głowę meteoryt. Otrzepaliby się i poszli dalej. Ostatnio mieliśmy wezwanie na Pragę do kamienicy, która się częściowo zawaliła. W środku było sześć osób. Na szczęście wszyscy przeżyli, ale tak zupełnie bez szwanku wyszedł z tego tylko jakiś kompletnie udziudźgany dziadzio. Gdy go strażacy zaczęli wyciągać spod ruin, jeszcze ich opieprzył, że go obudzili, i zapytał, czy nie skoczyliby mu po gorzałkę „na drugą nóżkę”, bo go strasznie suszy. A panią – popatrzył przytomniej na Marlenę – to ja chyba skądś znam... Z telewizji, prawda?
Jens chciała potwierdzić, ale w tym momencie niedaleko miejsca, gdzie stali, z piskiem zahamowało jakieś auto, z którego pędem wysiadły dwie osoby. Po kolejnej chwili aktorkę oślepił błysk flesza.
– Ja pieprzę! – usłyszała podekscytowany głos. – To naprawdę ona!
– Co pan robi?! – To pytanie wypowiedział policjant.
– Jak to co?! – dobiegło do Marleny. – Zdjęcia! Przecież to Jens! Te foty to będzie jutro żyła złota! Jest pijana? Coś sobie zrobiła?! Może pan coś zdradzić?
– Niech pan natychmiast schowa aparat! – rzekł stanowczo mundurowy. – Albo ukarzę pana mandatem!
– A niech pan karze! Jutro zarobię na tych fotach sto razy tyle! To co? Powie pan, co tu się stało? Upiła się czy może naćpała?!
Marlena odzyskała wzrok i ze zgrozą ujrzała przed sobą doskonale jej znanego paparazzi, jednego z najlepszych, a przez to i najbardziej cenionych w branży. Stojąca obok niego kobieta była prywatnie jego dziewczyną, a służbowo dziennikarką popularnego plotkarskiego portalu Sensatek.pl. No to mogiła...! Jens popatrzyła błagalnie na policjanta. Ten w mig zrozumiał jej niemą prośbę.
– Zapraszam panią do radiowozu! – polecił nieznoszącym sprzeciwu głosem, po czym popatrzył groźnie na cykającego wciąż zdjęcia paparazziego i jego towarzyszkę. – A państwu radzę czym prędzej się oddalić! Zanim skończy mi się cierpliwość.
Paparazzi prychnął z lekceważeniem, nie przestając robić zdjęć nawet wtedy, kiedy Marlena zniknęła w środku policyjnego pojazdu.
– A teraz... – policjant popatrzył na nią badawczo – ...niestety, będzie pani musiała wykonać test alkomatem...
Marlena westchnęła, godząc się w duchu z tym, co nieuniknione.
Rankiem następnego dnia serwisy internetowe zapełniły się headline’ami, od lakonicznych komunikatów w stylu „Gwiazda zatrzymana za jazdę po pijaku”, poprzez nieco bardziej dramatyczne zdania typu: „O mały włos od tragedii!”, aż po sensacyjne obwieszczenia, z których najbardziej zapadał w pamięć fantazyjny tytuł: „Piękna aktorka w porsche grozy! Pijacki rajd, który mógł się zamienić w masakrę!”. W każdym z towarzyszących owym tytułom artykułów można było wyczytać, że badanie alkomatem wykryło obecność w organizmie Marleny ponad dwóch promili alkoholu, postawiono jej zarzut prowadzenia pojazdu w stanie nietrzeźwości oraz że grozić jej będzie kara odebrania prawa jazdy, grzywny, prac społecznych, a może nawet i więzienia. Wszystkie te doniesienia kwitowane były tym samym pytaniem: „Czy to koniec jej kariery?!”.
I tylko dwie osoby na świecie wiedziały, że prawda o tym, co zdarzyło się owej feralnej nocy, jest o wiele bardziej skomplikowana.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------PODZIĘKOWANIA
Przy okazji tej książki chciałbym z całego serducha podziękować:
Monice Podolskiej, wiele razy służącej mi radami, za które tak naprawdę powinna mi wystawić dość pokaźny rachunek (ciągle uważam się za Twojego dłużnika);
Edytce, Emilce i Oliwierowi oraz Beacie, Kasi, Piotrowi i Aleksowi, z którymi w przerwach w pisaniu rozegrałem chyba z tysiąc pięćset partii „Wsiąść do pociągu”, co pozwoliło mi następnie zaskoczyć sympatycznego Turka w uberze wiedzą na temat tego, gdzie w jego ojczyźnie leży miasto Erzurum, co uczciliśmy następnie głośnym odśpiewaniem całuśnego hitu Tarkana, przy czym moje ostatnie „Cmok, cmok” zostało skierowane do pana policjanta z drogówki, który zatrzymał nas za przejechanie linii ciągłej. Cud, że nie zostałem przy tym aresztowany za obrazę moralności;
dwóm moim Czytelniczkom: Marii i Monice, które przy ogłoszeniu daty premiery każdej kolejnej mojej książki piszą: „Tylko szybko zabieraj się za kolejną, bo możemy nie dożyć”, przy czym jedna pisze tak od siedmiu, a druga od dwóch lat; Skarby Wy moje, życzę Wam spokojnego dożycia setki, przy czym może to oznaczać według wyboru: sto lat albo moją setną książkę;
Gabrysi Gargaś i Ani Matusiak-Rześniowieckiej za przypomnienie mi przy okazji magazynu „Z Kobiecej Strony”, że ciągle mam w sobie duszę dziennikarza;
oraz tradycyjnie:
Pawłowi Płaczkowi za pilnowanie, żebym nie zgubił resztek mózgu, oraz mojej Mamie, która już każdą naszą rozmowę telefoniczną zaczyna od słów: „Wiem, drogie dziecię, że piszesz, ale...”.
Jak zawsze całuję Was, moje drogie Czytelniczki, i ściskam prawicę Wam, moi drodzy Czytelnicy, życząc zdrowia i rozsądku w tych szalonych czasach.
Alek
.