Po zmroku - ebook
Kasandra Lit ceni swoją pracę w jednym z największych portali informacyjnych w kraju. Głównie dlatego, że nie musi za często opuszczać mieszkania. Poza jego bezpiecznymi murami czai się ktoś, kto już raz zrobił jej krzywdę. Jednak kiedy Lit otrzymuje zlecenie napisania artykułu o pensjonacie Uroczysko, leżącym w samym sercu mazurskich lasów, postanawia zmierzyć się z własnymi demonami.
Miejsce, do którego dociera z fotoreporterką Moniką Wawrzyniak, budzi w niej wiele złych wspomnień. Kasandra czuje, że z Uroczyskiem coś jest nie tak, a opowieści o zaginionych mieszkańcach okolicznych osad potęgują to wrażenie. Ludzie, którzy bezpowrotnie zniknęli, zostawili po sobie przestrogę.
NIE WCHODŹ DO LASU PO ZMROKU.
Gdy zapada noc, nikt nie jest bezpieczny. Kasandra przekonuje się o tym na własnej skórze, gdy znika bliska jej osoba. Dziennikarka wie, że tylko ona może rozwikłać tajemnicę skrywaną przez całe pokolenia. Nie ma tylko pewności, czy powinna…
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68370-08-9 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To pierwsze, czego mieszkańcy Psich Dołów uczyli swoje dzieci. Tuż po urodzeniu, kiedy wrzask nowego życia odbijał się echem od brudnych ścian izby, niemowlęta uspokajał głos zmęczonych matek. Pełne strachu powtarzały ostrzeżenie, które wpajano od pokoleń każdemu, kto miał to nieszczęście, że na świat przyszedł w tym przeklętym miejscu. Ich babki nazywały to modlitwą przerażonych.
Nie wchodź do lasu po zmroku.
Wiedział o tym każdy. Nieliczni, którzy zdecydowali się igrać z losem, nigdy nie wrócili do swoich rodzin. Nikt po nich nie płakał. Hałas przyciągał niebezpieczeństwo, a oni wiedzieli, co czai się w ciemności. Jedynym śladem po ich krótkim żywocie były kamienie układane pod krzyżem stojącym na środku wioski. Z czasem porastały mchem, a na nich stawiano kolejne i kolejne. Upamiętniające tych, którzy nie posłuchali lub zbłądzili.
Nie wchodź do lasu po zmroku.
Zimą, kiedy lodowaty wiatr dobijał się do okien domów, światło paliło się w nich przez całą noc. Razem z pierwszymi promieniami słońca przychodził sen. Krótki i niespokojny. Latem nawet świerszcze milkły, by nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Psie Doły pogrążały się w bezpiecznej ciszy, ale mieszkańcy nie mogli nawet na moment zapomnieć o przestrodze, którą słyszeli od dziecka.
Nie wchodź do lasu po zmroku.
Jasność ustępowała miejsca mrokowi.
Nie musiał patrzeć w niebo, by wiedzieć, że noc już się na niego czai. Za kilka minut będzie tak ciemno, że nie dostrzeże własnych butów. Michał nie czuł się komfortowo z tego powodu, ale i z kilku innych. Po pierwsze, nie miał pojęcia, gdzie się znajduje, a po drugie widział, że jego smartfon wyładuje się w ciągu dziesięciu minut. To prowadziło do trzeciego powodu. Nie będzie w stanie znaleźć drogi do swojego namiotu. Zaznaczył na wirtualnych mapach jego lokalizację, ale by ją odczytać, potrzebował zasięgu. Wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu.
Miał dość tego dnia i wyjazdu, na który namówiła go narzeczona.
Ona zapewne siedziała teraz w domu na kanapie i oglądała kolejny odcinek jakiegoś serialu. To miał być czas tylko dla niego. Specjalnie wybrała dla Michała miejsce oddalone od jakiejkolwiek cywilizacji i – jak widać – zasięgu sieci komórkowej. Miał się porządnie zresetować. Oderwać od pracy, komputerów i wszystkiego, co wyniszczało go na co dzień. Dbała o niego, co oczywiście bardzo doceniał, ale nie teraz.
Żałował, że nie pojechał na wczasy all inclusive, gdzie wlewałby w siebie kolejnego drinka z palemką, zamiast stać pośrodku lasu i odpędzać od siebie owady. Na dodatek w oddali zawyło jakieś zwierzę. Michał mocniej ścisnął trzymany w dłoni telefon. Odwrócił się w stronę, skąd dobiegał odgłos, ale przez drzewa nie mógł nic dojrzeć. Zrobił dwa kroki, a pod jego nogami strzelały kolejne gałęzie. Nie miał pojęcia, czy porusza się w dobrym kierunku.
W ciągu kilku minut zrobiło się tak ciemno, że ledwo widział to, co było na wyciągnięcie ręki. Nie miał ze sobą latarki. Zakładał, że opuszcza namiot na chwilę, więc zabrał jedynie wodę. Do plecaka włożył też powerbank. Po raz kolejny spróbował podłączyć kabel do smartfona.
– Jasna cholera.
Zrezygnował z kolejnych prób i schował sprzęt do plecaka. Zanim go zapiął, ścisnął palcami zawieszkę przymocowaną do suwaka. Postać Son Gokū z Dragon Ball towarzyszyła mu od czasów późnego liceum. Straciła już prawie cały kolor, ale działała na niego uspokajająco. Talizman tym razem nie pomagał, nieważne, jak mocno Michał zaciskał na nim palce.
Zaczął się pocić, choć zdawało mu się, że temperatura spadła o kilkanaście stopni. Wiedział, że to niemożliwe. Nie w czerwcu, który według meteorologów był najgorętszym miesiącem od stuleci. Na dodatek zapowiadali, że będzie jeszcze cieplej.
Wybudził telefon, a niebieskie światło rozjaśniło nieśmiało okolicę.
Siedem procent.
Akumulator wyładowywał się szybciej, niż Michał zakładał. Producent obiecywał, że sprzęt wytrzyma na jednym ładowaniu przynajmniej trzy dni, ale wyglądało na to, że trochę się w swoich obliczeniach pomylił. A on specjalnie kupił wytrzymałego smartfona, by nie wymieniać go po pół roku, jak spadnie mu z biurka na dywan. Obity twardą gumą i napakowany funkcjami dla podróżników, okazał się bezwartościowy tam, gdzie wylądował Michał. Żadne zapewnienia o idealnym zasięgu nie sprawdziły się w warunkach polowych. Musiał zadowolić się tym, co mu zostało.
Wyciągnął dłoń przed siebie i spróbował oświetlić drogę. Wszystkie drzewa wyglądały dla niego tak samo. Usiłował znaleźć choć jeden punkt orientacyjny, który wskazałby, dokąd ma się dalej kierować. Szczęście się do niego uśmiechnęło.
Kora jednego z drzew wyglądała na pomalowaną farbą. Michał liczył, że to oznaczenie szlaku. Szukając miejsca, gdzie mógłby rozbić namiot, widział podobne znaki. Wydawało mu się, że nawet zrobił im zdjęcie, ale nie chciał teraz grzebać w galerii telefonu, by nie marnować baterii. Wprawdzie czerwone linie nie przypominały tych, które widywał w górach, lecz założył, że to po prostu specyfika miejsca. Nieczęsto odwiedzał Mazury, więc nie przywiązywał do tego wagi. Nie planował też kolejnych odwiedzin. Jak tylko wróci do namiotu, spakuje rzeczy i z pierwszymi promieniami słońca wyruszy w drogę powrotną. Tęsknił za domem. Za jego zapachami, dźwiękami i tym, że wizyta w toalecie nie wywoływała panicznego lęku przed kleszczami w miejscach, których sam nie widywał.
Podszedł bliżej drzewa i przejechał opuszkami palców po chropowatej powierzchni. Wydawała się lepka, tak jakby kora pociła się od ukropu ostatnich dni. Namalowany symbol nie przypominał niczego, co Michał widział wcześniej gdzieś na szlaku. Kilka prostych linii. Niczym nordyckie runy.
Oświetlił znak ekranem telefonu.
– Nie rozumiem…
Ślad na korze był świeży. Zrobiony najpóźniej przed kilkoma minutami. Michał nie pojmował, jak mógł się tam znaleźć.
Był zupełnie sam. Ściekająca czerwona farba przywodziła na myśl łzy. Dotknął jednej z kropli i roztarł ją pomiędzy palcami. Powąchał i z obrzydzeniem odsunął rękę od twarzy.
Krew.
Michał rozpoznałby ten zapach wszędzie. Cofnął się i wytarł palce o spodnie. Zorientował się, że wszystkie dźwięki lasu nagle ucichły. Wycie, które niedawno go wystraszyło, również.
Spojrzał w nocne niebo po części skryte za koronami drzew. Liście nie poruszały się, choć mógł przysiąc, że poczuł na plecach podmuch wiatru. Odwrócił się, ale otaczała go tylko ciemność.
Cztery procent.
Kończył mu się czas. Za chwilę nie będzie miał dostępu do żadnego źródła światła. Gdyby mógł, rzuciłby się biegiem w obojętnie jakim kierunku. Nie zrobił tego tylko dlatego, że gałęzie najpewniej przebiłyby go na wylot. Czuł, jak zbliżają się do niego i powoli wbijają swoje ostre końce w skórę. Przerażało go to tak mocno jak cisza. Ta stawała się coraz głośniejsza. Do tego stopnia, że Michał doskonale słyszał bicie własnego serca i to, jak krew płynie żyłami. Popatrzył w stronę drzewa, ale to wyglądało zupełnie normalnie.
Żadnego znaku. Żadnej krwi.
– Ktoś tu jest? – Cofnął się i obrócił wokół własnej osi. – To nie jest śmieszne.
Przeszedł kilka kroków, choć instynkt podpowiadał mu, że nie powinien się odzywać, tylko uciekać. Mimo to starał się zachowywać racjonalnie. Nie spotkał żywego ducha przez kilka ostatnich dni. O ile wiedział, niedźwiedzie nie zamieszkują tych rejonów. Wilki tak. Miał nadzieję, że nie wszedł na ich terytorium, ponieważ wtedy rzeczywiście mógłby mieć spory problem. Liczył, że jego wątła postura w końcu się na coś przyda i nawet jeżeli go zauważą, to uznają, że nie warto zawracać sobie głowy żylastym facetem w średnim wieku. Wycofa się powoli i wszystko będzie dobrze. Uznał, że stracił rozeznanie w terenie i to dlatego nie widział już znaku na drzewie.
To było logiczne wyjaśnienie.
Ciszę przerwał trzask pękających gałęzi. Michał wzdrygnął się i obrócił w stronę, z której zdawało mu się, że dochodził dźwięk. Zmrużył oczy, ale niewiele to pomogło. Dostrzegał jedynie zarysy drzew, i to tylko tych, które rosły najbliżej. Całą resztę spowijał mrok. Kolejny odgłos dobiegł zza pleców Michała. Następny z lewej strony. Kilka innych z miejsc, których nie potrafił wskazać.
Wstrzymał oddech. Miał wrażenie, że jest okrążany, i nie wiedział przez co. Oprócz chrzęstu łamanych gałęzi nie słyszał niczego więcej.
Musiał zaryzykować.
Włączył aplikację aparatu i wybrał funkcję night vision. Przez moment będzie mógł spojrzeć na las w podczerwieni. Pomiędzy ciasno rosnącymi drzewami coś się ukrywało. Michał zauważył parę świecących w ciemnościach oczu. Wisiały tuż nad podłożem i wpatrywały się w niego. Bardzo powoli zaczął się wycofywać. Spróbował jeszcze przybliżyć obraz z kamery, ale nagle telefon po prostu się wyłączył.
Wypuścił smartfona z dłoni, kiedy oczy przeciwnika zapłonęły jasnym, czerwonym kolorem. Nie należały do wilka.
Postać oddalona od niego o kilka metrów się wyprostowała. Nawet z daleka Michał widział, że jest od niego wyższa przynajmniej o głowę, choć sam miał prawie sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu. Próbował racjonalizować to, co rejestrowały jego oczy. Potwory nie istnieją. Powtarzał to w myślach nieustannie, kiedy jego serce biło sto sześćdziesiąt razy na minutę. Chłód nocy zastąpił gorąc, jakiego nie czuł nigdy wcześniej.
Czerwone ślepia zbliżały się bezgłośnie w jego stronę. Ucieczka nie wchodziła już w grę. Kolejny krok w tył kosztował Michała utratę równowagi. Przewrócił się i uderzył ramieniem o wystający z ziemi kamień. Ból nie był ostatnią rzeczą, jaką odczuwał przed śmiercią.
Ostatni był strach.