- promocja
Pocałunek gangstera - ebook
Pocałunek gangstera - ebook
Kontynuacja losów Bethany Hallwell i Logana Rotha - bohaterów bestsellerowych powieści Ukochana gangstera i Miłość gangstera.
Niebezpieczny narkotyk, który wstrzyknięto Bethany, odbiera jej wspomnienia i miesza w głowie. Czy Logan jest jej opiekunem, czy oprawcą? Logan uniemożliwia jej ucieczkę, ale równocześnie rozpaczliwie szuka antidotum na truciznę i zabija człowieka, który odważył się podnieść rękę na dziewczynę. Wygląda na to, że nie tylko oszołomiona narkotykiem Bethany ma problem ze zrozumieniem ich wzajemnej relacji…
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2763-2 |
Rozmiar pliku: | 4,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Logan
– Mam wyniki testów z laboratorium. Wiem już dokładnie, czym jest to chujostwo od Torana i co takiego robi.
To wzbudza moją ciekawość, więc zamykam klapę laptopa.
– Dobra, mów – mruczę, krzyżując ramiona na piersi. – Co to za cudowny narkotyk?
– Zleciłem dodatkowe, bardziej szczegółowe testy, ale to, co odkryli, jest dość… – Urywa i robi minę gościa, któremu przydałyby się egzorcyzmy. – Jest kurewsko drastyczne.
– Wyjaśnij.
– Okazało się, że to gówno nie tylko zajebiście uzależnia po zaaplikowaniu sobie zaledwie jednej, dwóch dawek. Kojarzysz wampiry, które odczuwają niepohamowany głód skosztowania ludzkiej krwi, a im dłużej to powstrzymują, w tym większy obłęd popadają? – Gestykuluje tak żywo, jak gdyby jego umysł naprawdę funkcjonował teraz w świecie upiorów, które zwęglają się na słońcu i wysysają krew.
Parskam śmiechem.
– Specyfik Torana zmienia ludzi w wampiry? – naigrawam się.
– Nie, ale działa na nich podobnie jak zapach krwi na wampiry.
– I to już wszystkie rewelacje, jakie udało ci się uzyskać? Bo na razie jestem kurewsko znudzony.
Podstawowym celem narkotyków jest wywoływanie w zażywających potrzeby sięgnięcia po kolejną dawkę. Gdyby nie ten nieźle pojebany nałóg, padłoby wiele biznesów.
Thomas przekręca czapkę z daszkiem do tyłu i rozpina zamek skórzanej kurtki.
– Najlepsze zostawiłem na koniec. To coś powoli uszkadza neurony odpowiedzialne za pamięć. Kasuje wcześniejsze wspomnienia, czyniąc ludzi jeszcze bardziej podatnymi na działanie tej substancji – zaczyna, pochylając się lekko nad biurkiem. – Bez pamięci człowiek staje się pustą, bezwolną marionetką podatną na sugestie obcych, a typowe dla zażywania narkotyków oszołomienie jeszcze to potęguje.
Substancja wywołująca amnezję? To interesujące. I kurewsko przydatne, zwłaszcza w mojej mrocznej branży.
Wyciągam rękę, a Thomas bez zbędnych wyjaśnień kładzie na niej pendrive, na którym zapisano wstępne wyniki badań dotyczących tej małej sekretnej próbki. Podpinam nośnik do laptopa i przebiegam wzrokiem po kolumnach zapisków.
Wysokie stężenie wszelkiego możliwego chujostwa. Przy tym koka i amfa mogłyby uchodzić za witaminki.
– To dlatego Torano tak się ekscytował. Gdyby podał to dziwkom w swoich burdelach, te słuchałyby go bez najmniejszego oporu – mamroczę pod nosem.
– Gdyby podał to komukolwiek, ten ktoś szybko stałby się niewolnikiem w jego łapskach. – W oczach Toma pojawia się złowieszczy błysk. – I to takim, który o wiele chętniej wykonuje rozkazy – dodaje.
– Czyli to właściwie typowy narkotyk o typowym działaniu, tylko…
– Tylko jakieś sto razy silniejszym. – Potakuje głową i się uśmiecha. – Tak, kurwa. To rzeczywiście może być niezła broń. Zwłaszcza kiedy zamazuje człowiekowi wspomnienia, a on sam już nie wie, kim jest, i jedyne, co go prowadzi, to… – Uderza rytmicznie w mahoniowy blat, imitując odgłos werbli.
– Potrzeba zażycia kolejnej dawki tego gówna – dokańczam za niego. – Każ zbadać to dokładniej, a potem powielić. Chcę mieć tego więcej.
Tom odpycha się buciorem od podłogi i wiruje na fotelu jak dzieciak na karuzeli. Dzisiejsze odkrycie wprawiło go w wyśmienity nastrój, a wesoły psychol jest o wiele gorszy niż ponury psychol.
Kiedy wczytuję się w szczegóły raportu, rozdzwania się jego telefon.
– Co jest? – Odbiera. – Że co, kurwa? – Raptownie podrywa się z siedzenia, strącając mi z biurka szklaną figurkę czaszki. – Kto? – Słucha, przeczesując palcami włosy. W końcu rozłącza się i chowa komórkę do kieszeni.
– Co się stało? – pytam, gdy jego milczenie zaczyna mnie wkurwiać.
Tom zaciska pięści i kopie w krzesło na kółkach, posyłając je w kąt pomieszczenia.
– Nasze laboratorium płonie – oznajmia. – Ktoś je podpalił.
Że co, do chuja?
– Jaja sobie robisz? – krzyczę, wstając. – Ktoś podłożył tam ogień właśnie dziś? Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności. I jakim cudem jakiś obcy się tam dostał?
– No właśnie w tym rzecz, że… – Urywa i krzywi się, jakby przed momentem połknął kamień, a teraz nie mógł go wysrać.
– Że co? Gadaj.
– Kamery zarejestrowały, że to Elizabeth podłożyła ogień – wyrzuca w końcu.
Eli…? Nie. Na pewno nie. W pierwszej chwili mam ochotę wybuchnąć śmiechem na ten absurd, ale posępny wyraz twarzy Toma uzmysławia mi, że to wcale nie jest żart.
Rozjuszony rzucam się w stronę Toma i łapię go za klapy kurtki.
– Co ty pierdolisz? Dlaczego miałaby zrobić coś takiego? To zdrada.
– Nie wiem, stary. – Oswobadza się z uchwytu, a potem dodaje: – Ona wciąż jest w środku.
W środku? W płonącym budynku?
Odruchowo rzucam się w stronę drzwi i wybiegam na korytarz.
– Nie powinieneś tam wchodzić. Inni to załatwią, wydostaną najważniejsze rzeczy.
Słowa Toma tylko podsycają mój gniew.
Najważniejsze rzeczy? To ich priorytet?
– Ona jest moja. Idę po nią i nie próbuj mnie zatrzymać – syczę. – Dowiem się, co się wydarzyło, albo tam zdechnę.
Musi być jakieś wyjaśnienie. Logiczny powód tego, co nagrano.
– Ale…
Już go nie słucham.
***
Wchodzę zadymionym korytarzem w głąb pomieszczenia. Wokół mnie panuje kompletny chaos. Słyszę rzucane krzykiem polecenia, trzaski płomieni, odgłosy tłuczonego szkła. Nieustannie ktoś wchodzi lub wychodzi z każdego pomieszczenia po kolei.
– Elizabeth? – Podnoszę głos, nie przestając iść. – Bethany, gdzie jesteś?
Im dalej wchodzę, tym większe chmury dymu atakują moje nozdrza. Z ogniem nie jest tak fatalnie, jak sądziłem, najwyraźniej szybka reakcja nie pozwoliła mu się rozprzestrzenić na tyle, by doszczętnie strawił budynek. Prawdopodobnie prędzej czy później uda się ugasić pożar.
Skręcam, otwierając każde drzwi i zaglądając do środka, ale niczego nie zauważam. Powietrze jest tak gęste od dymu, że zaczyna mnie dusić w gardle.
Gdzie ona się podziała, do diabła? Ogarnia mnie coraz większy niepokój. Nie wyszła stąd, więc jest tu najdłużej. Może straciła przytomność i…
– Logan? – Dociera do mnie stłumiony głos.
W końcu ją zauważam. Stoi otoczona płomieniami wijącymi się niczym wielkie węże. Iskry buchają wokół niej.
– Co ty wyprawiasz, maleńka? – pytam.
Bethany kołysze palcami ponad snopem ognia, sprawiając, że w swojej białej, długiej sukni wygląda jak zjawa, która zjawiła się tu, by jednym ruchem ręki ujarzmić ten żywioł.
– Wszystko płonie – szepcze. – Dlaczego? – Wpatruje się we mnie zamglonym wzrokiem.
– Dlaczego? Może ty mi to wyjaśnisz? Podpaliłaś moje pierdolone laboratorium! Mam to na taśmach.
Zaskoczona cofa się o krok i nadeptuje na coś, co pęka pod jej bosą stopą.
Przyszła tu bez butów?
– Ja? Ale przecież… – Mruga i rozgląda się dookoła. – Nie rozumiem. Nic nie rozumiem – powtarza.
– Musimy stąd wyjść. Potem porozmawiamy. Nawdychałaś się dymu.
– Nie mogę. Ja… – Potrząsa głową. Długie czarne włosy poskręcane w strąki wyglądają teraz jak macki ośmiornicy. – Krwawię.
Natychmiast spinają się wszystkie moje mięśnie.
– Jesteś ranna? – Przesuwam po niej spojrzeniem, a zmartwienie nasila się, gdy zauważam plamy krwi na jej brzuchu. Dokładnie w miejscu, gdzie wcześniej pociął ją Torano.
Bethany zauważa, gdzie patrzę, i przyciska pięść do podbrzusza.
– Nie wiem – szepcze.
Podchodzę do niej i unoszę sukienkę. To, co widzę, wysysa mi powietrze z płuc.
– Kurwa mać, Elizabeth, coś ty zrobiła? Co cię opętało? – Zaciskam dłonie na jej pasie, walcząc o opanowanie.
Nazwisko Torano na jej skórze zostało dosłownie rozryte nowymi cięciami. Jest ich tak wiele… Skośne, długie, krwawiące rany.
Jezu, co to ma być?
– Nie pamiętam. – Dotyka drżącymi opuszkami poranionych miejsc. – Logan, ja nie pamiętam, żebym to robiła. Dlaczego tego nie pamiętam? – W jej głowie wychwytuję nutkę paniki, której sam staram się nie ulegać.
Jest dziwnie rozkojarzona i ospała, jakby chwiała się na granicy jawy i snu. Albo jakby tkwiła w jakimś zjebanym rodzaju hipnozy. Jej źrenice są powiększone, ciało rozdygotane, a ona co chwilę traci wątek.
– Już dobrze, chodź ze mną. – Przyciągam ją w objęcia, jednak błyskawicznie się wyrywa.
– Nie.
– Co nie?
– Nie – powtarza, pocierając skronie. – To coś… Coś się ze mną dzieje.
– Dużo ostatnio przeszłaś, Bethany…
– Nie! – krzyczy tym razem. – Czuję… To coś w sobie. Pali mnie w środku, a w mojej głowie… – Urywa i rozgląda się zatrwożona.
Przypomina teraz płochliwe zwierzątko w potrzasku.
Ujmuję palcami jej podbródek.
– Co ci jest?
Bethany trzepocze powiekami, jak gdyby znowu zapomniała, o czym właściwie rozmawiamy.
– Czuję się trochę szalona.
Na taką też wygląda. Nie jest sobą, a ja coraz bardziej się o nią boję.
– Zabieram cię stąd.
Ponownie wyszarpuje się z mojego uścisku.
– Nie, zostaw, nie dotykaj mnie – szlocha.
– Co z tobą? – pytam, a potem to do mnie dociera. – Boisz się mnie.
Ona tylko patrzy na mnie przez długi moment. Spogląda w dół, na swoją umorusaną w sadzach, podartą suknię, na pokryte czarnymi smugami dłonie. Zupełnie, jakby się zastanawiała, czyje to ciało.
– Ja nie… nie wiem. – Wstrząsa nią potężny dreszcz. – Pomóż mi. – Sekundę później uginają się pod nią nogi i zaczyna upadać. Doskakuję do niej i chwytam w objęcia.
Zemdlała?
Odwracam się w kierunku wyjścia. Muszę ją wynieść na świeże powietrze.
– Bethany? – nucę cichym tonem. – Kochanie, spójrz na mnie. Ocknij się.
Nie reaguje. Co jest, kurwa? Co się właśnie wydarzyło? Zachowywała się, jakby coś ją opętało.
– Masz ją? – Tom podchodzi do mnie, gdy osuwam się na kolana, trzymając ją w ramionach.
– Jest nieprzytomna. Coś jest nie tak. – Bolesne mruknięcie przykuwa moją uwagę. – Bethany? – Gładzę ją po brudnym policzku, kiedy ona powoli zaczyna się wybudzać.
Wszystko w porządku. Po prostu zbyt długo wdychała dym i…
– Kim jesteś? – słyszę i zamieram, a serce rozpierdala mi się na milion kawałków.
Nie…ROZDZIAŁ
PIERWSZY
Bethany
Nie rozumiem, co się wokół mnie wydarzyło. Przed oczami tańczy mi feeria kolorowych barw powoli zasnuwana przez mrok. Serce bije jak przy ataku arytmii, a na skronie wstępuje pot.
Dzieje się coś złego. Wydaje mi się, że ktoś mnie niesie, ale później znów tracę orientację. Słyszę głosy, raz krzyki, raz szepty. Sufit wiruje, światła migają, aż dopadają mnie mdłości.
Nie chcę. Nie chcę. Nie chcę. Zostawcie mnie w spokoju. Próbuję mówić, ale żadne słowa nie wychodzą z moich ust.
Ogień, przed chwilą był wokół mnie ogień, ale teraz… Jestem już gdzieś indziej.
Ktoś… Ten mężczyzna znów coś do mnie mówi, ale ja niczego nie rozumiem. Mijający czas mi się miesza. Minuty, sekundy, godziny…
Gardło mi się zaciska. Nie wiem, czy chcę płakać, krzyczeć czy czołgać się do łazienki z powodu mdłości kurczących mój żołądek.
– Nie chcę. – Coś oplata moje nadgarstki, więc zaczynam się wyrywać. – Nie chcę. Puść mnie. – Uchylam powieki, walcząc z dziwnym otumanieniem, sennością, i orientuję się, że leżę na łóżku okryta kołdrą, a to coś, co trzyma moje ręce w mocnym uchwycie, to dłonie mężczyzny o szarych oczach.
Gdzie ja jestem? Kim on jest?
Rozglądam się panicznie, wciąż się szamocząc, aż w końcu nieznajomy poddaje się i uwalnia moje nadgarstki.
– Kochanie, uspokój się. Straciłaś przytomność, jesteś oszołomiona – mówi cicho. – Nie wiem, jak długo wdychałaś dym. Nie widzę oparzeń, ale musi cię zbadać lekarz. Kazałem go wezwać.
Przesuwam się po materacu, aż moje plecy uderzają o drewniane szczeble łóżka, a ja zwijam się w jak najciaśniejszy kłębek.
– Kim jesteś? – pytam.
Mężczyzna zaciska pięści. Żyła na jego szyi pulsuje tak szybko i mocno, jak gdyby miała zaraz eksplodować.
– Przestań o to pytać, do kurwy nędzy, po prostu przestań – nakazuje.
Wzdrygam się, gdy dostrzegam w jego spojrzeniu ledwo hamowany gniew.
– Przepraszam.
Nieznajomy przysuwa się bliżej mnie, po jego obliczu przemyka grymas bólu.
– To ja przepraszam, Bethany. Nie powinienem krzyczeć. – Unosi kciukiem mój podbródek. – Spójrz na mnie.
Szybko odtrącam jego palce i spuszczam głowę.
Nie rozumiem, co się dzieje. Mój umysł jest zamglony, podziurawiony. Przypomina ruinę po walce z tajfunem, a ja próbuję wygrzebać spod bezużytecznych zgliszczy jakiś obraz, wspomnienie.
– Czego ode mnie chcesz? – szepczę, masując skronie. Ból przeszywa mi czaszkę i sprawia, że nawet to, na co patrzę, jest zamglone, rozmyte.
– Naprawdę mnie nie poznajesz? – Mężczyzna wstaje i zaczyna przechadzać się po sypialni. – To ja, Logan. Jestem twoim… Jestem… – Nie kończy, ale w jego głosie wychwytuję nutę rozpaczy, która zupełnie mi nie pasuje do spowijającej go aury szorstkości i mroku.
Gdzieś na dnie mojej rozszarpanej świadomości kiełkuje pewność, że to bardzo niebezpieczny mężczyzna. Ktoś, kto lubi siać zamęt i nieść zniszczenie. Ktoś, kto upaja się strachem i krwią.
– Kim?
Obcy szarpie się za włosy i wzdycha. Przeciera rękoma twarz. Wydaje się… zmartwiony.
– Ty jesteś moja. Kocham cię.
Aż podskakuję na jego słowa.
Kocha? To wariat. Jedyne logiczne wyjaśnienie nasuwa się samo. Mój obecny stan, dezorientacja, ociężałość, skołowanie, to przez niego. Jest szaleńcem, który upatrzył mnie sobie na kolejną ofiarę. Upolował i uwięził.
– Nie znam cię. – Spłoszona, wpatruję się raz w okno, raz w drzwi, szukając drogi ucieczki. – Gdzie jesteśmy? Co to za miejsce? I dlaczego tu jestem? – Wstaję z łóżka i prawie się potykam, zaplątując się w okrycia.
Pułapki. Wszędzie pułapki.
– Uspokój się.
Cofam się, kiedy robi krok w moją stronę.
– Nie podchodź.
– Boisz się mnie? – Nie słucha. Pokonuje dystans między nami, a ja wciskam się w róg pomieszczania, chcąc znaleźć się jak najdalej. Wyciąga do mnie dłoń.
– Proszę, nie dotykaj mnie. – Brzmię tak żałośnie, że powinno być mi wstyd, ale ledwo mogę zaczerpnąć choćby oddech, bo panika zgniata mi płuca.
Palce mężczyzny zawisają o milimetry od mojego policzka.
– Jesteś przerażona – odzywa się, wpatrując się w moje łzy. – Co on ci zrobił? Ten skurwiel. – Cofa się i rozjuszony kontynuuje marsz po pokoju.
Marszczę czoło. Nie rozumiem.
– Kto?
– Co jest ostatnią rzeczą, którą pamiętasz?
– Nie wiem… Czuję się taka zmęczona i ten chaos… Mam w głowie chaos. – Postukuję się palcem w skroń. – Ja… – Zalewa mnie fala bólu. Tak gwałtowna i silna, że otwieram usta, by krzyczeć, ale zanim wydaję z siebie chociaż jeden dźwięk, wszystko pochłania ciemność.
– Bethany! – Głos przedziera się przez mrok. To jego głos. – Bethany, ocknij się. Słyszysz mnie?
Trzepoczę rzęsami i zauważam pobladłą twarz mężczyzny tuż nad moją.
– Logan – mamroczę. – Co się ze mną dzieje?
Logan gładzi mnie po włosach i przytula.
– Nie martw się, wszystko w porządku.
Kłamie. Nic nie jest w porządku.
Wiem… wiem, teraz, kiedy myślę racjonalnie, przypominam sobie, co robiłam przed utratą przytomności. Ja go zapomniałam! Nie wiedziałam, kim jest.
Zapominam go cały czas. Po trochu.
– Nie jest w porządku – mruczę. – Ja chyba… tracę rozum. Czy oszalałam? – Drapię się w przedramiona, bo nagle swędzi mnie skóra. Jest mi tak gorąco. Płonę od środka. Wszędzie. Serce dudni mi o żebra.
Coś jest we mnie. Coś, co działa jak pasożyt. Wysysa z głowy wspomnienia i zostawia pustkę.
– Nie, nic z tych rzeczy – zapewnia, ale wiem, że sam w to wątpi.
Niedługo stanę się wariatką. Niedługo…
Wyswobadzam się z objęć Logana.
– Dokąd idziesz? – woła za mną.
– Do łazienki, zaraz wrócę. – Przekręcam klucz w zamku. – Zostań tu, nie idź za mną – proszę.
– Nie zamykaj się przede mną, Bethany. – Wali w drzwi tak mocno, że te aż chyboczą w zawiasach. – Słyszysz? Otwórz albo je wyważę.
Nie mogę. Nie mogę. Nie mogę. Muszę coś zrobić. Zanim będzie za późno.
Przyciskam dłonie do piekącego brzucha, przypominając sobie, jak w amoku desperacko chciałam zmazać ze swojej skóry nazwisko Torano. Teraz jest pokreślone nowymi krwawymi cięciami.
Wyciągam z nogawki jeden z moich noży sai i przyciskam go do skóry na brzuchu. Dłoń mi drży, kiedy ostrze kaleczy mi skórę.
– Zaraz wyjdę, zaczekaj.
Muszę to zrobić. Muszę, zanim zapomnę i nic mi po nim nie zostanie.
Kolejne walenie w drzwi.
– Otwieraj!
Nóż wrzyna się za głęboko, a mnie nie udaje się stłumić krzyku cierpienia. Sekundę później drzwi lecą w dół, wyważone siłą kopnięcia, a do środka wpada Logan.
– Kurwa mać, co ty znowu robisz z tymi nożami?! – Wrzeszczy, a jego źrenice rozszerzają się pod wpływem szoku, kiedy dostrzega, co wycięłam sobie na skórze. – Oddaj mi to.
Cofam się o krok, przyciskając sai do piersi.
– Nie podchodź, muszę to zrobić. Niczego nie rozumiesz – mówię. – Muszę to zrobić, zanim oszaleję. – Znowu przysuwam nóż do brzucha i szarpię w dół.
Z gardła Logana wyrywa się warkot pełen furii, gdy dopada do mnie i odbiera mi sztylet.
– Przestań.
Nie. Nie. Nie.
– Proszę, pozwól mi. Nie chcę go na mojej skórze. Chcę ciebie. Kiedy znowu tam spojrzę, chcę tylko ciebie.
Logan pada na kolana.
– Coś ty sobie zrobiła. Ja pierdolę. – Klnie raz za razem, próbując otrzeć moją skórę czystymi gazami i zatamować krwawienie.
Zanoszę się płaczem.
– Nie złość się. Muszę pamiętać.
Jego palce wbijają się w moje żebra.
– Zaraz się wykrwawisz, wariatko.
Wplatam zakrwawione dłonie w jego włosy. Głaszczę jego kark, wdycham jego zapach.
Zapamiętaj to. Zapomnij wszystko, cały świat, ale nie zapominaj, że go kochasz.
– Tak, jestem wariatką. Czuję go… Rozrasta się we mnie obłęd.
– Nie ruszaj się. – Logan owija ranę czystym opatrunkiem i chwyta ponownie w ramiona. Wynosi mnie z powrotem do sypialni.
– Jestem, zrobiłam to, żeby nie zapomnieć, że do ciebie należę, muszę pamiętać – mruczę mu do ucha. – Nie wiem, jak to zatrzymać.
Ogarnia mnie desperacja. Nagle pragnę cały pokój oblepić małymi karteczkami, na których napiszę, że go kocham.
– Ja to zatrzymam. – Wbija we mnie wzrok, a potem cmoka łagodnie w usta. – Obiecuję, ale tobie nie wolno robić sobie krzywdy.
– Wolę twoje imię na sobie niż jego. – Czuję, jak znów ogarnia mnie senność. – Pomóż mi, nie zostawiaj mnie.
– Nie zostawię. Otwórz oczy, nie zasypiaj – błaga, a ja próbuję. Próbuję robić to, co mi każe, walczyć, ale nie daję rady. – Kurwa mać – klnie, gdy wiotczeję w jego objęciach.
Ponownie zapadam się w mrok i chaos.
Ktoś coś szepcze. Tuż przy moim uchu. Słyszę kilka głosów. Obcych. Ktoś świeci mi lampką w oczy. Razi mnie snop światła. Mówią coś o jakichś badaniach.
– Brak urazu głowy – oznajmia głos pierwszy.
– Mówiłem, to nie uraz. To ten zjebany narkotyk. Musiał jej go zaaplikować, kiedy ją uprowadził – odpowiada ktoś inny.
Trzeci mężczyzna pochyla się nade mną, kiedy się orientuje, że odzyskałam przytomność. Trzyma mnie za dłoń i przesuwa ustami po jej grzbiecie.
Szybko wyswobadzam się z jego uchwytu.
– Puść mnie. Nie waż się mnie dotykać, bo cię zabiję – grożę. – Zabiję was wszystkich.
Mężczyźni wymieniają spojrzenia i dwóch z nich wychodzi na korytarz, ale ten jeden zostaje.
– Wiesz, kim jestem? – pyta.
Krzywię się i zerkam na swój brzuch.
– Krew… Krwawię. – Skopuje kołdrę. – Co mi zrobiłeś?
Bandaże oplatają moje żebra niczym mumię i całe są przesiąknięte szkarłatem. Wstaję i oglądam je dokładniej.
O Boże. Co to jest?
Mężczyzna zaciska pięści. Mięśnie pod jego koszulą są sztywne i napięte.
– To nie ja. Podejdź, próbuję ci pomóc.
Potrząsam głową.
– Boli.
– Wiem, kochanie. Pozwól mi… – Jego dotyk muska mój nadgarstek, a ja natychmiast się odsuwam.
Patrzę na niego. Na moje rany. I próbuję to wszystko jakoś poskładać.
– Nie! – chrypię. – Wiem, wiem, kim jesteś…
Mężczyzna zdaje się rozluźniać na moje słowa. Teraz to on siada na łóżko, na którym przed momentem leżałam. Wygląda na wyczerpanego. Jest elegancko ubrany, w białą koszulę i ciemne spodnie, ale cały jest wymięty, jak gdyby dopiero co wrócił z wojny. Nie ma krawata, górne guziki rozpięte, kołnierzyk pognieciony i… Krew. Ślady krwi. Pewnie mojej.
– Dobrze.
– Ojciec mnie tobie oddał, prawda? To ty mnie dostałeś – mówię, ujawniając swoje podejrzenia. – Jesteś tym potworem, który uważa mnie za swoją własność.
To tobie mam być posłuszna. I sądząc po moim obecnym stanie, mój właściciel znalazł sposób, by uczynić ze mnie swoją idealną niewolnicę.
Co jeszcze mi zrobił? Jak długo tu jestem? Nie wiem. Nie potrafię znaleźć w głowie odpowiedzi i to jeszcze bardziej potęguje zrodzony we mnie niepokój.
– Nie mów tak. Wiem, że nie rozumiesz, co się dzieje, ale ja nigdy bym cię nie skrzywdził. Nigdy – zapewnia i brzmi na… szczerego, a nawet przygnębionego.
Obserwuję go w ciszy. Mężczyzna ukształtowany z najgłębszego mroku. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ma w sobie coś… Jakieś wabiące piękno, fascynujące, które mnie przyciąga, a ja z trudem się temu opieram.
Zginam się wpół na kolejne ukłucie bólu w podbrzuszu i odwijam opatrunki, by pod nie zajrzeć. Muszę sprawdzić. Wiedzieć, co mi zrobił…
O Jezu… Na mojej skórze krwawymi literami wyryte jest imię LOGAN i kilka innych nieczytelnych cięć. To jego imię. Oszpecił mnie.
– Nie wierzę ci. I nie będę twoją niewolnicą. Nie pogodzę się z tym. Wolę umrzeć.
Kto robi takie rzeczy? Tylko kompletny psychopata i zwyrodnialec. Do kogoś takiego trafiłam? Na łaskę kogoś takiego mam być skazana do końca moich dni?
Nie. Nie pozwolę na to. Wiedziałam, że to się kiedyś stanie. Wiedziałam, że kiedyś to zrobię. Sięgam po swój sai porzucony na podłodze, zanim mężczyzna może choćby zareagować. Przysuwam nóż do swojej szyi.
Logan podrywa się na nogi.
– Nie rób tego. – Jego głos przypomina błaganie.
Nie sądzę, by ten mężczyzna kiedykolwiek kogokolwiek o coś błagał, więc sprawia mi to wielką satysfakcję.
– Za późno.
Koniec. Pociągam ostrzem po swoim gardle, dokładnie w sekundzie, kiedy Logan rzuca się na mnie, a ja znowu tracę przytomność…
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji