Pocałunek szatana - ebook
Pocałunek szatana - ebook
Thorn, surowy i bezwzględny stróż prawa, zapragnął jej od chwili, gdy tylko ją zobaczył. Chciał ją mieć dla siebie, ale ona… widziała w nim jedynie potwora, przed którym trzeba uciekać. Kiedy po latach Agnes wraca do miasta – złamana, bez rodziny i, co najgorsze, zdana na jego łaskę – Thorn oferuje rozwiązanie… na własnych warunkach. Twardy i nieprzenikniony, gotów jest rozliczyć ją za każde przewinienie. Ale to, co zaczęło się od pożądania i nienawiści, szybko przeradza się w niebezpieczną grę. Czy Thorn naprawdę chce ją ukarać? A może od początku nie zamierzał pozwolić jej odejść?
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397713604 |
| Rozmiar pliku: | 6,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Hertford, Anglia, 1084 rok
Ręce Agnes drżały, gdy przemierzała izbę, niosąc dzban z winem dla jednego z gości ojca. Jako córka zamożnego kupca, handlarza wełną, miała obowiązek zabawiać biesiadników rozmową i troszczyć się o ich wygodę podczas wieczerzy. Choć była to dla niej codzienność – dziesiątki razy uczestniczyła w podobnych spotkaniach – tym razem coś było inaczej. Jeden z gości budził w niej niepokój tak przenikliwy, że aż ściskało jej wnętrzności.
Oczywiście nie dała po sobie niczego poznać – była zbyt dobrze wychowana. Gdy Hemming Mercer poprosił, by tego wieczoru szczególnie zatroszczyła się o szeryfa z Hertford, przytaknęła z uprzejmym uśmiechem, choć w głębi ducha wcale nie miała na to ochoty.
Dotąd widywała go jedynie z daleka. Thorn – ponury, milczący mężczyzna – sprawiał wrażenie surowego, niemal bezbożnego. Wielki jak góra, z przenikliwymi oczami, które wystarczały, by chłopi kłaniali mu się w pas, a dziewki umykały do swoich domów, błyskawicznie czyniąc znak krzyża. Król nie mógł wybrać lepszego stróża prawa. Za plecami mówiono, że to pomiot szatana, że wziął udział w tylu bitwach, iż nie pozostało w nim ani odrobina litości. Nikt nie miał odwagi stanąć mu na drodze, w Hertford to on decydował, co jest sprawiedliwe, a co nie. Choć bezwzględny i nieustępliwy w swoich wyrokach, Agnes nie słyszała, by ktokolwiek zarzucał mu niesprawiedliwość.
Niemniej nigdy nie zapomni chwili, gdy była świadkiem chłosty jakiegoś przestępcy na placu centralnym. To wtedy po raz pierwszy zobaczyła Thorna. Stał z niewzruszoną miną na szeroko rozstawionych nogach, w dłoni trzymał bicz i zaraz po tym, jak donośnym głosem powiadomił tłum o przewinieniach nieszczęśnika, wymierzył mu równo dwa tuziny batów, nie bacząc na to, że przecina jego skórę do krwi.
Agnes miała wtedy czternaście lat i ta scena tak bardzo nią wstrząsnęła, że do dzisiaj pamiętała niemal każdy jej szczegół.
Lecz to nie krzyki skazańca ani odgłos przecinającego powietrze bata były najgorsze. To, co naprawdę ją przeraziło, to twarz szeryfa – zupełnie pozbawiona emocji, gdy wymierzał karę. W jej oczach był człowiekiem bezdusznym, zimnym jak kamień. Wiele tygodni dręczyły ją koszmary, które z biegiem czasu powoli ustępowały.
Kiedy ojciec nakazał jej ruchem głowy podejść z winem do gościa, stanęła niepokojąco blisko Thorna – zdecydowanie bliżej, niż życzyłaby sobie tego w najśmielszych myślach. Choć miała już szesnaście lat i była dość obeznana w towarzystwie, nogi trzęsły jej się jak młode drzewka na wietrze.
Zaledwie zbliżyła się do ławy, przy której siedział szeryf, a serce zaczęło bić jak oszalałe z lęku, którego nie potrafiła opanować. Obiecała sobie, że za żadne skarby nie spojrzy mu w oczy. Słyszała, jak stare baby gadały, że mieszkają w nim nieczyste siły i każdego, kto się z nim zmierzy, czeka rychłe nieszczęście.
Siedział do niej tyłem, spojrzała na jego plecy, szerokie i masywne i ze zdziwieniem odkryła, że tkanina, z której uszyta była jego tunika, nie jest najlepszego gatunku. Prosta, sięgająca kolan, w niczym nie przypominała strojnej i bogato zdobionej odzieży jej ojca, który był bardzo dumny ze swego majątku i nie zamierzał tego ukrywać.
Już miała się nad tym zastanowić, kiedy mężczyzna najwyraźniej wyczuł ruch za swoimi plecami i odwrócił się.
Choć w izbie było głośno i przy rozstawionych stołach siedziało wielu dostojników, dziewczyna miała wrażenie, że w tej chwili jest ich tylko dwoje.
Wbiła wzrok w pusty, drewniany kubek w jego ręce i zmarszczyła brwi, kiedy zobaczyła na jego palcach liczne blizny.
– J… jeszcze wina, panie? – spytała nieswoim głosem, usiłując przybrać uprzejmy wyraz twarzy.
Przez dłuższy czas nie odpowiadał, a ona zaniepokoiła się, że czymś go uraziła. Z opartym na biodrze dzbanem czekała, co nastąpi, a strach mimowolnie wypłynął jej na twarz w postaci delikatnego rumieńca. Mimochodem dostrzegła, że u pasa mężczyzny przymocowany jest miecz i sztylet ze zdobioną rękojeścią i długim ostrzem.
Przełknęła z trudem ślinę, wyobrażając sobie, że z jakiegoś powodu zaraz przytknie jej go do gardła.
Wiedziała, że ją obserwuje, niemal czuła, jak jego wzrok wypala na jej skórze niewidzialne znamię.
– Mówisz do mnie czy do mojego kubka? – Usłyszała głęboki, szyderczy głos, który zabrzmiał donośnie nawet mimo panującej dookoła wrzawy.
Agnes zastygła w bezruchu. Zdała sobie sprawę, że on chce, by spojrzała mu w oczy! W myślach wezwała na pomoc Najświętszą Panienkę. Zaśmiała się wymuszenie i przestąpiła z nogi na nogę.
– Oczywiście, że do ciebie, panie… − wyjąkała niezbyt przekonująco. Modląc się w duchu, by ta niezręczna chwila jak najszybciej minęła, uniosła ciężki dzban, ale mężczyzna najwyraźniej nie zamierzał współpracować, bo nie nadstawił kubka, jak się tego spodziewała.
Jej dłonie zawisły w powietrzu, a ona zamrugała bezradnie. Nie była słabowita, ale dwie kwarty wina swoje ważyły, szczególnie trzymane w wyciągniętych przed siebie rękach.
– Nie wydaje mi się. – Cmoknął jakby zniesmaczony. – Spójrz na mnie, dziewczyno! – Ostatnie słowa wypowiedziane były ostro, rozkazująco, zdradzały zniecierpliwienie.
Agnes aż drgnęła, zaskoczona nagłym wybuchem. Bezwiednie uniosła wzrok, napotykając spojrzenie najniebezpieczniejszego człowieka, jakiego kiedykolwiek spotkała.
Gdy zobaczyła go z bliska, jej oczy rozszerzyły się ze strachu. Twarz Thorna nie była ani piękna, ani przystojna. Daleko mu było do bladolicych, smukłych żołnierzyków, za którymi wzdychały panny. Jego skóra miała ogorzały odcień, czoło znaczyły drobne, podłużne zmarszczki, a wzdłuż policzka – od ucha aż po kącik ust – biegła głęboka, poszarpana blizna, nadająca mu niemal pogański wygląd. Ciemne, gęste brwi, zarost i niesforne włosy opadające na czoło sprawiały, że wyglądał bardziej na barbarzyńcę niż wysoko postawionego urzędnika. Jednak to jego oczy budziły największy niepokój. Przeszywały ją na wskroś, a ona była skłonna uwierzyć, że stare kobiety miały rację, mówiąc o jego duszy. Z pewnością była czarna jak smoła.
Nie wiedziała, czy czekał na jej odpowiedź, ale w tej chwili nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Poczucie paniki ścisnęło jej gardło, jakby niewidzialna ręka z każdą chwilą zaciskała się mocniej.
Zrozumiała, że zapewne słyszał pogłoski – i to właśnie dlatego jej zachowanie tak go rozgniewało. Drżąc niczym osika, rzuciła niepewne spojrzenie w stronę ojca, lecz ten, pochłonięty biesiadą, nie dostrzegał jej kłopotliwego położenia.
– Szukasz wybawienia? – spytał zaczepnie, a kąciki jego wąskich, twardych ust wygięły się sardonicznie. Poruszył się nieznacznie, a ona bojąc się, że zaraz dobędzie miecza, zrobiła nerwowy krok w tył. Gdy tylko wykonała ten ruch, zrozumiała swój błąd. Dzban, po brzegi wypełniony szkarłatnym trunkiem, przechylił się, a to, co powinno znaleźć się w kubku Thorna, wylądowało na jego tunice. Agnes wydała z siebie stłumiony okrzyk przerażenia. Była pewna, że teraz bez wahania każe ją wtrącić do lochu – albo, co gorsza, każe obciąć jej dłonie!
Nie bacząc na drwiące śmiechy sąsiadujących biesiadników, szybko odstawiła naczynie i padła na kolana, rozpaczliwie próbując osuszyć tunikę szeryfa sitowiem, którym wyściełano klepisko.
– Przepraszam! Nie chciałam… Po prostu poruszyłeś się panie, a ja myślałam… że… że… − paplała nerwowo, jednocześnie trąc mocno materiał na jego piersi i brzuchu. Nie zdawała sobie sprawy, jak niestosowne to było, dopóki nie poczuła ciężaru jego ręki na swoim przegubie. Zatrzymała się w pół ruchu, wstrzymując oddech. Resztką świadomości zauważyła, jak bardzo ich skóra się różni. Jej dłoń była biała i miękka, dłoń kobiety, która nigdy nie zaznała ciężkiej, fizycznej pracy, natomiast jego była duża i szorstka, naznaczona odciskami i bliznami. Przełknęła powoli ślinę, nie śmiała podnieść na niego wzroku.
– Myślałaś, że co? – warknął nieprzyjaźnie. Drgnęła, tknięta przeczuciem, że zaraz stanie się coś strasznego. Instynktownie chciała spojrzeć na ojca, jakby samym wzrokiem mogła błagać o ratunek – lecz klęczała zbyt nisko, by mógł ją zauważyć.
– Myślałam, że… − zaczęła, lecz po chwili ugryzła się w język. Przecież nie mogła mu wyznać, że spodziewała się, iż dobędzie miecza i ją zgładzi!
– Spójrz na mnie! – Potrząsnął nią lekko, kiedy zwlekała z odpowiedzią. – Język ci odjęło, kobieto? Jesteś ułomna?
To podziałało na Agnes jak bat na konia. Choć wciąż się go bała, podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy.
– Nie jestem ułomna – powiedziała cicho, lecz z uporem.
Coś błysnęło w ciemnych źrenicach i jeśli do tej pory dziewczyna myślała, że zdoła jakoś ułagodzić jego gniew, teraz z pewnością posunęła się za daleko.
Kobiety nie miały prawa sprzeciwiać się mężczyznom. Ich obowiązkiem było całkowite posłuszeństwo i oddanie. Choć szeryf nie był jej ojcem ani mężem, miał w sobie autorytet wielkiego dostojnika, wiernego sługi króla, który osobiście powierzył mu liczne ziemie Hertford w nagrodę za bohaterskie czyny na polu bitwy. Był także odpowiedzialny za porządek w imieniu Wilhelma Zdobywcy, mógł wydawać wyroki, aresztować łamiących prawo, konfiskować mienie, a nawet osobiście wymierzać karę – czego była świadkiem dwa lata temu. Zrobienie z niego swojego wroga byłoby szaleństwem.
– To dokończ, co zaczęłaś. – W tych słowach nie było prośby, tylko zimny rozkaz. Agnes poczuła wstyd, strach i złość jednocześnie. Nie mogąc dłużej znieść wijących się w niej emocji, wyszarpnęła rękę z uścisku i wstała z klęczek, rozmasowując obolały nadgarstek.
– Pozwolisz, panie, że zatrzymam swoje myśli dla siebie. Gdybyś w czas podstawił kubek, nic z tego wszystkiego by się nie zdarzyło – odparła butnie. Co się stało, to się nie odstanie, pomyślała w przypływie straceńczej odwagi. Jeśli postanowi zamknąć ją w jakimś ciemnym, wilgotnym lochu, przynajmniej będzie się pocieszać, że nie ugięła się pod naporem jego woli i umrze z czystym sumieniem.
Spojrzała mu w oczy. Za późno było na skruchę, równie dobrze mogła spojrzeć diabłu prosto w twarz.
Choć stała teraz naprzeciw niego, a on wciąż siedział na ławie, ich oczy niemal się spotykały. Uniosła podbródek i w napięciu czekała na wyrok, który, jak sądziła, miał zaraz zapaść.
Wtedy jednak zdarzyło się coś, czego zupełnie się nie spodziewała. Na nieprzeniknionej twarzy mężczyzny pojawił się grymas. Nie potrafiła go odczytać. Jego oczy zabłysły tajemniczo, a szczęka zacisnęła się, jeszcze bardziej uwypuklając bliznę na policzku. Po chwili spojrzenie Thorna przesunęło się po jej wargach, wędrując w dół, ku szyi, aż zatrzymało się na piersiach, by wreszcie spocząć na wąskiej talii i pełnych biodrach, opasanych ciężkim, zdobionym pasem.
Dziewczyna wstrzymała oddech. Choć zgrywała odważną, jeszcze nigdy w życiu tak się nie bała. To był dziwny strach, taki, którego wcześniej nie doświadczyła. Całe jej ciało naprężyło się jak do skoku, skóra paliła ją żywym ogniem, a jednocześnie było jej zimno, jakby dopiero co wyszła z kąpieli i poczuła na skórze powiew mroźnego wiatru. Zadrżała, a kiedy jej piersi zesztywniały i widocznie odznaczyły się pod cienką wełnianą suknią skrzyżowała przed sobą dłonie.
Nie była już w stanie na niego patrzeć. Opuściła wzrok i czuła się tak niezręcznie, że miała ochotę się rozpłakać. Wiedziała, że mężczyzna dostrzegł jej zakłopotanie i to sprawiło, że było jej jeszcze bardziej wstyd.
– Mój panie, ojciec będzie bardziej niż rad, by podarować ci nową szatę, w zamian za tę, którą… zniszczyłam. A teraz, proszę o wybaczenie, mam obowiązki… − Skłoniła głowę, obróciła się na pięcie i… zwyczajnie uciekła.
Nie widziała, jak czujne, ciemne oczy śledziły ją, dopóki nie zniknęła za drzwiami do kuchni.
W pomieszczeniu unosił się zapach świeżego pieczywa, dziczyzny i przypraw. Służba uwijała się jak w ukropie, a pomocnik kucharza ciągle pokrzykiwał, wysyłając kolejne tace na stół. Agnes szybkim krokiem skierowała się w stronę paleniska, nad którym bulgotał kociołek z gulaszem i usiadła na zydelku nieopodal. Miała ochotę zaszyć się w jakimś ciemnym kącie, żeby uciec od wzroku tego okropnego człowieka! Czuła się nieczysta i naga pod jego spojrzeniem, jakby potrafił odgadnąć wszystkie jej grzechy.
Niestety, wieczór się jeszcze nie skończył i choć ojciec na wiele jej pozwalał, nie powinna opuszczać przyjęcia, zanim goście nie zaczną rozchodzić się do domów. Westchnęła ciężko. Odkąd matka zmarła, wiele obowiązków spadło na jej barki. Zarządzanie domem i gospodarstwem, pomaganie w nadzorowaniu interesów rodzinnych, a do tego przyuczanie się do zadań, jakie będą ją czekały w małżeństwie. Nie miała nic przeciwko, była zadowolona z tego, że mogła być przydatna, ale myśl o małżeństwie budziła w niej niepewność i obawę.
Co prawda miała szesnaście lat i wiele jej rówieśniczek było już komuś obiecanych, ale nie ona. Ojciec czekał na odpowiedniego kandydata, takiego, który korzystnie wpłynie na interesy rodzinne i jednocześnie jej się spodoba. Była mu wdzięczna za tę troskę, większość rodzin aranżowała małżeństwa dużo wcześniej, nie bacząc na opinię córek czy synów.
W ich domu nigdy nie brakowało zalotników, ale Agnes zawsze potrafiła znaleźć sposób, by im odmówić. Ojciec wzdychał wtedy i zrezygnowany kręcił głową, a ona czuła się, jakby go zawodziła. Wiedziała, że z każdą odmową jego cierpliwość malała, a to napełniało ją niepokojem.
– Tutaj jesteś, szukałem cię. – Podniosła głowę, gdy usłyszała znajomy głos. Spojrzała w życzliwe, orzechowe oczy przyjaciela, którego znała od dziecka i który był jej bliski jak brat.
– Ach, to ty, Godwin. Zaraz wracam do gości, chciałam tylko chwilę odpocząć… – Zmarszczyła brwi i podniosła się ze stołka, wygładzając suknię.
– Nie, nie musisz, niczego im nie brakuje, tylko… znikłaś gdzieś nagle i zacząłem się martwić. − Przechylił głowę, zaglądając jej w oczy.
Agnes uśmiechnęła się przelotnie, ale wciąż była zbyt rozstrojona, by zachować spokój. Chcąc zająć czymś ręce, podeszła do kociołka i zaczęła mieszać w nim chochlą.
– Jak widzisz jestem i mam się dobrze – odparła, usiłując przybrać neutralny ton. – Zaraz trzeba będzie podać gulasz…
– Agnes… − Chłopak westchnął i obrócił ją ku sobie. Położył dłonie na jej ramionach. – Przecież widzę, że coś się stało. O co chodzi? Źle się czujesz?
Dziewczyna sapnęła smętnie. Przed Godwinem nie dało się niczego ukryć.
– Nie, po prostu nasz nowy gość… och, dlaczego ojciec musiał go zapraszać?! – Tupnęła ze złością. Jasne kosmyki długich włosów opadły jej na twarz, odgarnęła je zniecierpliwionym gestem.
– Nowy gość? – Chłopak wyprostował się i podrapał po brodzie. – Masz na myśli szeryfa?
– Oczywiście, że mam na myśli szeryfa – prychnęła pogardliwie. – Jest arogancki i odrażający.
– Słyszałem, jak Hemming kazał sprawować ci dzisiaj nad nim szczególną opiekę. – Naraz zaniepokoił się i chwyciwszy ją delikatnie za łokieć, dodał ściszonym głosem. – Powiedział ci coś? Obraził cię?
Agnes zaprzeczyła ruchem głowy.
– Nie… tylko… − Przestąpiła niepewnie z nogi na nogę. – Był… nieprzyjemny i przez nieuwagę oblałam go winem… − Przygryzła wargę i wlepiła w przyjaciela wielkie, sarnie oczy koloru miodu. – Myślisz, że wtrąci mnie do lochu? Jest tak okropny, że bałam się nawet na niego spojrzeć!
Chłopak poczuł się niepewnie.
– Eee… Powiadasz, że oblałaś go winem? – wydukał i choć widocznie chciał dziewczynę pocieszyć, to nie bardzo wiedział, jak to zrobić.
– Przeprosiłam i próbowałam wytrzeć plamę… a potem zdenerwowałam się, bo patrzył na mnie tak dziwnie i… powiedziałam mu, że gdyby nie był taki nieuprzejmy, to nic z tego by się nie stało… − tłumaczyła nieskładnie, dając wreszcie upust kłębiącym się w niej emocjom.
Godwin zmarszczył jasne brwi.
– To niedobrze, słyszałem, że za mniejsze przewinienia obcinał uszy.
Dziewczyna wstrzymała oddech i wytrzeszczyła oczy.
– Uszy? – wykrztusiła, mimowolnie dotykając małżowiny. – To już wolałabym loch.
– To raczej nie podlega negocjacjom.
– Myślisz, że naprawdę byłby do tego zdolny? – zapytała, ale kiedy w myślach przywołała twarz Thorna, znalazła odpowiedź.
– Jeśli ktokolwiek byłby do tego zdolny, to na pewno on. – Wzruszył ramionami. – Prawdę mówiąc, sam nie chciałbym się znaleźć blisko niego, jest przerażający. A widziałaś jego miecz? – dodał, a wtedy Agnes zobaczyła w jego oczach błysk podziwu. – Ciekawe, czy byłbym w stanie go unieść. Jest ogromny!
– Tak jak i jego właściciel – dorzuciła półgębkiem, przypominając sobie, jak szeroki jej się wydawał, kiedy tarła szmatką jego pierś. W przeciwieństwie do jej przyjaciela, szeryf nie wzbudzał w niej fascynacji, lecz jedynie strach i niepokój.
– Pewnie obciął nim wiele głów i zgładził w bitwach niejednego walecznego męża! – kontynuował tamten, nie zwracając na nią uwagi.
Dziewczyna potrząsnęła głową, pragnąc odgonić nieprzyjemne, krwawe obrazy, które zaczęły pojawiać się w jej myślach.
– Trzeba podać gulasz – zmieniła temat, usiłując za wszelką cenę zachować spokój.
Godwin jakby nagle się zreflektował, bo poklepał ją po ramieniu i uśmiechnął się głupkowato.
– Nie martw się, na pewno nie będzie tak źle.
Dziewczyna rzuciła mu tylko powątpiewające spojrzenie.
Bardzo chciała w to wierzyć.ZŁY LOS RZADKO KROCZY SAMOTNIE
Poranek następnego dnia
Po wczesnym śniadaniu, składającym się z chleba, polewki i mocnego piwa, Mercer poprosił Agnes na słowo. Zdziwiła się, kiedy poprowadził ją na piętro i polecił, by usiadła.
Kiedy to zrobiła, założył za siebie dłonie, westchnął i spojrzał na nią. Słowa jednak nie wychodziły z jego ust i przez dłuższy czas po prostu się jej przyglądał.
Dziewczyna zaczęła się niepokoić. Ojciec zazwyczaj dzielił się z nią swoimi przemyśleniami, ale dzisiaj minę miał zaciętą i nieprzejednaną.
– Coś się stało, ojcze? O co chodzi? – spytała, czując, że to, co chce jej powiedzieć musi mieć związek z wczorajszym incydentem. Przez całą noc przewracała się na swoim posłaniu, dręczona wizją ciemnego lochu, krzyków i tortur. Kiedy śniadanie minęło w spokoju i nikt jej nie aresztował, pojawił się w niej malutki promyk nadziei, że może oto jest ocalona, że nie stanie jej się żadna krzywda i może szeryf zdążył już o wszystkim zapomnieć.
Teraz jednak jej nerwy napięte były jak postronki.
Splotła dłonie na podołku i zacisnęła je mocno.
– Wczoraj po uczcie miałem rozmowę – zaczął w końcu poważnym tonem. – Domyślasz się z kim?
Agnes przełknęła z trudem ślinę.
– Tak ojcze, domyślam się. – Opuściła głowę zrezygnowana. – Ale to był wypadek, nie chciałam… − Tu głos jej się załamał, a gardło zacisnęło tak mocno, że nie była już w stanie powiedzieć ani słowa.
Co teraz będzie? Czy pożegna swoje dotychczasowe życie?
– Rozmawiałem z szeryfem Thornem – dodał, jakby do tej pory jeszcze tego nie wiedziała.
Skinęła tylko głową i w napięciu czekała na to, co się z nią stanie. Ojciec natomiast zwlekał z odpowiedzią. Podszedł do okiennicy i zapatrzył się w dal.
– Ile to już lat minęło, odkąd zmarła twoja biedna matka? – spytał, zmieniając temat.
Dziewczyna zamrugała i zbita z tropu spojrzała na jego plecy.
– To… − Odchrząknęła, gdy okazało się, że głos ma zachrypnięty. – To… będzie cztery lata.
Mężczyzna pokiwał powoli głową.
– Dobrze pamiętam te dni, kiedy Margaret leżała na łożu śmierci. Wyglądała tak krucho… − urwał i zamyślił się, jakby same wspomnienia wprawiały go w nostalgiczny nastrój.
– Ja też to pamiętam – dodała Agnes. Chciała, by ojciec na nią spojrzał, by mogła poczuć z nim głębszą więź. Od rana wydawał się nieobecny, oddalał się od niej, a to budziło w niej lęk. Był dla niej jedyną podporą, czuła się przy nim bezpiecznie, mimo że nie był zbyt wylewny w uczuciach.
– Poprosiła mnie wtedy, żebym miał na ciebie oko…
Ta prośba wydała się Agnes dziwna, ale jej nie skomentowała. Przywykła do tego, że na matczyne uznanie trzeba było zasłużyć.
– Spełniasz tę obietnicę, ojcze, niczego mi nie brakuje, jestem tu szczęśliwa…
– Nie! – Obrócił się ku niej gwałtownie, a Agnes wlepiła w niego zaskoczony wzrok. Z natury ojciec był łagodnym człowiekiem, nigdy nie podnosił głosu, ale najwidoczniej coś go gnębiło.
– Nie zajmuję się tobą dobrze. W tym wieku, powinnaś być już komuś przyrzeczona. Jestem dla ciebie zbyt pobłażliwy, a Margaret wyraźnie dała mi do zrozumienia, że chce, bym dobrze wydał cię za mąż.
Dziewczyna poruszyła się niespokojnie.
– To może poczekać jeszcze kilka lat… − zaczęła uspokajającym tonem. − Dobrze mi tutaj, w domu, z tobą, a dodatkowo uczę się, jak zarządzać majątkiem… to może się przydać, kiedy wreszcie zdecyduję się na męża… − próbowała go udobruchać. Hemming jednak wydawał się nieprzejednany. Jego mina była zacięta i zdecydowana.
– Wczoraj Thorn poprosił o twoją rękę, a ja się zgodziłem. – Padło nagłe oświadczenie, które zwaliłoby Agnes z nóg, gdyby nie siedziała.
Poczuła, jak krew odpływa z jej twarzy, a ciało pokrywa gęsia skórka. Przed oczami zrobiło jej się ciemno, jakby wpadła do głębokiej studni.
– To… to… niemożliwe! – wymamrotała głucho.
– To najlepsza oferta, jaką kiedykolwiek otrzymałaś! – ciągnął ojciec zupełnie niespeszony jej reakcją. – Musiałaś zrobić na nim wczoraj dobre wrażenie. – Pokiwał z uznaniem głową.
– Ja… wcale… nie… − dukała.
– Jest wyśmienitym kandydatem. Na lepszego nie mogłem liczyć! Bogaty, szanowany, z licznymi ziemiami i dobrym posłuchem u króla. – Uśmiechnął się do swoich myśli. − Kiedy zaczynałem swoją działalność, nie sądziłem, że będziemy mieli takie koneksje! – Podszedł do niej i położył ciężkie dłonie na jej ramionach. – Dobra robota, córko. Jestem bardzo rad z tego matrymonium. Może rzeczywiście lepiej było poczekać, tak jak tego chciałaś. – Pochwalił ją i poklepał dobrotliwie.
– Ale ja się nie zgadzam! – Agnes zerwała się ze stołka. Ojcowskie ręce opadły, a na jego twarzy pojawił się wyraz niezadowolenia. Odszedł parę kroków.
– Domyślałem się, że to powiesz i, niech mi Bóg świadkiem, przez długi czas szanowałem twoją opinię. Ale nie możesz mnie wiecznie wodzić za nos. – Wyprostował się, jakby próbował dodać sobie autorytetu. Spojrzeniem objął jej napiętą sylwetkę. – Czas oddać cię w ręce męża, a Thorn jest znakomitym wybrańcem.
Dziewczyna zaczęła panikować, czuła, że niewiele wskóra. Przypadła do stóp ojca i objęła go rękami.
– Proszę… Każdy, tylko nie on! Ten człowiek jest okrutny i budzi we mnie odrazę! – zaszlochała, trzęsąc się na całym ciele. I pomyśleć, że jeszcze wczoraj, najgorsze, co mogła sobie wyobrazić, to aresztowanie. Zamknięcie w ciemnym lochu wydawało się teraz sielanką w porównaniu z piekłem, które ją czekało.
– Agnes… − Ojciec nachylił się ku niej i delikatnie oswobodził się z uścisku. – Nie wiem, skąd wyciągnęłaś takie wnioski, ale to powszechnie szanowany człowiek, nie zrobi ci krzywdy. Fakt, może i ma twardą rękę, ale myślę, że właśnie takiego męża potrzebujesz. Ja stanowczo zbyt długo ci pobłażałem, czas to zmienić.
W wyobraźni Agnes zagościł obraz bezwzględnego mężczyzny, który bez najmniejszego wahania smaga batem skazańca. Na samą myśl o tym wzdrygnęła się i odruchowo otuliła ramionami.
– Mówisz, jakbyś go znał – jęknęła żałośnie. – Dlaczego teraz? Co takiego zrobiłam? Nie jesteś ze mnie zadowolony? – Jej oczy były wilgotne, gdy podniosła na niego wzrok. Mężczyzna patrzył na nią przez chwilę, zaraz jednak potrząsnął głową, jakby starał się odepchnąć od siebie niepożądane emocje.
– Zrozum, Agnes… − Przykucnął i pogładził ją po twarzy. – Jestem coraz starszy. Margaret nigdy nie powiła syna, mam tylko ciebie…
Dziewczyna znieruchomiała, wszystko zaczęło układać się w całość.
– A więc to dlatego, że nie jestem mężczyzną, tak? – wykrztusiła. Łzy zbierały jej się pod powiekami, ale wytarła je wierzchem dłoni.
– Dziecko… gdyby wszystko było takie proste – westchnął zmęczony i w tej chwili Agnes dostrzegła, jak bardzo postarzał się przez te ostatnie lata. Na gładkiej niegdyś twarzy pojawiły się głębokie bruzdy i zmarszczki, włosy przerzedzone i matowe, prawie całkowicie straciły swój kolor.
– Jesteś moją córką – podjął znów. – I choć należycie mi pomagasz, nie przekażę ci majątku. Potrzebuję wnuka, chłopca. Wtedy będę mógł spokojnie dożyć dni starości. Ze świadomością, że mam komu to wszystko oddać i kto zatroszczy się o moją działalność kupiecką. – Wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste.
Dziewczyna poczuła się zdradzona. To było proste, wbrew temu, co mówił ojciec. Dziedziczenie majątku odbywało się tylko w męskiej linii. Choćby nie wiem, jak zaradna była, jak dobrze znała się na interesach, nie była warta tyle, co mężczyzna.
– A więc postanowiłeś mnie sprzedać.
– Nie przesadzaj – zniecierpliwił się Hemming. Wstał i spojrzał na nią z góry. – To dla twojego dobra. Kobiety stworzono do małżeństwa. W innym wypadku, co miałyby robić? – spytał retorycznie, jakby nie mieściło mu się w głowie, że kobieta mogłaby mieć wolną wolę.
– Mam rozum równie sprawny jak u mężczyzny – broniła się, choć wiedziała, że sprawa została już przesądzona.
– Agnes, nie spieraj się ze mną. Zawsze byłaś mi posłuszna. Tym razem też będziesz, a z czasem jeszcze podziękujesz mi za wszystko, co dla ciebie zrobiłem. Będziesz miała dostatnie życie i nobliwego męża. Czego jeszcze mogłabyś chcieć?
Ostatnie zdanie ojca odbiło się echem w jej głowie. Czy to wszystko, na co mogła liczyć?
Nie nazwałaby Thorna „nobliwym” nawet za tysiąc lat. Był potworem, człowiekiem bezdusznym, brutalnym i pozbawionym jakichkolwiek uczuć. Budził w niej lęk i odrazę. Jak mogłaby wyjść za niego za mąż?
Tego samego wieczoru
– Agnes, dokąd idziesz?! – Na leśnym trakcie dogonił ją Godwin. Spiął wodze starego kuca i zatrzymał się przy dziewczynie.
– Nie twoja sprawa – odparła dumnie, nie zwalniając kroku. Ubrana była w ciepły, wełniany płaszcz, długą tunikę i skórzane buty. Do pasa przymocowała nóż, mieszek z krzesiwem i niewielką sakiewkę. Na plecach dźwigała tobołek z jedzeniem i drobnymi przedmiotami osobistymi.
Chłopak ruszył za nią, przyglądając jej się z zainteresowaniem.
– Widzę, że dokądś się wybierasz? Czy twój ojciec o tym wie? – spytał, choć znał odpowiedź.
– Nie. Nie wie i będę wdzięczna, jeśli mu nie powiesz. – Spojrzała na niego spod brwi.
Godwin zagwizdał przeciągle.
– No, no. Ktoś tu ucieka z domu? – domyślił się.
– Też byś uciekł, gdyby chcieli cię wydać za potwora – nastroszyła się i przyspieszyła kroku.
– Potwora? Twój ojciec chce cię wydać za szeryfa? – W jego głosie słychać było niedowierzanie.
Dziewczyna skrzywiła się.
– Nie „chce”, tylko już to zrobił. Dzisiaj rano oznajmił mi, że mam się podporządkować jego decyzji.
Kiedy chłopak zachichotał, Agnes straciła cierpliwość. Zatrzymała się i wziąwszy się pod boki, spojrzała na niego ostro.
– Widzę, że bardzo cię to bawi.
Godwin zrobił niewinną minę, choć z trudem przychodziło mu zachowanie powagi.
– Prawdę mówiąc, dziwię się, że Thorn się na to zgodził. – Wzruszył ramionami, po czym wyjął małe jabłko zza pazuchy i wgryzł się w nie.
Dziewczyna aż poczerwieniała ze złości.
– To nie ON się zgodził, tylko to ON to zaproponował – wycedziła i fuknąwszy pod nosem, ruszyła znów przed siebie.
Chłopak dogonił ją niespiesznie.
– Naprawdę? To był jego pomysł? – wydawał się nieprzekonany.
Agnes rzuciła mu tylko pełne urazy spojrzenie. Bardzo lubiła przyjaciela, ale czasem zachowywał się jak skończony osioł.
– Nic z tego się jednak nie stanie, bo się nie zgodzę. Po moim trupie! – dodała, walecznie podnosząc dłoń.
Młody mężczyzna starannie obgryzł owoc i wyrzucił ogryzek, jakby jej przemowa nie zrobiła na nim wielkiego wrażenia. Zabrudzone palce wytarł w materiał na chudej piersi.
– Twój ojciec i tak był wspaniałomyślny, że nie przyrzekł cię wcześniej komuś innemu. To nienormalne, żeby zostawiać młodej dziewczynie tyle swobody. A poza tym, szeryf to bardzo poważana osobistość, nie mogłaś trafić lepiej! Jesteś szczęściarą, że się tobą zainteresował! – Wygiął usta w podkówkę i pokiwał z uznaniem głową.
– Jak tak go uwielbiasz, to sam się z nim ożeń! A może zapomniałeś już, ilu ludzi zabił w bitwach i że bez mrugnięcia okiem potrafi chłostać aż do krwi?! – krzyczała coraz głośniej. Najwidoczniej wszyscy w niebogłosy wychwalali cnoty tego grubianina, a ją uważali za gorszą, a nawet niegodną Jaśnie Pana Kata!
Ach, no tak, zapomniałam, że przecież jestem tylko kobietą.
Nagle poczuła, jak złość ustępuje miejsca bezsilności i rezygnacji. Może nie była w stanie zmienić praw rządzących tym światem, ale mogła zrobić jedno.
Mogła sama wybrać sobie drogę, którą zamierzała podążać.
Poprawiła tobołek na plecach i ten ruch jakby ocucił młodzieńca.
– Wygląda na ciężki, pomóc ci? – Wyciągnął rękę w geście pojednania.
Dziewczyna przystanęła i westchnęła.
– Godwin… nie zmienię swojej decyzji. Nie wrócę do ojca. – Spojrzała na niego smutnymi, dużymi oczami w kolorze miodu.
Na widok jej bezbronności coś ścisnęło chłopaka za serce.
Jest taka śliczna, pomyślał.
Odchrząknął i zebrał się w sobie.
– A kto ci każe wracać? Chciałem tylko wiedzieć… co zamierzasz. – Wzruszył ramionami.
Agnes nagrodziła go łagodnym uśmiechem.
– Na razie chcę się znaleźć jak najdalej od ojca i od… − skrzywiła się − …Thorna. Jeszcze nie myślałam, co dalej – przyznała, w głębi duszy zdając sobie sprawę, że jej plan był dosyć krótkowzroczny. – Ale jednego jestem pewna – dodała mocniejszym, choć drżącym głosem − żaden mężczyzna nie będzie decydował o moim losie!
Tę noc Agnes spędziła w klasztorze, ukrytym w głębi lasu, z dala od traktu. Godwin postanowił jej towarzyszyć, głównie ze względów bezpieczeństwa. Samotne wędrówki po lesie były niebezpieczne nawet dla walecznego męża, a co dopiero dla młodej, bezbronnej kobiety.
Mnisi przyjęli ich z otwartymi rękami, nie raz gościli w swoim opactwie podróżnych, jednak nikomu nie pozwalali zostać dłużej niż na jedną noc.
O świcie Agnes i Godwin otrzymali skromny posiłek, składający się z chleba i sera, i już mieli zbierać się do drogi, kiedy usłyszeli rozmowę przechodzących braci.
– Podobno spłonęło nie tylko całe domostwo, ale też wszyscy ludzie, którzy w nim mieszkali. I kilka pobliskich domów – powiedział młodszy, prawdopodobnie nowicjusz, ze słabo ukrywanym podnieceniem.
Starszy zrobił zmartwioną minę.
– To się niestety często zdarza w Hertford. Chaty są z drewna i wystarczy chwila nieuwagi, żeby od kuchni zajął się cały dom. Dodamy dzisiaj tych zmarłych do naszych intencji. – Wzniósł oczy ku niebu i przeżegnał się. – Świeć panie nad ich duszami.
– Świeć panie nad ich duszami – powtórzył gorliwie młodszy.
Agnes wymieniła zaniepokojone spojrzenia z Godwinem. Zanim się spostrzegła, chłopak dogonił mnichów i dotykając ramienia tego młodszego, zapytał:
– W Hertford spłonął jakiś budynek? Skąd brat to wie?
Mężczyzna obrócił się zaskoczony i spojrzał na niego.
– Dzisiaj rano wrócił do klasztoru nasz opat. Widział wszystko na własne oczy. Nic nie zostało z budynku kupca. Same zgliszcza. Tyle szczęścia, że w końcu udało się ugasić pożar, bo zajęłoby się całe Hertford! – dodał z ekscytacją w oczach, która pojawiała się zawsze na twarzach młodzieńców skorych do podniet.
Tuż obok chłopaka pojawiła się nagle Agnes, Godwin nie usłyszał, kiedy podeszła, ale twarz miała bladą, a oczy zlęknione.
– Kupca? Powiedział brat, że chodzi o kupca? – spytała łamiącym się głosem. – Czy wiesz, jak się nazywał?
Nowicjusz podrapał się po brodzie, próbując przypomnieć sobie ten szczegół.
– A! Już wiem – rozpromienił się po chwili. – Zwali go Hemming Mercer! Tak, tak… handlował wełną. Podobno był bardzo bogaty. – Pokiwał głową, ale widząc srogi wzrok starszego brata, powściągnął emocje.
– Znaliście go? – spytał ten drugi uprzejmie.
Dziewczyna wbiła tępe spojrzenie gdzieś ponad ramieniem mnicha.
– Tak. To mój ojciec.KTO NIE RYZYKUJE, TEN NIE UCZTUJE
Kiedy Anges i Godwin wrócili do Hertford, przekonali się, że pogłoski, które słyszeli od mnichów były prawdziwe. Tam, gdzie niegdyś stało pokaźne domostwo, teraz leżała tylko sterta smętnych zgliszczy. Dziewczyna nigdy nie widziała czegoś równie poruszającego, a zarazem tak wyzutego z życia. Wciąż słyszała syk pękającego drewna, miała wrażenie, że martwy budynek szydzi z niej, patrzy na nią oceniająco, jak na marnotrawną córkę, która zbyt późno wróciła do domu.
Przez długi czas po prostu tam stała. Nie była w stanie się poruszyć, ani nawet zapłakać.
Serce wyrywało się z jej piersi z rozpaczy, a w głowie, wśród chaosu myśli, kołatała jedna, bardzo wyraźna i trzeźwa.
To twoja wina.
Poczuła, jak wstyd i żal zaciskają się na jej gardle.
Gdybym została, z pewnością nic takiego by się nie zdarzyło.
Godwinowi tymczasem udało się dowiedzieć, czy komukolwiek z zamieszkałych udało się przeżyć i w jaki sposób doszło do pożaru. Wracając z wieściami, spojrzał na dziewczynę, po czym objął ją ramieniem i przytulił.
– Przykro mi – powiedział ze współczuciem. – Zanim ludzie z okolicznych domów zorientowali się, że się pali, dolne piętro było już zajęte ogniem.
Agnes oczami wyobraźni zobaczyła, jak ojciec, którego pokój sypialny był tuż nad kuchnią, musiał się zmagać z buchającymi płomieniami i kłębami gryzącego dymu. Jeśli pożar zaskoczył go podczas mocnego snu, nie miał szans na przeżycie.
Wtuliła się w wątłe ramię przyjaciela i ścisnęła go z całych sił.
– Nikomu nie udało się ujść z życiem, jedynie ludziom z pobliskich domów, które zajęły się później… − dodał delikatnie. Kiedy się nie odezwała, westchnął i kontynuował. − Jestem pewien, że jeśli ojciec patrzy na ciebie z góry, jest rad, że ciebie to ominęło. Byłaś dla niego najważniejsza.
Na te słowa dziewczyna wybuchła płaczem. Gorące łzy spływały na wełnianą tunikę i moczyły ją, ciałem wstrząsały spazmy, kiedy rozpacz i bezsilność doszły do głosu.
– Gdybym się z nim nie pokłóciła, wszystko byłoby jak dawniej! To moja wina! Porzuciłam go i to przeze mnie zginął! – wyrzucała z siebie z nienawiścią, skierowaną do samej siebie.
Godwin nie skomentował tych słów, tylko mocniej ją przytulił. Sam również czuł się winny. Od dawna pracował u Hemminga i, tak jak większość służby i pomocników, spał na parterze w głównej izbie. Gdyby był na miejscu, zamiast pojechać za dziewczyną, z pewnością wszystkiemu by zaradził. A przynajmniej tak podpowiadał mu jego porywczy, młodzieńczy duch.
Żal ściskał mu serce, nie potrafił pocieszyć Agnes.
Z drugiej strony czuł niewysłowioną ulgę, że żył i że dziewczynie również nic się nie stało.
Kiedy tak tulił ją w objęciach, a ona dawała upust swojej rozpaczy, zaczęły napływać kolejne nieproszone myśli. Zdał sobie sprawę, że teraz byli zupełnie sami. Zdani tylko na siebie.
To uczucie napawało go trwogą znacznie większą niż poczucie winy.
Przez dwa kolejne dni Agnes i Godwin przeszukiwali zgliszcza w poszukiwaniu przedmiotów, które mogły ocaleć w pożarze. Choć było to konieczne, dziewczyna czuła się, jakby popełniała jakiś bezbożny, niemoralny czyn. Pod warstwą gruzu spoczywały przecież szczątki wielu bliskich jej osób, również ukochanego ojca.
Było jednak jasne, że z ich ciał nic nie pozostało. Mieszczanie z okolicznych domów, których również dotknęła katastrofa zdecydowali się na pochowanie zmarłych w masowym grobie, na okolicznym cmentarzu. Agnes i Godwin uczestniczyli w tej ceremonii, ale oboje mieli wrażenie, że to, czego są świadkami, nie dzieje się naprawdę.
Makabryczna rzeczywistość dochodziła do nich stopniowo i z każdą chwilą przygniatała ich coraz bardziej.
Życie jednak zupełnie obojętne na ich los trwało dalej i szybko wybiło im z głów nadmierne umartwianie się i lamenty. Gdy jedzenie się skończyło, a mieszek na monety zelżał, Agnes, mimo uciążliwego bólu, który czuła po stracie ojca, musiała zebrać się w sobie i zacząć myśleć praktycznie.
Udało im się znaleźć kilka przydatnych przedmiotów, kociołek, ceramiczną miskę, klamrę od pasa, wrzeciono i grzebień, a nawet małą, metalową skrzyneczkę, w której znajdowało się czterysta pensów, jednak oprócz tego majątek ojca prawie w całości został zniszczony.
Nie tylko oni przeszukiwali zgliszcza w poszukiwaniu wartościowych przedmiotów i to wprawiało ją w złość. To był jej dom! Jednak cóż mogła zrobić? Przegonić biedotę i żądać zwrotu przedmiotów? Ani ta ziemia, ani ten dom nie był jej własnością, nie miała nic.
Jeszcze kilka dni temu była szanowaną córką kupca, z szerokimi perspektywami i świetlaną przyszłością, natomiast dzisiaj była biedaczką, której lada moment, zacznie brakować na solidny posiłek czy nocleg.
Przypomniała sobie, że jej matka miała siostrę w okolicznej wsi, jednak z tego, co pamiętała ich stosunki nie były najlepsze. Nie spodziewała się, że z otwartymi rękami przyjmie ją i Godwina pod swój dach, ale w tej chwili była to jedyna rodzina, którą miała.
Gdy przytwierdzała do siodła kuca tobołek z ocalałymi przedmiotami, wpadł jej do głowy pewien pomysł.
Problem w tym, że jego realizacja wymagała nie lada odwagi.
Chciała spotkać się z szeryfem i poprosić go o przysługę…
Następnego ranka
– Nie podoba mi się ten pomysł – narzekał Godwin, gdy z całym swoim skromnym dobytkiem stanęli przed przestronnym domostwem Thorna.
Był wczesny poranek, lecz Agnes nie mogła już dłużej czekać. Podekscytowanie buzowało w niej tak silnie, że musiała jak najszybciej stanąć twarzą w twarz z szeryfem.