- promocja
- W empik go
Pocałunek szpiega - ebook
Pocałunek szpiega - ebook
Sage Fowler dowiodła już swojej wartości jako utalentowana swatka i przebiegły szpieg, teraz więc może cieszyć się zasłużonym spokojem jako guwernantka królewskich dzieci i czekać na Alexa, wyjeżdżającego na kolejne misje wojskowe. Kolejnym zadaniem kapitana Alexa Quinna jest wyszkolenie nowego oddziału – ale czy rzeczywiście tylko o to chodzi?
Gdy Sage domyśla się prawdziwego celu tej misji, wykorzystuje okazję, by ponownie przysłużyć się królestwu, a przy tym towarzyszyć swojemu narzeczonemu.
Alex nie jest jednak zachwycony obecnością ukochanej na trudnej misji, zaś jej upór i jego skrytość tylko pogarszają sprawę. Jak poradzi sobie Sage, gdy zrządzeniem losu zostanie oddzielona od reszty oddziału i wbrew swojej woli zapuści się daleko na terytorium wrogiego kraju? Czy w nowym miejscu zdoła utrzymać – w sekrecie tożsamość własną i swojego podopiecznego? Tym razem nie tylko jej królestwo znajdzie się w niebezpieczeństwie…
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7686-743-4 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Druty do robótek nie wydawały się szczególnie skuteczną bronią, ale łatwiej było fechtować nimi niż piórami do pisania.
Sage zrobiła wypad, a jej podopieczna, księżniczka, zablokowała pchnięcie, lecz zatrzymała się tuż przed zakończeniem ruchu.
– Nie, nie – pouczyła ją Sage. – Musisz popchnąć mocniej i zmusić mnie, żebym przesunęła ostrze, a potem zmniejszyć dystans. – Cofnęła się o krok. – Spróbujmy jeszcze raz.
– Przepraszam bardzo? – warknęła jedenastoletnia Carinthia siedząca po drugiej stronie pokoju lekcyjnego. – Nie mogę się skoncentrować, kiedy wy się bawicie w robótki bojowe.
Księżniczka Rose opuściła „miecz” i przewróciła oczami, ale Sage uciszyła ją jednym gestem.
– Przepraszamy, Caro. Ile zadań ci jeszcze zostało?
– Pięć.
– To wystarczy na dzisiaj. Możesz już iść.
Księżniczka była w drzwiach, zanim jeszcze Sage skończyła zdanie.
– Czy chciałabyś, żebym pomogła ci sprawdzić jej zadania, Sage? – Rose z trudem radziła sobie z matematyką, ale była gotowa zrobić wszystko, by odwlec haftowanie.
– Nie trzeba, dziękuję. – Sage podniosła kartkę i przejrzała zadania. Dwanaście z piętnastu było dobrze zrobione. Carinthia poczyniła ogromne postępy w ciągu tych dziewięciu miesięcy, od kiedy Sage została jej guwernantką.
– Idziesz po południu na trening? – zapytała Rose, machinalnie obracając drut do robótek.
Sage starała się udawać, że od kilku godzin o tym nie myśli. Skinęła głową.
– Dzisiaj mają być pojedynki treningowe w podwójnym kręgu. Mistrz Reed powiedział, że jestem na nie gotowa. – Rozejrzała się po pokoju i stwierdziła, że panuje w nim dostateczny porządek. Oddała Rose trzymany przez siebie drut. – Nie zapomnij tego.
Księżniczka skrzywiła się, ale wzięła go. Razem przeszły do przylegającej komnaty, gdzie matka i siostra Rose pracowały razem przy kominku nad skomplikowanym gobelinem. Królowa miała jasną cerę mieszkanki północy i lekko kręcone złociste włosy barwy pszenicy, które Rose odziedziczyła po niej. Siedząca u jej boku księżniczka Cara była w końcu w swoim żywiole, haftując szkarłatny wzór na ciężkiej tkaninie. Rose jęknęła. Nie lubiła robótek na drutach, ale wyszywania nienawidziła z całego serca.
Sage dygnęła.
– Skończyłyśmy na dzisiaj, Wasza Wysokość – powiedziała. – Czy będę jeszcze do czegoś potrzebna? – Królowa cierpiała na lekką dalekowzroczność, więc kilka miesięcy wcześniej Sage podjęła się dodatkowych obowiązków jej osobistej sekretarki. – Czy przyszły jakieś nowe listy?
– Jak przypuszczam, chciałabyś wiedzieć, czy przyszło coś do ciebie – odrzekła królowa. – Ale nie, nic nie ma.
Sage zmarszczyła brwi. Już drugi tydzień nie miała żadnych wiadomości od Aleksa. Ponieważ on był bratankiem króla, a ona pracowała dla rodziny królewskiej, ich prywatne listy często były dołączane do oficjalnej korespondencji wysyłanej do i ze stolicy – to sprawiało, że ich doręczenie było pewniejsze, ale nie tak częste.
Orianna podniosła wzrok znad robótki i uśmiechnęła się ciepło.
– Przełęcz Tegann jest już przejezdna, więc w najbliższych tygodniach możemy spodziewać się częstszej korespondencji. Jeśli cokolwiek przyjdzie, możesz być pewna, że przekażę ci to niezwłocznie.
Sage nie była pewna, kiedy przestała ją krępować myśl o tym, że członkowie rodziny królewskiej tak bardzo przejmują się jej życiem uczuciowym.
– Jeśli Wasza Wysokość nie potrzebuje już niczego, chciałabym się oddalić.
– Czy mogę z nią pójść, matko? – zapytała Rose.
Królowa przybrała bardziej oficjalny ton głosu, gdy odpowiadała starszej córce:
– Już dwukrotnie w tym tygodniu wykręciłaś się od haftowania, żeby popatrzeć na trening Sage. Za każdym razem obiecywałaś, że potem to nadrobisz, ale nie dotrzymałaś danego słowa.
– Ale matko…
– Odpowiedź brzmi: nie. – Orianna zmrużyła oczy i spojrzała na materiał przez szkło powiększające. Tego rodzaju zajęcia oraz czytanie męczyły jej oczy i sprawiały, że bolała ją głowa, ale Jej Wysokość nie zamierzała rezygnować z robótek ręcznych. – Nie pytaj ponownie.
Sage przepraszająco rozłożyła ręce, ale w duchu ucieszyła się, że nie będzie miała dzisiaj widowni. Rose pomaszerowała gniewnie do swojego koszyczka z szyciem i usiadła ciężko na krześle. Orianna spojrzała na nią, co sprawiło, że Rose natychmiast wyprostowała plecy. Królowa poprawiła się na fotelu z westchnieniem i potarła oczy, a potem spojrzała na Sage ze znużonym uśmiechem.
– O ile się nie mylę, w tym tygodniu codziennie udajesz się na trening. Gdyby nie kapitan Quinn, pomyślałabym, że ktoś wpadł ci w oko.
Sage zarumieniła się.
– Dzięki temu w pewnym sensie czuję się bliżej niego. – Konflikt w Tasmecie zaczął się pod koniec ubiegłej wiosny i trwał już dziewiąty miesiąc. Żadne listy nie mogły zastąpić całego tego czasu, który stracili. – Poza tym sprawia mi to przyjemność. Ostatnio przybyło wielu nowych żołnierzy, a to dla mnie dodatkowa okazja do nauki.
Orianna popatrzyła na nią z zagadkowym wyrazem twarzy.
– Cóż, jestem pewna, że dzisiaj nie chciałabyś się spóźnić. – Pochyliła się z powrotem nad swoją robótką i wbiła igłę w materiał.
Ta zmiana nastroju była zastanawiająca, ale Sage nie miała czasu, żeby teraz to roztrząsać. Dygnęła i opuściła komnatę królowej, w myślach trzymając już miecz. Musiała się pospieszyć, jeśli chciała zabrać jedną z wyściełanych zbroi na tyle małych, by pasowały na jej drobną figurę. Podekscytowana pokonała dwadzieścia stopni, zanim przypomniała sobie, że nadal ma na sobie suknię. Odwróciła się na pięcie i pobiegła do swojego pokoju, po drodze rozluźniając tasiemki gorsetu. Pięć minut później szła już na skróty przez korytarze dla służby, ubrana w bryczesy i lnianą koszulę.
Na dziedzińcu było więcej żołnierzy niż zwykle, witających się głośno z przyjaciółmi i zawierających nowe znajomości. Sage przedzierała się przez tłum, skoncentrowana na tym, by dostać się na główny plac treningowy. Dawno już wyleczyła się z odruchowego poszukiwania Aleksa w każdej grupie żołnierzy i z niedorzecznej nadziei, że powróciłby do Tennegolu, zanim zdążyłby jej przekazać, że przyjeżdża.
Powiedziała królowej tylko część prawdy. Gdy tu przychodziła, rzeczywiście czuła się bliżej Aleksa, ale miała też głębsze powody. Od śmierci jej ojca, pięć lat temu, życiem Sage zawsze rządzili inni. Jej ciotka i wuj mieli dobre intencje, ale jako jej opiekunowie uważali, że powinna polegać na mężu, który zapewni jej bezpieczeństwo i dobrobyt. Kiedy pracowała dla swatki, Darnessa pozwalała jej na większą niezależność i być może po kilku latach Sage zdołałaby odnaleźć własną drogę w życiu, ale zeszłej wiosny wszystko się zmieniło. Nigdy wcześniej nie czuła się tak bezbronna, tak nieprzydatna jak w Tegannie.
Żołnierze Aleksa musieli przekazać czerwony sygnał – proszek, który, spalając się, wydzielał gęstą kolumnę czerwonego dymu – zwiadowcom znajdujących się poza twierdzą, żeby mogli wezwać posiłki. Sage jako jedyna była w stanie przecisnąć się przez kratę ściekową i uciec, ale została złapana przez jednego z wartowników. Jej umiejętności z trudem pozwoliły się obronić, co omal nie kosztowało ją życia.
Nigdy więcej nie będzie tak bezbronna.
Udało jej się pochwycić ostatnią zbroję na tyle niedużą, żeby na nią pasowała – wyprzedziła pałacowego giermka, który zmarnował czas, zaczynając od wyboru miecza. Starała się nie patrzeć na niego z triumfem, kiedy wsunęła ramiona w rękawy i spięła górną część z dolną. Miała szczęście – ta właśnie zbroja była przeznaczona także do jazdy konnej, co oznaczało, że z tyłu i na udach była luźniejsza i pozbawiona wyściółki. Prawdę mówiąc, siedzenie Sage potrzebowało tego dodatkowego miejsca.
Kiedy zbroja treningowa została już zapięta, Sage wybrała miecz – cięższy niż te, z którymi zwykle ćwiczyli giermkowie. W ten sposób męczyła się szybciej, ale przekonała się, że dodatkowa waga pozwala zrekompensować mniejszą siłę ramion podczas zadawania ciosu. Przytrzymała miecz między kolanami, wsunęła piaskowy warkocz pod hełm i zapięła go. Potem wyprostowała się i uniosła broń, czując nagły przypływ tremy.
Dzisiaj przekona się, na ile jest dobra.2
Sage zajęła miejsce w wewnętrznym kręgu walczących, twarzą na zewnątrz. Wokół nich utworzył się drugi pierścień, tak, że każdy znalazł swojego przeciwnika. Zasalutowała swojemu pierwszemu partnerowi i przyjęła postawę obronną, zastanawiając się w duchu, czy zna tego mężczyznę. Duże i często zdeformowane zbroje treningowe sprawiały, że po założeniu hełmów potrafiła rozpoznać z całą pewnością może trzech albo czterech żołnierzy – a jednego z nich dlatego, że nie miał ręki. Trzeba było jednak pamiętać, że to działało w obie strony. Ze względu na jej wzrost, większość przeciwników uznawała Sage za giermka, co całkowicie jej odpowiadało. Pałacowi strażnicy po kilku miesiącach przyzwyczaili się do jej obecności, ale ostatnio pojawiło się wielu nowych żołnierzy i sytuacja mogła stać się krępująca, gdyby zorientowali się, że Sage jest kobietą.
Gdy rozległ się dzwon, Sage i jej przeciwnik szybko wpadli w rytm naprzemiennego ataku i obrony. Ponieważ była to pierwsza runda, oboje traktowali ją raczej jako rozgrzewkę niż okazję do zdobycia punktów. Robili wypady i parowali pchnięcia z coraz większą energią, aż po siedmiu minutach dzwon ogłosił zakończenie rundy. Partner Sage zrobił kilka kroków w prawo, by jego miejsce mógł zająć nowy wojownik. Sage zasalutowała mu i ustawiła się do kolejnej rundy.
Po czterech zmianach Sage pociła się mocno pod zbroją, ale nabrała większej pewności siebie. Kilku szermierzy opuściło krąg lub dołączyło do niego – jedna nowa para ulokowała się dwa miejsca od niej w prawo. Nie rozpoznawała żadnego z nich, ale wydawało jej się, że żołnierz stojący w zewnętrznym pierścieniu ją obserwuje. Czy zauważył jakieś oznaki świadczące, że ma do czynienia z dziewczyną? Miała nadzieję, że nie. Gdy przesunął się bliżej, Sage także zaczęła go obserwować.
Pod wyściełanym hełmem widać było czarny zarost, czyli musiał być co najmniej po dwudziestce. Był od niej wyższy, podobnie jak większość mężczyzn, dobrze zbudowany, ale nie zwalisty – chociaż przez wyściełaną zbroję wyglądał, jakby się garbił – natomiast jego miecz… To była standardowa broń do ćwiczeń, a nie jego własna, ale trzymał ją, jakby stanowiła naturalne przedłużenie ramienia. Poruszał się szybko i bez zbędnych zamachów, nie marnując ani odrobiny energii. Uderzenie w ramię przypomniało Sage, że musi zwracać większą uwagę na obecnego przeciwnika. Otarła pot zalewający oczy i skoncentrowała się na swoim pojedynku.
Gdy znowu zadźwięczał dzwon, mężczyzna stanął naprzeciwko niej. Hełm karykaturalnie podkreślał poruszenia jego głowy, gdy zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Bez wątpienia starał się ją ocenić. Chociaż Sage nie widziała pod tym kątem niczego – nawet zarośniętej brodą szyi – kiedy jej zasalutował, miała wrażenie, że mężczyzna się uśmiecha. Najwyraźniej nie uważał jej za wyzwanie dla siebie. No cóż, pokaże mu, że nie jest nowicjuszką.
Jednakże nie minęła minuta, gdy jego przewaga stała się wyraźnie widoczna. Mistrz Reed twierdził, że Sage jest zaawansowana, jak na czas spędzony na nauce, a jej postawa jest bardzo obiecująca, ale nowy przeciwnik przewidywał każdy jej ruch i bez wysiłku go parował. Kiedy przechodził do ataku, widziała, że wyraźnie zwalniał, żeby ułatwić jej walkę. Po części złościła się na niego o tak protekcjonalne podejście, ale po części była wdzięczna, że nie rozbroił jej po prostu po trzech sekundach. Po chwili zorientowała się, że mężczyzna testuje jej umiejętności, pozwala jej pokazać, co umie, i zaczęła go doceniać – aż do momentu, gdy wychyliła się za bardzo w prawo podczas odparowania ciosu. Jego miecz śmignął w powietrzu i trafił ją w siedzenie.
Przez szczelinę w hełmie Sage dostrzegła błysk zębów w uśmiechu. Poczuła przypływ wściekłości – on wiedział, że walczy z dziewczyną! Po co miałby zrobić coś takiego, jeśli nie po to, by z niej zadrwić? Niemalże zaślepiona furią odzyskała równowagę i zaatakowała, ale on z łatwością ją zablokował. Sage odepchnęła jego ostrze na bok i cofnęła się o krok, a mężczyzna pokręcił ostrzegawczo głową. Zamachnęła się gwałtownie, ale on wytrącił jej miecz z ręki i znowu trzepnął ją płazem miecza po tyłku.
Łzy upokorzenia nie pozwalały Sage widzieć wyraźnie. Stała z zaciśniętymi pięściami i zastanawiała się, co zrobić, kiedy mężczyzna podniósł miecz i podał go jej. Tym razem pod hełmem nie było śladu uśmiechu, a Sage zrozumiała, że ostrzegał ją, by nie atakowała w złości, i dał jej nauczkę, gdy zignorowała tę radę. Pokornie przyjęła broń i zajęła pozycję obronną. Mężczyzna skinął głową z aprobatą i walka zaczęła się na nowo.
Zadzwonił dzwon na koniec rundy, ale mężczyzna gestem poprosił następnego walczącego, żeby go ominął. Żołnierz wzruszył ramionami i przeszedł koło nich. Tajemniczy partner wyraźnie zainteresował się Sage. Biorąc pod uwagę jego umiejętności, było to dość zastanawiające – nic nie zyskiwał, zostając z nią. Potem dzwon znowu zabrzmiał, a Sage odsunęła na bok wątpliwości, by skoncentrować się na czekającej ją walce. Po kilku wymianach ciosów jej partner cofnął się i gestem poprosił, by opuściła miecz. Zrobiła to ostrożnie, a wtedy on przełożył własny miecz do lewej ręki i podszedł, by stanąć za nią. Bez słowa położył jej dłoń na nadgarstku i poprawił wykonywany przez nią ruch, prowadząc jej ramię w bardziej skutecznym łuku do cięcia. Jego wskazówki pozwalały lepiej wykorzystać jej wzrost i siłę ramion niż to, czego się dotąd uczyła.
– Dziękuję – powiedziała, a te słowa odbiły się echem wewnątrz hełmu. Mężczyzna skinął głową i znowu zajął pozycję. Kiedy przełożył miecz do prawej ręki, kilka razy rozprostował palce lewej, jakby były zesztywniałe. Sage otworzyła szerzej oczy.
Nie, to niemożliwe.
Jednak im dłużej go obserwowała, tym większej nabierała pewności. Po zakończeniu rundy jej partner ponownie poprosił następnego żołnierza, żeby ich ominął. Mężczyzna przy dzwonie zawołał, że to będzie ostatnia runda.
Forma sparingu zmieniła się; przeciwnik Sage zaczął walczyć bardziej agresywnie, niemal cały czas zmuszając ją, żeby się cofała. Było jasne, że chce ją na koniec zmusić, żeby się poddała, chociaż wiedziała, że mógłby to zrobić w dowolnej chwili.
Wygrana w tej walce wymagała czegoś więcej niż tylko umiejętności.
Sage wyczekała na właściwy moment i zachwiała się. Tak jak się spodziewała, mężczyzna wykorzystał to, ale ona była przygotowana, by wpaść na jego miecz. Udała, że ją trafił i z jękiem upadła na ziemię. Jej partner upuścił miecz i rzucił się, by ją złapać.
Przewrócił ją na plecy, przyklęknął koło niej, zsunął jej hełm i przeciągnął dłonią po żebrach.
– Gdzie? – zapytał ochryple. – Gdzie jesteś ranna?
Sage uśmiechnęła się do niego.
– Nic mi nie jest, kapitanie, ale ty jesteś martwy. – Dźgnęła go w brzuch tępym końcem miecza treningowego, a jej przeciwnik spojrzał w dół.
Zdjął hełm i popatrzył na nią wzrokiem, w którym duma mieszała się z rozdrażnieniem.
– Jesteś oszustką, wiesz o tym?
– O ile pamiętam, uczyłeś mnie, żebym wykorzystywała każdą przewagę.
Alex roześmiał się.
– Zaiste, to prawda. Poddaję się mojej pani. – Wyściełane zbroje sprawiały, że nie było łatwo mu ją pocałować, ale poradził sobie.3
Kapitan Malkim Huzar siedział w kącie zatłoczonej tawerny z dużym kuflem piwa. Było słabe, ale musiał to znosić, podobnie jak musiał znosić wszystko w tym kraju. Płaszcz z szorstkiego materiału okrywał go, odsłaniając tylko przedramiona. Jego oczy spod kaptura śledziły poruszenia ponad dwóch tuzinów gości, trzech barmanek i właściciela tawerny – nieprzyjemnego tłuściocha, który zachowywał się, jakby należały do niego także barmanki, z jedynym wyjątkiem atrakcyjnej dziewczyny z ustami i paznokciami pomalowanymi na równie ognisty kolor, jak jej włosy. Właściciel omijał ją szerokim łukiem, zapewne z powodu dwóch srebrzystych blizn, które pozostały pod jego lewym uchem.
Ruda dziewczyna przyniosła Huzarowi nowy kufel piwa, by zamienić go na opróżniony. Zanim to zrobiła, przesunęła paznokciem po spiralnych tatuażach na jego ciemnej ręce.
– Rzadko tu widujemy przybyszów z Aristelu – powiedziała gardłowym głosem.
Pomyliła go z Demorańczykiem ze wschodu, ale to mu nie przeszkadzało. Kimisarzy nie byli mile widziani w Demorze nawet przed rozpoczęciem obecnego konfliktu. Huzar pozwolił sobie na obojętny uśmiech. Drzwi tawerny otworzyły się i wpuściły podmuch chłodnego marcowego powietrza, który poczuł nawet w swoim kącie. Nareszcie.
– Jeszcze jedno piwo – powiedział. – Dla mojego przyjaciela.
Barmanka obejrzała się przez ramię na mężczyznę przedzierającego się przez tłum, a potem z westchnieniem wróciła do baru. Huzar odetchnął z ulgą. Była śliczna, ale im mniej uwagi na siebie zwracał, tym lepiej.
Nowo przybyły zdjął kaptur płaszcza zrobionego z materiału wytrzymałego, ale dobrej jakości, i ozdobionego na kołnierzu demorańskim herbem królewskim. Dołączył do Huzara przy stole, przynosząc ze sobą intensywny zapach końskiego potu i nawozu. Usiadł pod kątem, tak żeby obaj mieli dobry widok na całą salę. W odróżnieniu od Huzara spędził większość zimy pod dachem, więc jego południowa cera straciła częściowo swoją miedzianą barwę. Ręce oparte na stole wydawały się też chude w porównaniu z mięśniami Huzara.
– Spóźniłeś się – powiedział Huzar po demorańsku. Nie używał ojczystego języka od ponad dziewięciu miesięcy, więc mówił już niemal bez akcentu. Potrafił nawet wymówić Jovan tak, jak robili to Demorańczycy – Szowan.
– Przez tych wszystkich nowych przybyszów mam więcej pracy – wyjaśnił stajenny. – Na szczęście zarabiam także więcej. Jeźdźcy dają sute napiwki za dodatkową opiekę nad ich wierzchowcami. – Przesunął po blacie stołu małą sakiewkę pełną monet.
Huzar mruknął coś i schował pieniądze. Ponieważ musiał stale podróżować, nie miał czasu na znalezienie stałego zatrudnienia, co oznaczało, że każdy człowiek, z którym się spotykał, musiał mu oddawać niewielką część swoich zarobków.
– Jakie masz wieści? Widziałem, że przyjechało tu wielu żołnierzy.
Jego towarzysz skinął głową.
– Słyszałem plotki.
Huzar podniósł ostrzegawczo palec, ponieważ barmanka wróciła z pełnym kuflem. Stajenny uśmiechnął się, gdy dziewczyna stawiała przed nim piwo, ale Huzar nie odważył się na nią spojrzeć. Kiedy się oddaliła, opuścił rękę i czekał, aż przybysz powie coś więcej.
– Mówią, że król zamierza odtworzyć Norsarów.
Mężczyzna po wygłoszeniu tego nieprawdopodobnego stwierdzenia napił się piwa tak, że spłynęło mu po brodzie i policzkach. Huzar zamrugał i spróbował zastanowić się nad tym, co usłyszał. Elitarna jednostka wojskowa Demory została rozwiązana ponad dwadzieścia lat temu. Było to jednym z warunków traktatu pokojowego po ostatniej dużej wyprawie wojennej, w trakcie której Kimisara próbowała odzyskać region Tasmetu. Ze strony demorańskiego króla była to oznaka głupoty i słabości, ale był wtedy młody i koniecznie chciał się pokazać jako człowiek dążący do pokoju. Jednakże wydarzenia poprzedniego roku z całą pewnością oznaczały zerwanie warunków traktatu pokojowego.
Huzar postukał palcem w ściankę kufla, ale poza tym starał się zachować spokój.
– Nie uznałbym zamieszania w Tasmecie za warte takiej reakcji. Przypuszczam, że jeszcze rok z siłami, jakie obecnie mają do dyspozycji, w zupełności by wystarczył.
On także był zaskoczony, że Kimisarzy nadal najeżdżają Tasmet od tylu miesięcy, ale po trzech latach głodu i zarazy najprawdopodobniej nie mieli do czego wracać w swojej ojczyźnie.
– Wydaje się, że król Demory spodziewa się nowych kłopotów.
Huzar nie miał pojęcia, co planuje jego własny naród, ale biorąc pod uwagę, w jakim stanie była Kimisara, gdy ją opuścił w zeszłym roku, wątpił, by mogła się zdobyć na kolejną próbę inwazji. Zeszłej wiosny było to możliwe tylko dzięki sojuszowi z rodem d’Amiranów. To przymierze od początku wydawało mu się obrzydliwe, ale wykonywał rozkazy. Gdy jednak stało się jasne, że demorański diuk nie zamierza dotrzymywać warunków umowy, Huzar polecił swoim ludziom opuścić Tegann i wracać do domu. Niestety jeden z oddziałów Kimisarów pozostał uwięziony w Demorze, po wschodniej stronie Gór Catrix, więc uznał, że jego zadaniem jest ich odnaleźć.
Gdy mu się to udało, uświadomił sobie, że grupa jest zbyt mała, żeby wywalczyć drogę do granicy, ale zbyt liczna, by móc się trzymać razem. Rozkazał swoim ludziom rozproszyć się po demorańskiej prowincji, znaleźć pracę i nie rzucać się w oczy, aż przyjdzie właściwa chwila, by spróbować ucieczki lub stanąć do walki. Chcąc dodatkowo zmylić Demorańczyków, Huzar pojechał z niewielką drużyną na granicę i zostawił ślady mające wskazywać, że przeprawili się do Casmunu. Być może cały ten plan nie powiódł się tak dobrze, jak mu się wydawało.
– Kłopotów? Z której strony?
– Casmunu. Są oznaki świadczące o tym, że nasi ludzie zawarli z nimi przymierze.
Huzar prychnął. Kimisarzy i Casmuńczycy wywodzili się z jednego pnia, ale nienawidzili się bardziej niż Kimisara i Demora. Najprawdopodobniej król Demory źle zinterpretował pozostawiony przez Huzara szlak prowadzący na południe i uznał, że to Casmuńczycy sprawdzają szczelność granicy, podobnie jak robili to Kimisarzy na zachodzie.
Pogładził zarost na podbródku i zastanowił się, czy taki obrót spraw należy uznać za pomyślny, czy też za niekorzystny. To, że Demorańczycy nie wiedzieli, co się dzieje, stanowiło dobrą wiadomość, ale gdy powrócą Norsarzy, tylko kwestią czasu będzie, że Huzar i jego ludzie zostaną wytropieni i wymordowani.
Na wyszkolenie jednostki Norsarów potrzeba było wielu tygodni. Huzar najprawdopodobniej miał dość czasu, by pozbierać jakichś stu pięćdziesięciu Kimisarów rozsianych na wschód i południe od stolicy, a potem przygotować plan powrotu do domu. Do tego czasu informacja była dla niego najcenniejszym dobrem.
Kapitan ponownie spojrzał na stajennego.
– Jeśli Norsarzy mają zostać odtworzeni, to kto będzie nimi dowodzić?
– Słyszałem jedno nazwisko częściej od innych. – Mężczyzna uśmiechnął się, odsłaniając dwa brakujące zęby. – W dodatku takie, które znasz.
Kilka minut później stajenny wyszedł, by powrócić do swoich obowiązków w pałacu. Huzar zamówił trzeci kufel i ledwie zauważył, kiedy został przed nim postawiony. Rzeczywiście, znał to nazwisko. Mało było ludzi w tym mieście, którzy go nie znali. Ale on miał szczególne powody, żeby je pamiętać.
Kapitan Alexander Quinn.
Już dawno odkrył, jak się nazywał oficer dowodzący żołnierzami eskortującymi kobiety do stolicy na odbywające się zeszłego lata Concordium. Przez ostatnie miesiące gromadził strzępy informacji, które pozwoliły mu stworzyć jasny obraz tego, co wydarzyło się w Tegannie. D’Amiran został przechytrzony, zaś Quinn zajął całą twierdzę zaledwie z garstką żołnierzy. Wydawało się, że demorański kapitan odniósłby zwycięstwo, nawet gdyby Huzar i jego ludzie nie odjechali, tak bezbłędny był zarówno sam plan, jak i jego wykonanie. Ponadto Quinn osobiście zabił diuka.
Godny szacunku przeciwnik był o wiele lepszy od pozbawionego honoru sprzymierzeńca, więc Huzar nie żywił do niego wrogich uczuć. Chciał tylko wracać do domu. Teraz jednak okazało się, że na jego drodze może stanąć właśnie kapitan Quinn.4
Sage siedziała schowana pod ogromną wierzbą płaczącą i obserwowała Aleksa, który spacerował po ogrodowej alejce i co chwilę spoglądał w stronę, z której spodziewał się jej przyjścia. Pojawiła się kilka minut przed nim, a czekając na niego, zdążyła zapleść wilgotne po kąpieli włosy w luźny warkocz. Być może była okrutna, ale chciała obserwować go przez chwilę, przypomnieć sobie jego ruchy, napawać się jego niecierpliwością. Należało jej się to, tym bardziej, że on z pewnością obserwował ją przez dłuższy czas na placu treningowym.
Alex odruchowo rozprostowywał palce lewej ręki, zapewne bardziej z przyzwyczajenia niż z konieczności. Potrzebował wielu tygodni, by odzyskać w niej pełną sprawność po ranie, jaką odniósł w Tegannie. Przyznał się nawet w listach, że obawia się trwałego uszkodzenia jakiegoś pomniejszego nerwu. Alex z pewnością nie chciał jej niepokoić, więc Sage niepokoiła się, że w rzeczywistości jest gorzej, niż przypuszczała. Będzie musiała zapytać o to najlepszego przyjaciela Aleksa, porucznika Cassecka.
Nerwowo przesunęła palcami po srebrnym wzorze sukni. Zrobiona z błękitnego brokatu, z krótkimi rękawami i dekoltem głębszym niż zazwyczaj, sprawiała, że Sage czuła się obnażona. To była zbyt formalna kreacja jak na spacer po ogrodach, ale wszyscy mówili, że doskonale pasuje do jej cery i podkreśla jej największe atuty. Dziewczyna przez ostatni rok do pewnego stopnia polubiła spódnice. No, może „polubiła” to było za mocne słowo. Zaczęła doceniać piękne stroje, nawet jeśli czuła się w nich jak kaczka przebrana w pióra łabędzia.
Gdy krawędź słońca dotknęła czubka wysokich murów, Alex usiadł na ławce, niecierpliwie poruszając nogą. Sage uznała, że już wystarczy i zawołała go.
Podskoczył i odwrócił się, by zajrzeć pod gęste, zwisające gałęzie, które miał za plecami.
– Sage?
– Tu jestem.
Alex pochylił się nad ławką, rozgarnął kurtynę liści i zajrzał do środka. Skrzywił się na jej widok.
– Jak długo tu siedzisz?
Sage zeskoczyła z niskiej gałęzi.
– Dostatecznie długo.
– Och, zapłacisz mi za to. – Wkroczył do kryjówki pod drzewem i podniósł Sage do góry. Pisnęła i zamachała rękami, ale on postawił ją ostrożnie na ziemi, a potem przytrzymał jej ramiona, żeby pocałować w szyję. – Powiedz, że ci przykro – wyszeptał. Jego oddech w jej uchu sprawił, że Sage poczuła się, jakby przeszyła ją błyskawica.
– Nie mogę – zachichotała. – To by było kłamstwo.
– Ile czasu czekałem jak idiota? Godzinę?
– Raczej trzy minuty. Najwyżej pięć.
– To było najdłuższe pięć minut w moim życiu.
– Zasłużyłeś na to za ten numer, który wykręciłeś mi na placu treningowym. Jak długo mnie tam obserwowałeś?
– Dwa razy w ciągu kilku godzin pokonałaś mnie podstępem. – Alex wypuścił jej nadgarstki, by wsunąć jedną rękę w jej włosy, a drugą objąć ją w talii. – Zamierzam poślubić geniuszkę zbrodni.
– Na pewno nie… – przerwał jej jednak, przykrywając ustami jej usta. Sage zarzuciła mu ramiona na szyję i odwzajemniła pocałunek. Jego włosy były także wilgotne i pachniały sosnowym mydłem, jak górski las w zimie.
Alex uniósł jej twarz.
– Tak bardzo za tobą tęskniłem – wyszeptał, a potem zaczął ją znowu całować, za każdym razem inaczej, za każdym razem z nowym wspomnieniem swojej tęsknoty. Sage nie chciała, żeby to się kiedykolwiek skończyło, ale odsunął się, by na nią spojrzeć. Przesunął kciukiem po jej wargach. – Słodki Duchu – powiedział cicho. – Zapomniałem już, jak wiele byłbym gotów oddać za ten uśmiech.
Sage zdjęła jedną rękę z jego ramienia.
– Wyglądasz dobrze, chociaż będę potrzebowała czasu, żeby do tego przywyknąć. – Przesunęła palcami po szorstkim zaroście na jego podbródku.
Alex spojrzał na nią zaskoczony, ale zaraz się roześmiał.
– Uwierzyłabyś, że całkiem o tym zapomniałem? Po prostu było mi w ten sposób wygodniej. A w zimie cieplej. – Popatrzył na nią uważnie. – Podoba ci się?
Sage wydęła wargi.
– Jeszcze nie wiem. Wygląda bardzo szykownie, ale zawsze cię widziałam ogolonego, więc byłam trochę zaskoczona. Poza tym to trochę drapie.
– Jutro się tego pozbędę.
– Może uda mi się przyzwyczaić. Daj mi kilka dni.
Alex pokręcił głową.
– Nic nie ma prawa stanąć pomiędzy mną a moją panią, a już w szczególności nic, co sprawiałoby, że odmówi mi pocałunku. Poza tym zawsze mogę ją wyhodować na nowo.
– Jeśli chcesz. – Sage wzruszyła ramionami, ponieważ to naprawdę nie miało dla niej znaczenia. – Kto jeszcze z tobą przyjechał?
– Spośród oficerów Cass i Gram – odparł Alex i potarł twarz w miejscu, którego dotknęła dziewczyna. Porucznicy Casseck i Gramwell byli jego najbliższymi przyjaciółmi i znajdowali się w oddziale eskortującym w zeszłym roku w Tegannie. – Plus setka starannie wybranych żołnierzy.
To było interesujące, szczególnie w zestawieniu z tym, jak wielu podobnych żołnierzy przybyło do pałacu w ostatnich tygodniach. Sage odetchnęła głęboko. Przyszła pora na pytanie, na które być może wcale nie chciała poznać odpowiedzi.
– Jak długo zostaniesz?
– Nie wiem jeszcze. Co najmniej kilka dni.
Mogłoby być lepiej, ale mogłoby być znacznie gorzej.
– Będziesz miał dużo obowiązków?
Alex przewrócił się leniwie na bok i musnął jej nagie ramię jednym palcem, aż pomiędzy piegami i ledwie widocznymi bliznami pojawiła się gęsia skórka.
– Cass może przejąć większość z nich.
– Wstyd, panie kapitanie. To nadużywanie władzy.
– Każde stanowisko ma swoje przywileje. Poza tym on także niedługo awansuje na kapitana, więc przyda mu się trochę praktyki.
– Dokąd potem pojedziesz?
Alex ostrożnie zsunął jej rękaw i pocałował odsłonięte ramię.
– Tego też jeszcze nie wiem. Mam pewną teorię, ale jeszcze przez kilka dni nie będę niczego wiedzieć na pewno. Przyjechaliśmy tutaj trochę wcześniej, niż się nas spodziewano. Nie mam pojęcia, dlaczego aż tak się spieszyłem.
– Mijaliście Tegann?
Nawet w przyćmionym świetle Sage widziała, że Alex pobladł.
– Tak, dlaczego pytasz?
– Byłam po prostu ciekawa, na ile udało się odbudować twierdzę po tych pożarach, i tak dalej.
– Naprawdę nie wiem. Nie zatrzymywaliśmy się tam. – Furia w jego głosie sprawiła, że Sage lekko się wzdrygnęła. – Gdyby to ode mnie zależało, spaliłbym to miejsce do gołej ziemi.
Jak mogła być tak bezmyślna? Sage odwróciła do siebie jego twarz i zobaczyła, że ma łzy w oczach.
– Przepraszam, Alex. Nie zastanowiłam się.
Alex zacisnął powieki.
– Nic się nie stało. Przepraszam, że na ciebie naskoczyłem.
Sage poszukała lepszego tematu do rozmowy.
– Możesz mi zdradzić tę swoją teorię w kwestii nowego przydziału?
Alex westchnął.
– Sage, spędziłem dziewięć miesięcy, czekając na ten wieczór. Czy możemy pomówić o czymś innym poza sprawami wojskowymi?
Nadal miał zamknięte oczy, gdy przysunęła usta do jego ust.
– Nie wydaje mi się, żebyśmy w ogóle musieli rozmawiać – powiedziała.5
Morrow D’Amiran jedną ręką mocno przyciskał Charliego do siebie, a w drugiej trzymał sztylet. Brat Aleksa, zaledwie dziewięcioletni, szarpał się bezskutecznie, a jego ciemnobrązowe oczy prosiły o wybaczenie za to, że dał się złapać.
„Nie” – pragnął mu powiedzieć Alex. „Zrobiłeś wszystko, co mogłeś. To się stało z powodu mojego błędu”.
– Wybieraj, kapitanie. – D’Amiran z uśmiechem przytknął ostrze do gardła Charliego.
Ma wybierać?
Z komnaty z tyłu – z sypialni – wyszedł kapitan strażników diuka, Geddes, ciągnąc za sobą pobitą i zakrwawioną Sage. Nie miała siły, żeby walczyć, gdy Geddes przytrzymywał ją przy sobie, ale patrzyła na Aleksa oskarżycielsko.
– Powiedziałeś, że po mnie przyjdziesz – syknęła. – Ale tego nie zrobiłeś.
„Myślałem, że nie żyjesz” – błagał ją, by go zrozumiała. „Zburzyłbym tę wieżę gołymi rękami, gdybym wiedział, że tu jesteś”.
Nienawiść w jej szarych oczach nie słabła, gdy Geddes wyciągnął nóż i szarpnięciem odchylił jej głowę, by przyłożyć ostrze do wiotkiej szyi. Mężczyzna z naderwanym uchem popatrzył na diuka.
D’Amiran nadal się uśmiechał.
– Wybieraj – powtórzył.
Alex sięgnął po miecz, ale nie znalazł go przy pasie – uderzył tylko łokciem o kamienną ścianę przy łóżku. Gwałtowny ból przeszył jego rękę aż do ramienia i sprawił, że całkowicie się obudził, z ręką zbyt zdrętwiałą, by móc się nią posłużyć. Ściągnął z siebie koc drugą ręką i na wpół wstał, na wpół stoczył się z łóżka. Podszedł chwiejnie w ciemnościach do drzwi, a potem wyszedł na chłodniejszy korytarz koszar. Przyćmione światło pochodni wydawało mu się zbyt jaskrawe, więc zacisnął oczy i haustami łapał powietrze. Kiedy miał już pewność, że nie zwymiotuje, podniósł się i ruszył po omacku wzdłuż ściany do drzwi zewnętrznych.
Słaba poświata zbliżającego się świtu nie raniła jego oczu, więc otarł z nich pot i łzy, opierając się o beczkę z wodą do picia. Już wcześniej miewał ten sen, chociaż nie przez ostatnie kilka miesięcy.
Oddychaj – powiedział sobie. – To nie było prawdziwe.
Ale bardzo wiele z tego było prawdziwe.
Kiedy tamtego dnia w Tegannie wdarł się przez okno do prywatnych komnat D’Amirana, to było jedyne miejsce, w którym mogła znajdować się Sage. Alex spodziewał się, że będzie zmuszony wybierać pomiędzy nią a Charliem, i nie miał pojęcia, jak się wtedy zachowa. Ale w komnacie byli tylko Charlie i diuk. Charlie zginął.
D’Amiran popełnił tamtego ranka kluczowy błąd, gdy kazał kapitanowi Geddesowi udawać, że Sage została złapana podczas próby ucieczki z Tegannu. Alex miał się obawiać, że jest torturowana, ale zamiast tego założył, że została zabita. Przez godzinę był zbyt chory, by zrobić cokolwiek. Gdy wraz ze swoimi żołnierzami uświadomił sobie, że być może Sage żyje, odzyskał panowanie nad sobą i był w stanie przygotować rozsądny, choć niedopracowany plan działania. Gdyby od początku myślał, że Sage żyje, mógłby zaatakować diuka bez zastanowienia.
Nie „mógłby”. Zrobiłby to na pewno.
Alex przeczesał dłonią wilgotne włosy, z ulgą stwierdził, że odzyskał czucie w palcach i wyprostował się. Całe jego ciało pulsowało adrenaliną, gdy wracał do koszar. W swoim pokoju poszukał po cichu butów i skarpet. Porucznik Casseck poruszył się, gdy Alex znowu otworzył drzwi, by wyjść na korytarz.
– Gdzie ty idziesz? – wymamrotał. – Myślałem, że mamy wolny ranek.
Zazwyczaj dzień zaczynał się od zbiorowej musztry, ale Alex zmusił swoich ludzi do poważnego wysiłku, żeby wcześniej znaleźć się w stolicy, i uznał teraz, że zasłużyli na odpoczynek.
– Idę się przebiec – powiedział. – Już prawie świta. To najlepsza pora.
– Wariat. – Jego przyjaciel usiadł ciężko i zmrużył oczy, patrząc na smugę światła pochodni na podłodze. – Potrzebujesz towarzystwa?
Alex zawahał się. Nie chciał czekać tych dziesięciu minut, których Cass potrzebowałby, żeby się przygotować.
– Może dogonisz mnie na drugim okrążeniu?
Jedno okrążenie miało dwa kilometry. Cass potarł twarz.
– Dobra, na drugim okrążeniu. Tylko pamiętaj, żeby na mnie zaczekać.
– To się nie spóźnij.
Alex ruszył biegiem, gdy tylko znalazł się na zewnątrz. Kiedy Cass w końcu do niego dołączył, z twarzy przyjaciela zniknęły już wszystkie ślady koszmaru i strachu.
Przynajmniej miał taką nadzieję.6
Sage miała się z nim spotkać po nabożeństwie – zamierzali pojechać na przejażdżkę na wzgórza otaczające miasto. Alex zabrał ze sobą do Tennegolu swojego luzaka i zamierzał zostawić go dla dziewczyny. Wiedział, że nie będzie chciała przyjąć takiego prezentu, więc planował przedstawić sprawę tak, jakby to ona oddawała mu przysługę, co nie było całkowicie niezgodne z prawdą. Shadow była jego pierwszym koniem i Alex nie chciał się z nią rozstawać, ale ostatnio klacz nie bardzo radziła sobie pod ciężarem jeźdźca w pełnej zbroi. Była jednak idealna dla kobiety.
Sage założyła bryczesy do konnej jazdy i starą skórzaną kurtkę swojego ojca. Czekała przy koszarach i rozmawiała z niskim czarnowłosym żołnierzem. Jej własne włosy zalśniły w blasku słońca, gdy ze śmiechem pokręciła głową. We śnie Aleksa była na niego wściekła, więc teraz pozwolił sobie przez chwilę rozkoszować się jej szczęściem, by zastąpić fałszywe wspomnienie prawdziwym. Sage odwróciła głowę i przyłapała go na wpatrywaniu się w nią. Żołnierz, z którym rozmawiała, wyprostował się.
– Dawno się nie widzieliśmy, sir – powiedział sierżant Ash Carter i zasalutował. Alex postarał się nie przewrócić oczami, kiedy odwzajemnił pozdrowienie. Ash mógłby zostać oficerem, ale nie zgadzał się na awans, ponieważ wolał wspierać swojego przyrodniego brata, następcę tronu. – Co słychać?
– Wszystko w miarę w porządku – odparł Alex. – Co ciebie tutaj sprowadza? Myślałem, że siedzisz w Mondelei i niańczysz Roba.
Gdy konflikt w Tasmecie zbytnio się zaostrzył, książę został przeniesiony do jednostki w bezpieczniejszym regionie. Robert nie był z tego zadowolony, więc Ash pojechał z nim, żeby pomóc mu się uspokoić.
– Wiesz, jak to jest, kiedy ktoś nieważny ma do zrobienia coś ważnego – powiedział Ash z lekceważącym uśmiechem. Urodził się rok po śmierci pierwszej królowej i był nieślubnym synem, ale miał wszystkie przywileje i uprawnienia wiążące się z przynależnością do rodziny królewskiej. Alex był w zasadzie tylko kuzynem następcy tronu, ale uważał Asha za członka swojej rodziny w takim stopniu jak Roberta. Trzymali się razem przez lata nauki, jako paziowie i giermkowie. Dopiero w ostatnich latach ich drogi życiowe zaczęły się rozchodzić.
Alex i Robert zajmowali w armii wysokie stanowiska, ale Ash wolał pracować w cieniu. Ze względu na swoją zdolność do wtapiania się w tło, był doskonałym szpiegiem. Gdyby Alex nie wyznaczył Asha do grupy zwiadowców i nie zajął jego miejsca jako główny informator, sprawy w Tegannie mogłyby się potoczyć całkiem inaczej. Na przykład Sage poznałaby prawdziwego Asha Cartera i zaprzyjaźniłaby się z nim.
Ta myśl sprawiła, że Alex popatrzył na Sage z nagłym przypływem niepewności. Spojrzała na niego, zatroskana, więc uśmiechnął się, chociaż mdlące uczucie nie ustępowało.
– Czyli ciebie także wezwano? – zapytał Alex przyjaciela, nie podnosząc głosu i starając się przekazać samym jego tonem to, o co mu chodziło.
Ash był mniej więcej wzrostu Sage, więc musiał podnieść głowę, by spojrzeć mu w oczy.
– Tak.
– Wiesz może, dlaczego?
– Może. – Jego przyjaciel uśmiechnął się przebiegle.
– Zechcesz się podzielić tą wiedzą?
– I nie zobaczyć twojej miny jutro? Nie ma mowy.
– Chyba się już domyślam. – Alex przewrócił oczami.
– Przypuszczam, że ani odrobinę. – Ton głosu Asha stał się troszeczkę mniej żartobliwy. – Dzieje się coś poważnego.
Alex spojrzał szybko na Sage, której pobladła twarz niczego nie wyrażała. Słuchała ich rozmowy, chociaż udawała, że wcale jej nie interesuje.
– Przez ostatnie miesiące walczyłem w Tasmecie. Myślisz, że nie wiem, jak duży jest ten konflikt?
Ash pokręcił głową.
– Nie, tu chodzi o coś poważniejszego.
– Jak to poważniejszego?
– Bez urazy dla naszej Sage, ale na tyle poważnego, że nie mogę ci niczego powiedzieć, dopóki nie będziemy bezpiecznie siedzieć w sali narad. – Ash puścił do niej oko. – Zostawię was, żebyście mogli spędzić trochę czasu ze sobą. Po jutrzejszym dniu będziesz bardzo zajęty.
Sage patrzyła za Ashem, wydymając wargi. Alex objął ją ramieniem w talii i przyciągnął do siebie. Słodki Duchu, ależ cudownie pachniała. Lawendą, szałwią i słońcem.
Odwróciła się do niego.
– Widzę, że się ogoliłeś – powiedziała.
Pochylił się, by ją pocałować.
– Sama możesz poczuć.
– Śniłeś mi się w nocy – szepnęła kilkanaście sekund później.
Alex stłumił dreszcz, gdy przypomniał sobie własny sen.
– Mam nadzieję, że zachowywałem się jak dżentelmen.
– Ależ skąd.
Pozostały jeszcze sześćset czterdzieści cztery dni do chwili, gdy Alex osiągnie wiek, w którym demorańscy oficerowie mogli się żenić. Jeszcze sześćset czterdzieści cztery dni musiał się jej opierać. Westchnął.
– Jedźmy już. Za kilka godzin zacznie padać.
Trzydzieści minut później jechali pod górę wąską ścieżką. Myśli Aleksa krążyły wokół tajemniczych słów Asha oraz pytania dręczącego go od miesięcy. Prawie się nie odzywał, dopóki nie znaleźli się na miejscu, w którym chciał się zatrzymać. Zsiedli z koni, które Alex przywiązał w cieniu, podczas gdy Sage rozłożyła koc i zabrane z kuchni drugie śniadanie. Starannie obierała pomarańczę, gdy usiadł koło niej, a potem wyciągnął się z westchnieniem. Niespokojna noc i poranne bieganie dawały o sobie znać.
– Ładny widok, nie uważasz? – zapytał i wskazał dachy i wieże Tennegolu, rozciągającego się w dole. Dalej leżała dolina Tenne, częściowo przysłonięta zbliżającymi się w ich stronę deszczowymi chmurami. Najdalej za kilka godzin będą musieli wracać, żeby nie zmoknąć.
Sage nie podniosła głowy.
– Zamierzasz mi powiedzieć, co cię gryzie?
– Zastanawiam się, co będzie jutro. Ash najwyraźniej wie coś o moim przydziale, ale nie chce mi powiedzieć.
– Hmmm. – Sage nie wydawała się przekonana. – Trochę dziwnie mi się z nim rozmawia, biorąc pod uwagę… no wiesz.
Zakochała się w Aleksie, kiedy myślała, że jest on Ashem Carterem. Kiedy Alex zajmował się zamiast niego szpiegowaniem, posunął się do tego, że opowiedział dziewczynie większą część historii życia Asha. We wszystkich innych sprawach był jednak na tyle szczery, na ile to było możliwe. Mdlące uczucie powróciło.
Sage opuściła pomarańczę i popatrzyła na niego z uniesionymi brwiami.
– Wiem, że to ma coś z nim wspólnego. O co chodzi, Alex?
Zastanawiał się, czy to praca u swatki w zeszłym roku wyostrzyła jej zmysł obserwacji, czy też Sage zawsze była tak spostrzegawcza. Wiedział, że nie odpuści, dopóki nie wyciągnie z niego prawdy. Poza tym, szczerze mówiąc, chciał poznać jej odpowiedź.
– Czy mogę cię o coś zapytać? – zapytał i strzepnął z jej bryczesów jakiś pyłek, żeby nie musieć patrzeć jej w oczy.
– Oczywiście. – Przykryła jego dłoń swoją.
Odetchnął głęboko.
– Czy kiedy się dowiedziałaś, kim jestem… byłaś rozczarowana?
– Byłam wściekła. A może nie pamiętasz, jak ci przyłożyłam?
Alex nie potrafił się zdobyć na uśmiech.
– Nie, nie dlatego, że cię okłamałem. Chodzi mi o to, że nie jestem Ashem. – Splótł palce z jej palcami, ale nadal nie potrafił podnieść głowy. – Gdybym naprawdę był nim, mogłabyś żyć jak księżniczka. Moglibyśmy nawet być już po ślubie.
– No tak, cóż, chyba jakoś pogodzę się z tym, że muszę się zadowolić małżeństwem z najmłodszym i mającym najwięcej odznaczeń kapitanem w armii – zażartowała Sage. – Dostanę tylko bohatera narodowego, który w listach obiecuje, że ściągnie księżyc z nieba, jeśli mi to sprawi przyjemność. O ja biedna. – Kiedy Alex nie odpowiadał, uniosła jego podbródek drugą ręką, w której nadal trzymała na wpół obraną pomarańczę. Blask w jej oczach z psotnego stał się całkowicie szczery. – Muszę przyznać, że to bardzo… romantyczny pomysł, stać się obiektem uczuć księcia – powiedziała ciszej. – Zapewne dlatego właśnie nie widziałam tego, co oczywiste. Ale nie, nie czułam się w żadnym momencie rozczarowana.
– Ani troszeczkę?
Sage uniosła brew.
– Czy ty byłeś rozczarowany, gdy się dowiedziałeś, że nie jestem wysoko urodzoną damą?
Alex w końcu uśmiechnął się leciutko.
– Poczułem tylko ulgę, że nie zostaniesz wydana za mąż podczas Concordium. Wtedy właśnie zrozumiałem, że wpadłem po uszy.
– Po samiutkie czubki uszu. – Pochyliła się, żeby go pocałować, a potem usiadła prosto. – Jesteś głodny?
Alex wziął od niej pomarańczę, rzucił ją na bok i przyciągnął Sage do siebie.
– Ani odrobinę.7
Kiedy wracali do pałacu, Alex szedł tuż za Sage, a jego palce muskały jej biodro nieco częściej, niż wynikałoby to z naturalnych ruchów ręki. To dobrze, że pogoda zmusiła ich do powrotu. Inaczej nadal znajdowaliby się na wzgórzu i rozpaczliwie powstrzymywaliby się przed zrobieniem czegoś nieodwracalnego.
Dlaczego to właśnie nie mogłoby mu się śnić?
Kiedy przechodzili przez wysypany żwirem dziedziniec gościnny, Sage nagle pisnęła i podbiegła do dziewczyny wysiadającej z powozu. Objęły się i przez chwilę tańczyły wokół siebie, śmiejąc się i rozmawiając. Alex natychmiast rozpoznał lady Clare Holloway, nawet w prostej sukni podróżnej, z mahoniowymi puklami włosów splecionymi ciasno w warkocz.
– Kiedy przyjechałaś do Tennegolu? – zapytała Sage, gdy Alex do nich dołączył.
– Przed chwilą – odparła Clare, wyraźnie zmęczona podróżą. – Jechaliśmy przez całą noc. – Wskazała postawnego mężczyznę, który pomógł jej wysiąść z powozu. – Papa został wezwany przez króla i powiedział, że mogę z nim jechać, żeby cię odwiedzić.
Mężczyzna podszedł bliżej, żeby Clare mogła ich przedstawić.
– Papo, to jest moja przyjaciółka, o której ci tyle opowiadałam, Sage Fowler. Sage, to mój przyszły teść, ambasador lord Gramwell.
Rudawe wąsy ambasadora drgnęły z rozbawieniem, gdy ucałował dłoń Sage.
– Cieszę się, że mogę cię w końcu poznać, moja droga. Wyglądasz dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałem.
Różowe policzki Sage gwałtownie pociemniały. Po przejażdżce i leżeniu na kocu z Aleksem większość jej piaskowych włosów wymknęła się z warkocza. Clare wyciągnęła drugą rękę do Aleksa.
– Kapitanie Quinn, nie wiedziałam, że pan także tutaj będzie.
– Przyjechałem wczoraj, lady Clare – odpowiedział i uniósł jej palce do warg.
– Czy… czy przyjechał z panem… To znaczy, czy przyprowadził pan cały swój oddział? – zająknęła się Clare, gdy wypuścił jej dłoń. Zarumieniła się jak burak.
Alex uśmiechnął się szeroko.
– Owszem, przyjechałem z porucznikami Casseckiem i Gramwellem. – Z łatwością domyślił się, o kogo dokładnie jej chodzi. – Powiem Gramowi, że pani tu jest. – Skinął głową ambasadorowi. – I pan także, sir.
Lord Gramwell uścisnął na powitanie dłoń kapitana. Jego syn był jednym z poruczników Aleksa od czasu, gdy ambasador kilka lat temu przeszedł na emeryturę i wraz z całą rodziną powrócił do Demory. Pewnego dnia młodszy Gramwell miał także zostać dyplomatą, co było jednym z powodów, dla których lady Clare mieszkała teraz z jego rodzicami, wdrażając się do roli przyszłej żony ambasadora.
– Chodźmy. – Sage pociągnęła przyjaciółkę do drzwi wejściowych. – Powiemy Jej Wysokości, że przyjechałaś i znajdziemy dla ciebie pokój.
Aleksa czekały teraz własne obowiązki, więc to dobrze, że Sage mogła się nią zająć.
– Spotkamy się po obiedzie, Sage? – zapytał z nadzieją. – Tam gdzie poprzednio?
Zawahała się wyraźnie, ale Clare odpowiedziała za nią.
– Oczywiście, że się spotkacie. Pogadamy sobie jutro, kiedy już odpocznę.
Alex podziękował jej, chociaż wątpił, by Clare zrezygnowała z rozmowy z Sage zupełnie altruistycznie. Casseck będzie musiał przejąć także większość obowiązków Gramwella, gdy tylko porucznik dowie się, że jego narzeczona jest tutaj.
Ambasador Gramwell pochylił się i ucałował Clare w czubek głowy.
– Widzę, że jesteś w dobrych rękach. Muszę się zająć pilnymi sprawami, więc wybaczcie mi. – Skinął głową Aleksowi i spojrzał mu prosto w oczy. – Do zobaczenia jutro, kapitanie.
Alex zmarszczył brwi, patrząc za oddalającym się mężczyzną. Najpierw Ash, a teraz ambasador. Wydawało się, że wszyscy są lepiej poinformowani od niego.