-
nowość
Pociąg Straszydło - ebook
Pociąg Straszydło - ebook
Dalszy ciąg porywającej historii z dreszczykiem!
Billie rzuca się do pociągu widmo jadącego do Stacji Końcowej. Musi ostrzec Rasmusa, że jedzie w nim jedna z beztwarzy. Do kogo należy szklane oko, które Billie znajduje w tylnym wagonie? Skąd bierze się zimny wiatr, który szepcze jej imię? I jak Billie ma wysiąść z pociągu?
Trzymająca w napięciu kontynuacja „Stacji Straszydło” dostarczy młodym czytelnikom niezapomnianych emocji od pierwszej strony.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Dzieci 6-12 |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8388-376-2 |
| Rozmiar pliku: | 4,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Byłam pochowana żywcem w jakiejś skrzyni. W trumnie? Sufit był nisko i choć nie leżałam w niej, to stałam zgarbiona. Spróbowałam wyciągnąć ręce na boki, ale było za wąsko. Wokół było ciemno, zupełnie czarno. Nie widziałam nic, ale czułam kwaśny, zgniły zapach. W sumie to chyba logiczne? Zmarłych chowa się przecież w ziemi. Teraz pociąg musiał wjechać pod nią. A może ja też już nie żyłam? Co się dzieje, gdy dwunastoletnia dziewczynka zakrada się do starego pociągu parowego, w którym wszyscy pasażerowie są martwi?
Jeszcze dwie minuty temu stałam przed naszym domem na stacji Helgrenda i patrzyłam, jak tajemniczy Pociąg Straszydło odjeżdża, zabierając ze sobą Rasmusa. Mojego najlepszego przyjaciela. Moją pierwszą i jedyną bratnią duszę, którą śmierć porwała, zanim zdążyłam ją dobrze poznać, a która teraz musiała udać się do Stacji Końcowej. Tak jak wszyscy zmarli. Ale w oknie ostatniego wagonu pociągu dostrzegłam pasażera w szarym płaszczu z kapturem. Pasażera, który w żadnym wypadku nie powinien znajdować się w tym pociągu. Pasażera bez twarzy. Dlatego właśnie postanowiłam: _carpe diem_ – chwytać dzień – i rzuciłam się biegiem za pociągiem. Bez namysłu wskoczyłam do tylnego wagonu, bo przecież musiałam ostrzec Rasmusa. Musiałam się upewnić, że nic złego mu się nie stanie.
Pociąg przechylił się teraz mocno na jedną stronę, jakby pędził przez zakręt ze zbyt dużą prędkością. Straciłam równowagę i upadłam na kolana, a serce waliło mi w piersi. Ale przynajmniej biło. Czyli nie byłam martwa. Nie byłam też głucha. Do moich uszu dotarł jakiś dźwięk, cichutki pisk – raz, potem drugi.
Węgielek!
Zapomniałam, że on też tu jest. Nie byłam jedyną żywą osobą na pokładzie.
Wsunęłam rękę pod sweter i wyciągnęłam spod niego mojego małego, czarnego szczurka. Uniosłam jego miękkie ciałko na wysokość nosa. Wąsy łaskotały mnie w policzki. Biedny Węgielek, on też drżał.
– Nie bój się – wyszeptałam. – Musimy się stąd wydostać i znaleźć Rasmusa, a potem... – Słowa uwięzły mi w gardle, bo usłyszałam coś jeszcze.
Ktoś oddychał.
Szybko.
Nie byliśmy tu sami.
Jak duża była w sumie ta skrzynia?
Węgielek zamilkł, a ja wciąż klęczałam niczym za-stygły w modlitwie posąg. Modliłam się, błagałam, żeby pociąg nie skręcił gwałtownie, bo wtedy na pewno upadłabym na twarz i wpadłabym w szpony... pasażera na gapę bez twarzy?
Plis, nie przewróć się teraz, Billie Rosenberg, zachowaj równowagę.
Słyszałam swoje myśli. Serio, dosłownie je słysza-
łam. Czytałam kiedyś o tym, że gdy jeden zmysł jest ograniczony, inne stają się silniejsze. Więc teraz, kiedy nic nie widziałam, musiałam mieć jakiś rodzaj nadzwyczajnego słuchu. Bo naprawdę słyszałam, jak coś przetacza się po podłodze.
W moim kierunku.
Powoli.
Aż nagle coś lekko uderzyło w moje prawe kolano.
W tym samym momencie Węgielek wyrwał się z moich rąk i zsunął wzdłuż mojej klatki piersiowej, brzucha, ud – aż zatrzymał się na prawym kolanie, o które opierał się mały, twardy przedmiot. Nie miałam odwagi myśleć, co to jest, ale coś mi podpowiadało, że nic dobrego. Czułam, jak krew dudni mi w skroniach. A może to ten przedmiot tak tykał?
Czy to była mała bomba?
Chwyciłam Węgielka, ale on już zdążył podnieść toczący się przedmiot, który następnie upadł mi na kolana i leżał tam zupełnie nieruchomo, zupełnie cicho. Słyszałam, jak Węgielek uderza w niego ząbkami. Może to był duży orzech? Zgniły orzech? To on tak śmierdział?
Podniosłam przedmiot i ścisnęłam go. Był zimny i okrągły jak piłka – mniejszy niż taka do ping-ponga. Jednak dużo większy niż orzeszek ziemny, twardszy od niego, ale równie gładki. A może trochę gładszy?
Nagle zrobiło się zupełnie jasno, jakby ktoś włączył światło, ale nie pochodziło ono z lampy na suficie. Pochodziło z okna tuż obok mnie. Na zewnątrz nocną ciemność rozjaśniały ośnieżone drzewa. Czyli nie byłam jednak zakopana pod ziemią. Pociąg musiał właśnie wyjechać z tunelu. I nagle mogłam zobaczyć, co trzymam w dłoni.
Szklane oko patrzyło na mnie martwym wzrokiem.
I coś warczało.2
Warczenie nie dochodziło ze szklanego oka, ale skądś blisko mnie. Odwróciłam głowę. Dopiero teraz zauważyłam, że wcale nie siedzę w skrzyni ani trumnie. Siedziałam w ciasnym korytarzu, ściśnięta pomiędzy ścianą wagonu a niską i wąską klatką. A zza krat warczała na mnie głowa. Głowa z mokrą, cuchnącą szarą sierścią, dwojgiem żółtych oczu, czarnym pyskiem i wielką, otwartą paszczą z długimi, ostrymi kłami.
Wilk.
Było tu mnóstwo klatek, ustawionych jedna na drugiej wzdłuż jednej ściany, a kilka wisiało pod sufitem nad moją głową. W jednej z najmniejszych znajdował się lis tak chudy, że widać było jego żebra. W najwyższej był łoś ze złamanym rogiem, a w najszerszej – brązowy niedźwiedź. Były tu też inne zwierzęta, nieznane mi, z kępkami włosów na uszach lub długimi kłami. Wszystkie gapiły się na mnie. Miały szalone spojrzenia. W tylnym wagonie nie stłoczono słodkich, oswojonych zwierząt domowych. To były dzikie zwierzęta.
Martwe dzikie zwierzęta.
Warczenie wilka zmieniło się w wycie, które zadziałało jak sygnał, alarm, ponieważ inne stworzenia również zaczęły wydawać odgłosy: warczały i syczały w moim kierunku, stojąc nieruchomo, jakby były gotowe do ataku.
Węgielek drapał mnie pod swetrem. Nie odważyłam się nawet drgnąć. Poruszałam tylko oczami. Omiotłam nimi pomieszczenie i z przodu wagonu zobaczyłam drzwi wyjściowe. Powoli zaczęłam czołgać się wzdłuż bardzo wąskiego korytarza. Bałam się, że jeśli będę zbyt gwałtowna, zbyt szybka, zbyt głośna, zbyt obca, zwierzęta wyskoczą z klatek i rzucą się na mnie. Zauważyłam, że się uśmiecham, i przypomniałam sobie, jak kiedyś czytałam, że małpy uśmiechają się, gdy się boją. Że my, ludzie, również robimy to odruchowo, gdy się czegoś boimy, aby pokazać, że nie jesteśmy niebezpieczni. Ze sztywnym uśmiechem na twarzy przeczołgałam się obok warczącego niedźwiedzia, powtarzając w duchu: „My się go boimy, na palcach chodzimy”.
Byłam teraz jakieś pół metra od drzwi. Nie oglądając się za siebie, podniosłam się na nogi, skoczyłam do nich i pociągnęłam za klamkę.
Czy były zamknięte?
Szarpnęłam mocniej, ale po chwili zdałam sobie sprawę, że muszę je pchnąć.
Wypadłam przez drzwi i natychmiast je za sobą zatrzasnęłam.
Żadne dzikie zwierzę nie ruszyło za mną.
Spróbowałam uspokoić oddech. Stałam teraz w znacznie szerszym korytarzu, krótkim przejściu między dwoma wagonami.
– W-wszystko w porządku, Węgielku? – wyszeptałam.
On pisnął pod swetrem. Czy to oznaczało „tak” czy „nie”?
Przed nami były kolejne drzwi prowadzące do następnego wagonu. Zasłona po drugiej stronie małego okienka w drzwiach była zasunięta i zasłaniała to, co znajdowało się za nimi.
Ogarnęła mnie chęć wyskoczenia z pociągu. Ale nie mogłam tego zrobić. W którym wagonie dostrzegłam beztwarz? Nie mogłam sobie przypomnieć. Nie wiedziałam też, ile wagonów ma ten pociąg. Nie policzyłam ich. Wiedziałam tylko, że Rasmus wsiadł do pierwszego z nich.
Musiałam więc jechać dalej. Musiałam znaleźć Rasmusa, zanim znajdzie go beztwarz.
– Gotowy? – szepnęłam.
W odpowiedzi znów usłyszałam ciche piśnięcie i uznałam, że musi ono oznaczać „tak”.
Podeszłam do drzwi przed nami. Położyłam rękę na klamce i zanim zdążyłam zmienić zdanie, szybko ją nacisnęłam.
Przed nami rozciągał się korytarz z przytłumionym oświetleniem.
Wkroczyłam ostrożnie do środka. W tym samym momencie dobiegł mnie cichy, dudniący dźwięk. Bas. Muzyka? Dudnił powoli, jakby ten wagon miał swój własny rytm serca.
Odważyłam się ruszyć naprzód. Drewniane ściany skrzypiały. Tutaj pachniało inaczej. Słodko, jakby truskawkami. Przypomniały mi się mama i jej rude loki, które zawsze pachniały tymi owocami. Zapragnęłam do niej zadzwonić, tak jak zawsze gdy sama wracałam do domu wieczorem, po zmroku, kiedy mieszkaliśmy jeszcze w mieście. Wtedy dotrzymywała mi towarzystwa przez telefon, żebym się nie bała. Ale zostawiłam go w domu, w moim pokoju, w starym budynku stacji kolejowej w Helgrendzie. Co, jeśli nie wrócę, zanim mama się obudzi?
Nie chciałam o tym myśleć, chociaż wyobrażałam sobie, że mama pomyśli, że uciekłam z domu i wróciłam do miasta, tata za to, że zostałam porwana, i zadzwoni na policję. A co powiedziałby Lukas, mój dziwny, słodki, młodszy brat, który dopiero co zaczął mówić?
Potrząsnęłam głową, żeby pozbyć się tych myśli. Muszę po prostu znaleźć Rasmusa i razem, we dwoje, wymyślimy, co zrobić.
Po lewej stronie korytarza znajdowało się kilkoro drzwi, jak w hotelu. Przeszłam obok pierwszych, potem drugich. Na końcu korytarza wisiało coś czarnego. Gruba zasłona, która kołysała się w rytm ruchu pociągu. A raczej nie tylko kołysała. Poruszyła się w dziwny sposób, aż nagle coś z niej wystrzeliło. Nagie ramię. Potem naga stopa. Następnie na korytarz wyszedł mężczyzna z nagim torsem.
Był ubrany w luźne krótkie spodenki i szybko szedł w moim kierunku. Chciałam się odwrócić, ale było już za późno.
– Hej, ty! – krzyknął.
Słabe światło w korytarzu ujawniło kilka rzadkich kosmyków włosów na jego głowie, a kiedy podszedł bliżej, zobaczyłam, że połowa jego twarzy i połowa tułowia są pokryte bliznami i ranami. Skóra wyglądała na stopioną, przypaloną. Podobnie jak jego włosy. Mimo to się uśmiechał.
– Zgubiłaś się, panienko?
Nie odpowiedziałam. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
Jego spojrzenie było tak samo ciepłe jak jego uśmiech.
– Tylko my, pracujący na scenie, mamy specjalne bilety za kulisy – powiedział i zniknął za jednymi z drzwi. Po chwili wrócił, trzymając w rękach kilka patyków, których końcówki owinięte były paskami materiału. Wydawał się zaskoczony, że nadal tu jestem, i pochylił się w moją stronę. – Panienko, powinnaś stąd zmykać, zanim ktoś cię zobaczy. Nie wszyscy tutaj są tak mili jak ja, rozumiesz.
Pospieszył korytarzem i zniknął za czarną zasłoną.
------------------------------------------------------------------------
ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI KSIĄŻKI
------------------------------------------------------------------------