- W empik go
Pociąg Widmo - ebook
Pociąg Widmo - ebook
Odjazd! Powinien krzyknąć konduktor… „Pociąg Widmo”, to mroczna historia opowiedziana z perspektywy Andrzeja. Chłopak wraz z trójką przyjaciół spędza wakacje na obozie harcerskim. Coś jednak nie daje im spokoju. Czy gwizd pociągu może zwiastować kłopoty? Z kim lub z czym przyjdzie zmierzyć się Andrzejowi i jego przyjaciołom? Czy ujdą z tego cało?
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8245-584-7 |
Rozmiar pliku: | 997 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
— Ratunku! — Krzyczałem przez sen.
— Andrzej, obudź się! — Marek chwycił mnie za ramię i zaczął mną potrząsać.
— Co się stało? Gdzie ja jestem?
— A temu znowu śnią się koszmary? Niech zgadnę, pociąg widmo?
— Bardzo śmieszne Mati. Gdybyś przeżył tyle co my, też miałbyś koszmary. W porządku Andrzeju?
— Tak, już w porządku. Ten sen nie miał nic wspólnego z naszymi poprzednimi przygodami. To jakaś świeża sprawa.
— Dziwne, budzisz się co noc o tej samej porze. Właśnie wybiła północ.
— Co noc śni mi się, że jestem w pociągu. I za każdym razem ten pociąg się wykoleja. Zawsze ten sam scenariusz. A jeszcze dziwniejsze jest to, że ten koszmar zaczął nawiedzać mnie na krótko przed wyjazdem na obóz.
— Nie chwaliłeś się.
— Nie sądziłem, że to okaże się ważne.
Całą czwórką spędzaliśmy wakacje na obozie harcerskim. To był nasz pierwszy turnus. Ulokowano nas w domkach trzyosobowych, więc mnie i Markowi przydzielili Mateusza. Całkiem spoko z niego gość. To obozowy wyjadacz i geniusz zarazem. W żadnej dziedzinie nie byliśmy w stanie go zagiąć. Zna tu każdy zakamarek. Z Nancy i Moniką zamieszkała Emilka. Dziewczyny na nią nie narzekały.
— Mało tego. Nie dość, że mi się śni, to wczoraj w trakcie podchodów w lesie słyszałem gwizd lokomotywy.
— Też to słyszałem.
— Niemożliwe chłopaki, tędy od dziesiątek lat nie przejechał żaden pociąg.
— To jak wytłumaczysz nam ten gwizd?
— Musiało wam się przesłyszeć. Na bank nie jeżdżą tędy pociągi. Wiem to od miejscowych. W końcu przyjeżdżam tu od lat. Są co prawda tory… — Nie dałem mu skończyć.
— A jednak. To musi mieć jakiś związek.
— Niby jaki? Może po prostu boisz się pociągów?
— Pewnie będzie nam dane się o tym wkrótce przekonać…
W głośnikach dało się słyszeć obozowy hejnał.
— O rany, to już poranek? — Mateusz zasłonił twarz dłońmi. Marek nadal drzemał. Od zawsze miał twardy sen.
— Noc była strasznie krótka.
— To przez te twoje nocne koszmary. Pociągiem zachciało ci się jeździć.
— Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby się dokądś wybierać.
— Dość gadania. — Mateusz wygramolił się ze śpiwora. — Trzeba obudzić tę śpiącą królewnę, bo nie zdążymy na śniadanie.
— Która godzina? — Marek wystękał spod kołdry.
— Późna. Wstawaj!
— Już, już. Dajcie mi chwilę. Muszę doleżeć. Ej! — Mati wyrwał Markowi spod głowy poduszkę.
— Jak spóźnimy się na apel, to dostaniemy ekstra zadanie do zrobienia, podczas gdy inni będą mogli się relaksować nad jeziorem.
— Już się czołgam.
— Dzień zaplanowali nam od rychłego poranka po sam zmierzch. W domu nie miałem tak szczegółowo wypełnionego czasu. I te poranne pobudki… W wakacje budzę się zwykle dopiero na obiad. — Marek siedział nad talerzem ze zwieszoną głową.
— Będziesz miał okazję dospać na plaży. — Monika przyglądała się rozpisce dnia. — Po śniadaniu idziemy nad jezioro.
— Pewnie na starcie odbędą się najpierw zawody w wodzie.
— Mati, nie pocieszyłeś mnie.
— Woda cię orzeźwi. Będziesz jak nowo narodzony. — Poklepałem go po plecach.
Po atrakcjach ruchowych mogliśmy spędzić resztę czasu do obiadu tak, jak chcemy. Rozłożyliśmy swoje ręczniki przy końcu plaży, pod drzewami.
— Posmarujesz mi plecy? — Monika podała mi olejek do opalania.
— Jasne.
Eliza odbijała z Mateuszem piłkę niedaleko nas. Nancy wygarniała resztki piasku ze swojego legowiska, a Marek leżał już plackiem na swoim ręczniku.
— Wiecie co? Dziś znowu śnił mi się ten sam koszmar.
— O pociągu?
— Tak. O, słyszycie? — Za drzewami dało się słyszeć gwizd lokomotywy.
— To pociąg. — Monika spojrzała na mnie, potem na Nancy. Nawet Marek zerwał się z ręcznika. Popatrzyliśmy na siebie.
— Sprawdźmy to. — Poderwałem się do biegu, a za mną ruszyli pozostali.
— Ej, a wy dokąd! — Mateusz spojrzał w naszą stronę i oberwał piłką, której nie zdążył odebrać.
— Biegniemy do torów!
— Czekajcie, idziemy z wami!
Biegliśmy przez las. Gałęzie uderzały mnie w twarz bądź inne części ciała. Mało nie potknąłem się o ledwo wystający pień. Drzewa zaczęły się wkrótce przerzedzać, ale nie zniknęły całkowicie. Dotarliśmy do torów kolejowych. Ich powierzchnia była wyraźnie pordzewiała. Nic nie wskazywało na to, żeby parę chwil temu przejechał tędy pociąg. Stanąłem pomiędzy szynami, rozejrzałem się w obu kierunkach. Pociągu ani widać, ani słychać.
— Mówiłem wam, że tędy dawno nie przejechał żaden pociąg. — Mateusz stanął z rękoma założonymi na siebie.
— Przecież to był gwizd lokomotywy. Wy też to słyszeliście, prawda? — Wszyscy zgodnie pokiwali głowami.
— Nawet drgań nie czuć. — Emilka przyłożyła głowę do szyny.
— Pewnie wam się zdawało.
— Tak, pewnie to było zbiorowe urojenie. — Nancy twardo przystawała przy swoim.
— Wracajmy na plażę. Nic tu po nas. — Mateusz podążył za Emilką. My również do nich dołączyliśmy.
— Wychodźcie z wody! Natychmiast! — Jeden z druhów panicznie wymachiwał rękoma, wykrzykując jednocześnie swój komunikat.
Wbiegliśmy na plażę. Rozglądałem się po jeziorze. Młodzież w panice wydostawała się na brzeg. Co ich tak wystraszyło?
— Jest! Coś płynie w naszą stronę. — Podążyłem wzrokiem za kierunkiem, jaki wskazał Marek.
— Faktycznie. Coś dryfuje w wodzie.
— Wygląda jak ciało.
Ratownicy podążyli w stronę tego czegoś. Podpłynęli kawałek i już ciągnęli to w stronę brzegu. Wszyscy z zapartym tchem czekali na informacje.
— To kukła. — Jeden z ratowników upuścił znalezisko na ziemię.
— Po co ktoś wrzucałby kukłę do wody? — Zapytał ktoś z tłumu.
— Nie wiem, ale napędził nam wielkiego strachu. Na dziś chyba dość już wrażeń. Zbierajcie się, wracamy do obozu.
— Czy to nie jest dziwne?
— Co masz na myśli Andrzeju?
— To, że najpierw słyszeliśmy pociąg, który tak naprawdę nie istnieje, a potem akcja z kukłą w jeziorze.
— Nie widzę powiązań.
— No ty Mati to akurat powinieneś już znać rozwiązanie zagadki. — Marek się zaśmiał.
— Pewnie to był po prostu głupi kawał.Rozdział 2 — Pociąg Widmo
Po obiedzie czekały nas zajęcia w lesie. Na początku trzeba było utworzyć pary mieszane. Mateusz sparował się z Emilką. Szczęściara, gdybym był z nim w zespole, nie mielibyśmy sobie równych. Marek dołączył do Nancy, a ja z Moniką. Drużynowy rozdał każdemu kompas, mapę i gwizdek, którego można było użyć jedynie w ostateczności, na przykład w razie niebezpieczeństwa czy zagubienia się.
Każdy zespół dostał inną trasę do przejścia. Po drodze napotykaliśmy punkty kontrolne z numerkami. Przy każdym było zadanie do wykonania. Należało też na podstawie opisu określić kierunek każdej trasy. Na koniec przy każdym z punktów trzeba było przybić sobie pieczątkę, co było dowodem na przekroczenie danego punktu.
— Jesteś dobra w określaniu kierunków Moniko?
— Raczej nie miałam z tym problemów.
Szliśmy już jakiś czas. Ptaki ćwierkały. Promienie słoneczne, choć słońce jeszcze wysoko, z trudem przebijały się przez gęsto rosnące gałęzie.
— Słyszysz? Znowu słychać lokomotywę. O, tam! — Ruszyłem w stronę torów.
— Zgubimy się! Jesteśmy w środku lasu!
— Tory nie są daleko. — Ja jednak biegłem dalej w stronę tego dźwięku, nie zważając na nic. Szukałem wzrokowego potwierdzenia tego, co słyszałem. Drzewa się przerzedziły. — Jest! — Ujrzałem go. W końcu go ujrzałem. I to nie był zwykły pociąg. — Pociąg widmo… — Staliśmy kilka metrów od torów i patrzyliśmy na niego. Był jakby przezroczysty, ale jednak widoczny. Biła od niego jasna poświata. Lokomotywa i dwa wagony. Odjechał. Staliśmy tak chwilę i nadal wpatrywaliśmy się w tory, choć już go nie było.
Podeszliśmy bliżej. Popatrzyliśmy w kierunku, w którym odjechał, ale śladu po nim nie było.
— To ten sam pociąg, który śni mi się po nocach.
— Wracajmy do obozu. Chyba mamy już wszystko.
— Oni nam nie uwierzą.
Staliśmy na samym końcu kolejki do stołówki. Zbliżała się pora kolacji, ale wszystko się opóźniało.
— Musimy to zobaczyć. — Mati chyba nadal nam nie wierzył.
— Powinniśmy zacząć od najważniejszego, czyli wyszukania jakichkolwiek informacji.
— Może popytajmy miejscowych? W miasteczku jest stara stacja kolejowa. Zawsze gdy chodzę po drobne zakupy do sklepu, widzę starszego gościa, który wygląda, jakby czekał na pociąg. Może będzie wiedział coś więcej?
— A jeśli go nie będzie?
— On zawsze tam jest. Za każdym razem, gdy tamtędy przechodzę.
— Co tam się dzieje, dlaczego nas nie wpuszczają? — Niecierpliwił się chłopak, który stał przed nami.
— Podejdę pod okno kuchni. Może się czegoś dowiem. — Mati potruchtał na tyły budynku. Po paru minutach wrócił z zakłopotaną miną. — Będę mówił szeptem, więc podejdźcie bliżej. Nie chcę wywoływać paniki. — Stanęliśmy w kręgu i nieco odsunęliśmy się od pozostałych. — Mieliśmy dziś dostać kompot do kolacji. Ale raczej z niego zrezygnują.
— Co z nim nie tak?
— Kucharka, która go robiła, odeszła od niego tylko na parę chwil. Gdy wróciła, w garnku pływały trzy martwe szczury.
— Co w tym dziwnego? Gryzonie szukają jedzenia. Pewnie chciały się napić i wpadły do środka.
— Problem w tym, że te szczury były martwe i bez głów.