Pod jednym dachem - ebook
Pod jednym dachem - ebook
Pierwsza z trzech nowelek autorki bestsellerowej powieści The Love Hypothesis
Młoda doktorantka mieszkająca pod jednym dachem ze swoim wrogiem numer jeden – to mieszanka wybuchowa!
Mara, Sadie i Hannah są najlepszymi przyjaciółkami, ale przede wszystkim naukowczyniami. Ich badania wiodą je w różne strony świata, gdzie wszystkie dochodzą do podobnych wniosków – w miłości i nauce przeciwieństwa się przyciągają, a rywalizacja potrafi podgrzać atmosferę...
Jako specjalistka w dziedzinie inżynierii środowiskowej, Mara wie wszystko o tym, jak nietrwałe potrafią być ekosystemy. Ich przetrwanie często zależy od zachowania delikatnej równowagi. Równowagi, którą zaburzyć mogą nawet najmniejsze anomalie. Jak na przykład obniżanie temperatury na termostacie. Albo podjadanie cudzego jedzenia. Oraz wiele innych zachowań, od których Liam – jej wredny współlokator – najwyraźniej nie potrafi się powstrzymać. Okej, w porządku, teoretycznie to ona władowała się z butami w jego życie. Ponury, wysoki Liam mieszkał samotnie w wielkim domu swojej ciotki, do czasu aż jego połowę w odziedziczyła w spadku Mara. Przystojny, umięśniony i pociągający, ale też wiecznie naburmuszony robi, co w jego mocy, by życie pod jednym dachem nie było dla Mary przyjemne. Ona jednak nie zamierza się jednak wyprowadzić...
Dzielenie z kimś domu sprawia, że siłą rzeczy poznajemy tę druga osobę. Im więcej Mara wie o Liamie, tym trudniej jest jej go nienawidzić... i tym łatwiej pokochać.
Historie Sadie i Hannah poznacie w nowelach Skazani na siebie oraz Poniżej zera.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2537-9 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziś
Rzucam okiem na stertę brudnych naczyń w zlewie i dochodzę do bolesnego wniosku: jest źle.
Chociaż nie. Wróć. O tym wiedziałam od dawna. Gdybym jednak uważała inaczej, dokładnie w tym momencie dotarłaby do mnie ta brutalna prawda. Sam widok durszlaka i dwunastu upapranych widelców natychmiast przywodzi mi na myśl Liama. Wpatruje się we mnie ciemnymi oczami, oparty o kuchenny blat, z rękoma skrzyżowanymi na piersi, i pyta tym swoim oschłym, lecz przyjemnym dla ucha tonem: „A cóż to? Jakaś postmodernistyczna instalacja? Czy po prostu zabrakło nam płynu do mycia naczyń?”.
Tak też jest, gdy trochę wcześniej po zmroku wracam do domu i zastaję światło na ganku zapalone przez Liama. To… to zawsze sprawia, że moje serce gubi rytm. Takie na wpół przyjemne, na wpół bolesne odczucie. I znów puls przyspiesza – bo nie zapominam wyłączyć tego światła, kiedy wchodzę do środka. A to do mnie zupełnie niepodobne. Może ta papka z nasion chia, którą Liam codziennie serwuje na śniadanie, wreszcie zaczyna działać i rośnie mi poziom IQ.
Dobrze, że postanowiłam się wyprowadzić. Wszystkim wyjdzie to na dobre. Z tymi ukłuciami w sercu nie da się żyć. Na dłuższą metę z pewnością mi nie posłużą. Ani na głowę, ani na układ krążenia. Co prawda, dopiero zaczęłam usychać z tęsknoty, ale i tak mogę z całą pewnością powiedzieć, że mieszkanie z człowiekiem, którego kiedyś się nienawidziło, a potem pokochało, jest kiepskim pomysłem. Wiem, co mówię. Mam w końcu doktorat. Niby z innej dziedziny, ale co tam.
Ale jest też w tęsknocie coś dobrego. Co? Wieczna nerwówka. Energia, która nie pozwala usiedzieć w miejscu. Dzięki niej, widząc stos naczyń w zlewie, myślę sobie, że sprzątanie kuchni to nie taka znowu nuda. Kiedy dołącza do mnie Liam, natychmiast czuję nagłą i nieposkromioną chęć załadowania zmywarki. I daję się tej palącej potrzebie ponieść. Podnoszę wzrok, zauważam jego sylwetkę – szczelnie wypełnia przejście do salonu. W duszy rozkazuję sercu, by nawet nie próbowało wariować. Nic z tego. Nie dość, że zaczyna bić szybciej, to co kilka uderzeń wyrywa się z piersi.
Głupie serce.
– Pewnie myślisz, że sprzątam, bo zmusił mnie do tego snajper, który właśnie trzyma mnie na muszce. – Szczerzę zęby, nie spodziewając się, że odwzajemni uśmiech. W końcu to Liam. Z jego twarzy nigdy nie daje się nic wyczytać.
Od dłuższego czasu nie próbuję się już dopatrzyć w jego mimice oznak rozbawienia. Zadowalam się tym, że wiem, jaki efekt osiągam. Tak, to sprawia mi przyjemność. Ciepłe, miłe doznanie – z lubością się w nim pławię. Chcę, żeby z rozbawieniem pokręcił głową i mruknął moje imię – Mara – a następnie roześmiał się wbrew sobie. Chcę stanąć na palcach i odgarnąć mu kosmyk ciemnych włosów z czoła, a potem wtulić się w jego tors i zaciągnąć zniewalającym zapachem skóry.
Niestety wątpię, by on podzielał moje pragnienia. Dlatego odwracam się z powrotem do zlewu i płuczę miskę wygrzebaną spod durszlaka.
– Nie. Miałem raczej wrażenie, że jesteś pod kontrolą pasożytniczej grzybni, która rośnie ci w mózgu, bo wciągnęłaś do płuc jej zarodniki. Tak jak w tym dokumencie, który ostatnio oglądaliśmy. – Niski, dudniący głos. Tak bardzo będzie mi go brakowało.
– To były pąkle, nie grzyby. Nie pamiętasz. Nic dziwnego, zasnąłeś w połowie filmu – prycham. Nie odpowiada. Nie szkodzi. Cały on. Niewiele mówi i rzadko się uśmiecha. – Kojarzysz pieska sąsiadów? Tego buldoga francuskiego. Chyba im się zerwał, bo widziałam go dzisiaj na środku ulicy. Biegł w moją stronę. A smycz ciągnęła się za nim. – Wyciągam rękę po ścierkę. Moja dłoń natrafia na jego brzuch. Liam stoi tuż za mną. – Ojej. Przepraszam. No, to wracając do tematu: złapałam psiaka i odniosłam go do domu. Niesamowity słodziak z… – urywam w pół zdania. Nagle zdaję sobie sprawę, że Liam napiera na mnie całym ciałem. Krawędź szafki wbija mi się w biodro. Na plecach czuję ciepło bijące od niego. O mój Boże. Czy on… Potknął się? Chyba tak. To tylko przypadek. – Liam?
– Nie przeszkadzam? – pyta, ale się nie odsuwa. Tkwi w miejscu jak skała. Jego brzuch i pierś stykają się z moimi plecami; oparty rękoma o blat zamyka mnie w ciasnym półokręgu. To sen? Śnię na jawie? A może serce wreszcie się poddało i właśnie przeżywam jakiś zawał. Mój mózg przetwarza najskrytsze nocne marzenia w halucynacje.
– Liam? – Z mojego gardła wydobywa się ciche, stłumione piśnięcie. On wtula twarz w moje włosy tuż nad skronią. Dotyka ich nosem. Może też ustami. I to nie jest żaden przypadek. Robi to w pełni świadomie. Czy on…? Nie. Wykluczone. Nie do pomyślenia.
A jednak. Obejmuje mnie w pasie. Przesuwa dłońmi po moim brzuchu. I wtedy zdaję sobie sprawę, że to się dzieje naprawdę. To już nie przypadkowy dotyk. Nie przelotne otarcie się ramionami w korytarzu, które tyle razy analizowałam w myślach, interpretując jego znaczenie. To nie to samo co wtedy, gdy potknęłam się o kabel od komputera i wylądowałam Liamowi na kolanach. Albo kiedy opatrywał mi dłoń oparzoną palnikiem. To jest… – Liam?
– Ćśś… – Czuję jego usta na skroni. Są ciepłe. Ich dotyk działa uspokajająco. – Wszystko w porządku, Maro.
W podbrzuszu narasta żar.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji