Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Pod Maltańskim Niebem - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 października 2025
40,38
4038 pkt
punktów Virtualo

Pod Maltańskim Niebem - ebook

Patrycja wyjeżdża na Maltę, by zacząć wszystko od nowa. Z determinacją buduje życie i własną klinikę, spełniając marzenie o medycynie. Gdy pojawia się Martin, jej świat wypełnia się miłością, która szybko zamienia się w toksyczną więź. „Pod Maltańskim Niebem” to poruszająca opowieść o sile kobiety, która po upadku znajduje w sobie odwagę, by odzyskać wolność i siebie.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8431-712-9
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział II

Dwa lata później dziewczyny przygotowywały się na świąteczną imprezę, którą Patrycja zorganizowała, by uczcić sukcesy swojej rozwijającej się kliniki. Były zgraną paczką czterech koleżanek, choć jedna z nich nie pracowała z pozostałymi. Kiedyś było ich pięć, ale od czasu, gdy Asia, wysoka blondynka o aparycji przerośniętej świnki Peppy, próbowała wykluczyć Hanię z grupy, relacje znacząco się ochłodziły. Patrycja, nie mogąc znieść niesprawiedliwości, stanęła w obronie Hani i otwarcie skrytykowała pozostałe dziewczyny za brak wsparcia. W głębi duszy nie mogła zaakceptować obecności osób, które krzywdzą innych, i od tamtego czasu jej zaufanie do grupy było mocno nadszarpnięte. Zastanawiała się, czy gdyby to ona znalazła się w podobnej sytuacji, mogłaby liczyć na ich lojalność czy może bez zastanowienia by ją odrzuciły, gdyby ktoś postanowił usunąć ją z ich kręgu.

— Boże, jak gorąco — sapnęła Hania, machając ręką w kierunku kelnera, który zdawał się ich nie dostrzegać. Siedziały przy małym stoliku w samym sercu Valetty. Grudniowy wieczór przyniósł niespodziewane ciepło — termometr wskazywał dwadzieścia trzy stopnie. Świąteczne lampki mieniły się na tle wieczornego nieba, a ciepła bryza nadawała miastu niemal bajkowy charakter. Zgiełk i muzyka unosiły się nad pełnymi uliczkami, przygotowując je do bożonarodzeniowych świąt.

Po kilku drinkach Katia, księgowa, która jako jedyna z grupy nie pracowała w klinice, westchnęła i odstawiła pusty kieliszek.

— Weźmy jeszcze jednego drinka i chodźmy do tego nowego klubu dwie ulice dalej. — Niemal krzyknęła z ekscytacją.

— Chodźmy teraz, już prawie północ — odpowiedziała z determinacją Patrycja, wyjmując portfel z torebki, aby zapłacić. Szybko zeskoczyła z wysokiego barowego stołka. — Idziemy! — powiedziała wesoło i z uśmiechami na twarzach ruszyły w stronę klubu, podążając za Katią.

Przemieszczały się przez wąskie uliczki Valletty otoczone kamienicami z jasnego piaskowca, które odbijały migotliwe światła świątecznych dekoracji. Atmosfera była pełna radości i oczekiwania, jakby cała wyspa przygotowywała się na wielką, świętą noc. Ciepły grudniowy wieczór otulał je delikatnym wiatrem, który dodawał temu miejscu egzotycznego uroku.

Katia, nie czekając na resztę, znikała co chwila w rozproszonej grupie ludzi, ale Hania, Kaja i Patrycja podążały za nią, uśmiechając się na myśl o nadchodzącej nocy.

Kiedy w końcu dotarły do klubu, z wnętrza biła fala muzyki, a migotliwe światła witały gości na progu.

Patrycja, z jej ciemnymi włosami do pasa, miała w sobie coś, co na pierwszy rzut oka mogło budzić dystans. Jej bystre, przenikliwe spojrzenie często mylnie sugerowało wredny charakter. Jednak ci, którzy mieli okazję poznać ją bliżej, szybko odkrywali, że za tą pozornie chłodną fasadą kryła się osoba niezwykle lojalna i ciepła, gotowa stanąć w obronie tych, na których jej zależało. Kiedy już ktoś zyskał jej zaufanie, był pewien, że zawsze będzie mógł na nią liczyć. Jej determinacja i upór sprawiały, że nigdy nie odpuszczała — zawsze osiągała to, co sobie zamierzyła, choć często kosztem długich rozmyślań i analiz.

W towarzystwie Patrycja nigdy nie była duszą imprezy — wolała obserwować, analizować sytuacje z boku, niż być w centrum uwagi. Gdy jej przyjaciółki zagadały się przy barze ze znajomymi, Patrycja została przy stoliku, przyglądając się tańczącym i rozbawionym ludziom.

Nagle poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciła się gwałtownie, a na jej twarzy pojawił się wymuszony uśmiech.

— Jak się masz? — zapytał Martin, który właśnie przystanął przy jej stoliku. Miał na sobie ciemnogranatowy garnitur, białą koszulę, a jego włosy były krótko ostrzyżone, z widocznymi oznakami łysienia z przodu. Wydawało jej się, że nieznacznie schudł. Zauważyła też, że na jego palcu nie było już obrączki, gdy nonszalancko oparł rękę o stolik.

— Hej, dziękuję, wszystko w porządku — rzuciła, odwracając głowę.

Martin nachylił się, aby lepiej ją usłyszeć w zgiełku panującym wokół nich.

— Dobrze się bawisz? — zapytał.

Mrugnęła w odpowiedzi, uśmiechając się, po czym powoli wstała.

— Dołączę do dziewczyn, baw się dobrze — rzuciła szybko, starając się utrzymać lekki ton. Odwróciła się, ruszając w stronę baru, ale usłyszała jeszcze za sobą:

— Do zobaczenia później.

Cały wieczór był pełen energii i radości. DJ z niesłabnącym zapałem grał hity z lat dwutysięcznych, które przypominały czasy beztroskich imprez i pierwszych miłości. Patrycja i jej przyjaciółki nie schodziły z parkietu, wirując w rytm muzyki, jakby każdy dźwięk wprowadzał je w trans. W głośnym, pulsującym bicie świat zewnętrzny przestawał istnieć. Był tylko parkiet, muzyka i one, tańczące, jakby jutra miało nie być.

Patrycja co chwila śmiała się, kiedy ktoś próbował zaprosić ją do tańca. Zabawnie machała palcem, grożąc żartobliwie każdemu, kto zbliżał się z zamiarem wspólnego pląsania, a jej uśmiech tylko dodawał tej sytuacji lekkości. Była w swoim żywiole — kontrolując sytuację, a jednocześnie ciesząc się chwilą.

Martin, stojąc obok DJ–a, nie spuszczał z niej wzroku. Jego spojrzenie było intensywne, jakby próbował odczytać każdą emocję z jej twarzy, zrozumieć, co kryje się za tym zaraźliwym śmiechem. Patrycja wiedziała, że ją obserwuje, ale nie dawała tego po sobie poznać.

W końcu, zmęczona, zeszła z parkietu i stanęła przy stoliku, by napić się drinka. Pot spływał po jej czole, a od tańca i ekscytacji serce biło szybciej.

— Oszaleję, tak gorąco! — krzyknęła do Kai. Śmiała się i unosiła włosy, próbując złapać choć odrobinę powietrza. Światło reflektorów odbijało się od jej błyszczącej skóry, a muzyka nadal wibrowała w tle.

— Ale on się na ciebie gapi — powiedziała blondynka, zerkając dyskretnie za jej plecy. Patrycja nie musiała pytać, o kogo chodzi. Czuła to.

— Wiem — mruknęła z rezygnacją, przyciskając zimną szklankę do szyi. Chłód przyniósł jej chwilową ulgę.

Kiedy wreszcie ochłonęła, odwróciła się, by zerknąć na parkiet. Katem oka zobaczyła Martina, który właśnie schodził po schodach z DJ-ki. Jego wzrok był skupiony na niej, a usta lekko wykrzywione w uśmiechu. Przygryzła wargę, nadal na niego nie patrząc. Wiedziała, że zmierza w jej kierunku.

Kiedy się zbliżył, nachyliła leniwie głowę, czekając, aż przemówi.

— Nie lubisz mnie — powiedział, a jego głos był głęboki, ale spokojny, jakby ta rozmowa była tylko formalnością.

— Nie — odparła krótko, nadal na niego nie patrząc.

— Nie znasz mnie — odparł, wpatrując się w nią z intensywnością.

— Nie muszę — rzuciła, a potem spojrzała na niego z uśmiechem.

Zanim zdążył odpowiedzieć, odeszła, zauważając kątem oka, że jej koleżanki zmierzają w kierunku toalety.

Dziewczyny śmiały się głośno, czekając w długiej kolejce. Patrycja, nie mogąc się opanować, usiadła w fotelu obok, a Kaja natychmiast zajęła miejsce na jej kolanach, wciąż śmiejąc się z niedawnej rozmowy.

— Patrz, znowu tu idzie — rzuciła, wyjąc jak szalona.

Patrycja, choć zaskoczona, też nie mogła powstrzymać śmiechu. Zobaczyła, jak Martin zbliża się do nich z blondynką, która mogła mieć około pięćdziesiątki, uwieszoną na jego ramieniu. Jej przesadnie błyszcząca biżuteria i mocny makijaż sprawiały, że wyglądała nieco komicznie.

Martin, widząc koleżanki Patrycji czekające w długiej kolejce do toalety, zatrzymał się przed fotelem, na którym siedziała z Kają. Bez słowa wyjął ogromny plik banknotów, wręczył pięćdziesiąt euro jednemu z ochroniarzy i coś do niego powiedział po maltańsku, wskazując głową na Hanię i Katię. Ochroniarz mu skinął i z uśmiechem otworzył ucieszonym dziewczynom drzwi do łazienki zarezerwowanej tylko dla personelu.

— Iiiillleeeeee pieniędzy!!! — zawyła uwieszona na nim blondynka, mocniej ściskając ramię Martina.

Patrycja nie wytrzymała. Jej śmiech rozbrzmiał głośno i niekontrolowanie, aż łzy zaczęły spływać jej po policzkach. Kaja zawtórowała koleżance, opierając głowę na jej ramieniu i niemal się dusząc.

Martin, nieco zaskoczony, podszedł bliżej, próbując nawiązać rozmowę.

— Śmiejesz się ze mnie? — zapytał, ale jego pewność siebie jakby nieco zbladła. Widząc, że dziewczyna nie przestaje się śmiać, wyraźnie zmieszany, odszedł z uwieszoną na nim kobietą, której towarzystwo najwyraźniej i tak sprawiało mu przyjemność.

Gdy tylko się oddalił, dziewczyny wybuchły jeszcze głośniejszym śmiechem, nie przejmując się, że mogło to być nie na miejscu. Alkohol buzujący w głowie sprawiał, że każda sytuacja wydawała się bardziej absurdalna i zabawna.

***

Obudziłam się następnego dnia z lekkim bólem głowy, jakby ktoś założył mi opaskę, która delikatnie uciskała skronie. Franio leżał zwinięty w kłębek u moich nóg. Promienie porannego słońca wpadały do pokoju przez zasłony, tworząc na ścianie ciepłe wzory, ale czułam, jakby to światło było zbyt jasne, zbyt ostre. Miałam wrażenie, że cały świat jest o jeden poziom głośniejszy i jaśniejszy, niż powinien.

Zwlekłam się z łóżka, nieco zdezorientowana, i ruszyłam do kuchni, po drodze chwytając butelkę wody, jakby to była moja linia życia. Z każdym krokiem czułam, jak ból głowy powoli ustępuje, ale zmęczenie poprzedniego wieczoru nadal ciążyło mi na ramionach. Wiedziałam, że muszę się napić czegoś ciepłego, ale zanim to zrobiłam, postanowiłam zajrzeć do Kai.

Podreptałam do jej pokoju, ledwo otwierając oczy, a po drodze szeroko ziewnęłam, starając się rozbudzić. Owinęłam się puchatym ręcznikiem, który leżał na krześle, szukając jakiegokolwiek komfortu w tym poranku. Za oknem słońce już grzało, pewnie było z dwadzieścia pięć stopni, a powietrze zaczynało się nagrzewać, zwiastując kolejny gorący dzień.

Ale kiedy otworzyłam drzwi do pokoju Kai, uderzyła mnie fala zimna. Wewnątrz panowała kompletna ciemność, a temperatura była tak niska, że automatycznie zaczęłam szczękać zębami. Pokój przypominał chłodny, ciemny bunkier, zupełnie inny świat niż ten, który czekał za oknem. Całe szczęście, że udało mi się ją tu wczoraj przenieść, pomyślałam, przypominając sobie, jak próbowałam taszczyć ją po schodach.

— Żyjesz? — zapytałam zachrypniętym głosem, który zabrzmiał w tej ciszy jak coś obcego, aż sama się przestraszyłam.

— Śpię — mruknęła z łóżka, niemal zakopana pod kołdrą.

Postawiłam butelkę wody obok jej łóżka i przymknęłam drzwi, zostawiając ją w jej zimnym sanktuarium. Sama zaś postanowiłam, że potrzebuję teraz kawy bardziej niż kiedykolwiek. Czułam, że to jedyna rzecz, która może mnie postawić na nogi.

Pojutrze miałam egzamin, jak zresztą co każdy poniedziałek i czwartek. Profesor od anatomii, który prowadził te zajęcia, był znany z tego, że nie odpuszczał. Jego wymagania były absurdalnie wysokie, a jego osobowość — przerażająca. Każdy, kto wchodził do sali wykładowej, czuł na sobie jego surowe spojrzenie, które potrafiło przeniknąć przez skórę.

Westchnęłam, nalewając sobie świeżo zaparzonej kawy. Zapach rozszedł się po kuchni, dając mi chwilowe poczucie spokoju. Usiadłam przy stole, trzymając ciepły kubek obiema dłońmi, jakby to miało mnie ochronić przed tym wszystkim, co czekało mnie jutro.

— Więcej nie piję — mruknęłam pod nosem, próbując znaleźć w sobie jakąś determinację.

Musiałam się skupić i przetrwać to, co przede mną. Tyle że teraz, z bólem głowy i perspektywą kolejnych ciężkich dni, wszystko wydawało się jeszcze trudniejsze. Ale wiedziałam, że nie mogę się poddać. Czekał mnie kolejny dzień, kolejne wyzwania — i musiałam być na nie gotowa.

Kaja krzątała się po kuchni, a odgłosy stukania garnków i cichego bulgotania wody rozchodziły się po całym mieszkaniu. Zawsze, gdy miała kaca, znajdowała ukojenie w gotowaniu. To był jej rytuał, coś, co pozwalało jej wrócić do normalności po każdej szalonej nocy. Można by pomyśleć, że w takim stanie człowiek marzy tylko o łóżku, ale Kaja miała swój sposób — kuchnia była jej sanktuarium, a gotowanie terapią.

W końcu stanęła w drzwiach mojego pokoju, opierając się o framugę z rękami skrzyżowanymi na piersi.

— Będziesz jeść? — zapytała, spoglądając na mnie, choć w jej oczach widziałam, że chodzi jej nie tylko o posiłek. Chciała, żebym zrobiła sobie przerwę.

Siedziałam przy biurku, pochłonięta materiałem Ninji Nerda na YouTubie. Kolejne wykłady i slajdy przewijały się na ekranie laptopa, a ja gorączkowo próbowałam zapisać i zapamiętać jak najwięcej informacji na egzamin z mózgu. Czułam się przytłoczona ilością materiału, ale wiedziałam, że nie mogę odpuścić. Profesor od anatomii nie miał litości — był znany z tego, że miażdżył studentów swoimi pytaniami, a każdy poniedziałek i czwartek były dla mnie jak walka na śmierć i życie.

— Tak — mruknęłam, nie odrywając wzroku od ekranu. Ale w środku czułam, że potrzebuję przerwy. Gdy tylko to pomyślałam, telefon leżący obok na łóżku wydał z siebie ciche brzęczenie. Spojrzałam na ekran i zamrugałam z zaskoczenia.

— Martin do mnie napisał — powiedziałam bardziej do siebie niż do Kai.

Kaja natychmiast się ożywiła. Jej brwi uniosły się z ciekawością, a ona sama rzuciła garnki i usiadła obok mnie na łóżku, próbując zerknąć na ekran mojego telefonu.

— Ale się uwziął. Co napisał? — zapytała, nachylając się, by lepiej widzieć.

Odczytałam wiadomość na głos:

— „Dzień dobry, zregenerowałaś się po ostatniej nocy?” — W moim głosie było więcej sceptycyzmu niż rozbawienia. Patrzyłam na te słowa, próbując zrozumieć, co on chce przez to osiągnąć. Czy to zwykła uprzejmość, czy coś więcej?

Kaja wybuchła śmiechem i położyła się na moim łóżku, a jej zaraźliwy chichot odbił się echem po pokoju. Nawet ja, mimo prób zachowania powagi, poczułam, że kąciki moich ust zaczynają się unosić.

— I co, odpiszesz? — zapytała z figlarnym błyskiem w oku.

— Nie — odpowiedziałam stanowczo, odkładając telefon na bok, jakby ten gest miał zakończyć całą sprawę.

Kaja spojrzała na mnie z niedowierzaniem, a potem wybuchła jeszcze głośniejszym śmiechem.

— Oj, przestań. On wygląda jak taki misiek, a ty przecież nigdy nie patrzysz na wygląd. Może jest fajny, skąd wiesz. Wiecznie będziesz siedzieć w tych książkach? — zapytała z taką troską w głosie, jakby przewidywała, że jeśli teraz się nie otworzę, to resztę życia spędzę tylko w towarzystwie notatek i podręczników.

Jej słowa trafiły mnie głęboko. Wiedziałam, że w pewnym sensie miała rację — zamykałam się w swoim świecie nauki, budując wokół siebie mur, który chronił mnie przed rozczarowaniami, ale też odgradzał od życia, które toczyło się wokół. To nie było tak, że nie chciałam się spotykać z ludźmi, ale każdy kolejny zawód sprawiał, że coraz trudniej było mi zaufać komukolwiek.

— A mam ci przypomnieć, jak wyglądały wszystkie randki, na które kazałaś mi iść? — zapytałam z ironią, przypominając sobie te niezręczne spotkania, które kończyły się porażkami. Miałam wrażenie, że los ciągle wystawia mnie na próby, z których wchodziłam z coraz mniejszą ochotą na kolejne.

Kaja spojrzała na mnie poważnie, jej ton zmienił się, gdy powiedziała:

— Ale to byli debile, a ten chociaż coś osiągnął. Poza tym rozstał się z żoną kilka miesięcy temu i nie jest to kolejny przypadkowy gość. Przestań się tak zachowywać i chociaż zobacz, czy jest sens się spotkać.

Jej słowa były jak uderzenie młotka. Miała rację — Martin był kimś, kto miał swoje życie poukładane, kto coś osiągnął. I teraz dowiaduję się, że rozstał się z żoną. To dodawało całej sytuacji nowego wymiaru. Być może to nie była tylko powierzchowna fascynacja, być może to było coś więcej. Może szukał czegoś nowego? Poza tym, że prowadzi z sukcesem ogromną firmę, nic o nim nie wiedziałam.

Spojrzałam na telefon, a potem znowu na Kaję. Wiedziałam, że jej intencje są dobre. Zawsze próbowała mnie nakłonić do otwarcia się na nowe doświadczenia, nawet jeśli czasami miały one swoje wady. Może rzeczywiście powinnam dać Martinowi szansę. Może, choć raz, warto spróbować czegoś innego, wyjść poza strefę komfortu, którą sama sobie narzuciłam.

Kaja wstała z łóżka i wróciła do kuchni, ale ja zostałam z telefonem w dłoni, rozważając, co zrobić. Część mnie chciała po prostu zostawić to wszystko i wrócić do nauki, do tego, co znałam i co było bezpieczne. Ale inna część, ta, która rzadko dochodziła do głosu, zaczynała się odzywać. Może warto spróbować? Może Martin nie jest taki, jak inni?

Otworzyłam wiadomość, a moje palce zawisły nad klawiaturą. Co miałam napisać? Wklepałam krótką odpowiedź:

„Robię, co mogę. Nie wychodzę zbyt często, więc nie jest łatwo”.

Odpisał niemal natychmiast:

„Wiem, ale czasami musisz się odprężyć. To pomaga się odstresować”.

Zmarszczyłam nos, po czym westchnęłam ciężko, czując, jak nie radzę sobie w rozmowach z mężczyznami. Odłożyłam telefon i wstałam od biurka.

Stanęłam przed lustrem, wpatrując się w swoje odbicie, a przed moimi oczami rozpościerała się scena jak z tragikomedii, w której sama jestem zrozpaczoną i niezdarną aktorką. Każda rysa mojej twarzy zdaje się krzyczeć: „Jakże jestem głupia!”. Gdy myślę o tym, jak się zachowuję, czuję się jak postać z wyblakłej sztuki teatralnej, której marzenia rozpadły się w pył, a reszta to jedynie komiczne złudzenie.

Ten facet — cóż za żałosny obrazek. Ani nie budzi we mnie żadnych emocji, ani nie jest dla mnie żadnym intelektualnym wyzwaniem. Zamiast tego wciąga mnie w swoje teatralne przedstawienie, wymachując pieniędzmi przed moim nosem jak najcenniejszymi klejnotami królestwa. I co? Zero klasy, zero głębi. Jego mózg? Zdaje się, że tam panuje pustynia myśli, bez jednego ziarna refleksji czy inteligencji. Zastanawiam się, jak on w ogóle zdobył te pieniądze. To tak, jakby ktoś miał złote monety w rękach, ale żadnego planu, by je właściwie wykorzystać.

To przygnębiające, jak łatwo zapomina się o prawdziwej wartości. Zwykle to ludzie, którzy przeszli przez prawdziwe trudności, wykazują się głęboką inteligencją emocjonalną. Potrafią odczuwać emocje z taką intensywnością, że te wręcz zalewają ich całe ciało. Może to dlatego trudno im skupić się na jednej rzeczy — ich umysły są niczym strefa wojny, gdzie emocje toczą bitwę, której nie da się wygrać. I oczywiście, nie są w stanie iść po trupach do celu — to odzwierciedlenie ich wrażliwości i autentyczności.

W przeciwieństwie do tych, którzy osiągnęli sukces kosztem wszystkiego. Większość z nich okazuje się pustymi lalkami, zamkniętymi na wszelkie nowe idee, na wszelkie perspektywy, które mogłyby wzbogacić ich świat. Im więcej pieniędzy, tym więcej alkoholu na tych wszystkich roztańczonych imprezach — morze szampana, hektolitry najdroższej tequili, a do tego narkotyki. W ich świecie każdy łyk alkoholu, każdy oddech narkotyków wydaje się zacieśniać pętlę wokół umysłu, który już dawno utracił jakąkolwiek wartość.

Czyż nie jest smutne, że ich substancje toksyczne dosłownie przeciekają do płynów mózgowo-rdzeniowych? Wygląda na to, że ich zdolność do filtrowania myśli i emocji już dawno się zepsuła. To tak, jakby wszystkie mechanizmy obronne umysłu uległy awarii, pozostawiając jedynie chaos i dezorientację.

Tak samo jak moja nadzieja na spotkanie kogoś inteligentnego i ambitnego, która umarła śmiercią naturalną. Ba! Marzenia o kimś, kto miałby wszystkie te wymarzone cechy, rozpadły się jak domek z kart. Świat, który znałam, zdaje się kończyć, a ja zostaję w tym mętnym oceanie rozczarowań, szukając sensu tam, gdzie go już nie ma. Każdy dzień staje się walką z uczuciem beznadziejności, światełko nadziei gaśnie, a ja dryfuję z wyciągniętymi rękami w tym mętnym, pełnym rozczarowań świecie, próbując odnaleźć choćby kawałek sensu.

Niech spada!Rozdział IV

Po raz kolejny nie pozwoliłam mu po siebie przyjechać. Chciałam zachować dystans, nie dając żadnych powodów do błędnych interpretacji. Kazałam mu wybrać najodleglejszy stolik w restauracji, którą zaproponował, upewniając się, że to spotkanie nie będzie traktowane jako randka. Miałam nad tym kontrolę, przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy z pośpiechem docierałam na miejsce, byłam już lekko zdyszana. Był wtorek, zbliżała się dziewiętnasta, a urokliwa okolica restauracji Osteria Donna Carmela uderzyła mnie swoim życiem. Zgiełk światełek i dźwięków samochodów przejeżdżających przez St. Julian’s mieszał się z zapachem morza, który unosił się w powietrzu. Było w tym coś magicznego, coś, co sprawiało, że nawet najbardziej codzienne chwile nabierały nowego znaczenia.

Otuliłam się szczelniej lekkim płaszczem, czując, jak chłodne powietrze owiewa moją twarz. Moje kroki odbijały się echem na brukowanej uliczce, a ja, przebiegając na drugą stronę ulicy, zauważyłam witrynę pięknej restauracji. Zanim weszłam, poczułam lekki dreszcz ekscytacji, pomieszany z niepewnością. Co mnie tam czekało? Co przyniesie ten wieczór? Te pytania krążyły w mojej głowie, a ja starałam się je zagłuszyć.

Kelnerka, uśmiechnięta i profesjonalna, poprowadziła mnie do windy, która miała mnie zawieźć na najwyższe piętro restauracji. Byłam ubrana bardzo skromnie i oczywiście biznesowo — biała koszula, beżowe spodnie, buty na nie za wysokim obcasie. Rozsunęłam płaszcz, poprawiłam włosy spięte w kok, upewniając się, że nic nie jest przypadkowe. Każdy szczegół miał znaczenie, każdy ruch był przemyślany. Nie chciałam, aby Martin miał jakiekolwiek złudzenia co do tego, czym to spotkanie jest — i czym nie jest.

Kiedy drzwi windy się rozsunęły, natychmiast uderzył mnie intensywny zapach kuchni. Aromat świeżych ziół, oliwy z oliwek, pieczonego chleba i owoców morza unosił się w powietrzu, przyciągając uwagę każdego zmysłu. Przełknęłam ślinę, uświadamiając sobie, że cały dzień żyłam tylko o kawie. Teraz, kiedy stałam w tej eleganckiej restauracji, głód przypomniał o sobie z podwójną siłą, burcząc niecierpliwie w brzuchu. Mimo to starałam się skupić na tym, co miało za chwilę nastąpić.

Podeszłam do kobiety uśmiechającej się do mnie przy wejściu na salę, uśmiech był niemal zaraźliwy.

— Mam spotkanie z Martinem Barellem — powiedziałam jak najciszej, rozglądając się dookoła, ale nie dostrzegłam go nigdzie w pobliżu. Czyżby znowu się spóźniał? Westchnęłam cicho, czując lekkie ukłucie irytacji. Ta sytuacja nie powinna była mnie zaskoczyć, a jednak poczułam delikatne rozczarowanie.

Kobieta skinęła głową i poprowadziła mnie przez elegancko zaaranżowaną salę, gdzie światło świec i ciepłe barwy tworzyły intymną, niemal magiczną atmosferę. Ściany były ozdobione subtelnymi obrazami, które harmonizowały z delikatnym brzękiem sztućców i szmerem rozmów. Czułam, jak moje zmysły zaczynają się uspokajać, jakby ta spójność, która emanowała z wnętrza restauracji, powoli przenikała do mojego wnętrza.

Martin siedział przy najdalszym stoliku, ukryty za filarem. Kiedy mnie zobaczył, jego twarz natychmiast rozjaśniła się w uśmiechu, który, muszę przyznać, miał w sobie coś rozbrajającego i niewinnego. Wstał z miejsca, a jego ruchy były spokojne, pełne gracji, jakby każdy gest był dokładnie przemyślany. Wyciągnął rękę, by przywitać się tak, jak go do tego przyzwyczaiłam. Ten gest, choć prosty, miał w sobie coś ujmującego. Jakby chciał mi pokazać, że jest gotów zrobić wszystko, bym czuła się komfortowo, bym wiedziała, że to spotkanie odbywa się na moich warunkach.

Przez chwilę zawahałam się, zastanawiając się, co właściwie czuję. Ale potem ruszyłam w jego stronę, mając wrażenie, że ten wieczór może przynieść coś, czego się nie spodziewam. W miarę jak zbliżałam się do Martina, czułam, jak narasta we mnie mieszanka emocji — ciekawości i lekkiego niepokoju. Zatrzymałam się na moment, a potem pewnym ruchem wyciągnęłam rękę, przyjmując jego gest powitania. Pachniało kolendrą i cytryną, a powietrze wokół nas zdawało się gęstnieć od niewypowiedzianych myśli.

Martin wyglądał na zadowolonego, jakby to, że się tutaj pojawiłam, było dla niego wystarczającą nagrodą. Ale ja wciąż nie byłam pewna, czego chcę. Wiedziałam tylko jedno — ten wieczór miał przynieść odpowiedzi na pytania, których jeszcze nie zadałam.

Pomógł mi zdjąć płaszcz, a jego dłonie przez chwilę zawisły w powietrzu, jakby zastanawiał się, czy powinien coś powiedzieć. W końcu jednak odezwał się, a jego głos był nieco zachrypnięty, jakby ukrywał delikatny niepokój.

— Długo kazałaś na siebie czekać — powiedział, a w jego oczach błysnęło coś, co mogło być mieszaniną ulgi i niepewności. — Ale bardzo się cieszę, że się doczekałem.

Te słowa, choć proste, miały w sobie coś więcej. Były jak wyraz tego, co naprawdę czuł, a ja, mimo swojej rezerwy, poczułam, że coś we mnie drgnęło.

Martin odsunął mi krzesło z gracją, której nie sposób było nie zauważyć. Gest ten, choć uprzejmy, zdradzał pewne napięcie, jakby bał się, że każda chwila może być jego ostatnią szansą. Usiadłam powoli, starając się nie myśleć zbyt wiele o tym, co nas czeka. Gdy zajął miejsce naprzeciwko mnie, zauważyłam, że jego ręce nieznacznie drżały, choć próbował to ukryć pod spokojnym uśmiechem.

To, co wcześniej mogło wydawać się pewnością siebie, teraz jawiło się bardziej jako kruchy płaszcz, który łatwo mógł się rozpaść. Patrząc na Martina, zaczęłam się zastanawiać, jak to możliwe, że mężczyzna, który z pozoru miał wszystko, co chciał, teraz siedział przede mną, zdenerwowany jak nastolatek na pierwszej randce.

Starałam się skupić na otoczeniu, ale mój wzrok ciągle wracał do Martina, który teraz wyglądał, jakby w jego głowie toczyła się bitwa.

Położyłam dłonie na stole, próbując zachować spokojny wyraz twarzy. Przede mną siedział człowiek, który wydawał się rozdarty między pragnieniem bycia sobą a obawą, że to, kim jest, może nie wystarczyć. A ja, choć starałam się być ostrożna, zaczynałam zastanawiać się, czy warto zaryzykować i zobaczyć, dokąd to wszystko może nas zaprowadzić.

Wieczór płynął zaskakująco lekko. Z każdą chwilą bariery, które zbudowałam wokół siebie, zaczynały się kruszyć. Śmialiśmy się, żartowaliśmy, a co najważniejsze, Martin wreszcie skupił na mnie całą swoją uwagę, naprawdę słuchając tego, co miałam do powiedzenia. Czułam, że coś w naszej dynamice się zmieniło — on przestał być tym enigmatycznym mężczyzną z przeszłością, a stał się kimś bardziej realnym, bliskim.

Opowiadał mi o swoich dzieciach, rodzeństwie, rodzicach. Z jego słów wyłaniał się obraz człowieka, który, choć starał się nie być jak jego ojciec, odszedł do innej kobiety, został zrujnowany i zaczął popełniać te same błędy. Mówił o tym z pewnym smutkiem, jakby dopiero teraz uświadamiał sobie, jak łatwo można wpaść w te same pułapki, które krytykował u innych. Ale było w nim coś więcej — nadzieja, że jeszcze nie jest za późno, że może naprawić swoje życie i uniknąć tych samych potknięć.

Kiedy zapytał, czy chciałabym mieć dzieci, zawahałam się. To nie było coś, o czym myślałam codziennie. Odpowiedziałam, że nie jestem jeszcze pewna, ale chciałabym być przygotowana na taką ewentualność i wybrać partnera, który nigdy mi nie odmówi, jeśli kiedyś zdecyduję się na ten krok. Martin spojrzał na mnie z powagą, a potem spokojnie powiedział, że nie widzi problemu w tym, by kiedyś mieć jeszcze dzieci, jeśli to miałoby dla mnie znaczenie.

Rozmowa toczyła się naturalnie, jakbyśmy znali się od lat. Opowiadał o swoich planach wprowadzenia firmy na giełdę, o domu na Sycylii, który kupił jako swoją ucieczkę. W jego słowach wyczuwałam tęsknotę za ciepłem i stabilizacją, których tak bardzo brakowało mu w dotychczasowym życiu. Przyznał, że nie spodziewał się, że tak szybko po rozstaniu, kiedy zamierzał oddać się zabawie i korzystać z życia, spotka kogoś takiego jak ja — kogoś, o kim będzie myślał każdego dnia.

Przy wyjściu z restauracji Martin uparł się, że mnie odwiezie, mimo moich próśb, by zamówić taksówkę.

Przeszłam przez szklane drzwi, które Martin przytrzymał z uprzejmością, na chłodną ulicę, która nadal tętniła życiem. Okolica St. Julian’s była zawsze pełna ludzi, niezależnie od pory, a nocne światła dodawały jej uroku, który sprawiał, że każda chwila wydawała się wyjątkowa.

Odwróciłam się, patrząc, jak żegna się z właścicielem restauracji, z którym najwyraźniej znał się bardzo dobrze. Jego swoboda w relacjach z ludźmi była czymś, co zawsze mnie zaskakiwało — umiejętność bycia jednocześnie uprzejmym i dopasowującym się do każdego i każdej sytuacji, jakby każda rozmowa była dla niego naturalnym przedłużeniem jego pewności siebie. W międzyczasie, w barze obok, ludzie śmiali się i śpiewali głośno, tworząc radosny kontrast do moich wewnętrznych rozterek.

Martin zeskoczył ze schodka, a jego ruchy były pełne energii, mimo późnej godziny. Wskazał mi ramieniem kierunek na prawo, przepraszając wzrokiem za to, że musiałam chwilę czekać.

— Naprawdę chętnie wrócę sama — powiedziałam, próbując jeszcze raz odwrócić sytuację i odzyskać kontrolę.

— Nie ma mowy, wystarczy — odpowiedział stanowczo, nie pozostawiając miejsca na dalsze dyskusje. Wskazał na stojące naprzeciwko restauracji i barów szare, lśniące porsche cayenne.

— O nieee — jęknęłam, słysząc z różnych stron kilka głosów, które wywołały nagłą falę zainteresowania. To było jedno z tych aut, które przyciągały spojrzenia, a ja, na środku ulicy, poczułam się nagle wystawiona na widok publiczny.

— _Ejja_, Barell! — rozległo się z różnych stron, a Martin uśmiechnął się szeroko, machając ręką znajomym ludziom.

Dusząc się ze śmiechu, stałam pośrodku ulicy, próbując zignorować fakt, że to wypite tego wieczoru wino wywoływało we mnie takie reakcje.

— Nie miałeś jeszcze bardziej krzykliwego samochodu? — rzuciłam, nadal się śmiejąc, choć starałam się opanować, nie podchodząc do drzwi pasażera, które dla mnie otworzył.

Martin zmieszał się nieznacznie, ale szybko odzyskał równowagę; skinął głową, zapraszając mnie do środka.

— Mogłem przyjechać pomarańczowym — powiedział z lekkim uśmiechem, ale jakby i lekkiej irytacji, i rozczarowania z powodu mojej reakcji.

Czułam, jak moje ciało nagle się spina. Bez dalszych komentarzy wskoczyłam szybko do samochodu, próbując uciec od mieszanych uczuć, które mnie ogarnęły. Siedziałam chwilę w milczeniu, czekając, aż Martin usadowi się za kierownicą. W głowie miałam burzę myśli, starając się odrzucić od siebie te, które krążyły wokół pytania, czy człowiek naprawdę czuje się wygodnie w takim ciasnym aucie.

Starałam się z całych sił odgonić te natrętne myśli, by nie dać po sobie poznać, jak bardzo jestem tym wszystkim zażenowana. Moje emocje były jak fale — napływały jedna po drugiej, zmuszając mnie do ciągłego balansowania na krawędzi kontroli. Wpatrywałam się w ciemność za szybą, próbując uspokoić myśli, które mieszały się z lekkim zawrotem głowy. Światła miasta migotały, tworząc kalejdoskop barw, ale nie potrafiłam się nimi cieszyć. Czułam, jak narasta we mnie dziwne napięcie.

Martin przerwał ciszę, jego głos był niski, jakby zastanawiał się, czy w ogóle powinien się odezwać.

— Jesteś pierwszą kobietą, która nie zachwyciła się moim samochodem — mruknął, a w jego tonie słychać było mieszankę zaskoczenia i może nawet lekkiego rozczarowania, jakby dopiero teraz zdawał sobie sprawę z tego, co powiedział.

Zaśmiałam się lekko, próbując rozładować napięcie, które zdawało się delikatnie wypełniać atmosferę. Mimo to moje zakłopotanie nie znikało. Czułam, jak każda wymiana zdań zmusza mnie do większej ostrożności, jakbym tańczyła na cienkim lodzie, starając się utrzymać równowagę między ironią a szczerością.

— Nie zostałam wychowana w sposób, który każe nadawać wielką wagę rzeczom materialnym — powiedziałam spokojnie, zerkając na niego z boku. Moje słowa były szczere, ale czułam, że jednocześnie wytrącam mu z rąk wszystkie bronie, których do tej pory używał, by zdobyć kobietę. Być może przez to nasza rozmowa stawała się dla niego trudniejsza, bardziej wymagająca.

Przez chwilę milczał, a ja zastanawiałam się, czy moje słowa go zaskoczyły, czy może nawet zabolały. Zdałam sobie sprawę, że to, co dla mnie było naturalnym podejściem do życia, dla niego mogło być czymś zupełnie obcym. Poczułam dziwne ukłucie smutku, jakby nagle stało się jasne, że Martin przez większość swojego życia musiał używać rzeczy materialnych do udowadniania swojej wartości.

Kontynuował rozmowę, z entuzjazmem pokazując mi po drodze swoje liczne biura. Mówił o nich z dumą, a ja patrzyłam na niego z uśmiechem, kiwając głową, by pokazać, że naprawdę mnie to interesuje. W jego głosie słychać było pasję, jakby każde kolejne otwarte biuro było nie tylko sukcesem zawodowym, ale też dowodem na to, że potrafił budować coś trwałego, coś, co miało dla niego ogromne znaczenie.

Zapach nowej skóry wypełniającej wnętrze samochodu mieszał się z zapachami nocnego miasta, które wkradały się przez uchylone okno. Było w tym coś przyjemnego, coś, co przypominało mi, że znajduję się w świecie, gdzie luksus i wygoda były na porządku dziennym. Ale mimo to w głębi duszy nie mogłam przestać się zastanawiać, czy to wszystko naprawdę miało aż takie znaczenie. Czy te wszystkie samochody, prestiżowe adresy i luksus mogły zastąpić prawdziwe, głębokie relacje i emocje?

W miarę jak Martin opowiadał o swoich osiągnięciach, ja zaczynałam odczuwać coś, co na początku było tylko delikatnym niepokojem, ale teraz przeradzało się w coś bardziej namacalnego. Obawiałam się, że ludzie, którzy za wszelką cenę próbują zaimponować dobrami materialnymi, mogą być ubodzy w środku. Ta myśl, choć nieprzyjemna, była jak cień, który towarzyszył mi przez całe życie. Zastanawiałam się, skąd u mnie takie przekonanie, ale szybko odgoniłam tę myśl.

Gdy dojechaliśmy pod wskazany przeze mnie adres, poczułam mieszankę ulgi i niepewności. Martin zwolnił, a ja, patrząc na budynek, w którym mieszkałam, poczułam, jak serce mi przyśpiesza. Część mnie chciała jak najszybciej zakończyć ten wieczór, wrócić do swojego świata, gdzie wszystko było proste i przewidywalne. Ale inna część, ta bardziej ciekawska, zastanawiała się, co by było, gdybym pozwoliła sobie na odrobinę zaufania, na odrobinę więcej niż tylko powierzchowne relacje.

Samochód zatrzymał się, a ja spojrzałam na Martina, który odwrócił się w moją stronę, czekając na moje następne słowa. Czułam, że ten moment jest ważny, że to, co powiem teraz, może nadać kierunek wszystkiemu, co wydarzy się później.

— Dziękuję za podwiezienie — powiedziałam w końcu, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie i pewnie.

Martin uśmiechnął się.

— To ja dziękuję. Cieszę się, że mogłem spędzić z tobą ten czas — odpowiedział cicho, a w jego głosie było coś więcej niż tylko uprzejmość. — Napiszę do ciebie, jak tylko dojadę — dodał.

Otworzyłam drzwi samochodu i wysiadłam, czując chłodny powiew nocnego powietrza na skórze, po czym ruszyłam w stronę wejścia do budynku. Z każdym krokiem czułam, jak emocje mieszają się we mnie — od ulgi, przez niepewność, po coś, co mogło być początkiem nowego rozdziału.Rozdział V

Zajęcia na uczelni były wykańczające. Pierwsze półrocze studiów medycznych zaczynało wychodzić mi bokiem, a każda kolejna noc bez snu, spędzona na nauce i pracy, odbijała się na moim zdrowiu coraz mocniej. Zaczęły pojawiać się ataki paniki, które zaskakiwały mnie w najmniej spodziewanych momentach — w trakcie wykładów, gdy siedziałam z głową pochyloną nad książkami, a nawet w czasie krótkich przerw między zajęciami. Kaja, moja przyjaciółka i współlokatorka, wzywała pogotowie dwa, trzy razy w tygodniu, widząc, jak bladłam, tracąc czucie w rękach i nogach, z trudem łapiąc oddech.

Z każdym kolejnym atakiem mój organizm wydawał się coraz bardziej wyczerpany. Spadki cukru, kołatanie serca, drżenie rąk — to wszystko stawało się codziennością. Wydawało się, że moje ciało prowadziło własną, desperacką walkę, której sama nie mogłam wygrać. Liczba studentów w grupie malała z każdym tygodniem. Niektórzy zostali wyrzuceni, inni sami rezygnowali, nie wytrzymując presji, ale ja, mimo że balansowałam na granicy wytrzymałości, wciąż trwałam, nie pozwalając sobie na poddanie się.

— Musisz zacząć o siebie dbać, to dopiero pierwszy semestr, a ty już jesteś na wykończeniu — sapała Kaja, trzymając mnie w łazience, gdy ledwo stałam na nogach. Z telefonem przy uchu, ponownie wzywała pogotowie, a jej oczy były pełne troski i bezradności.

Spojrzałam na nią, czując, jak serce wali mi jak oszalałe. Może Kaja ma rację, pomyślałam, próbując opanować narastający wewnątrz lęk. Każdy dzień bez snu, każda godzina spędzona na nauce i w klinice wyczerpywały moje siły, ale świadomość, że tak wielu innych już zrezygnowało, że tak wielu się poddało, nie pozwalała mi odpuścić. Czułam, że muszę iść dalej, niezależnie od kosztów.

***

Na uczelni panowała atmosfera rywalizacji, w której nikt nie chciał pomagać drugiemu. Patrycja, zawsze przygotowana, była jak oaza wiedzy, do której wszyscy przychodzili po notatki, prosząc o pomoc, ale nie oferując nic w zamian. Samotność w tej walce o przetrwanie była przytłaczająca, a świadomość, że inni korzystają z jej ciężkiej pracy, nie dając nic od siebie, tylko pogłębiała jej zmęczenie i frustrację. Była wyczerpana, ale nie mogła się poddać. Jej marzenie o zostaniu chirurgiem było zbyt bliskie, by teraz, na tym etapie, pozwoliła sobie na porażkę.

Każdy dzień był walką — o przetrwanie, o utrzymanie się na powierzchni, o niepoddanie się słabościom, które coraz bardziej dawały o sobie znać. W sercu Patrycji rodził się bunt przeciwko własnym ograniczeniom, przeciwko ciału, które zdawało się ją zdradzać, ale także przeciwko światu, który wymagał od niej tak wiele, nie dając nic w zamian. Czuła, że stoi na krawędzi, ale nie mogła się cofnąć. W głębi duszy wiedziała, że to wszystko musi mieć sens, że jeśli przetrwa, jeśli znajdzie w sobie siłę, to na końcu tej drogi czeka na nią coś więcej niż tylko dyplom — czeka na nią życie, które zawsze pragnęła prowadzić.

Martin okazał się nieocenionym wsparciem w najtrudniejszych chwilach. Kiedy Patrycja przestawała odpowiadać, zaniepokojony pisał do Kai, upewniając się, że wszystko jest w porządku. Nie ograniczał się tylko do słów — wysłał do ich domu lekarza, który pobrał Patrycji krew, założył jej holter, a także przyniósł narzędzie do mierzenia poziomu cukru. Wydawało się, że Martin zawsze był krok przed wszystkimi, jakby wyczuwał potrzeby Patrycji, zanim sama zdążyła je zrozumieć.

Każdego ranka do ich domu docierały śniadania, dostarczane przez ubera lub przez sprzątaczkę Martina, która pokornie wykonywała wszystkie jego polecenia. Martin troszczył się o Patrycję w sposób, który graniczył z obsesją, a mimo to dziewczyna czuła, że ma w nim oparcie. Nawet w chwilach, gdy wydawało się, że nie ma już sił, by dalej walczyć, jego obecność, choć czasem tylko wirtualna, dodawała jej motywacji.

Leżąc w łóżku, drżąc z wyczerpania i czekając na przyjazd karetki, Patrycja zdała sobie sprawę, jak ogromne miała szczęście. Choć życie wydawało się teraz niewiarygodnie trudne, nie była w tym sama. Miała przyjaciół, na których mogła zawsze liczyć, i Martina, który wydawał się zawsze o krok przed każdą jej myślą. Było coś niesamowitego w tym, że nigdy nie musiała mówić głośno, czego potrzebuje — on zawsze wiedział. Nawet wtedy, gdy nie było go fizycznie obok, jego troska była namacalna.

Pewnego dnia zamarzyła o książce _Gray’s Anatomy_, będącej biblią każdego przyszłego lekarza. Nie miała pojęcia, skąd Martin mógł o tym wiedzieć, a jednak dwa dni później otrzymała ją w prezencie. Był to moment, który wprawił ją w lekką konsternację. Czasem bała się, że Martin czyta jej w myślach, że zna ją lepiej, niż ona sama chciałaby się do tego przyznać.

Ten paradoksalny strach przed kimś, kto zna cię aż za dobrze, mieszał się z poczuciem bezpieczeństwa, które Martin jej zapewniał. Był jak cień, który nigdy jej nie opuszczał, a jednocześnie jak Anioł Stróż, który pojawiał się zawsze wtedy, gdy była na skraju wytrzymałości. Patrycja zaczynała się zastanawiać, czy to, co czuła do Martina, było prawdziwym uczuciem, czy może była to jedynie wdzięczność zmieszana z lękiem przed samotnością.

Przez te wszystkie miesiące, mimo bliskości i wsparcia, jakie Martin okazywał, Patrycja nadal nie dopuściła go do siebie. Każdego dnia, bez względu na to, jak bardzo był zajęty, pojawiał się pod jej blokiem po pracy, licząc na choćby dziesięć minut, by ją zobaczyć. To było ogromne poświęcenie, zwłaszcza że jego obowiązkiem było odebrać dzieci z zajęć pozalekcyjnych i zawieźć je do domu, gdzie mieszkały z matką. Mimo to znajdował czas, by być przy niej, trzymać ją za rękę i mówić, jak bardzo jest z niej dumny, jak bardzo wierzy, że sobie poradzi.

Był przy niej, kiedy panika brała górę, a jego ciepłe słowa miały kojący wpływ. Snuł wspólne plany na przyszłość, opowiadał o nieruchomościach, które aktualnie kupuje — specjalnie dla nich, by kiedyś mogli żyć tam razem szczęśliwi. Czasami jego opowieści wydawały się pełne marzeń, ale gdzieś w głębi Patrycja wyczuwała coś innego.

Zauważyła, że kilkukrotnie próbował się powstrzymać przed powiedzeniem czegoś, co mogło wyjść na jaw w niewłaściwym momencie. Mimo że zawsze mówił o wsparciu, Patrycja czuła, że Martin nie widzi sensu w jej studiach. Uważał, że osiągnęła już ogromny sukces z kliniką, że powinna skupić się na rozwijaniu biznesu, a studia nie są jej do niczego potrzebne.

— Są mi potrzebne do spełnienia moich marzeń — powiedziałam pewnego dnia, gdy o tym napomknął. Zmęczenie i frustracja wzięły górę. W uszach dudniło mi od podenerwowania. — Nikt nigdy mi nie będzie mówić, co mam robić. Nigdy nie będę ani siedzieć w domu, ani nigdy nie zostawię tych studiów. Marzyłam o nich przez całe życie i tak ciężko pracowałam przez te pół roku, że nawet jeśli ma mi to zająć dwadzieścia lat, nigdy się nie poddam! — podniosłam głos z oburzeniem, a potem opadłam na fotel, ciężko oddychając.

Martin patrzył na mnie przez chwilę, a jego twarz wyrażała coś, co mnie zaniepokoiło. Jakby się powstrzymywał, czekając na odpowiedni moment, by mieć więcej do powiedzenia, by może narzucić mi swoją wizję przyszłości.

Spojrzałam na niego badawczo, próbując zrozumieć, co się za tym wszystkim kryje. Ale wtedy jego wyraz twarzy zmienił się — zobaczyłam troskę, jaką zawsze mi okazywał, i zaczęłam się zastanawiać, czy sama nie wyolbrzymiam problemu. Może to wszystko było tylko wyobraźnią, może byłam zbyt podejrzliwa.

Jestem szurnięta, pomyślałam, wciąż próbując zrozumieć, co tak naprawdę czuję. Skąd wziął się ten człowiek? Był taki troskliwy, taki oddany, a jednak coś nie dawało mi spokoju. Faktycznie jest wart tej szansy, a ja, gdyby nie Kaja, oceniłabym go kompletnie błędnie. Moja intuicja chyba szwankuje, a to dziwne, zamyśliłam się, próbując zapanować nad mieszanką emocji, które się we mnie kłębiły.Rozdział XI

Mój telefon milczał od popołudnia, co było dość nietypowe. Zazwyczaj Martin nie czekał tak długo z wiadomościami, a cisza z jego strony była dla mnie niepokojąca, choć nie chciałam tego przyznać. Czułam jednak dziwne napięcie, jakby coś wisiało w powietrzu, gotowe do wybuchu. Zawsze to on pisał pierwszy, więc postanowiłam, że nie będę łamać tej niepisanej zasady. Przecież wiedział, że pojechałam spędzić trochę czasu z koleżankami, więc pewnie też korzystał z okazji, by się zrelaksować.

Zmęczone, dotarłyśmy wreszcie do naszego urokliwego hotelu, położonego tuż przy głównym rynku. Rzuciłam się na łóżko, czując, jak moje ciało wreszcie się rozluźnia po długim dniu pełnym wrażeń. Nogi miałam jak z waty, ale w głowie wciąż kołatały się myśli o Martinie.

W tym momencie usłyszałam dzwonek telefonu. Spojrzałam na zegarek — było już po dwudziestej trzeciej. Zawsze pisał „dzień dobry” i „dobranoc”, więc zastanawiałam się, kiedy w końcu się odezwie. Uśmiechnęłam się lekko, myśląc o tym, jak dobrze wiedział, że czekałam na ten kontakt.

— Hej. — Odebrałam telefon z radością, ale w słuchawce przywitała mnie cisza. Na chwilę zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, czy może zasięg jest słaby. — Jesteś tam? — zapytałam, siadając na łóżku.

— Tak — usłyszałam po chwili zimny głos Martina. — Rozumiem, że bawisz się tak dobrze, że nawet nie zamierzasz zawracać sobie głowy, żeby do mnie napisać. — Ton stał się lodowaty. Zmarszczyłam brwi jeszcze bardziej, czując, jak moje serce przyspiesza. Co się stało? Jego głos był wściekły, zupełnie nieoczekiwanie. — Świetnie, myślisz, że będziesz robić sobie ze mnie żarty? Najwyraźniej, baw się dobrze — usłyszałam jeszcze, zanim połączenie się zakończyło.

Patrzyłam na telefon, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. W moim żołądku pojawił się nieprzyjemny ścisk.

— Co się stało? — zapytała Katia, a jej głos wyrwał mnie z zamyślenia. Dziewczyny siedziały razem na jednym z łóżek, wpatrując się we mnie z niepokojem. Hania zaniechała otwierania butelki wina, czekając na moją odpowiedź. Widziałam, jak Kaja próbowała odczytać moje emocje, ale sama nie byłam pewna, co czuję.

— Otwierajcie to wino — powiedziała szybko Kaja, próbując odwrócić uwagę od całego zamieszania.

Otworzyłam powoli WhatsAppa, a moje palce zawisły nad klawiaturą. Przez chwilę nie wiedziałam, co napisać, ale wreszcie zebrałam się w sobie i wklepałam: „O co chodzi?”.

Przeszło przez mnie okropne uczucie rozczarowania, jakby cały czar, który towarzyszył temu wyjazdowi, zaczął się rozwiewać. Katia podeszła do mnie i podała mi kieliszek z winem. Pociągnąwszy łyk, odstawiłam go na stolik nocny, nie czując nawet smaku alkoholu.

— Co się stało? — powtórzyła pytanie, patrząc na mnie uważnie.

— Nic — odpowiedziałam krótko, ale w tym momencie na ekranie pojawiła się wiadomość od Martina: „Nie będę Ci przeszkadzać”.

Zacisnęłam zęby, czując, jak moja frustracja rośnie. Napisałam kolejną wiadomość, coraz bardziej poirytowana: „Możesz rozmawiać?”.

Nie minęły dwie sekundy, gdy usłyszałam dźwięk przychodzącego połączenia. Odebrałam od razu.

— O co chodzi? — zapytałam spokojnym tonem, choć wewnątrz czułam, jak narasta we mnie złość.

— Dobrze wiesz, jak mi na tobie zależy. Czuję się jak idiota. Zabiegam, piszę, a ty jedziesz sobie z koleżankami i przez kilka godzin nawet nie dasz znaku życia! — wybuchł, a jego słowa były jak zimny prysznic.

— Rozmawialiśmy po południu… — wtrąciłam, próbując zachować spokój.

— Przez kilka sekund! Nie chciałem ci przeszkadzać, słyszałem, że jesteś zajęta. Siedzę tu i myślę o tobie cały czas, a ja nawet nie przejdę ci przez myśl! — kontynuował z wyrzutem, jak nakręcony, a ja mimowolnie poczułam się winna.

— Posłuchaj, bardzo miło mi to słyszeć, naprawdę. Jest już późno i myślałam, że poszedłeś spać. Wiesz, że zawsze, gdy napiszesz, odpisuję. Przyjechałam na wakacje z dziewczynami i pierwszy raz od dłuższego czasu mam chwilę odpoczynku. Nie siedzę cały czas w telefonie — powiedziałam stanowczym tonem, starając się go uspokoić.

— Wygląda na to, że tylko ja będę się zawsze starać, a tobie w ogóle nie zależy i nie interesuje cię, co się u mnie dzieje — odpowiedział, a jego głos był pełen frustracji.

Westchnęłam, rozumiejąc, że nie spocznie, dopóki nie usłyszy, że mi też zależy.

— Nie, zdecydowanie to nie tak. Dobrze wiesz, że cię bardzo szanuję i poświęcam ci swój czas, tak jak ty poświęcasz mi swój. Może faktycznie jestem chłodna, ale od naprawdę długiego czasu jestem singielką i może trudno mi się przyzwyczaić, że ktoś jest i czeka.

— Czyli jesteś singielką? — usłyszałam gniew w jego głosie, którego nie był już w stanie powstrzymać.

Zamarłam na chwilę i uśmiechnęłam się bezgłośnie, zaciskając oczy. Słyszałam swoje głębokie westchnięcie.

— Przez bardzo długi czas byłam, to już kilka lat, więc proszę, daj mi chwilę, żeby się oswoić z myślą, że już nie jestem — powiedziałam spokojnie. — Daj mi chwilę — dodałam, czując, jak napięcie po drugiej stronie powoli się rozluźnia.

— Przepraszam cię, zachowuję się jak kompletny idiota, ale nie mogę przestać o tobie myśleć. Nigdy na nikim mi tak nie zależało — wyrzucił z siebie drżącym głosem.

— Hej, w porządku. Nic nie zakładaj, zawsze zapytaj, zanim się pogniewasz czy zestresujesz. Obiecuję, że też będę się odzywać, ok?

— W porządku. Jeszcze raz cię przepraszam… Czyli jesteśmy razem, tak? — Zaśmiał się, szczęśliwy, a ja poczułam, jak ten śmiech rozluźnia moje napięcie.

— Tak — powiedziałam cicho i również się zaśmiałam. Czułam, jak się uśmiecha po drugiej stronie.

— A możesz to powiedzieć na głos? — zapytał.

— Jesteśmy razem — oświadczyłam po chwili, pozwalając sobie na ten moment.

Nastała cisza, przerwana tylko jego westchnieniem ulgi.

— Wracaj do dziewczyn, mam nadzieję, że nie zepsułem ci wieczoru — powiedział przepraszająco.

— Idziemy zaraz spać, właśnie wróciłyśmy z kolacji — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

— To przeze mnie? — zapytał szybko, z wyrzutem w głosie, jakby obwiniał się o wszystko.

— Nie, jak zadzwoniłeś, byłam już w pokoju. Jesteśmy bardzo zmęczone — zapewniłam go.

— Nawet nie wiesz, jak za tobą tęsknię — wyznał cicho. — Jeszcze raz cię przepraszam. Dobranoc.

— Dobranoc — odpowiedziałam, czując na sobie wzrok wpatrzonych we mnie koleżanek, i rozłączyłam się.

— Uuuuuuuu, Patrycja ma chłopaka! I nic nam nie powiedziała! — krzyknęła Katia, chichocząc i nalewając sobie kolejny kieliszek wina.

Jej śmiech był zaraźliwy, a ja nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu. Czułam się, jakbym właśnie przeskoczyła przez niewidzialną barierę, choć wciąż nie byłam pewna, co mnie czeka po drugiej stronie.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij