Pod niebo za ostatnią górę - ebook
Pod niebo za ostatnią górę - ebook
Powieść z list bestsellerów „New York Timesa”, „Los Angeles Timesa” i „USA Today”. Zainspirowana prawdziwą historią „niebieskich ludzi” z Kentucky oraz dzielnych i zaangażowanych kobietach prowadzących obwoźne biblioteki.
Jest rok 1936. W ukrytym w leśnej głuszy miasteczku Troublesome Creek mieszka dziewiętnastoletnia Cussy Carter, ostatnia kobieta z „niebieskich ludzi” ze stanu Kentucky.
Ta uboga dziewczyna z Appalachów przyłącza się do rządowego programu obwoźnych bibliotek. Na grzbiecie swojego wiernego muła przemierza rwące strumienie i zdradliwe górskie przełęcze, rozwożąc książki i inne materiały do czytania ubogim mieszkańcom Wschodniego Kentucky.
Podczas tej ryzykownej misji Cussy napotyka na swojej drodze ludzi, w których nieufność budzi i jej niebieska skóra, i rządowy program krzewienia oświaty, ale zaprzyjaźnia się też z wieloma biednymi mieszkańcami Kentucky.
Z odwagą i determinacją dociera do najbardziej odległych zakątków, by walczyć z analfabetyzmem, nieść nadzieję i otuchę. Sprawia, że dzięki książkom mieszkańcy gór choć na chwilę mogą uciec od swojej beznadziejnej codzienności.
„Piękna i szczera, intensywna i chwytająca za serce. Ponadczasowa i ważna opowieść o ubóstwie, nietolerancji oraz o tym, że książki potrafią dać nadzieję i rozjaśnić nawet najmroczniejsze czasy”.
Karen Abbott, autorka „Liar Temptress Soldier Spy”, bestsellera z listy „New York Timesa”
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2858-5 |
Rozmiar pliku: | 4,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kobieta i jej muł zobaczyli to w tej samej chwili. Zwierzę zastrzygło uszami i zatrzymało się tak raptownie, że zaryło przednimi kopytami w ziemię. Skórzana sakwa zsunęła się z jego boku i wypadły z niej książki, wzbijając chmurę pyłu, od którego kobietę zapiekły oczy. Muł kręcił łbem, starając się patrzeć to w górę, to do tyłu, byle tylko nie widzieć obrazu, który znajdował się na wprost niego.
Dziewczyna nie mogła oderwać od tego oczu. Szarpnęła lejcami i ścisnęła nogami boki muła, każąc mu ruszyć się z miejsca. Zwierzę wyszczerzyło długie zęby, podniosło łeb, wciągnęło słodko pachnące powietrze i wydało z siebie ryk, który rozdarł ciszę panującą na tej sennej górze.
Zastygła i jeszcze mocniej ściągnęła lejce. Przed nią, na grubej gałęzi, wisiały zwłoki mężczyzny. Mocno zaciśnięty wokół szyi sznur aż skrzypiał pod jego ciężarem. Nad drzewem krążyło stado sępników z paskudnymi, łysymi głowami. Ptaki co chwila pikowały w dół ku tej pozbawionej życia kukle, a ich cienie rysowały kręgi na usychającej trawie.
Ze spalonej słońcem ziemi podniósł się jakiś osobliwy krzyk. Oszołomiona dziewczyna oderwała wzrok od trupa i spojrzała w tamtą stronę.
Obok wielkiej przewróconej puszki dostrzegła noworodka. Jego maleńka buzia była wykrzywiona z głodu i złości.
Leniwie zawiał górski wiatr, niosąc ze sobą odór śmierci i rozkładu. Gałąź trzeszczała pod ciężarem wisielca. Z jego bezwładnej stopy lekko zsunęła się zakrwawiona skarpetka, odsłaniając niebieską skórę. Kobieta patrzyła na niebieskie ciało, zakrywając dłonią usta. Po chwili skarpetka spadła z nogi trupa i wylądowała przy głowie głośno płaczącego dziecka.
Wiatr wzbił się w górę, po czym opadł i poruszył skarpetką, jakby próbował ją porwać, ona jednak uparcie leżała na ziemi, zbyt ciężka, by się poddać zwykłej letniej bryzie.
Dziewczyna uniosła ciemniejącą dłoń wisielca do własnej twarzy, jakby próbowała porównać ich kolory. Uważnie przyjrzała się swojej skórze o odcieniu kobaltu, po czym ze strachem ponownie zerknęła na wiszącego na drzewie człowieka. On już nie miał szans się stąd wyrwać, pozostanie tu na wieczność, niczym dąb wrośnięty w twardą, nieustępliwą ziemię Kentucky, z której wielu tak rozpaczliwie próbowało uciec.ROZDZIAŁ 1
Minęło zaledwie piętnaście godzin nowego roku w Troublesome Creek w stanie Kentucky, kiedy mój tatko zapalił „świecę zalotów”, którą wcześniej ustawił na zatrważająco długi czas.
Zadowolony, wyniósł ją z naszego jednoizbowego drewnianego domu na zbudowany własnymi rękami ganek. Tatę przepełniała nadzieja – nadzieja na to, że w tysiąc dziewięćset trzydziestym szóstym roku, który właśnie się zaczął, jego jedyna córka, dziewiętnastoletnia Cussy Mary Carter, wyjdzie za mąż i rzuci pracę w obwoźnej wypożyczalni książek. Liczył na oświadczyny jej najnowszego zalotnika.
– Cussy – zawołał przez ramię. – Przed śmiercią twojej mamy przyrzekłem, że zapewnię ci godne życie, ale tak się wykosztowuję na te świece, że niedługo chyba pójdę z torbami. Niech ta wreszcie przyprowadzi ci męża. – Podniósł stary świecznik z kutego żelaza, trzymając go za podstawkę, i znowu zaczął majstrować przy drewnianym suwaku, podwyższając i obniżając świeczkę w spiralnym uchwycie.
– Moje życie jest godne – powiedziałam cicho, wychodząc za nim na ganek.
Usiadłam na krześle i otuliłam się patchworkową pierzyną, którą przyniosłam za sobą. Pierwszy dzień stycznia oprószył śniegiem nasz dom i całą kotlinę.
Tatko postawił lichtarz na stole i zapalił wiszącą latarnię. Światło przyciągnęło dwie ćmy przedzimki, które zaczęły krążyć wokół lampy i przysiadać w jej pobliżu. Wilgoć w powietrzu wchłonęła dym z komina i otuliła nasz domek. Zadrżałam i aż po same oczy okryłam się kołdrą, kiedy z gór nadciągnął ostry wiatr, cicho gwiżdżący między pniami sosen i nagimi, czarnymi gałęziami.
Po chwili tatko znowu podniósł świecę, przytrzymał palec nad knotem i z aprobatą wysunął brodę.
– Tatku, mam naprawdę dobrą pracę. Dostaję dwadzieścia osiem dolarów miesięcznie za rozwożenie książek ludziom z gór, którzy chcą się uczyć.
– Niedługo wracam do roboty. Kopalnia znowu ruszyła pełną parą. – Ścisnął knot dwoma palcami.
– Ale oni mnie potrzebują…
– A ty potrzebujesz bezpieczeństwa. W tej zimnicy możesz się wykończyć, tak samo jak twoja matka. Cussy, mam tylko ciebie. Oprócz mnie ty jedna zostałaś z naszych ludzi. Jesteś ostatnia, córko.
– Tatku, proszę.
Wyciągnął rękę i odgarnął mi z oczu kosmyk włosów.
– Nie chcę, żebyś tam i z powrotem włóczyła się po tych górach. Jeździsz przez niebezpieczne przełęcze, lodowate strumienie i ciemne wąwozy, bo rząd sobie ubzdurał, że będzie wtykał ludziom te głupie książki.
– W górach jest bezpiecznie.
– Możesz mieć jakiś wypadek. Nie zapominaj, co się stało z tamtą bibliotekarką i jej koniem. Pojechała na wariata, a za jej brak pomyślunku zapłaciła ta biedna szkapa.
Wiatr wzbił tuman śniegu, który zawirował na zasypanym liśćmi podwórzu.
– Jej koń był już posunięty w latach. Mnie się trafił żwawy i zwinny. A i ja jestem całkiem krzepka. – Zerknęłam w dół na swoje ciemniejące dłonie, które po cichu zdradzały kolorem moje zdenerwowanie. Szybko ukryłam je pod pierzyną, z całych sił starając się zachować spokój. – Jestem silna. Proszę. To przyzwoity zarobek…
– A co się stało z twoją przyzwoitością? Niektórym kobietom nie podoba się, że rozwozisz ludziom nieprzyzwoite książki.
– Nieprawda. To literatura piękna i nie ma w niej nic nieprzyzwoitego. – Już od dawna próbowałam mu to wytłumaczyć. – Robinson Crusoe, powieści Dickensa i innych, magazyny o nauce i technice, poradniki prowadzenia domu dla kobiet. Broszurki o naprawie zepsutego sprzętu. Z wykrojami ubrań i radami, jak gotować i sprzątać. Jak oszczędzać. To ważne tematy, tatku. Przyzwoite…
– Dałaś się omamić. Przyzwoita kobieta nie powinna jeździć, niczym mężczyzna, po tych trudnych do pokonania wzgórzach. – W jego głosie pojawił się ostry ton.
– Z książek ludzie dowiadują się wielu ciekawych rzeczy. – Wskazałam na mały worek w kącie pełen magazynów, które miałam rozwieźć w ciągu najbliższych kilku dni. – Pamiętasz ten artykuł z „National Geographic” o moim prapradziadku i mieście, w którym się urodził? Cussy we Francji. Od niego wzięło się moje imię. Podobał ci się…
– Do cholery, jesteś uparta jak muł. Nie muszę się dowiadywać z książek, gdzie się urodził nasz przodek i skąd się wzięło twoje imię. Razem z twoją mamą zawsze o tym wiedzieliśmy. – Uniósł brew i znowu zaczął majstrować przy świecy, zmieniając jej wysokość. Ten stary czasomierz miał się palić tyle minut, ile mój ojciec przeznaczył na wizytę gościa.
Spojrzał w stronę strumienia, znowu na świeczkę i raz jeszcze z zamyśleniem zapatrzył się na brzegi potoku. Klnąc pod nosem, zastanawiał się, czy wydłużyć czas palenia się świecy, czy go skrócić, i w końcu ustawił go mniej więcej pośrodku. Kiedy planował długą wizytę, ze spiralnej oprawki wysuwał długi kawałek świeczki, a obniżał ją, jeśli miał nas odwiedzić konkurent, którego Elijah Carter nie uważał za dobrą partię.
– Tatku, ludzie czekają na te książki. Moim obowiązkiem jest służyć tym, którzy są głodni wiedzy.
Ponownie wziął świeczkę do ręki.
– Miejsce kobiety jest w domu.
– Ale jeżeli wyjdę za mąż, WPA zabierze mi pracę. Tato, proszę, jestem bibliotekarką. Przecież nawet Eleonora Roosevelt pochwala…
– Pierwsza Dama nie pracuje jak mężczyzna, nie jest moją niezamężną córką i nie szwenda się jak ta głupia po górach.
– Tam mieszkają ludzie, którzy chcą się uczyć. – Znowu zerknęłam na swoje dłonie i roztarłam je pod pierzyną. – A do tego potrzeba książek…
– Ludziska najbardziej potrzebują mieć pełne brzuchy. Wszyscy tu głodujemy, córko. Dzieci są niedożywione i chorowite, a starzy ludzie umierają. Żywimy się byle czym. Niecałe dwa tygodnie temu wdowa Caroline Barnes powlekła się dziewięć mil do miasta, żeby uratować swoje dzieci. I jak to się skończyło?
Słyszałam, że ta biedna, chora na pelagrę kobieta, cała w wysypce i ledwo trzymając się na nogach, dotarła do miasta i tam zmarła na ulicy. Wiele razy widziałam taki rumień, który brał się z niedożywienia. W zeszłym miesiącu inna kobieta z kotliny z powodu tej choroby straciła pięcioro z dwanaściorga dzieci, a miesiąc wcześniej na wzgórzach zmarła cała rodzina.
– Ale ludzie mi mówią, że dzięki książkom lżej im na duszy, że to ich jedyna radość – nie ustępowałam.
– Tą bazgraniną się nie najedzą – uciął dyskusję tatko. – A dla ciebie najlepsze jest to. – Postukał kłykciami w świecznik.
Tak wysoka świeczka w swojej nagości wydawała mi się desperacka i zawstydzająca. W szarych oczach ojca również dostrzegłam coś niepokojącego.
Długo podzielałam obawy tatka dotyczące mojej przyszłości, aż wreszcie któregoś dnia usłyszałam, że prezydent Roosevelt wprowadza program reform, Nowy Ład, który ma pomóc ludziom podczas wielkiego kryzysu. U nas kryzys panował, odkąd tylko pamiętam, ale dopiero teraz rząd uznał, że potrzebujemy pomocy. W zeszłym roku prezydent stworzył też agencję WPA, która dawała pracę kobietom i zapoznawała mieszkańców Kentucky z literaturą i innymi dziedzinami sztuki. Wielu ludzi z tych gór zaczęło doceniać biblioteki i zrozumiało, że można zaspokajać nie tylko swoje podstawowe potrzeby. Rozsmakowali się w książkach i mieli apetyt na więcej.
W mieście widziałam ulotki z ofertą pracy dla kobiet – rozwożenie książek po górzystych okolicach. Miesiąc po śmierci mamy wzięłam zgłoszenie, wypełniłam je w tajemnicy przed tatkiem i tak oto zostałam bibliotekarką w obwoźnej wypożyczalni.
– Dali pracę tobie? – Tata nie mógł się nadziwić, kiedy latem zeszłego roku przyjęto mnie do pracy.
Nie powiedziałam mu, że ominęłam rozmowę z tutejszymi przełożonymi, bo formularz podania wzięłam z poczty. Było tam napisane, że można je złożyć kierownikowi biblioteki w swoim mieście albo wysłać bezpośrednio do Frankfort, do dyrekcji projektu obwoźnych wypożyczalni. Nic nie wspomnieli o kolorze skóry, a już na pewno nie o moim. Wiedziałam, że mój mały podstęp się nie wyda, bo tych ludzi z miasta na pewno nigdy nie spotkam, więc postanowiłam ominąć dyrekcję biblioteki w Troublesome.
– Nikt więcej się nie zgłosił? – spytał tatko, po czym natychmiast dodał: – Zresztą ty nie możesz iść do pracy.
– Potrzebujemy pieniędzy. To porządna praca i…
– Pracująca kobieta nigdy nie znajdzie sobie męża.
– A kto ożeni się z Niebieską? Kto by mnie chciał?
Byłam pewna, że żaden mężczyzna nie wybrałby sobie na żonę kobiety należącej do „Niebieskich Ludzi” z Kentucky. Nie związałby się z taką nieśmiałą dziewczyną jak ja, która ma błękitne usta i paznokcie, a skórę w odcieniu kwiatów houstonii, które rosną w kępach w naszych lasach.
Ledwo potrafiłam spojrzeć ludziom w oczy, bo bałam się, że kolor skóry zdradzi moje emocje. Zwykły rumieniec, przypływ radości lub gniewu czy nagły przestrach zabarwiały moją jasną karnację na kolor dojrzałych jagód, odstraszając każdego rozmówcę. Nic więc dziwnego, że niewielu mężczyzn starało się o rękę ostatniej przedstawicielki Niebieskich Ludzi, którzy stanowili zagadkę dla całej Wspólnoty Narodów – nie tylko zwykłych ludzi, ale i tych związanych z medycyną. „Zupełnie zdrowa dziewczyna, której skóra czasami robi się niebieska jak leśne jagody” – tak kiedyś ze zdumieniem wyraził się o mnie stary lekarz z pobliskiego miasteczka. Słowo, którym mnie wtedy opisał: „jagoda”, natychmiast do mnie przylgnęło.
Za każdym razem, kiedy o tym rozmawialiśmy, tatko mówił:
– Cussy, masz szansę wyjść za mąż za kogoś, kto nie jest taki jak ty. Kogoś, kto cię stąd wyciągnie. Dlatego za półdarmo pracuję w kopalni.
Wstyd, który wywoływała we mnie każda taka rozmowa, dręczył mnie jeszcze długo potem. Ludziska myśleli, że wszyscy pochodzimy z kazirodczych związków, co jednak nie było prawdą. Mój pradziadek, Niebieski z Francji, osiedlił się na tych wzgórzach i ożenił z białą kobietą z Kentucky. Mimo to oprócz białych dzieci urodziło im się i kilkoro niebieskich. Część poślubiła obcych, ale reszta musiała związać się z kimś z rodziny, bo nie mogli wyjeżdżać zbyt daleko, tak samo jak inne górskie rodziny z tych okolic.
Niebiescy wkrótce zaczęli zaszywać się jeszcze wyżej w górach, żeby uciec przed szyderstwami. Zapuszczali się w najbardziej surowe obszary. Tatko był z tego zadowolony, mówił, że tak jest najlepiej, najbezpieczniej dla mnie, ostatniej z naszego gatunku, ostatniego osobnika. Czytałam w gazetach o tych „ostatnich osobnikach”. Wapiti kanadyjski, gołąb wędrowny. Wszystko to były wymarłe gatunki. Cóż, większość z nich wyginęła, bo myśliwi wystrzelali je do ostatniej sztuki. Myśl o tym, że i na mnie ludzie mogliby polować, że należę do gatunku na wymarciu, jestem jedyną Niebieską, ostatnią z naszych na całym świecie, przepełniała mnie takim przerażeniem, że nie mogłam oddychać, więc biegłam do lustra, jedną ręką łapałam się za gardło, a drugą uderzałam się w pierś, żeby wpuścić powietrze do płuc.
Nasz wygląd wzbudzał w ludziach nieufność. Mojego ojca traktowano trochę inaczej, bo był górnikiem. Jego jasnoniebieska skóra nikomu nie przeszkadzała, bo kiedy górnicy wychodzili z kopalni, wszyscy wyglądali tak samo.
Ja jednak nie miałam nic, co chociaż na chwilę przemieniłoby mnie w białego czy czarnego człowieka. Nie widziałam dla siebie wyjścia, dopóki nie zaczęłam rozwozić książek. Kiedy w tych mrocznych leśnych gęstwinach moi młodzi czytelnicy widzieli, jak zbliżam się na swoim mule, z sakwą pełną książek, wołali, śmiejąc się z radością: „Jedzie kobieta z książkami… Kobieta z książkami przyjechała!”. A ja zapominałam wtedy o swojej odmienności, skąd się u mnie wzięła i co oznaczała.
Niedawno Eula Foster, kierowniczka biblioteki w Troublesome Creek, pochwaliła mnie za inteligencję. Powiedziała, że dzięki tej pracy zdobyłam wykształcenie nie gorsze od szkolnego.
Jak ja się ucieszyłam! Z dumy zrobiłam się niemalże fioletowa. Potem jednak kierowniczka pełnym zdumienia głosem powiedziała innym bibliotekarkom z obwoźnej wypożyczalni: „Skoro Niebieska tyle się nauczyła z naszych książek, to wyobraźcie sobie, jak nasz program może pomóc normalnym ludziom… W tych czasach to prawdziwe światełko w tunelu…”.
Mimo to pławiłam się w ciepłym świetle pochwały, dzięki której poczułam się jak naprawdę oczytana kobieta.
Kiedy jednak miesiąc później tatko usłyszał o przerażającej podróży Agnes, której koń padł na drodze, jeszcze bardziej utwierdził się w przekonaniu, że powinnam szybko wyjść za mąż. Wkrótce potem, chcąc odwrócić uwagę kandydatów od koloru mojej skóry, przeznaczył na mój posag hojną kwotę w wysokości pięciu dolarów oraz dziesięć akrów naszej ziemi w lesie. Perspektywa zdobycia ziemi skusiła kilku mężczyzn – i posuniętych w latach, i jeszcze się uczących – którzy zaczęli przychodzić do mnie w konkury, nie zważając na to, że jestem jedną z Niebieskich. Paru śmiało spytało o moją płodność – zupełnie jakby chodziło o jakieś zwierzę gospodarcze – chcąc się upewnić, czy ich synowie i córki nie odziedziczą po mnie koloru skóry.
Tatko oddałby moją rękę nawet trollowi z bajki Trzy koziołki. Ostatnio nastawiał świeczkę na niepokojącą wysokość, niezależnie od tego, kto miał złożyć nam wizytę.
Ja jednak nie mogłam na to przystać. Zgodnie z przepisami WPA kobiety, które miały pracującego męża, nie mogły być zatrudnione, ponieważ zgodnie z naturą to mężczyzna jest głową rodziny.
„Zgodnie z naturą”. Ja tam lubiłam swoją nienaturalność. Uwielbiałam wolność i samotność, jaką mi zapewniły ostatnie miesiące, i czerpałam ogromną radość z przywożenia książek i podręczników do nauki czytania ludziom z gór, niecierpliwie czekającym na moje wizyty, na słowo drukowane, które wnosiło nieco nadziei w ich smutne życie i leśną głuszę. Potrzebowali tego.
Po raz pierwszy w życiu czułam się potrzebna.
– Tyle wystarczy. – Tatko po raz ostatni skorygował długość świeczki i w końcu postawił ją na stole przed moim bujanym fotelem i pustym krzesłem obok. Zdjął z haka kask z lampką karbidową i popatrzył na pogrążony w ciemności las, który rozciągał się za strumieniem, płynącym przez naszą ziemię.
Zaczęło mocniej śnieżyć, z nieba spadały wielkie płatki.
– Myślę, że przyjedzie lada chwila, córko.
Zdarzało się, że konkurent w ogóle się nie pojawiał. Miałam nadzieję, że i tym razem stanie się tak samo.
– Idę do roboty. – Rzucił pudełeczko zapałek na podstawkę świecznika i po raz ostatni zerknął na świeczkę.
Z przejęciem złapałam go za rękaw i szepnęłam:
– Tatku, proszę, nie chcę wychodzić za mąż.
– Co się z tobą dzieje, córko? Nie wolno sprzeciwiać się naturalnemu porządkowi, jaki stworzył nasz Pan.
Ujęłam jego palce i uścisnęłam je mocno w niemym błaganiu.
Spojrzał na moją ciemniejącą rękę i cofnął swoją dłoń.
– Wstałem skoro świt, żeby tam pojechać i wszystko załatwić.
Otworzyłam usta, chcąc zaprotestować, ale on ruchem ręki nakazał mi milczenie.
– Na tej surowej ziemi kobieta nie może żyć samotnie. Nawet mężczyznom jest ciężko. – Sięgnął po zakończoną ostrym jak brzytwa grotem, ręcznie robioną dzidę na niedźwiedzie. – Kopię sobie grób, odkąd zacząłem pracować w kopalni. Nie zamierzam wykopywać dwóch. – Postukał dzidą o podłogę z desek. – Wyjdziesz za mąż, żeby ktoś się tobą zaopiekował, kiedy ja już nie będę mógł tego robić.
Zapiął płaszcz, podniósł z podłogi blaszane pudełko na lunch i pomaszerował na nocną zmianę w kopalni.
Na dźwięk cichego rżenia konia odwróciłam się ku szeleszczącym drzewom i nadstawiłam ucha, żeby usłyszeć coś poza śpiewnym szumem strumienia. Wkrótce miał nadejść kolejny konkurent do mojej ręki.
Oparłam przedramiona na poprzecznej belce i wyjrzałam w ciemność. Kiedy zniknęło światełko górniczej lampki, co oznaczało, że tatko jest już w lesie, wyciągnęłam rękę i za pomocą drewnianego suwaka na świeczniku ustawiłam świeczkę na taką wysokość, że po kilku minutach wosk zacząłby kapać na podstawę świecznika, co było sygnałem dla zalotnika, że oczekuje się od niego rychłego zakończenia wizyty.
Podniosłam ręce i patrzyłam, jak powoli stają się coraz jaśniejsze i w końcu przybierają niebieskawy odcień kaczego jaja.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji