Pod skrzydłami anioła - ebook
Pod skrzydłami anioła - ebook
Amelia wierzyła w anioły, mające chronić ją przed niebezpieczeństwami, odkąd była małym dzieckiem. Po tragicznej śmierci ojca ta wiara pomagała jej przetrwać trudne chwile.
Wiele lat później w jej życiu ponownie dochodzi do wstrząsających i zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Jedno zdjęcie, znalezione gdzieś w zakamarkach szafy, staje się motorem napędowym do zmian. Amelia postanawia rzucić wszystko i wyruszyć w podróż w poszukiwaniu swojej prawdziwej tożsamości.
Pod skrzydłami anioła to krótkie opowiadanie o samotności, spełnianiu marzeń i prawdziwej miłości, którą można spotkać w najmniej oczekiwanym momencie swojego życia.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67443-12-8 |
Rozmiar pliku: | 161 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Mamusiu, czy anioły istnieją?
– Oczywiście, że istnieją, kochanie.
– A gdzie żyją? – Amelia z zaciekawieniem spojrzała na mamę.
– Mieszkają w niebie. – Chloe ręką wskazała sufit, dając do zrozumienia, że to właśnie tam, na górze, można je spotkać.
– Czasami zdarza się jednak, że schodzą na ziemię, by nas chronić – kontynuowała, uśmiechając się lekko do Amelii i spoglądając głęboko w jej piękne, błękitne oczy. – Gdy usłyszysz gwałtowny szum wiatru, to pamiętaj, że to skrzydła anioła rozpościerają się właśnie nad twoją głową, służąc ci pomocą i chroniąc cię przed niebezpieczeństwami.
Dziewczynka zamyśliła się na moment, po czym wyszeptała niepewnie:
– Mamo, a tatuś jest aniołkiem?
Niespodziewane pytanie zaskoczyło Chloe. Do jej oczu błyskawicznie napłynęły łzy, ale starała się nad nimi zapanować. Łudziła się, że Amelia nie dostrzeże jej rozpaczy.
– Tak, kochanie – powiedziała ledwo słyszalnym głosem. – Tatuś jest naszym aniołkiem i cały czas się nami opiekuje. – Uśmiechnęła się kącikiem ust, mając jednocześnie nadzieję na szybkie zakończenie rozmowy na tak bolesny dla niej temat. Dotyczył on bowiem zbyt traumatycznej sfery jej życia. Mówiła jednak dalej, nie zważając na swoje uczucia. Najważniejsza była przecież jej kochana córeczka. – Nawet teraz, gdy ze sobą rozmawiamy, jest obok.
Powstrzymując się przed wybuchem gwałtownego płaczu, przyciągnęła dziewczynkę do siebie i przytuliła z całych sił, otulając jej małe ciałko swoimi ramionami. Gdyby Amelia wiedziała, co teraz przeżywa jej matka, pewnie już na zawsze pozostałaby w jej objęciach.
– Tęsknię za tatą. – Załkała, a łzy zaczęły spływać po lekko zaróżowionych policzkach. – Mamusiu, niech on wróci, tak bardzo mi go brakuje.
– Wiem, Amelio. Ja też najbardziej na świecie pragnę, by do nas wrócił. Ale to niestety niemożliwe.
Chloe już wiele razy próbowała wytłumaczyć córce, że ojca już nie ma wśród żywych. Rozmowa na ten temat jednak zawsze kończyła się płaczem dziecka i jeszcze większą raną w malutkim sercu. Tym razem również i ona dała za wygraną, pozwalając sobie na chwilę słabości. Jej oczy uwolniły wreszcie nagromadzone pokłady łez, które cienką strużką zaczęły nieprzerwanie ściekać po policzkach. Momentalnie niekontrolowany grymas cierpienia pojawił się na twarzy kobiety. W jej głowie krążyło milion myśli, a w sercu krwawiła dziura, której nikt nigdy nie będzie potrafił załatać. Rok temu stało się coś, co przewróciło jej życie do góry nogami. Pamiętała dokładnie ten dzień ze wszystkimi szczegółami. Gdyby mogła cofnąć czas, to zaryglowałaby wtedy drzwi swojego domu i za żadne skarby świata nie wypuściła męża na zewnątrz. Ukryłaby go skrupulatnie, pozwalając wyjść ze schowka dopiero wtedy, gdy nad jego głową rozstąpiłyby się wreszcie czarne chmury, a niebezpieczeństwo by zniknęło, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.
Dlaczego nie można wrócić do przeszłości, by naprawić swoje błędy? Dlaczego ten cholerny samochód musiał być akurat w tym nieodpowiednim miejscu i czasie? Gdy jej mąż przechodził przez przejście dla pieszych, pieprzony pijany morderca nie dał mu żadnych szans. Zabił go…
Chloe głośno westchnęła, uświadamiając sobie, że w tym dniu kierowca zabrał również i jej życie. Eliot od zawsze był jej siłą napędową. Bez niego czuła, że nie ma czym oddychać, że utraciła cząstkę siebie. Gdy zmarł, ona również umarła w środku. Teraz jej cielesna powłoka żyła tylko dla dziecka. Gdyby nie ono, już dawno nie byłoby jej na tym świecie.
Biedna malutka! Już nigdy nie zazna ojcowskiej miłości, pomyślała, przyciskając dziewczynkę mocniej do piersi.
Po dość długiej chwili, gdy wreszcie spokój ogarnął ciało Amelii, Chloe ułożyła ją delikatnie na miękkiej puchowej poduszce. Pochylając się nad nią, przybliżyła usta do jej ucha, szepcząc kojące, ale jakże potrzebne w tym momencie słowa:
– Będzie dobrze, kochanie. Musi być dobrze. Razem damy radę. Pamiętaj, że mamusia zawsze będzie przy tobie. – Pocałowała dziewczynkę w policzek, po czym niespiesznie okryła jej ciało przyjemną w dotyku, niezwykle ciepłą kołdrą.
Dziecko nie powiedziało już ani jednego słowa, tylko wyczerpane zbyt gwałtownymi uczuciami, które obezwładniły jej ciało, przymknęło powieki, zatracając się w świecie snów.
Chloe spojrzała na swoją córkę i czule wyszeptała:
– Śpij dobrze, słoneczko.
Podpierając się ręką o wezgłowie łóżka, powoli wstała, próbując przy tym rozprostować zastałe kości. Wyszła pomału z pokoju i cicho zamknęła za sobą drzwi. Wówczas nie zdawała sobie jeszcze sprawy, że rozmowa, którą odbyły przed momentem, odbije się na przyszłym życiu jej córki. Anioły bowiem już zawsze miały towarzyszyć Amelii w jej doczesnej wędrówce, stojąc na straży jej bezpieczeństwa.Rozdział 1
Za oknem poranne słońce rozpościerało swe promienie na całą okolicę, zatapiając w blasku wszystko, co napotkało na swej drodze. Taka aura koiła serce Amelii. Światło nastrajało ją bowiem pozytywnie do otaczającej rzeczywistości. Jak zwykle wstała wcześnie rano i podziwiała świat, który o tej porze wydawał jej się najbardziej atrakcyjny. Już od kilku lat przyzwyczaiła się do faktu bycia rannym ptaszkiem. Ta rutyna jej się podobała i w pewnym sensie pozwalała tak kontrolować swoje życie, by nie wprowadzać do niego żadnych urozmaiceń, żadnych niedających się przewidzieć w swych skutkach nowości. Bała się wszystkiego, co mogłoby zmienić jej uporządkowany świat. Brakowało jej czasem spontaniczności w życiu, pewnego rodzaju niespodziewanego obrotu spraw, ale wolała działać według z góry ustalonego przez nią planu. Nie inaczej było i dzisiejszego dnia.
Kobieta siedziała teraz nad filiżanką gorącej, aromatycznej kawy, pochłaniając z zaciekawieniem kolejne zdania w porannej prasie, w której zaczytywała się praktycznie codziennie. Spojrzała mimochodem na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła siódma piętnaście, czyli był to najwyższy czas na odłożenie wszelkich przyjemności na późniejszą porę. Musiała już zbierać się do wyjścia. Wstała więc szybko od stołu i spojrzała w lustro znajdujące się tuż przy wyjściu. Wyglądała naprawdę świetnie. Idealnie ułożone blond włosy spięte w kok, delikatny makijaż i, co najważniejsze, ulubiona kwiecista sukienka, podkreślająca subtelnie jej bardzo kobiecą figurę – to wszystko dodawało jej pewności siebie. Nikt nigdy nie dałby jej dwudziestu dziewięciu lat, które niedawno skończyła.
– Jest naprawdę dobrze – powiedziała na głos, puszczając do siebie oczko.
Ten dzień nie wydawał się wyróżniać niczym szczególnym od innych w jej życiu. Poczuła jednak w kościach, że coś się dzisiaj wydarzy. Coś, co zmieni jej życie o sto osiemdziesiąt stopni i już na zawsze zburzy jej idealnie poukładany świat.
Z duszą na ramieniu zabrała z szafki kluczyki do samochodu, po czym niespiesznym krokiem wyszła z mieszkania, zamykając za sobą drzwi na cztery spusty. Jak zawsze sprawdzała kilka razy, czy są one na pewno zakluczone. Upewniwszy się w stu procentach, że wszystko jest w porządku, ruszyła przed siebie. Wsiadła do samochodu i przekręciła kluczyk w stacyjce. Niestety auto nie odpaliło. Ponowiła próbę. I znów nic.
– Cholera jasna! – zaklęła w pod nosem, zdając sobie sprawę, że najpewniej spóźni się dzisiaj do pracy.
Uderzając rękoma o kierownicę, próbowała rozładować gniew, który nagle ogarnął jej ciało. Wyciągnęła kluczyk ze stacyjki i nie mając innego wyjścia, zabrała wszystkie rzeczy z pojazdu. Zmierzając w kierunku przystanku autobusowego, starała się naładować pozytywną energią. Mimo iż zupełnie nie spodziewała się takiego obrotu spraw, pomyślała, że niedługi spacer będzie korzystny dla jej zdrowia. Poza tym odetchnie świeżym powietrzem i nabierze większej ochoty do pracy, która była przecież jej całym światem. Zarówno w życiu codziennym, jak i zawodowym kochała perfekcjonizm. Być może dlatego zajmowała się tworzeniem figurek z masy cukrowej, co wymagało od niej precyzji i dokładności. Rzeźbienie w słodkiej masie wprawiało ją w stan odprężenia i pozwalało na popuszczenie wodzy jej wyobraźni. Nic jej wtedy nie ograniczało. Co więcej, mogła stworzyć dosłownie wszystko, co tylko grało w jej artystycznej duszy. Szczególnie upodobała sobie formowanie skrzydlatych aniołów, które wręcz uwielbiała. Od kiedy tylko sięgała pamięcią, pragnęła się nimi otaczać. Dawały jej bowiem pewien rodzaj iluzorycznego bezpieczeństwa, ochronę przed wszystkim, co złe w tym bezlitosnym i okrutnym świecie.
Gdy tak rozmyślała o kolejnej figurce, którą postara się ożywić, gdy tylko dotrze do pracowni, w jej torebce rozdzwonił się telefon. Zmarszczyła brwi, gdyż nikt nigdy nie dzwonił do niej o tak wczesnej porze. Zaskoczona sięgnęła ręką po komórkę, po czym odebrała połączenie.
– Tak, słucham?
– Czy rozmawiam z panią Amelią Jones? – Kobiecy, niezwykle miły głos odezwał się w słuchawce.
– Tak, przy telefonie. O co chodzi?
– Numer do pani znaleźliśmy w rzeczach Chloe Jones. Godzinę temu została do nas przywieziona na oddział ratunkowy szpitala świętej Marii.
– Co się stało mojej mamie? Czy wszystko z nią w porządku? – Jeszcze nigdy nie czuła się tak niepewnie. Zdenerwowanie osiągnęło w tym momencie apogeum. Strach ogarnął całe jej ciało, a krew buzowała w żyłach, gdy w napięciu oczekiwała odpowiedzi na zadane przez nią pytania.
– Pani mama doznała rozległego zawału serca. Bardzo proszę przyjechać. Omówimy szczegóły na miejscu.
– Ale zaraz? Jakiego zawału? – Totalnie zaskoczona tym, co przed chwilą usłyszała, próbowała uzyskać jakieś informacje, które pozwoliłyby rozeznać się w sytuacji.
– To nie jest rozmowa na telefon. Proszę jak najszybciej do nas przyjechać. – Kobieta starała się uzmysłowić Amelii, że nie ma czasu do stracenia.
Zrozumiała w mig, że nie może dłużej czekać. Zatrzymała więc szybko taksówkę i z bijącym w szaleńczym tempie sercem udała się w kierunku szpitala. Siedząc jak na szpilkach na tylnym siedzeniu samochodu, co chwilę zerkała nerwowo na zegarek. Odniosła nieodparte wrażenie, że czas biegł teraz w ślimaczym tempie, a ona tak bardzo chciałaby, by było odwrotnie. Zależało jej przecież, aby jak najszybciej się dowiedzieć, co się stało z jej najdroższą mamą. Z głową pełną różnych wizji, niektórych wręcz przerażających, odliczała minuty do celu. Wstrzymała oddech, gdy wreszcie pojazd zaczął zwalniać, zatrzymując się ostatecznie na parkingu szpitalnym. Serce wyrywało się jej z piersi, a strach przed nieznanym dawał o sobie znać. Zapłaciła w biegu taksówkarzowi i ruszyła pospiesznie na oddział ratunkowy. Gdy była już w środku, podparła swe ciało o ścianę korytarza, próbując złapać oddech. Z nadmiaru emocji zakręciło jej się w głowie. Musiała więc przez moment odsapnąć i nabrać sił, by stanąć twarzą w twarz z niewiadomą. Kilka sekund później, kiedy poczuła już, że może w miarę normalnie rozmawiać, wyprostowała sylwetkę i skierowała swe kroki do rejestracji.
– Dostałam… przed chwilą telefon, że moja matka… została tu przywieziona. Czy mogę… się dowiedzieć, co się stało? – sapała, wypowiadając te słowa. Łapała głębokie hausty powietrza, by choć spróbować unormować oddech.
– Nazwisko? – zapytała pielęgniarka.
– Jones. Chloe Jones.
– Proszę usiąść w poczekalni. Zaraz lekarz do pani podejdzie.
Amelia nie spodziewała się usłyszeć nic dobrego z jego ust. Łudziła się jednak, że na pewno wszystko będzie dobrze. W ogóle nie dopuszczała do umysłu innego scenariusza.
Czas oczekiwania na doktora dłużył się niemiłosiernie, a ona nie potrafiła usiedzieć w jednym miejscu. Chodziła po korytarzu tam i z powrotem. Co chwilę przystawała bądź opierała się o ścianę korytarza. Dosłownie ją nosiło. Ale nie ma co się dziwić. Dla każdego człowieka taka sytuacja byłaby przecież nie do zniesienia.
– Boże, dlaczego to tak długo trwa... – Usiadła na krześle i oparła swe dłonie o kolana. Pochyliła lekko głowę do przodu i zaczęła wpatrywać się w podłogę. Miała wrażenie, że siedzi na bombie zegarowej, która zaraz wybuchnie, rozrywając jej wnętrze na strzępy.
Dlatego właśnie nienawidziła niespodzianek. Zawsze, gdy zdarzało się coś nieoczekiwanego, jej życie popadało w ruinę. Tak było w momencie śmierci ojca. Straciła wtedy chęć do życia, a wszystko, co się wówczas z nią działo, wyparła ze świadomości.
Całe to dzisiejsze zdarzenie wywoływało w niej taki sam niepokój, jaki odczuwała właśnie w tamtym czasie. Starając się zagłuszyć ten stan, zaczęła błądzić myślami po korytarzach swoich wspomnień, przypominając sobie o wspaniałych latach błogiego dzieciństwa, które zafundowała jej mama. Przywołane w pamięci wydarzenia pozwoliły jej choć na moment zapomnieć o tym, po co pojawiła się w szpitalu. Niespodziewanie coś wyrwało ją jednak z zamyślenia. Usłyszała dziwny, metaliczny szum w uszach, który zniknął tak szybko, jak się pojawił. Miała ponadto wrażenie, że ktoś dotyka jej ramienia. Gwałtownie odwróciła głowę w kierunku, z którym doznała specyficznego odczucia, lecz nikogo tam nie było. Przeszył ją dreszcz. Podświadomie wiedziała już, co się stało.
– Pani Jones?
Podniosła głowę do góry, skąd dochodził do niej głos, i z przerażeniem stwierdziła, że za chwilę wszystko stanie się jasne. Ale czy ona chciała znać prawdę? W tym momencie wolałaby chyba zaszyć się w jakimś sekretnym miejscu i zasnąć na tak długo, by po przebudzeniu mieć już dostatecznie dużo siły na udźwignięcie na swych barkach każdej, nawet najbardziej gorzkiej i smutnej informacji.
– Pani Jones? – Lekarz powtórzył pytanie, tym razem już lekko zniecierpliwiony.
– Tak, to ja – odpowiedziała niepewnym głosem, wstając niespiesznie z krzesła. Próbowała tą czynnością odwlec bolesną chwilę, która zbliżała się wielkimi krokami.
– Dwie godziny temu przyjęliśmy na oddział pani matkę. Została zabrana z ulicy przez karetkę, ponieważ bardzo źle się poczuła. Już u nas okazało się, że przechodzi właśnie zawał serca.
Amelia słuchała wszystkiego w pełnym skupieniu, mając jeszcze w sobie maleńką iskierkę nadziei, że lekarz będzie miał jej do przekazania pozytywne wiadomości.
– Myśleliśmy, że sytuacja została już opanowana, jednak nagle jej stan gwałtownie się pogorszył. Walczyliśmy o nią bardzo długo, ale niestety… – Nastała grobowa cisza.
– Zmarła – dokończyła za lekarza ledwie słyszalnym szeptem.
Nie mogła uwierzyć w to, co się teraz dzieje, i czuła, że jej serce roztrzaskało się na miliony niemożliwych do sklejenia kawałków. Świat zaczął wirować przed jej oczami. Nie potrafiąc złapać tchu, wpadła w panikę. Ciało zaczęło odmawiać posłuszeństwa i osunęło się na krzesło, a z jej drżących ust zaczęły padać słowa wypełnione bólem i cierpieniem nie do ukojenia.
– To niemożliwe. – Wzięła głęboki wdech, jednocześnie przełykając głośno ślinę. – Mówiła przecież, że będzie zawsze przy mnie. Nie wierzę. – Pokręciła z niedowierzaniem głową, ledwo już potrafiąc zapanować nad narastającą coraz to mocniej, niepohamowaną chęcią wykrzyczenia wniebogłosy wszystkich swoich żalów i pretensji, które narosły w jej sercu do gigantyczny, wręcz niewyobrażalnych rozmiarów.
– Naprawdę mi przykro. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Niestety się nie udało. – Lekarz położył rękę na jej ramieniu w momencie, gdy jej policzki zalała fala łez.
– Czy potrzebuje pani pomocy psychologa? – zapytał. W jego głosie usłyszała współczujący ton.
– Nie. Proszę zostawić mnie samą. – Kiedy wstała z krzesła, zrobiła dosłownie pięć kroków i z impetem runęła na podłogę, tracąc przytomność.
Przed oczami zobaczyła ciemność. W sercu nie było już światła. Nadzieja umarła...