Pod specjalną ochroną - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Pod specjalną ochroną - ebook
Royce otrzymuje zlecenie ochrony prześladowanej przez byłego męża Sary Atwood. Uważa ją za rozpieszczoną córeczkę bogatego tatusia. Nie lubi takich kobiet. Jednak gdy poznaje Sarę bliżej, zaskakuje go swoim silnym charakterem, a jej dążenie do niezależności przysparza mu wielu kłopotów…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3263-0 |
Rozmiar pliku: | 779 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Fotografia nie oddawała w pełni jej urody. Sara Atwood była tak promienna i pełna życia, emanowała tak zaraźliwą energią, że nie sposób było nie zwrócić na nią uwagi. Nic dziwnego, że tłumnie przybyli do klubu goście podziwiali jej wyjątkowo zmysłowy taniec. Młodzi samotni mężczyźni otwarcie się na nią gapili, śledząc każdy ruch. Ci nieco starsi lub w towarzystwie kobiet czynili to bardziej dyskretnie, acz niemal równie często.
Royce nie zaliczał się do żadnej z tych kategorii. Uważnie obserwował Sarę, ponieważ było to jego obowiązkiem. Od godziny właśnie na tym polegała jego praca. Ku jego utrapieniu to zajęcie nader mu się spodobało. Sygnały wysyłane przez podniecone ciało tylko potwierdzały ów irytujący fakt. A przecież Sara Atwood należała do kobiet, którymi Royce szczerze gardził. Była wprawdzie piękna i szalenie ponętna, lecz zarazem samolubna, zepsuta i egoistyczna. Znał dobrze ten typ i starał się trzymać z daleka, chyba że uniemożliwiała mu to praca.
Przypomniawszy sobie, dlaczego się tu znalazł, oderwał się od ściany i przebił przez tłum bliżej parkietu. Ludzie rozstępowali się przed nim, automatycznie schodzili mu z drogi. Dwumetrowy umięśniony facet tak na nich działał. Nikt nie chciał się z nim zderzyć, nawet przypadkowo.
Royce zatrzymał się na skraju parkietu i dopiero z tej odległości zauważył, że Sara ma zamknięte oczy. Kołysała zmysłowo biodrami i obracała się w rytm muzyki, nie zwracając uwagi na nikogo, w tym również na młodego szatyna, który rozpaczliwie starał się to zmienić. Na oczach Royce’a chwycił dziewczynę za ramię, ale strząsnęła jego dłoń, jakby opędzała się od uprzykrzonej muchy. Chłopak powiedział coś do niej, a wtedy przez jej piękną twarz przemknął cień irytacji. Royce nie słyszał wprawdzie odpowiedzi, ale słowa Sary musiały być brutalne, bo młodzieniec odskoczył gwałtownie jak ukąszony przez skorpiona. Czerwony jak burak, chwiejnym krokiem zszedł z parkietu i wmieszał się w tłum.
– Spadaj stąd, stary, i nawet się nie oglądaj – mruknął Royce pod nosem. – Ona nie jest tego warta.
Błahy na szczęście incydent przypomniał mu, że powinien się skupić na pracy, a nie na podziwianiu bujnych kształtów i włosów Sary.
Stanął przed dziewczyną i zawołał ją po imieniu. Tańczyła dalej, ale wiedział, że go usłyszała. Wyraz jej twarzy nie zmienił się ani na jotę, ale Royce był ekspertem w odczytywaniu mowy ciała. Zwracanie uwagi na najdrobniejsze szczegóły stanowiło element jego pracy. Taneczne ruchy dziewczyny były nadal płynne i rytmiczne, ale na ułamek sekundy ledwo dostrzegalnie zesztywniała. Zniecierpliwiło ją, że ktoś przerywa jej taniec. Royce miał to w nosie. Nie pozwoli się odesłać do kąta z podkulonym ogonem jak gołowąs, którego obserwował przed chwilą. Jest poważnym mężczyzną.
I nie znosił być ignorowany, zwłaszcza kiedy miał zadanie do wykonania.
– Saro – powtórzył tonem nieznoszącym sprzeciwu. Takim, który ludzie ignorowali wyłącznie na własne ryzyko.
Sara ostentacyjnie westchnęła. Dlaczego nie mogli zostawić jej w spokoju? Okej, popełniła błąd, przychodząc dzisiaj do klubu. Dowiedziała się tego w momencie przekroczenia progu lokalu. Już od dawna, ściśle biorąc od roku, nie była w nastroju do beztroskiej zabawy.
Grupa znajomych, z którą się wcześniej zadawała, zaczęła ją serdecznie nudzić. Potwierdziło się to, gdy tylko weszła do zatłoczonego klubu, gdzie panował ogłuszający hałas.
No cóż, błędna decyzja o przyjściu tutaj była kolejnym z długiego szeregu fatalnych posunięć, jakich ostatnio dokonywała. Weszło jej to w nawyk czy jak?
– Saro.
Znowu ten głos. Nie znała go, bo w przeciwnym razie z pewnością potrafiłaby rozpoznać. Głęboki, soczysty baryton stuprocentowego mężczyzny, przenikający ją od stóp aż po korzonki włosów. Dzięki Bogu nie był to Tony. Nie miała już siły powtarzać kolesiowi, że nie jest nim zainteresowana. Narzucał jej się do tego stopnia, że mogłaby go o to oskarżyć. Oby ten tutaj nie okazał się taki sam.
Postąpiła słusznie, przemawiając do Tony’ego tak, że mu w pięty poszło. Nie minęło pięć sekund, a zagadnął ją nieznajomy o aksamitnym głosie. Jeśli go zignoruje, być może facet pojmie aluzję i także się zmyje.
– Saro.
No nie! Głos zabrzmiał tym razem jak młot uderzający o beton. Były w nim upór i determinacja, cechy na tyle rzadkie w kręgach, w jakich się obracała, że poczuła zaciekawienie. Znieruchomiała i otworzyła oczy. Miała przed sobą imponująco umięśnioną klatkę piersiową. Podnosiła wzrok coraz wyżej. Gość był naprawdę wysoki, a do tego piekielnie przystojny. Nie odznaczał się przy tym gładkim powabem amanta, lecz surową męską urodą – szerokie czoło, wydatna szczęka, kształtny, choć leciutko skrzywiony nos. Ponadto był wspaniale zbudowany. Muskularne kolumny ud, płaski brzuch, wąskie biodra w kontraście do szerokiej klatki piersiowej i potężnych barów, duże dłonie. Był taki ogromny! Poczuła, że się rumieni. Przystopowała wprawdzie swe myśli, ale oczy zdążyły ześliznąć się w dół i ocenić… Tak, był bardzo proporcjonalnie zbudowany.
Czy naprawdę zmiękły jej kolana? I dlaczego tak się na niego zagapiła! Wtem uderzyła ją okropna myśl – a jeśli olbrzym zauważył jej spojrzenie? Przeniosła wzrok na przystojną i doskonale obojętną twarz, z której nie potrafiła niczego wyczytać. Zakłopotana swoim zachowaniem, warknęła ostrzej, niż zamierzała:
– Czego, do cholery?!
Royce patrzył w najśliczniejsze błękitne oczy, jakie widział w życiu. Były bardziej niebieskie niż bezchmurne lipcowe niebo, przejrzystsze niż świeżo przecięty szafir i tak tajemnicze jak głębia oceanu. Łatwo byłoby ulec ich urokowi, ale Royce nie należał do wrażliwców, a do tego bezczelne pytanie dziewczyny powiedziało mu o niej wszystko, co potrzebował wiedzieć.
– Czy my się znamy? – spytała wyniośle, mierząc go twardym spojrzeniem.
Ton, jakim zadała to proste pytanie, Royce określił na swój użytek „gadaniem rozkapryszonej księżniczki”. Ów ton sugerował, że absolutnie nie mogła znać kogoś tak przeciętnego jak on. Człowiek słabszego charakteru byłby zakłopotany i marzył o zapadnięciu się pod ziemię, ale nie Royce.
– Nie – odparł z uśmiechem – ale za moment zostaniemy znajomymi.
Przymrużyła oczy, leciutko wykrzywiła usta i choć była od niego niższa o dobre trzydzieści centymetrów, to udało jej się spojrzeć na niego z góry.
– Wątpię. Nie jesteś w moim typie.
– I nawzajem, a zatem bez obaw – rzucił przeciągle, zupełnie niespeszony zamierzoną przez Sarę obrazą. – Wykonuję tylko swoje obowiązki.
Jej twarz nieco złagodniała. Ponownie omiotła go wzrokiem, on zaś poczuł się zmieszany tak samo jak wcześniej. Serce przyspieszyło rytm i zrobiło mu się nieprzyjemnie gorąco. Ta nieoczekiwana reakcja spodobała mu się jeszcze mniej niż za pierwszym razem.
– Jeżeli jesteś tu bramkarzem, to bardzo mi przykro, ale nie zrobiłam nic złego. Tańczę sobie i nikomu nie przeszkadzam. Może więc już byś sobie poszedł? – Machnęła kilka razy ręką. – No już, sio!
Royce stłumił śmiech. Słowa i zachowanie dziewczyny były doprawdy zabawne. Opędzała się od niego jak od muchy.
– Nie pracuję w tym klubie. Twój ojciec poprosił mnie, żebym odstawił cię do domu.
– Czyżby? – spytała nieufnie.
– Tak. Czy możemy już iść?
Potrząsnęła głową, zamiatając kaskadą lśniących ciemnych włosów.
Royce z trudem tłumił irytację. Nie cierpiał takiej roboty, ostatnio skupiał się niemal wyłącznie na zarządzaniu firmą. Jeśli się jednak angażował, to wybierał dochodzenie albo zabezpieczanie budynków, a nie osobistą ochronę. Tego rodzaju przypadki zawsze zlecał pracownikom. Lecz Gerard Atwood, prezes Atwood Industries, był jego najlepszym klientem. Skoro poprosił Royce’a o wyświadczenie przysługi, nie wypadało mu odmówić.
– Jeśli chciałabyś zabrać torebkę i pożegnać się ze znajomymi, to lepiej się nie ociągaj. Chcę jak najszybciej stąd wyjść.
Choć klub cieszył się dobrą reputacją, nie oznaczało to wcale, że Sara jest bezpieczna. Zlokalizowanie jej zajęło mu niecałe dwadzieścia minut, a nie miał powodu przypuszczać, że jej były mąż nie potrafiłby dokonać tej samej sztuki.
– Nie to miałam na myśli – oznajmiła chłodno.
– W takim razie co? – Przyglądał jej się bacznie. Skrzyżowała ręce na piersi, co przyciągnęło jego wzrok do ponętnego dekoltu. Ofuknął się za to w duchu.
Miała wyjątkowo bujny biust i Royce był niemal pewien, że kształtne półkule cudownie wypełniłyby wnętrza jego wielkich jak bochny dłoni. Na tę myśl natychmiast poczuł przypływ pożądania.
– Nigdzie z tobą nie idę – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Royce ostygł równie prędko, jak się podniecił.
– Dlaczego? – wycedził.
– Nie mam pojęcia, kim jesteś. Skąd mam wiedzieć, że faktycznie przysłał cię mój ojciec?
W duchu przyznał jej słuszność. Nie przedstawił jej się, nie wyjaśnił zaistniałej sytuacji. Z początku przeszkodziło mu w tym obserwowanie jej tańca, a potem irytacja wskutek nieznośnie wyniosłej maniery, z jaką najpierw odprawiła chłopaka, a później jego samego. Zaniedbał przez to swój profesjonalizm.
– Jestem z Agencji Royce’a. Słyszałaś o niej?
– Owszem, ojciec korzysta z ich usług. Przechwalają się, że są największą i najbardziej kompetentną firmą ochroniarską na planecie.
– To wcale nie przechwałki, naprawdę tak jest – odparł z dumą.
W przyszłym miesiącu upłynie czternaście lat od założenia agencji. Royce ledwie skończył wtedy dwudziestkę, a pierwsze biuro mieściło się w pokoju gościnnym w domu rodziców w Sydney. Osiągnięcie obecnej pozycji na rynku kosztowało go wiele godzin ciężkiej pracy.
Sięgnął do tylnej kieszeni spodni, wyjął brązowy skórzany portfel i podsunął dziewczynie. Nie okazała bynajmniej zaciekawienia.
– To moje prawo jazdy. Możesz sprawdzić tożsamość.
– To nie będzie konieczne.
– Ależ przeciwnie, nie powinnaś wychodzić z nieznajomym. Trzeba być ostrożnym. W dzisiejszych czasach nie należy nikomu ufać.
– Znów mnie źle zrozumiałeś. Nie zamierzam się stąd nigdzie ruszać!
Niezrażony, podetknął jej portfel prawie pod nos.
– Dobrze się przyjrzyj, bo za chwilę stąd wychodzimy – powiedział.
Prychnęła pogardliwie i wyrwała mu portfel z ręki. Włosy opadły jej na twarz lśniącą kaskadą, a Royce ledwie zdołał się powstrzymać, by nie zatopić w nich palców.
– Royce, do usług – powiedział głosem lekko ochrypłym z emocji i wyciągnął do niej rękę.
Popatrzyła na nią jak na jadowitego węża, po czym z ociąganiem podała mu swoją. Nie potrafił wytłumaczyć tego, co następnie zaszło. Coś takiego dzieje się wtedy, gdy w chłodny, wietrzny dzień dotknie się ręką metalu. Albo gdy ścierpnięte ramię budzi się znowu do życia. Wrażenie było podobne, ale tylko do pewnego stopnia. Najbardziej trafnym określeniem byłby chyba przekaz pewnego rodzaju energii. Gdyby Royce się postarał, znalazłby naukowe wyjaśnienie dla tego zjawiska.
Sara wyszarpnęła dłoń.
– Jesteś właścicielem Agencji Royce’a? – spytała lekko drżącym głosem, po raz pierwszy wytrącona z równowagi.
– Na to wygląda.
– Wobec tego, panie Royce…
– Nie panie, wystarczy Royce.
Zerknęła na prawo jazdy i postukała w nie polakierowanym na purpurowo paznokciem.
– Tu jest napisane „A. Royce”, z czego wynika, że jednak mam rację.
– Wszyscy mówią do mnie Royce, ponieważ wiedzą, że nie lubię swojego imienia – wyjaśnił bez emocji.
– Ale dlaczego?
– No cóż, to nie twój interes – odparł krótko.
– Chyba tak… – zgodziła się z nim. – Tak czy siak, nigdzie z tobą nie idę, Royce.
Z trudem powściągał irytację. To, że wybrała błahą rozrywkę, zamiast okazać ojcu posłuszeństwo, wiele mu o niej powiedziało. Egoistka, nieszanująca starszych; mógłby jeszcze długo wymieniać, tylko po co?
– Nalegam – rzucił ugodowo. – Ojcu bardzo zależało, żebym cię stąd wyciągnął.
Przez moment wydawało mu się, że Sara będzie się dłużej upierać, ale machnęła ręką.
– Chodźmy. Tatuś nie może czekać, prawda?
Jazda do rezydencji Atwoodów upłynęła w całkowitym milczeniu.
Royce próbował z początku zagadywać, ale monosylabowe odpowiedzi Sary szybko go zniechęciły. Gdy wysiedli przed piętrowym domem z piaskowca, skierowała się prosto do gabinetu ojca i pchnęła drzwi bez pukania. Odwróciła się na pięcie do Royce’a, który wszedł za nią.
– Gdzie on jest, do cholery?
– W samolocie do Nowego Jorku.
Na moment odjęło jej mowę, po czym spytała z oburzeniem, po co Royce jej wmawiał, że ojciec chce się z nią widzieć.
– Nic takiego nie powiedziałem – odparł. – Wspomniałem tylko, że poprosił mnie o przywiezienie córki do domu. Zrobił to na pół godziny przed wyjazdem na lotnisko.
Zapadła dzwoniąca w uszach cisza. Royce nie czuł się winny drobnego kłamstewka. Atwood ostrzegł go, że Sara nie zechce się podporządkować, był więc zmuszony użyć triku, jak adwokat wobec wrogo nastawionego świadka. Jeśli dla bezpieczeństwa dziewczyny należało jej pozwolić na wyciągnięcie fałszywych wniosków, to proszę bardzo. Najważniejsze było wykonanie zadania; to nastawienie zapewniło mu sukces w karierze.
– Dlaczego ojciec prosił, żebyś mnie przywiózł do domu? – Sara przerwała milczenie.
– Uznał, że wizyta w klubie to kiepski pomysł, a ja się z nim zgodziłem.
Spąsowiała, choć nie potrafił rozstrzygnąć: z zakłopotania czy gniewu.
– Nie obchodzi mnie to. Co i kiedy robię, to nie twój interes!
– Przeciwnie, od tej pory wszystkie twoje poczynania leżą w sferze moich zainteresowań.
– Nie rozumiem…
– W czasie pobytu pana Atwooda za granicą będę się tobą opiekował.
– Nie potrzebuję opieki… – wymamrotała, mrugając niepewnie.
– Mam na ten temat inne zdanie.
– Gwiżdżę na to! Jestem chyba trochę za duża na niańkę, nie uważasz?
– Nie jestem niańką, tylko ochroniarzem.
– Nieważne. – Machnęła niecierpliwie ręką, falując przy tym biustem. Royce starał się utrzymać wzrok wbity w ścianę i poniósł sromotną porażkę. – I tak cię nie potrzebuję!
Nie podobało mu się wprawdzie to, co słyszał, ale cieszył się, że Sara otwarcie wyraża opinię. Nie cierpiał, kiedy ktoś mówił jedno, a potem za plecami zachowywał się dokładnie na odwrót.
– Ojciec twierdził inaczej – odparł.
– Nie…
– Tracisz czas – przerwał brutalnie. – Pan Atwood prosił o przekazanie, że dopóki mieszkasz pod jego dachem, musisz się stosować do jego reguł gry.
Upokorzenie Sary było całkowite. Wbiła wzrok w podłogę, walcząc z napływającymi do oczu łzami. Za nic nie chciała się teraz rozpłakać. Najchętniej zwinęłaby się w kłębek i udawała, że świat nie istnieje. Miniony rok nauczył ją wszakże jednego: nie wolno się poddawać, trzeba być silną i walczyć o swoje prawa. Wobec tego śmiało spojrzała Royce’owi prosto w oczy i oznajmiła, że wychodzi. Na pytanie, dokąd to mianowicie się wybiera, odparła, że to nie jego sprawa.
– To ojciec cię wynajął, ja nie potrzebuję ochrony! Rób, co chcesz, ale nie spodziewaj się ode mnie współpracy!
Na przystojnej twarzy Royce’a odmalowała się posępna irytacja.
– Ostrzegam, że zamierzam porządnie wykonać powierzone mi zadanie. Byłoby mi łatwiej, gdybyś zechciała ze mną współpracować, ale to nie jest niezbędne. Jeśli wolisz się zachowywać jak buntownicza nastolatka, to proszę, nie będę cię powstrzymywał.
Sara zaśmiała się w duchu, bo jako młodziutka dziewczyna nie przejawiała śladu buntu, była posłuszna i dobrze wychowana. Ponury rok małżeństwa ze Steve’em Bradym dał jej bolesną nauczkę, że łagodność i skłonność do kompromisu zupełnie nie popłacają. Wyszła z tego ciemnego tunelu kompletnie odmieniona.
– Jestem dorosła i sama decyduję o tym, kiedy i gdzie mam ochotę pójść, nie muszę się nikomu opowiadać.
– W takim razie bądź uprzejma to udowodnić.
– Niby jak?
– Nie wracaj już do klubu. Pokażesz w ten sposób, że wyżej cenisz bezpieczeństwo niż beztroską zabawę – odparł Royce bez emocji.
Miała już dość dyrygujących jej życiem facetów; najpierw ojciec, potem mąż, a teraz jeszcze ten pewny siebie ochroniarz. Jeśli teraz umknie z podkulonym ogonem do pokoju, to przekaże mu pełnię władzy nad sobą. Doskonale wiedziała, czym to pachnie, wiele już przez to wycierpiała. Jest zdolna do stanowienia o sobie, do podejmowania własnych decyzji. Mięśniak Royce niech się lepiej do tego szybko przyzwyczai.
– Nie muszę ci niczego udowadniać – oznajmiła sucho. – Mam dwadzieścia trzy lata, więc jestem dorosła. A jeśli sądzisz, że obrażanie mnie zmieni moje nastawienie, to się grubo mylisz.
Wargi Royce’a wykrzywiły się w słabym uśmiechu.
– Zdaję sobie doskonale sprawę, że taka strategia nie miałaby szans na powodzenie. Widziałem cię w akcji, najpierw w klubie, a później tutaj. Postanowiłaś odmówić współpracy i bez względu na moje argumenty i tak zrobisz po swojemu. Nacisk jedynie zwiększy twój upór.
Sara przygryzła wargę. Intuicja podpowiadała jej, że Royce ma rację, choć za nic by się do tego nie przyznała. Zerknęła na zegarek i oznajmiła sztywno, że owszem, zostanie w domu, lecz bynajmniej nie z powodu nalegań Royce’a, a jedynie późnej pory i zmęczenia.
– Dobranoc. – Odwróciła się zamaszyście do odejścia, po czym zamarła, słysząc niespodziewane pytanie.
– Który pokój należy do ciebie?
Serce zabiło jej mocniej, poczuła mrowienie w całym ciele. Nim zdążyła sprecyzować myśli, Royce dodał tonem wyjaśnienia:
– Bo zamierzam zająć sąsiedni.
– To wykluczone! – krzyknęła ze złością, wyprowadzona z równowagi reakcją swego ciała. W odpowiedzi Royce pokazał jej stojącą w kącie walizkę, której wcześniej nie zauważyła, i oznajmił, że zamieszka z nią na czas nieobecności ojca.
Sara mrugała bezradnie powiekami, łowiąc ustami powietrze. To nie wchodziło w rachubę, z wielu istotnych powodów, z których głównym zdawało się wrażenie, jakie wywierał na niej ten irytujący mężczyzna. Za każdym razem, gdy na niego spojrzała, oblewał ją żar.
– Obawiam się, że sprawa jest przesądzona. Polityką Agencji Royce’a jest ochrona osoby, a nie jej domu. Na nic ci się nie przydam, jeśli będę siedział w samochodzie przed domem, a twój były mąż włamie się tylnymi drzwiami.
Przeszedł ją zimny dreszcz. Na samą myśl, że Steve miałby się tu brutalnie wedrzeć, ogarnął ją strach. Nie sądziła jednak, że ochroniarz musi przebywać aż tak blisko z osobą, którą chroni. W filmach wyglądało to zupełnie inaczej.
Sara nie miała wyjścia. Facet był zbyt potężny, żeby dać się wyrzucić, i miał zgodę ojca na przebywanie w domu, więc wezwanie policji nie zdałoby się na nic. Mogła jedynie zadzwonić rano do Nowego Jorku i spróbować przekonać ojca do zmiany decyzji. W przewciwnym razie pozostawało tolerowanie obecności Royce’a i traktowanie go z doskonałą obojętnością. Coś jej podpowiadało, że nie będzie to bynajmniej łatwe. Był niesamowicie pewny siebie i w przeciwieństwie do niej świetnie wiedział, dokąd zmierza i jak się tam dostanie.
Sara była jeszcze tak młoda, a już zdążyła popełnić masę błędów i wypaść z licznych życiowych zakrętów. Teraz po raz kolejny postanowiła kontrolować wreszcie swój los i podejmować własne decyzje, a tu proszę, co zafundował jej ojciec: ponowne ubezwłasnowolnienie.
– Chodźmy – warknęła przez zaciśnięte zęby. Royce chwycił walizkę i ruszył za nią. – Tu jest mój pokój, a ty możesz zająć ten obok. Sprawdzę tylko, czy w łazience są czyste ręczniki. – Dokonała krótkiej inspekcji i wychodząc, przystanęła na sekundę w progu. – Dobranoc.
– Dobranoc, Saro.
Dźwięczny baryton, jakim wypowiedział jej imię, niemal połaskotał ją w ucho. Wybiegła z pokoju, a godzinę później leżała w łóżku, wpatrując się w sufit.
Od miesięcy myślała przed snem wyłącznie o Stevie i piekle, jakie jej zgotował, dziś jednak było inaczej. Jej myśli całkowicie zajął niedźwiedziowaty Royce.
Fotografia nie oddawała w pełni jej urody. Sara Atwood była tak promienna i pełna życia, emanowała tak zaraźliwą energią, że nie sposób było nie zwrócić na nią uwagi. Nic dziwnego, że tłumnie przybyli do klubu goście podziwiali jej wyjątkowo zmysłowy taniec. Młodzi samotni mężczyźni otwarcie się na nią gapili, śledząc każdy ruch. Ci nieco starsi lub w towarzystwie kobiet czynili to bardziej dyskretnie, acz niemal równie często.
Royce nie zaliczał się do żadnej z tych kategorii. Uważnie obserwował Sarę, ponieważ było to jego obowiązkiem. Od godziny właśnie na tym polegała jego praca. Ku jego utrapieniu to zajęcie nader mu się spodobało. Sygnały wysyłane przez podniecone ciało tylko potwierdzały ów irytujący fakt. A przecież Sara Atwood należała do kobiet, którymi Royce szczerze gardził. Była wprawdzie piękna i szalenie ponętna, lecz zarazem samolubna, zepsuta i egoistyczna. Znał dobrze ten typ i starał się trzymać z daleka, chyba że uniemożliwiała mu to praca.
Przypomniawszy sobie, dlaczego się tu znalazł, oderwał się od ściany i przebił przez tłum bliżej parkietu. Ludzie rozstępowali się przed nim, automatycznie schodzili mu z drogi. Dwumetrowy umięśniony facet tak na nich działał. Nikt nie chciał się z nim zderzyć, nawet przypadkowo.
Royce zatrzymał się na skraju parkietu i dopiero z tej odległości zauważył, że Sara ma zamknięte oczy. Kołysała zmysłowo biodrami i obracała się w rytm muzyki, nie zwracając uwagi na nikogo, w tym również na młodego szatyna, który rozpaczliwie starał się to zmienić. Na oczach Royce’a chwycił dziewczynę za ramię, ale strząsnęła jego dłoń, jakby opędzała się od uprzykrzonej muchy. Chłopak powiedział coś do niej, a wtedy przez jej piękną twarz przemknął cień irytacji. Royce nie słyszał wprawdzie odpowiedzi, ale słowa Sary musiały być brutalne, bo młodzieniec odskoczył gwałtownie jak ukąszony przez skorpiona. Czerwony jak burak, chwiejnym krokiem zszedł z parkietu i wmieszał się w tłum.
– Spadaj stąd, stary, i nawet się nie oglądaj – mruknął Royce pod nosem. – Ona nie jest tego warta.
Błahy na szczęście incydent przypomniał mu, że powinien się skupić na pracy, a nie na podziwianiu bujnych kształtów i włosów Sary.
Stanął przed dziewczyną i zawołał ją po imieniu. Tańczyła dalej, ale wiedział, że go usłyszała. Wyraz jej twarzy nie zmienił się ani na jotę, ale Royce był ekspertem w odczytywaniu mowy ciała. Zwracanie uwagi na najdrobniejsze szczegóły stanowiło element jego pracy. Taneczne ruchy dziewczyny były nadal płynne i rytmiczne, ale na ułamek sekundy ledwo dostrzegalnie zesztywniała. Zniecierpliwiło ją, że ktoś przerywa jej taniec. Royce miał to w nosie. Nie pozwoli się odesłać do kąta z podkulonym ogonem jak gołowąs, którego obserwował przed chwilą. Jest poważnym mężczyzną.
I nie znosił być ignorowany, zwłaszcza kiedy miał zadanie do wykonania.
– Saro – powtórzył tonem nieznoszącym sprzeciwu. Takim, który ludzie ignorowali wyłącznie na własne ryzyko.
Sara ostentacyjnie westchnęła. Dlaczego nie mogli zostawić jej w spokoju? Okej, popełniła błąd, przychodząc dzisiaj do klubu. Dowiedziała się tego w momencie przekroczenia progu lokalu. Już od dawna, ściśle biorąc od roku, nie była w nastroju do beztroskiej zabawy.
Grupa znajomych, z którą się wcześniej zadawała, zaczęła ją serdecznie nudzić. Potwierdziło się to, gdy tylko weszła do zatłoczonego klubu, gdzie panował ogłuszający hałas.
No cóż, błędna decyzja o przyjściu tutaj była kolejnym z długiego szeregu fatalnych posunięć, jakich ostatnio dokonywała. Weszło jej to w nawyk czy jak?
– Saro.
Znowu ten głos. Nie znała go, bo w przeciwnym razie z pewnością potrafiłaby rozpoznać. Głęboki, soczysty baryton stuprocentowego mężczyzny, przenikający ją od stóp aż po korzonki włosów. Dzięki Bogu nie był to Tony. Nie miała już siły powtarzać kolesiowi, że nie jest nim zainteresowana. Narzucał jej się do tego stopnia, że mogłaby go o to oskarżyć. Oby ten tutaj nie okazał się taki sam.
Postąpiła słusznie, przemawiając do Tony’ego tak, że mu w pięty poszło. Nie minęło pięć sekund, a zagadnął ją nieznajomy o aksamitnym głosie. Jeśli go zignoruje, być może facet pojmie aluzję i także się zmyje.
– Saro.
No nie! Głos zabrzmiał tym razem jak młot uderzający o beton. Były w nim upór i determinacja, cechy na tyle rzadkie w kręgach, w jakich się obracała, że poczuła zaciekawienie. Znieruchomiała i otworzyła oczy. Miała przed sobą imponująco umięśnioną klatkę piersiową. Podnosiła wzrok coraz wyżej. Gość był naprawdę wysoki, a do tego piekielnie przystojny. Nie odznaczał się przy tym gładkim powabem amanta, lecz surową męską urodą – szerokie czoło, wydatna szczęka, kształtny, choć leciutko skrzywiony nos. Ponadto był wspaniale zbudowany. Muskularne kolumny ud, płaski brzuch, wąskie biodra w kontraście do szerokiej klatki piersiowej i potężnych barów, duże dłonie. Był taki ogromny! Poczuła, że się rumieni. Przystopowała wprawdzie swe myśli, ale oczy zdążyły ześliznąć się w dół i ocenić… Tak, był bardzo proporcjonalnie zbudowany.
Czy naprawdę zmiękły jej kolana? I dlaczego tak się na niego zagapiła! Wtem uderzyła ją okropna myśl – a jeśli olbrzym zauważył jej spojrzenie? Przeniosła wzrok na przystojną i doskonale obojętną twarz, z której nie potrafiła niczego wyczytać. Zakłopotana swoim zachowaniem, warknęła ostrzej, niż zamierzała:
– Czego, do cholery?!
Royce patrzył w najśliczniejsze błękitne oczy, jakie widział w życiu. Były bardziej niebieskie niż bezchmurne lipcowe niebo, przejrzystsze niż świeżo przecięty szafir i tak tajemnicze jak głębia oceanu. Łatwo byłoby ulec ich urokowi, ale Royce nie należał do wrażliwców, a do tego bezczelne pytanie dziewczyny powiedziało mu o niej wszystko, co potrzebował wiedzieć.
– Czy my się znamy? – spytała wyniośle, mierząc go twardym spojrzeniem.
Ton, jakim zadała to proste pytanie, Royce określił na swój użytek „gadaniem rozkapryszonej księżniczki”. Ów ton sugerował, że absolutnie nie mogła znać kogoś tak przeciętnego jak on. Człowiek słabszego charakteru byłby zakłopotany i marzył o zapadnięciu się pod ziemię, ale nie Royce.
– Nie – odparł z uśmiechem – ale za moment zostaniemy znajomymi.
Przymrużyła oczy, leciutko wykrzywiła usta i choć była od niego niższa o dobre trzydzieści centymetrów, to udało jej się spojrzeć na niego z góry.
– Wątpię. Nie jesteś w moim typie.
– I nawzajem, a zatem bez obaw – rzucił przeciągle, zupełnie niespeszony zamierzoną przez Sarę obrazą. – Wykonuję tylko swoje obowiązki.
Jej twarz nieco złagodniała. Ponownie omiotła go wzrokiem, on zaś poczuł się zmieszany tak samo jak wcześniej. Serce przyspieszyło rytm i zrobiło mu się nieprzyjemnie gorąco. Ta nieoczekiwana reakcja spodobała mu się jeszcze mniej niż za pierwszym razem.
– Jeżeli jesteś tu bramkarzem, to bardzo mi przykro, ale nie zrobiłam nic złego. Tańczę sobie i nikomu nie przeszkadzam. Może więc już byś sobie poszedł? – Machnęła kilka razy ręką. – No już, sio!
Royce stłumił śmiech. Słowa i zachowanie dziewczyny były doprawdy zabawne. Opędzała się od niego jak od muchy.
– Nie pracuję w tym klubie. Twój ojciec poprosił mnie, żebym odstawił cię do domu.
– Czyżby? – spytała nieufnie.
– Tak. Czy możemy już iść?
Potrząsnęła głową, zamiatając kaskadą lśniących ciemnych włosów.
Royce z trudem tłumił irytację. Nie cierpiał takiej roboty, ostatnio skupiał się niemal wyłącznie na zarządzaniu firmą. Jeśli się jednak angażował, to wybierał dochodzenie albo zabezpieczanie budynków, a nie osobistą ochronę. Tego rodzaju przypadki zawsze zlecał pracownikom. Lecz Gerard Atwood, prezes Atwood Industries, był jego najlepszym klientem. Skoro poprosił Royce’a o wyświadczenie przysługi, nie wypadało mu odmówić.
– Jeśli chciałabyś zabrać torebkę i pożegnać się ze znajomymi, to lepiej się nie ociągaj. Chcę jak najszybciej stąd wyjść.
Choć klub cieszył się dobrą reputacją, nie oznaczało to wcale, że Sara jest bezpieczna. Zlokalizowanie jej zajęło mu niecałe dwadzieścia minut, a nie miał powodu przypuszczać, że jej były mąż nie potrafiłby dokonać tej samej sztuki.
– Nie to miałam na myśli – oznajmiła chłodno.
– W takim razie co? – Przyglądał jej się bacznie. Skrzyżowała ręce na piersi, co przyciągnęło jego wzrok do ponętnego dekoltu. Ofuknął się za to w duchu.
Miała wyjątkowo bujny biust i Royce był niemal pewien, że kształtne półkule cudownie wypełniłyby wnętrza jego wielkich jak bochny dłoni. Na tę myśl natychmiast poczuł przypływ pożądania.
– Nigdzie z tobą nie idę – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Royce ostygł równie prędko, jak się podniecił.
– Dlaczego? – wycedził.
– Nie mam pojęcia, kim jesteś. Skąd mam wiedzieć, że faktycznie przysłał cię mój ojciec?
W duchu przyznał jej słuszność. Nie przedstawił jej się, nie wyjaśnił zaistniałej sytuacji. Z początku przeszkodziło mu w tym obserwowanie jej tańca, a potem irytacja wskutek nieznośnie wyniosłej maniery, z jaką najpierw odprawiła chłopaka, a później jego samego. Zaniedbał przez to swój profesjonalizm.
– Jestem z Agencji Royce’a. Słyszałaś o niej?
– Owszem, ojciec korzysta z ich usług. Przechwalają się, że są największą i najbardziej kompetentną firmą ochroniarską na planecie.
– To wcale nie przechwałki, naprawdę tak jest – odparł z dumą.
W przyszłym miesiącu upłynie czternaście lat od założenia agencji. Royce ledwie skończył wtedy dwudziestkę, a pierwsze biuro mieściło się w pokoju gościnnym w domu rodziców w Sydney. Osiągnięcie obecnej pozycji na rynku kosztowało go wiele godzin ciężkiej pracy.
Sięgnął do tylnej kieszeni spodni, wyjął brązowy skórzany portfel i podsunął dziewczynie. Nie okazała bynajmniej zaciekawienia.
– To moje prawo jazdy. Możesz sprawdzić tożsamość.
– To nie będzie konieczne.
– Ależ przeciwnie, nie powinnaś wychodzić z nieznajomym. Trzeba być ostrożnym. W dzisiejszych czasach nie należy nikomu ufać.
– Znów mnie źle zrozumiałeś. Nie zamierzam się stąd nigdzie ruszać!
Niezrażony, podetknął jej portfel prawie pod nos.
– Dobrze się przyjrzyj, bo za chwilę stąd wychodzimy – powiedział.
Prychnęła pogardliwie i wyrwała mu portfel z ręki. Włosy opadły jej na twarz lśniącą kaskadą, a Royce ledwie zdołał się powstrzymać, by nie zatopić w nich palców.
– Royce, do usług – powiedział głosem lekko ochrypłym z emocji i wyciągnął do niej rękę.
Popatrzyła na nią jak na jadowitego węża, po czym z ociąganiem podała mu swoją. Nie potrafił wytłumaczyć tego, co następnie zaszło. Coś takiego dzieje się wtedy, gdy w chłodny, wietrzny dzień dotknie się ręką metalu. Albo gdy ścierpnięte ramię budzi się znowu do życia. Wrażenie było podobne, ale tylko do pewnego stopnia. Najbardziej trafnym określeniem byłby chyba przekaz pewnego rodzaju energii. Gdyby Royce się postarał, znalazłby naukowe wyjaśnienie dla tego zjawiska.
Sara wyszarpnęła dłoń.
– Jesteś właścicielem Agencji Royce’a? – spytała lekko drżącym głosem, po raz pierwszy wytrącona z równowagi.
– Na to wygląda.
– Wobec tego, panie Royce…
– Nie panie, wystarczy Royce.
Zerknęła na prawo jazdy i postukała w nie polakierowanym na purpurowo paznokciem.
– Tu jest napisane „A. Royce”, z czego wynika, że jednak mam rację.
– Wszyscy mówią do mnie Royce, ponieważ wiedzą, że nie lubię swojego imienia – wyjaśnił bez emocji.
– Ale dlaczego?
– No cóż, to nie twój interes – odparł krótko.
– Chyba tak… – zgodziła się z nim. – Tak czy siak, nigdzie z tobą nie idę, Royce.
Z trudem powściągał irytację. To, że wybrała błahą rozrywkę, zamiast okazać ojcu posłuszeństwo, wiele mu o niej powiedziało. Egoistka, nieszanująca starszych; mógłby jeszcze długo wymieniać, tylko po co?
– Nalegam – rzucił ugodowo. – Ojcu bardzo zależało, żebym cię stąd wyciągnął.
Przez moment wydawało mu się, że Sara będzie się dłużej upierać, ale machnęła ręką.
– Chodźmy. Tatuś nie może czekać, prawda?
Jazda do rezydencji Atwoodów upłynęła w całkowitym milczeniu.
Royce próbował z początku zagadywać, ale monosylabowe odpowiedzi Sary szybko go zniechęciły. Gdy wysiedli przed piętrowym domem z piaskowca, skierowała się prosto do gabinetu ojca i pchnęła drzwi bez pukania. Odwróciła się na pięcie do Royce’a, który wszedł za nią.
– Gdzie on jest, do cholery?
– W samolocie do Nowego Jorku.
Na moment odjęło jej mowę, po czym spytała z oburzeniem, po co Royce jej wmawiał, że ojciec chce się z nią widzieć.
– Nic takiego nie powiedziałem – odparł. – Wspomniałem tylko, że poprosił mnie o przywiezienie córki do domu. Zrobił to na pół godziny przed wyjazdem na lotnisko.
Zapadła dzwoniąca w uszach cisza. Royce nie czuł się winny drobnego kłamstewka. Atwood ostrzegł go, że Sara nie zechce się podporządkować, był więc zmuszony użyć triku, jak adwokat wobec wrogo nastawionego świadka. Jeśli dla bezpieczeństwa dziewczyny należało jej pozwolić na wyciągnięcie fałszywych wniosków, to proszę bardzo. Najważniejsze było wykonanie zadania; to nastawienie zapewniło mu sukces w karierze.
– Dlaczego ojciec prosił, żebyś mnie przywiózł do domu? – Sara przerwała milczenie.
– Uznał, że wizyta w klubie to kiepski pomysł, a ja się z nim zgodziłem.
Spąsowiała, choć nie potrafił rozstrzygnąć: z zakłopotania czy gniewu.
– Nie obchodzi mnie to. Co i kiedy robię, to nie twój interes!
– Przeciwnie, od tej pory wszystkie twoje poczynania leżą w sferze moich zainteresowań.
– Nie rozumiem…
– W czasie pobytu pana Atwooda za granicą będę się tobą opiekował.
– Nie potrzebuję opieki… – wymamrotała, mrugając niepewnie.
– Mam na ten temat inne zdanie.
– Gwiżdżę na to! Jestem chyba trochę za duża na niańkę, nie uważasz?
– Nie jestem niańką, tylko ochroniarzem.
– Nieważne. – Machnęła niecierpliwie ręką, falując przy tym biustem. Royce starał się utrzymać wzrok wbity w ścianę i poniósł sromotną porażkę. – I tak cię nie potrzebuję!
Nie podobało mu się wprawdzie to, co słyszał, ale cieszył się, że Sara otwarcie wyraża opinię. Nie cierpiał, kiedy ktoś mówił jedno, a potem za plecami zachowywał się dokładnie na odwrót.
– Ojciec twierdził inaczej – odparł.
– Nie…
– Tracisz czas – przerwał brutalnie. – Pan Atwood prosił o przekazanie, że dopóki mieszkasz pod jego dachem, musisz się stosować do jego reguł gry.
Upokorzenie Sary było całkowite. Wbiła wzrok w podłogę, walcząc z napływającymi do oczu łzami. Za nic nie chciała się teraz rozpłakać. Najchętniej zwinęłaby się w kłębek i udawała, że świat nie istnieje. Miniony rok nauczył ją wszakże jednego: nie wolno się poddawać, trzeba być silną i walczyć o swoje prawa. Wobec tego śmiało spojrzała Royce’owi prosto w oczy i oznajmiła, że wychodzi. Na pytanie, dokąd to mianowicie się wybiera, odparła, że to nie jego sprawa.
– To ojciec cię wynajął, ja nie potrzebuję ochrony! Rób, co chcesz, ale nie spodziewaj się ode mnie współpracy!
Na przystojnej twarzy Royce’a odmalowała się posępna irytacja.
– Ostrzegam, że zamierzam porządnie wykonać powierzone mi zadanie. Byłoby mi łatwiej, gdybyś zechciała ze mną współpracować, ale to nie jest niezbędne. Jeśli wolisz się zachowywać jak buntownicza nastolatka, to proszę, nie będę cię powstrzymywał.
Sara zaśmiała się w duchu, bo jako młodziutka dziewczyna nie przejawiała śladu buntu, była posłuszna i dobrze wychowana. Ponury rok małżeństwa ze Steve’em Bradym dał jej bolesną nauczkę, że łagodność i skłonność do kompromisu zupełnie nie popłacają. Wyszła z tego ciemnego tunelu kompletnie odmieniona.
– Jestem dorosła i sama decyduję o tym, kiedy i gdzie mam ochotę pójść, nie muszę się nikomu opowiadać.
– W takim razie bądź uprzejma to udowodnić.
– Niby jak?
– Nie wracaj już do klubu. Pokażesz w ten sposób, że wyżej cenisz bezpieczeństwo niż beztroską zabawę – odparł Royce bez emocji.
Miała już dość dyrygujących jej życiem facetów; najpierw ojciec, potem mąż, a teraz jeszcze ten pewny siebie ochroniarz. Jeśli teraz umknie z podkulonym ogonem do pokoju, to przekaże mu pełnię władzy nad sobą. Doskonale wiedziała, czym to pachnie, wiele już przez to wycierpiała. Jest zdolna do stanowienia o sobie, do podejmowania własnych decyzji. Mięśniak Royce niech się lepiej do tego szybko przyzwyczai.
– Nie muszę ci niczego udowadniać – oznajmiła sucho. – Mam dwadzieścia trzy lata, więc jestem dorosła. A jeśli sądzisz, że obrażanie mnie zmieni moje nastawienie, to się grubo mylisz.
Wargi Royce’a wykrzywiły się w słabym uśmiechu.
– Zdaję sobie doskonale sprawę, że taka strategia nie miałaby szans na powodzenie. Widziałem cię w akcji, najpierw w klubie, a później tutaj. Postanowiłaś odmówić współpracy i bez względu na moje argumenty i tak zrobisz po swojemu. Nacisk jedynie zwiększy twój upór.
Sara przygryzła wargę. Intuicja podpowiadała jej, że Royce ma rację, choć za nic by się do tego nie przyznała. Zerknęła na zegarek i oznajmiła sztywno, że owszem, zostanie w domu, lecz bynajmniej nie z powodu nalegań Royce’a, a jedynie późnej pory i zmęczenia.
– Dobranoc. – Odwróciła się zamaszyście do odejścia, po czym zamarła, słysząc niespodziewane pytanie.
– Który pokój należy do ciebie?
Serce zabiło jej mocniej, poczuła mrowienie w całym ciele. Nim zdążyła sprecyzować myśli, Royce dodał tonem wyjaśnienia:
– Bo zamierzam zająć sąsiedni.
– To wykluczone! – krzyknęła ze złością, wyprowadzona z równowagi reakcją swego ciała. W odpowiedzi Royce pokazał jej stojącą w kącie walizkę, której wcześniej nie zauważyła, i oznajmił, że zamieszka z nią na czas nieobecności ojca.
Sara mrugała bezradnie powiekami, łowiąc ustami powietrze. To nie wchodziło w rachubę, z wielu istotnych powodów, z których głównym zdawało się wrażenie, jakie wywierał na niej ten irytujący mężczyzna. Za każdym razem, gdy na niego spojrzała, oblewał ją żar.
– Obawiam się, że sprawa jest przesądzona. Polityką Agencji Royce’a jest ochrona osoby, a nie jej domu. Na nic ci się nie przydam, jeśli będę siedział w samochodzie przed domem, a twój były mąż włamie się tylnymi drzwiami.
Przeszedł ją zimny dreszcz. Na samą myśl, że Steve miałby się tu brutalnie wedrzeć, ogarnął ją strach. Nie sądziła jednak, że ochroniarz musi przebywać aż tak blisko z osobą, którą chroni. W filmach wyglądało to zupełnie inaczej.
Sara nie miała wyjścia. Facet był zbyt potężny, żeby dać się wyrzucić, i miał zgodę ojca na przebywanie w domu, więc wezwanie policji nie zdałoby się na nic. Mogła jedynie zadzwonić rano do Nowego Jorku i spróbować przekonać ojca do zmiany decyzji. W przewciwnym razie pozostawało tolerowanie obecności Royce’a i traktowanie go z doskonałą obojętnością. Coś jej podpowiadało, że nie będzie to bynajmniej łatwe. Był niesamowicie pewny siebie i w przeciwieństwie do niej świetnie wiedział, dokąd zmierza i jak się tam dostanie.
Sara była jeszcze tak młoda, a już zdążyła popełnić masę błędów i wypaść z licznych życiowych zakrętów. Teraz po raz kolejny postanowiła kontrolować wreszcie swój los i podejmować własne decyzje, a tu proszę, co zafundował jej ojciec: ponowne ubezwłasnowolnienie.
– Chodźmy – warknęła przez zaciśnięte zęby. Royce chwycił walizkę i ruszył za nią. – Tu jest mój pokój, a ty możesz zająć ten obok. Sprawdzę tylko, czy w łazience są czyste ręczniki. – Dokonała krótkiej inspekcji i wychodząc, przystanęła na sekundę w progu. – Dobranoc.
– Dobranoc, Saro.
Dźwięczny baryton, jakim wypowiedział jej imię, niemal połaskotał ją w ucho. Wybiegła z pokoju, a godzinę później leżała w łóżku, wpatrując się w sufit.
Od miesięcy myślała przed snem wyłącznie o Stevie i piekle, jakie jej zgotował, dziś jednak było inaczej. Jej myśli całkowicie zajął niedźwiedziowaty Royce.
więcej..