Pod szepczącymi drzwiami - ebook
Pod szepczącymi drzwiami - ebook
Bestseller z list „New York Timesa” i „USA Today”. Nowa powieść TJ Kluna, autora wyjątkowego „Domu nad błękitnym morzem”.
Kiedy na pogrzebie Wallace’a zjawia się Żniwiarz, który ma go zabrać w zaświaty, Wallace’owi zaczyna świtać w głowie podejrzenie, że być może naprawdę umarł.
Tak właśnie się stało.
Ku jego zgorszeniu i oburzeniu, nie wszyscy przyjęli ten fakt z należytym smutkiem. Szczerze mówiąc, nikt nie uronił nawet jednej łzy. Co jest nie tak z tymi ludźmi? A może wcześniej coś było nie tak z Wallace’em?
Czasem trzeba umrzeć, żeby zacząć zastanawiać się nad swoim życiem. Tyle że wtedy jest już trochę za późno, żeby cokolwiek zmienić.
Chyba że wcale nie…
Dla fanów „Dobrego miejsca” i „Mężczyzny imieniem Ove”. Zabawna i podnosząca na duchu powieść o człowieku, który po śmierci zaczął się uczyć życia.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2582-9 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Patrycja płakała.
Wallace Price nie znosił, kiedy ludzie płakali.
Łezki, łzy, rozpaczliwe szlochanie wstrząsające całym ciałem – wszystko jedno. Nie miały sensu, a ona tylko odwlekała to, co nieuchronne.
– Skąd pan wiedział? – zapytała z mokrymi policzkami, sięgając po pudełko z chusteczkami stojące na jego biurku. Nie zauważyła, że się skrzywił. I chyba dobrze.
– A jak mogłem nie wiedzieć?
Splótł dłonie na dębowym biurku, przygotowując się – był tego pewien – na bezsensowny popis aktorstwa. Fotel Arper Aston zaskrzypiał pod jego ciężarem. Wallace przez cały czas walczył z grymasem usiłującym wypełznąć na jego twarz, gdy tylko poczuł woń wybielacza i płynu do mycia szyb. Smród był gęsty i lepki. Zapewne ktoś z nocnej zmiany rozlał coś w jego gabinecie. Zanotował w pamięci, żeby rozesłać wszystkim przypomnienie o tym, że ma czuły węch i nie zamierza pracować w takich warunkach. To było zwykłe barbarzyństwo.
Zaciągnięte rolety w oknach broniły dostępu promieniom popołudniowego słońca, klimatyzacja działała na pełnych obrotach, utrzymując go w pełnej przytomności. Trzy dni wcześniej ktoś zapytał, czy można podnieść temperaturę do dwudziestu jeden stopni. Wyśmiał go. Ciepło prowadzi do lenistwa. Kiedy jest ci zimno, działasz.
Za drzwiami jego biura firma działała jak dobrze naoliwiona maszyna, intensywnie i samowystarczalnie, bez konieczności drobiazgowego nadzoru, czyli dokładnie tak, jak Wallace lubił. Nie zaszedłby tak daleko, gdyby musiał ręcznie sterować każdym podwładnym. Rzecz jasna, miał na wszystko oko i jego podwładni doskonale zdawali sobie sprawę, że muszą pracować tak, jakby od tego zależało ich życie. Ich klienci byli najważniejszymi ludźmi na ziemi. Kiedy Wallace kazał skakać, oczekiwał, że wszyscy, do których polecenie dotarło, natychmiast zaczną to robić, nie zadając bezsensownych pytań w rodzaju: „A jak wysoko?”.
Co sprowadziło go z powrotem do Patrycji. Maszyna się zepsuła i choć nikt nie był nieomylny, należało wymienić wadliwą część na nową. Zbyt ciężko pracował, żeby teraz pozwolić sobie na porażkę. Miniony rok przyniósł największy zysk w historii firmy. Ten zapowiadał się jeszcze lepiej. Nieważne, co się działo na świecie, ktoś kogoś zawsze pozywał.
Patrycja wydmuchała nos.
– Nie wiedziałam, że pana to obchodzi.
Wytrzeszczył oczy.
– Dlaczego miałaby pani tak myśleć?
Uśmiechnęła się słabo.
– Bo to trochę nie w pańskim stylu.
Najeżył się. Jak ona śmie odzywać się w taki sposób, w dodatku do swojego szefa? Powinien był domyślić się dziesięć lat temu, kiedy przyjmował ją na stanowisko asystentki adwokackiej, że kiedyś odbije mu się to czkawką. Była radosna, ale liczył na to, że z czasem jej to minie, jak tylko się przekona, że kancelaria prawna to nie miejsce na śmichy-chichy. Pomylił się.
– Oczywiście, że…
– Ostatnio było naprawdę bardzo ciężko – ciągnęła, jakby go nie słyszała. – Starałam się niczego nie okazywać, ale powinnam była wiedzieć, że pan i tak to dostrzeże.
– Otóż to – potwierdził, próbując sprowadzić rozmowę z powrotem na właściwe tory. Im szybciej przez to przejdzie, tym lepiej dla nich obojga. Patrycja też to kiedyś zrozumie. – Oczywiście, że to dostrzegłem. Gdyby pani mogła teraz…
– I naprawdę to pana obchodzi. Wiem, że tak jest. Wiem to od chwili, kiedy miesiąc temu dał mi pan kwiaty na urodziny. To było bardzo miłe. Chociaż nie dołączył pan żadnego bileciku, i tak wiedziałam, co chciał pan powiedzieć. Docenia mnie pan. A ja doceniam pana, panie Price.
Nie miał bladego pojęcia, o czym ona mówi. Nigdy niczego jej nie dał. To zapewne inicjatywa jego asystentki do spraw administracyjnych. Porozmawia z nią. Kwiaty są kompletnie niepotrzebne. Jaki z nich pożytek? Początkowo są ładne, ale potem umierają, płatki i liście więdną i gniją, czyniąc bałagan, którego można było uniknąć, nie przysyłając ich. Zainspirowany tą myślą, wziął do ręki niewiarygodnie drogie pióro Montblanc i zanotował: Rośliny są okropne, nikt nie powinien ich mieć.
– Niczego nie chciałem… – zaczął, nie odrywając wzroku od kartki.
– Dwa miesiące temu Kyle stracił pracę.
Uświadomienie sobie, o kim ona właściwie mówi, zajęło mu więcej czasu, niżby sobie życzył. Kyle był mężem Patrycji. Wallace poznał go na firmowym przyjęciu. Mężczyzna najwyraźniej nie skąpił sobie szampana, którym kancelaria Moore, Price, Hernandez & Worthington świętowała kolejny udany rok. Czerwony na twarzy Kyle uświetnił przyjęcie jakąś skomplikowaną historią, której Wallace nawet nie starał się zapamiętać, zwłaszcza że opowiadający najwyraźniej uważał, iż donośny głos i kwiecistość narracji są niezbędne w każdej opowieści.
– Przykro mi to słyszeć – powiedział oficjalnym tonem, poprawiając telefon na biurku. – Wydaje mi się jednak, że powinniśmy skupić się na…
– Ma problem ze znalezieniem nowej. – Patrycja zmięła chusteczkę, sięgnęła po kolejną i otarła oczy, rozmazując makijaż. – Trudno sobie wyobrazić gorszą chwilę. Latem nasz syn się żeni, więc musimy pokryć połowę kosztów. Nie wiem, jak to zrobimy, ale na pewno znajdziemy sposób. Zawsze tak jest. To tylko drobna przeszkoda na drodze.
– Mazel tow – powiedział Wallace.
Nawet nie wiedział, że ona ma dzieci. Nie należał do tych, którzy grzebią w życiu prywatnym pracowników. Nie lubił dzieci, bo przeszkadzały. Były powodem, dla którego rodzice – jego pracownicy – brali wolne z powodu szkolnych przedstawień i chorób, zrzucając swoje obowiązki na innych. Odkąd dział kadr poinformował go, że raczej nie powinien odwodzić pracowników od planu założenia rodziny (Nie może pan radzić im, żeby zamiast tego wzięli sobie psa, panie Price!), musiał jakoś sobie radzić z matkami i ojcami, którzy potrzebowali wolnego popołudnia, żeby przysłuchiwać się odgłosom wymiotowania dzieci, słuchać okropnych piosenek o chmurkach albo robić coś innego, równie bezsensownego.
Patrycja ponownie zatrąbiła w chusteczkę. Przeciągły, obrzydliwie wilgotny odgłos sprawił, że poczuł mrowienie.
– No i jeszcze nasza córka. Bałam się, że nic z niej nie będzie i że skończy jako opiekunka fretek, ale potem nasza firma ufundowała jej stypendium i dziewczyna znalazła drogę. Szkoła biznesu, wyobraża pan sobie? Czy to nie cudowne?
Zmrużył oczy. Będzie musiał pogadać z partnerami. Nie miał pojęcia, że rozdają stypendia. Owszem, przekazywali środki na cele charytatywne, ale te wydatki z nawiązką zwracały się w postaci ulg podatkowych. Nie potrafił sobie wyobrazić, w jaki sposób może zwrócić się wydatek na coś tak bezsensownego jak szkoła biznesu, nawet jeśli z tego też są jakieś ulgi. Dziewczyna zapewne od razu będzie chciała popełnić jakąś głupotę w rodzaju otwarcia restauracji albo założenia organizacji non profit.
– Odnoszę wrażenie, że nasze definicje tego, co cudowne, bardzo się różnią.
Skinęła głową, ale wątpił, żeby go słuchała.
– Ta praca jest dla mnie ogromnie ważna, teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Ludzie tutaj są jak rodzina. Wszyscy się wspierają. Nie mam pojęcia, jak bym przetrwała, gdyby nie oni. A to, że wyczuł pan, że coś się dzieje, i zaprosił mnie do swojego gabinetu, żebym mogła wszystko z siebie wyrzucić, znaczy dla mnie więcej, niż może pan sobie wyobrazić. Nie obchodzi mnie, co wszyscy o panu mówią, panie Price. Jest pan dobrym człowiekiem.
Cóż to miało znaczyć?
– A co wszyscy o mnie mówią?
Podskoczyła na krześle jak oparzona.
– Och, nic złego… Wie pan, jak to jest. Pan zakładał tę firmę. Pańskie nazwisko jest na papeterii. To… onieśmiela.
Wallace się odprężył. Od razu poczuł się lepiej.
– No cóż, przypuszczam, że…
– To znaczy, owszem, ludzie czasem mówią, że bywa pan zimny i wyrachowany i że jeśli coś nie jest zrobione tak szybko, jak pan sobie życzy, to od razu podnosi pan głos, ale oni nie znają pana tak jak ja. Ja wiem, że to tylko zewnętrzna powłoka, że w środku, pod tymi kosztownymi garniturami, jest pan dobrym człowiekiem.
– Zewnętrzna powłoka…
Spodobało mu się, że doceniła jego wyczucie stylu. Jego garnitury rzeczywiście były kosztowne. Tylko to, co najlepsze. Właśnie dlatego nowi pracownicy otrzymywali na powitanie szczegółową listę tego, co było w firmie akceptowane. Może nie oczekiwał, że wszyscy będą mieć ubrania znanych projektantów (zwłaszcza że spora część spłacała pożyczki studenckie), jeśli jednak ktoś ubierał się w szmaty z wyprzedaży, musiał się liczyć z poważną rozmową na temat szacunku, jaki okazuje się pracy przez ubiór.
– Z zewnątrz jest pan twardy, ale w środku jest pan miękki jak pianka.
Jeszcze nikt nigdy go tak nie obraził.
– Pani Ryan…
– Patrycja, jeśli można. Prosiłam już pana wiele razy.
Rzeczywiście.
– Pani Ryan – powtórzył dobitnie. – Doceniam pani entuzjazm, ale mamy inne sprawy do omówienia.
– Naturalnie! – zgodziła się szybko. – Oczywiście. Wiem, że pan nie lubi, kiedy ludzie prawią panu komplementy. Obiecuję, że to się już nie powtórzy. Przecież nie jesteśmy tu po to, żeby rozmawiać o panu.
– Otóż to – odparł z ulgą.
Jej usta zadrżały.
– Jesteśmy tu po to, żeby rozmawiać o mnie i o tym, jak ostatnio skomplikowało mi się życie. To dlatego wezwał mnie pan zaraz po tym, jak zobaczył pan, że płaczę w schowku na szczotki.
Pomyślał, że robi inwentaryzację środków czyszczących i że ma katar sienny.
– Chyba powinniśmy skupić uwagę na…
– Kyle mnie ignoruje… – wyszeptała. – Nie pamiętam już, kiedy ostatnio mnie dotknął. Tłumaczyłam sobie, że pewnie takie rzeczy dzieją się z parami, które długo są ze sobą, ale teraz myślę, że może chodzić o coś innego.
Wzdrygnął się.
– Nie wiem, czy to jest właściwe, zwłaszcza że…
– Wiem! – zaszlochała. – Oczywiście, że to niewłaściwe! Tak, pracuję siedemdziesiąt godzin tygodniowo, ale czy to znaczy, że nie powinnam oczekiwać od męża wypełniania obowiązków małżeńskich? Przecież przysięgaliśmy to sobie!
Jaki to musiał być okropny ślub… Pewnie urządzili wesele w Holiday Inn. Nie, jeszcze gorzej: w Holiday Inn Express! Na samą myśl o tym wstrząsnął nim dreszcz. Z pewnością nie obyło się bez karaoke. Opierając się na tym, co pamiętał o Kyle’u (czyli prawie na niczym), domyślał się, że mąż Patrycji wykonał wiązankę przebojów Journey i Whitesnake, wydychając przy tym opary piwa.
– Nie żebym miała cokolwiek przeciwko długim godzinom pracy – ciągnęła. – Tak już jest w tym zawodzie. Uprzedzał mnie pan, przyjmując do pracy.
O! Jest szansa!
– Skoro mowa o przyjmowaniu do pracy…
– Córka przekłuła sobie przegrodę nosową – powiedziała Patrycja ponurym tonem. – Wygląda jak byk. Moja mała dziewczynka czeka na matadora, który będzie ją gonił i wbijał w nią różne rzeczy.
Wallace ukrył twarz w dłoniach.
– Jezu Chryste…
Nie miał na to czasu. Musiał przygotować się do ważnego spotkania za pół godziny.
– Wiem, wiem… Kyle mówi, że tak wygląda okres dojrzewania. Że musimy pozwolić jej rozwinąć skrzydła i popełniać błędy, ale nie wiedziałam, że w związku z tym włoży sobie to cholerne kółko do nosa! I lepiej, żeby mnie pan nie pytał o syna…
– W porządku – odparł pospiesznie Wallace. – Nie zapytam.
– Chce zamówić catering weselny w Applebee! Wyobraża pan sobie? W Applebee!
Wallace’owi opadła szczęka. Nie miał pojęcia, że skłonności do urządzania okropnych wesel są dziedziczne. Patrycja energicznie pokiwała głową.
– Jakbyśmy mogli sobie na to pozwolić… Pieniądze nie rosną na drzewach! Staraliśmy się zaszczepić u dzieci wiedzę na temat mechanizmów finansowych, ale kiedy jest się młodym, nie zawsze przykłada się do tego należytą wagę. Kiedy okazało się, że jego narzeczona jest w ciąży, zwrócił się do nas po pomoc. – Westchnęła dramatycznie. – Rano jestem w stanie wstać z łóżka wyłącznie dlatego, że wiem, że mogę tu przyjść i… i uciec od tego wszystkiego.
Poczuł coś dziwnego w klatce piersiowej. Potarł mostek. Pewnie zgaga. Powinien był darować sobie to chili.
– Cieszę się, że jesteśmy dla pani odskocznią od jej życia, ale nie dlatego zaprosiłem panią na to spotkanie.
Pociągnęła nosem.
– Tak? – Uśmiechnęła się szerzej. – W takim razie dlaczego, panie Price?
– Zwalniam panią.
Zamrugała.
Czekał. Z pewnością zrozumie, a on będzie mógł wreszcie wrócić do pracy.
Rozejrzała się z niepewnym uśmiechem na ustach.
– Czy to jeden z tych reality show? – Zaśmiała się niemal tak żywiołowo jak kiedyś. Myślał, że dawno już jej to minęło. – Filmuje pan to? Zaraz ktoś tu wpadnie i zawoła: „Uśmiechnij się, jesteś w ukrytej kamerze!”? Jak się nazywa ten program? „Zwalniamy cię, ale nie naprawdę”?
– Nie sądzę. Nie wyraziłem zgody na filmowanie. – Spojrzał znacząco na jej torebkę. – Ani na nagrywanie.
Uśmiech przygasł.
– W takim razie nie rozumiem… Co ma pan na myśli?
– Pani Ryan, nie wiem, czy potrafię wyrazić się jaśniej. Od dzisiaj nie jest już pani zatrudniona przez kancelarię Moore, Price, Hernandez & Worthington. Ochrona pozwoli pani zabrać rzeczy osobiste, po czym zostanie pani wyprowadzona z budynku. Dział kadr niebawem skontaktuje się z panią na wypadek, gdyby potrzebowała pani jakichś dokumentów w celu ubiegania się o… Jak to się nazywa? – Przekartkował dokumenty leżące przed nim na biurku. – Ach, tak. O świadczenia socjalne dla bezrobotnych. Wygląda na to, że choć jest pani niezatrudniona, wciąż może pani doić z rządowej piersi dolary, które wpływają tam w postaci moich podatków. – Pokręcił głową. – Czyli w gruncie rzeczy wciąż pani płacę, choć już niedużo. Ani nie tyle, ile płaciłem, kiedy pani tu pracowała. Bo już pani nie pracuje.
Uśmiech zniknął całkowicie.
– Ja… Słucham?
– Jest pani zwolniona – powiedział wolno i wyraźnie.
Nie miał pojęcia, czego nie może zrozumieć.
– Dlaczego?
Nareszcie. Wallace specjalizował się w znajdowaniu odpowiedzi na to pytanie. Wystarczyły same fakty.
– Z powodu propozycji ugody w sprawie Cortaro. Złożyła ją pani dwie godziny po terminie. Nie została automatycznie odrzucona wyłącznie dlatego, że sędzia Smith był mi winien przysługę, a i tak niewiele brakowało. Musiałem mu przypomnieć, że widziałem go z opiekunką do dziecka, która stała się jego kochanką, w… Zresztą to bez znaczenia. Kosztowałaby pani firmę tysiące dolarów, nie wspominając o szkodach, jakie wyrządziłaby pani naszemu klientowi. Takie błędy nie mogą być tolerowane. Dziękuję za długoletnie oddanie kancelarii Moore, Price, Hernandez & Worthington, ale obawiam się, że pani usługi są już niepotrzebne.
Zerwała się na nogi. Krzesło przesunęło się z szurgotem po drewnianym parkiecie.
– Nie złożyłam jej po terminie!
– Owszem, złożyła pani – odparł spokojnie Wallace i zabębnił palcami w teczkę z dokumentami. – Mam tu kopię ze stemplem z kancelarii sądowej.
Zmrużyła oczy. Przynajmniej już nie płakała. Wallace potrafił radzić sobie z gniewem. Pierwszego dnia na studiach dowiedział się, że prawnicy, choć niezbędni dla prawidłowego funkcjonowania społeczeństwa, są równocześnie głównym celem jego nienawiści.
– Nawet jeśli tak, to zdarzyło mi się to ten jeden jedyny raz! Nigdy wcześniej nie zrobiłam czegoś takiego!
– I może pani być pewna, że nigdy więcej pani tego nie zrobi. Ponieważ już pani tu nie pracuje.
– Ale… Ale co z moim mężem? I synem? I córką?
– Słusznie. Cieszę się, że poruszyła pani ten temat. Ma się rozumieć, że jeśli pani córka dostawała od nas jakieś stypendium, to zostanie ono natychmiast anulowane. – Nacisnął przycisk na telefonie. – Shirley? Przygotuj, proszę, notatkę dla działu kadr z informacją, że córka pani Ryan nie otrzymuje już od nas stypendium. Nie wiem, z czym to się wiąże, ale pewnie przyślą nam jakiś formularz, który będę musiał podpisać. Zajmij się tym natychmiast.
– Tak jest, panie Price – rozległ się z głośnika lekko zniekształcony głos sekretarki.
Wallace ponownie spojrzał na swoją byłą asystentkę.
– Widzi pani? Wszystko załatwione. Zanim pani wyjdzie, chciałbym przypomnieć, że jesteśmy profesjonalistami. Nie ma powodu do krzyków, rzucania rzeczami ani uciekania się do gróźb, które mogą potem być ścigane na mocy prawa. Proszę też upewnić się, że opróżniając biurko, przypadkowo nie zabierze pani czegoś, co stanowi własność firmy. W poniedziałek zaczyna pracę pani następczyni. Nie chciałbym narażać jej na stres, gdyby przekonała się, że nie ma zszywacza albo taśmy klejącej. Wszystkie bibeloty, które udało się pani zgromadzić, oczywiście należą do pani. – Wziął do ręki kulkę przeciwstresową z firmowym logotypem. – Są wspaniałe, prawda? O ile pamiętam, dostała pani taką z okazji siódmej rocznicy podjęcia pracy. Proszę przyjąć i tę. Razem z najlepszymi życzeniami. Mam przeczucie, że się pani przyda.
– Czyli to jest na poważnie… – wyszeptała.
– Jak atak serca. A teraz, jeśli pani pozwoli…
– Ty… Ty… Ty potworze! – krzyknęła. – Żądam przeprosin!
Oczywiście.
– Przeprosiny oznaczałaby, że zrobiłem coś niewłaściwego. Nic takiego nie miało miejsca. To raczej pani powinna mnie przeprosić.
Skrzek, który wydobył się z jej ust, nie miał nic wspólnego z przeprosinami. Wallace spokojnie nacisnął przycisk na telefonie.
– Shirley? Czy ochrona już jest?
– Tak, panie Price.
– To dobrze. Niech wejdą, zanim dostanę czymś w głowę.
Wallace Price widział Patrycję Ryan po raz ostatni, kiedy potężnie zbudowany mężczyzna imieniem Geraldo wywlekał ją z gabinetu. Wierzgała, krzyczała i miotała obelgi, najwyraźniej za nic mając wcześniejsze ostrzeżenia. Trochę wbrew sobie musiał przyznać, że zaimponowało mu zaangażowanie, z jakim zapewniała go o szczerej chęci wsadzenia mu rozżarzonego pogrzebacza w gardło i wbicia go tak głęboko, żeby wyszedł z drugiej strony, sprawiając mu przy okazji wyjątkowo dokuczliwy ból.
– Da sobie pani radę! – zawołał przez otwarte drzwi, wiedząc, że usłyszą to wszyscy na piętrze. Niech wiedzą, że mu zależy. – Kiedy zamykają się drzwi, trzeba próbować wejść przez okno i tak dalej.
Drzwi windy zasunęły się, tłumiąc jej krzyki.
– Nareszcie – westchnął Wallace. – Wracać do pracy! Nawet jeśli dziś piątek, to nie znaczy, że można się obijać!
Wszyscy natychmiast zajęli się swoimi sprawami. Maszyna znowu działała bez zakłóceń…
Tego dnia pomyślał o Patrycji Ryan jeszcze tylko raz, kiedy otrzymał e-mail od szefowej działu kadr z informacją, że osobiście zajmie się sprawą stypendium. Dziwne uczucie w klatce piersiowej powtórzyło się, ale to nic nie szkodzi. W drodze do domu kupi fiolkę tabletek na zgagę. Natychmiast przestał o tym myśleć, podobnie jak o Patrycji. Zawsze naprzód, przemknęło mu przez głowę, kiedy przenosił wiadomość do folderu ZAŻALENIA PRACOWNIKÓW.
Zawsze naprzód.
Od razu poczuł się lepiej. Znowu panował spokój.
W przyszłym tygodniu zacznie pracę nowa asystentka. Dopilnuje, by od początku wiedziała, że nie będzie tolerował żadnych błędów. Lepiej na początku zasiać strach niż później zmagać się z niekompetencją.
Nie udało mu się.
Dwa dni później Wallace Price umarł.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji